ROZDZIAŁ IV

Mikael nie mógł czekać aż do następnego dnia. O śnieżnoniebieskim zmierzchu przemknął przez wioskę i pospieszył do dworu.

Cała okolica pogrążona była w ciszy i mroku. Za dworem rozciągała się bezkresna równina, tak płaska, iż wydawało się, że niebo o wielu odcieniach szarości i błękitnego fioletu przytłacza ją swoim ciężarem. Na prawo rozpościerał się brzozowy las, który kończył się daleko, dopiero przy mokradłach na wschodzie. Były to wysokie, strzeliste brzozy, występujące w tym kraju w nieprzebranej obfitości. Mikael wiedział, że dalej na równinie leży Pejpus, wielkie jezioro na granicy z Rosją. Tu stamtąd nadejść mieli Rosjanie, by wygnać z Polski Szwedów i zająć biedny, umęczony kraj. Po drodze będą mieli dość czasu, by podbić Inflanty i odebrać je z rąk Szwedów. Już od dawna było to marzeniem cara.

Drgnął na dźwięk głosu, który rozległ się tuż koło niego.

– A więc i dzisiaj spacerujecie, młody człowieku?

Był to cichy, delikatny głos i, jak się okazało, należał do damy w czerni, którą widział już kilkakrotnie.

– Wybaczcie mi, łaskawa pani – powiedział, schylony w ukłonie. – Najwyraźniej nie mogę oderwać się od tego dworu. Jest taki piękny.

Uśmiechnęła się z odrobiną ironii, jakby wyrażała wątpliwość, czy to na pewno od dworu młodzieniec nie może się oderwać, czy może chodzi o Birgitte. Nic jednak na ten temat nie powiedziała.

– Tak, jest bardzo piękny – przyznała łagodnym, dźwięcznym głosem. – Zawsze go kochałam. A teraz znów zawisło nad nim niebezpieczeństwo.

– Szwecja uczyni wszystko, by uratować swoje posiadłości, pani.

Piękne, choć niemłode już oczy przybrały wyraz rozmarzenia.

– Niebezpieczeństwo nie zawsze nadchodzi z zewnątrz, mój panie.

Stali przed bramą, kobieta nie zaprosiła go do środka. Zmierzch stawał się coraz głębszy, aż w końcu wszystko otoczył mrok wieczoru. Nie widzieli się już wyraźnie. Ciemność zatarła jej rysy. Wyglądała teraz młodo i pięknie. Ile mogła mieć lat? Trzydzieści pięć? Bardzo prawdopodobne.

Nagle spojrzała mu prosto w oczy.

– Kim ty, właściwie jesteś? Nie, nic, słyszałam, jak się przedstawiłeś. Mikael Lind z Ludzi Lodu… Ale KIM jesteś?

Odpowiedział nieco stropiony:

– No cóż, tego naprawdę nie wiem. Błaznem w niewłaściwym miejscu.

– Nie jesteś błaznem – zaprotestowała stanowczo.

– Ale w ta drugie wierzę. Źle trafiłeś, Mikaelu.

– Tak, wiem. A poza tym jestem całkiem zwyczajny.

– Nie – powiedziała, rozciągając usta w uśmiechu. – Nie, Mikaelu, wcale nie jesteś zwyczajny. Chciałabym dowiedzieć się czegoś znacznie więcej o rodzie, z którego pochodzisz.

Mikael był zaskoczony.

– Moja matka wywodzi się z niemieckiej szlachty, Breuberg.

Zaprzeczyła ruchem głowy.

– Nie, w rodzie Breubergów nie ma nic szczególnego.

– Szczególnego? – powtórzył zdziwiony. – Podobno Ludzie Lodu są dość osobliwi, ale mnie niewiele o tym wiadomo.

Pokiwała głową, uspakajana i jakby nieco rozbawiona.

– Tak, masz w sobie różne ukryte źródła. Odszukaj je, a odzyskasz pokój.

Zapytał ostrożnie:

– Czy jesteście krewną Steierhornów?

– Nie – odparła gniewnie. – To oni są moimi krewniakami.

Mikael w lot pojął niuans.

A więc posiadłość należy do was?

– Tak. – Po czym dodała trochę niejasno: – Boję się o mój dwór.

Położyła dłonie na piersiach. W ciemnościach wyglądały jak skrzyżowane lilie.

– Jedź do domu, Mikaelu! Nie pasujesz do tego życia tutaj, w żołnierskim Przebraniu.

– To prawda, ale gdzie jest mój dom? Nie wiem.

Kobieta długo spoglądała na niego, zamyślona.

Sądzę, że wiem, co ci dolega, Mikaelu. Czujesz, że ktoś na ciebie czeka, i to czyni cię takim niespokojnym. Czy jesteś żonaty?

– Tak. Mam także syna. Ale nie znam ich wcale. Ona była moją żoną zaledwie przez jeden dzień, a chłopca nigdy nie widziałem.

Znów zareagowała ruchem głowy.

– To mogą być oni. To mogą być oni.

Długo stali zatopieni w myślach, aż Mikael ocknął się, przemarznięty do szpiku kości.

– Za zimno na to, by tak stać. Muszę chyba ruszać dalej. Dziękuję za miłą rozmowę.

To tobie należą się dzięki, niezwykły Mikaelu! I pamiętaj, nie chwytaj się tego, co leży najbliżej!

Po tych tajemniczych słowach pożegnała go skinieniem głowy i poszła w stronę domu. Mikael długo spoglądał za nią. O co mogło jej chodzić?

Pogrążony w myślach, powrócił da znienawidzonej kwatery.

Co sprawia, że człowieka nagle opanowuje żywiołowa radość i szczęście na myśl o drugiej osobie?

Nie musi to wcale oznaczać zakochania. Może pojawić się nagle ktoś kto wyzwoli w człowieku uśpione uczucia, wzbudzi zachwyt samym faktem swego istnienia.

W przypadku Mikaela dotyczyło to rzecz jasna osoby płci odmiennej.

Spotkał już wiele dziewcząt, ale dotychczas jakoś żadna nie wywarła na nim szczególnego wrażenia. Był żonaty, pozostawał w jakimś nierzeczywistym związku małżeńskim. Ale w momencie gdy ujrzał Birgitte von Steierhorn, obudziły się w nim wszystkie drzemiące zmysły, wszystkie niejasne tęsknoty nagle skrystalizowały się i zmaterializowały.

Następnego dnia, gdy tylko zwolniono go ze służby, wybrał się na swą tradycyjną przechadzkę, świadomie kierując się ku umyślonemu celowi.

Pogoda się nie zmieniała. Cała okolica czekała na śnieg, który jakoś nie chciał spaść.

Tym razem bez wahania zbliżył się do drzwi dworu i zapukał.

Otworzyła mu Birgitte, wesoła i podniecona. Zaprosiła go do tego samego salonu, oszczędnie ogrzewanego woskowymi świecami i wiązkami łuczywa na ścianach. Jego oczy szukały drobnej, zgrabnej postaci, zaczynały w nim wzbierać nieznane, niezwykłe uczucia. Jakieś cudowne ciepło gorzało w piersiach, musiał więc mocno trzymać się w ryzach.

– Jak się czuje szczeniak? – udało mu się z siebie wydusić.

Uśmiech zniknął z jej twarzy.

– Szczeniak? – Opanowała się jednak. – Och, tak, szczeniak. Ma się dobrze.

– Czy mogę się z nim przywitać?

Zmarszczka zniecierpliwienia pojawiła się między delikatnymi brwiami dziewczyny.

– Hm, raczej nie. Jest w sypialni mojej matki, a ona jeszcze nie wstała. Usiądź, proszę, drogi Mikaelu, zaraz każę przynieść coś do picia…

Pospiesznie wybiegła z pokoju, aż zaszeleściły szerokie spódnice.

Mikael rozejrzał się dokoła. Okna zasłaniały ciężkie, ciemnoczerwone aksamitne zasłony, okrągły stół nakryty był podobnym obrusem. Na jednej ze ścian wisiało kilka portretów rodzinnych. Przyjrzał się dokładniej dwóm z nich, lepiej oświetlonym wiązkami łuczywa. Na jednym widniał władczy pan w rycerskiej zbroi, a na drugim kobieta w piętnastowiecznych szatach. Nie był to dobry portret, a i panujący, w pomieszczeniu półmrok utrudniał oglądanie, ale pokrewieństwo ze Steierhornami było wyraźne. Te same uniesione w górę brwi i mocno zarysowane usta. Birgitte, a przede wszystkim dama w czerni, miały te same rysy. Uderzało zwłaszcza podobieństwo z czarną damą. Ale poza tym portret był dość zwyczajny, pozostający w zgodzie ze stylem sztywnego ideału kobiety tamtej epoki, tak że mógł właściwie przedstawiać kogokolwiek.

Nad kominkiem wisiał ogromny miecz. Mikael zastanawiał się, czy dałby radę go unieść.

I znów na galerii pojawiła się kobieta w czerni. I jak zawsze zdołała go zaskoczyć. Poruszała się tak cicho… Skinęła głową z porozumiewawczym uśmiechem.

– Czy zechcesz wyświadczyć mi przysługę, Mikaelu?

– Naturalnie, jaśnie pani. Z wielką radością.

– Czy mógłbyś, kiedy będziesz sam, pójść do wozowni? To pomieszczenie koło stajni, z prawej strony podwórza. Idź do najdalszego kąta, znajdziesz tam drzwi. Wyłam je i przynieś mi stamtąd coś, co ma wielką wartość dla dworu!

Mikael był wzburzony.

– Ale przecież…

– Nie mogę zrobić tego sama, nie mam dość siły. A moi krewni nie mają z tym nic wspólnego, nie chcę ich prosić. Ale ty, młody i silny, czy możesz jeszcze coś dla mnie zrobić?

– Oczywiście.

Już otworzyła usta, by mu udzielić wyjaśnień, ale rozległy się kroki Birgitte. Dama natychmiast położyła palec na wargach i skryła się w mrok.

Mikael był nieprzyjemnie poruszony. Najwyraźniej mieszkańcy dworu nie żyli ze sobą w zgodzie, a on wcale nie miał ochoty zostać wciągnięty w rodzinne intrygi.

A zresztą jak mógł sam iść do ich stajni? Co by sobie o nim pomyśleli? W najlepszym razie wyrzucono by go za drzwi, a tego wcale nie chciał. Pragnął lepiej poznać Birgitte.

Zadrżał. W pokoju było naprawdę chłodno.

– Z kim rozmawiałeś? – zdziwiła się dziewczyna. – Czy ojciec i matka już wstali?

– Nie, ja…

– A może ćwiczyłeś przemowę? – zaśmiała się. – Chodź, usiądź koło mnie na sofie.

Zachęciła go gestem.

Mikael wcale nie planował małżeńskiej zdrady. Był zbyt naiwny, by zorientować się, że w tym właśnie kierunku zmierzają jego pragnienia. On chciał tylko zobaczyć Birgitte, porozmawiać, rozkoszować się jej bliskością, i to wszystko. Tak sądził.

Dziewczyna nie miała tak czystych zamiarów. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co robi. W ciągu następnej półgodziny rozpaliła w nim całym ogień, który wcześniej tlił się tylko w jego sercu. Chwilami tuliła się do niego tak, by mógł dokładnie obejrzeć hojne wycięcie jej sukni, a mówiła przy tym głosem niskim, pełnym niewypowiedzianych obietnic.

Mikael był oszołomiony jak po szalonym pędzie przez otchłanie.

O czym rozmawiali? No cóż, poruszali tematy tak obojętne, że żadne z nich niczego nie pamiętało, a w każdym razie na pewno nie Mikael. Całkiem zapomniał o tym, że pytała go, ilu mężczyzn jest w tym okropnym obozie, w którym musiał mieszkać, jak nazywa się komendant i co zrobią, gdy nadejdą Polacy albo wojska carskie. On trochę sztucznie zapytał o dwa portrety, nie wiedział bowiem, jak nawiązać rozmowę, ale Birgitte ze śmiechem wyjaśniła, że to rycerz Wilfred, który padł pod Grunwaldem, i jego żona Magda, która dzielnie broniła dworu, a później umarła z żalu. Potem przejęła inicjatywę i skierowała rozmowę na inny tor, a on nie musiał się już denerwować.

Pilnował się jednak, by nie wspomnieć ani słowem o kobiecie w czerni. Instynktownie wyczuwał, że nie są przyjaciółkami, a nie chciał sprowadzać chmur na piękne czoło Birgitte. W jego towarzystwie powinna czuć się beztroska i szczęśliwa.

Rodziców jakoś nie było widać. Najwyraźniej mieli zwyczaj późno wstawać.

W końcu, acz niechętnie, musiał się jednak pożegnać. Birgitte pięknie poprosiła, by przyszedł także następnego dnia, więc rozstanie nie było takie przykre.

– Wiesz, jak bardzo jestem tu samotna, Mikaelu. Rozmowa z kawalerem mojego stanu bardzo wiele dla mnie znaczy.

Unikał wyznania, że tylko po części jest szlachcicem. Trudno mu było się skupić, kiedy miał ją tak blisko siebie i czuł jej słodki, ciepły zapach. Jego instynkt opiekuńczy rozkwitł w pełni.

– Pozdrów ode mnie szczeniaczka – wyjąkał.

– Na pewno nie zapomnę.

Oszołomiony szczęściem szedł do bramy.

Dama w czerni czekała na zewnątrz, niewidoczna dla osób przebywających w domu.

Przyjdź dziś wieczorem, Mikaelu! Chciałabym naprawić to i owo we dworze, a moi krewni uważają to za zbyteczne. Czy będziesz mógł mi pomóc?

– Oczywiście, jaśnie pani. Ale mogę tu być dopiero po dziesiątej. Wtedy jestem wolny.

Skinęła głową.

– Dobrze. Moi krewni będą już spać.

– Czy mam przyjść do stajni? Do wozowni?

– Jeśli się da. Oni mieszkają bardzo blisko stajni. Mam inne plany. Wyjdę ci na spotkanie i wszystko pokażę.

– Przyjdę – obiecał, drżąc w zimowym chłodzie.

Uf, wcale mu się to nie podobało! Został jednak wychowany w duchu rycerskości. Wola damy była dla niego rozkazem. A że ta kobieta jest prawdziwą damą, nie ulegało żadnej wątpliwości. Właściwie była nawet bardziej damą niż Birgitte i jej matka.

To jednak nie miało żadnego znaczenia. Birgitte podobała mu się taka, jaka była.

Och, kochany Mikael! Idealista! Miał takie wzniosłe wyobrażenie o uczuciu, jakie żywił dla dziewczyny. Ale jego oddanie dla niej nie było tak ponadzmysłowe, jakby tego pragnął. Podświadomie, zanim poszedł z wizytą, wyszorował dokładnie całe ciało. Mikael był przecież mężczyzną, który żył niemal jak mnich, a więc uczucia, które obudziła w nim Birgitte, były z pewnością bardziej cielesne, niż on sam chciałby to przyznać. Był zaślepiony i nie umiał spojrzeć prawdzie w oczy.

– No i jak? – zapytał ojciec Birgitte. – Wyciągnęłaś coś z niego?

Parsknęła z pogardą.

– Wszystko, co chciałam. Nigdy nie spotkałam kogoś naiwniejszego od niego.

Przekazała rodzicom wszystko, czego się dowiedziała.

– Nie zdobyłam jeszcze informacji co do dalszych planów szwedzkiego króla w stosunku do Polski i nie wiem, co ma zamiar uczynić z Inflantami. Na pewno dowiem się tego jutro, kiedy mój oficerek tu wróci. On chyba sporo wie, bo z tego, co zrozumiałam, jego rodzina stoi bardzo blisko króla.

Tylko nie strać głowy – trzeźwo upomniała ją matka.

We wzroku Birgitte pojawił się wyraz rozmarzenia i dziewczyna uśmiechnęła się.

– On jest słodki. Ale nie można z nim budować przyszłości. A poza tym pytał o szczeniaka. Muszę mu jutro go pokazać. Gdzie on jest?

– Właśnie, co się z nim stało? – zapytał ojciec.

Matka niecierpliwie zmarszczyła brwi.

– Rozkazałam służącemu go zabić.

– Ależ, mamo! – wykrzyknęła Birgitte. – Co ja powiem Mikaelowi?

Ojciec pospieszył do dzwonka i wezwał służącego, który pojawił się natychmiast.

– No i jak, zabiłeś szczeniaka, człowieku?

Służący się zmieszał.

– Zaraz to zrobię, jak tylko go odnajdę. Znów gdzieś się zawieruszył.

– Nie, nie – szybko powiedziała matka. – Nie zabijaj go! Odszukaj psa i daj mu porządnie się najeść, wykąp go i opatrz rany. To ważne! Jutro przyjdzie tu szwedzki żołnierz, żeby go obejrzeć.

– Oczywiście, jaśnie pani.

– Czy słyszałeś coś we wsi o Rosjanach?

– Przybył dziś kramarz. Powiada, że car zbiera oddziały na wschód od jeziora Pejpus, wielką armię.

Trójka von Steierhornów uśmiechnęła się zjadliwie. Dysponując wiadomościami o ruchach wojsk szwedzkich nie musieli obawiać się Rosjan.

Romantyczny wieczór w kolorze indygo otulił umęczoną ziemię Inflant. Wysoko pod niebem rozbrzmiewał krzyk żurawi, ciągnących na północ.

Dama w czerni czekała na Mikaela pod bramą. Jak zwykle ubrana była w płaszcz z czarnej, delikatnej materii, starannie otulona w obronie przed zimnem, które otaczało ich niby lodowata mgła. Ciemnoblond włosy, ułożone w ponadczasową fryzurę, były odkryte. Choć ubrana z prostotą, Mikaelowi jawiła się bardziej dostojną niż królowa.

– Chodź za mną, Mikaelu! Nieszczęście grozi mojemu ukochanemu dworowi.

W każdych innych ustach słowa te zabrzmiałyby sztucznie i nieszczerze.

Razem podeszli do głównego wejścia. Odsunęła się na bok, by mógł otworzyć przed nią drzwi, wskazała wiązkę łuczywa i krzesiwo, które Mikael zapalił. Szła przed nim bez słowa, ale zawsze przystawała przed drzwiami, by je otworzył, przywykła do rycerskiego traktowania.

Zorientował się, że zmierzają ku piwnicom wyziębionego dworu.

– Jak się miewa szczeniak? – zagadnął.

Zwróciła ku niemu pytające spojrzenie.

– Ach, tak! No cóż, w końcu go znaleźli. Biedne stworzenie.

Wiem, że go znaleźli, to przecież ja go przyniosłem, pomyślał. Roześmiał się.

– To dziwne, ale zwierzątko porusza coś we mnie. Mówiłem wam, że mam syna, którego nigdy nie widziałem i o którym wiele nie myślałem. Szczeniak obudził we mnie czułość dla bezbronnych stworzeń. Odpowiedzialność. Ostatnio bardzo dużo myślę o moim synu.

Och, jak zimno było w tych piwnicach! Wiedział, że musiały być bardzo stare.

Jedź do domu, Mikaelu! Tu nic dobrego cię nie spotka.

Już chciał zaprotestować. Pierwszy raz naprawdę czuję, że żyję! Birgitte przywróciła mnie do życia!

Ale częściowo przyznawał jej rację. To nie było życie dla niego.

– Jak mogę wrócić do domu? Od czterech lat jestem przenoszony z miejsca na miejsce, pędzę życie podobne do koszmaru. Moja dusza jest rozdarta, niedługo całkiem zginie. Nocami męczą mnie zmory, za dnia staram się odegnać wszystkie myśli. Jest tak, jakby życie upływało mi bez żadnego pożytku. Narasta we mnie gwałtowny protest, uczucie głębokiej niechęci. To jest coraz silniejsze, coraz częściej muszę brać się w ryzy, żeby nie wybuchnąć bezsilnym gniewem. Gonię resztkami sił! Nie mogę tak żyć!

– Oczywiście, że nie! Czy nie masz żadnego możnego przyjaciela, do którego mógłbyś się zwrócić? – zapytała dość obojętnie. Jej myśli koncentrowały się na tym, czym właśnie się zajmowali.

– O tak! Mój przybrany ojciec jest jednym z najmożniejszych ludzi Szwecji. Ale on sam jest oficerem i prawdopodobnie przebywa w Polsce razem z królem. Bardzo wysoko sobie ceni obowiązek i sławę wojenną. Moją prośbę potraktowałby jako zdradę ojczyzny.

– Ale gdzie jest twoja ojczyzna?

Mikael odruchowo przejechał dłonią po włosach.

– Nie wiem. Szwecja tak wiele dla mnie uczyniła. Ale moja matka była Niemką, dzieciństwo spędziłem w Cesarstwie Niemieckim. A moje serce…? Moje serce jest w Norwegii, wrogim kraju, którego nigdy nie widziałem.

– To nie jest łatwy wybór, Mikaelu – uśmiechnęła się łagodnie i na tym zakończyła rozmowę o jego kłopotach. – O tutaj, czy widzisz te dwa słupy, podpierające strop? Stoją w złym miejscu, wzmacniają nie zniszczony fragment, podczas gdy ta sąsiednia piwnica grozi zawaleniem. Czy możesz je dla mnie przenieść, Mikaelu o dobrych oczach? Mój krewniak to dureń, nie chce zrozumieć niebezpieczeństwa.

Mikael zorientował się w sytuacji. W starych murach gdzieniegdzie pojawiły się niebezpieczne szczeliny, na podłodze leżały kamienie, które powypadały ze ścian. Nie był pewien, czy kobieta ma rację, ale znała chyba swój dwór lepiej od niego. On przecież nigdy nie stąpał po zapadających się podłogach.

– Co znajduje się nad nami?

– Kilka komnat – odparła, wzruszając ramionami.

Mikael zrobił, a co prosiła. Wyciągnięcie mocno wciśniętych drewnianych słupów nie było łatwe, ale fakt, że ona stoi i patrzy, dodał mu nadspodziewanych sił. W piwnicy było lodowato zimno, ale wydawało się, że chłód nie robi na niej żadnego wrażenia.

Po dobrej godzinie udało mu się umieścić obie podpory we wskazanych przez kobietę miejscach. Ciepło podziękowała mu za pomoc.

Wyszli na zewnątrz. Jak zwykle odprowadziła go do bramy. Skostniały Mikael drżał z zimna.

– Zobaczymy się jutro – powiedział. – Przyjdę odwiedzić Birgitte.

Czy na jej twarzy pojawił się grymas niechęci? Nie był tego pewien.

– Nie zapomnij o wozowni – powiedziała tylko. – Dam ci znać, kiedy droga będzie wolna.

Mikael kiwnął głową, wciąż niemile dotknięty wrogością i brakiem zaufania między mieszkańcami dworu. Nie chciał, by traktowali go jak przerzucaną piłkę, ale nie potrafił wybrać strony. Najbliższa jego sercu była Birgitte, ale nie umiał się oprzeć rozkazom budzącej szacunek damy.

Pożegnali się. Mikael wrócił na kwaterę, do swoich poplątanych snów. Tej nocy były bardziej przykre niż kiedykolwiek. Znalazł się nagle w samym sercu straszliwej zimy, gdzie wszystko było białe, skute lodem i pokryte śniegiem, a wokół niego przesuwały się powykrzywiane twarze, szydząc z niego niemiłosiernie. Przyszła sama Królowa Śniegu i objęła go lodowatymi ramionami, Zajrzała mu prosto w oczy i pocałowała w szyję, wsysając tu siebie całe ciepło jego ciała. Obudził się z jękiem na ustach i owinąwszy się szczelnie nędzną żołnierską derką czuwał, bojąc się ponownie zapaść w sen.

Nieduży szwedzki oddział nie miał zbyt wiele zajęć, mężczyźni często wałęsali się z braku sensownych obowiązków.

Następnego dnia Mikael, nie mogąc doczekać się spotkania z Birgitte, opuścił kwaterę za wcześnie. Idąc przez wieś, uznał, że nie może ponowić się we dworze tak rano, zwłaszcza że Steierhornowie, jak mu się wydawało, długo sypiają. Zwolnił więc kroku, zastanawiając się, jak mógłby spędzić czas dzielący go od wizyty.

Dawno już zauważył niewielką samotną wieżę wznoszącą się ku niebu w pobliżu dworu – iglicę, charakterystyczną dla inflanckich kościołów. Ale przecież kościół był we wsi, wobec tego, sądząc po rozmiarach, to musiała być kaplica. Znajdowała się na terenach należących do dworu, a w zwyczaju leżało przecież, że wielkie dwory miały oddzielne świątynie. Nie wiodła tam jednak żadna droga, a okna ziały Pustką. W jednej ze ścian dostrzegł wyraźne wyrwy.

Stare budowle zawsze go interesowały i teraz miał wielką ochotę obejrzeć kaplicę.

Nie chciał jednak wędrować po terenach znajdujących się w bezpośredniej bliskości dworu. Nieprzyzwoite wydało się mu tak po prostu wejść przez bramę i powędrować na ukos przez park.

Rozejrzał się i stwierdził, że jest inna droga, prowadząca wśród chłopskich zagród. Uznał, że chałupy na pewno są opuszczone, jak cała reszta wsi, i poszedł tamtędy.

Otoczyły go niskie domy o dachach niemal dotykających ziemi. O, z jednego komina unosi się dym, a więc jednak ktoś nadal jeszcze tu mieszka. Mikael w milczeniu szedł naprzód, patrząc przed siebie, ale kątem oka dostrzegał czyjś śledzący go wzrok.

Musiał wspiąć się na stary kamienny mur. Zeskoczył i znalazł się przy kaplicy, na terenie należącym do dworu.

Niewielki budynek był w gorszym stanie, niż się spodziewał. Mikael miał stąd widok na dwór; z tej strony wyglądał równie stylowo i pięknie.

Po dziewiczym śniegu podszedł do drzwi kaplicy. Po obu stronach dostrzegł ślady grobów. Nie było ich wiele, na żadnym nie zauważył krzyża. Mikael zastanawiał się, czy ci którzy tu spoczywali, byli wyznania grecko- czy rzymskokatolickiego. W każdym razie nie byli to protestanci, na to groby były zbyt stare.

W kaplicy brakowało drzwi; otwór wejściowy przesłaniała szeroka drewniana płyta, chroniąca wnętrze przed śniegiem. Mikael przesunął ciężką płytę i wszedł do środka.

Zniszczenia wewnątrz okazały się nie tak uderzające, ale usunięto stąd prawie wszystko. Całość sprawiała więc bardzo surowe wrażenie. Łatwo było stwierdzić, gdzie znajdował się kiedyś ołtarz i ambona, ale nic z tego nie zostało. Przez okna nawiało śniegu, niewielkie kopczyki leżały na podłodze. Nigdzie natomiast nie było widać śladów po ławkach; kaplica musiała pochodzić z czasów, kiedy modlono się na zmianę na klęczkach i w pozycji stojącej.

W podłogę wmurowano ogromne płyty nagrobne. Z pewnością spoczywali tu poprzedni właściciele dworu.

Mikael przykucnął nad jedną z najbardziej imponujących płyt i odgarnął śnieg. Prawdopodobnie napisy były zatarte, trudne do odczytania, ale teraz, kiedy oczyścił płytę, śnieg wbił się w zagłębienia i dzięki temu wyryte litery wyraźnie odcinały się bielą Od ciemnej powierzchni płyty.

Tekst był trudny. Mikael pomagał sobie, szepcząc za każdym razem, gdy udało mu się odczytać kolejną literę.

Graf Huilfried von Steyerhorn… Ach, to na pewno rycerz Wilfred – mruknął do siebie. – A co mamy tutaj? Łacina? Requiescat… vict… mort… Nie, to zbyt niewyraźne, nic z tego nie rozumiem, zostawię to. Gnadige… Pewnie wielmożna Magda von Steierhorn, tak, tu jest wielkie M… A tu? Geboren Aschenfelder. Na pewno też wspaniały ród. Anno Domini MCDX. 1410, tak, to się zgadza, to ta słynna para. Bohater spod Grunwaldu i jego wierna żona. A więc przywieźli go aż tutaj.

Musiał śmierdzieć, pomyślał bezbożnie, i zrobiło mu się niedobrze.

Jeszcze wspanialszy nagrobek ujrzał bliżej chóru. I tę płytę również Mikael oczyścił ze śniegu.

– Tu więc mamy przodka, który zginął nad Pejpusem – szepnął. Próbował odszyfrować napis, ale udało mu się odczytać tylko dwa, trzy słowa. Napis był za stary.

Obejrzał jeszcze kilka płyt nagrobnych i doszedł do wniosku, że każdy przestano używać w XVI wieku, nie wiadomo z jakiej przyczyny. Może z powodu Reformacji?

Przy drzwiach odwrócił się i głęboko skłonił. Nie z powodu świętości miejsca, z której dokładnie je odarto, lecz by oddać cześć tym, którzy tu spoczywali. W dość podniosłym nastroju wyszedł na światło dzienne.

W powrotnej drodze ujrzał staruszka, rąbiącego drwa przed chatą. Mikael wiedział, że mieszkańcy, którzy pozostali w wiosce, starali się nie pokazywać, tego więc najwyraźniej wypędziła z domu ciekawość i potrzeba rozmowy. Mikael pozdrowił go przyjaźnie i podszedł bliżej.

Staruszek popatrzył na niego spode łba, nic nie powiedział, ale i nie uciekł.

Mikael nie znał tutejszego języka, spróbował więc po niemiecku:

– Utrzymuje się ładna pogoda.

– Tak, ale na pewno spadnie jeszcze śnieg.

Mogli się więc porozumieć.

– Byłem w kaplicy. Dlaczego nie jest już używana?

Stary odwrócił wzrok.

– Nie była wygodna. Kościół jest większy.

– Tak, ale czy to nie była prywatna kaplica Steierhornów? Zdaje się, że opuszczono ją jakieś sto lat temu.

– Musieli tak zrobić. Za wiele było hałasu.

Mikael uśmiechnął się.

– Jakiego hałasu?

Staruszek znów zapatrzył się w niebo.

– Tak, na pewno spadnie śnieg.

Jasne było, że nie chce o tym mówić. Mikael zmienił więc temat.

– Nie opuściliście wioski jak wszyscy inni?

– Nie, a dokąd miałbym pójść?

– Nie boicie się Rosjan?

– Inflanty miały wielu panów, jeden nie gorszy od drugiego.

– Wydaje się, że ludzie najbardziej obawiają się Rosjan, jeśli sądzić po opustoszałej wiosce.

– O, teraz wyjechało niewielu. Ludzie i tak uciekają stąd cały czas. Tu nie jest dobrze mieszkać. Ale moja chata stoi daleko od głównej drogi i mnie to nie przeszkadza.

Mikael przysiadł na pieńku, a staruszek przycupnął na stosie drew, spragniony rozmowy.

– A co takiego złego jest na głównej drodze? – zapytał Mikael.

Niemiecki staruszka nie był najlepszy, ale można go było zrozumieć. Zniżył głos.

– Ja nigdy niczego nie słyszałem, ale inni słyszeli. Kondukt pogrzebowy.

Zrobił dramatyczną pauzę. Mikael czuł, że stary chciał, by zadał pytanie:

– Jaki kondukt pogrzebowy?

– Dokładnie nie wiadomo. Może to być orszak pana Ingemunda po bitwie nad Pejpusem albo pana Wilfreda po Grunwaldzie. Albo innego dawniejszego przodka. Steierhornowie zawsze byli wielkimi wojownikami. I tacy dumni. Mówią, że można usłyszeć, jak wracają do domu po bitwie. W deszczowy letni wieczór słychać kroki wielu mężczyzn i koni, krzyki i jęki. A czasami z oddali dochodzą dźwięki żałobnych bębnów. Ale niczego nie można zobaczyć. Orszak podąża w stronę dworu.

– Latem? Niewiele wiem o bitwie nad Pejpusem, tak dużo czasu upłynęło od tamtej pory, ale musiała rozegrać się chyba zimą? Powiadają, że walka toczyła się na skutym lodem jeziorze. Ale bitwa pod Grunwaldem odbyła się piętnastego lipca tysiąc czterysta dziesiątego roku, nauczył mnie tego mój przybrany ojciec. I chociaż to na pewno nieco nieprzyjemne, chyba nie ma się czego bać?

Staruszek zerknął na niego z ukosa.

– Zmarli nie są dobrzy. Trzeba uważać, żeby się do nich zanadto nie zbliżyć, jeśli pojawią się jako duchy.

– Zmarli nie mogą uczynić żywym nic złego.

– Nie mogą? Nie powodują widocznych ran, lecz mogą sprowadzić głębokie, żrące rany w duszy. Melancholię, młody człowieku. To poważna choroba. Dlatego ludzie stąd uciekają.

– To znaczy, że Steierhornowie nie mają dość ludzi?

– No, młody pan na dworze Steierhornów jest dobry. Ale ludzie nie mieszkają już w wiosce. Przenieśli się do brzozowego lasu.

Odruchowo Mikael spojrzał w kierunku lasu na równinie, ale domy zasłaniały wszystko.

Nie uznałby hrabiego von Steierhorna za młodego, ale to było względne, zależało od własnego wieku.

Uśmiechnął się w myśli, ale nie okazał rozbawienia.

– Ale jeżeli armia duchów kieruje się w stronę dworu, to chyba tam także musieli ją słyszeć lub widzieć.

– Nigdy. Mówią, że tam jest całkiem spokojnie.

No tak, wydawało się, że Steierhornowie czują się całkiem bezpiecznie.

Mikael podziękował za rozmowę i pożegnał się. Pragnął coś podarować staruszkowi, ale nic ze sobą nie miał.

Poszedł w kierunku głównej ulicy, wąskiej i pełnej błota, śladów stóp i kół. Najwyraźniej ktoś jeszcze pozostał w wiosce. Domy napierały z obu stron. Właściwie trudno było mówić o głównej ulicy, kiedy we wsi była tylko jedna.

Mroźne powietrze zapowiadało opady śniegu, choć jednocześnie pojawiły się sygnały zbliżającej się wiosny. Mikaelem wstrząsnął dreszcz. Jego poczucie osamotnienia wzmogło się jeszcze w tej cichej, opuszczonej wiosce pod wysokim sklepieniem niebieskim. Nigdy nie widział nieba tak ogromnego jak tutaj, nad tą bezkresną równiną. Melancholia? Czy nie na to cierpiał od tak wielu lat? Birgitte… Może ona potrafi przepędzić jego melancholię i samotność? Czy to zbyt wygórowane życzenie?

Nagle gorąco zapragnął ujrzeć ją znów. Przyspieszył kroku.

Загрузка...