ROZDZIAŁ VI

Wczesnym rankiem Mikael w rytm bicia swego oszalałego serca pędził na kwaterę.

Nie myśl, nie myśl, nie myśl, nakazywał sobie.

Do domu? A gdzie jest jego dom? Chłopska zagroda, okupowana przez szwedzki oddział? Żyli tam w ciasnocie, stłoczeni razem oficerowie i prości żołnierze, w izbach zasypanych rupieciami, z niewygodnymi łóżkami, z lodowato zimnymi podłogami.

Pisnął szczeniak w jego ramionach.

Dom? Co to właściwie jest? To był pusty dźwięk; zapomniał już, co to słowo znaczy.

Och, Boże, jakże nienawidził tego miejsca! Czuł się jak skazaniec, pozostawiony tu na wieki niczym w matni, z której nigdy nie będzie mógł się wydostać.

Chociaż starał się powstrzymać myśli, skradały się za nim bezszelestnie i skłaniały do biegu przed siebie. Daleko, oby jak najdalej od dworu, i jak najszybciej!

Przerażony, oddychał ciężko. Nie chciał myśleć, nie chciał, ale bez względu na to, jak bardzo przyspieszał, myśli i tak go doganiały. I znów szczeniak w jego ramionach pisnął rozpaczliwie, rozluźnił więc nieco kurczowy uścisk.

– Mały biedaku – szepnął. – Mój mały biedaku.

Chciał skupić się na psie, ale to mu się nie udało. To dlatego, myślał. To dlatego zastanawiała się, kim jestem. Byłem w stanie ją zobaczyć! Pewnie nigdy dotąd to się nie zdarzyło.

Mój Boże, kim ja jestem?

Ludzie Lodu… Co takiego dziad Are mógł opowiadać o Ludziach Lodu?

To nieprawda, wcale tego wszystkiego nie przeżyłem. To był tylko sen.

Ale dwór tam stoi. Wiem, że jest za mną. Jeśli się obejrzę, zobaczę dom otoczony białymi brzozami, wśród których rozlega się krzyk mew zabłąkanych tutaj z sitowia otaczającego Pejpus. Ten przepiękny dwór, który tak kochała, dyskretnie usytuowany z dala od wioski. Ten straszny, budzący grozę dwór. Na pewno za jej życia wyglądał inaczej. Musiał być mniejszy. Ale serce starego dworu istniało nadal. Hall, sala rycerska, czyż nie tak właśnie było? Tam musiała stać, kiedy nadeszła wiadomość o śmierci rycerza Wilfreda pod Grunwaldem. Może szła głównym traktem na spotkanie orszaku, który przywiózł jego zwłoki. Być może właśnie ona słyszała go wówczas naprawdę. Szczęk zbroi i mieczy, cichy żałobny pochód śmierci. Rycerze powracający do domów, niosący wodzów, którzy padli w walce. Żona oczekująca męża w domu…

Nie tylko krzyk dzikich ptaków dźwięczał nad dworem. Mikael słyszał go nadal, ale do jego uszu dochodziło coś jeszcze. Żałosna skarga, zdająca rozlegać się zewsząd i znikąd.

Później dama musiała zebrać w sobie wszystkie siły, by bronić dworu przed nadciągającymi najeźdźcami. A kiedy niebezpieczeństwo minęło, zabrakło jej energii. Pozwoliła sobie na żałobę i zrezygnowała z życia, które nie miało jej już nic do zaofiarowania.

Tak, teraz już wierzył, że człowiek może umrzeć z żalu. Po prostu umrzeć. Ona była do tego zdolna – dama w czerni o tak niezwykle silnej woli…

Magda von Steierhorn…

Nie wymienił jej imienia na głos, ale i tak rozniosło się echem po opustoszałej wiosce niczym krzyk żalu i rozpaczy.

Jeszcze raz jej ukochany dwór znalazł się w niebezpieczeństwie, które tym razem zagrażało od wewnątrz. A ona mogła się temu tylko przyglądać, bezsilna. Nie była bowiem człowiekiem ani też zmarłą, którą zabrała śmierć. A potem pojawił się on. Mikael Lind z rodu Ludzi Lodu. Stała na werandzie i zorientowała się, że ją zobaczył.

Następnego dnia przemówiła do niego, a on odpowiedział!

Nic dziwnego, że była zaskoczona!

Właśnie wtedy zdecydowała, że się nim posłuży. Był młody, silny i wystarczająco dobrze wychowany, by spełnić prośbę damy.

Sama nie była w stanie przesunąć słupów podpierających strop. Nie potrafiła ani otworzyć drzwi, ani zapalić łuczywa. Ale on mógł to zrobić za nią.

Birgitte jej nie widziała, kiedy spotkali się na drodze prowadzącej do domu. Nie dostrzegał jej nikt z rodziny. A może nikt nigdy jej nie ujrzał w ciągu tych dwustu pięćdziesięciu lat, kiedy spoczywała w małej kaplicy, a jej duch czuwał nad posiadłością?

Tylko Mikael. Mikael z Ludzi Lodu.

Nic dziwnego, że zawsze tak marzł w jej obecności. Nic dziwnego, że mogła stać na zapadającej się galerii, a ta nie runęła pod jej ciężarem. Mikael był teraz pewien, że pragnęła śmierci swych dalekich, dalekich krewnych. Próba jednak się nie powiodła.

Najwyraźniej była zadowolona z prawowitego właściciela dworu, skazanego przez grabieżców na śmierć z głodu i pragnienia. Mikael pomyślał o niej nieco cieplej – mimo wszystko pozwoliła mu uratować dwa ludzkie istnienia. Choć bliska była uśmiercenia dwojga innych ludzi.

Lodowaty podmuch wiatru przelatujący przez dom… Ogień, który zaczął się rozprzestrzeniać. To była jej sprawka, dałby za to głowę, choć nie potrafił sobie wyobrazić, co mogłoby stać się dalej. Na pewno nie chciała podpalić ukochanego dworu. Nie, to raczej był przypadek.

Skłębione myśli pchały go z impetem wprost w otchłań rozpaczy, która przerastała jego możliwości pojmowania. Świat wokół niego wirował; czuł, jakby pod wpływem niepojętych wydarzeń tej nocy postradał zmysły.

Kiedy dotarł do znienawidzonego obozu, ukrył szczeniaka pod kurtką. Wartownik wołaniem pytał o hasło, przytomnie podał odzew.

Na warcie stał prosty żołnierz, nie śmiał więc nic powiedzieć Mikaelowi, ale wyraźnie było widać, co myśli o oficerze, który wraca do domu o wschodzie słońca, blady jakby przed chwilą ujrzał śmierć i drżący z zimna.

Mikael wszedł na teren obozu, gdzie wszyscy właśnie wstawali. Odpowiedział na powitania niezrozumiałym mamrotaniem i rzucił się na łóżko. Jako oficerowi przydzielono mu jedno z niewielu łóżek, które były w okupowanym domu, prości żołnierze spali pokotem na podłodze w śmierdzących potem rzędach.

Co się z tobą dzieje? – dziwił się jego najbliższy towarzysz, podporucznik, który kwaterował w tej samej izbie.

Nie wiem – odparł Mikael. Zdumiony popatrzył na swe drżące dłonie.

Gdzie byłeś przez całą noc? I co, u diabła, tam masz? Psa?

Mikael mocniej przycisnął do siebie szczeniaka.

On jest mój. Ma tylko mnie. Nie zabierajcie mi go!

– Wygląda rozpaczliwie. Czy warto trzymać tak nędzne stworzenie?

On jest mój! Mój! – gorączkował się Mikael. – To życie! Rozumiesz? Życie, o które można się troszczyć w tym piekielnym świecie…

Jego towarzysz szybkim krokiem opuścił izbę. Mikael nie podnosił się z łóżka, ciągle drżał na całym ciele. Głaskał pieska gwałtownie, nie kontrolując własnych ruchów.

Podporucznik wkrótce powrócił wraz z komendantem i felczerem.

– Co tu się znowu wyprawia? – zapytał major. – Co się z tobą dzieje?

Mikael nie był w stanie odpowiedzieć. Szczękał zębami, a wyraz oczu świadczył o tym, że jest gotów na wszystko, byle tylko obronić szczeniaka. Nikt nie może mu go zabrać!

– Musisz wziąć się w garść – nakazał major. – Otrzymaliśmy właśnie wiadomość, że oddziały carskie stoją nad Pejpusem. Już dzisiaj musimy zwijać obóz i natychmiast pędzić do Polski, by ostrzec króla Karola Gustawa. Weźmiemy udział w wyprawie do Polski.

W głowie Mikaela dudniło i huczało, piersi dławił mu krzyk. Wyprawa. Znów kilka miesięcy, a może lat życia, które od początku sprawiało mu niewypowiedziane cierpienie. Chcę opuścić tę wioskę, muszę stąd odejść! Przecież właśnie niedługo stąd odejdę. Ale na wojnę? Do błota, brudu, chorób, sprośnych dowcipów, do ludzi, którzy nic mnie nie obchodzą? I znów same rozkazy. Słuchać rozkazów, wydawać rozkazy… Nie mam dokąd pójść, nigdzie nie mogę być sobą. Nie wiem, co zrobić ze swoim życiem. Czy słuchać opiekuna? Jestem człowiekiem bez wartości, nieudanym, pozbawionym wszelkich idei, nie na swoim miejscu… Życie bez sensu… Rozmowa z duchami… Birgitte… Niepowodzenie… Wojna, wojna…

– Nieee!

Usłyszał swój własny rozdzierający krzyk. Krzyczał i krzyczał, aż zabolały go płuca. Walczył, jakby pragnął wydobyć się ze studni wbrew istotom, które chciały zatrzymać go na jej dnie. Było ich całe mrowie, też wołały i wrzeszczały, ale jego krzyk był silniejszy. Gdzieś skomlał przerażony szczeniak. Mikael miał spętane nogi, ręce związane na plecach, czuł, że łzy płyną mu po policzkach. Wstydził się, ale nie potrafił ich powstrzymać.

Nie zabierajcie mi psa! zawył. Nie zabierajcie mi psa! On mnie potrzebuje! On mnie potrzebuje!

Powoli wszystko wokół niego ucichło.

Przy jego łóżku siedział felczer, twardy, zaprawiony w bojach mężczyzna, który nigdy, nie patrzył przez palce na żołnierzy wymigujących się od służby. Teraz jednak widział wyraźnie, że sprawa jest poważna.

I jak, Mikaelu? Czy możesz już porozmawiać spokojnie? Co się z tobą dzieje?

Mikaelowi nie udało się wydobyć z siebie normalnego głosu, szepnął tylko:

– Cztery lata. Od czterech lat żyję życiem, które znienawidziłem od pierwszej chwili. Nie mam już więcej sił.

Felczer nie komentował, rzeczowo ponowił pytanie:

– Co było przyczyną załamania?

– Gdzie jest mój pies?

– Nabrudził na podłogę, więc go stąd wyrzucono.

Mikael poczuł, że atak histerii w każdej chwili może się powtórzyć. A jeżeli oni… Usiłował się podnieść.

Przyprowadźcie go tutaj! Natychmiast!

Paniczny strach Mikaela przekonał felczera, który wstał z ciężkim westchnieniem i widoczną troską na surowej twarzy.

Wszedł jeden z żołnierzy, niosąc żałosne stworzonko. Mikael poprosił, by położono pieska w nogach łóżka.

– Teraz opowiadaj.

Mikael poczuł, że szczeniak przycisnął się do jego kolan, ufnie, w poczuciu bezpieczeństwa. To ukoiło jego nerwy.

– Coś się wydarzyło… – zaczął mówić z wahaniem. – We dworze. Coś tak nierealnego, nieprawdopodobnego, że nie mogę tego opowiedzieć bez narażania się na kpiny. Ale tam mieszkają ludzie. Musimy tam pójść i zająć się przestępcami, którzy usiłowali zgładzić właściciela i odebrać mu dwór. Obiecałem.

Felczer nie był pewien, czy chłopak mówi prawdę.

– Ale my opuszczamy już wioskę. Czy nie sądzisz, że mogą sobie poradzić z tym sami?

– Chyba tak – odparł Mikael po chwili namysłu. Był tak zmęczony i oszołomiony, że nie mógł mówić wyraźnie.

Ale trzeba ich o tym powiadomić. Obiecałem…

– W porządku, wyślemy kilku ludzi do wioski z informacją, że nadchodzą Rosjanie.

Uczyńcie tak! Natychmiast!

Felczer wyszedł, ale za chwilę był z powrotem.

– Wydałem już rozkaz – uspokoił chorego. Ale co my z tobą zrobimy, chłopcze? Nie jesteś w odpowiedniej formie, by jechać konno wiele mil.

Mikaela ze strachu ogarnęła Fala mdłości. Ma zostać tu sam? W tej wiosce pod rozkrzyczanym niebem? Z kimś, kto przez cały czas go prześladuje? Z Birgitte, która napełniała go niesmakiem i poczuciem wstydu? Zostać tu na zawsze, w tym przeklętym miejscu, i to on, który jako jeden jedyny wie, dlaczego jest przeklęte?.

– Mogę jechać – powiedział ochryple. – Nie zostawiajcie mnie w tym piekle. Mogę jechać z wami. Jestem już spokojny.

Felczer popatrzył na niego z powątpiewaniem.

– Tak, ośmielę się twierdzić, że w twoim wypadku cztery lata to za dużo. Bywają najemni żołnierze, którzy nie widzieli swego domu od dwudziestu lat, ale oni są ulepieni z innej gliny. Ty z pewnością nie jesteś urodzonym żołnierzem, o, nie! Jesteś kimś innym, Bóg jeden wie, kim. Nie sądzę, aby armia miała z ciebie jeszcze jakiś pożytek. Postaramy się, byś wrócił do domu.

Nie będzie więc wyprawy do Polski?

– Nie dla ciebie.

Mikael opadł na łóżko.

– Dzięki ci, dobry Boże!

– Aha, a więc zostałem Bogiem! gorzko uśmiechnął się felczer. Na ogół żołnierze inaczej mnie nazywają, kiedy ich kraję.

Wezwał kilku mężczyzn.

Rozwiążcie go teraz. Kryzys minął.

Dzień za dniem podążali na zachód. Mikael wyszukał koszyk dla szczeniaka, aby pies wraz z nim mógł siedzieć na koniu. Cały swój czas poświęcał stworzonku, zupełnie odizolowany od otoczenia. Towarzysze zostawili go w spokoju. Czasem tylko między sobą mówili, że Mikael zdziwaczał z powodu tego psa. Byli jednak w błędzie, bowiem to właśnie pies ocalił go od przekroczenia granicy normalności.

Felczer dał mu leki dla szczeniaka i powoli stan pieska zaczął się poprawiać. Ucho przestało go boleć, rany się zagoiły, a w ślepkach pojawiła się znów ochota do życia. Przypuszczali, że wyrośnie z niego wielki pies. Świadczyły o tym duże, ciężkie łapy. Uważali też, że będzie piękny. Mikael nazwał go Troll, nie podobało mu się poprzednie imię nadane przez Birgitte.

Nie miał teraz żadnych obowiązków, skończyło się jego żołnierskie życie. Stosunki z kolegami powinny były stać się mniej napięte, ale nie pozwalał mu na to mur jakby, zamroczenia, który otoczył jego myśli i zmysły. Wolność kusiła obietnicami, czasami nawet śmiał się niepewnie z żartów kolegów, ale był jakby nieobecny duchem.

Przeżycia nocy spędzonej we dworze głęboko wryły się w jego świadomość. W zakamarkach duszy stale czaił się lęk. Mikael wiedział, że nigdzie nie ma takiego miejsca, gdzie zazna spokoju, nigdzie na całym świecie.

Jego życie jawiło mu się jak sen, w którym wszystko rozgrywa się w zwolnionym tempie. Zawsze czuł, że naprawdę żyje tylko przez krótkie szybko mijające chwile. Spotkanie z Taneredem Paladinem. Życzliwość i troska Marki Christiany. Szczeniak. Przyspieszone bicie serca w obecności Birgitte.

O niej jednak nie chciał już myśleć. Kiedy pojawiała się we wspomnieniach, ogarniał go niesmak. Nie poruszył go mocno udział dziewczyny w spisku przeciw prawowitemu właścicielowi dworu ani też fakt, że zimno, z wyrachowaniem uwodziła jego, Mikaela, doskonale zdając sobie sprawę, jak bardzo jest samotny i spragniony towarzystwa kobiet. Nie, najbardziej wstrząsnął nim brutalny kopniak wymierzony szczeniakowi. To ten gest zabił wszystkie uczucia, jakie dla niej żywił.

I jeszcze ta świadomość, że nie potrafił ustrzec swego rycerskiego honoru, że on, związany z kimś innym, mógł pożądać kobiety w sposób tak niski i zwierzęcy, jak prości, gruboskórni żołnierze.

Szczeniak był dla niego wszystkim. Choć nie do końca zdawał sobie z tego sprawę, pies zastępował to, co do tej pory zaniedbał bądź też nigdy nie miał możliwości okazać: czułość i troskę o inną żywą istotę. Ale jak można okazywać takie uczucia, kiedy jest się wysłanym na wojnę, by zabijać i okaleczać? Mikael był miłym, wzorowo wychowanym chłopcem, który zawsze miał na względzie dobro innych. Ciągle pozostawał w dość kłopotliwej sytuacji: żył dzięki miłosiernemu sercu obcych. Najpierw, kiedy umarli rodzice, zajęła się nim Juliana. Później ulitował się nad nim Johan Baner, choć właściwie nie miał ku temu żadnego powodu, a jeszcze później Anna, siostra Johana, małżonka admirała Oxenstierny. Potem kolej przyszła na Markę Christianę, przybraną siostrę, i jej męża. A Mikael przez cały czas starał się być powolny ich życzeniom i okazywać należytą wdzięczność. Będąc miłym i dobrze ułożonym młodzieńcem, częściej miał na uwadze dobro opiekunów niż swoje własne.

Ale myślenie o dobru innych nie wystarczało. Nic więcej nie miał do ofiarowania Anette, żonie, o którą nie prosił. Wydawało mu się, że obdarzy Birgitte czystą, nie splamioną miłością. Dla niej był gotów na wszystko. Ale to było złudzenie. Kompletne fiasko!

Pies natomiast miał tylko jego. Odpowiadał na troskliwość Mikaela gorącym, szczerym oddaniem, które tak bardzo go wzruszało. Na przykład kiedy pies wtykał nos w zagłębienie jego szyi i sapał z zadowolenia albo gdy z pokorą lizał jego dłoń i starał się wypełniać polecenia, zanim jeszcze Mikael zdążył wypowiedzieć je na głos. Bardzo pokochał Trolla.

W głębi duszy jednak Mikael zdawał sobie sprawę, że pies jest tylko namiastką; zastępuje mu syna spłodzonego bez miłości, którego nigdy nie widział i wobec którego nie czuł nic oprócz wyrzutów sumienia. Nigdy nie kochał matki tego dziecka. Jak więc mógł uważać dziecko za swoje?

Felczer zauważył, że z Mikaelem Lindem z Ludzi Lodu nadal nie wszystko jest jak należy. Wybuch pozwolił rozładować silne napięcie psychiczne, ale chłopakowi ciągle coś dolegało. Napięcie z całą pewnością spowodowane zostało niechęcią, jaką odczuwał do zawodu żołnierza, w który został wciągnięty zbyt wcześnie i najwidoczniej wbrew swej woli. Ale było coś jeszcze.

Żaden z nich nie domyślał się, co to mogło być, a najmniej sam Mikael. Nie zdawał sobie sprawy, że jego udręka ma kilka powodów.

Pierwszy z nich miał ujawnić się wkrótce, drugi także. Trzeci natomiast, ostatni, tkwił głębiej. Jak złośliwa choroba trawił go od wewnątrz. Rozpoczął swój żywot w postaci maleńkiej czarnej plamki gdzieś w nieznanej głębi jego duszy i powoli rozlewał się coraz szerzej, ogarniając wszystkie jego zmysły.

Na razie był tak mało znaczący, że Mikael nie zdawał sobie sprawy z jego istnienia.

Mikael rozstał się z oddziałem w pobliżu Królewca. Jego towarzysze zmierzali dalej na południe, gdyż Karol Gustaw i jego wojska po zajęciu Warszawy skierowali się do Krakowa. Splądrowali i ograbili miasto z bezcennych skarbów zgromadzonych w kościołach i zamkach.

Właściwie jednak Rosjanie nie stanowili zagrożenia dla Szwedów. Jeszcze nie. Polska natomiast poczęła gotować się do odparcia wroga, a kraj ten posiadał wielkie możliwości, jeśli chodziło o armię. Do Polski należała cała Ukraina i stamtąd właśnie na wezwanie polskich szlachciców przybyły zastępy Kozaków i Tatarów. Karol X Gustaw musiał spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że podbój tego kraju będzie trudniejszy, niż sądził na początku.

Nic a nic nie obchodziło to Mikaela. Żył jakby za murem, odgradzającym go od reszty świata. Nie wiedział nawet, że jego przybrany ojciec Gabriel Oxenstierna przebywał obecnie w południowej Polsce i że była z nim także Marka Christiana. Mikael interesował się jedynie swoim psiakiem.

Z piekącymi oczami, jak gdyby był śmiertelnie zmęczony, dotarł do Królewca, gdzie cumował już statek mający przewieźć szwedzkich żołnierzy do ojczyzny. Oczekiwano jeszcze wielu.

Po długich targach udało się wreszcie zabrać psa na pokład. Kosztowało to Mikaela najlepszą koszulę i całe uzbrojenie. W dwa tygodnie później z niewysłowioną ulgą patrzył, jak statek podnosi kotwicę i opuszcza Polskę.

Dla niego skończyła się wojaczka, taką miał przynajmniej nadzieję.

Nadeszła już wiosna i stopiła lody na brzegach Bałtyku.

Przeprawa przez morze wymagała czasu. Powietrze stawało się coraz cieplejsze. Po drodze napotkali statek, zmierzający w przeciwną stronę. Mikael nie wiedział, że wiezie on tragiczną wiadomość dla Marki Christiany i jej męża. Ich dwaj młodsi synowie zmarli na odrę. Zostali pochowani w kościele Riddarholm a w kościele Fasterna koło Morby umieszczono ich herby. Teraz został Oxenstiernom tylko najstarszy syn.

Kiedy Marka Christiana otrzymała tę wstrząsającą wiadomość, było już za późno na powrót do domu. Znów spodziewała się dziecka i Gabriel Oxenstierna zadbał o to, by szczęśliwie dotarła do krewnych w Prusach. Tam spędziła okres oczekiwania na rozwiązanie, pogrążona w bezdennym żalu, zrozpaczona, że nie ma sił, by jechać do swego jedynego syna. Przerażona, że i jego może stracie, zanim zdoła powrócić do domu.

Mikael nic nie wiedział o tragedii Marki Christiany, kiedy wreszcie wczesnym latem dotarł do domu Anette w pobliżu zamku Morby. Z bijącym sercem szedł ścieżką przez ogród. Szedł niespiesznym krokiem, z narastającą w duszy niechęcią.

Szczeniak, który znacznie podrósł, biegł przed nim węsząc dokoła, ale zerkał wciąż na Mikaela, ukochanego pana, by nie stracić go z oczu. Już od kilku miesięcy byli razem na dobre i na złe. Wspólnie stawiali czoło złośliwościom i kpinom na statku, razem przemierzali Szwecję, konno lub piechotą. Czasami było im głodno i chłodno, ale Mikael zawsze równo dzielił się z psem wszystkim co miał.

Dom, dawny domek myśliwski, był piękny, bo przecież niczego innego nie można było się spodziewać po podarunku od Marki Christiany. Ktoś z arystokracji być może oceniłby, że jest mały, jednakże większość ludzi uważała go za godny książąt.

To nie jest mój dom, myślał. Nie znam go. Nie znam też kobiety ani dziecka, którzy tam mieszkają. Oni mnie tu nie chcą. Nie jestem mile widziany.

Z westchnieniem rezygnacji wszedł po schodach i zapukał. Wpuściła go zaskoczona służąca i zaraz uderzyła w krzyk, kiedy go poznała.

Przybiegła Anette. Wpatrywała się w Mikaela niepewnie. Pojawił się tak nieoczekiwanie, że dziękowała Bogu, iż wizyta francuskiego wicehrabiego szczęśliwie wypadła poprzedniego dnia. Co prawda nigdy między nimi nic nie zaszło, ale mogło dojść do nieporozumienia…

Nie pamiętała, że jej mąż jest taki wysoki, taki przystojny! Mikael nosił teraz wypielęgnowaną brodę, z którą było mu wyjątkowo do twarzy. Był silniejszy i bardziej pewny siebie, ale wyraz jego oczu przeraził ją. Tkwiła w nich paląca udręka, kryjąca nie zagojone rany spowodowane nieznanymi wydarzeniami. Oczy były takie nieobecne.

Ubranie miał zniszczone, chustę na szyi nie tak białą jak być powinna, skórzane buty popękane, a na sfatygowanej krótkiej pelerynie osiadła gruba warstwa kurzu. Ale nikt nigdy nie wyglądał bardziej męsko niż ten obcy, przepełniony smutkiem mężczyzna, który wtargnął do jej domu i w jej życie. Zadrżała ze strachu.

– Witaj w domu – uśmiechnęła się wymuszenie.

– Witaj.

Głos miał teraz także jakiś inny, niższy.

– Wejdź do salonu!

Szła przed nim, nie bardzo wiedząc, co ma mówić.

– Wuj Gabriel podarował mi… nam ten dom – powie-działa zakłopotana.

Przyglądał się swojej żonie i nie był w stanie wykrzesać z siebie żadnych uczuć wobec tej wyrafinowanej osóbki o ciężkich powiekach nad głęboko osadzonymi oczyma. Chyba nie miała już tak wąskiej talii jak kiedyś, ale była zadbana i elegancka. Ogarniała go coraz większa rozpacz.

Czy wciąż, bezustannie, muszę być skazany na samotność tu, na ziemi? przemknęło mu przez głowę.

Była to właśnie jedna z udręk Mikaela, która objawiła mu się teraz w pełni swej dotkliwości. Jego samotność nie miała granic, był obcą istotą wśród ludzi.

A zwłaszcza tu, we własnym domu.

Aby ukryć zakłopotanie, Anette pochyliła się i zaczęła głaskać psa. Najwyraźniej żywiła prawdziwą miłość do zwierząt. Musiał policzyć jej to na plus. Przez chwilę chaotycznie rozmawiali o małym Trollu. Mikael opowiadał o samotności szczeniaka, o tym, jak ciągnął go ze sobą całą drogę przez Inflanty i Polskę, a potem przez Bałtyk i pół Szwecji.

– Naprawdę ktoś go kopał? – zapytała wstrząśnięta.

– Tak. Czy on może tu zostać?

– Ależ oczywiście! Nie musisz o to pytać, przecież to twój dom!

Wcale nie czuł, że tak jest w istocie.

Wyprostowała się, do tej pory pochylała się nad Trollem. Na jej twarzy pojawił się uśmiech wywołany rozmową z psem i o psie.

– Czy wojna się skończyła? – dziwiła się.

– Nie, ale mnie odesłano do domu.

Uśmiech zbladł.

– Chyba nie jesteś chory?

– Nie cieleśnie.

Anette przebiegł dreszcz. Chory na umyśle? Nie sprawiał takiego wrażenia.

Mikael pojął jej obawy.

– Za długo byłem w wojsku i… załamałem się. Najlepiej będzie, jeśli powiem ci całą prawdę.

Skinęła głową.

– Wyglądasz na zmęczonego.

– Tak. Bardzo potrzebny mi wypoczynek.

– Tutaj odpoczniesz.

Dostrzegł jej zmieszanie. Jakże mogła mu dać schronienie, obcemu, choremu człowiekowi w tym małym domku?

Nagle odwróciła się ku niemu gwałtownie.

Ale przecież nie widziałeś… Dominiku! zawołała w kierunku schodów. Zejdź na dół!

Zwrócił uwagę na łagodny, pełen miłości ton jej głosu, w którym jednak wychwycił także nutę lęku. Skąd się wziął niepokój? Czego mogła się bać?

Drobne kroki rozległy się na górze i ich stukot dochodził już ze stopni.

Nieduży, czteroletni chłopczyk przystanął w połowie drogi i z uwagą obserwował obcego przybysza.

– To twój… ojciec, Dominiku – powiedziała Anette. Z trudem przeszło jej przez gardło słowo „ojciec”.

Wtedy Mikael zrozumiał, dlaczego w jej głosie brzmiała obawa. Kochała to dziecko. Teraz bała się, że może je stracić.

Jak zresztą można było nie kochać tego dziecka? Łagodny, pytający uśmiech, z którym spojrzał na Mikaela. Ciemne, kręcone włosy o lekkim połysku miedzi. Delikatne rysy, ubranko z drogiego aksamitu ze złotym haftem…

Mikael nieświadomie zmarszczył czoło. Oczy…?

Nigdy nie widział podobnych. Błyszczały żółto niby bursztyn.

Uśmiech na buzi chłopca zaczynał stawać się niepewny, jakby nic nie rozumiejący. Mikael opamiętał się.

– Witaj, Dominiku! – powiedział wzruszony nieswoim głosem. – Twoja matka pisała mi o tobie. Bardzo cieszyłem się na spotkanie z tobą.

Chłopiec zszedł ze schodów. Okazując dobre wychowanie wyciągnął rękę i ukłonił się głęboko.

Dzień dobry, ojcze!

Mikael poczuł ukłucie w sercu. Dziecko, do którego nigdy nic nie czuł, nagle ożyło. Stało przed nim. Ciągle jeszcze obce, ale istniało naprawdę, można było dotknąć je ręką. Od tego momentu Mikael zawsze będzie mógł przywołać w pamięci obraz syna. Nie pozostanie już tylko pustym słowem, wyrzutem sumienia.

Teraz Mikael zadawał sobie pytanie, czy sprawdzi się jako ojciec. I musi spowodować, by mała Anette nie czuła się zazdrosna i nie bała się, że on odbierze jej miłość syna.

Ale jak mógłby to zrobić? Przecież ona ma nad nim cztery lata przewagi.

– Ja… przywiozłem szczeniaka – powiedział Mikael onieśmielony. – Jest bardzo miły, czy chcesz się z nim przywitać?

I znów dzięki pieskowi lody zostały przełamane. Anette wybiegła do kuchni wydać polecenia, aby przygotowano specjalny posiłek dla męża.

Była oszołomiona i wstrząśnięta. Przede wszystkim własnymi myślami. Teraz bowiem przyznała sama przed sobą, że w głębi duszy pragnęła, by Mikael pozostał gdzieś daleko, a czasami nawet wyglądała wiadomości, że zginął. Wtedy byłaby wolna i mogłaby poślubić kogoś, kogo najpierw by pokochała. A najchętniej zostałaby sama, tylko z ukochanym synem. Nie był jej potrzebny do szczęścia żaden mężczyzna!

Kiedy zdała sobie sprawę, że tego właśnie pragnęła w głębi serca, była tak wzburzona sama sobą, że aż musiała przysiąść w przedpokoju. Siedziała oparta o ścianę, czekając, aż miną zawroty głowy.

Mikael niczym nie zasłużył sobie na podobne myśli. Zawsze pisał przyjazne listy. Nieosobiste, trochę chaotyczne, ale bardzo ciepłe.

Nie, ja nie jestem taka! Nie pragnę niczyjej śmierci!

Ale nie znam przecież tego człowieka, broniła się zaraz. Spędziliśmy razem tylko jedną noc prawie pięć lat temu. Oboje byliśmy jeszcze dziećmi, przerażonymi faktem, że nas tak błyskawicznie skojarzono i ze sobą związano. Czego właściwie żąda się ode mnie?

Opanowała się i poszła do kuchni. Poleciła, by przygotowano solidny posiłek, albowiem pan domu wrócił z wojny. Starała się odwzajemniać uśmiechy życzących im szczęścia służących.

Przed wejściem do salonu musiała stanąć przed drzwiami i kilkakrotnie głęboko odetchnąć. Wygładziła suknię, rozprostowała wyimaginowane zagięcia i poprawiła włosy.

Wiedziała, że nie jest szczególnie ładna. Jej zaletami były dobre wychowanie i delikatność, sylwetka o subtelnych kształtach i wielkie, ciemne oczy.

Otworzyła drzwi i weszła z uśmiechem przylepionym do ust.

Uśmiech ten zgasł na dźwięk słów, które Dominik akurat kierował do Mikaela. Obaj klęczeli przy psiaku, nie posiadającym się z radości.

– Jesteś dużo większy i brudniejszy niż wujek Henri, ojcze.

Mon Dieu, pomyślała Anette. Nie wolno mu wspominać Henri'ego! Nie teraz!

Widzę, ze zdążyliście się już poznać – powiedziała szybko. – Zaraz podadzą do stołu… czy zechcesz umyć się i przebrać, Mi… Mikaelu?

Och, jak dziwnie zwracać się do niego po imieniu! I ta szwedzka wymowa, taka trudna, z akcentem na pierwszą sylabę i równie silnie zaakcentowanymi pozostałymi dwiema. Miała ochotę powiedzieć z francuska „Mikel”, a jeszcze bardziej po prostu „Michel”.

Mikael wstał; przytłaczał ją swoim wzrostem i siłą. Anette trudno było się skupić wobec emanującej z niego męskości.

– Dominiku, ty także idź się umyj po zabawie z psem.

Chłopiec natychmiast posłuchał.

– Nie mam innego ubrania, Anette – powiedział Mikael cicho.

Och! Tak, a więc… nie, nie wiem. Tu także nic nie ma. Trzeba będzie sprawić ci nowe. Na Morby mają…

Zawstydziła się.

Ale umyję się – wybawił ją z kłopotliwej sytuacji. – Czy zgodzisz się, bym jadł w tym, w czym jestem?

– Oczywiście! Naturalnie, że tak!

I znów umknęła do kuchni, nie mówiąc mu nawet, jak i gdzie może przygotować się do posiłku.

Dominik pomógł mu znaleźć wszystko, co trzeba, więc wkrótce zasiedli do stołu. Żadne z rodziców nie powiedziało ani słowa, choć obydwoje widzieli, że chłopiec karmi psa pod stołem. Anette nie śmiała w obawie, że Mikael pomyśli, iż ona chce wypędzić psa. Mikael zaś bał się naruszyć kruchy kontakt, jaki udało mu się nawiązać z synem.

Łatwo można było zauważyć, że Dominik jest dobrym, mądrym chłopczykiem. Mikael trochę się zdenerwował, widząc, jak Anette go rozpieszcza, ale malec zdawał się przyjmować jej nadmierną troskliwość ze spokojem. Pies okazał się nieocenionym łącznikiem między całą trójką. Dominik śmiał się radośnie i szczebiotał za każdym razem, kiedy szczeniak brał z jego ręki jakiś smaczny kąsek.

Wiele jednak razy Mikael spoglądał na syna i napotykał jego badawcze spojrzenie. Te żółte oczy! Skąd wzięła się ta zadziwiająca barwa? I taki przeszywający wzrok! Nie, to złe słowo. Poszukujący! Tak, właśnie poszukujący. Tylko czego?

Mikaelem zawładnęło nieznośne zmęczenie. Dopiero teraz, gdy znalazł się u kresu podróży, poczuł, jak bardzo jest wycieńczony. Ciężar psychicznych udręk przygniatał go do ziemi.

Trudno mu było się skoncentrować. Z wysiłkiem odpowiadał na pytania, z trudem opanowywał ociężałość ruchów. Dłonie wolno poruszały się nad stołem, ramiona były jak z ołowiu.

Ojciec jest zmęczony – powiedział Dominik.

Anette urwała długą, wymuszoną opowieść o odrze i tragedii, jaka spotkała malców Marki Christiany, i o tym, jak bardzo ona bała się o Dominika.

– Ale wydaje się, że on jest silny. Naturalnie przeszedł odrę, ale… Co powiedziałeś, Dominiku? Och, przepraszam, że też ja nic nie widzę! Ale, mój drogi Mikaelu, gdzie ty będziesz spał?

– Ojciec może spać w moim pokoju – powiedział Dominik. – A ja przeniosę się do mamy.

Anette odetchnęła z ulgą.

– Tak, oczywiście, tak będzie najlepiej. Łóżko Dominika jest dość duże.

– Czy można zasłonić tam okna? – wydusił z siebie Mikael.

– Tak, chyba tak – odparła ze zdziwieniem.

– I sypialnia jest na górze?

– Oczywiście!

– To dobrze!

Zadzwoniła na służącą, która zaraz pobiegła przygotować pokoje. Mikael był teraz tak zmęczony, że zaczął się bać.

– Pies – powiedział tylko.

– Zajmiemy się nim – uspokoiła go Anette. – Nie lękaj się o niego. Będzie u nas traktowany jak królewicz.

Polubił ją za tę szczerą troskę o zwierzę. W przeciwieństwie do udawanych, sztucznych zachwytów Birgitte zachowanie Anette było naturalne.

– Dziękuję – powiedział z wysiłkiem.

Weszła służąca, oznajmiając, że wszystko już gotowe.

– Obawiam się, że zachowuję się niestosownie… – zaczął Mikael.

– Nie myśl o tym – szybko powiedziała Anette. – Najważniejsze, żebyś wypoczął. Chciałabym… – chrząknęła i jeszcze raz spróbowała dokończyć zdanie – chciałabym, by było ci tu dobrze.

Na jego umęczonej twarzy, z wolna zaczął pojawiać się uśmiech.

Dziękuję. Jestem pewny, że tak będzie. I… dziękuję, że tak wspaniale zajęłaś się wychowaniem Dominika.

Chciał powiedzieć: „naszego syna”, ale te słowa nie przeszły mu przez usta. Nawiązywałyby do intymności, która nie istniała. Nie zauważył, że pochwała sprawiła jej Przyjemność.

Pięć minut później już spał. Nie zdążył się wykąpać. „Kocie” mycie wydało mu się grubym nieporozumieniem, unaocznił to sobie, kiedy wślizgnął się pod śnieżnobiałe prześcieradła. I te włosy…! Na czystej poduszce!

No cóż, nic nie mógł na to poradzić. Taka była ostatnia rozgrzeszająca go myśl, zanim zapadł w głęboki sen.

Загрузка...