Zanim wschodzące słońce zdążyło przerodzić się w coś więcej niż tylko poświata na niebie, Mikael ostrożnie dotknął ramion chłopca. Zaspany Dominik spojrzał na ojca niezbyt przytomnie, ale zaraz przypomniał sobie o ich wspólnych planach. Mikael pomógł mu starannie zapiąć koszulę, bo mimo wszystko syn był jeszcze dzieckiem.
– Nie mamy czasu na śniadanie – szepnął Mikael. – Ale wziąłem ze sobą prowiant i spakowałem w juki twoje ubranka.
– Czy napisałeś do matki, ojcze?
– Tak. Tu jest list. Położę go na twoim łóżku.
Chłopiec, uspokojony, kiwnął głową. List był długi, budził zaufanie.
Pewien kłopot sprawił im Troll. Musieli przekupić go w kuchni solidną porcją mięsa żeby przypadkiem nie zaczął wyć z żalu, że nie zabierają go ze sobą. Mikael przykucnął i Przez długą chwilę tulił do siebie psi łeb.
Wymknęli się na palcach. Mikael pomógł synkowi dosiąść przygotowanego już konia, sam usadowił się za nim i wyruszyli wreszcie w daleką, daleką podróż.
Mikael mocno tulił Dominika, modląc się w duchu, by podczas podróży nie dostał jednego ze swych ataków. Bał się straszliwie, że tak może się stać. Ataki pojawiały się coraz częściej i wiedział, że dla osoby postronnej mogły być wstrząsem. Jeden z nich zdarzył się podczas drugiej nocy spędzonej w łożu Anette i tylko dzięki niezmiernemu wysiłkowi Mikaelowi udało się stłumić go na tyle, że żona się nie obudziła.
Ciemność dotarła już do niego. Wypełniała teraz całe niebo, całą mglistą przestrzeń, która jak olbrzymia przepaść miała go wkrótce pochłonąć. I to, co kiedyś ledwie majaczyło w oddali, stało teraz w samym centrum. Mikael wiedział, co to jest, ale nie śmiał nadać temu imienia.
Oprócz ataku nic więcej nie wydarzyło się tej nocy. Wcześniej wszystkie rzeczy Mikaela przeniesiono do wielkiej sypialni, a Dominik z powrotem przeprowadził się do swego pokoju. Obyło się bez słowa protestu ze strony chłopca; na jego kształtnych wargach igrał nawet leciutki, nieprzenikniony uśmieszek. Mikael często zastanawiał się, jakie też myśli kłębią się w główce syna.
On sam był bardzo niepewny, jak ma się zachować w stosunku do Anette. Ciągle jeszcze była ożywiona po wizycie Henri'ego i paplała z przejęciem, lecz wkrótce na powrót ucichła. Kiedy znaleźli się w łożu, Mikael wyciągnął rękę i zaczął pieścić jej ramię, ale z przykrością zauważył, że natychmiast zesztywniała. Zostawił więc żonę w spokoju. Atak nadszedł dużo później, wziął się z marzenia sennego, i Mikael był pewny, że Anette niczego nie spostrzegła.
Zastanawiał się teraz, jak zareaguje na jego list.
Wiele godzin później, kiedy znaleźli się już daleko od domu i zatrzymali na śniadanie w przydrożnej gospodzie, obudziła się Anette.
Mikaela nie było w pokoju. Przez chwilę jeszcze przeciągała się w łóżku, ale kiedy z głębi domu nie doszedł jej żaden dźwięk, szybko wstała i ubrała się. Przypomniała sobie, że Mikael dał służbie wolne aż do obiadu, nie wiedziała, dlaczego, ale nie śmiała się sprzeciwiać. Gdzie też oni są; ojciec i syn? Pewnie na przechadzce, bardzo lubią poranne spacery.
Kiedy zeszła na dół, usłyszała szczekanie dobiegające z kuchni. Troll? Nie zabrali ze sobą Trolla? Zawsze im towarzyszył, przecież to wyprowadzanie psa było głównym powodem częstych wycieczek.
Wypuściła bardzo zniecierpliwionego już Trolla z kuchni i przystanęła zamyślona.
Gdzie, na miłość boską, mogli być?
Pospieszyła do pokoju Dominika.
Był pusty, ale tego przecież się spodziewała.
Na środku łóżka leżał list: Anette – głosił napis, wykaligrafowany pięknym pismem Mikaela.
Nieprzyjemnie ścisnęło ją w żołądku, ukłuło w sercu. Odetchnęła głęboko i zaczęła czytać:
Najdroższa!
Aby uniknąć dramatycznych scen, obydwaj wyjechaliśmy po cichu do Norwegii. Postaraj się zrozumieć, że to była konieczność. Mój czas upływa zbyt szybko, a muszę choć raz spotkać moich krewnych. Tak bardzo pragnę zabrać tam również Dominika, aby on nie doświadczył tego, co ja przeżyłem w dzieciństwie. Oby nie był, jak ja, drzewem bez korzeni, nie pojmującym, co się z nim dzieje
Bądź spokojna, on wróci. Wiesz przecież, jak bardzo kocham mego syna i nie chcę, by przytrafiło mu się coś złego. Dopilnuję, by bezpiecznie odwieziono go do Ciebie. Za kilka tygodni wróci. Będzie dorastał przy Tobie, nie mam serca odbierać Ci go na zawsze.
Ja już nie wrócę, moja droga, ukochana Anette. Nie tylko dlatego, że ciemność prawie mnie już pochłonęła, ale także ze względu na Ciebie. Widziałem wczoraj, jak szczęśliwa i swobodna byłaś przy Henrim. Zrozumiałem wówczas, że jesteś jakby zamknięta w klatce razem z moją melancholią, w tym małżeństwie, które jest tylko marną farsą. A, najdroższa, wierz mi, że nie ma nic smutniejszego niż nieudana komedia. Tak będzie najlepiej, Anette. Nie potrafiłaś odwzajemnić mojej miłości. Jesteś katoliczką i nie dostaniesz rozwodu, ale jako wdowa będziesz miała wolną rękę, by ponownie wyjść za mąż, jeśli zechcesz.
Wczoraj wieczorem zapytałaś, dlaczego okna m moim pokoju muszą być zasłonięte na noc. Wytłumaczenie nie pomoże ani mnie, ani Tobie, ale należy Ci się odpowiedź. Dręczą mnie sny, złe sny związane z tym, co przeżyłem w Inflantach, o czym ciągle jeszcze nie mam odwagi mówić na głos. Ale kiedy budzę się z owych snów i widzę gołą szybę, wydaje mi się, że dostrzegam za nią ręce, które na próżno błądzą po niej, usiłując wedrzeć się do środka. Widzę bladą twarz o wielkich, poszukujących oczach i nie wiem wtedy, czy mam dość sił, by się im oprzeć, czy też wstanę i otworzę okno. A tego nie wolno mi uczynić! O, to takie niemądre, Anette! Wiem, że nikogo tam nie ma, ale mój oszalały mózg nie funkcjonuje jak należy. To wszystko jest straszne, tak mi przykro z tego powodu!
Ukochana moja! Tak wiele chciałem dać Ci miłości. Obydwoje jednak zostaliśmy ciężko, nieuleczalnie zranieni surowym wychowaniem, które nie pasowało do żadnego z nas. Wiem, że teraz będzie Ci dobrze, jest wiele osób, które zatroszczą się o Ciebie.
Pozdrów Markę Christianę i wuja Gabriela! Nie miałem czasu, by tym razem ich odwiedzić. Tak, wuj Gabriel nadal przebywa w Danii, ale Marka Christiana… Podziękuj im za wszystko, co dla mnie zrobili i kim dla mnie byli przez lata mej samotności. Marka zrozumie, dorastała przecież w podobnych warunkach jak ja.
Żegnaj, ukochana! Zajmij się Dominikiem, aby wyrósł na szczęśliwego, wolnego człowieka!
Twój Mikael
Niemy krzyk narastał w piersi Anette.
– Nie! Och, nie – szeptała z bólem w głosie. – Przecież to wcale nie tak! To nieprawda! Mikaelu, co ty zrobiłeś? – Po chwili dodała: – I co ja zrobiłam! Och, Mikaelu!
Ku swemu zdumieniu nie pomyślała najpierw o Dominiku.
Miotała się po pokoju, a płacz, nie mogąc znaleźć ujścia, legł na jej sercu jak wielki kamień. Zbiegła po schodach i nie założywszy nawet płaszcza, co sił popędziła na zamek Morby. Nie wypuszczała listu z dłoni.
Po chwili poczuła, że boli ją w piersiach, a uszy pieką z zimna. Było już jednak za późno, żeby zawrócić. Zwolniła, oddychając ciężko i boleśnie, naciągnęła szal na głowę i w końcu jakoś dotarła na zamkowy dziedziniec.
Roztargniona nie dostrzegła, że Troll biegł za nią cały czas. A przecież nie wolno mu było odwiedzać Morby, wynikały z tego tylko starcia z zamkowymi psami. Z trudem hamując płacz usiłowała go odegnać, nakazać powrót do domu, chociaż tak bardzo nie chciała być niedobra dla ich psa, ulubieńca Mikaela i Dominika
Wreszcie wydawało się, że zrozumiał. Zatrzymał się przed bramą: żałosna figurka z podkurczonym ogonem, zwieszonymi uszami, z jedną łapą uniesioną w błagalnym geście i pełnymi niepokoju ślepiami. Anette usiłowała machać do niego, jednocześnie pocieszająco i zniechęcająco, ale nie całkiem jej się to udawało.
Ciepło w zamkowym hallu przyniosło ulgę. Poprosiła o rozmowę z hrabiną.
Marka Christiana jeszcze nie wstała, lubiła dłużej poleżeć w łóżku i wykorzystywała te dni, kiedy nie było w domu Gabriela Oxenstierny. Anette poprosiła kamerdynera o zaanonsowanie jej hrabinie i usiadła, niecierpliwie czekając. Była tak zdenerwowana, że zaczęła ogryzać paznokcie.
Pierwsi pojawili się chłopcy, synowie Marki Christiany, dwunastoletni Gustaw Adolf i czteroletni Gabriel. Różnica wieku między nimi była boleśnie duża. Za każdym razem gdy braci widziano razem, powracało wspomnienie tych dwóch, którzy powinni być między nimi, zmarłych na odrę.
Gustaw Adolf zapytał, czy przyprowadziła ze sobą Dominika. Anette z niewyraźnym uśmiechem odparła, że chłopiec na jakiś czas wyjechał z ojcem, ale wkrótce powróci. Błagała Najświętszą Marię, by okazało się to prawdą.
Nadszedł kamerdyner.
Jej wysokość prosiła przekazać, że już może was przyjąć, pani. Bądźcie łaskawa pozwolić za mną, hrabino.
Anette, mimo iż poślubiła mężczyznę nie będącego szlachcicem, zachowała swój hrabiowski tytuł.
Marka Christiana siedziała w łóżku, trzymając na kolanach tacę ze śniadaniem.
– Dzień dobry, droga Anette, bardzo wcześnie wyszłaś dziś z domu. Wcześnie jak wcześnie, jest już wpół do jedenastej. Mam wyrzuty sumienia. Dobrze, że Gabriel tego nie widzi. Ale ty wyglądasz na przerażoną. Czy coś się stało?
– Tak – odparła Anette. – Mikael wyjechał! I zabrał ze sobą Dominika!
Marka Christiana odstawiła tacę i usiadła wygodniej.
– Co ty mówisz?
– Masz! Czytaj! To wszystko, co zostawił.
Marka Christiana przeczytała list w milczeniu.
– Dlaczego nikt nie pomówił ze mną wcześniej? – zapytała wstrząśnięta. – Gabriel nazwał go słabeuszem! Czy Mikael jest chory? Co mu dolega?
– Nie wiemy. On sam też tego nie rozumie. Powiedział tylko, że się stacza. I naprawdę po ostatniej wyprawie wyglądał strasznie.
Hrabina Oxenstierna pokiwała głową w zadumie.
– Kiedy był w domu poprzednim razem, nie zdołałam zatroszczyć się o niego, zgnębiona żałobą po moich chłopcach. Ale teraz, gdy to mówisz, przypominam sobie, że nie był taki jak zwykle. Wydawał się… udręczony.
– Tak. Ale nie bardzo wiedział, dlaczego. Mówił tylko, że nienawidzi wojny. Nie chciał wracać na front.
– Dlaczego więc wyruszył? Dlaczego nic nie powiedział Gabrielowi?
Anette pochyliła głowę.
– Sądzę, że nikt z nas nie doceniał powagi sytuacji. A ja najmniej. Uważałam, że wspaniale jest zbierać laury zwycięstwa na polu walki. Taki młody, a już został kapitanem. Nie słuchaliśmy go ani ja, ani wuj Gabriel.
A ja miałam dość własnych kłopotów. – Marka Christiana jeszcze raz zerknęła na list. – Dłonie błądzące po szybie… To naprawdę okropne, przerażające. Z wielu względów. Och, jakie to wszystko smutne! Kochana Anette, a jak właściwie dbałaś o swoje małżeństwo?
Z oczu Anette trysnęły łzy.
Nie, nie mówmy o tym w tej chwili – zdecydowała szybko Marka Christiana. – Teraz trzeba działać.
– Muszę jechać – stwierdziła Anette. – Czy możecie mi pomóc i dać kilku zaufanych ludzi? Ruszę z nimi najszybszym powozem, jaki mamy.
– Naturalnie – odparła hrabina Oxenstierna, spuszczając nogi z łóżka. – Nie mogę ci towarzyszyć, złożyłam bowiem ślubowanie, że nigdy już nie opuszczę moich chłopców, ale udzielę ci wszelkiej pomocy. Ten list brzmi bardzo groźnie. Musisz dogonić Mikaela na czas, by nie zdążył nic sobie zrobić.
Pobiegła do gotowalni i stamtąd wołała przez drzwi:
Ta ciemność, o której on pisze, ta, co go ogarnia… Co to właściwie jest?
– Nigdy nie mogłam tego zrozumieć – odkrzyknęła Anette. – Sądzę, że on sam tego nie pojmuje.
– A jakie jest twoje zdanie? Czy on jest chory na umyśle?
Anette zamyśliła się.
– Nie mogę w to uwierzyć. Jest przecież taki dobry.
– Och, moja droga – mruknęła Marka Christiana. – Co ma jedno do drugiego? Zawsze był zamknięty w sobie, zadumany – powiedziała już głośniej.
– Tak, ale to się pogłębiło. A poza tym miewa jakieś straszne ataki. Nie jest wtedy niebezpieczny, ale bardzo go męczą.
– Że też nie powiedziałaś mi o tym wcześniej – z wyrzutem zwróciła się do niej Marka Christiana. Wyszła już z gotowalni ubrana. – Chodź, zajmiemy się wszystkim! Och, Mikaelu, mój przybrany bracie, a raczej synu! Jak mogliśmy tak cię zawieść? Do jakiego stopnia musieliśmy być bezmyślni i zapatrzeni w siebie! Zarówno twoja żona jak ja i Gabriel.
Anette zgadzała się z nią całym sercem.
– O dziwo, nie boję się o Dominika. Wiem, że z Mikaelem jest bezpieczny. Ale byłam o niego tak zazdrosna, ciotko Marko! Taka okrutna! Chciałam mieć chłopca tylko dla siebie, nie mogłam znieść jego miłości do ojca. Och, tak wiele mam do omówienia z Mikaelem! Muszę jechać od razu, natychmiast!
– Nie bój się, zatroszczymy się o wszystko. Znam adres jego rodziny w Norwegii. I wojna już przecież się skończyła.
Nagle w głowie Anette zakołatała porażająca myśl, dopiero teraz naprawdę zaniepokoiła się o syna.
– A jeżeli Mikael rozchoruje się po drodze? Co wówczas stanie się z Dominikiem?
Bliska była załamania, tak bardzo lękała się o los swych najbliższych, i Marka Christiana musiała użyć wszystkich swoich sił, aby ją uspokoić.
Anette otrzymała do dyspozycji powóz, konie i trzech silnych mężczyzn, którzy mieli pilnować, aby nie spotkało jej nic złego. Wreszcie i ona opuściła Morby. Wiele, wiele godzin później niż jej mąż i syn.
Dominik nie spodziewał się, że jazda konno będzie trwała tak długo. Dla ośmiolatka podrzucanie na końskim grzbiecie dzień po dniu było bardzo męczące, mimo że ojciec starał się umościć mu miękkie i jak najwygodniejsze siedzisko. Zdawało się, że chłopczyk zasypiał w ramionach ojca. Z podróży zostały mu w pamięci jedynie ciągnące się w nieskończoność zielone łąki, migające przed oczyma drzewa, połyskujące w oddali jeziora i lasy.
O ich podróży niewiele więcej można było powiedzieć poza tym że przyjaźń między ojcem i synem stała się jeszcze głębsza z powodu wszystkich trudności, jakie wspólnie musieli pokonywać. Mikael zawsze starał się znaleźć odpowiednie miejsce na nocleg i mały Dominik co wieczór zasypiał śmiertelnie zmęczony, nie wypuszczając z rączki dłoni ojca, jakby w obawie, że Mikael odejdzie od niego.
Bez wątpienia chłopiec pilnował ojca przez cały czas podróży, jak gdyby starał się ustrzec go przed czymś nieoczekiwanym.
Mikaelowi nie zawsze udawało się znaleźć na noc dach nad głową. Jechali przez lesiste tereny, najgorzej było w okolicy Varmland i Solor. Wtedy naprawdę się bał. Po tych terenach włóczyło się wielu różnych ludzi, a on miał przecież pod opieką syna, choć Dominik myślał całkiem odwrotnie. Raz nocowali w samotnym leśnym szałasie. Mikael przez wiele godzin leżał, wsłuchując się w dźwięki dobiegające z zewnątrz. Dochodziły go dziwne odgłosy, ale tu było królestwo łosia, a król lasu nie mógł wyrządzić im żadnej krzywdy. Niebezpieczeństwo groziło ze strony ludzi – chciwych rozbójników i biedaków, mieszkających w przepastnych borach, którzy nie posiadali niczego i dlatego rabowali bez litości.
Mikael sądził, że udało mu się ukryć przed synkiem ataki lęku i przygnębienia, ale pewnego razu, już w głębi Norwegii, kiedy poczuł napływającą falę strachu i spostrzegł przed sobą gęstą, czarną mgłę, Dominik spytał, zatroskany:
– Czy znów źle się czujesz, ojcze?
Mikael starał się, by syn niczego nie zauważył. Pozwolił, by koń sam wybierał drogę, bowiem nic już nie widział. Ale chłopczyk mimo wszystko musiał czuć, jak bardzo ojcu jest ciężko.
– Tak – odparł. – Ale to zaraz minie.
Chłopiec przez chwilę nic nie mówił, po chwili mruknął po cichu:
– Musimy szybko dojechać.
Dotarli do Christianii i Mikael rozpytał się o drogę. Tak, parafia Grastensholm nie leży daleko. Trzeba jechać dalej tym samym szlakiem, a wkrótce dotrą na miejsce.
Zbliżamy się do celu, myślał Mikael. Długa podróż do domu niebawem dobiegnie kresu. Trwała dwadzieścia pięć lat. Tyle samo, ile moje życie.
Kiedy po raz ostatni udzielono im wskazówek i w blasku wieczornego słońca wjechali w lipową aleję, czuł, jak ogarnia go podniosły nastrój. Lind z Ludzi Lodu… Nazwisko, które teraz miało nabrać treści…
Jego syn także siedział wyprostowany, przejęty. Mikael nie mógł widzieć jego oczu, ale wiedział, że jak zawsze o zachodzie słońca bije z nich niezwykły blask.
Na moment wstrzymał konia.
– To drzewo jest bardzo niebezpieczne – stwierdził, wskazując na lipę, pochylającą nad drogą suche gałęzie. – W każdej chwili może się zwalić.
Dominik nic nie powiedział. Tylko kiedy Mikael poganiał konia, by jak najszybciej przejechać pod zwisającymi tuż nad ich głowami konarami, wpatrywał się w nie zdumiony.
Tego wieczoru wszyscy zebrali się w Lipowej Alei. Mieli ku temu powód.
– Cecylia i Alexander mogą przybyć w każdej chwili – powiedziała cicho Liv.
Brand potwierdził skinieniem głowy. twarz miał ściągniętą bólem.
– Jak to się mogło stać? – szepnął. – Tysiąc razy zadawałem już sobie to pytanie, jak to się mogło stać?
– Nie ma w tym niczyjej winy – odezwała się Irja. Jej twarz sprawiała wrażenie o dziesięć lat starszej niż w rzeczywistości. – Tak po prostu bywa.
Hilda, siedząca przodem do drzwi, zmarszczyła czoło i wstała. Pozostali popatrzyli za jej wzrokiem.
Do izby weszli dwaj przyjezdni. Młody mężczyzna i trzymający jego rękę nieduży chłopiec.
– Tancred? – zdziwił się Andreas.
– Nie – zaprzeczyła Gabriella. – To nie jest mój brat. Ale, na Boga, jaki do niego podobny!
Podobnego wstrząsu doznali na widok chłopczyka.
Wszyscy usłyszeli szept Liv w ciszy zalegającej pokój:
– Mój Boże, to musi być… czy to Mikael? Syn Tarjeia?
Przystojny młody człowiek o poszarzałej twarzy i zapadniętych oczach przemówił:
– Tak. Jestem Mikael Lind z rodu Ludzi Lodu, a to mój syn Dominik.
Przez moment w izbie było cicho jak makiem zasiał. Ktoś szepnął:
– Bóg wziął, Bóg dał…
Brand poderwał się z miejsca.
– Mikael! Mój bratanek! Witajcie obydwaj! Nikt nigdy nie był bardziej oczekiwany niż wy teraz!
Podniosła się wrzawa powitań, pytań i łez.
W końcu jeden głos zapanował nad resztą: Mattiasa.
– Siadaj, Mikaelu! Irmelin, posuń się i zrób miejsce na sofie dla małego Dominika! Zaraz dowiecie się, kim jesteśmy. Po kolei. Najpierw wasza najbliższa rodzina: ten wielki miś o włosach przyprószonych siwizną to twój stryj Brand, Mikaelu. A łobuz, który za nim stoi, to jego syn, twój stryjeczny brat, Andreas. Turkaweczka u jego boku to żona Andreasa, Eli. Mają syna, który jak zwykle buszuje po kuchni i podjada ciastka; ma na imię Niklas. Teraz przedstawię drugą część rodu, tę, która mieszka na Grastensholm. Widzieliście Grastensholm, prawda?
– Tak. To ten sąsiedni dwór?
– No właśnie. Tam rządzi ciotka Branda, Liv Meiden, owa szacowna dama, którą tu widzicie.
Mikael ukłonił się dostojnej pani, to samo zrobił Dominik.
– To jest jej synowa, Irja Meiden. Czy to nie zaczyna być zbyt skomplikowane?
– Nie, na razie jeszcze nie.
– A ja jestem niepoprawnym synem Irji. Mam na imię Mattias. To moja żona Hilda, a ta pyzata dziewuszka na sofie to nasza córka Irmelin.
Wzrok Mikaela zatrzymał się na ostatniej parze, która jeszcze nie została przedstawiona.
Mattias pospieszył z wyjaśnieniem:
– Moja babcia Liv ma córkę Cecylię, która mieszka w Danii wraz z mężem Alexandrem Paladinem.
Mikael zmarszczył brwi.
– Ktoś chyba mi mówił, że już ich kiedyś spotkałem.
– Zgadza się, na Lowenstein. Ale miałeś wtedy zaledwie trzy lata. Gabriella jest ich córką, a jasnowłosy Kaleb to jej mąż. Mają córeczkę, Villemo, która w tej chwili na pewno hasa po kuchni w poszukiwaniu ciastek razem z Niklasem. Tylko nasza córka, Irmelin, jest grzeczna i nie bierze w tym udziału. Prawdopodobnie dlatego, że za bardzo objadła się na obiad.
– Ależ to ogromna rodzina! – Mikael był oszołomiony.
– O, to wcale nie koniec. Cecylia i Alexander mają jeszcze syna Tancreda, bliźniaczego brata Gabrielli.
– Jego znam – rozjaśnił się Mikael.
– Opowiadał nam o tym spotkaniu. Jego żoną jest Jessica, mają dwoje dzieci, Lenę i Tristana. Spodziewamy się ich tutaj w każdej chwili, być może już jutro.
– Bardzo się cieszę.
Liv i kilkoro innych przez cały czas ze zdumieniem przypatrywało się Dominikowi.
– Irmelin – poprosiła Liv – zawołaj z kuchni Niklasa i Villemo.
Dziewczynka natychmiast wybiegła i za chwilę przy-prowadziła dwójkę pięciolatków.
Na ich widok zdziwiony Mikael szeroko utworzył oczy.
– Na miłość boską…?
– Tak – podjęła Liv. – Uważaliśmy za niezwykłe, że zarówno Niklas, jak i Villemo mają żółte oczy. To charakterystyczna dla naszej rodziny cecha, która jednakże do tej pory nie dotykała więcej niż jednej osoby w Pokoleniu. A była jeszcze jedna, starsza siostra Villemo, martwo urodzona. A teraz ty przybywasz jeszcze z jedną. Co to ma znaczyć?
– Nie wszystko rozumiem – poskarżył się Mikael.
Przyjdzie czas na wyjaśnianie, kiedy będzie trochę spokojniej. Tak wiele mamy sobie do powiedzenia, Mikaelu. Niech Bóg cię błogosławi za to, że przyjechałeś w tym momencie.
– To Dominik nalegał, abyśmy natychmiast wyruszyli.
Spojrzeli na chłopca z uśmiechem.
Nie wiem, czy zwróciliście uwagę – przypomniał sobie Mikael. – Jedno z drzew w alei trzeba jak najszybciej ściąć. Przechyla się niebezpiecznie.
Zapadła cisza.
– Tego drzewa nie wolno jeszcze ścinać – odparła Liv.
Dominik ujął ojca za rękę i popatrzył na niego.
– Ojcze… oni są tacy smutni. Wszyscy. Dlaczego?
Zdali sobie sprawę, że Dominik nie jest zwyczajnym dzieckiem. Ktoś inny nie dostrzegłby nic poza burzliwą radością całej rodziny uszczęśliwionej spotkaniem z krewniakami. Chłopiec wyczuwał więcej.
Mikael wykrzyknął nagle:
– A dziadek? Przez tyle lat miałem nadzieję, że ujrzę go jeszcze raz. Czy…
– Nie, nie przybyłeś za późno – odparła Liv ciepło, – Ojciec twego ojca, a mój brat Are spoczywa ciężko ranny w sąsiednim pokoju. Kiedy byli w lesie, zwaliło się na niego drzewo.
– Zaczynam coś podejrzewać – rzekł w zamyśleniu Mikael. – Kiedy to się stało?
– Niedługo upłynie miesiąc.
Zastanowił się, w końcu pokiwał głową:
– Tak, to wtedy Dominik powiedział, że musimy niezwłocznie wyruszyć. Sądziłem, że chodzi mu o mnie.
Teraz odezwał się Mattias.
– Zauważyliśmy, że nie jesteś całkiem zdrowy, Mikaelu. Czy to coś poważnego? – zapytał swym łagodnym głosem.
Mikael zerknął na syna i machnął ręką.
– Nie, chyba nie.
Zrozumieli.
– Jest jeszcze coś, o czym powinieneś wiedzieć – wtrącił Brand. – Tragedia w lesie bardzo nas dotknęła. Syn ciotki Liv, Tarald, usiłował wyciągnąć mego ojca spod walącego się pnia.
Mikael przenosił wzrok z jednego na drugiego.
– A więc on…?
– Tak, nie zdążył uskoczyć.
Odwrócił się do Mattiasa.
– Twój ojciec? I… twój mąż, Irjo, prawda?
Irja odparła spokojnie:
– Tarald spoczywa w ziemi już od trzech tygodni. Żal po jego stracie zmienił się z palącej rany w piękne wspomnienie. Teraz robimy wszystko, co w naszej mocy, by uratować wuja Arego.
Liv wstała.
– Chodźcie obaj. Chcę być świadkiem spotkania Arego z jego wnukiem i prawnukiem ze Szwecji. Czuwa nad nim Matylda, żona Branda. Zmieniamy się przy jego łożu. Och, od dwudziestu lat marzył o tym dniu! Był zrozpaczony, że będzie musiał odejść nie zobaczywszy' się z tobą.
– A więc… nie ma nadziei?
Obawiam się, że nie – westchnęła Liv.
Wszyscy, którzy tylko mogli się pomieścić, zgromadzili się w sypialni, która kiedyś należała do Tengela i Silje, a później do Tarjeia, ojca Mikaela.
Kobieta, która mogłaby uosabiać samą Matkę Ziemię, wstała i cicho pozdrowiła przybyłych.
Are leżał w łożu nieruchomo. Twarz miał białą niemal tak samo jak brodę i włosy. Tylko ciemne oczy gorzały.
– Are – powiedziała Liv ze wzruszeniem. Masz gości.
Starzec popatrzył na Mikaela. Przeniósł wzrok na Dominika i znów na Mikaela. Wszyscy milczeli.
– Witaj, dziadku cicho odezwał się Mikael.
Oczy Arego wypełniły się łzami. Wyciągnął rękę i ujął dłoń wnuka.
– Wiedziałem, że pewnego dnia przybędziesz powiedział. – Bałem się tylko, czy nie za późno. Szukałem cię, mój chłopcze.
Gorąco pragnąłem tu przyjechać – odrzekł Mikael. – Wojna nam przeszkodziła.
Are z trudem dobywał słów.
Niech Bóg Cię błogosławi – powtarzał raz za razem. – Niech Bóg cię błogosławi! A to musi być twój syn? Widzę, że to prawdziwe dziecię Ludzi Lodu.
– Tak, to Dominik. Jego matka jest Francuzką, dlatego nosi takie imię.
– Ona nie przyjechała?
– Tym razem nie.
Anette… Co może teraz robić? Wypłakuje oczy w ramionach Henri'ego? Szybko się pocieszy. Kiedy tylko Dominik wróci, znikną wszystkie jej troski.
Mikaelu, musisz nam opowiedzieć o swoim życiu – poprosiła Gabriella.
– Nie teraz – sprzeciwiła się Liv. – Jest bardzo zmęczmy, chłopiec też musi iść spać.
– Mogą zamieszkać w pokoju obok – zaproponował Are. Chcę, żeby byli w pobliżu. A jutro będziemy rozmawiać, cała nasza rodzina. Tylko nie zapomnijcie o mnie, pragnę brać udział we wszystkim.
W jego naznaczonych śmiercią oczach pojawił się nowy blask.
Rzeczywiście byli bardzo zmęczeni, i Dominik, i Mikael. Z trudem przetrwali wieczerzę, choć rodzina była wyrozumiała; nie zadawano zbyt wielu pytań.
Nareszcie leżeli już w krótkich łóżkach w starej części Lipowej Alei.
Znajdowali się w izbie, w której panował nieuchwytny, trudny do określenia nastrój. Mikael nie mógł się zorientować, na czym on polega. Pokój tak mu się spodobał, że zapomniał przysłonić czymś małe okienka.
Noc była spokojna. Dominik oddychał równo, pogrążony w głębokim śnie. Mikael poczuł, jak ogarnia go spokój, miał wrażenie, że jego ciało staje się coraz cięższe i za chwilę ani łóżko, ani podłoga nie wytrzymają jego ciężaru.
Był w domu. Serce wypełniała mu radość na myśl o rodzinie, która przyjęła go tak naturalnie, tak serdecznie. Cieszył się na jutrzejszy dzień.
Nagle usłyszał, że Dominik śmieje się przez sen, chichocze, jakby z kimś rozmawiał. Było to bardzo zabawne. Trwało już od dłuższej chwili, a teraz chłopczyk zaczął mamrotać jakieś niezrozumiałe słowa. Wkrótce jednak się uspokoił.
W pokoju zapanowała szczególna, charakterystyczna dla późnej nocy cisza.
Z przerażeniem Mikael poczuł, że znów otwiera się przed nim ogromna, nieskończona przepaść, ciemniejsza niźli noc, a w niej rozlegają się głuche odgłosy uderzeń w bęben. Wiedział, że to jego serce tak łomocze.
Zamknął oczy, by nic nie widzieć, ale na próżno. Wizja pochodziła bowiem z głębi jego mózgu, a wokół panował czarny jak węgiel mrok.
Wiedział, że to jest tam, w ciemności, bardzo blisko. Tak blisko, że gdyby odważył się wyciągnąć rękę, mógłby tego dotknąć.
O tak, dobrze wiedział, co to jest. Zdawał sobie z tego sprawę już od dawna. Nadal jednak nie śmiał nadać temu imienia.
Takie kuszące, miękkie i fascynujące…
Spokój. Bezgraniczny spokój…
Dominik!
Myśl o chłopcu powstrzymywała go przed najgorszym. To coś szarpało nim aż do bólu.
Strach spowodował, że krople potu zaczęły perlić się na jego czole, serce waliło oszalałym rytmem.
Boże, pozwól mi tego uniknąć! Jestem teraz szczęśliwy, wróciłem do domu, do swoich. Mój syn mnie potrzebuje. Nie mam już sił, to mnie niszczy, ściąga w dół, coraz głębiej i głębiej aż do wielkiej nicości.