ROZDZIAŁ III

Po krótkim przeszkoleniu wysłano Mikaela do szwedzkich posiadłości nad Bałtykiem. Już od samego początku nienawidził żołnierskiego życia, a z upływem czasu wcale nie było lepiej. Stał się jeszcze bardziej małomównym i zamkniętym w sobie człowiekiem, którego towarzysze najchętniej pozostawiali samemu sobie. Wszystkim wydawało się, że Mikael najlepiej czuje się we własnym towarzystwie.

Nieczęsto otrzymywał listy z domu, ale dotarła do niego wiadomość, że Anette oczekuje dziecka. Uśmiechnął się wówczas do siebie z goryczą. A więc tak niewiele trzeba, by stworzyć nowe życie! Bez żadnych uczuć?! Napisał jednak o swej radości, której tak naprawdę wcale nie zaznał. Nie czuł też nic do dziecka, mającego się narodzić, jakby to nie dotyczyło jego osobiście.

Nie wiedział, czy list dotarł do Anette.

Często zmieniał miejsca pobytu. Zwiedził już większość szwedzkich posiadłości: wyspy Uznam i Wolin, następnie Pomorze Zachodnie, potem Wismar. W ciągu dwóch lat przenoszono go coraz dalej i dalej na zachód, rzadko jednak uczestniczył bezpośrednio w działaniach wojennych i bardzo się z tego cieszył.

Jeszcze jeden list dotarł do niego, choć długo krążył, zanim odnaleziono adresata. Urodził mu się syn, śliczny chłopczyk. Anette zdecydowała się ochrzcić go Dominik, po swoim ojcu. Mikael odpisał, wyrażając zadowolenie z imienia i dodając, że z radością wróci do domu i zobaczy chłopca.

Wieczorem tego dnia, gdy otrzymał wiadomość, długo siedział na dworze i rozmyślał, wpatrując się w gwiazdy.

Czy syn będzie równie samotny jak ja? Oby Bóg sprawił byś nie odziedziczył po mnie mej samotności, ciężkich do zniesienia myśli i tęsknot!

Chwilami wprawiał go w zdumienie fakt, że ma syna. Tak naprawdę nie potrafił jednak określić swego stosunku ani do dziecka, ani do żony. Nie umiał wyobrazić sobie, że jest ojcem. To było zbyt nierzeczywiste.

W Wismarze poznał pewną dziewczynę, córkę gospodyni domu, w którym przydzielono mu kwaterę. Młoda panna wyraźnie okazywała, że towarzystwo przystojnego Szweda sprawia jej przyjemność. Mikael rozmawiał z nią życzliwie i zerkał na nią ukradkiem, ale miał swoje, choć cokolwiek niejasne, poczucie honoru. Był człowiekiem żonatym i za konieczne uznawał dochowanie wierności żonie, mimo że jej nie kochał. Cała historia z młodą panną rozwiała się więc w nicość, nim się na dobre rozpoczęła, kończąc się odrobinę smutną sceną pożegnania, kiedy wreszcie Mikael zdobył się na to, by nieśmiało pogładzić dziewczynę po policzku. Wkrótce o niej zapomniał, a ona niebawem znalazła pocieszenie w ramionach innego przystojnego Szweda.

W roku 1654 królowa Krystyna zrzekła się tronu i przeszła na katolicyzm. Koronę przejął książę Pfalzu, który przybrał imię Karola X Gustawa. Rozpoczęły się działania wojenne. Na pierwszy ogień poszła Polska i Rosja.

W tym czasie Mikael znajdował się koło Bremy, niedaleko wybrzeża Morza Północnego. Służył w oddziale, który kontrolował stan licznych posiadłości szwedzkich, dlatego nigdy nie pozostawał dłużej w tym samym miejscu.

Aż nadszedł jesienny wieczór, kiedy Mikael Lind z Ludzi Lodu spotkał nad brzegiem Łaby swego krewniaka Tanereda Paladina.

To spotkanie całkiem odmieniło jego życie. Był zrozpaczony, że tak prędko musi opuścić to miejsce. Miał wyruszyć aż do Ingermanlandii, a nie usłyszał wszystkiego, czego pragnął się dowiedzieć. Ale niczym wysuszona gąbka wchłaniał każde słowo wypowiedziane przez Tancreda.

Nareszcie odnalazł swą tożsamość! Potomkowie Ludzi Lodu żyli w Norwegii i Danii, byli do niego podobni. Nagłe poczucie więzi z Tancredem wstrząsnęło nim do głębi. Mikael, marzyciel, oddzielony od ludzi niewidzialnym murem poczuł, jak mocno bije ze szczęścia jego serce. Istniał ktoś, z kim mógł rozmawiać szczerze i otwarcie, bez obawy, że nie zostanie zrozumiany.

Nie miał głowy ani czasu, by wspomnieć Tancredowi o żonie i synu. Powinien był to uczynić, brał przecież udział w wojnie, w każdej chwili mógł znaleźć się na polu bitwy, zginąć…

Nagle syn stał się dla niego ogromnie ważny. Dominik Lind z Ludzi Lodu. Dziecko, nic nie wiedzące o swoich krewnych, którzy z kolei także nie wiedzą o jego istnieniu. A on, Dominik, jest przecież jednym z nich.

Bardziej niż kiedykolwiek Mikael nienawidził wojny. Pragnął uciec, jak najszybciej wrócić do domu, chciał…

Ale nic, on tego nic zrobi. A poza tym nawet gdyby się zdecydował, nie było możliwości. W jaki sposób miałby się przedostać przez Bałtyk?

Awansował coraz wyżej, wcale o to nie zabiegając. Szybko został oficerem.

Nigdy nie dotarł do Ingermanlandii. Plany Karola X Gustawa dotyczące Polski obudziły czujność rosyjskiego cara i właśnie teraz wielkie armie zbierały się na wschodzie, by nie dopuścić do tego, ażeby Polska dostała się pod szwedzkie panowanie. Na drodze Rosjan do Polski leżała największa prowincja Szwecji nad Bałtykiem, Inflanty. I tam właśnie oddział Mikaela zatrzymał się na dłużej.

Sytuacja polityczna była niezwykle zawikłana. Cesarz niemiecki z niepokojem przyglądał się Szwedom podbijającym całe niemal wybrzeże Bałtyku. Polska chciała odebrać Inflanty Szwedom. Anglia, Niderlandy i Dania także uważnie śledziły sytuację w tych prowincjach w obawie, że któraś z nich zbyt urośnie w siłę. A na wschodzie burzyła się rosyjska potęga, odcięta od jakże dla niej ważnego Morza Bałtyckiego. Solą w oku Rosji była przede wszystkim szwedzka Ingermanlandia, położona u ujścia Newy. Największą chrapkę miał car na podbój Inflant, nie mówiąc już o Polsce, odwiecznym wrogu Rosjan.

Wszystko to niezbyt interesowało Mikaela. Ale tam właśnie, w dalekich prowincjach, w niewielkiej wiosce, przydarzyło mu się coś niezwykłego, coś, co położyło kres jego bezustannej wędrówce. Ale czy mu pomogło? Różnie to można osądzać.

Przybyli do zimowych Inflant, przygotowanych na przemarsz zarówno polskich, jak i rosyjskich wojsk. Szwedzki oddział napotykał wyludnione wioski, które mieszkańcy opuścili licząc się z tym, że tędy właśnie przejdą Rosjanie, kierując się do Polski. W jednej z takich wiosek stanęli Szwedzi.

Nie było ich tylu, by mogli powstrzymać rosyjską armię. Przybywali raczej w charakterze obserwatorów, jako szpiedzy, mogący przekazać informacje armii Karola Gustawa, która teraz, po błyskawicznym podboju Warszawy, zatrzymała się w Polsce.

Na razie jednak nic się nie działo. Mijały mroźne i piękne zimowe dni. Nie nadchodziła żadna wiadomość o zbliżających się Rosjanach, chociaż wiadomo było, że są w drodze.

Mikael krążył wokół niewielkiej wioski wśród brzóz pokrytych błyszczącym w słońcu śniegiem. Skrzypienie jego kroków głośno rozlegało się w panującej dokoła ciszy. Niektóre chałupy były nadal zamieszkane przez starców, którzy nie mieli sił na ucieczkę. Nigdy ich jednak nie widział i tylko biały dym unoszący się z kominów zdradzał, że w okolicy żyli jeszcze jacyś ludzie. Większość jednak schroniła się w bezpieczniejszych regionach prowincji.

Pojedyncze stada wędrownych ptaków, widoczne niekiedy na niezwykle wysokim niebie, zapowiadały, że zima ma się ku końcowi. Mikael często zatrzymywał się, nasłuchując. Uważał, że w tej wiosce jest coś tajemniczego. Nie wiedział, skąd bierze się to wrażenie, ale jakby słyszał dalekie wołanie gdzieś wysoko, z nieba, pełne skargi i bólu, jak gdyby cała wioska cierpiała pod okrutnym uciskiem lub została dotknięta jakąś dotkliwą karą, od której nigdy nie zdoła się uwolnić. Naturalnie w rzeczywistości wcale tak nie było, to tylko Mikael dał się ponieść swej wybujałej fantazji.

Każdego dnia przechodził obok dużego dworu położonego na samym skraju wioski. Dwór był bardzo piękny, o doskonałym kształcie, cichy i opuszczony, wkomponowany w śliczny zimowy park. Mikael długie chwile spędzał na podziwianiu tego widoku, oddając się marzeniom o dniach minionej wielkości, z uczuciem, że rozdzierający serce smutek nadal drży w każdym miejscu domu, w każdym zakątku parku.

Inflanty były dawnym państwem Zakonu Krzyżackiego, być może najbardziej znanego zakonu rycerskiego ze wszystkich, a na pewno najpotężniejszego. Nadal jeszcze mieszkało tu wielu wysoko urodzonych Niemców. Słyszał, że także ten dwór był własnością niemieckiego szlachcica. Mikael wiedział, że jego własna matka była Niemką, ale, o ile dobrze rozumiał, nie odziedziczył po niej charakteru. Marka Christiana twierdziła, że miał po niej tylko ciemne oczy i łukowato wygięte brwi. Podobno jego matka, Cornelia von Breuberg, była osobą bardzo żywą, kapryśną i egocentryczną. Mikael nie uważał, by odziedziczył którąś z tych cech. Marka Christiana mówiła, zresztą słusznie, że on jest podobny jak dwie krople wody do swego ojca, Tarjeia Linda z Ludzi Lodu, zarówno z wyglądu, jak i z usposobienia. Z tą tylko różnicą, że Mikael był o wiele bardziej roztargniony, z głową w chmurach, zatopiony w marzeniach o jakimś innym świecie, którego nigdy nie widział.

Tak, to była prawda. Po spotkaniu z Tancredem Paladinem już wiedział, że istnieje jakiś świat, w którym czeka go inne życie. Jego korzenie są w Norwegii.

Och, Boże, jak bardzo tęsknił spotkać Ludzi Lodu, tych, którzy są jemu podobni, dowiedzieć się czegoś więcej o sobie, pojąć własną tajemnicę, zrozumieć, dlaczego zawsze stoi na zewnątrz. Marka Christiana miała bowiem niejasne wspomnienie, że w historii Ludzi Lodu było coś niezwykłego. Tak, jego ojciec Tarjei posiadał wiele pięknych cech, ale ona nie zdążyła dokładniej go poznać.

To ostatnie może dotyczyć także mnie, pomyślał z goryczą Mikael. Czy kiedykolwiek zdołam zrozumieć samego siebie?

Nagle, stojąc pod bramą wielkiego dworu, drgnął.

Na werandzie od frontu budynku dostrzegł czarną sylwetkę.

To była kobieta. Jej postać ostro odcinała się od bieli ścian i przykrywającego ziemię śniegu. Wszystko było białe z wyjątkiem wyprostowanej, całkiem czarnej sylwetki.

Ale przecież we dworze nikogo nie było! Co prawda zrezygnowali z jego przeszukania, bo wszystko wskazywało na to, że został opuszczony i zamknięty. Tylko brama na dziedziniec stała otworem, ale śnieg na całym podjeździe aż do samego domu był nietknięty.

Kobieta wpatrywała się w niego intensywnie, jakby zdziwiona. Odległość była zbyt duża, by mógł ją widzieć wyraźnie, ale wydawało się, że jest dosyć młoda.

Mikael przez moment stał nie wiedząc, co ma robić, po czym zawrócił i skierował się ku nędznej, zimnej kwaterze. Nieustannie dzwoniła mu w uszach dochodząca z nieba śpiewna skarga opowiadająca o jakiejś tragedii, która dotknęła wioskę dawno, dawno temu.

Chciałbym mieć mniej żywą wyobraźnię, pomyślał, i niebiosa umilkły.

Wieczorem zapytał jednego z kolegów:

– Czy w tym wielkim dworze, położonym nie opodal wioski, ktoś mieszka?

– Nie. Mieszkała tam niemiecka rodzina szlachecka, ale wynieśli się stąd, zanim przybyliśmy. Tu, w Inflantach, Szwedzi zawsze mieli kłopoty z Niemcami. Pruska szlachta nigdy nie uznała w nas władców. Nie uznali także Polaków.

– A Rosjan?

– Nie sądzę. Oni uznają tylko siebie samych. Słyszałem, iż mają teraz pewną szaloną ideę: że oto mogą być wolni. Ich czas nadejdzie, kiedy Polacy, Rosjanie i Szwedzi nawzajem się powybijają.

– Muszę powiedzieć, że to brzmi dość nierealnie. Ktokolwiek wygra, oni i tak znajdą się w potrzasku.

– Nie biorą tego pod uwagę. Uważają, że Rosjanom chodzi o Polskę, a nie o Inflanty. A jeżeli Rosjanie nas pobiją, będziemy musieli się stąd wynosić – westchnął. – Nigdy nie zapomnieli o wielkich dniach Zakonu Krzyżackiego.

– Widziałem dziś we dworze jakąś kobietę.

Towarzysz uśmiechnął się.

– W takim razie to był duch. Albo wieśniaczka, która przyszła sprawdzić, czy nie zostało jeszcze trochę żywności do wyniesienia.

– Nie – sprzeciwił się Mikael. – To nie była wieśniaczka. Na pewno nie. Jeżeli kiedykolwiek widziałem tu arystokratkę, było to dzisiaj.

– Ach, tak? Musiałeś mieć wizje. Rozmawiałeś z nią?

Nie, nie wypada wdzierać się w ich życie. Nie mamy prawa, zwłaszcza po tym, jak kiedyś nasi żołnierze brutalnie napadali na miejscową ludność. Królowa Krystyna była rozgniewana. Co na to Etarol X, tego nie wiemy. On jest znacznie bardziej gruboskórny, ale mimo wszystko lepiej być ostrożnym. Sprawdzę jutro, jeżeli ona jeszcze tam będzie.

Nie zapomnij uprzednio odmówić „Ojcze nasz”?

W całej Szwecji dawało się odczuć, że kraj jest w stanie wojny. Gabriel Oxenstierna, który obecnie był członkiem Rady Królewskiej, towarzyszył Jego wysokości w pełnej chwały podróży, a teraz miała do niego dołączyć żona. Powszechnym zwyczajem było, że wysocy oficerowie zabierali swe małżonki na pole bitwy. Oczywiście przebywały one na tyłach, w bezpiecznym miejscu.

Marka Christiana była radośnie ożywiona myślą o czekającej ją podroży. Jeśli wszystko ułoży się pomyślnie, będzie mogła znów ujrzeć ukochane Lowenstein, Gabriel jej to obiecał.

Kiedy rozpoczęły się działania wojenne i jej mąż wyruszył wraz z królem, ona nie mogła jechać, gdyż właśnie urodziła trzeciego syna. Teraz mały niedługo skończy rok i wszyscy trzej chłopcy mogli zostać w Szwecji pod opieką całej armii opiekunek. Będzie jej brakowało malców, ale ona i Gabriel byli zgodni co do tego, że na jakiś czas powinna zmienić miejsce pobytu. Intrygi dworskie były męczące, zwłaszcza dla cudzoziemki.

Marka Christiana przebywała głównie na zamku Morby na północ od Sztokholmu. Kiedy wymagały tego obowiązki członka Rady, przenosili się na zamek w Sztokholmie, ale Marka Christiana o wiele lepiej czuła się na wsi. Anette wraz z synem Dominikiem mieszkała także niedaleko Morby w tak zwanym ermitażu – co jest elegantszym słowem na określenie domku myśliwskiego.

Większość ludzi jednak nazwałaby ten dom pałacykiem myśliwskim.

Na czole Marki Christiany, pakującej stroje podróżne, pojawiła się zmarszczka. Przypomniała sobie rozmowę, jaką odbyła z mężem przed wyjazdem.

– Gabrielu – zawołała do niego ze swej komnaty. – Czy Mikael nie powinien już wrócić do domu?

– Nie, dlaczego? Im dłużej jest na służbie, tym szybciej będzie awansował.

Och, jest chyba jeszcze coś na świecie poza stopniami oficerskimi! pomyślała.

– Ale przecież nie był w domu od czterech łat! Nigdy nie widział chłopca. I…

– Nad czym tak się zamyśliłaś?

– Nie bardzo mi się podobają umizgi tego francuskiego wicehrabiego do Anette. A ona wydaje się tym zachwycona. To niedobrze.

Gabriel Oxenstierna wyszedł ze swojej komnaty. Był jeszcze młody i przystojny; miał charakterystyczne dla rodu Oxenstiernów czarne, szerokie brwi. Małżeństwo tych dwojga było bardzo udane, szczęśliwe, przede wszystkim dlatego, że stanowili silne osobowości o mocnych charakterach. A może należałoby powiedzieć, że mimo to?

– Naprawdę? – zdziwił się. – No cóż, zobaczymy. Sądzę, że Mikael dotarł już na Inflanty.

– Czy to tam właśnie macie zejść na ląd?

– Nie, schodzimy na ląd koło Szczecina. To daleko od Inflant.

– Czy dotarły do ciebie jakieś raporty o Mikaelu?

– Mówią, że sprawuje się bez zarzutu. Obowiązkowy, małomówny. Wyśmienity żołnierz.

– Ale czy mu tam dobrze? Potrafię trochę czytać między wierszami jego nieczęstych listów.

– Cóż za głupstwa! Zawsze miałaś bujną wyobraźnię. Podobają mi się jego listy. Oszczędne w słowach, żołnierskie. Tak, Mikael dobrze się rozwija. Tam jest jego miejsce. Pamiętam, jak za moich czasów na polu bitwy…

Marka Christiana zatkała uszy na dźwięk jego żołnierskich wspomnień, które słyszała już setki razy. No cóż, teraz przybędą mu nowe.

Jej rozmyślania nad butelkowozielonym strojem do konnej jazdy zostały przerwane. Ktoś przyszedł z wizytą, słyszała jakieś głosy w hallu. O, to Anette z chłopcem. Rozjaśniła się.

Wejdź, proszę, Anette, właśnie się pakuję. Chodź i pomóż mi zdecydować, co powinna ze sobą zabrać kobieta wyruszająca na wojnę.

Przez chwilę zajęte były strojami, ale wkrótce usiadły i zaczęły gawędzić.

Anette z podziwem wpatrywała się w synka, który bawił się na podłodze. Bardzo go kochała. Całe jej życie obracało się teraz wokół chłopca. Była w niego tak zapatrzona, że Marka Christiana od czasu do czasu ostrzegawczo kręciła głową.

– Takie uwielbienie nie jest dobre ani dla ciebie, ani dla niego – mówiła.

Ale on przecież jest taki wspaniały – broniła się Anette.

– To prawda. Szkoda, że Mikael go nie widział!

Marka Christiana wyciągnęła ręce do chłopczyka, który natychmiast znalazł się przy niej. Wkrótce Dominik skończy cztery lata. Mój Boże, jak szybko płynie czas, pomyślała zdumiona. Czy to już tak dawno Gabriel wyjechał? Stałam wtedy z nim i mówiłam, że Mikael wyjechał przed czterema laty. A teraz… jego syn będzie miał cztery lata!

Anette patrzyła z zazdrością, jak jej syn ściska ciotkę Markę.

– Mikael? – powtórzyła Anette, jak gdyby starając się go przypomnieć. – No tak. Ale Dominik jest bardziej podobny do mnie, prawda?

– Nie upierałabym się przy tym – powiedziała zamyślona Marka Christiana. – Ma w sobie wiele z ojca. A jeszcze więcej z dziada, Tarjeia. Chociaż kolory ma twoje. Ale oczy, Anette! Skąd, na miłość boską, u niego takie oczy? I ty, i Mikael jesteście przecież ciemnoocy. A mały Dominik…

Umilkła. Obydwie kobiety z zastanowieniem i lekkim zaniepokojeniem przyglądały się ślicznemu malcowi.

– Co powie o nich Mikael? – mruknęła Marka Christiana.

Jeszcze bardziej zastanawiająca była inna cecha, którą zaobserwowała u dziecka. Chłopczyk wrócił teraz do zabawy na podłodze. Po tym, gdy po raz pierwszy odkryła w nim tę szczególną cechę, wiele razy sprawdzała, czy rzeczywiście owa zadziwiająca zdolność istnieje. I potwierdzało się za każdym razem! Nie przypuszczała, by Anette cokolwiek zauważyła. Anette była ślepa na wszystko z wyjątkiem tego, że chłopiec jest śliczny i że tak cudownie móc tulić go w ramionach.

Marka Christiana myślała: Podejdź do okna. Przynieś mi moją poduszeczkę do igieł, którą tam zostawiłam!

Dominik popatrzył na nią swymi niezwykłymi jasnymi oczyma i podreptał do okna. Jego dłonie zaczęły czegoś szukać na parapecie.

Poduszeczka do igieł, myślała Marka Christiana. Nie, nie tam. O, tak, właśnie ta!

Zaraz podszedł do niej i podał jej drobiazg. Podziękowała mu ciepło.

– Mądry chłopczyk – pochwaliła go Anette. – Naprawdę wiedziałeś, że ciotka Marka schowała tam swoją poduszeczkę? Taki jesteś bystry!

O, ty nic nie wiesz, mówiła w myślach Marka Christiana. Jesteś prostą, niczego nie świadomą, nic nie rozumiejącą dziewczyną.

Czy to ja jestem zdolna do przekazywania myśli, zastanawiała się dalej. Czy jestem czarownicą?

Nie, wiedziała, że jest całkiem zwyczajna. Przypadkiem tylko odkryła, że Dominik taki nie jest.

Co powie na to Mikael?

Mikael nie potrafił uwolnić się od myśli o czarnej, samotnej kobiecej postaci. Jeżeli mieszkają tam ludzie, to może potrzebują pomocy? Następnego dnia po godzinach obowiązkowej służby udał się tam znowu.

Pola pokrywał biały całun. Jedyne ślady, jakie mógł dostrzec, to odciski jego własnych butów z niezliczonych wędrówek.

Tu już był dwór, otoczony parkowymi drzewami, a za ogrodzeniem rosły piękne, strzeliste brzozy. Już z daleka jego oczy wypatrywały kobiety, ale weranda była pusta.

Nie potrafił powiedzieć, czy odczuł zawód, czy też ulgę. A może to był tylko sen?

Jak zwykle przystanął przed bramą. Ale tym razem na śniegu były ślady. Wąska, kręta ścieżynka między bramą a domem.

Jakieś zwierzę. Kot albo… Nie, to nie kot. Lis? Nie, ślady łap za małe, zbyt okrągłe jak na lisa. Lisy zostawiają podłużne ślady z odciśniętymi pazurami z przodu. I lis tak się nie kręci, idzie zazwyczaj prosto, zostawiając tropy niemal w jednej linii, jakby miał tylko po jednej łapie z przodu i z tyłu.

To coś musiało poruszać się bardzo niepewnie, jakby było półprzytomne.

Ślady prowadziły od dworu w kierunku bramy. Znikały w kępie krzewów koło furtki.

Dzień był ciemny, szarobiałe chmury unosiły się nisko nad ziemią. Czy znowu spadnie śnieg? Powietrze niemal już nim pachniało.

Do jego uszu dotarł słaby pisk. Zabrzmiał bardzo żałośnie.

Mikael z uwagą wpatrywał się w krzewy.

W jego stronę czołgało się niepewne, przestraszone zwierzątko. Szczeniak, nie mający z pewnością więcej niż kilka tygodni. Ogon miał podkulony pod siebie i wydawało się, że choć oczekuje bury, i tak nie może powstrzymać się od poszukiwania towarzystwa ludzi.

Mikael przykucnął i zaczął łagodnie przemawiać do psiaka. Jak większość potomków Silje żywił gorące uczucia do zwierząt, a odniósł wrażenie, że temu biedakowi potrzeba wiele miłości.

Po długim wahaniu szczeniak podszedł bliżej.

Mikael nie umiał powiedzieć jaki to pies, ale pewne było, że nie jest to zwykły kundel. Już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że to szlachetna rasa.

Żałował, że nie ma ze sobą nic do jedzenia.

– Chodź – powiedział, co prawda po szwedzku, ale wydawało się, że to nic nie szkodzi. Wszystkie psy i tak rozumieją ton głosu. – Chodź, chodź, malutki, nie bój się mnie.

Szczeniak przywarł do ziemi i czołgał się w kierunku Mikaela, okazując posłuszeństwo. Mikael podniósł stworzonko, jedną ręką objął maleńkie zmarznięte łapki i czule przemawiał do pieska. Małym ciałkiem nieustannie wstrząsały dreszcze.

– Długo byłeś na dworze – mówił cicho Mikael. – Widzę, że jesteś chłopczykiem. Aleś ty zabiedzony! Można policzyć wszystkie żebra. A brzuszek też nie powinien być taki zapadnięty. Musi być okrągły, pełny.

Spojrzał na dwór. Już od dłuższej chwili krążyła mu po głowie pewna myśl: ma teraz doskonały pretekst, by wejść do środka.

Był obserwowany, ale nic zdawał sobie z tego sprawy. Trzy pary oczu śledziły, jak brnie przez śnieg.

– Ten cholerny szczeniak – powiedział jakiś mężczyzna po niemiecku. W jaki sposób się wydostał? Myślałem, że już dawno ukręciłyście mu łeb. I teraz ten szwedzki żołnierzyk tu idzie. Co zrobimy?

Czemu go nie wykorzystać? odpowiedziała pytaniem kobieta. Może nam zdradzić, jakie plany ma szwedzki król. Potem my przekażemy je dalej Rosjanom. Wtedy pozwolą nam tu zostać.

– Doskonale! Naprawdę potrzebny nam jest ten dom ze wszystkimi wspaniałościami. Mam już dosyć bycia ubogim krewnym!

– I dość kłaniania się różnym panom – kiwnęła głową jego żona, po czym zwróciła się do trzeciej osoby, ich córki. Birgitte, twoją sprawą będzie należycie zająć się tym Szwedem. Wydobądź z niego wszystko, co możliwe, na temat planów walki Szwedów z Polską, o ich siłach tu w Inflantach i stosunkach z carem, które z całą pewnością nie są dobre.

Córka skinęła głową.

– Możecie mi zaufać!

Mikael zbliżył się do wejścia do domu. Na śniegu nie widać było innych śladów poza odciskami łapek szczeniaka. Przytulił drżącego pieska mocniej do siebie, dziwiąc się paskudnym ranom na jego grzbiecie.

Ślady pieska nie wiodły do frontowego wejścia, lecz na tylne podwórze. Mikael uznał jednak, że najstosowniej będzie zapukać do głównych drzwi.

Uderzenia w ciężkie odrzwia echem rozniosły się po wielkim domu. Z prawej strony Mikael miał werandę, znajdującą się nieco nad ziemią, nie mógł więc widzieć jej podłogi. Wiedział jednak, że tam na śniegu muszą być jakieś ślady.

Już właśnie miał zrezygnować i podjąć próbę dostania się do domu od tyłu kiedy w środku rozległ się odgłos szybkich kroków i drzwi się otworzyły. Spoglądała na niego z zainteresowaniem młoda dziewczyna.

Była tak śliczna, że Mikael na chwilę stracił głowę. Po prostu zaczął się gapić na delikatną twarzyczkę o wielkich ciemnobłękitnych oczach, obramowaną jasnymi włosami.

Pierwsza przemówiła dziewczyna:

– Ach, znaleźliście mój skarb – zaszczebiotała, biorąc z jego rąk szczeniaka. Piesek pisnął cichutko. Przytuliła go pieszczotliwie, do niego przemawiając, co chwila wydając z siebie okrzyki przerażenia z powodu jego wyglądu: Och, co się stało, mój najmilszy,? Gdzie byłeś tak długo?

Mikael starał się wyjaśnić. Niemiecki był językiem jego matki, nie miał więc specjalnych trudności.

– Znalazłem go koło bramy i uznałem, że potrzeba mu trochę opieki. Chciałem dowiedzieć się, czy on jest stąd.

Tak, jest mój, nie było go w domu od wielu… Ale proszę wejść, jestem ogromnie wdzięczna.

– Hm, ja…

Ależ tak, prędko, żeby żadne złe oczy nas nie widziały. Rosjanie mogą nadejść w każdej chwili, udajemy więc, że nikogo tu nie ma, by nas nie pojmali.

– Ale jak możecie mieszkać, nie paląc w piecach? – dziwił się. – Nigdy nie zauważyłem, by dym unosił się z kominów.

– Przenieśliśmy się do małego budynku na środku podwórza. Jest taki niski, że dym rozpływa się, zanim uniesie się ponad dachy. Ale proszę do salonu, zapaliliśmy tam woskowe świece, żeby się nieco ogrzać.

W wielkim hallu panowało lodowate zimno. Mikael dostrzegł na ścianach sztandary z czasów Zakonu Kawalerów Mieczowych i Zakonu Krzyżackiego i zbroje z charakterystycznymi zdobionymi rogami hełmami, które wyglądały jak hełmy złych rycerzy z pozaziemskiego świata baśni.

Przeszli przez hall i wielką salę, najprawdopodobniej rycerską, i znaleźli się w dużo przyjemniejszym salonie. Również tutaj stały prastare sprzęty, ale było bardziej przytulnie. Mimo wszystko jednak Mikael nie mógł uwolnić się od uczucia, że oto wkracza do świata z marzeń sennych, w dawno minione czasy.

Dwie osoby wstały na jego powitanie.

Mikael przyglądał się im w milczeniu. Kobieta była nieduża, korpulentna. To nie ją widział na werandzie. Musiała więc być to córka, choć z daleka postać nie wydawała mu się wcale dziewczęca, lecz jakby bardziej dostojna. Pozory jednak mogą mylić.

Mężczyzna był otyły, czaszkę miał łysą. Jego uśmiech nie sięgał oczu, chociaż spoglądały życzliwie.

Wszedł służący i starsza z dam kazała przynieść coś do picia dla młodego Szweda. Nie miał możliwości, by się wymówić. Obsiedli go, pełni gorącej troski, i nie milkli na moment, on więc nie mógł dojść do słowa, by wyrazić sprzeciw. W końcu siedział nad tacą zastawioną potrawami, których nie miał w ustach od kilku lat. Jeszcze raz musiał opowiedzieć, w jaki sposób znalazł pieska. Córka gospodarzy trzymała szczeniaka na kolanach. I choć Mikael uznał, że to tylko jego wymysły, wydawało mu się, że zwierzę śle w jego kierunku pełne rozpaczy, błagalne spojrzenia.

Powiedzieli mu, że są ostatnimi potomkami prastarego niemieckiego rodu rycerskiego i że nie mogli pozostawić dworu na pastwę losu, ponieważ wówczas z pewnością by go utracili. Dlatego ukrywają się z zamiarem bronienia majątku do ostatniej kropli krwi przed straszliwymi Rosjanami.

Nagle Mikael kątem oka dostrzegł jakiś ruch na górze z lewej strony. Podniósł wzrok i na galerii ciągnącej się wzdłuż jednej ze ścian ujrzał kobietę. Już miał się jej ukłonić, gdy ona położyła palec na ustach i pokręciła głową. Gospodarze siedzieli zwróceni do niej plecami i nie mogli jej widzieć, a ona także najwyraźniej nie chciała być zauważona.

To ona, kobieta z werandy! Nie było co do tego żadnych wątpliwości. Stosunkowo młoda, wysoka, blada, wyprostowana jak urodzona arystokratka, cała spowita w czerń. Miała w sobie jakieś szczególne, trudne do opisania piękno, kruche i ulotne niczym dźwięk struny.

Mikael słuchał okrągłej kobiety usadowionej na sofie.

– Nasza Birgitte jest taka samotna mówiła. – I bardzo ją cieszy, że może mieć towarzystwo. Tu przecież, w tej chłopskiej wiosce, nie ma nikogo na jej poziomie.

Wiedział, że nigdzie przepaść między szlachtą a pozostałymi mieszkańcami nie była tak wielka jak tu, w Inflantach, siedzibie Zakonu Krzyżackiego. Biedni chłopi ciemiężeni byli od stuleci.

Z radością jednak pragnął dotrzymać towarzystwa Birgitte. Była najładniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek spotkał, i jej przelotne, nieśmiałe uśmiechy trafiały wprost do jego serca.

Mikael nigdy dotąd nie był zakochany. Nie przypuszczał nawet, że uczucie może spaść na niego tak nieoczekiwanie. Po kolei występowały u niego wszystkie symptomy, dokładnie opisane przez twórców poezji miłosnej z całego świata. Z wielkim trudem udawało mu się skupić na rozmowie. Uchwycił jednak, że gospodarze noszą nazwisko von Steierhorn i że ród ich wywodzi się jeszcze z czasów krzyżowców. Ten dwór miał historię, po wysłuchaniu której pobladłby każdy. Większa jego część była wielokrotnie odbudowywana i przebudowywana, ale piwnice, hall i sala rycerska pozostały nietknięte od czasów, gdy rycerze krzyżaccy walczyli z Aleksandrem Newskim na jeziorze Pejpus, które leżało niedaleko stąd.

Tak, pomyślał Mikael. To właśnie czułem, kiedy tu szedłem. Powiew historii, w wspomnienie minionej świetności.

Kiedy rodzice spostrzegli, że młody żołnierz oczarowany jest urodą Birgitte, przeprosili, wymawiając się nie cierpiącymi zwłoki obowiązkami, i wyrazili życzenie, by jeszcze przez jakiś czas dotrzymał towarzystwa ich córce.

Kiedy odeszli, obyło się bez niezręcznego, milczenia, gdyż Birgitte dobrze znała sztukę pozyskiwania adoratora. Mówiła Płynnie, z lekkością, a Mikael uważał, że nigdy nie było mu tak przyjemnie.

Ale obawiam się, że nie zabawicie tu długo, panie Mikaelu – powiedziała, wyginając usta w podkówkę.

Wszyscy odchodzą z tego opuszczonego miejsca. Czy jedziecie dalej, do Polski?

Już otworzył usta, by odpowiedzieć, kiedy znów spojrzał na kobietę na galerii. Stała tam przez cały czas, lekko cofnięta, ale teraz wyraźnie pokręciła głową jakby w geście ostrzeżenia.

Mikael powiedział powoli:

– Do Polski? Tego nie wiem, otrzymujemy rozkazy zwykle tuż przed wymarszem.

Birgitte wzruszyła ramionami i zmieniła temat. Kobieta na górze znów usunęła się w cień.

Po pewnym czasie Mikael stwierdził, że nie może już dłużej zostawać, ale dziewczyna poprosiła, by, o ile to możliwe, przyszedł następnego dnia.

– Z radością, panno Birgitte. – Podniósł szczeniaka z jej kolan i delikatnie go pogłaskał. – Zajmijcie się jego ranami – Poprosił. – I dajcie mu porządnie się najeść, na pewno od dawna nic nie miał w pysku.

– Oczywiście! Odprowadzę was do drzwi.

Mikael postawił psiaka na podłodze.

– Przyjdę jutro zobaczyć, jak się czujesz – obiecał stworzonku, po czym wyszedł za Birgitte do hallu.

– Te zbroje są naprawdę imponujące – powiedział, pragnąc przedłużyć rozmowę. Nie chciał rozstawać się z tą cudowną istotą.

– Tak, to prawda. Zawsze kiedy na nic patrzę, odczuwam szacunek pomieszany z lękiem. Ta należała do naszego prapradziada, pierwszego Steierhorna. A ta do najsłynniejszego z nich wszystkich, tego, który walczył na jeziorze Pejpus. Przyjrzyjcie się tej zbroi, widać na niej ślady ciosów, od których jej właściciel zginął pod Grunwaldem w 1410 roku kiedy Zakon Krzyżacki tak niesprawiedliwie został pokonany przez Polaków. Pan Wilfred padł pod Grunwaldem, a jego żona, piękna Magda, zamknęła się tutaj. Dzielnie broniła dworu przed atakami Z zewnątrz, bo kiedy Zakon upadł, wszystkie jego dobra przeszły na własność zdobywców. Ale ona i jej ludzie zdołali utrzymać dwór, a kiedy była pewna, że nic już im nie zagraża, wydała ostatnie tchnienie z żalu nad poległym mężem.

Mikael zmarszczył brwi.

– Zawsze wątpiłem, czy można umrzeć z żalu. Człowiek nie kładzie się tak po prostu i umiera tylko dlatego, że tego chce.

Birgitte roześmiała się.

– Wydaje się, jakbyście wy czasami tego chcieli. Tak po prostu umrzeć.

– Tak – odpowiedział Mikael zdziwiony. – Chyba tak. Ale nie teraz. Nie teraz – powtórzył ze śmiechem.

Pożegnał się i obiecał, że jeszcze wróci. Lekkim krokiem pomaszerował na kwaterę, a jeśli niebo skarżyło się i żaliło to w każdym razie Mikael Lind z Ludzi Lodu tego nie słyszał. Nie tym razem!

Загрузка...