Rozdział XII

Prokurator generalny odchylił się na oparcie fotela, wrzucił do ust kilka suszonych jagód, pogryzł je i popił łykiem leczniczej wody. Zmrużył powieki, przycisnął zmęczone oczy palcami i zaczął nasłuchiwać. Na wieleset metrów dokoła panował całkowity porządek. Gmach Pałacu Sprawiedliwości był pusty, w okna monotonnie bębnił deszcz, nie wyły syreny, nie piszczały hamulce, nie stukały i nie brzęczały windy. Nie było w nim nikogo, jedynie za wysokimi drzwiami siedział cicho, jak mysz pod miotłą, nocny referent gotowy wykonać każdy rozkaz. Prokurator wolno rozchylił powieki i przez wirujące kolorowe plamy popatrzył na zrobiony na specjalne zamówienie fotel dla petentów. Fotel trzeba będzie wziąć ze sobą… Biurko też trzeba będzie wziąć, przyzwyczaiłem się do niego. A jednak będzie mi chyba żal stąd odchodzić, nieźle sobie to miejsce przez dziesięć lat wygrzałem. Czemu zresztą mam odchodzić? Człowiek to jednak dziwne stworzenie: jeżeli widzi przed sobą drabinę, to musi koniecznie wdrapać się na sam szczyt. Na szczycie jest zimno, panują szkodliwe dla zdrowia przeciągi, szczeble są śliskie i niebezpieczne, upadek z nich grozi śmiercią. Każdy o tym doskonale wie, a jednak wdrapuje się, gramoli z językiem wywieszonym na brodę. Wdrapuje się wbrew sytuacji, wbrew własnym instynktom, zdrowemu rozsądkowi i przeczuciom. Gramoli się, gramoli i gramoli… Ten, który nie wdrapuje się do góry, pozostaje na dole, to fakt. Ale i ten, który wspina się ku górze, również spada na dół…

Pisk wewnętrznego telefonu przerwał mu te rozmyślania. Wziął słuchawkę i marszcząc brwi powiedział z niezadowoleniem:

— O co chodzi? Jestem zajęty!

— Wasza ekscelencjo — zaszeleścił referent. — Jakiś człowiek, który przedstawił się jako Wędrowiec, jest na „szarej” linii i domaga się rozmowy z waszą…

— Wędrowiec — prokurator ożywił się. — Łączyć!

W słuchawce szczęknęło, referent zaszeleścił: „Jego ekscelencja słucha pana”. Znowu szczęknęło i znajomy głos powiedział twardo, po chontyjsku wymawiając zgłoski:

— Mądrala? Witaj. Bardzo jesteś zajęty?

— Dla ciebie nie.

— Muszę z tobą porozmawiać.

— Kiedy?

— Teraz, jeżeli można.

— Jestem do twojej dyspozycji — powiedział prokurator. — Przyjeżdżaj.

— Będę za dziesięć, piętnaście minut.

Prokurator odłożył słuchawkę i przez kilka chwil siedział nieruchomo, poszczypując dolną wargę. Zjawiłeś się, przyjacielu — pomyślał. — Znów jak grom z jasnego nieba. Massaraksz, ile to pieniędzy wydałem na tego człowieka! Znacznie więcej niż na wszystkich pozostałych razem wziętych, a wiem tylko tyle, ile wszyscy inni wzięci osobno. Niebezpieczny facet. Z nim nigdy nic nie wiadomo. Zepsuł mi nastrój. Prokurator popatrzył gniewnie na papiery rozrzucone na biurku, niedbale zgarnął je na stos i wsunął do szuflady. Ile czasu go nie było? No tak, dwa miesiące. Jak zawsze. Zniknął nie wiadomo gdzie, dwa miesiące żadnych informacji i masz, jak diablik ze szkatułki. Nie, z tym diablikiem trzeba coś zrobić, tak pracować nie wolno. No dobrze, a czego on ode mnie potrzebuje? Co się właściwie w ciągu tych dwóch miesięcy wydarzyło? Zeżarli Spryciarza. Wątpię, aby go to interesowało. Spryciarzem pogardzał. Zresztą on gardzi wszystkimi… W jego parafii nic się nie działo, a gdyby nawet, to nie zawracałby mi tym głowy, tylko od razu poszedłby do Barona albo do Kanclerza… Może wyniuchał coś ciekawego i chce przystąpić do spółki? Daj Boże, daj Boże… Ale ja na jego miejscu z nikim bym spółek nie zawiązywał… Może jakiś proces? Nie, co tu ma do rzeczy jakiś proces… A zresztą nie będziemy wróżyć, lepiej przedsięweźmiemy odpowiednie kroki…

Wysunął ukrytą szufladę i włączył wszystkie fonografy i zamaskowane kamery. Tę scenę zachowamy dla potomności. No, gdzie jesteś, Wędrowcze? Aż się spocił z podniecenia i zaczął się trząść jak w febrze. Aby się uspokoić, wrzucił do ust kilka jagód, pogryzł je i połknął, zamknął oczy i zaczął liczyć w pamięci. Kiedy doliczył do siedmiuset, drzwi się otworzyły i do gabinetu, odsuwając na bok referenta, wszedł ten drągal, ten ponury żartowniś, ta nadzieja Chorążych, znienawidzony i uwielbiany, nieustannie wiszący na włosku i nigdy nie spadający, chudy, przygarbiony, z okrągłymi zielonymi oczami i wielkimi, odstającymi uszami, ubrany w swą odwieczną zabawną kurtkę, łysy jak kolano, czarodziej, rządca dusz, pożeracz miliardów.

— Cześć, Wędrowcze — przywitał go prokurator. — Przyszedłeś pochwalić się?

— Czym? — zapytał Wędrowiec zapadając we wszystkim znany fotel i niezręcznie zadzierając kolana. — Massaraksz! Ciągle zapominam o tym diabelskim urządzeniu. Kiedy przestaniesz znęcać się nad interesantami?

— Interesantowi powinno być niewygodnie — powiedział prokurator pouczającym tonem. — Interesant powinien być śmieszny, bo w przeciwnym razie, jaki bym miał z niego profit? Choćby teraz. Patrzę na ciebie i jest mi wesoło. — Tak. Wiem, że jesteś wesołym człowiekiem — powiedział Wędrowiec. — Ale twoje dowcipy nie są najwyższej próby. A propos, możesz już usiąść.

Prokurator dopiero teraz spostrzegł, że ciągle jeszcze stoi. Wędrowiec jak zwykle natychmiast wyrównał rachunek. Prokurator usadowił się wygodnie i łyknął odrobinę leczniczego świństwa.

— No więc? — zapytał.

Wędrowiec od razu przeszedł do sprawy.

— Masz w pazurach — powiedział rzeczowo — człowieka, który jest mi potrzebny. Niejaki Mak Sym. Wpakowałeś go na katorgę. Pamiętasz?

— Nie — odpowiedział prokurator szczerze. Odczuł pewnego rodzaju rozczarowanie. — A kiedy go zapuszkowałem? Za co?

Niedawno, za wysadzenie wieży.

— Coś sobie przypominam. No i co?

— To wszystko — powiedział Wędrowiec. — On mi jest potrzebny.

— Poczekaj! — powiedział prokurator z niezadowoleniem. — Proces prowadził ktoś inny, nie mogę zresztą pamiętać każdego skazańca.

— A ja myślałem, że to wszystko twoi ludzie — powiedział Wędrowiec.

— Tam był tylko jeden mój człowiek, pozostali byli prawdziwi… Jak mówiłeś, on się nazywa?

— Mak Sym.

— Mak Sym… — powtórzył prokurator. — Aha! Ten góralski szpieg. Pamiętam. Tam była jakaś dziwna historia. Rozstrzelali go, ale niedokładnie…

— Zdaje się, że tak.

— Jakiś niezwykły siłacz… Tak, referowano mi tę sprawę. A do czego ci on potrzebny?

— To mutant — powiedział Wędrowiec. — Ma bardzo interesujące mentogramy.

— Będziesz go kroił?

— Możliwe. Moi ludzie już dawno go wyniuchali, kiedy go jeszcze wykorzystywano w Studiu Specjalnym, ale potem im uciekł.

Kompletnie rozczarowany prokurator napchał sobie usta jagodami.

— Dobra — powiedział żując leniwie. — No, a jak tobie w ogóle leci?

— Doskonale, jak zawsze — odpowiedział Wędrowiec. — Tobie, jak słyszałem, również. Wygryzłeś jednak Histeryka. Gratuluję. Kiedy więc dostanę swojego Maka?

— Jutro wyślę depeszę, a dostarczą go za jakieś pięć, siedem dni.

— Czyżby za darmo? — zapytał Wędrowiec.

— Uprzejmość — odparł prokurator. — A co mi możesz zaproponować?

— Pierwszy hełm ochronny.

Prokurator uśmiechnął się.

— I Wszechświatłość na dodatek — powiedział. — Muszę ci jednak powiedzieć, że pierwszego hełmu nie potrzebuję. Chcę mieć jedyny… A propos, czy to prawda, że twojej bandzie polecono zbudować emiter kierunkowy?

— Możliwe — powiedział Wędrowiec.

— Słuchaj! Na diabła to nam potrzebne? Mało mamy kłopotów? Może byś przyhamował tę robotę, co?

Wędrowiec wyszczerzył zęby.

— Boisz się, Mądralo? — zapytał.

— Boję się — powiedział prokurator. — A ty się nie boisz? Albo sądzisz może, że Baron ci zaprzysiągł wieczną miłość? Przecież on cię twoim własnym emiterem… To jasne jak dzień!

Wędrowiec znów wyszczerzył zęby.

— Przekonałeś mnie — powiedział. — Dogadaliśmy się… — Wstał. — Idę teraz do Kanclerza. Coś przekazać?

— Kanclerz się na mnie gniewa — powiedział prokurator. — Bardzo mi z tego powodu przykro.

— Dobrze — powiedział Wędrowiec. — Powtórzę mu to.

— Żarty żartami — powiedział prokurator — ale gdybyś szepnął słówko w mojej obronie…

— Mądrala z ciebie — powiedział Wędrowiec głosem Kanclerza. — Spróbuję.

— A czy przynajmniej z procesów jest zadowolony?

— Skąd mogę wiedzieć? Dopiero co przyjechałem.

— No to spróbuj się dowiedzieć… A co do twojego… Jak on tam się nazywa? Już zapisuję…

— Mak Sym.

— Tak… Zaraz jutro wyślę.

— Bądź zdrów — powiedział Wędrowiec i wyszedł.

Prokurator chmurnie popatrzył za nim. Tak, można tylko pozazdrościć. Niezła pozycja: jedyny, od którego zależy ochrona. Teraz za późno żałować, ale chyba warto się było z nim zaprzyjaźnić. Ale jak się z nim zaprzyjaźnić? Niczego nie potrzebuje, bo i tak jest najważniejszy. Wszyscy od niego zależymy, wszyscy modlimy się do niego… Ach, jakby to było cudownie chwycić takiego człowieka za gardło! A tu masz! Potrzebuje jakiegoś katorżnika… Wielki mi skarb! Ma ciekawe mentogramy… Jeśli chodzi o ścisłość, to ten katorżnik jest góralem, a Kanclerz ostatnio często mówi o górach. Może warto się nim zająć? Nie wiadomo jeszcze, co tam z wojną wyjdzie, a co Kanclerz to Kanclerz… Massaraksz, dziś i tak już nie będzie można pracować!… Powiedział do mikrofonu:

— Koch, co tam masz o skazańcu Symie? — Nagle sobie przypomniał. — Zdaje się, że zestawiałeś jakąś kompilację?

— Tak jest, wasza ekscelencjo — zaszeleścił referent. — Miałem zaszczyt zwrócić uwagę waszej…

— Daj mi to i przynieś jeszcze wody.

Odłożył słuchawkę i natychmiast w drzwiach pojawił się referent, bezszelestny jak cień. Na prokuratorskim biurku zjawiła się gruba teczka, cichutko brzęknęło szkło, zabulgotała woda i obok teczki wyrosła napełniona szklanka. Prokurator upił łyk wody i zaczął oglądać teczkę.

„Wyciąg ze sprawy Maka Syma (Maksyma Kammerera). Przygotował referent Koch”. Jaka gruba, ładny mi wyciąg… Otworzył teczkę i wziął do ręki pierwszy plik kartek.

Zeznanie rotmistrza Toota… Zeznania oskarżonego Gaala… Szkic jakiegoś nadgranicznego rejonu na południu… „Innej odzieży nie miał. Jego mowa wydała mi się artykułowana, ale całkowicie niezrozumiała. Próby rozmowy po chontyjsku nie doprowadziły do niczego…” Domorosły pograniczny detektyw! Chontyjski szpieg na południowej granicy!… „Rysunki wykonane przez zatrzymanego wydały mi się nader zręczne i zadziwiające…” No, na południu jest wiele zadziwiających rzeczy. Niestety, okoliczności, w których ten Sym się pojawił, niezbyt odbiegają od tamtejszej normy. Chociaż… Ale patrzmy dalej.

Prokurator odłożył teczkę, wybrał dwie większe jagody, włożył je do ust i wziął następny arkusz. „Wyniki komisyjnej ekspertyzy przeprowadzonej w Instytucie Tkanin i Odzieży…” „Komisja…” Hm… Tak… Tak… „Po zbadaniu wszystkimi dostępnymi nam metodami laboratoryjnymi części odzieży nadesłanej z Departamentu Sprawiedliwości…” Co za język!… „…doszliśmy do następujących wniosków: 1. Wspomniany przedmiot (krótkie spodenki rozmiaru czwartego, tęgości drugiej) może być noszony zarówno przez mężczyznę, jak i przez kobietę. 2. Krój spodenek nie odpowiada żadnej normie i właściwie nie może być nazwany krojem, ponieważ spodenki nie zostały uszyte, lecz sporządzone jakimś nie znanym nam sposobem. 3. Spodenki wykonane są z miękkiej, elastycznej tkaniny koloru srebrzystego, której właściwie nie można nazwać tkaniną, gdyż nawet badania mikroskopowe nie doprowadziły do wykrycia struktury tego materiału. Tworzywo to jest niepalne, niezwilżalne i niebywale wytrzymałe na rozerwanie. Analiza chemiczna…” Dziwne spodnie. To chyba jego spodnie… Prokurator wziął ostro zatemperowany ołówek i napisał na marginesie: „Do referenta. Dlaczego nie ma komentarza? Czyje spodnie? Skąd te spodnie?” Tak… A wnioski? Wzory… Znowu wzory… Massaraksz, znowu wzory!… Aha! „…technologia nie jest znana w naszym kraju ani w innych cywilizowanych państwach (według danych przedwojennych)”.

Prokurator odłożył ekspertyzę. No, spodnie… To nic nie znaczy. Spodnie to spodnie. Co tam jest dalej? „Protokół badania lekarskiego”. Ciekawe. Takie płuca, to rozumiem!… Co-o? Ślady czterech śmiertelnych ran? Tego już za wiele. Aha… „Patrz zeznania świadka Czaczu i oskarżonego Gaala”. Jednak siedem pocisków! Hm… Pewna niezgodność: Czaczu utrzymuje, że działał w obronie własnej pod groźbą śmierci, ten Gaal natomiast zeznaje, że Sym jakoby chciał tylko odebrać rotmistrzowi pistolet. No, to już nie jest moja sprawa… Dwie kule w wątrobie, to za wiele jak na normalnego człowieka… Taak, zwija monety w rurkę… Potrafi biec z człowiekiem na plecach. Aha, to już czytałem. Pamiętam, że w tym miejscu pomyślałem: chłopak jest wyjątkowo silny, a tacy zwykle nie grzeszą nadmiarem rozumu. Dalej już nie czytałem. A to co? Aaa, stary znajomy… „Wyciąg z raportu agenta numer 711”. „…zupełnie dokładnie widzi w ciemności (rozróżnia przedmioty, widzi wyraz twarzy z odległości do dziesięciu metrów), może czytać w deszczową noc… ma bardzo czuły węch i smak: rozróżniał członków grupy po zapachu z odległości pięćdziesięciu metrów, rozpoznawał o zakład napoje w dokładnie zakorkowanych naczyniach… określa strony świata bez kompasu… podaje z wielką dokładnością czas bez zegarka… miało miejsce następujące zdarzenie: ugotowano rybę, której nie pozwolił nam jeść, twierdząc, że jest radioaktywna. Po sprawdzeniu radiometrem rzeczywiście okazała się promieniotwórcza. Zwracam uwagę na fakt, że on sam tę rybę spożył, mówiąc, że mu nie zaszkodzi. Rzeczywiście nie zaszkodziła, chociaż natężenie promieniowania przekraczało trzykrotnie dopuszczalną dawkę (prawie 77 jednostek)…”

Prokurator odchylił się w fotelu. Nie, tego już za wiele. Może on jeszcze w dodatku jest nieśmiertelny? Tak, to dla Wędrowca może być interesujące. Zobaczymy, co tam jest dalej. O! Mocny dokument. „Świadectwo Komisji Specjalnej Departamentu Zdrowia Publicznego. Materiał: Mak Sym. Brak reakcji na białe promieniowanie. Brak przeciwwskazań do służby w jednostkach specjalnych”. Aha… To z czasów, kiedy wstępował do legionu. Białe promieniowanie, massaraksz… Piekielni oprawcy… A to ich ekspertyza dla władz śledczych… „Poddawany działaniu białego promieniowania o różnych natężeniach, z maksymalnym włącznie, nie wykazywał żadnej reakcji. Reakcja na promieniowanie A zerowa w obu znaczeniach. Reakcja na promieniowanie B zerowa. Uwaga specjalna: uważamy za swój obowiązek dodać, że dany materiał (Mak Sym, około 20 lat) stanowi zagrożenie ze względu na prawdopodobne następstwa genetyczne. Zaleca się całkowitą sterylizację lub unicestwienie”… Fiuuu! Ci się nie patyczkują. Kto tam u nich siedzi? Aha, Amator. Tak, ten nie ma poczucia humoru. Konik-Wesołek opowiadał jakiś dobry dowcip na jego temat… Massaraksz, nie pamiętam co. Jak to dobrze, że nikogo tu nie ma. Zjemy sobie jagódkę, wodą popijemy. Co za paskudztwo! Ale podobno pomaga… No dobra… Co dalej?

Oho, on i tam już zdążył być! No, no, no… Pewnie znowu zerowa reakcja. „Podejrzany Sym poddany forsownym badaniom odmówił zeznań. Zgodnie z paragrafem 12 zabraniającym zadawania widocznych uszkodzeń fizycznych badanym, którzy mają wystąpić na publicznym procesie sądowym, zastosowano jedynie: A. Iglochirurgię łącznie z głębokim przeniknięciem do węzłów nerwowych (reakcja paradoksalna, forsowany zasypia). B. Obróbkę chemiczną węzłów nerwowych alkaloidami i zasadami (reakcja analogiczna). C. Komorę świetlną (brak reakcji, forsowany jest zdziwiony). D. Komorę parotermiczną (utrata wagi bez nieprzyjemnych odczuć). Na tym ostatnim stosowanie metod forsownych trzeba było przerwać”. Brrrr!… Ależ dokument! Tak, Wędrowiec ma rację: to jakiś mutant. Normalni ludzie tego nie potrafią. Tak, słyszałem, że zdarzają się korzystne mutacje. Wprawdzie rzadko, ale się zdarzają. To wszystko tłumaczy… Poza spodniami, oczywiście. Spodnie, o ile mi wiadomo, nie mutują…

Wziął następną kartkę. To był nieciekawy świstek: zeznania dyrektora Studia Specjalnego przy Zarządzie Radia i Telewizji. Idiotyczna instytucja. Zapisują majaczenia różnych pomyleńców i nadają dla rozrywki szacownej publiczności. To studio wymyślił chyba Klau-Oszust, który sam był trochę nie tego… Nigdy bym nie pomyślał!… Oszusta dawno już nie ma, a jego obłędny pomysł ciągle straszy… Z zeznań dyrektora wynikało, że Sym był wzorowym obiektem i że byłoby bardzo wskazane, aby odesłano go tam z powrotem… Stop, stop, stop! „Przekazany do dyspozycji Departamentu Badań Specjalnych na podstawie rozporządzenia numer… z dnia…” A oto samo rozporządzenie podpisane przez Fanka… Prokurator doznał jakby słabego olśnienia. Fank… Ty coś tutaj, Wędrowcze… Nie, nie będziemy wyciągać pochopnych wniosków. Policzył do trzydziestu, aby uspokoić się i wyjął z teczki następny dokument, a właściwie dosyć gruby plik dokumentów: „Wyciąg z protokołu Specjalnej Komisji Etnolingwistycznej zwołanej w celu sprawdzenia hipotezy o rzekomo góralskim pochodzeniu M. Syma”.

Zaczął nieuważnie czytać, ciągle jeszcze myśląc o Fanku i Wędrowcu, ale nieoczekiwanie dla samego siebie zainteresował się treścią dokumentu. To było bardzo ciekawe opracowanie, łączące w jedną całość i omawiające wszystkie donosy, zeznania i relacje, w ten czy inny sposób dotyczące problemu pochodzenia Maka Syma. Były tam również dane antropologiczne, etnograficzne i lingwistyczne oraz ich analiza; były także wyniki analizy fonogramów, mentogramów i własnoręcznych rysunków podejrzanego. Wszystko to czytało się jak pasjonującą powieść, chociaż wnioski komisji były skąpe i ostrożne. Komisja nie zaliczyła M. Syma do żadnej ze znanych grup etnicznych zamieszkujących kontynent. (Odrębnie przytoczono pogląd znanego paleoantropologa Szapszu, który dopatrzył się w czaszce podejrzanego wielkiego podobieństwa, lecz nie tożsamości z kopalną czaszką tak zwanego Człowieka Starożytnego, żyjącego na Archipelagu ponad sto pięćdziesiąt tysięcy lat temu). Komisja stwierdzała całkowitą normalność psychiczną podejrzanego w chwili badania, ale nie wykluczała, że w niedawnej przeszłości mógł on cierpieć na jedną z form amnezji połączonej z intensywnym rugowaniem właściwej pamięci przez pamięć rzekomą. Komisja dokonała analizy lingwistycznej fonogramów zachowanych w archiwum Studia Specjalnego i doszła do wniosku, że język, którym w owym czasie mówił podejrzany, nie może być zaliczony do żadnej ze znanych grup językowych, tak żywych, jak i martwych. W związku z tym komisja nie wykluczała możliwości, że język ten mógł być płodem wyobraźni podejrzanego (tak zwany „rybi język”), tym bardziej iż według zapewnień podejrzanego obecnie tego języka nie pamięta. Komisja powstrzymuje się od kategorycznych stwierdzeń, ale skłonna jest przypuszczać, że w wypadku M. Syma miała do czynienia z mutantem jakiegoś nieznanego dawniej typu… Dobre pomysły przychodzą mądrym ludziom do głowy jednocześnie — pomyślał z zazdrością prokurator i szybko przebiegł oczami „Votum separatum profesora Porrumowarrui”. Profesor, góral z pochodzenia, przypomniał o istnieniu w głębi gór półlegendarnego kraju Zartak zamieszkałego przez plemię Ptaszników, które do tej pory pozostaje poza zasięgiem etnografii i któremu cywilizowani górale przypisują władanie siłami magicznymi i umiejętność latania bez pomocy aparatów. Według opowiadań Ptasznicy są nadzwyczaj rośli, ogromnie silni i wytrzymali. Mają również skórę o brązowozłotawym odcieniu. To wszystko w zastanawiający sposób zgadza się z cechami fizycznymi podejrzanego… Prokurator potrząsnął ołówkiem nad profesorem Porru… i tak dalej, a potem odłożył ołówek i powiedział na głos: „Do tej opinii nawet spodnie chyba pasują. Ognioodporne spodnie”.

Zjadł jagodę i przejrzał następną kartę. „Wyciąg ze stenogramu procesu sądowego”. Mm… A to po co? „Oskarżyciel: Nie zaprzeczy pan, że jest człowiekiem wykształconym? Oskarżony: Mam pewne wykształcenie, ale w historii, socjologii i ekonomii orientuję się bardzo słabo. Oskarżyciel: Fałszywa skromność. Czy zna pan tę książkę? Oskarżony: Tak. Oskarżyciel: Czytał ją pan? Oskarżony: Oczywiście. Oskarżyciel: W jakim celu pan, znajdując się w areszcie śledczym, zajmował się czytaniem monografii ŤRachunek tensorowy we współczesnej fizyceť? Oskarżony: Nie rozumiem… Dla przyjemności, a ściślej mówiąc, aby się rozerwać… Tam są bardzo zabawne fragmenty. Oskarżyciel: Spodziewam się, że sąd zdaje sobie sprawę z tego, iż tylko bardzo wykształcony człowiek będzie czytał podobne specjalistyczne i trudne dzieła dla rozrywki i przyjemności…” Co za brednie? Po co mi to podtykają? A co dalej? Massaraksz, znowu proces… „Obrońca: Czy wie pan, jakie środki przeznaczają Płomienni Chorążowie na zwalczanie przestępczości dziecięcej? Oskarżony: Nie bardzo rozumiem pytanie. Co to jest Ťprzestępczość dziecięcať? Przestępstwa przeciw dzieciom? Obrońca: Nie, przestępstwa dokonane przez dzieci. Oskarżony: Nadal nie rozumiem. Dzieci nie mogą dokonywać przestępstw…” Hm… Zabawne… A co tam jest na końcu? „Obrońca: Mam nadzieję, że zdołam przekonać sąd o naiwności mojego podopiecznego, naiwności dochodzącej do życiowego idiotyzmu. Klient mój występował przeciwko państwu nie mając o nim najmniejszego wyobrażenia. Nie zna pojęcia przestępczości dziecięcej, dobroczynności, pomocy społecznej…” Prokurator uśmiechnął się i odłożył kartkę. Rozumiem. Rzeczywiście dziwne połączenie: matematyka i fizyka dla przyjemności, a nie wie podstawowych rzeczy. Wypisz, wymaluj profesor— dziwak z trzeciorzędnej powieści.

Prokurator przejrzał jeszcze kilka kartek. Nie rozumiem, Mak, czemu się tak trzymasz tej samiczki… Jak jej tam?… Rada Gaal. Kochanką twoją najwyraźniej nie jest, nic jej nie zawdzięczasz… Nie masz z nią nic wspólnego i dureń oskarżyciel zupełnie niepotrzebnie usiłuje wrobić ją w tę sprawę… Odnosi się jednak wrażenie, że trzymając ją na muszce można cię do wszystkiego zmusić. Bardzo to dla nas korzystne, a bardzo niekorzystne dla ciebie… Taak… Krótko mówiąc te wszystkie zeznania sprowadzają się do tego, że jesteś, przyjacielu, niewolnikiem własnego słowa i w ogóle człowiekiem nieelastycznym. Działaczem politycznym nie mógłbyś zostać. Zresztą po co? Hm… Fotografie… To ty taki jesteś!… Sympatyczna twarz, nawet bardzo… Oczy trochę dziwne. Gdzie to cię uwiecznili? Na ławie oskarżonych… Patrzcie no, jaki to świeży, dziarski, jaka niewymuszona poza! Gdzie cię to nauczyli tak wytwornie siedzieć i w ogóle tak się zachowywać? Przecież ława oskarżonych to coś w rodzaju mojego fotela, trudno na niej siedzieć elegancko i z wdziękiem… Ciekawy ludzik… Zresztą to wszystko drobiazgi bez znaczenia, nie o to wcale tu chodzi…

Prokurator wygramolił się zza biurka i przeszedł się po gabinecie. Coś mu natrętnie łaskotało mózg, coś podniecało i popychało do działania. Coś w tej teczce znalazłem… Coś ważnego… Coś najważniejszego… Fank? Tak, to jest ważne, bo Wędrowiec używa swojego Fanka tylko do najtrudniejszych robót. Ale Fank jest tylko potwierdzeniem, a w czym leży sedno? Spodnie… Bzdura!… A! Tak, tak, tak. Tego w teczce nie ma. Wziął do ręki słuchawkę.

— Koch. Co tam było z napadem na konwój?

— Czternaście dni temu — zaszeleścił natychmiast referent, jakby czytał przygotowany uprzednio tekst — o godzinie siedemnastej trzydzieści trzy na karetki policyjne przewożące oskarżonych w procesie numer 6981-84 z gmachu sądu do więzienia miejskiego dokonano napadu zbrojnego. Napad został odparty. W strzelaninie jeden z napastników został ciężko ranny i zmarł nie odzyskując przytomności. Zwłok nie zidentyfikowano. Śledztwo w sprawie napadu umorzono.

— Czyja to robota?

— Nie udało się ustalić.

— To znaczy?

— Oficjalne podziemie nie miało z tym nic wspólnego.

— Przypuszczenia?

— Możliwe, że działali tam członkowie lewego skrzydła konspiracji, którzy próbowali uwolnić oskarżonego Deka Pottu, pseudo „Generał”. Dek Pottu jest wpływowym, doświadczonym członkiem sztabu znanym ze ścisłych kontaktów z lewym skrzydłem.

Prokurator rzucił słuchawkę. No cóż, wszystko możliwe… Ale mogło być zupełnie inaczej. Przejrzyjmy jeszcze raz. Południowa granica, debilny rotmistrz… Spodnie… Biegnie z człowiekiem na plecach… Radioaktywna ryba, 77 jednostek… Reakcja na promieniowanie A. „Reakcja na promieniowanie A zerowa w obu znaczeniach”. Zerowa. W obu znaczeniach. Prokurator przycisnął ręką gwałtownie rozkołatane serce. Idiota! Zerowa w obu znaczeniach!!!

Znowu chwycił słuchawkę.

— Koch! Natychmiast przygotować specjalnego kuriera z obstawą. Oddzielny wagon na południe… Nie! Moją elektrodrezynę… Massaraksz! — Pospiesznie wsunął rękę do szuflady i wyłączył wszystkie urządzenia rejestrujące. — Wykonać!

Ciągle jeszcze przyciskając lewą rękę do serca wydobył z kasetki osobisty blankiet i zaczął szybko, lecz wyraźnie pisać na nim: „Sprawa państwowej wagi. Ściśle tajne. Do gubernatora wojskowego Wydzielonego Okręgu Południowego. Do bezzwłocznego i bezwarunkowego wykonania pod odpowiedzialnością osobistą. Doręczycielowi niniejszego pisma przekazać natychmiast skazanego na katorgę Maka Syma, sprawa nr 6983. Od momentu przekazania uważać skazanego Maka Syma za zaginionego bez wieści i na dowód tego umieścić w archiwach odpowiednie dokumenty. Prokurator generalny”.

Chwycił drugi blankiet: „Dyspozycja. Rozkazuję wszystkim funkcjonariuszom administracji wojskowej, cywilnej i kolejowej udzielać okazicielowi tego dokumentu, specjalnemu kurierowi prokuratury generalnej i towarzyszącym mu konwojentom, wszelkiej niezbędnej pomocy według kategorii EXTRA. Prokurator generalny…”

Potem dopił wodę, nalał sobie następną szklankę i już wolno, pieczołowicie dobierając każde słowo zaczął pisać na trzecim blankiecie: „Drogi Wędrowcze! Wydarzyła się głupia historia. Dowiedziałem się przed chwilą, że interesujący cię materiał zaginął bez wieści, jak to często bywa w południowych dżunglach…”

Загрузка...