Rozdział IX

— To się robi coraz gorsze! — westchnął Rob S. Pierre, przeglądając przygotowane przez Boardmana podsumowanie z ostatniego flekowania, jakie zafundowali władzom Ludowej Republiki akredytowani dziennikarze z Ligi Solarnej.

Określenie „flekowanie” było jedynym adekwatnym do ich tonu i treści: to było wzięcie pod obcasy i kopanie leżącego.

— Jak jedna osoba, jedna osoba, powtarzam, może wyrządzić tyle szkód!? — jęknął Pierre. — Ona jest jak jakiś cholerny żywioł!

— Harrington? — spytał uprzejmie Oscar Saint-Just.

— A kto?!

— Po prostu była we właściwym czasie we właściwym miejscu przez ostatnie dziesięć lat. A raczej z naszego punktu widzenia w niewłaściwym miejscu w najgorszym z możliwych dla nas momencie. Tak przynajmniej twierdzą analitycy. Druga teoria, zyskująca ostatnio coraz więcej zwolenników, głosi, że zawarła pakt z diabłem. I to którymś z tych ważniejszych.

Jakby wbrew sobie Pierre uśmiechnął się. Żart był ponury, ale celny, zwłaszcza że powiedział go ktoś nader rzadko okazujący poczucie humoru. Przestał się uśmiechać i potrząsnął głową.

— Bądźmy szczerzy: udało jej się w znacznej mierze dlatego, że my tak konkursowo spieprzyliśmy różne rzeczy, a głównie jedną — oznajmił. — Żeby nie było wątpliwości: nie twierdzę, że nie jest tak dobra, jak trąbi o tym przeciwnik, ale jej wpływ na przebieg tej wojny był czysto lokalny albo przynajmniej ograniczony do tak odległych i mało ważnych miejsc jak Konfederacja, dopóki nie zdecydowaliśmy się wszem i wobec ogłosić, że ją powiesiliśmy.

Do tego momentu mało kto w całej Lidze Solarnej wiedział o jej istnieniu. Teraz dla odmiany wiedzą wszyscy, nie licząc paru prymitywów, którzy zapomnieli, jak się czyta i włącza radio. I wiedzą nie tylko, kim ona jest, ale też czego dokonała i jaki numer na koniec nam wycięła.

— Ano wiedzą — przyznał Saint-Just. — A uczciwość nakazuje dodać, że jeśli idzie o to ostatnie, najwięcej spieprzyli moi ludzie. Treski, kretyna, już nie możemy ukarać, ale Thornegrave przeżył.

Pierre skinął głową. Znał te nazwiska aż nazbyt dobrze z ostatnich raportów. Towarzysz brygadier Dennis Tresca był komendantem planety więziennej Hades z ramienia Urzędu Bezpieczeństwa, a towarzysz generał major Prestwick Thornegrave, także z UB, stracił cały konwój transportowców i eskortę na rzecz Harrington. Co dało jej okręty niezbędne, by zniszczyć siły Setha Chernocka i zdobyć jego transportowce. Dzięki czemu miała dość jednostek, by zabrać z Hadesu wszystkich, którzy tego chcieli.

— Możemy go rozstrzelać za to, że pozwolił jej uciec — dodał Saint-Just. — Politycznie jest godny zaufania, bo inaczej nie zajmowałby tego stanowiska, a jego poprzedni przebieg służby był bez zarzutu, natomiast na kulę w łeb zasłużył. Podejrzewam też, że moim ludziom nie zaszkodziłaby świadomość, że spotka ich to samo co innych, jeżeli wystarczająco spektakularnie spieprzą robotę.

— Tego właśnie nie jestem taki pewien. — Pierre potarł nasadę nosa. — Zgadzam się, że przyczynił się do jej ucieczki, ale też nie miał podstaw, by cokolwiek podejrzewać, nim pułapka się nie zamknęła. Wiem, że McQueen nie jest twoją ulubienicą, ale ma rację w kilku kwestiach. Jedną z nich jest pogląd na rozstrzeliwanie ludzi, którzy mieli pecha i dali się pokonać. Gdyby Thornegrave w jakikolwiek sposób zlekceważył procedury albo też miał informacje pozwalające podejrzewać bunt, sprawa byłaby jasna, ale tego nie zrobił i ich nie miał. Śmiem twierdzić, że każdy na jego miejscu zachowałby się tak samo, więc jeśli go rozstrzelamy, dla każdego oficera UB będzie to jasny sygnał, że zapłaci głową za każdą klęskę, choćby wywołaną przyczynami, na które nie miał, bo nie mógł mieć, żadnego wpływu.

— Zdaję sobie z tego sprawę — przyznał ciężko Saint-Just. — A to w najlepszej sytuacji będzie prowadziło do myślenia przede wszystkim o tym, jak chronić własny tyłek, na co nie możemy sobie pozwolić. W najgorszym zaś do bierności, fałszowania raportów albo i spiskowania, żeby stworzyć spójne dupochrony. W ten sposób mogą nas wykończyć problemy, o których istnieniu nawet nie będziemy wiedzieć do momentu, aż staną się zbyt poważne, by móc je rozwiązać.

— Właśnie — zgodził się Pierre.

Uznał, że nie ma sensu zwracać mu uwagi, iż przeprowadził doskonałą analizę i wyciągnął właściwe wnioski, do czego doprowadzą rządy terroru w UB, podczas gdy wysiłki podjęte przez McQueen, by takowe rządy wyeliminować z Ludowej Marynarki, jedynie podsycały jego podejrzenia w stosunku do niej.

— Tylko że musimy go jakoś ukarać — dodał Oscar. — Nie mogę inaczej postąpić po tym, co zaszło.

— Też fakt. Można zrobić tak… Skoro nie ma sensu udawać, że przeciwnik nie wie, gdzie znajduje się system Cerberus, a uzgodniliśmy, że nie ma, możemy oficjalnie poinformować o tym naszą własną flotę. Na planecie nadal jest zbyt wielu więźniów, by ich przenosić, a Harrington, odlatując, zniszczyła system obronny, ale zostawiła i obozy, i bazę na Styksie w pełni sprawne. Możemy więc wysłać tam normalną pikietę Ludowej Marynarki, ale podlegającą komendantowi planety należącemu do UB i nadal korzystać z Hadesu jako planety więziennej. Thornegrave’a zaś ześlemy do któregoś z obozów pod fałszywym nazwiskiem, żeby go nie zlinczowali od razu. Jeśli będzie miał pecha, i tak w ten sposób skończy, ale to nie my go zabijemy. Ukarzemy go więc, wysyłając stosowny sygnał do twoich ludzi, i równocześnie okażemy łaskę.

— Perfidne i doskonałe — ocenił Saint-Just. — Może powinieneś także zająć się tym, co ja robię na co dzień.

— Serdeczne dzięki, mam już dość problemów. Poza tym nie jestem na tyle głupi, by sądzić, że osiągnę choćby połowę twojej skuteczności.

— To chyba był komplement… — Saint-Just potarł z namysłem podbródek. — W takim razie dziękuję. Pomysł mi się podoba. Naturalnie istnieje szansa, że Harrington wróci po resztę, a nie sądzę, by McQueen zgodziła się na stacjonowanie w systemie wystarczająco dużych sił do odparcia takiego rajdu, ale przyznaję, że to raczej mało prawdopodobne.

— Harrington osobiście na pewno nie wróci, a nie widzę żadnego powodu, dla którego Sojusz miałby tam kogokolwiek posyłać. Przecież wszyscy, którzy chcieli, odlecieli z nią, toteż ryzyko „oswobodzenia” reszty nie jest warte propagandowego sukcesu. Mają ich dość, więc po co ryzykować.

— A mają — przyznał kwaśno Saint-Just. — Choć z analiz sytuacji wewnętrznej w Królestwie Manticore, które kończą moi analitycy, wynika, że rządowi przyda się wszystko, co da się propagandowo wykorzystać.

Pierre spojrzał na niego, nie kryjąc niedowierzania. Oscar wzruszył wymownie ramionami i dodał:

— Och, wiem, że to przestarzałe analizy, bo opracowując je, nie mieli żadnych informacji o tym, co nastąpiło w systemie Cerberus, ale to nie zmienia pewnych stałych tendencji, zauważalnych i nasilających się od pewnego czasu. A wszystko wskazuje na to, że osiągnięcia Harrington i sukces propagandowy Parnella w Lidze oznaczają krótkotrwałe wzrosty morale, jeśli chodzi o ludność Królestwa Manticore. Nie lekceważę tego, ile nas to będzie kosztowało, ani tego, że rząd Cromartyego wykorzysta w maksymalny sposób te prezenty, ale pewnych długotrwałych nastrojów nie da się zmienić. Przypomnij sobie nasze własne problemy i to w czasach, gdy Cordelia była w stanie zmienić klęskę w wiekopomne zwycięstwo. A oni nie mają nawet cenzury! Za to mają opinię publiczną niezadowoloną ze strat tak w ludziach, jak i sprzęcie, z utraty systemów planetarnych, wysokich podatków i przekonaną, że to my przejęliśmy w tej wojnie inicjatywę.

Pierre kiwnął głową, ale jego twarz niczego nie wyrażała, toteż Saint-Just postanowił nie poruszać tematu McQueen… na razie.

— Moi analitycy uważają, że możemy mieć w tej chwili i przez dłuższy czas przewagę w morale floty i społeczeństwa, ale zwłaszcza społeczeństwa — zakończył.

— A w jakim stopniu na ich opinie wpływa fakt, iż wiedzą, że obaj chcielibyśmy coś podobnego usłyszeć? — spytał sceptycznie Pierre.

— W pewnym, ale niewielkim. Większość z nich pracuje u mnie wystarczająco długo, by się orientować, że wolę znać prawdę, choćby najgorszą… i że nie mszczę się na ludziach za to, że mi ją mówią, tylko dlatego że mi się ona nie podoba.

Pierre wiedział, że tak jest i że Oscar bardzo się stara, by tak pozostało, dlatego tak go niepokoiła możliwość asekuranctwa wśród wyższych dowódców formacji zbrojnych Urzędu Bezpieczeństwa. Natomiast dobre chęci współpracowników nie musiały gwarantować prawdziwości ich analiz, gdyż mogli otrzymywać fałszywe dane od podwładnych wolących na wszelki wypadek „dosładzać” meldunki, uznając przełożonych za mniej wyrozumiałych, a z Saint-Justem nie mając kontaktu. Niemniej jednak w tym, co mówił Oscar, mogło być sporo prawdy.

— No dobrze, zgadzam się, że twoi analitycy nie kłamią, by poprawić nam humor — ustąpił Pierre. — Ale jakoś nie rozumiem, skąd bierze się ich przekonanie, że mamy lepsze morale.

— Nie powiedziałem, że są o tym przekonani, ale że istnieje taka możliwość na dłuższą metę — powtórzył cierpliwie Saint-Just i poczekał, aż rozmówca kiwnie głową na znak, że zrozumiał różnicę. — Chodzi o to, że nasze morale startowało z poziomu dna i przez cały czas to przeciwnik miał inicjatywę. Tak było przez prawie pięć lat standardowych i choć ludzie nie byli zachwyceni działaniami Urzędu Bezpieczeństwa czy obciążeniami finansowymi, a morale nie pogorszyło się mimo wszystko.

Było to stwierdzenie faktu bez śladu przeprosin i Pierre ponownie pokiwał głową. Wojnę rozpoczęto, gdyż rząd Harrisa nie mógł podnieść w przewidzianym terminie Doli, a by tego nie robić, potrzebne było zewnętrzne zagrożenie. Komitet także nie znalazł na to pieniędzy i przy tej okazji Cordelia Ransom tak naprawdę okazała swoją przydatność.

Bodajże jeden jedyny raz, ale na długo. Zdołała bowiem wmówić Dolistom, że to imperialiści z Królestwa Manticore są winni tej agresywnej wojnie i pustkom w skarbie państwa. Natomiast to, że Prole jej uwierzyli, nie poprawiło ich sytuacji życiowej, pogorszonej dodatkowo późniejszymi reformami ekonomicznymi, bez których nie byłoby Ludowej Republiki. Prywatnie podejrzewał, że do sporej ich części dotarła nieuchronność tych reform i choć niechętnie, ale się z nią zgodzili. Reszta po prostu bała się UB…

— Można byłoby powiedzieć, że pod tym względem byliśmy w lepszej sytuacji, bo morale mogło się tylko poprawić — kontynuował Saint-Just. — Społeczeństwo Królestwa Manticore natomiast na początku wojny było przerażone, ale seria zwycięstw doprowadziła do stałego wzrostu i poczucia bezpieczeństwa, i morale jako takiego. Przez ponad trzy lata standardowe zwyciężali, gdzie chcieli i jak chcieli, a my nie mogliśmy nic na to poradzić: tak to przynajmniej wyglądało dla przeciętnego obywatela z Królestwa. Tyle że wbrew ich oczekiwaniom wojna się nie skończyła, a pamiętać należy, że od dobrych dwóch, trzech stuleci nikt w galaktyce tak długo nie toczył wojny. Obaj wiemy, że w Lidze Solarnej panuje przekonanie, że powodem jest wyłącznie to, że zarówno my, jak i Gwiezdne Królestwo jesteśmy rzadką bandą niekompetentnych durniów, ale ty i ja wiemy, że to nieprawda.

Przyczyny tak naprawdę są dwie: olbrzymi teatr działań i skala użytych sił oraz przewaga techniczna przeciwnika tak wielka, że zdołała zrównoważyć naszą przewagę liczebną. To drugie jest nader przygnębiające z naszego punktu widzenia, ale również z ich, ponieważ społeczeństwo o tym wie, a mimo to i mimo wszystkich wygranych bitew ostatecznego zwycięstwa w tej wojnie nie było nawet widać. Budżet floty rósł z roku na rok, a efektów jak nie było, tak nie było. Nasze wydatki także rosły, ale ich gospodarka, choć nieporównanie silniejsza i skuteczniejsza od naszej, jest też znacznie mniejsza, a każde wiadro ma dno.

Podatnicy Królestwa musieliby nie być ludźmi, by nie zacząć się martwić, czy to dno lada chwila się nie ukaże, bo skutki wojny odczuwali coraz dotkliwiej. Nie tak jak my, ale oni dotąd nie czuli żadnych skutków. Należy też pamiętać, że choć straty w ludziach Królewskiej Marynarki były i są bardzo niskie w porównaniu z naszymi, stanowią wysoki procent w stosunku do liczby ludności. Mówiąc krótko, oni chcą końca tej wojny, i to chyba bardziej niż nasze społeczeństwo, bo u nas poziom życia zaczął się stabilizować po ostatniej kilkuletniej karuzeli. A potem nastąpiła operacja „Ikar” i seria porażek, która dodatkowo wstrząsnęła ich morale. Nie twierdzę, że są na skraju załamania czy że w Królestwie szerzy się defetyzm.

Natomiast uważam, że poparcie dla prowadzenia wojny nie jest aż tak powszechne i spójne, jak sądziliśmy, i że rząd Cromarty’ego znajduje się pod większą presją i w trudniejszych warunkach, niż dotąd wskazywały analizy i prognozy. Do tego sprowadza się ostatnia ocena moich analityków.

— Hmm… — Pierre odchylił fotel i odruchowo zaczął bawić się zabytkowym nożem do listów, niegdyś własnością Sidneya Harrisa.

To, co usłyszał, miało sens i prawdopodobnie gdyby nie ciągłe problemy wewnętrzne lęgnące się z rozmaitych powodów w najmniej oczekiwanych miejscach, zwróciłby na to uwagę wcześniej. Albo też zwrócono by mu na to uwagę, co było znacznie bardziej prawdopodobne. Mimo to jednak…

— Przyznaję, że brzmi to rozsądnie — odezwał się po chwili. — Ale nie sądzę, by mogło mieć wpływ na naszą sytuację w najbliższej przyszłości czy też na podjęte działania. Zmęczenie wojną nie spowoduje załamania w krótkim czasie, a to oznacza, że Cromarty pozostanie bez władzy i do spółki z królową nadal będą kontynuować walkę. A kiedy złapią oddech, zaczną znów łoić nam skórę, choć może nie aż tak dotkliwie jak dotąd. Poza tym morale w Królestwie to jedno, a rewelacje Parnella najbardziej odczujemy u siebie i w Lidze Solarnej.

— Wiem o tym i jest to jeden z powodów, dla których chciałbym wznowić ataki na zajęte przez Sojusz systemy tak szybko, jak tylko się da, i ciągnąć je jak najdłużej. Prosiłbym cię też, abyś ponownie zastanowił się nad decyzją w sprawie operacji „Hassan”.

Pierre stłumił przekleństwo.

Udało mu się nie zmienić wyrazu twarzy, ale nie przyszło mu to łatwo. Nie licząc McQueen, operacja „Hassan” była powodem fundamentalnej wręcz niezgody między nim a Oscarem. I to nie dlatego, że nie podobał mu się pomysł operacji, ale dlatego że wątpił w szansę jej powodzenia, równocześnie obawiając się skutków porażki. A prawdę mówiąc, nawet sukces nie gwarantował efektów, jakich spodziewali się jej autorzy, w tym i sam Saint-Just.

— Nadal mi się to nie podoba — oznajmił twardo. — Zbyt wiele może się nie udać, a nawet jeśli operacja przebiegnie dokładnie tak, jak planujecie, konsekwencje mogą być wręcz przeciwne do oczekiwanych. Przypomnij sobie, co bezpieka wymyśliła trzydzieści trzy standardowe lata temu. I wykonała bezbłędnie. I co nam z tego przyszło? A pomyśl o skutkach propagandowych, jeżeli rzecz się wyda: staniemy się pariasem zasiedlonej części galaktyki. I to nie jest przesada.

— To nie to samo i obaj o tym wiemy — zaoponował spokojnie Oscar. — Pomysł jest w zasadzie ten sam, ale teraz toczy się wojna i skutki powinny być znacznie poważniejsze. A nawet jeśli zostaniemy o to obwinieni, co jest mało prawdopodobne, acz możliwe, to z tym pariasem przesadziłeś, i to ostro. Nikt nie będzie mógł mieć do nas pretensji, że zaatakowaliśmy jak najbardziej legalny cel militarny.

Pierre jedynie prychnął pogardliwie.

Saint-Just wzruszył ramionami.

— No dobra, niech ci będzie — skapitulował. — Ale trzydzieści trzy lata temu nikt nie był w stanie nam niczego zarzucić i gwarantuję ci, że teraz byłoby tak samo. Żaden z wykonawców nie będzie wiedział, dla kogo naprawdę pracuje, a wszyscy będą podejrzewali zupełnie kogoś innego, i to równie prawdopodobnego. Moi planiści przewidzieli możliwość odcięcia na każdym poziomie. A nawet jeśli nie przyniesie to przewidywanych skutków, na pewno wpłynie poważnie na ich koordynację i zdeterminowanie. Jeżeli zaś się powiedzie, to durnie w stylu High Ridge’a, Descroix czy New Kiev zmienią parlament Królestwa Manticore w dom wariatów skrzyżowany z cyrkiem. Będą tak zajęci skakaniem sobie do gardeł w walce o władzę, że na coś tak nieważnego jak wojna zabraknie im czasu.

Argumenty były rzeczowe i przekonujące, natomiast Pierre czuł instynktownie niechęć do całego pomysłu. Prawdopodobnie dlatego, że Oscar w głębi ducha był szpiegiem uwielbiającym tajne operacje i jeszcze tajniejszych agentów. Natomiast on sam nie miał zaufania do podobnych środków. Jednakże należało wziąć pod uwagę, że gdyby operacja się powiodła, mogła zakończyć wojnę albo dać zwycięstwo przy niewielkich kosztach. A to było coś, o czym jak dotąd nie mogła marzyć cała Ludowa Marynarka…

— Naprawdę sądzisz, że to się może udać? — spytał Pierre po długiej chwili.

Saint-Just zmarszczył brwi, słysząc powagę, z jaką to pytanie zostało zadane.

— Tak — oświadczył po chwili namysłu. — Szansę zależą głównie od miejsca jej przeprowadzenia, ale nawet jeśli nie będzie ono optymalne, powinno się udać. A w najgorszym razie stracimy trochę pionków, których nie da się z nami powiązać.

— Hmm… — Pierre potarł podbródek.

A potem westchnął ciężko.

— No dobrze. Możesz uruchomić przygotowania do akcji, ale pod jednym warunkiem: chcę twojego zapewnienia, że nie dojdzie do niej bez mojego wyraźnego rozkazu. Nie rób takiej zbolałej miny, Nie boję się, że ty to zrobisz, ale jak sam powiedziałeś, używamy pionków i pośredników. Muszę mieć pewność, że żaden z tych narwańców nie wciągnie nas w coś, w czym nie chcielibyśmy się znaleźć.

Saint-Just zastanowił się dłuższą chwilę.

— Mogę dać ci słowo — stwierdził w końcu. — Trudniej co prawda będzie kontrolować wykonawców „Hassana 2”, ale tam z kolei mamy pewniejszych pośredników. Zresztą prawdę mówiąc, wiążę z tym większe nadzieje, bo „Hassan 1” ma niewielkie szanse. biorąc pod uwagę stan bezpieczeństwa w Królestwie. Gdybyśmy byli gotowi, „Hassan 2” mógłby zostać wykonany dwa lata temu; niestety nie podjęliśmy stosownych kroków.

— Niech będzie — zgodził się Pierre z kolejnym westchnieniem. — Weź się za przygotowania, ale pamiętaj, że muszę osobiście wyrazić zgodę na rozpoczęcie działań. I ufam, że dopilnujesz, żeby nie było żadnych przypadków czy wypadków ani też wykorzystywania okazji przez któregoś z pośredników tylko dlatego, że cel znalazł się w zasięgu. Żadnej oddolnej inicjatywy, rozumiesz?

— Dopilnuję tego osobiście — przyrzekł Saint-Just.

Pierre kiwnął głową bez słowa: kiedy Saint-Just dawał mu słowo, mógł sprawę uznać za załatwioną. Oscar nigdy dotąd tego słowa nie złamał.

— Ale „Hassan” to operacja długoplanowa i niepewna. Nie sposób przewidzieć, kiedy po zakończeniu przygotowań zajdą warunki umożliwiające jej przeprowadzenie podjął szef Urzędu Bezpieczeństwa. — Jeśli się powiedzie, powinna mieć decydujące znaczenie, ale tych warunków w żaden sposób nie da się stworzyć ani też ich kontrolować. W przeciwieństwie do operacji czysto militarnych.

Pierre westchnął kolejny raz i to ciężko, co zaczynało mu już wchodzić w nałóg.

Wiedział, że temat wypłynie, ale naiwnie sądził, że poruszone już problemy mogą chwilowo na tyle zaabsorbować Saint-Justa, że rzecz się odwlecze. Jakby istniała we wszechświecie siła mogąca to sprawić, gdy Oscar się na coś uprze.

— No dobra, wiem, że jesteś nieszczęśliwy z powodu McQueen, ale sądziłem, że przynajmniej chwilowo tę sprawę mamy uzgodnioną. Wyszło coś nowego czy konkretnego, o czym chcesz porozmawiać, czy też wracamy do starych kwestii?

Saint-Just miał zawstydzoną minę. Takiego wyrazu twarzy nikt poza Pierre’em nigdy nie widział na jego obliczu, ale zarówno ton Roba, jak i świadomość, ile razy wałkowali już tę kwestię, tłumaczyły ten fakt wystarczająco. Niemniej jednak odezwał się spokojnym i rzeczowym tonem:

— Tak i nie. Chcę omówić stare wątpliwości w świetle nowych raportów z Ligi.

Pierre kiwnął głową z rezygnacją — to, że miał serdecznie dość wysłuchiwania zastrzeżeń odnośnie Esther McQueen, nie oznaczało, że był skłonny je ignorować. Już choćby dlatego, że Saint-Just miał zbyt imponujące osiągnięcia w wykrywaniu wrogów nowego ładu i Komitetu, czyli ich osobiście.

— Sądzę, że Parnell i pozostali będą nas w ostatecznym rozrachunku kosztowali znacznie drożej niż powrót Harrington — wyjaśnił Saint-Just. — Genialnym posunięciem było wysłanie go na Beowulfa bez żadnej kuracji medycznej w Gwiezdnym Królestwie. A wyjątkowym idiotyzmem ze strony Treski było nagrywanie przesłuchań, zwłaszcza jego.

Pierre przytaknął z rezygnacją, słysząc ton Oscara uprzejmego, obojętnego i całkowicie nie poruszonego tym, o czym mówił, a przesłuchania były najczystszej wody torturami, i to z gatunku tych najmniej wyrafinowanych. Pierre doskonale zdawał sobie sprawę, że ostateczna odpowiedzialność za poczynania Saint-Justa i jego podkomendnych spadała na niego. To on doprowadził do upadku rządu legislatorów i on był przewodniczącym Komitetu, a co więcej dobrze wiedział od samego początku, co i jakimi metodami robi Urząd Bezpieczeństwa. I ta świadomość nie raz wywoływała koszmary, także na jawie. A najbardziej przerażające było nie to, że desperacko potrzebował Saint-Justa, ale że był to jego przyjaciel. I w przeciwieństwie do Cordelii Ransom nie robił tego dla przyjemności, ale wyłącznie dlatego, że na tym polegała jego praca.

— Zgadzam się całkowicie, że był to z jego strony idiotyzm — powiedział Pierre, starannie pilnując, by nic z jego przemyśleń nie odbiło się w tonie. — Ale przyznać też należy, że nasza… nie, że moja decyzja pozostawienia Parnella przy życiu także nie była genialna. Powinienem kazać zastrzelić go wraz z pozostałymi.

— Może. Natomiast poparłem ją wtedy, i biorąc pod uwagę, ile wówczas wiedzieliśmy, nadal uważam, że była słuszna. On orientował się w masie rzeczy, o których nie miał pojęcia nikt inny, zwłaszcza dotyczących Ludowej Marynarki, ale także wewnętrznych powiązań legislatorskich rodzin. Czystki dopiero się rozpoczęły, a w zbyt wielu miejscach napotykaliśmy zbyt silny opór… Jego wiedza mogła okazać się bezcenna i bylibyśmy durniami, rezygnując z niej.

— Ale to było lata temu, a nigdy nam wiele nie powiedział mimo metod, jakie wobec niego stosowaliśmy. Gdy sytuacja się uspokoiła, powinniśmy posprzątać to, co zostało, i zabić go wraz z innymi. Wtedy nie mielibyśmy tych problemów.

— Łatwo to oceniać z perspektywy czasu, Rob. Pewnie: gdybyśmy zastrzelili go, dajmy na to, dwa albo trzy lata temu, nie byłoby kłopotu. Ale kto mógł przewidzieć, że zdoła uciec z najbezpieczniejszego więzienia, jakie mieliśmy, i przysporzyć nam problemów?! Powinien spokojnie tam zdechnąć albo nadal gnić.

— Czego niestety nie był uprzejmy zrobić — zauważył Pierre, nie kryjąc złośliwości.

— Ano nie był — przyznał Saint-Just.

Był zaskakująco spokojny, biorąc pod uwagę burzę, jaką wywołały w Lidze zeznania uwolnionych i nagrania z banku pamięci obozu Charon, w które zaopatrzyła ich Harrington.

Żeby ich pogrążyć, wystarczyłoby już publiczne i oficjalne kłamstwo o zabiciu Harrington wsparte sfałszowanym nagraniem. Zeznania ostatniego legislatorskiego dowódcy Ludowej Marynarki, potwierdzone przez pomniejszych świadków, oskarżające o zamach i masakrę poprzedniej władzy Komitet Bezpieczeństwa Publicznego, a Pierre’a i Saint-Justa czyniące głównymi winnymi, były katastrofą. Do tego medycy z Beowulfa potwierdzili, że Parnell był po wielekroć torturowany, a na poparcie swoich słów miał nagrania z przesłuchań, na których Dennis Tresca chwalił się prawdziwym przebiegiem zdarzeń. A fakt, że jego pojawieniu się na Ziemi towarzyszyła nie do końca wyjaśniona strzelanina w ambasadzie Ludowej Republiki, w której od pocisków najemników z Manpower Inc zginął szef stacji UB, stanowił gwóźdź do trumny, gdyż natychmiast pojawiły się plotki, że to Parnell miał być celem, tylko coś poszło nie tak i wynajęte zbiry obróciły się przeciwko zleceniodawcy.

Naturalnie nikt nie był w stanie niczego udowodnić, ale to akurat dziennikarzom i opinii publicznej nie było w tym momencie potrzebne — uwierzyliby we wszystko, co rzucało cień na Ludową Republikę Haven i Urząd Bezpieczeństwa, bo pasowałoby to do ogólnego obrazu i nastrojów potężnego rozczarowania.

Straty będą katastrofalne i nowy obraz morale społeczeństwa Królestwa Manticore w żaden sposób nie był w stanie choćby w części tego zrównoważyć.

Wojna ta była ważna dla jej uczestników, ale dla obywateli Ligi Solarnej to, co działo się w sektorze Haven, bo tak nadal określano ten rejon galaktyki, stanowiło lokalny i drugorzędny konflikt. Znacznie ważniejsze były kwestie polityki wewnętrznej i problemy istniejące w samej Lidze — największym, najbogatszym i najpotężniejszym państwie w historii ludzkości. Tak z punktu widzenia Haven, jak i Królestwa, rząd Ligi był za słaby, za to wewnętrzne podziały i problemy olbrzymie, ale dla obywatela Ligi to, co działo się na obrzeżu zasiedlonego wszechświata, było mało ważne. Dlatego też prawie nic o sektorze i jego historii nie wiedział. Wyjątek stanowili ci, których łączyły z tym obszarem jakieś interesy: kupcy, towarzystwa transportowe, firmy zbrojeniowe czy szukające dogodnego miejsca dla nowych inwestycji.

Haven ten stan odpowiadał, ponieważ władze potrafiły ignorancję doskonale wykorzystać. W Lidze żyło wielu arystokratów i oligarchów, ale oficjalnie była ona demokracją i większość planet, zwłaszcza centralnych, gorąco opowiadała się przynajmniej za fasadą, jaką stanowiła. A to było idealne dla propagandy Ludowej Republiki Haven, gdyż Gwiezdne Królestwo Manticore i połowa jego sojuszników, jak Protektorat Grayson, Kalifat Zanzibar czy Księstwo Alizon, były monarchiami.

To, że w praktyce były znacznie bliższe demokracji niż większość planet Ligi, o Ludowej Republice nie wspominając, nie miało znaczenia, gdyż społeczeństwo Ligi nie miało o tym pojęcia. I dlatego spece propagandowi Republiki, a potem Ludowej Republiki, przekonali opinię publiczną, że takie jak ich państwo (zwące się Republiką) walczy z agresją despotycznej i reakcyjnej monarchini. Czyli ujmując rzecz skrótowo, że Haven to ci dobrzy, a Manticore to ci źli. Fakt, że większość planet członkowskich Ligi w którymś momencie swej historii także była monarchiami, gdyż potrzebne były silne rządy, nie grał roli, bo mało kto o tym pamiętał. W końcu większość planet centralnych zasiedlona była przez prawie dwa tysiąclecia, a system Manticore od pięciu stuleci. O czym też prawie nikt nie pamiętał.

To samo dotyczyło innych w tym rejonie galaktyki, a warunki panujące na planetach takich systemów jak Yeltsin czy Zanzibar wymagały bezpardonowej walki o przetrwanie, którą mogła zapewnić jedynie silna władza. Z drugiej strony szalała demokracja, czyli totalne bezhołowie i bezkarność dawały skutki widoczne doskonale w Konfederacji Silesiańskiej, gdzie despotyzm, bezprawie i przekupstwo były codziennością. Ale o tym opinia publiczna Ligi także nie wiedziała, a propaganda Ludowej Republiki nie miała zamiaru jej informować.

Zaiste cały dotychczasowy przebieg wojny propagandowej toczonej głównie na obszarze Ligi Solarnej przez Ludową Republikę i Gwiezdne Królestwo Manticore udowadniał, że bardziej opłacało się stawiać na ignorancję i lenistwo umysłowe.

Przez to wszystko przebiły się natomiast z hukiem zeznania takich ofiar Ludowej Republiki jak Parnell oraz nagrania posiedzeń sądu zorganizowanego przez Harrington nad ubekami, przeprowadzonych zgodnie z prawem tejże Ludowej Republiki Haven. Plus wszystkie dowody zgrane z banku pamięci obozu Charon. Sprawę pogarszała jeszcze zwłoka w przepływie wiadomości między Ligą a Ludową Republiką. Mało kto we władzach tej ostatniej zdawał sobie tak naprawdę sprawę, jak wielkie już są szkody i jak błyskawicznie się powiększają.

Sojusz kontrolował zarówno Manticore Junction, jak i Erewhon Junction, co oznaczało, że podróż z Manticore na Beowulfa trwała godziny, a na samą Ziemię tydzień. Droga z Haven na Ziemię zajmowała sześć miesięcy, i to jednostce kurierskiej, a więc jedynym źródłem informacji w miarę świeżych były te, które znajdowały się na pokładach statków neutralnych, mogących korzystać z któregoś z wormholi. Wszystko inne było dawno nieaktualne, nim dotarło do Pierre’a lub Saint-Justa.

Większość informacji o obecnych problemach pochodziła od agencji prasowych Ligi lub z zawartości poczty dyplomatycznej któregoś z państw nie biorących udziału w konflikcie, którego dyplomaci byli przekupni. Jednostki dyplomatyczne i prasowe korzystały bowiem z wormholi bez przeszkód. Tyle tylko że dziennikarze zrobili się strasznie bezczelni i dowiedzieć się czegoś od nich można było, tylko odpowiadając konkretnie na zadawane pytania, lub w zamian za przyznanie się do czegoś. To, że wiedzieli, jak bardzo Pierre potrzebuje posiadanych przez nich informacji, tylko zwiększało ich tupet i wymagania.

Na szczęście znalazło się kilka planet, głównie należących do Ligi, z którymi dogadano się w kwestii korzystania z ich poczty dyplomatycznej czy jednostek kurierskich do przesyłania danych, a czasami przewozu ludzi. Bez tego można było spokojnie zlikwidować całą siatkę wywiadowczą w Lidze. Niestety informacje przesyłane tą drogą docierały później niż uzyskiwane przez dziennikarzy; dotąd nie stanowiło to problemu, teraz zaś stało się poważnym mankamentem. A co gorsza nie wiadomo było, jak długo te nieoficjalne uzgodnienia będą respektowane przez władze planet członkowskich Ligi. Dwie już się wycofały po rewelacjach Parnella, stosunki z kilkoma innymi znacznie się ochłodziły, a kolejne z pewnością pójdą w ich ślady, im dłużej i obszerniej Parnell i reszta będą zeznawali przed Komitetem Praw Człowieka rady Ligi Solarnej.

Jedynym pocieszeniem była świadomość, że twór tak powolny i niezorganizowany jak Liga nie zmobilizuje się tak szybko, by ogłosić Ludową Republikę Haven państwem wyjętym spod prawa. Choć z drugiej strony nie było w tej kwestii pewności, gdyż im więcej uwagi media poświęcały Parnellowi i omawianiu jego zeznań, tym bardziej zmieniało się podejście opinii publicznej do Ludowej Republiki. A opinii publicznej nie ignorował żaden rząd planetarny, było to bowiem zbyt ryzykowne.

A to co gorsza zagrażało czemuś znacznie ważniejszemu — przemytowi nowych rozwiązań technicznych z dziedziny uzbrojenia, dzięki którym Ludowa Marynarka mogła nawiązać jako tako równą walkę z posiadającą w początkowym okresie olbrzymią przewagę techniczną Royal Manticoran Navy. Co prawda rząd Cromarty’ego wymusił na władzach Ligi embargo z chwilą rozpoczęcia walk, ale była to częściowo fikcja. Oficjalnie nikt nie handlował bronią z Ludową Republiką, a w praktyce nie reagowano, jeśli zainteresowani dogadali się po cichu i sprzedawane były plany i pojedyncze egzemplarze, a nie konwoje.

Liga nie bardzo miała środki, by ten przemyt skutecznie zwalczyć, a wiele rządów i instytucji w istocie go popierało, wielu było bowiem wściekłych na Królestwo Manticore, że ośmieliło się grozić zamknięciem Manticore Junction dla ruchu statków z Ligi, jeśli nie zostanie ogłoszone embargo.

Zainteresowanych zaś było sporo — ryzyko było niewielkie, a zyski dla handlarzy i koncernów zbrojeniowych olbrzymie. Poza tym nie tylko im i Ludowej Republice na tym zależało, ale także towarzystwom przewozowym. Powód był prosty — terminale wormhola, którego nexus znajdował się w systemie Manticore, obejmowały połowę sfery granicznej Ligi i prowadziły do takich bogatych handlowo rejonów jak Konfederacja, no i naturalnie sektor Haven. A transport towarów do tych dwóch obszarów zmonopolizowały firmy z Królestwa Manticore dzięki krótszym i tańszym tranzytom. W skali całej Ligi Solarnej był to drobiazg, natomiast jeśli chodziło o zarobki poszczególnych przewoźników, były to olbrzymie kwoty. Nic więc dziwnego, że byli oni zainteresowani stworzeniem jak największych problemów Królestwu Manticore i znalezieniem zajęcia okrętom RMN poza trasami handlowymi. Pozbawioną ochrony państwa i floty konkurencję dałoby się łatwo wymieść z rynków.

Dzięki temu przemyt kwitł, choć jego początki były niezwykle uciążliwe ze względu na odległości dzielące dogadujące się strony i związaną z nimi zwłokę w uzgodnieniach. Potem jednak najpierw strumyczek, a potem strumyk nowych lub modernizowanych komponentów czy też systemów uzbrojenia albo napędu zaczął płynąć do Ludowej Republiki.

Powody były dwa: po sprawdzeniu bezkarności parę firm, które początkowo bały się zająć przemytem, nabrało odwagi, a kilka innych sprowadziła nie chęć zarobienia gotówki, ale uzyskania nowych rozwiązań w drodze wymiany. Choć bowiem w Lidze panowało powszechne przekonanie, że ich poziom techniczny jest znacznie wyższy niż wszystkich pozostałych państw razem wziętych, nie było ono do końca słuszne. Istotny wyjątek od tej reguły stanowiło Gwiezdne Królestwo Manticore, w którym rozwój nauki i techniki w pewnych dziedzinach, zwłaszcza tych związanych z wojskowością, mógł konkurować z techniką solarną, niezależnie od tego, czy Liga była tego świadoma czy nie. Ludowa Marynarka była świadoma tego, jak dalece jej sprzęt był zdeklasowany, toteż nie omieszkała poinformować o tym dostawców i uaktualniać tej wiedzy przy każdej okazji. Część z nich nie uwierzyła, wszyscy zaś byli przekonani, że ten sam sprzęt w rękach wykwalifikowanego personelu (np. ich własnej floty) sprawowałby się nieporównanie lepiej niż obsługiwany przez bandę nieuków. Tym niemniej pewnych kwestii nie dało się zignorować — jak choćby tego, że to Królewska Marynarka jako pierwsza w historii ludzkości dysponowała działającym systemem krótkodystansowej łączności szybszej niż światło. Ponieważ nie udało się przekonać dowództwa Marynarki Ligi, by wysłało kompetentnych obserwatorów na teren wojny uważanej ciągle za ruchawkę między trzeciorzędnymi państewkami, pozostało kupowanie informacji, odczytów sensorów i fragmentów zniszczonych urządzeń od przedstawicieli Ludowej Republiki. Miało to miejsce nie tylko w tym wypadku, choć ten system najbardziej interesował koncerny zbrojeniowe Ligi, które dowiedziały się o jego istnieniu.

Teraz to wszystko przestawało sprawnie działać przez Parnella i jego zeznania. Nikt się jeszcze co prawda nie wycofał, ale pierwsze oznaki paniki już się pojawiły. Sprawa była prosta: jeżeli opinia publiczna uwierzy we wszystko, co Parnell powie, a na to się zanosiło, Ludowa Republika przestanie być uznawana za „tych dobrych”. Mając w dodatku świadomość, że Republika ich oszukała, ludzie mogli nawet zacząć popierać Królestwo. Było to mało prawdopodobne, ale najlepsze, na co można było liczyć, to podejście typu „a niech diabli wezmą jednych i drugich”. Utrata publicznego poparcia była jednakże pewna, a to oznaczało wzrost poparcia dla embarga. A to z kolei musiało prowadzić do wycofania się większych firm, a wymuszenia tego na mniejszych, biurokracja Ligi miała bowiem doskonały sposób, by to osiągnąć. Tyle że dotąd nikomu na tym nie zależało. Wystarczył chwilowy lub całkowity zakaz brania udziału w przetargach na dostawy wojskowe dla paru przedsiębiorstw, by pozostałe przestraszyły się samej groźby zastosowania takiej kary. A pod presją opinii publicznej i mediów biurokracja ustąpi szybko, zwłaszcza jeśli dostanie takie polecenie od władz planetarnych.

A to zdecydowanie niedobrze wpłynie na zdolności bojowe Ludowej Marynarki.

— Cóż — odezwał się Pierre, przerywając przeciągające się milczenie. — Na sytuację w Lidze niewiele możemy poradzić. Pozostaje nam tylko przeczekać. I tu Boardman akurat ma rację: zwłoka komunikacyjna tak naprawdę działa obecnie na naszą korzyść.

— Chwilowo działa, ale nie oszukujmy się: możemy odwlec udzielenie oficjalnej odpowiedzi, twierdząc, że musimy wysłać ją okrężną drogą z braku możliwości korzystania z wormhola, ale to nie dotyczy pytań dziennikarzy. Oni tego problemu nie mają i wszystko, co powiemy, dotrze na Ziemię niewiele później niż to, co powie Królestwo.

— Serdeczne dzięki za przypomnienie — burknął Pierre, ale z lekkim błyskiem w oczach, którego nie pokazałby nikomu innemu.

— Proszę bardzo, wszystko w ramach obowiązków służbowych, nawet jeśli złych wieści jest więcej niż dobrych. Dlatego zresztą połączyłem sprawy Parnella i McQueen.

I zamilkł, grzecznie czekając.

— Mów, o co chodzi — polecił Pierre, wiedząc z doświadczenia, że nie weźmie go na przeczekanie.

— Nie będziemy w stanie całkowicie zneutralizować wersji dziennikarzy Ligi nawet tutaj. Jak dotąd cenzura ją wstrzymała i pismaki wiedzą, że zastosujemy ustawę o kontroli informacji, jeśli się nie podporządkują, ale to się szybko zmieni. A pirackie wersje już zaczynają krążyć, nie wspominając o materiałach przemycanych z obszaru Sojuszu, które pojawiły się pierwsze.

— Wiem, ale podzielam stanowisko Boardmana, że będziemy w stanie poważnie ograniczyć szkody. Pirackie niepotwierdzone wersje zawsze istniały i nigdy nie zdołały wygrać z oficjalną propagandą. Nawet ci, którzy odruchowo nie ufają oficjalnej wersji, są podatni na częstotliwość powtarzania tego samego przez długi czas. Mogą odrzucić naszą wersję co do szczegółów, ale ogólne naświetlenie pozostanie i przez nie będą patrzyli na każdą sprawę tak, jak patrzą na cały wszechświat.

— To akurat jest prawda, ale uważam, że tym razem Boardmanowi nie uda się obrócić kota ogonem tak skutecznie jak zwykle. Tylko że mnie nie chodzi o opinię publiczną, tylko o reakcję floty, gdy pełen zestaw oskarżeń Parnella dotrze do załóg, a zwłaszcza do kadry.

— Aha… — mruknął Pierre, przeczesując palcami włosy.

— Właśnie. Wiesz, jak popularny był Parnell w starym korpusie oficerskim — dodał Saint-Just. — Fakt: oficerów z rodzin legislatorskich wykończyliśmy, ale wszyscy obecni wyżsi stopniem byli wtedy młodymi oficerami, a Parnell był popularny także wśród zawodowych podoficerów, z których większość jest teraz oficerami. Jak długo był martwy w wyniku udziału w spisku, tak długo nie był groźny. Ba, napiętnowanie go jako współspiskowca pomagało nam w zwalczaniu lojalności wobec starej władzy, no bo skoro ktoś, kogo tak szanowali, okazał się takim łotrem, to wszystko, w co dotąd wierzyli, stawało się nagle niepewne. Natomiast teraz okazało się, że Parnell żyje, co już samo w sobie dowodzi, że przynajmniej część z tego, co im tyle lat wmawialiśmy, było kłamstwem. A co więcej, mówi światu, że to my wyrżnęliśmy rząd Harrisa wraz z rodzinami. Co oznacza, że wszystko, co osiągnęliśmy, robiąc z niego parszywą owcę, teraz obróci się przeciwko nam.

— Chcesz mi powiedzieć, że możemy się spodziewać spontanicznej rewolty wojskowej? — w tonie Pierre’a było mniej niedowierzania, niżby sobie życzył.

— Spontanicznej nie: w końcu są w wojsku, a Republika walczy o przetrwanie. Mogą nas nienawidzić, bo taka jest prawda, ale wiedzą, że jeśli obalą Komitet i pozbawią państwo jednolitego przywództwa, przegramy tę wojnę, i to błyskawicznie. Widzieli, jak kończą się walki o władzę, gdy sami ją umacnialiśmy, i ile systemów wtedy straciliśmy. Natomiast zupełnie inaczej rzecz będzie się miała, jeśli ktoś zacznie taką rewoltę przygotowywać. Po pierwsze, utracimy w ich oczach jakiekolwiek prawo do władzy. Bynajmniej nie dlatego, żeby tęsknili za Legislatorami, ale wszyscy pamiętają, że poprzednia władza była lepsza, choćby dlatego że nie rozstrzeliwała za przegraną. W ten sposób utracimy resztki ich lojalności, a ich nienawiść z pasywnej zmieni się w aktywną. Podejrzewam, że na naszą korzyść zadziała bezwład: w końcu rządzimy ponad dziesięć lat standardowych, a wszyscy dobrze pamiętają chaos po próbie Lewelerów. Natomiast jeśli będą wiedzieć, że ktoś dobrze zorganizuje próbę i zastąpi nas bez chaosu i walki o władzę, pójdą za nim. I dlatego tak mnie niepokoi McQueen i stopień lojalności, jaki zyskała, wygrywając bitwy.

— Ten problem będziemy mieli z każdym, kto wygrywa bitwy.

— Wiem o tym i wiem też, choć zdajesz się w to czasem wątpić, że musimy mieć kogoś, kto będzie zwyciężał, bo dla nas obu i dla Komitetu równie fatalne skutki co udany przewrót będzie miała przegrana wojna. Problem w tym, że teraz wygrywa je dla nas Esther McQueen, a ona jest ambitna, inteligentna i przebiegła. Co gorsza jest też członkiem rządu, i to od tak niedawna, że nie sposób jej wplątać w nic, o co Parnell nas oskarża. Jest więc w idealnej pozycji do przejęcia władzy, a równocześnie może zabić nas wszystkich bez wszczynania wojny domowej. Jest na miejscu, ma bezpośredni dostęp do ciebie, do mnie i każdego z nas. I na dodatek jest cywilnym przełożonym Ludowej Marynarki, a w praktyce jej głównodowodzącą. Jeśli flota za nią pójdzie, nie będzie miała problemów: wszyscy posłuchają jej rozkazów. Z początku będzie miała za sobą monolit bez wewnętrznych tarć o władzę i możesz się założyć, o co chcesz, że jest na tyle sprytna, by im wszystkim to uzmysłowić.

— Ale nie ma żadnych dowodów, że zrobiła cokolwiek z tego, o co ją podejrzewasz — zauważył rozsądnie Pierre.

— Nie ma. Gdybym miał choć cień dowodu, już byś o tym wiedział. Problem w tym, że nie było także żadnych dowodów czy choćby podejrzeń, że zrobiła cokolwiek przed próbą przewrotu Lewelerów. Prawda, Rob?

Zapytany pokiwał głową z niechęcią — co prawda żyli tylko dzięki tym przygotowaniom, ponieważ Lewelerzy sparaliżowali łączność. McQueen była jedynym wyższym oficerem marynarki, który zorientował się, co się dzieje, i miała dość odwagi, by podjąć stosowne działania. Ale mogła to zrobić tylko dlatego, że cała załoga jej okrętu flagowego była gotowa wykonać każdy jej rozkaz mimo świadomości, że taki przejaw inicjatywy może oznaczać wyrok śmierci za zdradę. A co więcej, była przygotowana do podobnej akcji, co oznaczało staranne planowanie działań, o których nie miał pojęcia jej komisarz ani żaden z ubeckich szpiegów na pokładzie.

No i plany te nie zostały opracowane z myślą o Lewelerach…

— Co więc sugerujesz? — spytał. — Naprawdę sądzisz, że możemy się jej pozbyć?

— Bez poważniejszego ryzyka nie, bo ktoś musi wygrywać nasze bitwy. Ale potem jej przydatność się skończy i ona doskonale o tym wie. Dlatego jestem taki drażliwy na punkcie opóźnień w rozpoczęciu operacji „Scylla”. I jej obsesji w kwestii nowych broni. Uważam, że po prostu gra na zwłokę, przygotowując własny plan usunięcia nas.

— Nie jestem pewien, czy się z tobą zgadzam. Informuje nas o stanie przygotowań znacznie dokładniej, niż robił to Kline. Fakt, może to robić, byśmy dali jej spokój, co umożliwi dopracowanie planu pozbycia się nas, ale ma rację, przedstawiając obiektywne problemy związane z odległościami i koordynacją. Sam o nich przed chwilą mówiłeś! Potrzeba miesięcy, by skoncentrować w odpowiednich miejscach odpowiednie siły, zgrać je i rozpocząć symultanicznie atak na obszarze stu lat świetlnych. I to jeszcze z zachowaniem tajemnicy, żeby przeciwnik się o tym nie dowiedział.

— Wiem, że to wymaga czasu i jest skomplikowane, ale uważam, że ona wyolbrzymia problemy. Zaraz, poczekaj, daj mi skończyć. Nie twierdzę, że wiem więcej od niej o prowadzeniu wojny czy że mam lepszych analityków. Ale dobrze wiem, jak specjalista potrafi zaciemnić obraz, zwłaszcza gdy jest pewien, że nikt z tych, którym podlega, nie ma większego doświadczenia w tej dziedzinie czy choćby stosownego przygotowania teoretycznego. I jeszcze jedno: sprawdziłem dokładnie, co moi analitycy sądzą o tych „superkutrach”, i rozmawiałem z naszymi ludźmi z działu badawczego oraz z paroma inżynierami z Ligi, którzy są tu w związku z jednym z kontraktów zbrojeniowych. Wszyscy są zgodni co do tego, że reaktor fuzyjny o wystarczającej mocy, by zasilić napęd i graser o parametrach, które podała McQueen, ma zbyt wielką masę, by zmieścić się w kadłubie jednostki o zaobserwowanej wielkości. A McQueen jest zawodowym oficerem i ma dostęp do przynajmniej tak dobrych specjalistów jak ja. I to jest główny powód, dla którego podejrzewam, że celowo wyolbrzymia ryzyko, jakie stanowią te nowe kutry i inne wynalazki, by zyskać więcej czasu na organizację siatki i przygotowanie ataku na nas.

Pierre pokiwał głową, analizując to, co usłyszał. Wiedział od dawna, co podejrzewa Oscar, ale pierwszy raz ten powiedział to głośno i wyraźnie, w zwięzłej i logicznej formie. I choć chciałby się z nim nie zgodzić, niestety jakoś nie mógł…

— Masz jakieś konkretne dowody? — spytał. — Nie na to, że spiskuje, bo o tym już rozmawialiśmy, ale na to, że wyolbrzymia zagrożenie i gra na zwłokę?

— Nie takie, o jakich myślisz — przyznał Saint-Just. — Muszę bardzo uważać, kogo i o co pytać, bo jeżeli mam rację, to pytanie kogokolwiek z jej bezpośrednich podwładnych zaalarmuje ją, bo jej o tym doniosą. Natomiast moi ludzie dokładnie sprawdzają zarówno analizy, które ona nam przedstawia, jak i dane, na których są oparte. I ich wnioski są zdecydowanie odmienne od tych, które słyszymy od niej.

— To o niczym nie świadczy — zaoponował Rob. — Każda grupa analityków będzie się różniła w ocenie od innej; obaj znamy to do bólu z różnych dziedzin. To się zdarza, nawet jeśli obie grupy boją się nas panicznie i wiedzą, co chcemy usłyszeć.

— Zgadza się, dlatego przyznałem, że nie mam niepodważalnego dowodu. Ale niepokoi mnie ta jej fiksacja na punkcie nowych broni, na które natknęliśmy się w czasie operacji „Ikar”. Znam oficjalne uzasadnienie, dlaczego jej nie użyto, ale fakty są takie, że od czasu tej operacji przeciwnik nie przeprowadził żadnej ofensywy, nie licząc paru lokalnych kontrataków, w których niczego nowego nie użyto. A to oznacza, że Sojusz przeszedł do obrony. Dlaczego więc tak szybko odrzuciła argument, że powinniśmy zwiększyć tempo natarcia, żeby wyeliminować przeciwnika całkowicie, zanim będzie dysponować tymi hipotetycznymi superbroniami w wystarczającej liczbie? A jeżeli Sojusz nie przeszedł do obrony, bo boi się nas zaatakować, co należy jak najszybciej wykorzystać, to dlaczego cała 8. Flota, którą organizowano przez prawie rok, po czym genialnie użyto do obrony terminalu Basilisk, kolejny rok siedzi na dupie w Trevor Star? Wszyscy wiedzą, że to ich główna siła uderzeniowa i dlatego jej dowódcą został White Haven. To się kupy nie trzyma, Rob: albo jedno, albo drugie.

— Zapytałeś ją o to?

— Nie w takiej formie, jak ci to przedstawiłem, i nie w takiej serii. Byłeś obecny na posiedzeniach Komitetu i pamiętasz, jak odpowiadała na pytania. Zwłaszcza na to, dlaczego White Haven siedzi na tyłku, a pytałem parę razy przy różnych okazjach. Wyciągała jedynie stare argumenty, mówiła, jak krytyczne znaczenie ma ten terminal dla Królestwa i dla całego Sojuszu. Ale nawet ona musiała przyznać, że w końcu zorganizowano tam kompletną sieć fortyfikacji stałych i 8. Flota bazuje w tym systemie na stałe z zadaniem jego obrony. Musi istnieć inny powód bezczynności White Havena, a jedyny logiczny jest taki, że Sojusz się nas boi. No dobrze, jej się boi, bo to jej zasługa. A to oznacza, że powinniśmy atakować jak najszybciej i jak najmocniej. Nie robimy tego dlatego, że ona gra na zwłokę.

— No nie wiem… — powiedział powoli Pierre. — To wszystko to czysta spekulacja, musisz przyznać.

Saint-Just przytaknął bez słowa, a Pierre zamyślił się jeszcze bardziej. W końcu do obowiązków Oscara należały spekulacje, inaczej nie wykryłby połowy rzeczywistych zagrożeń, których celem był Komitet.

— Nawet jeśli masz rację — powiedział w końcu — nie możemy w tej chwili nic zrobić. Choćby dlatego, że w świetle całej sprawy Parnella będzie to wyglądało na kolejne wrobienie niewinnej osoby, zwłaszcza dla tych, którzy już są skłonni ją poprzeć.

Saint-Just kiwnął głową, kolejny raz nie kryjąc ponurej miny, a Pierre uśmiechnął się gorzko na wspomnienie wysiłku, jaki obaj włożyli w stosowne podrasowanie akt McQueen znajdujących się w Urzędzie Bezpieczeństwa. Wykonali naprawdę dobrą robotę. W aktach była między innymi pełna dokumentacja udowadniająca jej spiskowanie i zdradę z samym arcyzdrajcą ludu Amosem Parnellem. A teraz cała ta misterna robota była do niczego nieprzydatna, a już najmniej do przekonania wojskowych, że nie mieli innego wyjścia, jak tylko ją rozstrzelać. A w tym właśnie celu została przygotowana.

— Nie mówię, żeby coś zrobić natychmiast — odezwał się Saint-Just. — Obaj jesteśmy zgodni, że doskonale wykonuje swoje zadanie. Jeśli się mylę, byłoby głupotą z naszej strony pozbawiać się kogoś takiego. Ja co prawda wolałbym nie ryzykować i obyć się bez niej, ale taka już moja praca: najważniejsze są zagrożenia wewnętrzne. Zdaję sobie z tego sprawę i staram się, żeby mnie nie ponosiło.

— Wiem, że się starasz — przyznał zgodnie z prawdą Pierre, woląc nie dodawać, że to równocześnie dodaje wagi podejrzeniom Oscara.

— Jedyne, co można zrobić, to zostawić ją tam, gdzie jest, i przycisnąć, by jak najszybciej rozpoczęła operację „Scylla”. Zgodziła się, że to logiczne posunięcie i że powinniśmy wykonać je najszybciej, jak tylko się da, więc nie może się wycofać, a jeśli nagle zacznie mnożyć problemy, byle odwlec jej wykonanie, będzie to znaczyło, że moje podejrzenia są słuszne. I na dodatek może nam dostarczyć jak najprawdziwszego powodu do usunięcia jej ze stanowiska. Jeżeli tak nie postąpi, a operacja zakończy się takim sukcesem, jak przewidują moi analitycy, będziemy mieli dowód, że należy działać agresywniej, i możemy zażądać, by się tego trzymała. Przez cały czas będę miał na nią oko i prędzej czy później złapię ją na czymś, jeśli tak jak przypuszczam, spiskuje przeciw nam.

— Wtedy wyeliminujemy ją tak szybko, jak tylko się da — oznajmił rzeczowo Saint-Just.

— Nie będziemy mieli wyboru, niezależnie od konsekwencji. Zamordowana bohaterka jest znacznie mniej groźna od żywej McQueen organizującej własne plutony egzekucyjne.

— To fakt. Ale jeśli będziemy musieli czy to zdjąć ją ze stanowiska, czy to wyeliminować, trzeba znaleźć kogoś na jej miejsce. Kogoś, kto zdoła kontynuować to, co ona zaczęła, ale przeciwko Sojuszowi, a nie przeciwko nam. Czyli kogoś, kto według nas nie należy do spisku, który jak podejrzewamy, oby niesłusznie, ona organizuje.

— Masz całkowitą rację. A to wyklucza Giscarda, Tourville’a i wszystkich z ich sztabów. Rozmawialiśmy już o nich i cały czas jestem przekonany, że są bardziej lojalni wobec niej niż wobec nas. Zwłaszcza po sukcesie „Ikara”. Problem w tym, że nie dość że mogę być pewien lojalności ledwie paru admirałów, to żaden z nich do pięt jej nie dorasta. Na dodatek jeśli ja uważam ich za lojalnych, to flota będzie miała dokładnie przeciwne o nich zdanie i zostaną uznani za naszych pomagierów, podczas gdy ją kadra uznaje za swoją. Mnie to akurat nie przeszkadza, ale odbije się na sprawności działań, bo podkomendni nie będą mieli zaufania do jej ewentualnego następcy. Mogą nawet posunąć się do biernej nielojalności, co będzie miało jeszcze gorsze skutki. — Saint-Just uśmiechnął się bez śladu wesołości. — Mówiąc krótko, potrzebujemy nadzwyczajnego admirała, nie związanego w żaden sposób z McQueen, pozbawionego prywatnych ambicji i nienachalnie lojalnego wobec nas.

— A Diogenes sądził, że ma problemy, szukając uczciwego człowieka! — prychnął Pierre. — Gdzie masz zamiar znaleźć ten wzór cnót wszelakich?

— Pojęcia nie mam — przyznał Saint-Just. — Ale już zacząłem szukać, Rob. I jeżeli znajdę, to coś mi się wydaje, że mój pogląd o niezbędności towarzyszki sekretarz McQueen ulegnie drobnej zmianie.

Загрузка...