Honor rozsiadła się wygodniej i patrząc na resztki doskonałego posiłku stojące na śnieżnobiałym obrusie, oprócz sytości czuła też satysfakcję.
Większą część ranka spędziła w Silverman Sons na dotyczących napędu rozmowach z inżynierami firmy i Wayne’em Alexandrem, poza nazwiskiem nie mającym nic wspólnego z Alexandrami z White Haven. Wayne był mechanikiem pokładowym jej nowego statku Jamie Candless. Nabrała zwyczaju nazywania swoich statków imionami nieżyjących przyjaciół. Pozostało jej tylko żałować, że ma ich taki zapas…
Myśl o tym sprawiała jej ból, ale wszystko inne, co wiązało się ze statkiem, napawało ją czystą radością. Miała też świadomość tego, że prawdziwym szczęściem było, iż w jej imieniu nad budową i wcześniej nad projektowaniem czuwał ktoś taki jak Wayne. Jak też i tego, że był on zachwycony jej propozycją.
Wayne Alexander uciekł wraz z nią z Piekła. Nikt spośród tych, którzy zdecydowali się z nią polecieć, nie spędził w nim więcej czasu niż on. Był to zaszczyt, z którego chętnie by zrezygnował, gdyby miał w tej kwestii coś do powiedzenia. Ponieważ nigdy nie dano mu tej szansy, zdecydował się być dumny ze statusu najstarszego stażem więźnia.
Był więźniem politycznym, nie jeńcem wojennym. Przed aresztowaniem pracował przy konstrukcji statków kosmicznych, a do Piekła trafił za krytykowanie ustawy o zachowaniu techniki z 1778 roku PD. Ustawa miała co prawda już dobre siedemdziesiąt lat, ale on popełnił poważny błąd, twierdząc publicznie, że nacjonalizacja doświadczeń wszystkich wynalazców, naukowców i konstruktorów była złym i głupim pomysłem. A to dlatego, że stworzyła biurokratyczny, wielowarstwowy nadzór skutecznie tłumiący indywidualną pomysłowość i myśl twórczą, a co gorsza mianowani z klucza urzędnicy bez żadnego doświadczenia i wiedzy merytorycznej zaczęli kierować placówkami naukowo-badawczymi. Zamiast osiągnąć zamierzony cel, czyli skuteczne sterowanie rozwojem badań i techniki, doprowadzono do zacofania i zastoju, a w paru przypadkach wręcz do regresu.
Miał rację, ale nie powinien mówić tego na największej konferencji naukowo-technicznej, gdzie musieli go usłyszeć właśnie ci, których bezpieka najmniej pragnęła o tym informować, czyli naukowcy i inżynierowie.
Po siedemdziesięciu latach w Piekle żywił zrozumiałą nienawiść do Ludowej Republiki Haven, kto by nią aktualnie nie rządził, i nie miał najmniejszego zamiaru tam wracać. A ponieważ był inżynierem cywilnym, nie posiadał umiejętności, które mogłyby się przydać Sojuszowi. Tym bardziej że w chwili aresztowania należał wprawdzie do czołówki w swoim zawodzie, ale obecnie jego wiadomości były mocno przestarzałe. Natomiast nie na tyle, by nie nadawał się na mechanika pokładowego, toteż przyjął propozycję Honor z radością i osiedlił się w Domenie Harrington. Od paru zaś miesięcy codziennie bywał w firmie Silvermana, doglądając każdego szczegółu budowy Candlessa, i nie ulegało żadnej wątpliwości, że traktował statek jak „swój”… Honor dostanie od czasu do czasu pozwolenie na pobawienie się nim, jeśli będzie grzeczna i zje kaszkę.
Honor co prawda kaszki nie zjadła, natomiast jeść skończyła i otarła usta serwetką. Posiłek jak zwykle był doskonały, a jedną z niewielu zalet bycia nieprzyzwoicie bogatą kobietą było posiadanie jadalni o rozmiarach pozwalających na lądowanie pinasy. Czyli takiej jak ta. Co umożliwiało zaproszenie naprawdę sporej grupy gości na obiad.
Już dawno odkryła, że zapraszanie na obiad podkomendnych było świetnym sposobem scementowania wzajemnych stosunków, dzięki którym zespół oficerski (lub sztab) okrętu zmieniał się z dobrego w doskonały. Był to zwyczaj, z którym zetknęła się na pierwszym patrolu po ukończeniu akademii i który sama zaczęła stosować od objęcia dowództwa pierwszego okrętu. Nie uważała, by musiała z niego rezygnować, jako że funkcja komendanta Młyna pod wieloma względami odpowiadała stanowisku dowódcy okrętu. Tyle że miewała w sprawowaniu jej okresowe przerwy spowodowane operacjami i rekonwalescencją. Gdyby nie proces przyspieszonego leczenia, okresy te trwałyby znacznie dłużej, tak ograniczone były do kilku tygodni. Natomiast niestety nie miało to wpływu na czas trwania terapii i jedyną pociechę stanowił fakt, że ojciec miał rację, i obecnie uczenie się pełnego korzystania z nerwów twarzy i protezy oka szło jej znacznie łatwiej i szybciej niż za pierwszym razem.
Dzięki czemu niedawno po raz pierwszy od trzydziestu czterech standardowych miesięcy czuła lewą stronę twarzy i mogła poruszać lewą połową ust. Pozwalało jej to normalnie mówić, ale nadal jeszcze wydawało się nienaturalne, a różnica między informacjami napływającymi od sztucznych i od prawdziwych nerwów tylko to pogłębiała.
Najważniejsze jednak było, że lewa połowa twarzy przestała być martwa i tym razem los oszczędził jej tygodni niekontrolowanych tików i przypadkowych skurczów. Co prawda gryząc czy celowo zmieniając wyraz twarzy, musiała się jeszcze koncentrować, ale wiedziała, że to wkrótce minie. A sesji przed lustrem, w trakcie których uczyła się od początku, jak panować nad własną twarzą, miała naprawdę dość.
Mimo tego, co powiedziała matce, wcale nie była taka pewna, czy ojciec miał rację, bo zbyt dobrze pamiętała pierwszą terapię. Wolała nie wierzyć całkowicie jego zapewnieniom, by nie przeżyć gorzkiego rozczarowania. Okazało się jednak, że się nie mylił i wszystko poszło naprawdę szybko i sprawnie. No, prawie wszystko — oprogramowanie oka nie zostało zrobione idealnie i samouczący się program nadal miał problemy z wyzerowaniem kontroli kontrastu i jaskrawości obrazu, by idealnie odpowiadały tym ze zdrowego oka. Problemy były coraz mniejsze, ale powodowały jeszcze momentami dezorientację wizualną. Dlatego też nie zaczęła dotąd ćwiczyć wykorzystywania nowych możliwości protezy. Stare zostały zaprogramowane tak, by reagować na te same ruchy mięśni co poprzednio, i tu wszystko poszło gładko, a na opanowanie nowych przyjdzie czas, gdy nie będzie miała innych problemów. Jak dotąd bowiem wystarczające sprawiała jej proteza lewej ręki. Była zachwycona, że w końcu ma dwie ręce, i uczyła się używać na powrót tej drugiej — powtarzała to sobie regularnie, za każdym razem, gdy to cholerstwo robiło, co chciało, ożywając w najmniej spodziewanym momencie albo robiąc niezgrabnie nie to, co chciała. Właśnie ta niezgrabność i brak kontroli doprowadzały ją do szału, co było zrozumiałe zwłaszcza u kogoś, kto od wielu lat trenował sztukę walki. Na szczęście zaprogramowano możliwość wyłączenia protezy. Unieruchamiało ją to kompletnie, umożliwiając noszenie na temblaku, co chwilowo było najbezpieczniejsze przy różnych publicznych okazjach, bo nie narażało niewinnych przechodniów na przypadkowe ciosy. Istniała także możliwość ograniczenia ruchów do tych, które już opanowała i zablokowała w programie. Program miał kilka poziomów podobnych zabezpieczeń. Choć obiektywnie było to rozsądne, Honor nie była z tego zadowolona, gdyż już parokrotnie złapała się na tym, że używa ich bez potrzeby. Ot, choćby pod pretekstem nawału pracy i konieczności trzymania ręki pod kontrolą, by jej nie rozpraszała. Groziło to na dłuższą metę pogodzeniem się z uzyskaniem nad nią mniejszej kontroli, a więc i mniejszej sprawności, niż mogłaby osiągnąć, i zbytniego polegania na zaprogramowanych funkcjach wystarczających do „odpowiedniego” operowania protezą.
W tej chwili wyłączenie akurat było jak najbardziej uzasadnione, gdyż na żadnych gościach nie wywarłoby uspokajającego wrażenia oglądanie gwałtownych ruchów lewej kończyny gospodyni masakrujących kryształy, porcelanę i srebra. A tym bardziej gospodyni starającej się sprawiać wrażenie spokojnego, doświadczonego oficera, i to wobec gości, którzy powinni żywić przekonanie, że jest osobą, która wie, co robi, i wie, co mówi.
Pijąc drobnymi łykami podane po obiedzie kakao, przyglądała się tymże gościom kolejny raz.
Po jej lewej stronie siedziała Andrea Jaruwalski. Już nie była zaszczutą ofiarą z maską na twarzy. Poczyniła olbrzymie postępy w odzyskaniu wiary w siebie od czasu rozmowy, podczas której Honor złożyła jej propozycję zostania jej adiutantką. Fakt, że wzięła aktywny udział we wprowadzaniu zmian zaplanowanych przez Honor i zyskała niechętny szacunek kursantów za pomysłowość i wredotę jako dowódca „przeciwnika”, z którym walczyli w symulatorach, był wybitnie pomocny w tym procesie. Podobnie jak świadomość, że reszta korpusu oficerskiego Royal Manticoran Navy zaczęła przyjmować punkt widzenia Honor na powody tego, co stało się w Seaford 9. Uważała co prawda, że jest to wyłączna zasługa Honor, z czym ta ostatnia się nie zgadzała, ale efekt był najważniejszy, toteż nie protestowała. Dodatkową korzyść stanowiło to, że RMN nie straciła na własną prośbę jednego z lepszych taktyków.
Po prawej stronie Honor siedzieli, naturalnie na specjalnie wykonanym wysokim i podwójnym krześle, Nimitz i Samantha. Za nimi znajdował się kontradmirał Eskadry Czerwonej Jackson Kriangsak, pierwszy zastępca Honor. Nawet jeśli temu ciemnowłosemu i nieco grubemu oficerowi nie podobało się, że ważniejsze od niego miejsce zajmowała para treecatów, nie okazał tego, a co ważniejsze Honor wyczuła u niego jedynie rozbawienie, gdy zobaczył przydział miejsc. Na dodatek okazał się zafascynowany Samanthą, do której mówił przez większą część obiadu, a to była uprzejmość, którą potrafiło okazać niewielu mieszkańców Sphinksa. Poza tym regularnie podkarmiał ją selerem, a Nimitzowi złożył gratulacje z powodu szybkiego powrotu do zdrowia po ostatniej operacji.
Poza nimi przy stole zasiadało jeszcze sześciu oficerów i osiemnastu midszypmenów. Wśród tych pierwszych była Michaele Henke, której okręt został przydzielony do Home Fleet. Siedziała naprzeciw Honor, czyli na drugim końcu długiego stołu. Natomiast prawdziwym powodem proszonego obiadu było osiemnastu midszypmenów. Przyglądając im się, Honor w pewnym momencie zauważyła, że midszypmen Theodore nagle drgnął. Wyglądało to zupełnie tak, jakby ktoś kopnął go pod stołem, co niechybnie miało miejsce, jako że midszypmen Theresa Markovic spojrzała nań, marszcząc brwi, po czym przeniosła spojrzenie na jego prawie nietknięty kielich wina.
Theodore przyglądał jej się przez moment, zupełnie nie rozumiejąc, o co chodzi, po czym jego twarz błyskawicznie przybrała interesujący odcień czerwieni, gdy go olśniło. Był bowiem najmłodszym stopniem spośród obecnych, miał najkrótsze starszeństwo wśród midszypmenów. A najmłodszy oficer ma w trakcie takiego obiadu jak ten określone obowiązki. O jednym z nich Theodore najwyraźniej zapomniał. Teraz postanowił czym prędzej nadrobić to zaniedbanie — bardziej zerwał się, niż wstał, i tak energicznie złapał kielich, że prawie udało mu się rozlać wino. Wywołało to zmianę zabarwienia jego fizjonomii na znacznie głębszy odcień czerwieni i wzięcie głębokiego oddechu. Przy okazji musiał też wziąć się w garść, gdyż odchrząknął, uniósł z normalną prędkością kielich i wzniósł toast:
— Panie i panowie, za Królową!
— Za Królową! — zawtórowali obecni, unosząc kielichy.
Honor upiła mały łyczek, kolejny raz dochodząc do tego samego wniosku — wino i kakao nie pasowały do siebie smakowo. Usłyszała w umyśle radosny chichot Nimitza, który zrezygnował z tej mieszanki po pierwszej próbie.
Po toaście zaczęły się rozmowy, ale część oficjalna nie dobiegła jeszcze końca. Honor spojrzała wymownie na midszypmen Abigail Hearns. Ta wstała, wykonała głęboki wdech dyskretniej od poprzednika i ujmując kielich, powiedziała głośno i wyraźnie:
— Panie i panowie, za Graysona, patronów, Miecz i Testera!
Przez moment przy stole panowała konsternacja, a potem kielichy uniosły się ponownie. Słysząc, jak obecni nierówno powtarzają toast, Honor z trudem ukryła złośliwy uśmiech. Ledwie parę osób zrobiło to poprawnie, a emocje wszystkich, które czuła dzięki Nimitzowi, omal nie doprowadziły jej do napadu chichotu. Poza Henke i, jak podejrzewała, Jaruwalski nikt inny nigdy nie słyszał oficjalnego toastu Marynarki Graysona, a czas był najwyższy, by to zaniedbanie nadrobić. Flota graysońska bowiem płaciła krwią i okrętami w równym stopniu co Królewska Marynarka i Honor była zdecydowana dopilnować, by spotkał ją za to stosowny szacunek.
Uśmiechnęła się z aprobatą do Hearns, która opadła na krzesło. Nie trzeba było żadnych specjalnych zdolności, by zauważyć jej ulgę. Choć była o dobre dwa lata standardowe starsza od Theodore’a, to, co właśnie zrobiła, pod wieloma względami przyszło jej znacznie trudniej niż jemu. Honor była z niej dumna.
Była zresztą dumna z Abigail Hearns z wielu różnych powodów. Gdy sprawdzała listę na pierwszych zajęciach z taktyki ze zdumieniem usłyszała dziewczęcy głos z graysońskim akcentem potwierdzający obecność, gdy padło nazwisko Hearns. Honor odruchowo uniosła głowę i wytrzeszczyła oko, widząc graysoński uniform wśród czarno-złotych mundurów Royal Manticoran Navy. Nie był to naturalnie jedyny niebiesko-błękitny mundur na sali, ale nosiła go tylko jedna przedstawicielka płci pięknej. W rzeczywistości zresztą była pierwszą kobietą w historii noszącą mundur Marynarki Graysona.
Honor prawie natychmiast opanowała zaskoczenie i więcej w trakcie zajęć go nie okazała, natomiast zaraz po ich zakończeniu poprosiła Hearns, by ta przyszła na pierwszy jej dyżur. Wiedziała, że nie powinna tego robić, bo dziewczyna miała wystarczająco ciężkie życie, bez uznania przez kolegów za „ulubienicę belfra”, ale nie mogła opanować ciekawości. A poza tym podejrzewała, że Abigail przyda się moralne wsparcie.
Ku swemu zaskoczeniu dowiedziała się, że Abigail jest córką Aarona Hearnsa, patrona Owens, i to, jak podejrzewała, ulubioną córką, co z jednej strony wyjaśniało jej obecność w akademii, ale z drugiej zwiększało zaskoczenie, że ojciec wyraził zgodę na fanaberię córki.
W końcu Honor udało się poukładać wszystko w logiczną całość, choć musiała zasięgnąć informacji w wielu miejscach, gdyż sama Abigail okazała się w tej sprawie dziwnie małomówna. Wysoka (jak na graysońskie standardy), atrakcyjna i smukła brunetka miała dziewiętnaście lat standardowych. A miała około ośmiu, gdy Honor pierwszy raz odwiedziła Grayson, i sądząc z jej emocji, zapadła na ciężki przypadek kultu bohatera. W tym wypadku bohaterki, a konkretnie niejakiej komandor Harrington. Sporo z niego pozostało, na szczęście upływ czasu złagodził objawy i umożliwił jej całkiem dobrą kontrolę nad nimi. Nikt poza Honor dysponującą więzią z Nimitzem nie podejrzewałby nawet jego istnienia. Czas nie miał jednak żadnego wpływu na fioła na punkcie floty, który objawił się w tym samym czasie. Dokładniej rzecz biorąc w chwili, gdy z balkonu Owens House obserwowała na nocnym niebie przypominające łebki od szpilki rozbłyski nuklearnych wybuchów i wiedziała, że ciężki krążownik próbuje powstrzymać krążownik liniowy pełen fanatyków chcących zniszczyć jej ojczystą planetę.
Fascynacja naturalnie była początkowo czysto platoniczna, bo kto to słyszał, żeby uczciwa graysońska kobieta służyła w siłach zbrojnych. Kobiety z mniej cywilizowanych państw mogły sobie służyć we flocie czy nawet w Marines i trudno było mieć o to do nich pretensje w końcu były niewiernymi i niekulturalnymi przedstawicielkami własnych kultur mających znacznie niższe standardy moralne. Nikt nie negował, że były odważne, a nawet na swój sposób szlachetne, ani też tego, że coraz więcej ich służyło w rozbudowującej się gwałtownie Marynarce Graysona cierpiącej na chroniczny brak wyszkolonych oficerów i podoficerów. Żadna jednakże nie pochodziła z Graysona, a na planecie kobiety były, potrzebne tam, gdzie były, czyli w domu. Właściwie chronione, mogły wieść żywot, jaki zamierzył dla nich Tester.
Koniec sprawy.
Koniec dyskusji.
Koniec nadziei.
Tyle tylko że Abigail nie przyjęła do wiadomości, aby był to koniec czegokolwiek. Była ukochaną córeczką tatusia, ale nie rozpieszczonym bachorem czy rozwydrzoną nastolatką usiłującą płaczem czy innymi sposobami postawić na swoim. Była natomiast dogłębnie przekonana, że jeśli się postara i wysili, zdoła osiągnąć wszystko, co sobie postanowi. Postawę taką generalnie wspierali jej rodzice i byli z niej zadowoleni.
Dlatego też przy każdej okazji uprzejmie, lecz zdecydowanie prosiła ojca o pozwolenie na wstąpienie do Marynarki Graysona. Robiła to tak, że trudno było uważać jej postępowanie za upominanie się czy marudzenie, nie mówiąc już o upierdliwości. A w międzyczasie w pełni wykorzystała nowe możliwości edukacji stworzone przez reformy Protektora i przykład, jaki stanowiła Honor. Zaliczyła każdy dostępny kurs z matematyki i innych przedmiotów ścisłych plus jakie się tylko dało kursy ćwiczeń fizycznych. A poza tym przy każdej nadarzającej się okazji świeciła ojcu przed oczyma przykładem patronki Harrington. Na szczęście patron Owens należał do liberałów (przynajmniej jeśli chodziło o cudze żony i córki), bo inaczej mógłby stać się choćby z tego powodu wrogiem patronki Harrington. Tak się zdarzyło, że miał okazję poznać Honor, lubił ją i darzył szacunkiem, ale nadal pozostawała dlań obcą z urodzenia bohaterką. Trudno było oczekiwać, by inne kobiety zdołały osiągnąć jej poziom czy przeżyć takie cierpienia. A nawet gdyby, to nie miał zamiaru narażać ukochanej Abigail na najmniejsze choćby zranienie, nie mówiąc o czymś gorszym. Wytrwałość córki zaczęła mieć jednak destrukcyjny wpływ na jego stanowisko. Była jak strumień powoli, acz stale drążący skałę. Naturalnie nadal mogłoby nic z tego nie wyjść, choć Honor podejrzewała, że patron Owens mógłby przeżyć naprawdę niemiły szok dzień po ukończeniu przez Abigail dwudziestu dwóch lat, czyli po uzyskaniu przez nią prawnie pełnoletności, gdyby nie egzekucja Honor Harrington. Owens podobnie jak reszta populacji Graysona czuł z tego powodu przemożny smutek i gniew, które zresztą były niczym w porównaniu do emocji córki. Ta jednakże wykazała nadzwyczajny zmysł taktyczny i złapała go w najodpowiedniejszym momencie, by skutecznie zażądać prawa do pomszczenia morderstwa lady Harrington.
Honor często zastanawiała się, jaka była reakcja admirała Matthewsa, gdy patron Owens poprosił go o patent midszypmena dla swojej córki. Znając Matthewsa, podejrzewała, że zdołał zachować kamienny wyraz twarzy, mimo że miał ochotę wycinać hołubce, o ile nie wycałować Owensa. Co prawda wychowano go z takim samym odruchem chronienia kobiet jak każdego graysońskiego mężczyznę, ale znacznie dłużej i dokładniej poddany był wpływowi obcych kobiet służących w Marynarce Graysona. I wiedział na dodatek, jakie obciążenie dla męskiej części społeczeństwa planety stanowiło obsadzanie coraz większej liczby nowych okrętów — mówiąc w skrócie, zaczynali mu się kończyć ludzie. Wielokrotnie rozmawiał z nią i z Benjaminem, jak zmobilizować marnujące się z zawodowego punktu widzenia rzesze kobiet. Choć Honor prywatnie podejrzewała, że w sumie nie spodziewał się, że dożyje dnia, gdy zobaczy którąś w uniformie Marynarki Graysona. Z oczywistych powodów Abigail nie miała najmniejszych problemów z przyjęciem do akademii, a gdy Honor wróciła z zaświatów, było już za późno, by patron Owens mógł przemyśleć swoje stanowisko. Z tego, co wymknęło się jego córce, oraz z towarzyszących temu emocji Honor podejrzewała, że był równocześnie przerażony, dumny, rozbawiony i zaskoczony uporem oraz zdecydowaniem córki, którą, wydawało mu się, wychował normalnie. Zdołał jednak tak zagrać, żegnając ją, jakby od początku był to jego pomysł, co dobrze świadczyło o jego zdolnościach adaptacyjnych i elastyczności umysłowej.
Po szoku wywołanym odkryciem jej obecności Honor starała się nie okazywać dziewczynie specjalnych względów, co było trudne, ponieważ Abigail była z jej punktu widzenia ideałem midszypmena. Wiedziała jednak, iż na dłuższą metę wyrządziłaby jej krzywdę, a nie przysługę, więc ograniczyła się do bacznej obserwacji, przynajmniej publicznie. Prywatnie uważała na nią, toteż wiedziała, że część tego, z czym Abigail zetknęła się w Gwiezdnym Królestwie, nie tylko ją zszokowało, ale wręcz przeraziło.
Dla córki graysońskiego patrona, nawet bardzo chcącej zostać oficerem floty, przeniesienie ze spokojnych, by nie rzec cieplarnianych warunków domu do akademii musiało być ciężkim przeżyciem. Choć Royal Manticoran Navy nie tolerowała żadnych objawów choćby psychicznego znęcania się starszych roczników nad młodszymi, nie mówiąc już o takich wynaturzeniach jak fala, zdarzających się w innych flotach, midszypmeni pierwszego rocznika byli celowo gonieni i mogli czuć się prześladowani. Poziom dyscypliny, ilość zajęć i energia, z jaką instruktorzy i midszypmeni ze starszych roczników zachęcali ich do osiągnięcia standardów wymaganych przez RMN, były rzeczywiście wyczerpujące. Znęcanie się fizyczne i psychiczne było codziennością — pierwszoroczniaków ganiano, dopóki nie padli, potem stawiano do pionu i ganiano dalej. Nie było to miłe i często odzywały się głosy krytyki kwestionujące potrzebę takiego podejścia, ale Honor w pełni się z nim zgadzała. Było logiczne zawsze, a zwłaszcza teraz, gdy prosto ze szkolnych ław midszypmeni trafią na wojnę. Niańczenie ich w akademii nie wyszłoby na zdrowie ani im, ani tym, którymi kiedyś przyjdzie im dowodzić. Znacznie użyteczniejsze było udowodnienie im, do czego naprawdę są zdolni, a to można było osiągnąć, jedynie zmuszając ich do wysiłku fizycznego i umysłowego pozwalającego w kontrolowanych warunkach osiągnąć tę granicę.
Natomiast dla Hearns musiało to być przeżycie znacznie cięższe niż dla kogokolwiek innego w historii akademii. Bo do tego wszystkiego dochodziło zetknięcie się w praktyce z równością płci, koedukacyjnymi zajęciami fizycznymi, koedukacyjnymi kursami walki wręcz. A poza tym ktoś o jej wyglądzie i zachowaniu musiał przyciągać uwagę kolegów, co objawiało się zachowaniami jak najprzyzwoitszymi według zasad panujących w Królestwie, ale stawiającymi włosy dęba właściwie wychowanej graysońskiej dziewczynie.
A ona to wszystko przetrwała bez załamania nerwowego. Honor wyjaśniła jej wyraźnie, że jako jedyny patron w promieniu wielu lat świetlnych uznała za swój obowiązek służyć radą i pomocą wszystkim graysońskim midszypmenom w każdej sytuacji. Nie dodała, że dotyczy to zwłaszcza jej jako rodzynka płci żeńskiej. Abigail podziękowała i parokrotnie przychodziła po radę, zwłaszcza w kwestiach towarzyskich, ale nie tylko ona tak postępowała, toteż nikt nie uznał tego za faworyzowanie ze strony Honor czy szukanie opieki ze strony Hearns.
Honor była za to wdzięczna losowi, i to nie tylko z uwagi na dobro Abigail. Okazało się bowiem, że dziewczyna ma talent taktyczny, a w przeciwieństwie do niej samej była doskonała w obliczeniach. Co prawda z pewnym wahaniem brała się do wydawania rozkazów, ale było to zrozumiałe, biorąc pod uwagę, w jakich tradycjach została wychowana. Nie szło jej jednak najgorzej, a w przełamaniu bloku psychicznego pomogła świadomość, że jest córką patrona. Honor miała pewność, że mniej szlachetnie urodzona graysońska kobieta miałaby znacznie większe problemy z rozkazywaniem mężczyznom.
Jednakże powodem dzisiejszego zaproszenia nie była nadopiekuńczość ze strony Honor czy wyjątkowa pozycja Abigail jako jedynej graysońskiej kobiety w akademii. Zaproszenia na obiad u księżnej Harrington (a takie obiady odbywały się trzy razy w tygodniu) opierały się na dwóch kryteriach. Pierwsze było proste — każdy midszypmen, z którym miała zajęcia, musiał pojawić się na takim obiedzie. Dlatego też średnio było ich około dwudziestu, a zdarzało się, że i dwudziestu pięciu. Drugie kryterium dotyczyło powtórnego zaproszenia i na nie trzeba było zasłużyć wynikami. Abigail Hearns znajdowała się w czołówce tych, którzy uzyskali już trzecie zaproszenie.
Honor nadal nie do końca zaakceptowała fakt, iż między midszypmenami toczyła się zawzięta rywalizacja o miejsce przy jej stole. Przyjęła to do wiadomości i wykorzystywała, by zainspirować uczniów do większego wysiłku, ale zrozumieć nie potrafiła. Z własnych doświadczeń w akademii wiedziała, że większość midszypmenów zrobi naprawdę dużo, by uniknąć przebywania przez dłuższy czas w tym samym pomieszczeniu co jakikolwiek admirał. Działał tu prosty mechanizm psychiczny: kogo nie widać, o tym się nie pamięta, a zdrowiej dla midszypmena było, jeśli oficer flagowy nie pamiętał o jego istnieniu. Natomiast rywalizacja najpierw o miejsca w grupach, z którymi Honor miała mieć zajęcia, a potem o zaproszenie na obiad była od początku niezwykle zażarta. I to mimo świadomości, co nastąpi po sprzątnięciu naczyń ze stołu.
Honor omal nie uśmiechnęła się złośliwie na tę myśl. Niespotykane było, by zwykły midszypmen znajdował się twarzą w twarz z instruktorami należącymi do takich wyżyn jak Zaawansowany Kurs Taktyczny. Nie licząc ich, najmłodsza stopniem była komandor Andrea Jaruwalski, a od złotych galonów, planet i gwiazd aż w oczach ćmiło. I wszyscy ci oficerowie nie zostali zaproszeni wyłącznie po to, by umilać gospodyni posiłek dowcipną rozmową. W rzeczywistości obiady te były pod wieloma względami najintensywniejszymi zajęciami z taktyki w dziejach wyspy Saganami. Nieoficjalnymi, ma się rozumieć, ale i tak zaskakujący był zapał, z jakim midszypmeni chcieli brać w nich udział. I brali czasem wielokrotnie.
Dalsze rozmyślania przerwało jej pojawienie się MacGuinessa, który jak zwykle niepostrzeżenie zmaterializował się obok jej krzesła, by sprawdzić, czy ma jeszcze kakao.
Honor uśmiechnęła się do niego i powiedziała:
— Sądzę, że skończyliśmy, Mac. Proszę, powiedz pani Thorn, że obiad był jak zawsze wyśmienity.
— Oczywiście, milady.
— Sądzę, że przejdziemy do salonu gier — dodała głośniej Honor, odsuwając krzesło i wstając.
Proteza nadal jej zawadzała, stanowiąc ciężar, od którego zdążyła się odzwyczaić, ale wrażenie to stopniowo ustępowało. Midszypmeni przywykli już i do jej widoku, i do okazjonalnych, przypadkowych podrygów w czasie zajęć. Musieli zapoznać się dokładniej z zasadami programowania protez i z możliwościami wyłączania różnych funkcji, gdyż żadnego nie zdziwiło ograniczenie ruchów do minimum, na jakie Honor ustawiła ją na cały wieczór. Sprawiło jej to przyjemność, niemniej jednak skoncentrowała uwagę, wyjmując rękę z temblaka i ostrożnie biorąc oburącz Nimitza.
Jego operacja zakończyła się pełnym sukcesem, przynajmniej jeśli chodziło o czysto fizyczną stronę, gdyż ośrodka nerwowego nie ruszano, i treecat dochodził teraz do formy. Jego ruchy były już prawie tak zwinne i płynne jak dawniej, ale nie do końca odtworzył mięśnie. Natomiast odzyskanie naturalnej sprawności i zniknięcie bólu stanowiły dlań źródło czystej, żywej radości. Był przy tym równie zadowolony i ucieszony faktem, iż Honor znów może go brać obydwoma rękoma, a on podróżować na właściwym miejscu, to jest na jej prawym ramieniu. Głębokim, basowym mruczeniem właśnie dawał temu wyraz.
Samantha zeskoczyła na podłogę i ruszyła obok nich, po czym zamruczała radośnie, gdy Jaruwalski schyliła się i podniosła ją.
Honor uśmiechnęła się z wdzięcznością i, mając za plecami LaFolleta, poprowadziła zebranych do przestronnej sali gier, która stała się centrum poobiednich spotkań. Nazwa częściowo wiązała się ze stanem rzeczywistym, gdyż w sali znajdowały się cztery niewielkie, ale kompletne symulatory mostków, tyle że wykonane w pomniejszeniu, a nie naturalnej wielkości. Mimo to było tu ciasno, przeciwko czemu nikt nie protestował, gdyż to właśnie one stanowiły główny cel rywalizacji o zaproszenia. Ci, którzy byli tu wcześniej, przyspieszyli kroku, by zająć ulubione miejsca na fotelach czy krzesłach ściśniętych przy ścianie. Naturalnie nikt nawet nie zbliżył się do ulubionego fotela Honor stojącego przy imponującym kominku. Honor podejrzewała, że ognia w nim nigdy nie rozpalono, biorąc pod uwagę klimat subtropikalny panujący tu przez cały rok, ale przewód kominowy istniał, był drożny, a zapas drewna przygotowany, gdyby ktoś wpadł na taki pomysł. Pozostałe miejsca były dostępne na zasadzie „kto pierwszy, ten lepszy” przy zachowaniu reguły, że żaden midszypmen posiadający choć resztki instynktu samozachowawczego nie będzie spierał się o pierwszeństwo z admirałem czy nawet kapitanem.
Honor poczekała, aż wszyscy usiedli, i zagaiła:
— A więc, panie i panowie, zastanowiliście się nad kwestią poruszoną na zajęciach?
Przez moment panowała cisza i bezruch, po czym uniosła się jedna ręka.
— Tak, panie Gillingham? Widzę, że chce pan zagrać.
— Tak wyszło, ma’am — zadudnił zaskakująco głębokim basem szczupły chłopak z akcentem rodem z Alizon.
— Ktoś musi — zgodziła się Honor. — Ma pan dodatkowe punkty za odwagę wykazaną tak wcześnie.
Kilku midszypmenów zachichotało, a Gillingham wyszczerzył radośnie zęby… z szacunkiem naturalnie.
— Dziękuję, ma’am — po czym odchrząknął, spoważniał i powiedział: — Zdziwiło mnie trochę to, co pani powiedziała, że na wojnie nie ma czegoś takiego jak prawdziwe zaskoczenie.
— To nieco uproszczona wersja — poprawiła go Honor. — Powiedziałam, że biorąc pod uwagę możliwości nowoczesnych sensorów, istnieje naprawdę niewielka szansa, by jakiś okręt mógł zbliżyć się niezauważony na odległość skutecznego ognia do innego. W tych warunkach jeśli mówimy o zaskoczeniu, nie mamy na myśli sytuacji, gdy przeciwnik nie zauważa zbliżającego się zagrożenia, ale źle odczytuje to, co widzi.
— Rozumiem, ma’am. Ale jeżeli jedna ze stron faktycznie nie dostrzeże zbliżania się drugiej?
W tym momencie w powietrze uniosła się inna ręka.
— Tak, pani Hearns? — spytała Honor. — Chce pani coś dodać?
— Tak, milady.
Nikt nie zareagował, choć tradycyjnie midszypmenowie do wszystkich starszych stopniem powinni zwracać się „sir” lub „ma’am” bez wdawania się w niuanse arystokratycznych tytułów. Wszyscy jednak zdawali sobie sprawę, że żaden mieszkaniec Graysona, gdziekolwiek by się znajdował i jakikolwiek miałby stopień, nie zwróci się do Honor inaczej niż „milady”.
— Wydaje mi się, że chodzi pani o to, że trzeba stworzyć zaskoczenie — dodała Hearns. — Użyć manewrów lub środków do prowadzenia wojny radioelektronicznej czy innych metod, by przeciwnik wziął pani okręty za takie, jakie pani chce, a nie takie, jakimi są w rzeczywistości. Czyli żeby zobaczył to, co pani chce, by zobaczył. Tak postąpiła pani na przykład w czwartej bitwie o Yeltsin.
— Zgadza się, o to właśnie mi chodziło — przyznała Honor.
Co prawda nie była zachwycona doborem przykładu, ale zdążyła się już pogodzić z dziwną prawidłowością, iż midszypmeni prawie odruchowo podawali jako przykłady stoczone przez nią bitwy. W większości przypadków nie było to zresztą wazeliniarstwo, tylko szukanie czegoś, co było dla nich realne i o czym wiedzieli, że jeśli ona coś powie, będzie to wynikało z doświadczenia, a nie z teorii.
— A czwarta bitwa o Yeltsin jest tego dobrym przykładem — dodała Honor. — Podobnie jak trzecia bitwa o Yeltsin, w której admirał White Haven zdołał wprowadzić w błąd co do sił, którymi dysponował, admirała Parnella do chwili, w której ten nie mógł już wycofać się bez walki.
— Rozumiem, ma’am — zgodził się Gillingham. — Ale admirał White Haven użył systemów maskowania elektronicznego i minimalnej mocy napędów, dzięki czemu wróg w ogóle nie zauważył części jego okrętów. Nie wykryto ich, więc nie była to dokładnie taka sytuacja, o jakiej mowa, czyli doprowadzenie przeciwnika do tego, by zobaczył fałszywy obraz.
— Ma pan częściowo rację, ale nie do końca. — Honor spojrzała na Jacksona Kriangsaka. — Zechce pan to wyjaśnić, admirale? Był pan tam wtedy, więc wie pan najlepiej.
Kilkoro midszypmenów wytrzeszczyło oczy, a wszyscy spojrzeli na grubawego admirała ze znacznie większym szacunkiem.
— Byłem, milady — potwierdził Kriangsak, z trudem powstrzymując szeroki uśmiech wywołany reakcją większości obecnych, i spojrzał na Gillinghama. — Jak sądzę, księżnej chodzi o to, że gdy przeciwnik wykrył zamaskowaną część naszych sił, było już za późno, by mógł uniknąć walki, ale wykrył je, nim otworzyły one ogień. Proszę sprawdzić pobitewne raporty admirałów White Havena i D’Orville’a, jak też relację admirała Parnella poproszonego przez wywiad o przedstawienie swego punktu widzenia, nim odleciał na Beowulfa. Jeżeli ta relacja nadal jest tajna — nie powinna być, ale z oficerami wywiadu nigdy nic nie wiadomo — proszę mi dać znać, a uzyskam dla pana dostęp do niej.
Gillingham skinął głową bez słowa. Kriangsak zaś dodał:
— Ze wszystkich trzech źródeł dowie się pan, że nawet mimo użycia najlepszych środków elektronicznych i dostarczenia przez nasz wywiad Parnellowi fałszywych informacji o siłach stacjonujących w tym systemie, przeciwnik wykrył i właściwie zidentyfikował nasze zamaskowane okręty, zanim znalazł się całkowicie w pułapce. Owszem, został zmuszony do odwrotu i poniósł ciężkie straty, ale gdyby nie wykrył naszych okrętów jeszcze przez kwadrans, straciłby wszystkie jednostki. Do pewnego momentu widział dokładnie to, co spodziewał się zobaczyć na podstawie fałszywych informacji podrzuconych przez nasz wywiad, i dlatego ten przykład także jest jak najbardziej adekwatny, choć przyznaję, że czwarty Yeltsin jest wręcz podręcznikowy.
— Niech już będzie — westchnęła Honor. — Ale zwróćcie uwagę, że cechą naprawdę doskonałego oficera jest zdolność przezwyciężania własnych oczekiwań. A Amos Parnell jest jednym z najlepszych taktyków, jakich miałam okazję poznać. Dokonał tego co prawda za późno, by uniknąć klęski, ale na tyle wcześnie, by earl White Haven znalazł się w pozycji umożliwiającej całkowite zamknięcie pułapki i zniszczenie sił, którymi Parnell dowodził.
— Fakt, milady — przytaknął Kriangsak. — A naprawdę próbowaliśmy. Mój krążownik liniowy wraz z resztą eskadry znajdował się w najlepszej pozycji, by go oskrzydlić, a i tak nam się wymknął. Może i na nasze szczęście, bo przy tylu okrętach liniowych nie wyszłoby to nam na zdrowie.
— Zgoda, rozumiem, sir — przyznał Gillingham. — Earl White Haven próbował jednak osiągnąć kompletne zaskoczenie. Czy w opinii pana, sir, i admirał Harrington my nie powinniśmy tego próbować?
Ton był pełen namysłu, nie wyzwania. Honor potarła czubek nosa, zastanawiając się nad najlepszym doborem słów, i dopiero po dłuższej chwili odparła:
— Oboje z admirałem Kriangsakiem tłumaczymy, że błędem byłoby uwierzenie we własną przebiegłość i próba manipulowania przeciwnikiem. Najgroźniejszym zaskoczeniem jest bowiem to, które przeżywa się, gdy nagle okazuje się, że przeciwnik zorientował się, w czym rzecz, i sam przygotował skuteczną niespodziankę. Jednym z najlepszych przykładów takiej właśnie sytuacji taktycznej była bitwa o Midway na Ziemi w połowie drugiego stulecia Przed Diasporą. Tak na marginesie to zechce pan, panie Gillingham, przygotować krótką analizę tego, w jaki sposób Cesarska Marynarka Japonii padła ofiarą nadmiernej pewności siebie w tej bitwie. Proszę być przygotowanym do podzielenia się nią z resztą grupy i proszę przenieść z archiwum morskich marynarek wojennych do bazy danych taktyki następujące hasła: bitwa o Midway, admirałowie: Raymond Spruance, Chester Nimitz, Chiuchi Nagumo i Isoroku Yamamoto.
— Tak, ma’am — potwierdził bez zbytniego entuzjazmu Gillingham.
Bez entuzjazmu, ale i bez rezygnacji — polecenie bowiem nie było zbytnim zaskoczeniem. Midszypmeni szybko zorientowali się, że Honor ma nie tylko skłonność do przydzielania tego typu indywidualnych zadań, ale także do wybierania interesujących przykładów.
— Wracając do tematu — podjęła Honor — chodzi mi o uzmysłowienie wam, że choć zawsze warto starać się, by wróg nie docenił lub źle ocenił wasze siły, nie powinniście nigdy być pewni, że się wam to udało. Należy wykorzystywać wszystko, co może dać przewagę, ale plany opierać na założeniu, że przeciwnik pozna prawdę w oparciu o odczyty sensorów lub też się jej domyśli.
— Przepraszam, milady, ale nie tak postąpiła pani w czwartej bitwie o Yeltsin — zaoponowała cicho Hearns.
Kilkoro midszypmenów poruszyło się niespokojnie, oczekując burzy z piorunami lub innego kataklizmu w reakcji na taką bezczelność, ale Honor tylko przekrzywiła głowę i czekała na ciąg dalszy.
— Użyła pani środków walki radioelektronicznej, by zmienić sygnatury superdreadnoughtów tak, by udawały lżejsze okręty, aby skłonić przeciwnika do zbliżenia się w skuteczny zasięg ognia — wyjaśniła Abigail. — W pani pobitewnym raporcie, lub raczej w jego odtajnionej części, do której zdołałam uzyskać dostęp, nie jest to co prawda dosłownie napisane, ale wynika z niego jednoznacznie, że liczyła pani na to, że dowodzący okrętami Ludowej Marynarki zobaczy dokładnie to, co chciała pani, by zobaczył, prawda?
— Prawda — przyznała Honor — ale należy pamiętać, że była to sytuacja dość wyjątkowa. Nie miałam wyboru, musiałam związać przeciwnika walką, a moje okręty dysponowały zbyt małym przyspieszeniem, by wymusić bój spotkaniowy, gdyby zdecydował się on unikać walki. Musiałam go powstrzymać, zanim farmy orbitalne Graysona znajdą się w zasięgu jego rakiet, równocześnie zaś nie mogłam mu pozwolić wycofać się na maksymalny zasięg i ostrzelać ich, wykorzystując rakiety jako pociski balistyczne już bez napędu, a więc nie do wykrycia. Musiałam więc przyjąć plan, który, prawdę mówiąc, nie był zbyt dobry… Mówiąc wprost, był desperacki… i nie byłam wcale pewna, że się powiedzie.
Nie dodała, że nie liczyła na to, by któryś z jej okrętów przetrwał ten plan, nawet jeśli się on powiedzie, ponieważ nie było sensu im tego uświadamiać. Jeszcze nie.
— A bitwa o Cerberus, ma’am? — spytała uprzejmie Theresa Markovic.
Gdy Honor odwróciła ku niej głowę, dodała:
— Przeprowadziła pani atak, używając wyłącznie silników manewrowych. I przeciwnik nie zauważył pani okrętów pomimo najnowszych sensorów, dopóki nie otworzyły one ognia.
— Hmm… — Honor przekrzywiła głowę. — Nie wiedziałam, że mój raport o przebiegu tej bitwy znajduje się w ogólnodostępnej bazie danych, pani midszypmen.
I omal nie zachichotała, widząc, jak twarz rudowłosej Markovic traci nagle jakikolwiek wyraz. Po czym spojrzała na Kriangsaka i powiedziała spokojnie:
— Widzę, że kuchenne wejście na drugi poziom bazy taktycznej Młyna jest wciąż otwarte.
— Ano jest, ma’am. Sądziliśmy, że je zamknęliśmy, ale wygląda na to, że znowu się nam nie udało.
Po jego słowach widać wręcz było falę ulgi przetaczającą się przez midszypmenów. Nie trzeba było zdolności Nimitza, by stwierdzić, że wszyscy obecni odkryli tę furtkę i korzystali z niej. I że odetchnęli, gdy stało się jasne, iż Markovic (a co za tym idzie i pozostali) nie oberwie za to, jak się obawiali.
Było to całkiem zrozumiałe, natomiast Honor zastanawiała się, ile czasu upłynie, zanim się zorientują, że brak stanowczej reakcji dowództwa w tej sprawie jest celowy. Co prawda co roku zmieniano sposób, w jaki można było korzystać z owej „furtki”, ale istniała zawsze, a instruktorzy akademii starannie notowali, którzy studenci byli na tyle pomysłowi i żądni wiedzy, że ją znaleźli i zdołali wykorzystać.
— Natomiast co się tyczy pani pytania, to Cerberus na pewno nie jest przykładem, który wybrałabym jako modelowy, chcąc kogoś nauczyć, jak zaplanować bitwę — dodała Honor.
— Ale… ale ten plan powiódł się idealnie, ma’am! — zaprotestował Gillingham, nie zdając sobie sprawy, że właśnie przyznał się do wścibiania nosa tam, gdzie nie powinien. — Jak Terri powiedziała, przeciwnik nie miał pojęcia o istnieniu pani okrętów, dopóki te nie zaczęły strzelać. Zniszczyła pani wszystkie okręty wroga bez choćby jednego trafienia z ich strony! Nie zdołałem znaleźć ani jednej bitwy rozegranej w ciągu ostatnich trzystu lat, która miałaby zbliżony wynik!
— W takim razie sugeruję, by sprawdził pan, co kontradmirał Lester Tourville zrobił z okrętami komodor Yeargin w systemie Adler, panie Gillingham — Honor prawie warknęła ponuro. — Sądzę, że orzeczenie sądu jest dostępne w bazie danych taktyki. Ujmując rzecz w skrócie, zrobił z naszą pikietą dokładnie to samo co ja z okrętami Ludowej Marynarki w Cerberusie, i to w znacznie trudniejszych warunkach. A raczej powinny to być dla niego znacznie trudniejsze warunki.
Twarz Gillinghama także stężała, gdy usłyszał jej ton, toteż zmusiła się do zrobienia krótkiej przerwy i wzięcia paru głębokich oddechów. Gdy odezwała się ponownie, mówiła już prawie normalnym tonem:
— Zresztą nie pierwszy raz przydarzyło się to pikiecie, która powinna spodziewać się ataku. Na przykład… — przerwała i przyjrzała się midszypmenom. Wybrała ciemnooką blondynkę siedzącą obok Theodore’a: — Pani Sanmicheli, ponieważ pan Gillingham będzie zajęty analizowaniem bitwy o Midway, chciałabym, aby pani zainteresowała się bitwą koło wyspy Savo w tej samej wojnie i porównała to, co przytrafiło się okrętom alianckim, z losem, jaki spotkał jednostki komodor Yeargin. Może pani także sprawdzić bitwę o system Farnham i poszukać podobieństw oraz różnic między Savo, Midway, Adlerem i tym, co zdarzyło się Baoyvanowi Andermanowi, gdy ktoś spróbował go tam zaskoczyć.
— Tak, ma’am — odrzekła Sanmicheli.
Honor uśmiechnęła się krzywo i wróciła wzrokiem do Gillinghama.
— Co się zaś tyczy Cerberusa, panie Gillingham, mogłam się w ten sposób zbliżyć do przeciwnika tylko dzięki pewnym bardzo specyficznym okolicznościom, których wystąpienia nie mógłby spodziewać się żaden admirał. Po pierwsze, wiedziałam, gdzie przeciwnik wyjdzie z nadprzestrzeni, co pozwoliło mi przewidzieć najbardziej prawdopodobny kurs, jaki obierze, chcąc dotrzeć do planety. Po drugie, korzystając z tych informacji, zdołałam tak rozmieścić swoje okręty, by mieć za plecami Cerberus A. A po trzecie, żaden zdrowy na umyśle dowódca ani przez moment nie rozważałby takiego manewru, co było głównym atutem umożliwiającym zaskoczenie oficera Ludowej Marynarki, który dowodził wlatującymi w głąb systemu jednostkami. Z tego co wiem, był jak najbardziej zdrowy na umyśle. Doświadczenie nauczy pana, panie Gillingham, że choć zwariowane pomysły mają przewagę nieprzewidywalności, generalnie nie są dobrymi rozwiązaniami.
— Rozumiem, że warunki były nietypowe, ma’am — Markovic postanowiła przyjść koledze z pomocą, co było odważne, biorąc pod uwagę, jak szybko i jak obszerne analizy Honor dziś rozdzielała. — Ale pani plan nie wydaje mi się wcale zwariowany. I powiódł się!
— Powiódł się. A zadała pani sobie trud, by sprawdzić, jak wiele czynników zadziałało na moją korzyść, podczas gdy z równym powodzeniem mogło być odwrotnie?
— Odwrotnie, ma’am?
— Ano właśnie — Honor spojrzała na Henke.
Obie dokładnie przeanalizowały kiedyś całą bitwę. Honor pamiętała pełną przerażenia reakcję Henke, gdy ta usłyszała, jak wyglądał plan bitwy.
— Kapitan Henke, zechce pani skomentować potencjalne wady mojego planu? — zaproponowała Honor.
— Oczywiście, milady. Jak rozumiem, bez złośliwości i z należytym szacunkiem — dodała Mike, starając się ukryć uśmiech.
Starsi stopniem goście wymienili rozbawione spojrzenia — większość kadry oficerskiej Królewskiej Marynarki wiedziała o łączącej obie przyjaźni, toteż kontradmirał Kriangsak z radosnym uśmiechem usiadł wygodniej i założył nogę na nogę.
— Pierwszą i najoczywistszą wadą planu księżnej Harrington, pani Markovic, było to, że nie zostawiał on żadnego marginesu błędu — wyjaśniła spokojnie Henke. — W praktyce wyczerpała zapasy paliwa, dolatując do przeciwnika, i gdyby ten wykrył jej okręty i wykonał jakiś radykalny manewr, jej jednostki po kilku godzinach używania normalnego napędu nie miałyby paliwa w ogóle. Co oznacza, że nie miałyby energii, gdyby przeciwnik zdecydował się rozpocząć walkę. A żaden nie miał dość paliwa, by dolecieć do najbliższego systemu planetarnego, gdyby przegrała i została zmuszona do ucieczki. Drugą słabość planu stanowiło to, że zakładał, iż operatorzy wrogich sensorów będą głupi i ślepi. Użycie silników manewrowych pozwala uniknąć wykrycia przez sensory grawitacyjne, czyli te, na których najbardziej i odruchowo polegają oficerowie taktyczni. Ale wszystkie inne sensory mogły bez trudu namierzyć okręty księżnej Harrington. Założenie było sensowne, ponieważ Ludowa Marynarka w przeciwieństwie do nas nie utrzymuje pod stałą obserwacją najbliższej okolicy. Po wtóre, nie spodziewali się niczego tam znaleźć, więc nie szukali, ale gdyby poszukali, musieliby znaleźć wszystkie jej okręty. Poza tym użycie tego napędu dawało całkiem spektakularne, i nazwijmy to, energiczne strumienie gazów wylotowych, a systemy maskowania elektronicznego używane przez Ludową Marynarkę nie są tak dobre jak nasze.
Ponieważ dzięki zbiegowi okoliczności admirał Harrington wiedziała, jaki kurs najprawdopodobniej przyjmie przeciwnik, mogła wykorzystać lokalne słońce, by zredukować skuteczność sensorów szerokopasmowych. Atakowała bowiem prosto ze słońca i jego promieniowanie oślepiało każdy sensor skierowany prosto na nie. Gdy jej okręty wyleciały poza tę osłonę, poruszały się już z wyłączonym napędem i innymi źródłami emisji. To znacznie utrudniało wykrycie ich, ale tego nie uniemożliwiało. Czujni operatorzy namierzyliby jej okręty wystarczająco wcześnie, by zniweczyć jej plany. Gdyby zaś admirał Harrington nie posiadała informacji, dzięki którym przewidziała kurs przeciwnika, wszystkie te założenia byłyby niewykonalne. Jestem pewna, że wówczas ułożyłaby bardziej konwencjonalny plan, ale nie to jest tematem naszych obecnych rozważań. Innych wad i słabości była jeszcze cała masa, ale ostatecznie ważna była jeszcze jedna. Gdyby przeciwnik wykrył jej okręty, najrozsądniejsze, co mógłby zrobić, to udać, że tak się nie stało. Do śledzenia wystarczyłoby używać sensorów pasywnych, a wtedy admirał Harrington nie byłaby w stanie stwierdzić, że została zdemaskowana. Ponieważ nie używała napędu typu impeller, jej okręty nie posiadały ekranów. Gdyby dowodzący okrętami Ludowej Marynarki dobrze wszystko obliczył, odpaliłby pełną salwę burtową w takim momencie, by jej jednostki nie zdołały uruchomić głównych napędów, więc jako jedyną obronę przed rakietami miałaby antyrakiety i sprzężone działka laserowe. Bez ekranów i osłon burtowych nie byłaby w stanie zapobiec błyskawicznemu zniszczeniu wszystkich jej jednostek. Biorąc to wszystko pod uwagę, nie mogę autorytatywnie stwierdzić, że plan księżnej Harrington był najryzykowniejszą głupotą stawiającą wszystko na jedną kartę w dziejach Royal Manticoran Navy i Marynarki Graysona, natomiast przyznam, że nie znalazłam jak dotąd innego przykładu, do którego bardziej pasowałoby to określenie.
Gillingham i Markovic spojrzeli na siebie, przełknęli z pewnym wysiłkiem ślinę i zerknęli z obawą na gospodynię. Ta zamiast wybuchnąć słusznym gniewem, uśmiechnęła się do Henke i wyjaśniła Gillinghamowi:
— Kapitan Henke nie potrafiła jednak w podsumowaniu odpuścić sobie złośliwości, ale z tym należało się liczyć. Natomiast poza tym, wszystko, co powiedziała, zgadza się z prawdą, to było postawienie wszystkiego na jedną kartę z konsekwencją, iż porażka oznacza śmierć. Tylko że w sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, nie mieliśmy nic do stracenia. Nie mogłam uciec i zostawić na Hadesie ponad stu tysięcy ludzi pragnących się stamtąd wyrwać. Przeciwnik dysponował przewagą liczebną i ogniową, a ja miałam na okrętach szkieletowe załogi, które dopiero zaczynały się zgrywać i przypominać sobie dawne umiejętności lub też uczyć się nowych w niektórych przypadkach. Każde konwencjonalne starcie musiałoby się zakończyć naszą klęską i zniszczeniem wszystkich okrętów przy zadaniu niewielkich strat przeciwnikowi. Istniała możliwość, że zdołam go zamknąć między systemem obrony planetarnej a swoimi okrętami, ale uznałam ją za mało prawdopodobną i okazało się, że miałam rację, ponieważ wrogie siły przybyły właśnie dlatego, że ubecki dowódca sektora podejrzewał rewoltę więźniów. Dlatego też przeciwnik nie wszedłby w zasięg ognia stanowisk obrony planetarnej, a więc plan wzięcia go w dwa ognie spaliłby na panewce.
Zdecydowałam się więc na ryzykowną taktykę, którą mogłam wykorzystać tylko raz, wychodząc z założenia, że jeśli się mi powiedzie, wygram bitwę szybko i przy relatywnie małych stratach. Natomiast jak powiedziała z podziwu godną powściągliwością kapitan Henke, gdyby się nie powiódł, doprowadziłoby to do zniszczenia wszystkich moich okrętów i śmierci praktycznie wszystkich ludzi. Wybór tego planu uzasadniała wyłącznie pewność, że w przypadku każdego innego i okręty, i ludzie byliby skazani. Przez długą chwilę w sali panowała cisza. Midszypmeni analizowali to, co Honor powiedziała, gdyż rzadko zdarzało się, by dowódca stawał przed tak drastyczną alternatywą, o jakiej właśnie usłyszeli.
Wreszcie Markovic odchrząknęła i przyznała:
— Nie sądzę, byśmy powinni uznać tę taktykę jako wzorcową, mimo że okazała się skuteczna, ma’am.
— Bardzo słusznie — oceniła Honor. — A gdybym przypadkiem znalazła ją w odpowiedzi na któreś z pytań w teście, autor tej odpowiedzi usłyszałby komentarz, przy którym to, co wygłosiła kapitan Henke, byłoby zbiorem komplementów.
Zebrani parsknęli śmiechem, lecz Gillingham, gdy odezwał się po chwili, mówił już całkiem poważnym tonem.
— Jeśli dobrze rozumiem, to chce pani powiedzieć, ma’am, że tak w czwartej bitwie o Yeltsin, jak i w bitwie o Cerberus uznała pani, że nie ma innego wyboru niż walka pomimo przewagi przeciwnika. Dlatego też spróbowała pani stworzyć i wykorzystać wszelkie dające przewagę okoliczności. Były one decydujące dla wyniku bitwy o Cerberus, ale pani plan w bitwie o Yeltsin nie był aż tak poważnie od nich uzależniony. Chodzi mi o to, że nie miało znaczenia, czy okażą się one całkowicie skuteczne czy nie: musiała pani walczyć, ale prawdziwym problemem było dotarcie w zasięg skutecznego ostrzału. Obie strony dysponowały zbliżoną siłą ognia, a to, że zdołała pani ogłupić przeciwnika tak dalece, że podzielił siły, tylko ułatwiło pani zadanie. Czy dobrze rozumiem, ma’am?
— W ogólnych zarysach tak — zgodziła się Honor i rozejrzała po obecnych. — Andrea? Rozmawiałyśmy o tym parę dni temu, zechciałabyś odpowiedzieć panu Gillinghamowi?
— Oczywiście, ma’am. — Jaruwalski przyjrzała się z namysłem Gillinghamowi. — Widzi pan, taktyka to sztuka, nie nauka. Nie da się dokładnie obliczyć wszystkiego i stworzyć reguł zapewniających zwycięstwo w każdych warunkach. Są naturalnie pewne generalne zasady, którymi kieruje się każdy dobry taktyk, ale nie są to zasady wiążące jego czy też jego przeciwników. Tajemnica zwycięstwa według mnie nie leży w manipulowaniu przeciwnikiem, ale w stworzeniu sytuacji, w której można wybrać korzystne dla siebie manewry i sposoby ostrzału. Teoretycznie jest to proste, problemy zaczynają się przy wykonaniu, i to zdolność praktycznej realizacji planu odróżnia dobrego taktyka od przeciętnego. Takie skuteczne wykonanie często zależy jednakże od wiedzy, kiedy należy złamać reguły, podjąć, jak to się potocznie mówi, „skalkulowane ryzyko”, czy to dlatego, że nic innego nie rokuje szans na sukces, czy też dlatego, że „czuje się okazję”. Niczego nie pominęłam, ma’am?
— Z ważniejszych rzeczy nie — oceniła Honor. — Należy jednakże pamiętać, że wyczucie, kiedy należy złamać zasady, nie jest czymś, z czym każdy z nas się rodzi. Jest to talent i zdolność, które rozwija się poprzez zdobywanie wiedzy, zaczynając od wstępu do taktyki i ćwiczeń w symulatorach, na udziale w prawdziwych walkach kończąc. Jeśli ma się szczęście i przeżyje, zaczyna się wtedy go rozwijać, zbierając doświadczenia. Wasi instruktorzy są po to, by nauczyć was doktryny i dać pojęcie o możliwościach sprzętu, którym będziecie dysponować. Przekazują wam też to, co uznaliśmy za najcenniejsze i najtrafniejsze z osiągnięć dawnych teoretyków militarnych od Sun-Tzu do Gustava Andermana, oraz analizy i omówienia stoczonych bitew tak historycznych, jak i współczesnych. Próbujemy nauczyć was przede wszystkim, czego nie robić, w oparciu o doświadczenia i zinstytucjonalizowaną mądrość Royal Manticoran Navy. W symulatorach będziecie wykonywać różne zadania i pełnić rozmaite funkcje, od młodszego oficera trzymającego wachtę na niszczycielu toczącym pojedynek z pojedynczym przeciwnikiem, aż do admirała dowodzącego z pomostu dowodzenia superdreadnoughta starciem flot. I będziemy krytykowali wasze posunięcia przez cały czas. Jeżeli jesteście rozsądni, będziecie uważnie wszystkiego słuchać i uczyć się, wyciągając wnioski z własnych błędów. Ale zapamiętajcie jedno: kiedy będziecie dowodzić w ogniu walki, nic, czego możemy was nauczyć, tak naprawdę nie będzie miało znaczenia. Będzie bardzo dobrze, jeśli ta wiedza pozostanie gdzieś w waszych umysłach, bo będzie wam potrzebna, ale najważniejsze będą decyzje podjęte przez was na podstawie oceny sytuacji, w której właśnie będziecie się znajdować. Część z was tego nie przeżyje.
Rozejrzała się po midszypmenach, obserwując ich reakcje i badając uczucia. Jak zwykle u tak młodych ludzi przeważało przekonanie o własnej nieśmiertelności i niezniszczalności. Jedyne, co mogła zrobić, to przygotować ich na chwilę szokującej prawdy, gdy poczują, jak trafienia targają ich okrętami, i zobaczą wokół śmierć i zniszczenie. Dopiero wtedy uświadomią sobie tak naprawdę, że mogą zginąć — tak jak każdy na pokładzie.
— Nawet jeśli zrobicie wszystko dobrze i wykorzystacie wszystkie okazje, możecie znaleźć się w sytuacji, w której największy geniusz taktyczny nie byłby w stanie zrównoważyć przewagi przeciwnika — dodała Honor cicho. — Przydarzyło się to Edwardowi Saganami i Ellen D’Orville. A skoro przytrafiło się to im, może przytrafić się każdemu z was. Jestem tego zresztą najlepszym dowodem, bo to właśnie przydarzyło się Prince Adrianowi w systemie Adler. W każdej sytuacji będziecie mogli jednakże liczyć na trzy rzeczy. Pierwszą jest tradycja Royal Manticoran Navy; gdy ukończycie akademię, będzie to wasza tradycja, obojętnie jaki mundur przywdziejecie. Nauczcie się, czego tak naprawdę się od was oczekuje, bez bohaterstwa rodem z holodram i mitów, w jakie obrastają wszystkie fakty, a będziecie mieli przewodnika, który nigdy was nie zawiedzie. Może doprowadzić do waszej śmierci, ale nigdy nie postawi was w sytuacji, w której musielibyście zgadywać, co jest waszym prawdziwym obowiązkiem. Po drugie, będziecie mieli wiarę we własne siły i zaufanie do własnych możliwości, wyszkolenia, sprzętu i co ważniejsze do waszych ludzi. Oraz przede wszystkim do swej oceny sytuacji. Nie zawsze będzie ona idealna, czasami mimo wszystkiego, czego nauczycie się w akademii czy na Zaawansowanym Kursie Taktycznym, okaże się błędna, ale musicie wierzyć w siebie, a to z tego prostego powodu, że nie będzie nikogo innego, w kogo moglibyście uwierzyć. Losy waszego okrętu i waszej załogi będą zależały od waszych decyzji i nawet jeśli będą one całkowicie słuszne, okręt może zostać uszkodzony, a niektórzy ludzie zginą. Pogódźcie się z tym od razu, bo tak właśnie będzie.
Przeciwnik będzie pragnął przeżyć równie bardzo jak wy, a najczęściej jedynym sposobem, by to osiągnąć, będzie zabicie was. Bo wy będziecie próbowali zabić jego. I zaręczam wam, że czekają was noce pełne koszmarów i takie, w których zabici będą was prześladować. Będziecie sobie wielokrotnie zadawać pytanie, czy nie uratowalibyście choć kilku z nich, gdybyście byli sprytniejsi, szybsi czy czujniejsi. Czasami odpowiedź będzie twierdząca, ale to niczego nie zmieni. Powinniście wtedy powiedzieć sobie, że postąpiliście najlepiej, jak potrafiliście, i zrobiliście, co do was należało — i oni także. Tyle że oni zginęli i co by o tym nie myślała resztą wszechświata, umrzecie przekonani, że powinniście byli spisać się lepiej i znaleźć jakiś sposób, by ich ocalić. Co gorsza, będziecie wracali myślami do tego, co zaszło, analizowali to, mając dodatkową wiedzę nabytą po fakcie, i godzinami zastanawiali się nad słusznością decyzji, na podjęcie której mieliście minuty. I dojdziecie do tego, co i kiedy spieprzyliście, a za co oni zapłacili życiem.
Honor zrobiła przerwę, a siedzący obok Kriangsak i kapitan Garrison, główny programista symulatorów Młyna, kiwnęli głowami równie poważni i posępni jak ona. Po chwili milczenia Honor powiedziała cicho:
— Zaakceptujcie to teraz. Zaakceptujcie albo znajdźcie sobie inne zajęcie. Ostrzegam was, tak jak mnie ostrzegał mój wykładowca i przyjaciel, admirał Courvosier, że nawet jeśli będziecie pewni, że rozumiecie, o czym mówię, to gdy ta sytuacja nastąpi, odkryjecie, że nie byliście przygotowani na poczucie winy. Nie można się na to przygotować, dopóki się tego nie doświadczy. I dlatego trzecim wspierającym czynnikiem w bitwie będzie świadomość, że jeśli coś spieprzycie, to wasi ludzie zginą niepotrzebnie i ich śmierć będzie bezużyteczna. Nie jest waszym zadaniem utrzymywanie ich przy życiu za wszelką cenę, natomiast jest waszym obowiązkiem dopilnowanie, by nie zginęli na darmo. Będziecie im to winni, a oni będą tego po was oczekiwać i świadomość, że nie możecie ich zawieść, będzie powodowała, że nie przestaniecie myśleć i wydawać rozkazów, mimo że nieprzyjaciel będzie rozstrzeliwał wasz okręt. A jeśli nie wierzycie, że świadomość ta będzie miała taki efekt, to fotel kapitański na mostku królewskiego okrętu nie jest dla was właściwym miejscem.
W sali panowała absolutna cisza.
Honor pozwoliła jej trwać przez kilkanaście sekund, po czym rozsiadła się wygodnie i uśmiechnęła lekko.
— Z drugiej strony — dodała dużo swobodniejszym tonem — wasza służba nie będzie nieprzerwanym pasmem desperackich bitew na śmierć i życie. Zapewniam was, że nudzić się wam będzie aż zanadto, a znajdzie się też chwila odprężenia czy nawet czystej przyjemności. Niestety dzisiejsza noc nie będzie do nich należeć.
Zostało to skwitowane kolejną salwą śmiechu.
Honor poczekała, aż wesołość wygaśnie, i oświadczyła:
— Admirał Kriangsak z wydatną pomocą kapitana Garrisona był uprzejmy stworzyć dla was, moi mili, pewien problemik taktyczny.
Większość midszypmenów spojrzała ze zgrozą na Kriangsaka, który uśmiechał się niewinnie.
— Podzielimy się na trzy zespoły — dodała Honor. — Admirał Kriangsak będzie doradcą pierwszego, kapitan Garrison drugiego, a kapitan Thoma trzeciego.
Wskazała na rudowłosą kobietę, której kurtkę mundurową podobnie jak jej własną zdobiła krwistoczerwona baretka Manticoran Cross.
— Kapitan Henke i komandor Jaruwalski będą rozjemcami i sędziami — dokończyła.
— A pani, milady? — spytała niewinnie Jaruwalski.
— A ja, pani komandor — odparła z nieukrywaną radością Honor — będę dowodziła siłami wroga.
Z grona midszypmenów dobiegł stłumiony jęk.
Honor uśmiechnęła się złośliwie.
— Panie i panowie, sprawa jest prosta — oświadczyła. — Jeśli po zakończeniu ćwiczenia pozostanie wam choćby jeden okręt, zdaliście. Jeśli nie…
Tym razem nikt nie miał siły nawet na cichy jęk.
— W takim razie — oznajmiła ochoczo Honor — nie ma sensu marnować więcej czasu: bierzmy się do roboty!