— Nie wierzę — oznajmiła Michelle Henke, hrabina Gold Peak, wpatrując się ze złością w wodę Zatoki Jasona z okna gościnnego pokoju na trzecim piętrze posiadłości Honor. — Co Beth sobie myśli, do cholery?!
— Że nie miała wyboru — odparła posępnie zza jej pleców Honor. — Bo nie miała i nie ma.
Honor przedłużyła pobyt na Manticore na prośbę Królowej, przebywając na zmianę w domu, w pałacu Mount Royal i w graysońskiej ambasadzie. Jej szczególny status wysoko urodzonej — i to nader wysoko urodzonej — w obu państwach dawał jej szczególną pozycję i szczególny punkt widzenia. I mimo iż nienawidzili jej serdecznie wszyscy członkowie nowego rządu, zresztą z wzajemnością, była zbyt cennym łącznikiem z Protektorem, by w jakikolwiek sposób to okazali. Elżbieta i Benjamin wiedzieli, że Honor cieszy się zaufaniem tego drugiego, a nawet High Ridge był świadom, że jeśli chce poznać prawdziwą opinię Protektora w jakiejś sprawie, Honor jest najpewniejszym źródłem.
Dzięki temu mogła bez przeszkód obserwować najgłupsze i najhaniebniejsze momenty w dziejach Gwiezdnego Królestwa Manticore.
Henke z kolei dopiero niedawno wróciła do Królestwa i nie była do końca zorientowana, w jakie bagno zdążyły się zmienić stosunki w najwyższych sferach i cała polityka państwa. Została hrabiną Gold Peak po śmierci ojca i brata, ale jej okręt wchodził w skład Ósmej Floty i nie było sposobu, by zdążyła wrócić na ceremonię pogrzebową. Dlatego pozostała na froncie, dowodząc Edwardem Saganami, dopóki White Haven nie wysłał jej do systemu Manticore z propozycją Saint-Justa. Ponieważ Caitrin doskonale dawała sobie radę z zarządzaniem rodowymi dobrami, po krótkim pobycie w domu Mike zdecydowała się przybyć do stolicy, wiedząc, że obowiązki są w jej przypadku, podobnie zresztą jak w przypadku matki, najlepszym lekarstwem na ból i żal.
Zamieszkała naturalnie u Honor i teraz, gdy nie licząc Nimitza i LaFolleta, zostały same, Honor zdecydowała, że nie sposób odwlekać nieuniknionego.Zaczerpnęła głęboko powietrza i powiedziała cicho:
— Przepraszam, Mike.
Michelle zesztywniała i odwróciła się pospiesznie od okna.
— Za co? — zdziwiła się, unosząc brwi.
— Mogłam zatrzymać tylko jedną rakietę. Musiałam wybrać i… wybrałam — powiedziała z bólem w głosie Honor.
Michelle przez parę sekund stała zupełnie nieruchomo i tylko dziwny błysk w jej oczach świadczył, że walczy ze łzami. Kiedy się odezwała, jej kontralt brzmiał prawie normalnie.
— Przecież to nie była twoja wina. Sama bym tak postąpiła… Pewnie, że to boli… cholernie boli… Wiem, że nigdy nie zobaczę już taty czy Cala, ale dzięki tobie mama żyje. I Beth. I Benjamin. — Złapała Honor za ramię i potrząsnęła mocno: — Nikt nie mógł zrobić więcej, niż tobie się udało! Słyszysz? Nikt! I nigdy w to nie wątp!
Honor przez moment spoglądała jej w oczy i nie potrzebowała więzi z Nimitzem, by mieć pewność, że Henke mówi szczerze. Od początku wiedziała, że taka jest prawda, ale bała się, że Mike będzie miała inne zdanie. I do momentu, do którego nie miała pewności, że przyjaciółka nie obwinia jej za śmierć ojca i brata, nie była w stanie choćby w części nie obwiniać się o to sama. Teraz odetchnęła z ulgą.
— Dzięki za zrozumienie — powiedziała cicho.
— Ręce opadają! — jęknęła Michelle, wznosząc oczy ku niebu. — Honor Harrington, jesteś prawdopodobnie jedyną osobą we wszechświecie, która bała się, że nie zrozumiem!
Po czym ponownie spojrzała na kobaltowe wody zatoki.
— Skoro to już sobie wyjaśniłyśmy, to dlaczego niby Beth nie miała wyboru? — spytała.
— Bo cały rząd był zgodny — odparła Honor zadowolona ze zmiany tematu. — Mogła albo się zgodzić, albo odrzucić zgodną opinię wszystkich zgodnie z prawem powołanych ministrów. Teoretycznie mogła to uczynić, ale z praktycznego punktu widzenia byłaby to katastrofa. W najlepszym razie doprowadziłoby to do kryzysu konstytucyjnego, na który nie bardzo możemy sobie pozwolić w obecnej sytuacji. W najgorszym stworzyłoby precedens, z którego w przyszłości mógłby skorzystać rząd, czyli Izba Lordów. Nie wiem jak, ale tak poważne precedensy mają to do siebie, że kiedy zaistnieją, nie sposób przewidzieć, jak zostaną wykorzystane w przyszłości i przez kogo.
— A myślałam, że nie lubisz polityki!
Honor wzruszyła ramionami.
— Nienawidzę, ale od powrotu twojej kuzynki z Manticore zostałam jej nieoficjalnym doradcą, czy mi się to podoba czy nie. Żeby nie było wątpliwości, nie podoba mi się ta rola i nie sądzę, żebym była w niej dobra, ale nie bardzo mogłam odmówić, skoro się uparła, że mnie potrzebuje. A poza tym w ten sposób Benjamin ma pewność, że Elżbieta nie zwariowała. Bo czego idiotycznego rząd by nie wymyślił, on dowiaduje się od kogoś, komu ufa, co na ten temat sądzi Królowa.
— Więc oni naprawdę zamierzają negocjować pokój?! Kiedy tylko krok nas dzieli od zwycięstwa?! — zdumiała się Mike. — Wiedziałam, że to banda idiotów, ale nie sądziłam, że aż takich.
— Obawiam się, że jeszcze większych, i będziemy miały okazję się o tym przekonać — uświadomiła ją Honor posępnie. — A co się tyczy negocjacji pokojowych, to tak właśnie mają zamiar postąpić.
Oscar Saint-Just spojrzał na towarzysza sekretarza Jeffreya Kersainta i zrobił coś, co ten dotąd uważał za niemożliwe. Uśmiechnął się.
Szeroki uśmiech wyglądał dziwnie nie na miejscu na jego zwyczajowo pozbawionej wyrazu twarzy, ale Kersaint doskonale znał powody, dla których Saint-Just był taki radosny. A raczej powód — towarzysz przewodniczący bowiem właśnie z jego, Kersainta, pomocą dokonał nieprawdopodobnego.
— Kupili? — spytał Saint-Just, jakby nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. — Dali się nabrać na wszystko?
— Tak, towarzyszu przewodniczący. Zgodzili się na zawieszenie broni. Obie strony utrzymują obecny stan posiadania do chwili zakończenia negocjacji pokojowych. Zażądali, żebyśmy niezwłocznie wysłali delegację w celu potwierdzenia warunków rozejmu i rozpoczęli rozmowy pokojowe w ciągu dwóch standardowych miesięcy.
— Dobrze! Doskonale! Takie rozmowy można ciągnąć latami, jeśli się chce! — Saint-Just zatarł ręce z zadowoleniem.
Wyglądał jak ktoś, komu właśnie zaproponowano nowe życie… albo co najmniej odłożenie egzekucji.
— Oczywiście, że to może potrwać lata — potwierdził Kersaint. — A może nawet uda nam się wynegocjować traktat pokojowy.
— W to uwierzę, dopiero jak zobaczę dokument! — prychnął Saint-Just, nie kryjąc sceptycyzmu. — Ale nie o to nam chodzi, Jeffrey. Tak naprawdę potrzebujemy tylko czasu. Najpierw by posprzątać, a potem by wymyślić, jak poradzić sobie z tymi ich wynalazkami! Towarzysz admirał Theisman już ma pewne interesujące sugestie w tej kwestii. Doskonała robota, Jeffrey! Naprawdę doskonała!
— Dziękuję, towarzyszu przewodniczący — rozpromienił się Kersaint.
— Sporządźcie z Mosley komunikat. Chcę czegoś optymistycznego. Powiedz jej, żeby ustaliła termin wywiadu, którego udzielę Joan Huertes. Im wcześniej, tym lepiej.
— Natychmiast się tym zajmę, towarzyszu przewodniczący — obiecał Kersaint.
I dosłownie wymiotło go z pokoju. Towarzysz przewodniczący Oscar Saint-Just wpatrzył się w coś, co tylko on mógł zobaczyć. Tym razem uśmiechnął się tylko lekko, ale za to z większą satysfakcją. Jak powiedział Kersaintowi: czas posprzątać…
Otrząsnął się z rozmarzenia i wcisnął klawisz interkomu.
— Słucham, towarzyszu przewodniczący?
— Niech przyjdzie do mnie natychmiast towarzysz admirał Stephanopoulos. A jednostka kurierska Urzędu Bezpieczeństwa ma być gotowa do lotu do systemu Lovat.
— Panie admirale, mam na linii towarzysza admirała Heenserka, chce z panem rozmawiać — oznajmiła porucznik Fraiser.
Lester Tourville uniósł głowę znad ekranu na stanowisku Shannon Foraker. Wraz z nią i Yurim Bogdanovichem omawiali ćwiczenia, zabijając czas w oczekiwaniu nieuchronnego.
— Powiedział może, o co chodzi? — spytał zaskakująco spokojnym głosem.
— Nie, panie admirale, ale to może mieć związek z tym kurierem UB, który zjawił się w systemie czterdzieści pięć minut temu i nie odmeldował się.
— I sądzę, że ma — przyznał Tourville, po czym dodał, patrząc na Shannon: — Wrócimy później do tych ćwiczeń, teraz chyba muszę z nim pogadać.
— Naturalnie — potwierdził Bogdanovich.
Shannon tylko kiwnęła głową, po czym niespodziewanie wyprostowała się.
— Alphand postawił osłony burtowe. Tak samo DuChesnois i Lavalette. Wszystkie okręty eskadry UB to zrobiły.
— W takim razie my też tak zrobimy — odparł spokojnie Tourville. — Wygląda na to, że ma mi coś naprawdę ważnego do powiedzenia.
Foraker zajęła się klawiaturą, wykonując polecenie, a Tourville powoli skierował się w stronę swego fotela. Jeden superdreadnought przeciwko dwunastu nie miał żadnych szans, choć od czterdziestu minut jego artylerzyści mieli w ciągle aktualizowanych namiarach ubecki flagowiec. Wykorzystując co prawda jedynie pasywne sensory, ale przy takiej odległości było to bez znaczenia. Tyle że tamci zapewne zrobili to samo.
— Przełącz na mój fotel, Harrison — polecił Tourville oficerowi łącznościowemu i usiadł.
— Aye, aye, sir — potwierdziła cicho Fraiser.
Tourville uaktywnił ekran łączności fotela i spojrzał na ascetyczną gębę towarzysza kontradmirała Urzędu Bezpieczeństwa Alasdaira Heemserka. I uśmiechnął się.
— Dobry wieczór, towarzyszu admirale. Co mogę dla pana zrobić? — spytał uprzejmie.
— Towarzyszu admirale Tourville — oznajmił formalnie Heemskerk — ma pan natychmiast wyłączyć osłony burtowe i napęd i przybyć na pokład mojego okrętu wraz z całym sztabem.
— A można wiedzieć po co? — spytał nadal uprzedzająco grzecznie Tourville.
— Z rozkazu towarzysza przewodniczącego Oscara Saint-Justa mam was dostarczyć do Nouveau Paris w celu rozpatrzenia stopnia współuczestnictwa w spisku McQ… Nagle obraz i głos znikły, a ekran stał się jednolicie czarny. Nim Tourville zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, ktoś z obsady pomostu jęknął:
— Jezus Maria!
Tourville obrócił się wraz z fotelem ku miejscu, skąd dobiegł okrzyk, spojrzał przy okazji na główny ekran wizualny i zamarł.
Dwanaście minisupernowych rozjaśniało mrok kosmosu. Były tak wielkie i jaskrawe, że mimo autofiltracji ekranu oczy bolały, gdy się na nie patrzyło. A nim zdążył się od nich oderwać, na ekranie rozbłysł tuzin następnych, tyle że bardziej oddalonych. Trudno było mieć pewność, ale znajdowały się mniej więcej tam, gdzie przed sekundą była druga ubecka eskadra pilnująca flagowca Giscarda.
Lester Tourville odwrócił z trudem oczy od gasnących kul plazmy, w które zmieniły się okręty Heemserka, i odetchnął z ulgą, choć nie miał pojęcia, co albo kto spowodował ich eksplozje.
Na pomoście panowała idealna wręcz cisza…
Którą przerwał głos Shannon Foraker, gdy ta uniosła głowę znad klawiatury po wysłaniu niewinnie wyglądającego polecenia, które uruchomiło programy autodestrukcyjne na kolejnych dwunastu okrętach liniowych. Programy te po kawałku ładowała do komputerów pokładowych wybranych jednostek, podczepiając je pod normalne rozkazy i korespondencję przez ostatnie trzydzieści dwa miesiące standardowe.
Teraz rozejrzała się i powiedziała:
— Oops!
Oscar Saint-Just skończył czytać kolejny raport, przyłożył kciuk jako swą sygnaturę i odłożył go na stertę załatwionych. Sprawdził, która godzina, i stwierdził z zadowoleniem, że był to owocny poranek. I to nie tylko dla niego.
Kersaint dokonywał cudów na froncie dyplomatycznym przekonał władze Królestwa, by pierwsza tura negocjacji odbyła się w Nouveau Paris, a teraz toczył z przysłaną przez High Ridge’a i Descroix bandą półgłówków zażarte dyskusje na temat kształtu stołu konferencyjnego! Saint-Just zachichotał złośliwie — w takim tempie do właściwych negocjacji przystąpią nie wcześniej niż za pół roku, co mu bardzo odpowiadało. Większość obywateli Ludowej Republiki potrzebowała czasu na wyjście z szoku wywołanego nagłą przerwą w walkach i „kapitulacją”, jak propaganda Królestwa Manticore i media Ligi Solarnej określały obecną sytuację. Dojdą do siebie, gdy dotrze do nich, że tak naprawdę przeciwnik przestał bezkarnie zajmować wybrane przez siebie systemy Ludowej Republiki, czego im dotąd nie mówiono. Teraz stosowna kampania propagandowa już się rozpoczęła.
A w tym czasie Ludowa Marynarka powinna poradzić sobie ze znalezieniem sposobu na te cholerne rakiety i przeklęte po trzykroć kutry! A raczej już nie Ludowa Marynarka, a Zjednoczone Siły Zbrojne, w skład których wejdą w najbliższym czasie wszystkie rodzaje wojsk. Dowodzone, ma się rozumieć, przez oficerów Urzędu Bezpieczeństwa. Postęp w tej sprawie już był — Theisman miał niegłupie pomysły, a niedługo powinien zjawić się na regularnie odbywające się w środy cotygodniowe spotkanie.
Saint-Just musiał przyznać, że dokonał doskonałego wyboru — Theisman okazał się świetnym dowódcą Floty Systemowej, a przy tym cieszył się poparciem zawodowych oficerów i nie miał ambicji McQueen. Już to położyło kres spekulacjom o próbie kolejnego puczu wojskowego. A na dodatek rozumiał, że pozostanie żywy i na obecnym stanowisku tak długo, jak długo Saint-Just będzie z niego zadowolony.
Teraz pozostało jedynie załatwić ostatecznie sprawę Giscarda i Tourville’a, co nastąpi, gdy tylko zostaną dostarczeni do stolicy. A potem zabrać się do generalnych porządków w wojsku, a zwłaszcza w Ludowej Ma…
Świat czknął potężnie i stanął dęba. Było to niepodobne do niczego, co Oscar Saint-Just w życiu przeżył. W jednym momencie siedział sobie spokojnie przy biurku, w następnym znajdował się pod biurkiem, nie pamiętając absolutnie, jak się tam znalazł. Słyszał ogłuszający ryk eksplozji, mimo iż jego gabinet był dźwiękoszczelny.
A potem wszechświat dał mu kopniaka powtórnie.
I jeszcze raz.
A każdemu potężnemu wstrząsowi towarzyszył straszliwy huk.
Z trudem wygramolił się spod biurka i kurczowo się go trzymając, zdołał wstać. Pomieszczeniem wstrząsnęła kolejna seria znacznie już słabszych wybuchów. Wyglądało na to, że każda następna była nieco dalej od poprzedniej. Unoszący się w powietrzu kurz spowodował atak kaszlu. Gdy przestał kasłać, stwierdził ze zdziwieniem, że warstwa kurzu powoli opada, czyli musiał on spaść z sufitu. Niżej znajdowała się druga, pochodząca najwyraźniej z wykładziny. Uznał to za fascynujące i obserwował, jak wyższa łączy się z niższą.
Nie wiedział, ile czasu tak stał i gapił się jak sroka w gnat. Z odrętwienia wyrwał go kolejny wstrząs. Znacznie słabszy od dotychczasowych i innego rodzaju — coś grzmotnęło o ścianę budynku, a potem jeszcze raz i jeszcze… w sumie co najmniej dziesięć takich wstrząsów przebiegło przez budowlę. A potem usłyszał strzelaninę: wizg karabinów pulsacyjnych, basowe pomruki karabinów plazmowych i najgłośniejsze ze wszystkich serie z wielolufowych działek przetykane eksplozjami granatów. I wiedział już, co to były za uderzenia. Promy szturmowe. Konkretnie wybijanie przez nie rakietami dziur w zewnętrznej powłoce budynku, na tyle dużych, by mogły w nie wlecieć i wyładować desant.
Obiegł biurko i szarpnięciem otworzył górną szufladę. Znajdował się w niej pistolet pulsacyjny, z którym nie rozstawał się od czasu zamachu. Wyjął go, odbezpieczył i ruszył biegiem ku drzwiom. Nie miał pojęcia, co się dzieje, ale musiał się dostać do ukrytej windy, zanim…
Nim dobiegł do drzwi, te zniknęły w potężnej eksplozji. Jej siła była taka, że poderwała go i cisnęła kilka metrów do tyłu. Wylądował na plecach, a pistolet poleciał w zupełnie inną stronę, odbił się od ściany i wylądował w pobliżu dziury, która została po drzwiach.
Saint-Just potrząsnął głową, zebrał się na czworaki i otarł krew zalewającą oczy. Płynęła z kilku miejsc — najwyraźniej szczątki wysadzonych drzwi poraniły go, choć póki co nie czuł żadnego bólu. Na takie drobiazgi przyjdzie czas później, teraz musiał dostać się do pistoletu, wstać i dobiec do windy ukrytej za sekretariatem. Prowadziła do specjalnego hangaru na dachu, gdzie czekała pancerka. Najszybciej jak mógł pomaszerował na czworakach ku pistoletowi.
W polu jego widzenia pojawiła się stopa. Znieruchomiał, bo była opancerzona. Powoli uniósł głowę, spoglądając na nogę, a raczej na osłaniającą ją matowoczarną zbroję, a potem wyżej. I zamarł, gdy spojrzał prosto w wylot lufy wojskowego karabinu pulsacyjnego.
Klęczał tak, nie pojmując, co się dzieje, gdy zaczął wracać mu słuch. Chrzęst dobiegający z sekretariatu świadczył, że zbliżają się inni, także w zbrojach, a coraz dalsze odgłosy strzelaniny i wrzaski, że na szybką pomoc raczej nie ma co liczyć. W polu jego widzenia pojawiło się więcej nóg: sześć w pancerzach i dwie w przepisowych oficerskich butach. Coś złapało go za kołnierz i szarpnięciem postawiło na nogi, a potem puściło. Otarł na ile mógł twarz z krwi i zamrugał gwałtownie. Po paru sekundach zdołał odzyskać ostrość widzenia i zobaczył przed sobą twarz Thomasa Theismana.
Zacisnął usta i rozejrzał się. Towarzyszowi admirałowi towarzyszyło czterech Ludowych Marines w zbrojach, a on sam trzymał w dłoni pistolet pulsacyjny. Jego pistolet pulsacyjny. Prawa dłoń Saint-Justa odruchowo zacisnęła się, jakby na kolbie broni, której już nie miał, i znieruchomiała.
— Towarzyszu przewodniczący — przemówił Theisman.
Saint-Just wyszczerzył zęby w upiornym grymasie, który miał być uśmiechem, co robiło tym większe wrażenie, że cała jego twarz przypominała krwawą maskę.
— Towarzyszu admirale — wychrypiał.
— Popełniłeś dwa błędy — poinformował go rzeczowo Theisman. — A w zasadzie trzy. Pierwszym było wybranie mnie na dowódcę Floty Systemowej i zostawienie LePica jako mojego komisarza. Drugim było niedbalstwo: powinieneś kazać wymienić wszystkie nośniki danych w komputerach i bankach pamięci okrętu flagowego admirał Graveson. Trochę czasu zajęło mi odnalezienie pliku, który tam sprytnie ukryła, ale w końcu się udało. Nie wiem, co się stało, gdy McQueen zaczęła zamach. Może Graveson spanikowała, może sygnał dotarł do niej za późno. W każdym razie nie zrobiła tego, co miała, i dlatego wygrałeś. Dane jednakże zostały i gdy je znalazłem, wiedziałem, na kogo we Flocie Systemowej mogę liczyć, gdy zdecydowałem się dokończyć to, co zaczęła Esther McQueen.
Umilkł, a gdy cisza trwała już parę sekund, Saint-Just spytał:
— A trzeci błąd?
— Kazałeś aresztować Giscarda i Tourville’a wraz ze sztabami i przywieźć ich tutaj. Nie wiem jeszcze, co wydarzyło się w systemie Lovat, ale znam Javiera i Lestera i gwarantuję ci, że nie poszli jak barany na rzeź tylko dlatego, że twoich ubeków było więcej. Podejrzewam, że Urząd Bezpieczeństwa nie dość, że nie wypełnił rozkazu, to poniósł spore straty. Nie chodzi zresztą głównie o to, że zginęli przez ciebie, ile o to, że wydając ten rozkaz, ostrzegłeś wszystkich oficerów Ludowej Marynarki i Ludowego Korpusu, że zaczynają się ponowne czystki. A tym razem na to nie pozwolimy.
— Więc mnie zastąpisz? — roześmiał się Saint-Just. — Naprawdę zwariowałeś na tyle, że chcesz rządzić tym burdelem?
— Nie chcę i zrobię, co będę mógł, by tego uniknąć. Ale ważniejsze jest to, że żaden uczciwy człowiek nie może pozwolić, że to ty i tobie podobni dłużej rządzili Republiką.
— Więc co? Wielki pokazowy proces? I skazanie za „zbrodnie”, żeby motłoch i dziennikarze mieli o czym gadać?
— Nie, sądzę, że tego typu żenujących przedstawień wszyscy mamy już dość — odparł miękko Theisman.
Po czym uniósł prawą rękę i towarzysz przewodniczący wytrzeszczył oczy, widząc wylot lufy pistoletu oddalony o mniej niż metr i wymierzony dokładnie między swoje oczy.
— Żegnam, towarzyszu przewodniczący.