— I co pan o nim sądzi, komandorze?
Komandor Prescott David Tremaine odwrócił się w stronę, z której dobiegał głos, i odruchowo wyprostował, rozpoznając kontradmirał Eskadry Czerwonej, damę Alice Truman. Spodziewał się, że przyśle po niego kogoś, gdy będzie chciała go zobaczyć, a tymczasem zjawiła się osobiście i stała w otwartych drzwiach prywatnej sali odpraw HMSS Weland. Była taka, jaką ją zapamiętał: złotowłosa, zielonooka i nie do zdarcia. Nim zdążył zrobić krok w jej stronę, powstrzymała go gestem.
— Proszę zostać i podziwiać widok — poleciła i podeszła do imponującego okna, przy którym stał.
Okna takie stanowiły prawdziwą rzadkość na stacjach kosmicznych, których zewnętrzne kadłuby zawsze znajdowały ważniejsze wykorzystanie. Dlatego też większość przebywających na nich musiała zadowolić się widokiem ekranów, o ile nie gołych ścian. Tęsknota do okien była zresztą całkowicie nielogiczna, gdyż obraz na ekranach można było przybliżyć, widząc szczegóły niemożliwe do zobaczenia gołym okiem, ale była także bardzo ludzka. W świadomości, że widzi się coś na własne oczy, a nie poprzez elektroniczne przekaźniki, było coś głęboko zadowalającego i uspokajającego. Nawet dla doświadczonych oficerów wiedzących, że każdy obraz widziany przez nich na mostku jest elektroniczny, a mimo to prawdziwy. To, że Truman zdołała dostać przydział pomieszczeń, z których jedno miało okno widokowe, świadczyło, że cieszyła się względami dowództwa. Czego po jej zachowaniu absolutnie nie było widać. Wielu oficerów jej rangi znacznie formalniej potraktowałoby meldującego się do służby świeżo mianowanego komandora nie mającego na dodatek jeszcze trzydziestu siedmiu lat standardowych. To, że tak nie postąpiła, było miłe, ale nie musiało niczego więcej oznaczać. Podobnie jak i to, że oboje służyli razem, i to dwukrotnie pod rozkazami lady Harrington. Prawdę mówiąc zresztą, nie spodziewał się, by go zapamiętała. Za pierwszym razem Truman w randze komandora dowodziła lekkim krążownikiem Apollo, podczas gdy on był młodszym oficerem na niszczycielu Troubadour, a Honor dowodziła ciężkim krążownikiem Fearless będącym jednostką flagową tej niewielkiej eskadry. Mimo to wszyscy, którzy wtedy pod nią służyli, mieli to dziwne podejście „my kontra świat”, choć zostawało ich coraz mniej…
Za drugim razem, a było to ledwie cztery lata standardowe temu, był oficerem na pokładzie krążownika pomocniczego Wayfarer dowodzonego przez Honor, Truman zaś była jej zastępczynią i mianowanym kapitanem, ale dowodziła innym krążownikiem pomocniczym. Wtedy nie spotkali się ani razu, mimo iż służyli w tej samej eskadrze.
A teraz Truman była kontradmirałem, czyli ledwie trzy stopnie dzieliły ją od Pana Boga: wiceadmirałowie i admirałowie też musieli gdzieś się zmieścić. No i po tym, co osiągnęła rok temu w systemie Hancock, należała już do szlachetnie urodzonych, toteż nierozsądne z jego strony byłoby żywienie jakichś złudnych nadziei.
— Bardzo mi się podoba, ma’am — przyznał. — Jest… jest cudowny!
Truman uśmiechnęła się, słysząc w jego głosie szczerość i entuzjazm.
— Dokładnie to samo czułam, widząc pierwszy raz Minotaura — przyznała, pamiętając aż za dobrze te uczucia i ceniąc je sobie, jako że po awansie na stopień flagowy nie miała już szans na dowodzenie jakimkolwiek królewskim okrętem.
Stanęła obok niego i w milczeniu wpatrzyła się w rozciągający się za oknem widok. Ponieważ okno nie miało właściwości powiększających, zasięg widoczności był ograniczony, ale próżnia dawała niezwykle ostry obraz wszystkiego, co w tym zasięgu się znajdowało. A najbliższy dok był oddalony ledwie o trzydzieści kilometrów, a więc mieścił się wystarczająco blisko, by mogli całkiem wyraźnie zobaczyć wypełniający go, mierzący dwa kilometry długości kadłub. Dalej dostrzec można było pięć kolejnych doków, a w każdym podobne kadłuby, tyle że w rozmaitych stadiach budowy.
Najbliższy był prawie gotów do odbioru — kończono malowanie, a na pokłady towarowe wlatywały praktycznie nieprzerwanym strumieniem promy transportowe, zwożąc wszystko co niezbędne do funkcjonowania okrętu, od rakiet zaczynając, na zapasach do kantyny kończąc.
Pozostałe doki tworzyły fragment krzywej, jako że znajdowały się na tej samej orbicie stacjonarnej Gryphona. A jeśli ktoś miał naprawdę dobry wzrok, za ostatnim z nich był w stanie dostrzec kolejne zgrupowanie doków — już tylko jako błyszczących odbitym blaskiem Manticore-B punkcików.
— Niezły widoczek, prawda? — mruknęła Truman.
Tremaine tylko kiwnął głową. Nie mógł wyjść z podziwu.
— Zwłaszcza że wszystkie doki Waylanda pracują pełną mocą, ma’am — dodał.
— Vulcana i Hephaestusa także — zgodziła się Truman. — Spodziewał się pan kiedyś zobaczyć stocznie graysońskiego typu w systemie Manticore, komandorze?
— Nie, ma’am, nie spodziewałem się.
— Ja też nie — przyznała. — Ale też nigdy nie sądziłam, że będę świadkiem takiego tempa rozbudowy floty. Nie wydawało mi się możliwe, że zdołamy zapełnić wszystkie doki na wszystkich stacjach RMN i okaże się to za małą mocą przerobową. Obawiam się też, że już w najbliższych latach stoczni tego typu zobaczymy więcej, bo biorąc pod uwagę nasilenie ataków Ludowej Marynarki, będziemy potrzebowali wszystkich możliwych okrętów, i to szybko. A strata dwóch nowiutkich stoczni w systemach Alizon i Zanzibar raczej nam w tym nie pomoże.
Tremaine spojrzał na nią z namysłem — z centrum medycznego Bassingford wypuszczono go z doskonałymi co prawda wynikami, ale mniej niż dwa miesiące temu. Na dodatek przysługiwał mu urlop w pełnym wymiarze, gdyż wszystkich jeńców z Piekła potraktowano jak rozbitków. Wykorzystał z niego tylko trzy tygodnie, bo choć miło spędzał czas z matką i dwiema siostrami, a podziw okazywany mu przez starszego brata miał cudowny wręcz wpływ na jego ego, dłużej nie wytrzymał bezczynności.
Sporo z tego, co się wydarzyło, odkąd Esther McQueen została sekretarzem wojny, nadal pozostawało utajnione, ale wystarczająco wiele informacji było dostępnych, by w połączeniu z tym, co wyciągnęli z banku pamięci na Hadesie i z baz danych zdobytych okrętów, dało mu w miarę kompletny obraz sytuacji. I nie był to miły obraz. Pomógł mu on ostatecznie przekonać samego siebie, że Królewska Marynarka potrzebuje każdego zdolnego do służby, a ponieważ był organicznie niezdolny do bezczynności, po dojściu do tego wniosku zakończył urlop wcześniej. Gdy służyło się pod takimi oficerami jak Honor Harrington czy Alistair McKeon, człowiek wyrabiał w sobie specyficzne poczucie obowiązku i potem nie potrafił już tego zmienić, choć często utrudniało to życie.
A poza tym lepiej sypiał, odkąd wrócił do służby.
Truman przyglądała mu się przez długą chwilę, a potem uśmiechnęła się i powiedziała: — Nie straciliśmy żadnego ważnego systemu, ale sytuacja nie jest dobra, Scotty.
Tremaine nie okazał tego, ale zrobiło mu się miło, że przeszła na „ty” i użyła właściwej formy imienia. Tym bardziej że nawet nie wiedział, iż ją znała.
— Nastąpiło to, czego większość myślących oficerów RMN obawiała się od początku wojny — ciągnęła tymczasem Truman. — Było oczywiste, że w końcu w Ludowej Marynarce znajdzie się ktoś znający swój fach i na tyle dobry, że skończy jako jej dowódca. I tak UB nader długo było uprzejme odstrzeliwać takich oficerów, jako że każdy kompetentny admirał automatycznie musiał w ich oczach stanowić zagrożenie dla Komitetu. Niestety okazało się, że McQueen jest lepsza, niż sądziliśmy, i ma na dodatek lepiej rozwinięty instynkt samozachowawczy, bo umacnia swoją pozycję zwycięstwami i nadal żyje. A jej działania drogo nas kosztują: w ostatnim roku standardowym straciliśmy więcej okrętów niż w poprzednich dwóch łącznie. Nie wspominając już o zniszczeniach infrastruktury w systemach Basilisk, Zanzibar, Alizon i Seaford, choć w tym ostatnim było to najmniej ważne. Znacznie poważniejsza była klęska propagandowa po odbiciu przez nich tego systemu. Praktycznie można by uznać, że nic nas to nie kosztowało, gdyby ten idiota Santino nie doprowadził do zniszczenia stacjonujących tam okrętów i to na dodatek nie będąc w stanie zadać przeciwnikowi żadnych strat. Szczęśliwie sam też dał się zabić i nie spowoduje następnych nieszczęść. Już sam fakt, że McQueen jest tak dobrym strategiem, byłby dla nas niekorzystny, ale sytuację znacznie pogorszyło to, że zdołała zebrać naprawdę dobrych podkomendnych, którzy są w stanie zmienić jej plany w rzeczywistość. Miałeś okazję poznać admirała Tourville’a, jeśli się nie mylę?
— Miałem, ma’am. Udaje narwańca, ale jest naprawdę dobry. Równie dobry jak nasi oficerowie, ma’am.
— Jest lepszy, Scotty. Lepszy niż większość. A Giscard może być jeszcze lepszy niż on. A jak dobry jest Thomas Theisman, oboje wiemy od dość dawna. Wątpię, by byli w Ludowej Marynarce inni ich kalibru, ale ta trójka wystarczy. McQueen powierzyła im dowodzenie na froncie i przydzieliła na dowódców eskadr i grup wydzielonych najlepszych ludzi, jakich mogła znaleźć. Nawet jeśli z początku nie mieli doświadczenia, to nabierają go z każdą operacją. Jeśli ta wojna potrwa dłużej…
Wzruszyła wymownie ramionami, a Tremaine powoli skinął potakująco głową.
Musiał mieć przy tym bardziej zamyśloną minę, niż sądził, Truman bowiem uśmiechnęła się lekko.
— Bez paniki, komandorze Tremaine. Nadal mamy paru dowódców takich jak earl White Haven czy księżna Harrington… — w tym momencie oboje uśmiechnęli się ze złośliwą satysfakcją — którzy potrafią dokopać Ludowej Marynarce. Zresztą jak się głębiej zastanowić, to admirałowie Webster, Kuzak czy D’Orville też nie są tacy najgorsi. Natomiast nie ma sensu ukrywać, że przeciwnik zaczyna mieć lepszych dowódców, co w połączeniu z przewagą liczebną i przemytem technologii z Ligi, dzięki któremu powoli nas doganiają, nie napawa przesadnym optymizmem. Jak dotąd wróg nie próbuje zaatakować któregoś z naszych głównych systemów ani nawet odebrać któregoś z ważniejszych ze zdobytych przez nas. Ogranicza się do rajdów i wojny podjazdowej: tu odbije jakiś mało ważny system, tam zniszczy kilka naszych okrętów. Atakuje zawsze tam, gdzie, jak uważa, jesteśmy słabsi. A niestety jesteśmy słabsi w zbyt wielu miejscach. Głównie dzięki cytadelowej obronie, na jaką uparli się nasi durni politycy.
— Cytadelowej, ma’am? — spytał Scotty niepewnie.
— To moje prywatne określenie, ale sądzę, że właściwie opisuje problem. Faktem jest, że kontratak McQueen nastąpił w najgorszym możliwym dla nas momencie. Aby utrzymać tempo natarcia, zużyliśmy zbyt wiele okrętów, przeciągając ich przeglądy i remonty okresowe. W końcu nie mieliśmy innego wyjścia, jak zatrzymać się na zdobytych pozycjach i zająć doprowadzaniem jednostek do stanu gotowości bojowej. Ponieważ zbyt wiele okrętów równocześnie musiało trafić do stoczni, nasze siły uległy poważnemu osłabieniu. Można by powiedzieć, że sami się nadstawiliśmy, żeby dostać lanie. No i dostaliśmy. Patrząc z perspektywy czasu, należało wcześniej zacząć wycofywać jednostki z linii i kierować je do remontu w mniejszych grupach. Spowolniłoby to tempo natarcia, ale nie wystawiło nas na większe niebezpieczeństwo. Ale tak to już jest, że człowiek przeważnie bywa mądry po szkodzie. Postąpiliśmy tak, jak wydawało się wtedy najrozsądniej… McQueen musiała zdać sobie sprawę z naszej sytuacji i założyła, że zrobiliśmy to co najlogiczniejsze: zredukowaliśmy siły przede wszystkim w rejonach, które uznaliśmy za najbezpieczniejsze, by nie osłabiać linii frontu. Natomiast u nas nikomu do głowy nie przyszło, że zdoła ona przekonać Pierre’a i jego rzeźników do tak ryzykownego posunięcia jak rajd na nasze głębokie tyły. Dzięki temu złapała nas z opuszczonymi portkami i skopała nam dupę, aż gwizdało. Fakt, że Ludowa Marynarka poniosła spore straty, ale mogła stracić wszystkie okręty biorące udział w wojnie, a i tak lepiej by na tym wyszła, biorąc pod uwagę zniszczenia, jakie Giscard wyrządził w systemie Basilisk. Pomijając już konsekwencje polityczne zarówno w Królestwie, jak i poza nim. Sądzę, że sporo się o tym nasłuchałeś od cywilów w czasie urlopu?
— Więcej niżbym chciał — przyznał ponuro Tremaine, aż za dobrze pamiętając najgorszy moment całego odpoczynku.
Ojciec zabrał pewnego dnia całą rodzinę na obiad i uparł się, by Scotty włożył mundur — być może w głębi ducha liczył, że ktoś w lokalu go rozpozna, w końcu pokazywano go w wiadomościach czy relacjach z rozmaitych uroczystości na cześć Honor. Czego się nie spodziewał, to tego, że przy sąsiednim stoliku będzie siedział ktoś, kto stracił oszczędności całego życia, a na dodatek i brata, gdy Giscard zaatakował Basilisk. Brat za długo sprawdzał, czy wszyscy pracownicy opuścili orbitalny magazyn, i przestał istnieć wraz z nim. A sąsiad Scotty’ego wypił za dużo i zrobiło się nieprzyjemnie. Najpierw mamrotał pod nosem inwektywy, potem coraz głośniej wypłakiwał żale, w końcu pełnym głosem sklął go od ostatnich, płacząc przy tym równocześnie. Zabrała go policja, ale Tremaine poczuł się winny i czuł się tak do tej pory. Wiedział, że to głupie, ale nic nie był w stanie na to poradzić.
— Tak też myślałam — westchnęła Truman. — I tak naprawdę trudno się ludziom dziwić: Giscard przekreślił sześćdziesiąt lat inwestycji i jedyną pociechą była naprawdę niewielka liczba ofiar. A to wyłącznie dzięki postępowaniu Giscarda, który czekał do ostatniej chwili z otwarciem ognia. Gdyby miał ochotę na masakrę, nie zapobieglibyśmy jej. Za to zniszczenia byłyby wręcz katastrofalne. White Haven uniemożliwił mu dokończenie dzieła i zniszczenie fortów oraz stacji Astro tudzież zdobycie systemu, ale wątpię, by to ostatnie było jego celem.
Sądzę, że był to rajd na wielką skalę, który miał zniszczyć wszystko, co się da. Tak on, jak i McQueen zdawali sobie sprawę, że ten system odbilibyśmy za wszelką cenę, a Home Fleet znajdowała się cały czas ledwie o jeden tranzyt. Natomiast dzieło zniszczenia wyszło mu konkursowo: wszyscy w Królestwie doznali szoku, gdy jego skala dotarła do ludzi. No i świadomość, że to my powinniśmy zadawać podobne straty przeciwnikowi, a nie on nam. Wstrząsnęło to opinią publiczną naprawdę porządnie. Nie nazwałabym tego paniką, ale było parszywie, naprawdę parszywie, i po raz pierwszy od rozpoczęcia tej wojny cele polityczne wymusiły działania militarne, co jeszcze nigdy nikomu nie wyszło na zdrowie.
— Słyszałem wersję opozycji — ton Tremaine’a pasował do jego pełnej niesmaku miny. — I tego skur… to jest chciałem powiedzieć tego dupka Housemana z Instytutu Palmera.
— Chciałeś powiedzieć „skurwysynka” — poprawiła go Truman z błyskiem w oku. — I jest to słuszne określenie, choć osobiście preferuję: „nadętego, tępego, wrednego i egoistycznego kutasa złamanego”!
— Skoro pani tak uważa, ma’am, nie będę protestował. W końcu nie należy sprzeciwiać się oficerowi flagowemu.
— Rozsądne podejście, komandorze. Bardzo — rozsądne pochwaliła i dodała poważnym już tonem: — W takim razie orientujesz się, z czym miał do czynienia rząd. Ludzie się bali, a opozycja wykorzystała ten strach. Podejrzewam, że część z nich rzeczywiście wierzyła w to, co mówiła, ale tacy jak High Ridge czy Descroix jak zwykle łgali, wykorzystując okazję do zdobycia kolejnych punktów i chcąc wymusić określony wpływ na prowadzenie wojny. A bali się wszyscy, co do jednego, tego jestem pewna. No i mamy konsekwencje, jakie mamy.
— Czyli, ma’am? — spytał cicho Tremaine.
— Obronę cytadelową — wyjaśniła ponuro. — Rząd nie odważył się zaryzykować osłabienia obrony któregoś z pozostałych głównych systemów w obawie przed kolejnym rajdem, więc nie było skąd wziąć sił do przeciwuderzenia. Co gorsza wymusił na Admiralicji wzmocnienie obrony tych systemów, całkowicie pozbawiając nas tym samym możliwości ofensywnych choćby na skalę taktyczną. Nie zrozum mnie źle, najprawdopodobniej i tak postąpilibyśmy w ten sposób, gdyż było to sensowne posunięcie przynajmniej w pierwszym okresie, dopóki nie przeanalizujemy strat i nie zorientujemy się, co McQueen planuje dalej. Ale na pewno nie byłoby to na taką skalę i nie na tak długo. Bo od tego czasu nadal nie odzyskaliśmy zdolności ofensywnych, tyle okrętów wycofano do zadań czysto obronnych.
— Ale… — zaczął Scotty i ugryzł się w język: jak dotąd Truman była z nim bardziej szczera, niż wcześniej śmiałby marzyć, i nie należało tego nadużywać.
Dała mu jednak znak, by mówił dalej, więc wziął głęboki oddech i spytał:
— Rozumiem, ma’am, ale co z 8. Flotą? Przecież to formacja czysto ofensywna, a admirał White Haven był prawie gotów, gdy przebywaliśmy w Trevor Star.
— Wiem, że był. A 8. Flota rzeczywiście jest naszą główną siłą uderzeniową… oficjalnie. I choć jestem pewna, że tak on sam, jak i admirał Caparelli czy premier chcieliby jej użyć w tej roli, w najbliższym czasie tego nie zrobią.
— Nie zrobią? — powtórzył zaskoczony Tremaine.
Truman wzruszyła ramionami.
— Nikt mi tego oficjalnie nie powiedział, ale pewne rzeczy są oczywiste, a na dodatek mam dostęp do informacji, do których ty nie masz, więc łatwiej mi wyciągać generalne wnioski. Pomyśl nad tym, co ci powiem. Home Fleet nie została wzmocniona, ale Eskadra Gryphon to w tej chwili równowartość zespołu wydzielonego. Wszystkie forty w systemie Basilisk zostały ukończone, zmodernizowane i w pełni wyposażone. Ale to wszystkie zmiany, jakie zaszły na terenie Gwiezdnego Królestwa, ponieważ pozostałe okręty musieliśmy wysłać, by wzmocniły obronę sojuszniczych systemów. Rajdy na Alizon i Zanzibar wstrząsnęły nimi solidnie, a jedynym sposobem, w jaki rząd mógł przywrócić wiarę w siły i możliwości Sojuszu, było wzmocnienie obrony wchodzących w jego skład systemów okrętami liniowymi. Dużą liczbą okrętów liniowych, dokładniej rzecz ujmując.
Równocześnie jednak musimy być gotowi do odparcia każdego uderzenia na nasz własny obszar, i to tak naprawdę jest zadaniem Ósmej Floty. White Haven udowodnił, jaka jest strategiczna przewaga Manticore Junction, zjawiając się z Trevor Star w systemie Basilisk na czas, by obronić terminal i zniszczyć atakujące go siły Ludowej Marynarki. I podczas gdy nadal będziemy oficjalnie twierdzić, że 8. Flota szykuje się do ataku na Barnett, będzie to w istocie tylko straszak, bo stanowi ona strategiczną rezerwę Królestwa Manticore.
— Hmm… — Tremaine podrapał się w ciemię i kiwnął głową. — To ma sens… no i oczywiste jest, że nie możemy powiedzieć ludziom: śpijcie spokojnie, 8. Flota czuwa, bo tym samym powiedzielibyśmy przeciwnikowi, że może przestać brać ją pod uwagę jako siłę ofensywną.
— Właśnie. Naturalnie McQueen się tego domyśliła, ale nie ma pewności, więc musi zabezpieczyć się na wypadek, gdyby się pomyliła, co wiąże znaczne siły Ludowej Marynarki do działań czysto obronnych. Natomiast mniej niepokoi mnie to, że oddaliśmy przeciwnikowi inicjatywę, dzięki czemu może atakować, gdzie i kiedy chce, z zasady odnosząc w ten sposób sukcesy, a bardziej to, że opozycja doskonale wie o wszystkim, bo cała strategia rządu została przedstawiona jej przywódcom na tajnych spotkaniach — widząc minę Scotty’ego, Truman wyjaśniła: — Zwyczajem jest, że w okresie kryzysu takiego jak wojna przywódcy opozycji informowani są na bieżąco przez rząd o sytuacji i o zamierzeniach. Teoretycznie rzecz biorąc, rząd Cromarty’ego może upaść w każdej chwili, co by oznaczało, że nowy będzie tworzyć opozycja. By uniknąć zamieszania i straty czasu, które musiałyby mieć miejsce przy zapoznawaniu się nowych władz z sytuacją, a które mogłyby okazać się fatalne w skutkach, regularnie odbywają się spotkania przy drzwiach zamkniętych, gdzie są oni informowani o tym, co najważniejsze.
— Rozumiem, ma’am. Nie podoba mi się to, ale rozumiem powody takiego postępowania. Tylko nie do końca pojmuję, co panią w tym, tak niepokoi.
— Bo nikt by tego nie odgadł, słuchając ich wystąpień czy czytając rozmaite komentarze albo wypowiedzi. Przeglądałeś może którąś?
— Przyznam, że nie. Pewnie powinienem, ale…
Tym razem Tremaine wzruszył wymownie ramionami.
Truman prychnęła pogardliwie.
— Nie dziwię się, że je omijałeś, bo też mam ten zwyczaj. Natomiast co jakiś czas je przeglądam i jest to bez przerwy to samo. Nie można powiedzieć, że biją na trwogę, ale żerują na ludzkim strachu i poczuciu zagrożenia na wszelkie sposoby, po trochu podkopując zaufanie do rządu, wiedząc, że ten nie może publicznie odeprzeć zarzutów i wyjaśnić, jaka jest prawdziwa rola 8. Floty, z powodów, o których już mówiliśmy.
— Przecież muszą zdawać sobie sprawę, że w ten sposób osłabiają morale, a to odbije się na podejściu społeczeństwa do wojny i na samej wojnie!
— Część z nich na pewno zdaje sobie z tego sprawę. Tylko widzisz, przywódcy opozycji to polityczne ścierwa najgorszego gatunku. Oni mają to gdzieś, bo jedyne, co się dla nich liczy, to przejęcie władzy. Wojna jest dla nich całkowicie drugorzędną kwestią. A poza tym odpowiedzialność za to, co się dzieje na froncie, nie spada na nich, tylko na rząd księcia Cromarty’ego i Admiralicję.
— Obrzydliwe — ocenił Tremaine.
— Poza tym także niemoralne, głupie, krótkowzroczne i mogłabym jeszcze długo wymieniać. Niestety niekaralne. I bardzo ludzkie. I nie chodzi o to, że ktokolwiek z nich chce przegrać tę wojnę czy jest z natury zły. Tych ostatnich jest paru, ale głównie to przerażająco głupi egoiści, dla których liczy się tylko to, czego chcą, a chcą władzy. Nic więcej, a więc i wojna ich nie obchodzi. A reszta to typki w rodzaju Housemana, tylko nie aż tak wredne i tępe: pojęcia nie mają o kwestiach wojskowych, ale są przekonani, że wiedzą wszystko, a nikt z ich tak zwanych doradców nie ma dość odwagi czy też wiadomości, by ich z tego błędu wyprowadzić. Gdyby nasze role się odwróciły, zapewne oni uznaliby mnie za ignorantkę, ale chodzi mi o to, że sama głupota nie jest równoznaczna ze złą wolą. Najmniej liczną grupę stanowią idioci w stylu New Kiev, przekonani, że upieranie się wyłącznie przy militarnym rozstrzygnięciu problemu z takim mocarstwem jak Ludowa Republika musi doprowadzić do nieszczęścia. Oni są przynajmniej uczciwi, bo próbują przejąć władzę, by — w swoim mniemaniu — zapobiec katastrofie, używając naturalnie wszystkich możliwych sposobów, bo cel uświęca środki. Włos mi się jeży na głowie na myśl, że ta banda mogłaby dojść do władzy w trakcie działań wojennych!
— Mnie też, ma’am — przyznał Tremaine. — Na szczęście to naprawdę mało prawdopodobne.
Truman potrząsnęła głową i powiedziała już innym tonem:
— W każdym razie naszym zadaniem jest wygrać tę wojnę, a nie narzekać na polityków, co właśnie robiliśmy.
Tremaine przytaknął — gdy admirałowie decydowali się zmienić temat, niżsi stopniem nie sprzeciwiali się temu, o ile nie byli pozbawieni instynktu samozachowawczego.
On nie był.
— Mamy nadzieję, że McQueen będzie robiła to co dotąd, czyli odbierała nam peryferyjne systemy jeszcze przez wystarczająco długi czas, byśmy zdołali przygotować nasze siły do podjęcia dalszej ofensywy — dodała Truman. Znacznie skróciliśmy czas przeglądów i modernizacji, o czym przeciwnik nie powinien wiedzieć. A pikiety w istotnych systemach są wzmacniane, tyle że stopniowo, więc to także nie rzuca się w oczy. Grayson buduje okręty w maniackim zgoła tempie, a my robimy, co możemy, by mu dorównać.
Wspólnymi siłami zdołaliśmy stworzyć już całkiem sympatyczną, choć na razie jeszcze niewystarczającą liczbę Harrin… to jest Medus, o których przeciwnik nie ma prawa mieć pojęcia. Na dodatek Admiralicja przyspieszyła wycofywanie z linii fortów chroniących nexusa i resztę systemu Manticore, co jest sensownym posunięciem, skoro wszystkie terminale znajdują się w naszych rękach i są wystarczająco silnie bronione. Dzięki temu kilkaset tysięcy wyszkolonych członków załóg trafi z Fortress Command do floty. Mają przed sobą co prawda kursy przeszkalające, ale poważne różnice dotyczą wyłącznie załóg maszynowych, nauka reszty będzie naprawdę krótka. A my w tym czasie zbudujemy okręty, które oni obsadzą. Ponieważ kursy są przyspieszone, a jeden ich rodzaj przeznaczony jest dla załóg zupełnie nowych jednostek, nie obędzie się bez problemów, gdy kursanci trafią na okręty. Załogi będą mieszane, a ludzie niedoświadczeni. I dlatego tak mnie ucieszyła wiadomość, że nie masz jeszcze przydziału; w efekcie ściągnęłam cię tutaj.
Tremaine wyprostował się odruchowo. Zabrzmiało to bowiem tak, jakby jej na nim specjalnie zależało, a jeżeli tak było, to właśnie usłyszał jeden z największych komplementów zawodowych w życiu.
— Zostałeś poinformowany o lotniskowcach? — spytała Truman.
— Tylko o tym, że istnieją i że się sprawdziły, ma’am. Powiedziano mi, że szczegółowe informacje uzyskam, gdy zamelduję się na okręcie. Wiem akurat tyle, by z niecierpliwością czekać na resztę, ma’am.
— Czyli tak jak się spodziewałam — oceniła z uśmiechem. — Pamiętam, jak lady Harrington opowiadała o pewnym narwańcu pilotującym pinasy wbrew rozkazom, gdy dowodziłam Parnassusem. Wiem, że współpracowałeś blisko z Jackie Harmon.
Jej oczy pociemniały, a Scotty zacisnął usta. Współpracował z komandor Harmon i bardzo ją lubił, toteż wieść, że zginęła w systemie Hancock, służąc na okręcie Truman, ugodziła go boleśnie.
— W każdym razie znasz kutry rakietowe nowej generacji, toteż znalazłeś się na pierwszym miejscu nader krótkiej listy kandydatów. Co prawda masz trochę niski stopień jak na stanowisko, na którym chcę cię widzieć, ale nabrałeś sporo doświadczenia w dowodzeniu, towarzysząc lady Harrington do Piekła i z powrotem, więc nie sądzę, żeby powstały problemy.
— Dziękuję, ma’am… do Piekła i z powrotem. Ładnie to pani ujęła.
— Prawda? Co do podziękowań, to zobaczymy za jakieś dwa miesiące, czy nadal będziesz mi wdzięczny… Ten okręt — wskazała na najbliższy ze znajdujących się w dokach — w przyszłym tygodniu ma być gotów do prób odbiorczych. Jeśli stoczniowcy się nie mylą, będziesz na jego pokładzie w ich trakcie. A kiedy zostanie uznany za gotowy do służby, osobiście zajmę się szkoleniem całej załogi i obiecuję, że będziecie wszyscy podpierać się nosami, a ja tempa nie zwolnię. A to z tego prostego powodu, że będziemy stanowili główną siłę uderzeniową planowanej ofensywy.
— Będziemy, ma’am? Chodzi mi o…
— Wiem dokładnie, o co ci chodzi, i nie musisz się tym martwić. Jesteś inteligentnym młodym człowiekiem i wiem z doświadczenia, że przy odpowiedniej motywacji nie przestraszysz się wyzwań ani ciężkiej pracy, no i jesteś nieco bardziej zdyscyplinowany, niż to zwykle okazujesz. Tak po prawdzie jesteś całkiem podobny do Lestera Tourville’a… z pozoru narwaniec, ale umiejętności i zdolność planowania bez zarzutu.
Tremaine nie odezwał się, bo nie bardzo mógł jej odpowiedzieć cokolwiek sensownego.
Truman uśmiechnęła się i dodała:
— Mam nadzieję, że właśnie taki jesteś, bo kogoś takiego potrzebuję. Jackie nazwała ich myśliwcami i tacy są niezbędni do pilotowania moich kutrów… a twoim zadaniem jako nowego dowódcy skrzydła HMS Hydra będzie zrobić z nich właśnie takich wyszkolonych i zdolnych do wszystkiego narwańców.