— I jak to jest czuć się ponownie żywym?
Pytanie zostało zadane gardłowym niemalże kontraltem. Honor uśmiechnęła się, unosząc głowę znad czytnika. Siedziała sobie wygodnie w skórzanym fotelu w nieprawdopodobnie przestronnej kabinie na pokładzie ciężkiego krążownika HMS Edward Saganami, którego kapitan zadała to właśnie pytanie, a teraz błysnęła bielą zębów ostro kontrastującą z jej ciemną karnacją — w szerokim uśmiechu.
Honor potrząsnęła głową i przyznała:
— Czasami mam tego serdecznie dość. Przestań się szczerzyć; to nie ty masz do czynienia z ludźmi, którzy na twoją cześć ochrzcili twoim imieniem i nazwiskiem superdreadnoughta, a kiedy się okazało, że jesteś nie całkiem martwa, zaparli się i nie zmienili nazwy. A to jeszcze nie jest najgorsze.
— Tak? — Michelle Henke przekrzywiła głowę. — Nie wiedziałam, że nie chcą zmienić nazwy.
— Bo nie chcą i jak ich znam, nie zmienią. Zmowa i tyle — burknęła Honor i wstała.
Projektanci zapewnili nie tylko kapitanom okrętów tej najnowszej klasy ciężkich krążowników niewiarygodną wręcz przestrzeń życiową, reszcie załogi też. Kabina dorównywała kabinom kapitańskim dużych krążowników liniowych, można więc w niej było spacerować, co Honor właśnie zaczęła robić, sadzając wpierw Nimitza na oparciu fotela.
Samantha natychmiast też się tam wdrapała i objęła swego towarzysza ogonem. Honor przyglądała się im z ulgą — strach, żal i poczucie osamotnienia Nimitza zmalały na tyle, że wszyscy troje mogli z nimi żyć.
Po czym spojrzała na Henke i podjęła marsz w tę i z powrotem ze zdwojoną energią.
— Prawie zachrypłam, a i tak wszystko odbijało się od nich jak groch od ściany — poskarżyła się. — Benjamin twierdził, że to kwestia wojskowa i nie może się wtrącać, dowództwo floty twierdziło, że taka zmiana wprowadzi zamieszanie w dokumentacji, wielebny Sullivan oznajmił, że okręt został pobłogosławiony pod nadanym imieniem i zmiana może urazić co bardziej religijnych. Matthews oświadczył, że coś takiego przynosi pecha i będzie stanowiło obelgę dla całej załogi. Mówię ci: to była zmowa od początku do końca. Gdy tylko spróbowałam któregoś przydusić, odsyłał mnie natychmiast do kogoś innego. Nader uprzejmie naturalnie, więc nawet nie mogłam go opieprzyć. A teraz wszyscy są zachwyceni i śmieją się w kułak nad piwem, jak konkursowo mnie załatwili.
Henke uśmiechała się coraz szerzej, słuchając tej tyrady, aż w końcu parsknęła śmiechem. Należała do tych nielicznych, którzy od dawna wiedzieli o dodatkowych możliwościach empatycznych posiadanych przez Honor dzięki więzi z Nimitzem, była więc świadoma, że jej przyjaciółka wie, co mówi. To musiał być spisek, a wszyscy jego uczestnicy z pewnością dobrze się bawili i godnie uczcili zwycięstwo.
— Cóż… — sapnęła, gdy się trochę uspokoiła. — Przynajmniej Admiralicja wycofała się z nazwy klasy.
— Dlatego że w Królestwie Manticore obowiązuje subtelniejsze poczucie humoru — warknęła Honor. — A poza tym Caparelli i Cortez wiedzieli, że nie żartuję i rzeczywiście zrezygnuję ze służby, jeśli klasa nie będzie nazywała się Medusa, tak jak pierwotnie planowano. Szkoda, że nie mogłam tym zagrozić Matthewsowi: i tak by mi nie uwierzył.
Nimitz i Samantha bleeknęli rozbawieni, więc pogroziła im pięścią, ale prawy kącik jej ust drgnął podejrzanie.
— Po mojemu to dowodzi, że oni wszyscy się o ciebie martwią i chcieli okazać, jak bardzo im na tobie zależy i jak wysoko cię cenią — odezwała się Henke. — Nie patrz tak na mnie, wiesz, że jestem odporna na nieme wyrzuty i inne takie. Poza tym powiedzmy sobie szczerze: Benjamin może być na Graysonie uznawany za liberała, o ile nie za rewolucjonistę, ale według standardów Królestwa największy graysoński liberał to zakamieniały tradycjonalista bez szans na reedukację. A na dodatek jakoś tak ani Sullivana, ani Matthewsa nie nazwałabym liberałami nawet według graysońskich standardów. Żeby nie było: lubię obu, podziwiam i na dodatek nieźle się czuję w ich towarzystwie. Przyznaję też, że obaj wspierają jak mogą reformy Benjamina, ale dorastali na Graysonie w czasach, gdy nie należał on do Sojuszu. Matthews doskonale przystosował się do konieczności dopuszczenia do służby kobiet spoza planety i nauczył się traktować je jak mężczyzn. Ale w głębi duszy i on, i Sullivan, i nawet Benjamin nie wyzbyli się przekonania, że kobiety trzeba chronić i hołubić. Więc skoro tym razem tak się uparli, wiedząc, że tego nie chcesz, musiało im naprawdę na tym zależeć. A to oznacza, że naprawdę, ale to naprawdę bardzo cię lubią i szanują.
Honor wytrzeszczyła na nią zdrowe oko.
— Czy ty może przypadkiem zdajesz sobie sprawę, jakie bzdury wygadujesz? — spytała uprzejmie. — To, że doprowadzili mnie do szewskiej pasji, ma oznaczać, że mnie lubią?
— Oczywiście. I nie ma, tylko oznacza. I wiesz o tym równie dobrze jak ja.
Honor spojrzała na nią bykiem.
Henke uśmiechnęła się niczym ucieleśnienie niewinności i poczekała, aż Honor odpowie równie ironicznym uśmiechem na znak kapitulacji.
— Ano wiem — przyznała niechętnie i przestała się uśmiechać. — Co i tak nie zmienia mojego samopoczucia! Dawno się tak głupio nie czułam… I nie chodzi o to, że znajdą się tacy, którzy będą przekonani, że nalegałam, by ta nazwa została utrzymana, tylko o to że… to naprawdę niezręcznie! Rozumiem tradycję nazywania okrętów nazwiskami zabitych oficerów floty i uważam ją za słuszną, ale ja, do cholery, żyję!
— I chwała Bogu! — oświadczyła niespodziewanie cicho i zupełnie poważnie Henke.
Honor odwróciła się, by spojrzeć jej w twarz, czując emocje rozmówczyni, ale ta potrząsnęła głową, uśmiechnęła się ironicznie i dodała już normalniejszym głosem:
— Tak przy okazji, chciałam ci coś powiedzieć. Oglądałaś nagranie z pogrzebu na Manticore?
— Przeglądałam — przyznała niechętnie Honor. — Na obejrzenie całego nie mogłam się zdobyć: za bardzo przypominało naprawdę tandetny holodramat historyczny. A kiedy sobie pomyślałam o krypcie w katedrze, w ogóle wszystkiego mi się odechciało. Rozumiem, że to był oficjalny państwowy pogrzeb, że stałam się symbolem i ofiarą martyrologii, ale…
Potrząsnęła bezradnie głową.
A Henke prychnęła cicho.
— Na pewno to, o czym mówisz, miało wpływ na całą ceremonię i pewne przyjęte rozwiązania, ale nie aż taki, jak sobie wyobrażasz — oceniła. — Natomiast chodzi mi o coś innego. O mój osobisty udział w tej uroczystości. Zwróciłaś może na to uwagę?
— Zwróciłam — przyznała miękko Honor, mając przed oczyma Henke maszerującą za lawetą z trumną w takt powolnych uderzeń werbla, z kamienną twarzą i obnażonym Mieczem Harrington w dłoni.
I ze łzami w oczach, którym nie pozwoliła popłynąć.
— Tak, zwróciłam na to uwagę — przyznała.
— Więc bądź uprzejma dobrze to sobie zapamiętać, bo powiem to tylko raz — oznajmiła cicho, ale stanowczo Henke. — Nie waż się stawiać mnie ponownie w takiej sytuacji, bo nie wiem, co ci zrobię! Nie chcę nigdy więcej iść na twój pogrzeb!
— Spróbuję wziąć to pod uwagę, choć nie bardzo pojmuję, co mogłabyś mi zrobić, gdybym rzeczywiście była martwa.
— Nie doceniasz mojej pomysłowości — ostrzegła Henke.
— Fakt — przyznała Honor.
I przez długą chwilę spoglądała w oczy przyjaciółki w milczeniu.
— Cóż, słowa pewnie z ciebie nie wyduszę — uznała Henke z westchnieniem. — Więc niech tak zostanie. Wspominałaś, że twoi przyjaciele z Graysona mieli też inny pomysł, który, jak rozumiem, podniósł ci adrenalinę i zniszczył na dłużej chwiejną równowagę wewnętrzną tak subtelnej i wrażliwej osoby jak ty.
— A mieli, żeby ich nagła krew zalała! — warknęła ponownie rozzłoszczona Honor i obróciła się tak gwałtownie, że jej graysońska spódnica zawirowała.
— Przestań wydeptywać mi dywan, siadaj i mów, co wymyślili — poleciła Henke, wskazując jej fotel, z którego przed chwilą wstała.
— Aye, aye, ma’am — wyrecytowała Honor.
I usiadła na brzeżku fotela, trzymając brodę wysoko, nogi razem i rękę na kolanie. Po czym pochyliła się lekko do przodu, przyjmując pełną szacunku pozycję, i spytała gorliwie:
— Tak lepiej, ma’am?
— Jeśli chcesz zasłużyć na manto, to tak — prychnęła Henke. — A biorąc pod uwagę twoją obecną kondycję fizyczną, mam szansę ci wtłuc.
— Ha! — prychnęła Honor z wielkopańską pogardą. — Sny o potędze!
I usiadła normalnie, zakładając nogę na nogę.
— Tak lepiej — oceniła Henke. — Teraz mów, o co chodzi.
— O rzeźbę — westchnęła Honor.
— O rzeźbę?! — powtórzyła uprzejmie Henke.
— Właśnie. Choć w zasadzie powinnam powiedzieć RZEŹBĘ — drukowanymi literami, z ozdobnikami i pewnie jeszcze z kwiatkiem zamiast wykrzyknika.
— Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, iż bełkoczesz bez sensu i nie mam pojęcia, o co ci chodzi? — upewniła się Henke.
— Co?! Aha, czyli nie byłaś w Austin od chwili ogłoszenia — nieco przedwczesnego — mojego zejścia?
— Nie licząc przylotu po ciebie pinasą, na lądowisku, nie byłam.
— Aha, czyli w Siedzibie Patronów też nie byłaś! To wszystko wyjaśnia.
— Co wyjaśnia, do cholery?! — Mike Henke w końcu straciła cierpliwość.
— Wyjaśnia, dlaczego nie widziałaś skromnej rzeźby z brązu, czterometrowej wysokości, ustawionej na ośmiometrowej kolumnie z obsydianu i stojącej na placu przy głównych schodach Północnego Portyku Sali Patronów, bo i tak to gmaszysko nazywają. Żeby nie było wątpliwości: rzeźba przedstawia mnie, a Portyk Północny jest wejściem głównym, więc każdy, kto ma coś do załatwienia w gmaszysku, musi dostać się tam którymś z kompleksu wejść i przejść koło tego drobiażdżku, mając rzeźbę na wysokości oczu.
Tym razem elokwentna z natury Michelle Henke straciła głos i gapiła się na nią wytrzeszczonymi oczyma. Honor patrzyła na nią znaczniej spokojniej, choć wcale spokoju nie czuła. Zdążyła się już nieco przyzwyczaić do myśli o posiadaniu własnego pomnika, ale doskonale pamiętała, co nią targnęło, gdy pierwszy raz go zobaczyła. Była to kolejna z zafundowanych jej przez Benjamina niespodzianek, choć w tym akurat wypadku była skłonna mu wierzyć, gdy się zaklinał, że na pomysł wpadło Konklawe Patronów, a nie on. On jedynie nie wspomniał jej o istnieniu posągu, bo chciał zobaczyć jej reakcję, gdy znajdzie się z nim twarzą w twarz. A raczej twarzą w kolumnę, biorąc pod uwagę wysokość paskudztwa.
Choć uczciwość nakazywała przyznać, że określenie „paskudztwo” nie było sprawiedliwe. Honor nigdy nie miała upodobania do brązowych pomników bohaterów, ale musiała przyznać, że rzeźbiarz naprawdę się postarał. Naturalnie było ją na to stać jedynie w tych krótkich momentach, gdy nie zgrzytała zębami z bezsilnej wściekłości.
Uwiecznił ją, gdy wsparta na Mieczu Stanu czekała, aż patronowi Burdette przyniosą jego miecz. Nie ulegało wątpliwości, że starannie obejrzał nagranie całego wydarzenia, jak też hologramy jej i Nimitza, oddał bowiem wszystko naprawdę wiernie, jeśli nie liczyć dwóch szczegółów. Pierwszym był właśnie Nimitz, który siedział na jej ramieniu, podczas gdy naprawdę usadowił się wtedy na jej miejscu w Komnacie Konklawe, ale to akurat była w stanie zrozumieć i darować artyście. Drugiego darować nie była w stanie. Pomnikowa Honor miała szlachetny, skupiony i spokojny wyraz twarzy, ona zaś zbyt dobrze pamiętała ten dzień i to oczekiwanie, by uwierzyć, że tak właśnie wtedy wyglądała.
Widząc, że Henke dalej się na nią gapi, dotknięta niemotą przekrzywiła głowę i uśmiechnęła się ze złośliwą satysfakcją.
To najwyraźniej pomogło Henke wyjść z szoku, bo spytała niepewnym, ale już słyszalnym głosem:
— Czterometrowy?
— Na ośmiometrowej kolumnie — powtórzyła Honor. — Robi cholerne wrażenie, muszę przyznać. Gdy go zobaczyłam, miałam ochotę się zastrzelić. Wtedy byłabym przynajmniej uczciwie martwa.
— Cholera! — Henke potrząsnęła głową, nadal nie mogąc wyjść z podziwu, i zachichotała złośliwie. — Zawsze uważałam cię za drągala, ale dwanaście metrów to trochę za dużo nawet jak na ciebie.
— Poczucie humoru ci się wyostrzyło! — warknęła Honor. — Jak byś się czuła, przechodząc koło… koło tego czegoś za każdym razem, gdy musisz wziąć udział w obradach?
— Normalnie. W końcu to nie mój pomnik. Natomiast mogę zrozumieć, że na tobie wywiera nieco przytłaczające wrażenie.
— Ładnie to ujęłaś! — prychnęła Honor.
Henke zachichotała z nieco większą sympatią, ale w oczach błysnęły jej diabelskie ogniki — wyobraziła sobie minę Honor na widok tej „niespodzianki” Protektora.
— I nie rozbiorą go? — upewniła się.
— Nie rozbiorą — potwierdziła ponuro Honor. — Zagroziłam, że jeśli toto zostanie, nigdy nie użyję głównego wejścia. Usłyszałam, że jest im przykro z tego powodu, ale istnieje prywatne wejście dla patronów. Gdy usłyszeli, że nie odbiorę Klucza, poinformowali mnie, że nie mogę tak postąpić, bo byłoby to bezprawne. W końcu oznajmiłam, że każę moim gwardzistom wysadzić to coś którejś nocy. Zapewnili mnie, że rzeźba jest ubezpieczona, a rzeźbiarz zostawił sobie formę i będzie bardziej niż szczęśliwy, mogąc ją odlać ponownie, byle mu zapłacili. Oświadczyli, że zapłacą.
— Oj, nie mogę! — jęknęła Henke, trzymając się za brzuch i płacząc ze śmiechu.
Honor starała się wytłumaczyć samej sobie, iż ma zbyt mało przyjaciół, by któregoś własnoręcznie ukatrupić tylko dlatego, że przejawia chore poczucie humoru. Po parunastu sekundach udało się. Głównie dlatego, iż uświadomiła sobie, że oni wszyscy mają tę niezrozumiałą cechę.
— No proszę — Henke otarła łzy. — Okazuje się, że zmartwychwstanie jest nieco bardziej skomplikowane, niż można by sądzić. A co z naruszeniem przez ciebie konstytucji?
— Nawet o tym nie wspominaj! — jęknęła Honor.
— Co proszę?! Słyszałam, że to już załatwione, co się stało?
— Załatwione to to jest — burknęła Honor. — Benjamin zdecydował, że najprościej będzie włączyć Flotę Elizium w skład sił zbrojnych Graysona, i tak też zrobił.
— No to w czym problem?
— A w tym, że stworzył specjalną formację. Nawet ładnie ją nazwał: Jego Własna Protektora Eskadra. Uszy więdną, jak się to słyszy, prawda? Dlatego wszyscy określają ją mianem „Protector’s Own”. Kupił wszystkie zdobyczne okręty, oznajmił, że będzie jednostkę rozbudowywał, i zrobił mnie jej oficjalnym dowódcą, a kadrze zaproponował wstąpienie do niej.
— Przepraszam, jakiej znowu „kadrze”? — spytała łagodnie Henke. — Choć podejrzewam, że będę żałowała własnej ciekawości…
— Benjamin zaproponował wstąpienie do jednostki wszystkim zbiegłym jeńcom i stworzył specjalną organizację tej formacji. Nazwa „eskadra” nie odzwierciedla rzeczywistości, bo okrętów ma już na co najmniej grupę wydzieloną. A jeżeli choć część z tych, których o to podejrzewam, skorzysta z propozycji, będzie dysponował załogami dla całej floty. Ma zamiar zaprzysiąc ich jako swoich osobistych wasali, po czym oficjalnie mianować mnie dowódcą całości, ponieważ jestem Championem Protektora. Planuje dodać do istniejących jednostek superdreadnoughty wraz ze stosowną osłoną, a Matthews już zaciera ręce na samą myśl o tym.
— Benjamin może to zrobić? — zdziwiła się Henke. — Włos mi się jeży na myśl, jaki wrzask podniósłby się w parlamencie, gdyby Betty choć wspomniała o podobnym pomyśle.
— Może. Konstytucja daje Protektorowi jako jedynemu na całej planecie prawo do organizowania nowych jednostek wojskowych złożonych z osobistych wasali. To jedno z zabezpieczeń wpisanych w nią przez Benjamina Wielkiego. Zabezpieczeń i symboli władzy Miecza. Naturalnie jednostka taka musi wejść w skład regularnych sił zbrojnych, ale na specjalnych zasadach. Dlatego też przynajmniej nominalnie będzie pod rozkazami Wesleya Matthewsa jako głównodowodzącego Marynarki Graysona. Tylko należy pamiętać, że na Graysonie niezwykle poważnie traktuje się przysięgę osobistej wierności i gdyby kiedykolwiek doszło do konfliktu między flotą a Protektorem, „Protector’s Own” stanie po jego stronie. Poza tym jest jeszcze jeden aspekt całej sprawy: praktycznie cały personel to obcokrajowcy, a dowódcą została „ta obca baba”, czyli ja. Konserwatywni patroni zostali tym tak zaskoczeni, że nie bardzo wiedzieli, czy paść trupem z wrażenia, czy podnieść wrzask pod niebiosa. W sumie nie zrobili nic, bo po pierwsze im się nie opłacało, po drugie nie mogli, biorąc pod uwagę wielki festiwal z okazji mojego powrotu. I na to właśnie liczył ten cwaniak.
— Masz na myśli Benjamina? — upewniła się Henke.
— Tak.
— Dlaczego cwaniak? I dlaczego przewidujesz problemy?
— Ano dlatego, że służba w szeregach Marynarki Graysona daje po sześciu latach automatyczne obywatelstwo każdemu. Benjamin przepchnął tę poprawkę zaraz po przyłączeniu się Graysona do Sojuszu, bo jako pierwszy zdał sobie sprawę, że bez obcokrajowców nie zdoła stworzyć i obsadzić floty, której Grayson potrzebował. Był zdeterminowany — i całkiem słusznie — by dać stosowną motywację takim ludziom i uniknąć zwyczajowych problemów z najemnikami. Wiadomo, że broniąc swojej planety, będą lepiej walczyć. Naturalnie nie obeszło się bez oporu, no bo kto to słyszał, żeby heretykom proponować ot tak obywatelstwo, ale poparł go Hanks, a głosowanie odbyło się krótko po groźbie przewrotu Machabeusza, więc patroni nie byli w stanie stworzyć zorganizowanej opozycji. Prawo to nie ma zastosowania wobec ludzi oddelegowanych do służby z Royal Manticoran Navy czy innych flot, nawet jeśli mają wysokie rangi w Marynarce Graysona, ale byli jeńcy w przeważającej większości nie są obywatelami żadnego państwa należącego do Sojuszu ani żadnej nadal istniejącej floty, z wyjątkiem Ludowej Marynarki, a takich jest niewielu. Co oznacza, że każdy, kto wstąpi do „Protector’s Own”, stanie się obywatelem Graysona, jeśli przeżyje sześć lat. Czyli będzie miał nowy dom. A jest ich prawie pół miliona! Zakładając, że choć jedna trzecia skorzysta z oferty, za sześć lat liczba obywateli zwiększy się za jednym zamachem o jakieś sto pięćdziesiąt tysięcy pogan czy heretyków. Nazwa do wyboru.
Nie wspomniała o Caslecie, choć wiedziała, że Benjamin osobiście złoży mu taką propozycję, bo nie miała pewności, czy Warner ją przyjmie. Podejrzewała jednak, że tak, gdyż musiał zdawać sobie sprawę, że przyjęcie go w szeregi korpusu oficerskiego RMN stanowiłoby spory problem. A wracać nie miał dokąd. A w Marynarce Graysona służył już wcześniej co najmniej jeden były oficer Ludowej Marynarki i nikt mu jakoś tego nie wypominał.
Uśmiechnęła się na wspomnienie Alfreda Yu, ale jej uśmiech szybko zniknął. Caslet także znajdował się na pokładzie Saganami, a załoga, biorąc przykład z Mike Henke, traktowała go jak honorowego gościa, mimo że uparł się nadal nosić mundur Ludowej Marynarki. Wiedziała jednak, że nie cieszył się na myśl o przybyciu do Królestwa Manticore, i nie dziwiła mu się — sama na jego miejscu czułaby się podobnie. Naturalnie wszyscy będą wobec niego nienagannie uprzejmi, zwłaszcza gdy usłyszą od niej i od McKeona, jak zachowywał się tak na pokładzie Tepesa, jak i w Piekle, ale oficerowie wywiadu floty musieli już przytupywać z niecierpliwością. Będą chcieli dostać go w swoje ręce, w końcu wcześniej był oficerem operacyjnym Thomasa Theismana i stacjonował w systemie Barnett. Choć jego informacje pochodziły sprzed ponad dwóch lat standardowych, i tak był bezcennym źródłem. Nie ulegało wątpliwości, że wycisną z niego wszystko choć bez użycia jakiegokolwiek przymusu i wiedziała, że będzie to dlań bolesne i trudne. Warner bowiem był z natury uczciwy i choć podjął już decyzję, Ludowa Marynarka zbyt długo była jego miejscem we wszechświecie, by „zdrada” jej tajemnic przyszła mu łatwo i bez oporów.
A kiedy to się skończy, i tak nikt do końca nie uwierzy w szczerość jego intencji, mimo że będzie nosił królewski mundur. I trudno będzie się ludziom dziwić; poza nią i Nimitzem nikt nie był w stanie poznać jego emocji. Inaczej natomiast rzecz się miała w Marynarce Graysona i to nie dlatego, by należący do niej byli łatwowierni czy naiwni. Po prostu zgodnie z zasadami wiary głoszonymi przez Kościół Ludzkości Uwolnionej każdy miał szansę sprawdzić się podczas testu, czyli udowodnić własnym postępowaniem, ile jest wart. I to w sumie była najbardziej fundamentalna różnica między mieszkańcami Graysona a znacznie bardziej cynicznymi poddanymi Korony.
Głos Mike wyrwał ją z rozmyślań:
— No dobra, nawet gdyby wszyscy się zgłosili, populacja Graysona liczy tak coś ze trzy miliardy ludzi, więc i tak będą stanowić tylko drobny ułamek.
— Zgadza się, ale to będzie dopiero początek, jak znam Benjamina. Poza tym wszyscy byli więźniowie zostali poddani prolongowi, będą popularni, no i mają własne zdanie na temat kobiet i miejsca religii w społeczeństwie. A ponieważ staną się pełnoprawnymi obywatelami, nawet najbardziej zatwardziały konserwatysta nie będzie mógł udawać, że nie istnieją. Tak na marginesie, sądzę, że przytłaczająca większość zamieszka w mojej domenie, podobnie jak ci, którzy nie służyli w wojsku albo z rozmaitych powodów nie zechcą teraz w nim służyć. Benjamin zgodził się na to, zanim uszczęśliwił mnie dowództwem swojej floty.
— Hmm. — Henke potarła dolną wargę i przyznała: Nie wzięłam tego pod uwagę. Ale nadal nie sądzę, żeby to miał być koniec świata dla dotychczasowych mieszkańców Graysona.
— Gdyby na to się zanosiło, Sullivan nie poszedłby w ślady Hanksa i nie popierałby tego pomysłu, a przynajmniej nie robiłby tego tak energicznie, jak robi. Natomiast dla Benjamina to kolejny sposób na wzmocnienie stronników reform i przyspieszenie ich tempa. A na dodatek świadomy policzek wymierzony najgłośniej narzekającym na obce wpływy patronom. Narzekania naturalnie zaczęły się po pierwszym kontrataku McQueen.
— I nie tylko na Graysonie — przyznała kwaśno Henke. — Od czasu ataku na Basilisk opozycja zarzuca rządowi „niewybaczalne błędy w prowadzeniu wojny” i inne bzdury. Ale nie o tym rozmawiamy. Jak zareagowali na ten policzek?
— Tak jak można się było spodziewać. Tylko widzisz, istnieje podstawowa różnica między Graysonem a Manticore. Patroni przeciwni Protektorowi muszą postępować znacznie ostrożniej niż opozycja w Gwiezdnym Królestwie, ponieważ konstytucja daje Protektorowi znacznie większą władzę, niż ma nasza królowa. I jeżeli za bardzo go zirytują, ma do dyspozycji rozmaite środki, by ich ukarać, wszystkie w pełni legalne, odkąd ponownie podstawą prawną stała się spisana konstytucja. Dlatego nauczyli się subtelności i nie atakują ani jego, ani jego polityki otwarcie czy w istotnych kwestiach. Za to kroczek po kroczku starają się, gdy tylko się da, podważać jego autorytet w drobniejszych kwestiach albo w ważnych wyrażać zaniepokojenie w imieniu mieszkańców domen jako strażnicy graysońskich interesów i stylu życia. Naturalnie żadnemu nigdy się nie wyrwało, że powodem są ich własne ambicje. Po pierwszym rajdzie McQueen skupili się wokół Muellera i zaczęli twierdzić, że ta seria porażek stanowi dowód na to, iż stało się to możliwe dzięki nieudolnemu, obcemu dowodzeniu połączonymi siłami Sojuszu. I w związku z tym obywatele Graysona powinni zastanowić się, czy chcą, by Marynarka Graysona pozostawała pod tymże nieudolnym dowództwem i ponosiła dalsze straty. W praktyce nawołują więc do wyjścia z Sojuszu i wycofania okrętów z sojuszniczych sił zbrojnych, ale otwarcie żaden tego nie powiedział. Najodważniejsze sformułowanie brzmiało, że „Grayson powinien zostać, przyjaznym państwem w przeciwieństwie do pełnego sojusznika”.
— Cholera! — Henke wyglądała na zaniepokojoną. — Nic o tym nie słyszałam! Jest jakaś szansa, że może im się to udać?
— Nie ma — oznajmiła zwięźle Honor. — Benjamin nigdy nie da się do tego zmusić, a w praktyce jego wola jest wolą Graysona. Wątpię, aby ktokolwiek w Królestwie Manticore naprawdę zdawał sobie sprawę z tego, że tak jest w rzeczywistości. Przyzwyczailiśmy się patrzeć na każde państwo przez pryzmat tego, co mamy u siebie, a prawda jest taka, że władzy posiadanej przez Elżbietę ani autorytetu, jakim się cieszy, nie można nawet porównać z władzą i autorytetem Benjamina na Graysonie. Nikt nie zdoła narzucić Benjaminowi posunięć w kwestiach polityki zagranicznej czy militarnych i oni nawet tego nie próbują. Nie podoba im się to, ale mają świadomość, że to on jest górą i w dodatku jest u szczytu popularności. Wiedzą też, że jeszcze przez długi czas nie będą w stanie otwarcie przeciwko niemu wystąpić w jakiejkolwiek poważnej sprawie. Więc przyjęli taktykę długoterminową. Chcą stopniowo osłabiać poparcie, jakim cieszy się w społeczeństwie, zasiać w ludziach zwątpienie i niepokój, bo równie dobrze jak on zdają sobie sprawę, że autorytet Protektora buduje zaufanie obywateli. Starają się to zaufanie osłabić i wymusić na Benjaminie posunięcia działające pośrednio na jego niekorzyść. Uważają, że jeśli im się to uda, będzie to pierwszy krok do zdobycia celu, ponieważ każda sytuacja, gdy Protektor ostro i bezpośrednio nie zareaguje na ich prowokacje, sprawi, że tym trudniej będzie mu to zrobić następnym razem. W tej chwili to wszystko, co chcą osiągnąć.
— Rozumiem… — Henke potrząsnęła głową. — I pomyśleć, że pamiętam czasy, kiedy nic a nic nie znałaś się na polityce i nie cierpiałaś jej serdecznie.
— Nadal nie cierpię. Niestety jako patronka nie miałam wyjścia i musiałam nie tylko ją poznać, ale i zrozumieć, by nauczyć się walczyć za jej pomocą. Przynajmniej w graysońskim stylu. Na szczęście miałam najlepszych możliwych nauczycieli: Howarda Clinkscalesa i Benjamina Mayhewa.
— W to nie wątpię. Ale przyznam, że nadal nie do końca rozumiem, dlaczego przyznanie obywatelstwa byłym jeńcom ma stanowić policzek dla przeciwników.
— Bezpośrednio nie stanowi. Benjamin nie może nic podobnego zrobić, jak długo nie wystąpią bezpośrednio przeciwko niemu. Natomiast jest to posunięcie dla wszystkich, można by rzec, brutalnie oczywiste i potwierdza, że jest zdecydowany otworzyć Graysona na inne niż dotychczas zasady i podejście do podstawowych kwestii. I to bez podsuwania przeciwnikom celu do ataków innego niż własna osoba. To skomplikowana sieć niedomówień, intryg i podchodów, a ja trafiłam w sam jej środek jako dowódca Protector’s Own. Pojęcia nie mam, kto tak naprawdę będzie nią dowodził, ale nie zdziwiłabym się, gdyby wybór padł na Alfreda Yu. Natomiast oficjalnym, nominalnym i stałym dowódcą jestem ja. I to jest kolejny średnio subtelny policzek wymierzony przez Benjamina przeciwnikom. Nie dość, że im pomieszałam szyki, a niektórych solidnie wkurzyłam, zmartwychwstając, to zostałam mianowana dowódcą prywatnej floty Protektora. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że żaden nie mógł się nawet skrzywić na wieść o tym, gdyż reakcja obywateli Graysona na mój powrót nie pozostawiała wątpliwości co do tego, że jakikolwiek sprzeciw zostałby uznany za zniewagę wobec mojej skromnej osoby. A na Graysonie za coś takiego płaci się krwią.
— Cholera! — powtórzyła z uczuciem Michelle Henke. — A mnie się wydawało, że to u nas wszystko kipi od intryg i politycy idą na noże. Przyznaję, że jestem pod wrażeniem twej znajomości rzeczy i przeciwnika.
— No pewnie — prychnęła Honor. — Mogłabyś choć uczciwie przyznać, że cieszy cię, iż sama nie musisz się w tym babrać.
— A cieszy — przyznała bezwstydnie Henke. — Skoro mowa o komplikacjach, wyprostowałaś już swoje finanse?
— Można tak powiedzieć — zaczęła Honor, po czym musiała zająć się obydwoma treecatami, które zdecydowały się usadowić na jej kolanach.
Odkąd Nimitz zdał sobie sprawę ze swego telepatycznego kalectwa, i on, i Samantha odczuwali silniejszą niż dotąd potrzebę fizycznego kontaktu zarówno ze sobą nawzajem, jak i z Honor. Podrapała go więc uczciwie za uszami i dopiero po dłuższej chwili zaczęła mówić dalej.
— Kompletne ich wyprostowanie potrwa znacznie dłużej. Willard i tak dokonał cudów w tak krótkim czasie, jaki miał do dyspozycji, ale półtora miesiąca to zdecydowanie za mało, żeby wyjaśnić tak skomplikowaną sytuację. Niestety twoja kuzynka uparła się raczej kategorycznie, że mam wrócić natychmiast, gdy tylko znajdę chwilę czasu, jak to zgrabnie ujęła. Nie wspominając o wcześniejszych, mniej natarczywych ponagleniach. Na szczęście wygląda na to, że kwestie finansowe uda się z grubsza załatwić.
— Z grubsza? Ładnie to brzmi, gdy mówi to ktoś mający trzydzieści albo czterdzieści miliardów.
— Tylko dwadzieścia dziewięć — poprawiła ją Honor. — A jak niby mam mówić? Pamiętasz mój stan posiadania w akademii? Teraz mam więcej pieniędzy, niż mogłabym potrzebować do końca życia, uwzględniając prolong. Oczywiście, że jest to nieporównanie lepsze od bycia biedną, ale po przekroczeniu pewnej granicy są to już tylko abstrakcyjne cyfry. Nie przeczę, że duże pieniądze są nader użytecznym narzędziem, dzięki któremu już mogłam zrobić parę rzeczy, których w innych okolicznościach nigdy bym nie zrobiła, ale prawdę mówiąc, wolałabym zostawić wszystko tak, jak rozporządziłam w testamencie. Ja ich nie potrzebuję, a Willard, Howard i Sky Domes robili z nich doskonały użytek, zanim nie wróciłam.
— Wiesz, jesteś nienormalna — oceniła poważnie Henke. — Ktoś tak lekceważąco odnoszący się do takiej góry pieniędzy powinien zostać zamknięty i pilnie strzeżony, żeby sobie przypadkiem krzywdy nie zrobił!
— Willard powiedział mniej więcej to samo — przyznała Honor z westchnieniem. — Ale nie miałam wyjścia, kiedy mi pokazał, co sama kazałam zrobić. A kazałam większość fortuny pozostawić do dyspozycji w formie funduszu następnemu patronowi Harrington. Którym jestem ja sama. Można też uznać, że skoro nie umarłam, testament jest nieważny. To ostatnie oczywiście nie wchodzi w grę, bo niby jak miałabym postąpić? Powiedzieć Macowi i pozostałym: słuchajcie, strasznie was przepraszam, ale musicie oddać to, co wam zapisałam, bo tak się złożyło, że żyję, co jest chamstwem z mojej strony, ale tak wyszło?
— Ale ty rzeczywiście nie umarłaś — zauważyła przytomnie Henke, myśląc równocześnie o ukochanym dziesięciometrowym slupie znajdującym się na Sphinksie, który Honor zapisała jej.
— No to co z tego? Tyle się nakombinowałam, żeby każdy miał jakąś miłą niespodziankę, kiedy mnie szlag trafi, i teraz mam zacząć od nowa? Poza tym zawsze uważałam odbieranie prezentów za szczyt chamstwa. A na dodatek mimo tych zapisów moja fortuna i tak solidnie wzrosła podczas mojej nieobecności. Skoro więc przetrwała bez tych darowizn, niech zostaną tam, gdzie są. Kiedy w końcu naprawdę zejdę z tego świata, wykonawca mojej nowej ostatniej woli będzie miał znacznie mniej roboty.
— Hmm… — mruknęła Henke.
Michelle była kuzynką Elżbiety III ze strony matki jej ojcem był earl Gold Peak, minister spraw zagranicznych w rządzie Cromarty’ego i jeden z zamożniejszych parów Królestwa. Nigdy nie musiała martwić się o pieniądze, choć kwoty, które miała do dyspozycji do momentu ukończenia akademii, były nieporównywalnie niższe niż te, które otrzymywali jej rówieśnicy z najwyższego szczebla arystokracji. Patrząc na to z perspektywy czasu, przyznawała ojcu rację, choć jako dziewczyna miała doń o to czasami pretensje. Potem jednakże miała aż za dużo okazji, by zobaczyć, co stało się z jej kolegami, których rodzice nie dopilnowali, by w porę uświadomili sobie, że pieniądze nie rosną na drzewach.
I dlatego właśnie mogła obiektywnie ocenić, że naprawdę niewielu zamożnych ludzi mogło równać się z Honor, jeśli chodziło o stosunek do pieniędzy. Najprawdopodobniej dlatego, że dla nich pieniądze i władza, jaką dawały, były sensem życia: to dzięki nim byli tym, kim byli, i mogli kształtować świat, w którym żyli. Logiczne więc było, że troszczyli się, i to czasami bardzo, o własny stan posiadania.Zupełnie inaczej rzecz miała się z Honor, ponieważ pieniądze nie miały wpływu na to, kim była, co robiła i jak podchodziła do obowiązków. Owszem, ułatwiały jej życie i zwiększały możliwości działania, ale stanowiły tylko pomoc w wypełnianiu tego, co uznała za swój obowiązek, nie kształtowały ani jej sukcesu, ani też jej osobistego życia.
— I całe szczęście, że jesteś nienormalna — dodała po chwili. — Jak się zastanowić, to przydałoby się więcej takich jak ty. Tylko się nie nadymaj, bo i tak nie polecisz.
— Ale mogę się zarumienić, a wiesz, że tego nie cierpię.
Obie się roześmiały. Ten sekret Honor znało niewielu.
— No dobrze — odezwała się Henke, zmieniając temat. — A co planują wobec ciebie nasi panowie i władcy, kiedy wreszcie znajdziesz się w Królestwie?
— To ty nie wiesz? — zdziwiła się Honor.
Henke wzruszyła ramionami.
— Wiem, że mam cię przywieźć, i jestem prawie pewna, że Beth osobiście poleciła, żebym to ja po ciebie poleciała. Wyjątkowo nie oprotestowałam tego przejawu czystego nepotyzmu, ale nie mam pojęcia o treści tych wszystkich rozkazów, raportów i całej reszty makulatury, którą mi dla ciebie dali. Nie żeby mnie ciekawość zżerała, rozumiesz, ale gdybyś była na tyle uprzejma, by mnie oświecić…
I zamilkła wyczekująco.
— I to ja jestem nienormalna? — upewniła się uprzejmie Honor.
— Jesteś. Teraz do rzeczy: wiesz czy nie wiesz?
— Tak do końca to nie wiem. Twoja kuzynka była poirytowana, sądząc ze sformułowań, ale nie zła, więc chyba nic mi nie grozi. Natomiast mam poważne podejrzenia, że są z Benjaminem po jednych pieniądzach i że też przygotowała dla mnie parę niespodzianek. I to mnie martwi, bo ma znacznie więcej zabawek od niego.
— Nie dramatyzuj. Przeżyjesz, a jeszcze przypadkiem coś może sprawić ci przyjemność.
— W to ostatnie wątpię, a o tym pierwszym wiem. Odkryłam niedawno, że nie da się paść trupem z zawstydzenia i zakłopotania. Mam niejasne podejrzenia, że wszyscy wokół wiedzieli to już wcześniej i teraz tylko im bezpieczniki puściły w stosunku do mojej osoby. Choć istnieje też druga możliwość: mogą sprawdzić, przy jakiej dawce krew mnie zaleje.
— Przestań użalać się nad sobą i mów, co wiesz, bo to mnie krew zaleje.
— Aye, aye, ma’am — Honor usiadła wygodniej. Głaskając Nimitza, dokonała równocześnie błyskawicznej selekcji tematów.
— I tak dość szybko wróciłabym na Manticore — powiedziała zupełnie poważnie. — Chcą nas wszystkich zbadać w Bassingford, tak na wszelki wypadek, a ojciec zjawi się za dwa tygodnie, żeby nadzorować „naprawy” mojej skromnej osoby. Widzisz, graysońskie szpitale błyskawicznie doganiają poziom naszych, a klinika neurologiczna stworzona przez ojca i Willarda jest naprawdę świetna, ale na Graysonie nie ma firm, które mogłyby wykonać protezy równie dobre jak te dostępne na Manticore. Zamierzam zająć się tą kwestią przy pierwszej okazji, ale póki co Królestwo Manticore jest najlepszym miejscem, nie licząc Ligi Solarnej, na przeprowadzenie tak rozległej terapii i osiągnięcie najlepszych możliwych efektów. Poza tym nie uniknę wizyty w Admiralicji, nie ma co marzyć.
Mike starannie ukryła uśmiech, słysząc, jak swobodnie, by nie rzec lekceważąco, Honor wyraża się o naczelnym dowództwie Royal Manticoran Navy i jego siedzibie, czyli Sanctum Sancorum. Dziesięć lat temu byłoby to dla niej psychiczną niemożliwością, poza tym Honor nadal miała w RMN stopień komodora, czyli nie była jeszcze oficerem flagowym, ale myślała i mówiła jak pełny admirał, którym zresztą od lat była w Marynarce Graysona. I robiła to tak naturalnie, że nawet nie zdawała sobie z tego sprawy.
— Między innymi dokumentami, które przywiozłaś — dodała — jest też nader uprzejma prośba, żebym, gdy tylko będzie to możliwe, zjawiła się na rozmowę w wywiadzie floty. Poza tym chcę uzgodnić z admirałem Cortezem, jak najlepiej mógłby wykorzystać byłych jeńców nie należących do flot Sojuszu, a mających za sobą służbę wojskową. Naturalnie myślę o tych, których nie skusi propozycja Benjamina. No i mam przygnębiającą pewność, że zmarnuję masę czasu na gadanie z dziennikarzami. Będę starała się ograniczyć ten czas do minimum, ale wiem, że nie uda mi się pozostać w cieniu. Mój powrót to zbyt ważne zwycięstwo w wojnie propagandowej i nie ma żadnych szans, by dano mi spokój.
— Żadnych szans — zgodziła się Henke.
— Poza tym nim wrócę do czynnej służby liniowej, spędzę jakiś czas na Manticore w związku z doborem i wszczepianiem protez, a potem rehabilitacją. Naturalnie nie zamierzam tam występować jako graysoński admirał. Gdy znów stanę się panią komodor Królewskiej Marynarki, Admiralicja planuje wykorzystać mnie w roli wykładowcy na wyspie Saganami. Uważam to za dobry pomysł choćby dlatego, że będę miała sensowne zajęcie i mniej czasu na rozmyślania o kolejnym zabiegu. Nie wiem, co dokładnie zamierzają Ich Lordowskie Moście, ale wolę nadmiar obowiązków od bezczynności w tej sytuacji. Aż za dobrze pamiętam pierwszy wszczep neuroprotezy. Wtedy nie miałam nic do roboty pomiędzy zabiegami i terapią. Dostawałam szału z nudów i od zamartwiania się, co następnym razem pójdzie nie tak.
— Pamiętam. I pamiętam też, jak to wyglądało, gdy wreszcie wróciłaś do służby liniowej i dali ci Nike.
Obie uśmiechnęły się do wspomnień, choć w uśmiechu Honor poza radością był także i smutek, gdyż ten okres wiązał się z Paulem Tankersleyem. I choć już dawno pogodziła się z jego śmiercią, nie oznaczało to, że nie czuje żalu czy że go jej nie brakuje.
— No dobra, dość gadania. — Henke spojrzała na chronometr i wstała. — Do obiadu zostały dwie godziny, a ja obiecałam ci wycieczkę z przewodnikiem. Chyba że przeszła ci ochota na zwiedzanie?
— Skądże znowu. — Honor również wstała.
Mike pomogła jej umieścić Nimitza w nosidle, a całość na plecach, czemu bacznie przyglądała się Samantha. Następnie Henke wzięła ją na rękę i cała czwórka skierowała się ku wyjściu.
— Myślę, że spodoba ci się to, co zobaczysz — powiedziała, odsalutowując stojącemu na warcie pod drzwiami jej kabiny Marine.
I poprowadziła Honor ku windzie, uśmiechając się z miną zadowolonej właścicielki.
— Wiem, że znasz podstawowe parametry i założenia, jakie miały spełniać okręty tej klasy — dodała. — Ale modyfikacje wprowadzano praktycznie aż do chwili rozpoczęcia budowy. Sporo rozwiązań opracowanych dla klasy Har… to jest Medusa zostało zastosowanych i na tym okręcie. I nie chodzi tylko o stopień automatyzacji umożliwiający redukcję liczebności załogi. Eddy ma masę nowej elektroniki włącznie z systemem kierowania ogniem nowej generacji, podobnie jak nowe ECM-y i systemy elektronicznego maskowania. No i niespodziankę dla tego, kto spróbuje przelecieć mu przed dziobem i ostrzelać, licząc na bezkarność i sukces.
Przy ostatnich słowach uśmiechnęła się złośliwie.
Honor spojrzała na nią wyczekująco i Mike zdecydowała:
— Chyba zaczniemy od mostka, a potem…