— Przepraszam, milady, ale przybył prawnik, którego pani oczekuje.
— Przybył? — upewniła się Honor, unosząc głowę znad szachownicy i spoglądając na Jamesa MacGuinessa, który właśnie wszedł do biblioteki i oznajmił przybycie gościa. — Chwała Bogu!
W ślad za Jamesem w drzwiach pojawił się Andrew LaFollet.
Honor zaś przyjrzała się matce i oświadczyła z nienaganną uprzejmością:
— Obawiam się, że obowiązki wzywają. Szczerze żałuję, ale wygląda na to, że nie mam wyboru i muszę poddać partię. Choć wygrałabym ją, gdyby nie obowiązki.
— Tak? — Allison przekrzywiła głowę i spytała słodko: — A można wiedzieć, co natchnęło cię tą pewnością, biorąc pod uwagę, że od lat z moich rąk spotykają cię same porażki w szachach?
— Jako dorosła i rozsądna niewiasta nie zamierzam zniżać się do tak trywialnej dyskusji — oznajmiła Honor.
Nimitz bleeknął radośnie, podobnie jak Samantha, choć ona zrobiła to ciszej. Powód był prosty — Nimitz siedział na grzędzie, z której właśnie zdjęła go Honor, a Samantha leżała zwinięta w kłębek w kołysce Faith i mruczała ledwie słyszalnie, za to wyczuwalnie. Przez kilka stuleci istnienia adopcji ludzie odkryli, że treecaty są doskonałymi niańkami. Co prawda były za małe, by móc pielęgnować niemowlę, ale mogły choćby ukołysać je do snu, poza tym żaden człowiek nie był w stanie tak doskonale odbierać jego humorów i potrzeb. A na dodatek treecaty były doskonale uzbrojone i gotowe użyć wszystkiego, co mają, do obrony powierzonych ich opiece małych, które kochały niezależnie od tego, czy te miały sześć kończyn czy cztery. A dzieci z kolei zdawały się rozumieć treecaty znacznie lepiej niż dorośli.
Honor przystanęła, sprawdzając, czy Samantha przypadkiem nie zechce im towarzyszyć, ale ta jedynie zastrzygła uchem i zamknęła oczy.
— Święci pańscy! — westchnęła z nabożnym nieomalże podziwem Allison. — Nigdy nie udało mi się utrzymać jej tak długo tak cicho. I nie przypominam sobie, żeby Nimitzowi udało się zrobić to z tobą. Chociaż jemu najprawdopodobniej nie powiodło się tylko dlatego, że gdy cię spotkał, miałaś już bardzo wyrobione nawyki, może nie krzykliwości, ale na pewno niesforności.
— Aha, niesforności! Zapamiętam to sobie.
— Tylko nie przemęczaj pamięci, moja droga. Słabym umysłom to szkodzi.
— W rzeczy samej — zgodziła się Honor ze śmiertelną powagą.
Allison parsknęła śmiechem.
— Chcesz wziąć udział w nasiadówce? — spytała Honor normalnym głosem. — Nie wiem, czy będzie ciekawa, ale jeśli masz ochotę, to zapraszam.
— Nie, dzięki. Skoro Sam pilnuje Faith, to zostawię Jamesa z Jenny, wezmę kostium i pójdę na plażę.
— Kostium?! — zdziwiła się Honor i spojrzała na LaFolleta.
Ten odpowiedział równie zdumionym spojrzeniem, co dowodziło znacznych postępów w obyciu — jeszcze kilka lat temu czułby się co najmniej nieswojo, będąc świadkiem takiej jak ta pogawędki.
— Moja droga rodzicielko — oświadczyła Honor uroczyście. — Widziałam, jak pływasz, i nie przypominam sobie, by brał w tym udział jakikolwiek kostium. Poza tym dość dobrze pamiętam pewne komentarze wygłaszane przez ciebie przy takich okazjach na temat zacofanych, barbarzyńskich i represyjnych kultur.
— Jak to ładnie zabrzmiało! — zachwyciła się Allison. — Ten pełen szacunku wstęp! Ech, szkoda, że tylko wstęp. Natomiast co się tyczy kwestii kostiumu, to było tak, zanim zostałam zmuszona do współżycia z całym zestawem mieszkańców twojego domu na Graysonie, córeczko. Poza tym przyganiał kocioł garnkowi: kostiumy, które wprowadziłaś w modę na Graysonie, są znacznie obszerniejsze od tych, których używałaś w domu czy w akademii.
— Ale ja przynajmniej zawsze miałam coś na sobie!
— Ja też: to, w co wyposażył mnie dobry Pan Bóg. Skoro Jemu to wystarczało, powinno też wszystkim innym. Zwłaszcza skoro tak dobrze się prezentuje.
I wyprostowała się dumnie, podając pierś do przodu.
— Nie mogę zrozumieć, jakim cudem wytrzymali z tobą na Sphinksie — przyznała ponuro Honor. — A włos mi się jeży, gdy pomyślę, jaki wpływ wywarłaś na Graysona przez ten okres, gdy byłaś pozbawiona mego światłego przewodnictwa.
— Przeżyjemy i to, milady — zapewnił ją LaFollet. — Choć przyznaję, że od chwili przybycia pani matki lord Clinkscales upiera się, że każdy gość przed zjawieniem się w Harrington House musi przedstawić wyniki EKG. To przewidujący człowiek i, jak sądzę, chce się zabezpieczyć przed pozwami spadkobierców.
— Zawsze miło, gdy człowieka docenią, prawda? — spytała dumnie Allison.
LaFollet uśmiechnął się ze zrozumieniem, ale nic nie powiedział.
A obie kobiety roześmiały się.
— No dobrze, a teraz sio! — oznajmiła Allison. — Nieładnie jest kazać gościowi czekać, zwłaszcza jeśli gościem tym jest prawnik. Prawnicy nie dość, że mają pokrętny tok rozumowania, to zawsze posiadają przyjaciół w dziwnych i niestosownych miejscach.
— Tak jest, mamusiu — oświadczyła pokornie Honor.
I wyszła w ślad za MacGuinessem.
Mężczyzna, który odwrócił się, gdy Honor i LaFollet weszli do gabinetu, miał twarz, którą przez uprzejmość można było określić jako grubo ciosaną, choć odruchowo cisnęły się na usta inne słowa. Był niewysoki — ledwie o kilka centymetrów wyższy od Allison — nienagannie ubrany i wypielęgnowany. Trochę przypominał dandysa, a po stroju sądząc, bez trudu mógłby pozwolić sobie na dowolną chirurgię plastyczną. To, że tego nie zrobił, wiele mówiło o jego charakterze. A to, co Honor wyczuła dzięki więzi z Nimitzem, tylko to wrażenie pogłębiało. Pewności siebie i świadomości własnej wartości mógł mu pozazdrościć nawet treecat, a każdy, kto wziął pozory za dobrą monetę i uznał go za próżnego lalusia, szybko tego żałował. Pod fasadą eleganta o nienagannych manierach kryła się bowiem twardość i siła. Ogólnie rzecz biorąc, Honor spodobało się to, co zobaczyła i wyczuła.
— Dobry wieczór, panie Maxwell — powitała go, podeszła do biurka, na którym posadziła Nimitza, i podała mu rękę. — Jestem Honor Harrington.
— Właśnie widzę — odparł, ściskając jej dłoń, i wyjaśnił, widząc jej uniesioną brew: — Widziałem panią wielokrotnie w wiadomościach czy innych programach od czasu pani powrotu, milady. Natomiast na żywo mam przyjemność pierwszy raz… hm, sądziłem, że jest pani wyższa.
— A nie mówiłam, że dziennikarze kłamią? — Honor uśmiechnęła się i usiadła za biurkiem, wskazując mu stojący naprzeciwko fotel. — Willard ostrzegał mnie przed pańskim poczuciem humoru.
— To miło z jego strony. — Maxwell też się uśmiechnął. — Mnie też trochę o pani opowiadał, ale zaręczam, że nic ważnego. Powiedziałbym, że wywarła pani na nim zdecydowanie pozytywne wrażenie. Zwłaszcza po spotkaniu w „Regiano”.
— To wrażenie wywarła na nim niewłaściwa osoba — wyjaśniła rzeczowo Honor. — Bo życie jemu i mnie uratowali obecny tu major LaFollet i inni moi gwardziści.
Twarz jej się ściągnęła na wspomnienie tamtego dnia, gdyż z trójki wtedy obecnych żył tylko Andrew.
— To także mi powiedział. Natomiast najbardziej ujęła go cała pani postawa i to, jak ostatecznie wyrównała pani rachunki. Nie jestem zwolennikiem pojedynków, milady, ale ten jeden uzasadnił sens istnienia tego zwyczaju. Kiedyś reprezentowałem pewną młodą kobietę, która… zresztą nieważne. Pavel Young był kimś, kto w pełni zasłużył na to, co go spotkało, a mnie nadal mierzi, że musiałem z kimś takim negocjować umowę pozasądową — powiedział to lekkim tonem, ale słowom towarzyszyły bynajmniej nie lekkie emocje.
Honor pokiwała głową — rozmówca był człowiekiem, który wierzył w to, co robił, a poza tym podobały jej się jego zdeterminowanie i pasja.
— Mam nadzieję, że nie zostanie pan dzięki mnie wplątany w coś równie dramatycznego, panie Maxwell — powiedziała mu, uśmiechając się krzywo. — Wiem, że Willard miał listownie wprowadzić pana w ogólnych zarysach w temat. Zrobił to?
— Zrobił, milady. I jestem zaszczycony, że pomyślał o mnie, choć wątpię, czy naprawdę jestem najlepszym kandydatem, jako że przez ostatnie dwadzieścia czy trzydzieści lat standardowych zajmowałem się prawie wyłącznie sprawami karnymi. Okazjonalnie jedynie miałem do czynienia z prawem handlowym i cywilnym; przeważnie pracowałem w tych wypadkach dla Willarda, gdy potrzebował kogoś, do kogo mógł mieć zaufanie i na czyją dyskrecję mógł liczyć. Prawdę mówiąc, moja znajomość prawa handlowego jest raczej nie najbieglejsza.
— Czy to znaczy, że nie jest pan zainteresowany?
— Nie, milady. Po prostu uważam, że należy poinformować potencjalnego klienta zarówno o swoich słabych, jak i mocnych stronach. Tak nakazuje uczciwość.
— Doskonale — oceniła Honor. — Bo to jest dokładnie to, czego potrzebuję.
— Pani potrzebuje kompletnego i własnego zespołu prawnego — poprawił ją spokojnie Maxwell. — A co najmniej wynajęcia na stałe jednej z większych kancelarii. Biorąc pod uwagę, że Willard przez większość czasu przebywa na Graysonie, oraz uwzględniając szczegóły i komplikacje spowodowane przez pani nowy tytuł, aż strach myśleć, w jakim stanie muszą się znajdować pani sprawy z prawnego punktu widzenia.
— Przyznaję, że brak mi Willarda — zgodziła się Honor. — Ale sytuacja nie musi być aż tak tragiczna, jak się pan obawia. Królowa była na tyle wspaniałomyślna, że poleciła swoim prawnikom prowadzić wszystkie kwestie dotyczące księstwa przynajmniej do chwili obecnej, a Klaus i Stacey Hauptmanowie mieli oko na moje interesy. Rozwiązanie problemów wynikających z uznania mnie za zmarłą będzie bardziej skomplikowane od utworzenia nowego księstwa.
— Miło słyszeć, że Korona pilnowała pani interesów, ale Willard naszkicował mi w ogólnych zarysach problemy związane z tą drugą kwestią. Przyznam, że zaskoczyło mnie pozytywnie, ile zdołał zdziałać, operując w myśl graysońskiego prawa, ale przyznam też, że jestem jeszcze milej zaskoczony, iż tu pani interesów pilnował Hauptman Cartel. To doskonały i silny sprzymierzeniec, milady.
— Wiem — skwitowała Honor, nie wdając się w wyjaśnienia, że Hauptman nie zawsze był jej sprzymierzeńcem. — Natomiast podtrzymuję to, co powiedziałam. Ma pan z pewnością rację, twierdząc, że będę potrzebowała własnego zespołu prawników, ale nie potrzebuję ich już teraz, a sytuacja nie jest aż tak zła, jak pan sądził. Zakładając, że przyjmie pan moją propozycję, spodziewam się, że dobierze pan sobie współpracowników według własnego uznania i potrzeb, które uzna pan za stosowne.
— Hmm… to podwójnie schlebiająca propozycja, milady. I nęcąca. Podejrzewam, że moje wahanie spowodowane jest głównie upodobaniem do spraw karnych. Trudno będzie mi się rozstać z salą sądową. Bardzo trudno.
— Mogę to sobie wyobrazić; wiem, jak trudno przyszło mi zrezygnować z kapitańskiego fotela, gdy awansowano mnie do rangi flagowej. Jeśli chodzi o kwestie militarne, panie Maxwell, to Willard opowiedział mi o przebiegu pańskiej służby i mam nadzieję, że nie poczuje się pan urażony faktem, że sprawdziłam to i owo w pańskich aktach, nim zaprosiłam tu pana.
— Byłbym zaskoczony i rozczarowany, gdyby pani tego nie zrobiła.
— Podejrzewałam, że pan tak zareaguje, ale dobrze jest mieć pewność. A interesujące było dowiedzieć się, że mamy ze sobą coś wspólnego. Przyznaję, że wywarła na mnie wrażenie wiadomość, za co dostał pan Manticore Cross. Niewielu podporuczników Korpusu zdobywa ten krzyż za odwagę na polu walki. I niewielu prawników ma podobną przeszłość.
— Więcej niż pani sądzi, milady. — Maxwell nie był świadom spojrzenia, jakim obrzucił go LaFollet. — A Krzyż Manticore nie musi być akurat tym, czego by pani najbardziej szukała u prawnika. Ale rozumiem, o co pani chodzi: w wielu aspektach zawód prawnika i oficera są do siebie podobne. Im większa odpowiedzialność, tym mniej czasu na zastanawianie się, co ja tu właściwie robię, i pretensje do samego siebie o wpakowanie się w bagno.
— Zgadza się. A poza tym w obu przypadkach słyszy się ten sam argument nie do odparcia: potrzebujemy cię. Zawsze uważałam to za nieuczciwy sposób, gdy stosowano go wobec mnie, ale teraz zamierzam zastosować go wobec pana, bo to prawda. Potrzebuję pana lub kogoś takiego jak pan, a rekomendacja Willarda powoduje, że wolałabym, aby to był właśnie pan.
— Ale nie mogę podjąć się tego natychmiast, milady. A przynajmniej nie mogę poświęcić temu pełnej uwagi i całego czasu. Mam dwie sprawy w toku plus apelację i będę potrzebował co najmniej dwóch miesięcy, a najprawdopodobniej czterech, nim będę w stanie oferować pani tyle czasu i uwagi, ile pani potrzebuje.
— Nie ma problemu. Nie spodziewałam się, że rzuci pan wszystko, by przyjąć moją propozycję, i prawdę mówiąc, gdyby pan tak postąpił, stanowiłoby to dowód, że jednak nie jest pan człowiekiem, którego poszukuję. Tym bardziej że czas nie nagli aż tak bardzo. Korona załatwiła wszystko na Gryphonie, więc może to w takim stanie poczekać kilka miesięcy, dopóki nie będzie pan wolny. Zgłosiły się już do mnie dwa konsorcja specjalizujące się w sportach narciarskich, ale Clarise Childers z Hauptman Cartel zgodziła się poprowadzić wstępne negocjacje w moim imieniu. Poza tym nie ma nic pilnego, gdyż nikt tam nie mieszka. W przewidywalnej przyszłości Księstwo Harrington pozostanie dużym, niezaludnionym kawałkiem gór i lasów. Ładnym kawałkiem, ale nie wymagającym natychmiastowej uwagi.
— Rozumiem. W takim razie, milady, sądzę, że nie mam innego wyboru, jak tylko przyjąć pani propozycję.
— A warunki, które sugerował w liście Willard, są do przyjęcia?
— Jak najbardziej, milady. Willard zawsze wiedział, jak tworzyć korzystne dla wszystkich stron interesy. Sądzę, że dlatego tak dobrze mu to idzie.
— Mnie także przyszło to do głowy — zgodziła się Honor.
— Tak… — Maxwell wpatrzył się niewidzącym wzrokiem w coś, co tylko on mógł dostrzec, po czym otrząsnął się i dodał: — Mimo tego, co pani powiedziała o braku pośpiechu, wolałbym zacząć sprawdzać stan spraw najszybciej, jak to będzie możliwe. Będzie pani miała od czasu do czasu godzinę lub dwie na spotkanie?
— Prawdopodobnie tak — odparła Honor ostrożnie. — Chwilowo mój rozkład zajęć jest zdecydowanie chaotyczny. Zajęcia w akademii i na Zaawansowanym Kursie Taktycznym pochłaniają więcej czasu, niż się spodziewałam, a pojutrze mam termin pierwszej operacji twarzy. Prawdopodobnie zostanie też wtedy zainstalowane nowe oko, a proteza ręki, którą właśnie testują, powinna być gotowa za miesiąc. Sądzę, że po każdej operacji około tygodnia nie będę się nadawała do myślenia. No a potem zacznie się terapia i ćwiczenia. Poza tym zbliża się czas operacji Nimitza i…
— Litości! Dość, milady! — Maxwell potrząsnął głową i roześmiał się. — Jak rozumiem, trzeba się z panią umówić z kilkudniowym wyprzedzeniem, by miała pani czas gdzieś wcisnąć to spotkanie, zgadza się?
— Obawiam się, że tak. Właściwie dopóki pan nie spytał, tak do końca nie zdawałam sobie sprawy, ile mam obecnie zajęć.
— I to ma być rekonwalescencja? — upewnił się Maxwell.
— Chyba tak. Widzi pan, miałam prawie dwa standardowe lata, żeby przyzwyczaić się do życia bez ręki i oka. Bardziej niż mnie spieszy się lekarzom. Ja uważam, że pilniejsza jest operacja Nimitza, i ona bardziej mnie martwi niż moja własna.
— Ludzie tak mają w stosunku do tych, których kochają — powiedział niespodziewanie miękko Maxwell.
Honor uniosła głowę i przyjrzała mu się uważnie. Coś kryło się na samym dnie jego uczuć, ale było tak zamaskowane, że nawet Nimitz nie był w stanie w pełni tego odkryć. Wiedziała jedynie, że jest to wspomnienie powodujące ból, który do końca nie zniknie nigdy.
Zapadła chwila dziwnej ciszy. Ale tylko chwila, gdyż Maxwell otrząsnął się z widocznym wysiłkiem.
— Willard wspomniał też o konieczności pani powrotu na Grayson — powiedział — ale nie wiem dokładnie, kiedy miałoby to nastąpić i na jak długo. Chodzi mi o to, że może zajść konieczność uzyskania pani podpisu czy osobistej autoryzacji i dobrze byłoby, żebym jak najszybciej wiedział, kiedy i jak długo będzie pani nieobecna i niedostępna.
— Rozumiem… — Honor spojrzała na kalendarz. — Na pewno nie wrócę do domu… to jest nie wrócę na Grayson przed końcem następnego semestru w akademii. Konklawe Patronów zbiera się w czasie długich wakacji, więc ten termin będzie pasować. Wyjadę na co najmniej trzy tygodnie, a prawdopodobnie na dwa miesiące.
— To będzie za jakieś pięć miesięcy, tak?
— Mniej więcej.
— I poleci pani Tankersleyem?
— Nie tym razem — uśmiechnęła się Honor, a widząc jego zdziwioną minę, wyjaśniła: — Będę miała spory drobiazg do przewiezienia, a Tankersley został zbudowany z myślą o prędkości, nie ładowności.
— Spory drobiazg? — powtórzył Maxwell.
— No cóż… — Honor zarumieniła się lekko — …zdecydowałam się na rozpustę. Dzięki Jej Wysokości nie musiałam kupować domu, bo jak widać, mam gdzie mieszkać, podobnie jak na Graysonie. Za to wszyscy mnie namawiają, żebym odpoczęła, zrelaksowała się, sprawiła sobie przyjemność. No to sobie sprawiłam.
— A można wiedzieć, co to za rozpusta, milady? — uśmiechnął się Maxwell.
— Dając mi ten dom, Jej Wysokość powiedziała, że wybrała prezent, którego nigdy sama bym sobie nie zrobiła. Ja pomyślałam więc o prezencie, który nikomu innemu nie przyszedłby do głowy. W końcu mogę mieć jakąś przyjemność z tych wszystkich pieniędzy, prawda?
— Oczywiście, że tak.
— No to kupiłam sobie nowy, dziesięciometrowy slup z przeznaczeniem dla przystani na Sphinksie należącej do rodziców, drugi, który będzie cumował tutaj, i trzeci do użytku na Gryphonie. Będzie cumował na publicznej przystani, dopóki nie wybuduję czegoś prywatnego. Natomiast na Graysonie na morze żaglówką wypłynąłby jedynie kompletny idiota albo samobójca. Postanowiłam więc kupić sobie stateczek.
— Stateczek?
— Coś, czym dałoby się polatać dla przyjemności. Trzy miesiące temu wyjaśniłam Silvermanowi, o co mi chodzi.
Maxwell odruchowo uniósł brwi — Silverman and Sons byli najstarszą i najlepszą firmą budującą prywatne jachty kosmiczne w Gwiezdnym Królestwie. HMS Queen Adrienne, jacht królewski, pochodził z tej właśnie firmy, podobnie jak i trzej jego poprzednicy.
Honor zauważyła wyraz twarzy Maxwella i parsknęła śmiechem.
— Nie aż tak duży, panie Maxwell. To jednostka bez napędu nadprzestrzennego, o masie około jedenastu tysięcy ton. Coś pośredniego między pinasą a kutrem rakietowym, ale bez uzbrojenia, za to z wszystkimi wygodami, jakie zdołałam wymyślić. Sądząc z symulacji, powinno to być dokładnie to, o co mi chodzi. Jacht mały, szybki i zwrotny, a równocześnie na tyle duży, by był wygodny, i posiadający odpowiedni zasięg, bym w granicach systemu planetarnego mogła dolecieć wszędzie.
— Rozumiem — Maxwell zastanowił się i pokiwał głową. — Faktycznie, o kupieniu pani czegoś takiego nikt by nie pomyślał, milady. A w pełni rozumiem, dlaczego chce go pani mieć. Mam nadzieję, że latanie nim sprawi pani tyle przyjemności, na ile ma pani nadzieję.
— Na pewno dołożę starań, by tak było, o ile tylko mi czas pozwoli — uśmiechnęła się Honor, a zaraz potem skrzywiła, gdy jej chronometr bipnął cicho. — Zdaje się, że o czasie powiedziałam w złą godzinę. Za dwadzieścia minut mam naradę na wyspie Saganami.
— Rozumiem, milady.
Maxwell wstał, a Honor z Nimitzem na ramieniu odprowadziła go do drzwi pilnowanych przez LaFolleta.
— Dziękuję za przybycie i przyjęcie propozycji — powiedziała Honor, gdy znaleźli się w olbrzymim korytarzu.
— Nie ma za co. Prawdę mówiąc, z niecierpliwością czekam na to wyzwanie i na możliwość pracy z panią i z Willardem. Pozwolę sobie sporządzić stosowny kontrakt i przesłać go Willardowi do oceny, a kopię pani do akceptacji.
— Bardzo dobrze — oceniła.
Dotarli do drzwi wejściowych, ale trzymająca Nimitza Honor nie miała wolnej ręki, by podać ją gościowi na pożegnanie.
— Teraz widzę, kto tu jest najważniejszy — ocenił ten, rozpoznając jej problem.
— Tak się panu tylko tak wydaje. Zmieni pan zdanie po poznaniu jego partnerki!
— Aż tak? — uśmiechnął się Maxwell. — Nie mogę się wręcz doczekać. Podobnie jak poznania młodego pokolenia. Muszę przyznać, milady, że to zajęcie może okazać się ciekawsze, niż podejrzewałem.
— Och, na pewno się takim okaże, panie Maxwell. Jestem o tym przekonana… przynajmniej w pewnym starochińskim sensie.
— Przepraszam?
— Jest takie stare chińskie przekleństwo — wyjaśniła Honor z uśmiechem. — Obyś żył w ciekawych czasach. Wyjątkowo skuteczne.
— Rzeczywiście skuteczne… Natomiast z całym szacunkiem, ale sądzę, że wyrażę uczucia sporej grupy ludzi, jeśli powiem, że mam nadzieję, że przynajmniej przez następną dekadę albo dwie znajdzie pani sobie zajęcie mające mniej ciekawe dla pani skutki.
— Spróbuję. Naprawdę. Tylko…
Zamiast skończyć, wzruszyła bezradnie ramionami. A Maxwell parsknął śmiechem.
— Myślę, że często będę od pani coś takiego słyszał, więc lepiej zacząć się przyzwyczajać — ocenił i skłonił się na pożegnanie.
MacGuiness otworzył mu drzwi i zamknął je za nim starannie. Andrew LaFollet dłuższą chwilę spoglądał na zamknięte drzwi, a potem cicho zachichotał. Honor odwróciła się ku niemu, nie kryjąc zaskoczenia, więc wzruszył ramionami i wyjaśnił:
— Właśnie sobie pomyślałem, że to miło z pani strony zatrudnić na doradcę finansowego proroka.
— Proroka? — powtórzyła zaskoczona Honor.
— Tak, milady. To oczywiste, że musi być prorokiem.
— Jestem dziwnie pewna, że będę tego żałować, ale możesz mnie oświecić, dlaczego tak uważasz?
— Bo przewidział, że będzie musiał przyzwyczaić się do wysłuchiwania od pani obietnic poprawy, milady — odparł z zadowoleniem LaFollet.
— Sugerujesz, że moje obietnice są nieszczere?
— Skądże znowu! Są jak najszczersze… w momencie, w którym pani je składa.
Honor spojrzała na niego bykiem, a on uśmiechnął się niewinnie. A z tyłu dobiegł ją stłumiony odgłos dziwnie przypominający zduszony śmiech. Nie trwał długo — James MacGuiness naprawdę dobrze nad sobą panował.
— W porządku, milady — dodał LaFollet pocieszająco. Wiemy, że pani próbuje.