Hamish Alexander stał na pomoście flagowym superdreadnoughta Marynarki Graysona Benjamin The Great i naprawdę starał się nie czuć jak Bóg. Co nie przychodziło mu łatwo. Holoprojekcja taktyczna, na którą patrzył, ukazywała mapę systemów znajdujących się pomiędzy Trevor Star i Lovat. Należące do Ludowej Marynarki płonęły czerwienią, zdobyte przez Sojusz świeciły na zielono. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy liczba tych ostatnich znacznie się powiększyła.
Lovat znajdował się blisko centralnej części Ludowej Republiki — od systemu Haven dzieliło go ledwie czterdzieści dziewięć lat świetlnych. System ten był jednym z węzłowych, był też dużym ośrodkiem przemysłowym, co samo w sobie czyniło z niego atrakcyjny cel. Był także kolonią Haven, a nie podbitą zdobyczą, i jego rząd jako jeden z pierwszych zadeklarował poparcie dla Komitetu Ocalenia Publicznego po zamachu na Harrisa. Mimo swej ważności znajdował się tak głęboko na zapleczu, że przedwojenni stratedzy żadnej ze stron nie brali pod uwagę realnej możliwości zaatakowania go.
Sytuacja uległa jednak zmianie i od czterech-pięciu lat standardowych stratedzy tak Sojuszu, jak i Republiki uznali go za niezbędny przystanek na drodze do Haven. Lovat zawsze był dobrze ufortyfikowany, ale ostatnimi czasy rozbudowano jego obronę, doprowadzając ją prawie do poziomu obronności stolicy. Wzmocniono także stacjonujące w nim siły, których podstawę stanowiło kilkanaście okrętów liniowych. W sumie system stanowił poważną przeszkodę militarną na drodze do stolicy, ale po jedenastu latach standardowych spokoju po jego garnizonie krążył dowcip, że jedynie dzięki prolongowi uda się doczekać dnia, w którym zostanie zaatakowany.
Teraz jednak prosto w system wycelowany był stożek zielonych światełek. Jego podstawę stanowiły na północnym zachodzie system Sun-Yat, a na południowym wschodzie system Welladay, czubkiem zaś był system Tequila odległy od układu Lovat o trzy lata i dziewięć miesięcy świetlnych.
Jak dotąd kampania, która doprowadziła siły Sojuszu do systemu Tequila, była całkowicie niepodobna do powolnego i pełnego ofiar marszu, który zakończył się zdobyciem Trevor Star. Prawdę mówiąc, nie była podobna do żadnej stoczonej przez kogokolwiek w przestrzeni w ciągu ostatnich siedmiuset lat standardowych. White Haven uczciwie przyznawał, że było to możliwe wyłącznie dzięki nowym rodzajom okrętów, którym był przeciwny niczym stary dureń, dopóki Honor nie wyprowadziła go z błędu. Lekcję jednak zrozumiał, a że była słuszna, udowodniły już na początku tej operacji dowodzone przez Alice Truman lotniskowce. Operacji, która świadczyła o tym, że przeciwnik nie miał niczego, co mógłby przeciwstawić nowym rakietom i nowym kutrom, których coraz skuteczniejszego użycia uczyła się 8. Flota.
Plan operacji „Buttercup” był prosty i opierał się na takim właśnie założeniu — założeniu przewagi technicznej i taktycznej. Ostateczna wersja opracowana przez Honor i Truman zakładała podzielenie Ósmej Floty na niezależnie działające i szybko przemieszczające się zespoły wydzielone. Siły główne, czyli Zespół Wydzielony 81, w skład którego wchodziła większość superdreadnoughtów rakietowych, atakował w centrum wyznaczonego kierunku natarcia, rozbijając obronę systemu po systemie ostrzałem rakiet, w obliczu których Ludowa Marynarka była całkowicie bezradna. W tym samym czasie słabsze związki taktyczne złożone z trzech do czterech lotniskowców wspartych przez jeden lub dwa superdreadnoughty rakietowe działały po bokach, osłaniając flanki sił głównych i poszerzając wyłom w obszarze przeciwnika, zdobywając słabiej bronione i przeważnie pozbawione stałych umocnień systemy. Nawet jeśli wróg zdołał wykryć kutry przed rozpoczęciem ataku, co parokrotnie się zdarzyło, to i tak zawsze zdołały one wykonać zadanie. Po części dlatego, że każde było starannie zaplanowane, po części dlatego, że załogi kutrów były zajadłe i naprawdę dobre. Kutry ponosiły straty — znacznie większe niż siły główne i bardziej dotkliwe, gdyż skrzydła stanowiły niewielkie i zżyte grupy — ale były one ledwie drobnym ułamkiem strat, jakie spowodowałoby konwencjonalne zdobywanie tak wielu systemów.
Mimo przewagi White Haven zdawał sobie sprawę, że podjął spore ryzyko, utrzymując początkową szybkość i gwałtowność ataków. W krótkim czasie przyjęte przez niego tempo doprowadziło do tego, że Caparelli i Połączone Dowództwo Sojuszu gorączkowo szukali konwencjonalnych sił mogących utrzymać zdobycze terytorialne. A Ludowa Marynarka walczyła tym bardziej desperacko, im głębiej docierała 8. Flota. Ponieważ nie mogli jej powstrzymać, próbowali oskrzydlić, odciąć od podstaw natarcia i przerwać linie zaopatrzeniowe, czyli odbić stracone systemy gdzieś na jej tyłach. Miał zbyt mało okrętów nowych typów, by móc wydzielić je do osłony zdobyczy, więc atakujący napotykali konwencjonalne okręty liniowe. Ale dysponujące zasobnikami pełnymi rakiet należących do systemu Ghost Rider, toteż każdy taki atak oznaczał dla przeciwnika olbrzymie straty.
Niemniej Sojusz nie był w stanie ani obsadzić każdego zdobytego systemu odpowiednio silną pikietą, ani nawet wysadzić na każdej ze zdobytych planet stosownie silnego garnizonu, który przyjąłby oficjalną kapitulację i przejął nad nią kontrolę. Było ich po prostu zbyt dużo, a zdobyte zostały w zbyt krótkim czasie. To jednakże nie stanowiło poważniejszego problemu — 8. Flota zniszczyła dokładnie wszystkie fortyfikacje i infrastrukturę systemów, które nie miały być w pierwszej kolejności okupowane, toteż Ludowa Marynarka nie mogłaby ich użyć jako polowych baz wypadowych dla eskadr dokonujących rajdów na tyły 8. Floty. Nawet przeprowadzenie poważniejszej naprawy krążownika było w nich niemożliwe. A z czasem Sojusz zbierze niezbędne siły i zaprowadzi porządek z każdym z podbitych układów planetarnych.
Była to, można by rzec, walka nieuporządkowana, w znacznej mierze toczona żywiołowo i White Haven musiał wielokrotnie hamować entuzjazm, by nie dać mu się ponieść. Wiedział, że taki rodzaj wojny upaja, zwłaszcza kogoś takiego jak on. I dlatego trzymał się w ryzach, by nie zrobić tego, na co miał ochotę — jeszcze bardziej nie rozdrobnić sił i nie atakować szerszym frontem. Przeciwnik dysponowałby wówczas wszędzie taką przewagą, że żaden szanujący się dowódca nawet nie pomyślałby o natarciu. A jego dowódcy eskadr i zespołów wydzielonych byli jeszcze bardziej pijani zwycięstwem niż on sam. Cały też czas chodziło mu po głowie, że ofensywa przebiega zbyt gładko i że gdzieś musi się kryć jakiś knyf. Ale to była instynktowna ostrożność, której sam nie ufał — po prostu zawodowiec zawsze spodziewa się nieoczekiwanego i niemiłego.
W końcu nadszedł przykry moment, kiedy musiał nakazać zakończenie ataków. Nie na długo — na miesiąc, góra dwa, ale musiał. Zbyt duża liczba okrętów wymagała drobnych napraw i wymiany zużytych podzespołów, do czego niezbędne były okręty remontowe. Trzeba też było uzupełnić zapas rakiet i zasobników, jako że magazyny znajdowały się w Trevor Star. A także dostarczyć na lotniskowce nowe kutry i nowe załogi, bo stany niektórych skrzydeł spadły drastycznie. Załogi kutrów potrzebowały choćby krótkiej chwili odpoczynku. A poza tym był zdecydowany nie przeciągać za bardzo terminów przeglądów technicznych. Tym razem nie miał zamiaru stanąć wobec konieczności odesłania jednej trzeciej sił do stoczni remontowych. Wolał robić to stopniowo i na mniejszą skalę.
Przerwa była więc konieczna, ale po tych co najwyżej dwóch miesiącach Ósma Flota podejmie ofensywę jako w pełni sprawny związek taktyczny, a jej pierwszym celem będzie Lovat.
A kolejnym celem, o którym dotąd ośmielał się jedynie marzyć, był system Haven i Nouveau Paris.
— No więc tak to wygląda — podsumował admirał Giscard, nie siląc się nawet na optymizm. W głównej sali odpraw superdreadnoughta Salamis znajdowało się niewiele osób: poza nim byli obecni jego szef sztabu kapitan McIntyre, oficer astro komandor Tyler, oficer wywiadu komandor porucznik Thaddeus oraz Lester Tourville i Everard Honeker. No i naturalnie towarzyszka komisarz Eloise Pritchart.
Takie spotkania nie były bezpieczne mimo zneutralizowania podsłuchu przez Pritchart i wszyscy mieli tego świadomość. Śmierć Esther McQueen, zniszczenie Octagonu i egzekucja wszystkich wyższych oficerów sztabowych, którzy przeżyli, fakt, iż dyktatorem został Oscar Saint-Just, i zastąpienie sztabu generalnego oraz sztabu floty przez kadłubowe jeszcze ciała w całości złożone z ubeków nie wróżyły miłej przyszłości nikomu z obecnych. Prawdę mówiąc, nie wróżyły im żadnej przyszłości. To, że o niczym nie wiedzieli i nie byli uczestnikami spisku McQueen, w niczym nie zmieniało sytuacji. Kiedy dotarły do nich wieści o tym, co się wydarzyło w stolicy, tak Giscard, jak i Tourville uświadomili sobie, że wyrok na nich i na członów ich sztabów już zapadł, tylko wykonanie odłożono na później. Prawdę mówiąc, obaj byli zaskoczeni, że nie odwołano ich do systemu Haven, żeby po drodze po cichu ukatrupić. Nie żeby mieli zamiar dać się odwołać bez walki, ale zdziwił ich brak takiego rozkazu.
Potem dzięki Pritchart dowiedzieli się, co ich chwilowo uratowało. A były to dwie rzeczy: niespodziewana i zaskakująco udana ofensywa Sojuszu, która przełamała front i wprowadziła zamieszanie równe spowodowanemu przez walki w stolicy, oraz ku ich szczeremu zaskoczeniu interwencja Thomasa Theismana.
Obaj nieźle go znali, ale żaden nie spodziewał się ani tego, że Saint-Just wybierze go na dowódcę Floty Systemowej, ani tym bardziej że będzie liczył się z jego opinią. Tourville podejrzewał, że w obu przypadkach dużą rolę odegrał Dennis LePic, którego też miał okazję niezgorzej poznać, i zawsze uważał, że jest zbyt uczciwym człowiekiem jak na szpicla Urzędu Bezpieczeństwa.
Zupełnie zresztą jak komisarze ludowi obecni w sali odpraw.
Ze wszystkich niespodzianek, jakie go spotkały od czasu wieści o zamachu i śmierci McQueen, największą było odkrycie prawdziwego stosunku łączącego Giscarda i Pritchart. Podejrzewał co prawda już od dłuższego czasu, że sprawy nie wyglądają tak, jak je oficjalnie przedstawiali, ale przez myśl mu nie przeszło, że są kochankami. Pritchart grała swoją rolę perfekcyjnie, natomiast Javier był nieco zbyt spokojny i zbyt swobodny w dowodzeniu. Tourville podejrzewał wcześniej, że dogadali się podobnie jak on z Honekerem, ale fakt, że oboje wspólnie oszukiwali Urząd Bezpieczeństwa, był dlań prawdziwym szokiem.
A równocześnie wiele wyjaśniał.
Tyle że na dłuższą metę niewiele niestety zmieniał. Oni oboje musieli dojść do podobnego wniosku, gdyż inaczej nie dopuściliby do sekretu jego i Honekera. Skoro stwierdzili, że nie mają nic do stracenia, postanowili przestać się wygłupiać przynajmniej w wąskim gronie. A szans na przeżycie nie miał nikt z nich poza Pritchart, którą Saint-Just nadal darzył pełnym zaufaniem. Inaczej nie przekazałby jej informacji o interwencji Theismana ani swoich planów, by rozstrzelać Giscarda i pozostałych dopiero później.
Jednakże sądząc po zachowaniu Eloise Pritchart, nie zamierzała ona skorzystać z tej okazji i odejść. Podjęła decyzję i najwyraźniej zdecydowała się pozostać z Javierem do końca i walczyć.
— Ano wygląda — potwierdził Tourville. — Rozumiem, że Tom zrobił dla nas, co mógł, ale w tej chwili jakoś tak nie bardzo jestem mu za to wdzięczny.
— Tak? — Giscard uśmiechnął się krzywo. — To popatrz na to z innej perspektywy, a będziesz. Nawet jeśli Królewska Marynarka rozstrzela Salamis, nadal istnieją kapsuły ratunkowe. A prawdę mówiąc, perspektywa zostania jeńcem wydaje mi się znacznie atrakcyjniejsza od wygrania jakimś cudem tej bitwy i powrotu do domu na spotkanie z rzeźnikiem. Ścierwo już jest nerwowe, wyobraź więc sobie, jaki będzie nieszczęśliwy, jeśli „ludzie, którzy powstrzymali Królewską Marynarkę”, wjadą do stolicy na białych koniach.
— Nieszczęśliwy będzie na pewno — przyznał Tourville. — I nie tylko…
— Przynajmniej chwilowo nie atakują — wtrącił Honeker.
— „Chwilowo” to właściwe określenie — poinformował go Lester. — Ale nie przejmuj się: kiedy uzupełnią amunicję i skończą naprawy, znów na nas ruszą, to długo nie potrwa. I zgadnij, kto siedzi w samym środku systemu, który będzie następnym głównym celem?
Część obecnych parsknęła nerwowym śmiechem, a wszyscy odruchowo spojrzeli na holomapę widoczną nad stołem konferencyjnym. Przedstawiała system Lovat w pełnej okazałości. Stocznie wojskowe i cywilne, kopalnie i środki przetwarzania surowców w pasie asteroidów, fortyfikacje, pola minowe, dywizjony kutrów na ćwiczeniach, orbitalne stanowiska rakiet i okręty 12. Floty. Żaden konwencjonalny atak na ten system nie mógł zakończyć się sukcesem. Przy siłach, które uderzą na niego za miesiąc lub dwa, ta koncentracja oznaczała jedynie zwiększenie liczby celów i większą liczbę zabitych.
— Szkoda, że nie możemy po prostu się poddać — powiedział bardzo cicho Tourville, choć do obecnych miał całkowite zaufanie. — Nie patrzcie na mnie, jakbym zwariował. Przykro coś takiego mówić i nie chodzi o to, że ten sukinsyn w Nouveau Paris chce nas zabić! Pomyślcie o załogach tych wszystkich okrętów i fortów, które będą wyłącznie celami. Dziesiątki tysięcy zginą tylko dlatego, że ten kutas jest zbyt głupi albo tchórzliwy, by zrozumieć, że wojna jest przegrana, i po prostu skapitulować.
— Masz rację, Lester — ocenił spokojnie Giscard. — Niestety ten wariant stał się niewykonalny, po tym jak przysłał nam posiłki, żeby go nagła krew zalała!
Tourville skrzywił się i pokiwał głową. To właśnie było główne źródło ich problemów. Z nowymi rozkazami bowiem (i z wiadomością dla Pritchart) przybyło więcej okrętów liniowych Urzędu Bezpieczeństwa. Teraz UB miało w składzie 12. Floty dwie pełne eskadry superdreadnoughtów, których dowódcy przestali udawać, że ich prawdziwym zadaniem jest walka z siłami Sojuszu. Cały czas pilnowali jednostek flagowych Giscarda i Tourville’a, ani na moment nie wyłączając napędów, i nikt nie wątpił, że w każdej chwili co najmniej jeden okręt każdej z eskadr gotów jest do otwarcia ognia. Tourville podejrzewał, że więcej.
— Nawet gdybyśmy nie mieli na karku Heemskerka i Salznera, nie dałoby się skapitulować bez przedyskutowania sprawy z dowódcą obrony systemowej — dodał Giscard. — A wystarczyłoby, żeby ten miał w sztabie jednego kapusia i…
— Wiem — przyznał Lester, wpatrując się nadal w holomapę. — Tylko cholera mnie trzęsie na myśl, że zginiemy tak bezsensownie. I to nawet nie przez moją głupotę!
— Mnie też — przyznał Giscard. — Uzgodniliście z Everardem, czy powiecie o wszystkim członkom twojego sztabu?
Tourville westchnął ciężko i oznajmił:
— Nie powiemy. Istnieje szansa, nikła bo nikła, że towarzysz przewodniczący w mordę kopany uzna, że mają zbyt niskie stopnie, by marnować na nich amunicję. Wiem, że Tom postara się ich chronić, zwłaszcza Shannon… Poza tym przyznam się, że boję się ich reakcji, gdyby poznali prawdę. Jestem pewien, że Yuri i tak już się domyślił, ale Shannon martwi mnie ostatnimi czasy. Jeśli się dowie, może zdecydować się coś z tym zrobić i wtedy bez wątpienia będzie to efektowne i niszczycielskie. I zagwarantuje, że ją też będą chcieli rozstrzelać… Rozumiem, że wy troje domyśliliście się sami i uparliście się brać we wszystkim udział. Szanuję to, ale będę próbował uratować przynajmniej część moich ludzi.
Ostatnie zdanie adresowane było do McIntyre’a, Tyler i Thaddeusa.
— Nie winie pana — odparł Andre McIntyre. — Próbowałem tego samego dla dobra Franny, ale ona jest równie uparta jak Shannon.
Tyler jedynie się uśmiechnęła.
— Sądzę, że źle robisz, Lester — odezwała się Pritchart. — Szanse wyjścia z tego z życiem mamy tylko razem i tylko jeśli zaplanujemy coś sensownego. Inaczej wszyscy bez sensu zginiemy.
— Problem w tym, że nikt z nas nie wpadł na żaden sensowny pomysł — zauważył Honeker.
— I dlatego właśnie się tu spotkaliśmy — odparła spokojnie Pritchart. — Musimy przygotować się na różne ewentualności, nawet teoretycznie mało prawdopodobne. Zaczynając od takiej, że coś niemiłego a zasłużonego spotka Saint-Justa. Jeśli on zniknie, sytuacja będzie wyglądała zupełnie inaczej, bo jeżeli ktoś przejmie po nim władzę, wyśle nam nowe rozkazy. Pytanie, co z nimi zrobimy. Jeśli nikt nie zajmie jego miejsca, Republika zmieni się w arenę walki między potencjalnymi następcami. Pytanie, czyją stronę weźmiemy.
Inna kwestia: co zrobimy, jeśli White Haven zdecyduje się ominąć Lovat i ruszyć prosto na Haven. I najważniejsze: jak zneutralizować te dwie ubeckie eskadry, które mogą otworzyć do nas ogień w każdej chwili. Uważam, że czekanie nic nam nie da; musimy przygotować się na każdą ewentualność, a niektóre plany, jeśli je naturalnie stworzymy, zacząć wprowadzać w życie. Mam nadzieję, że zebrało się tu wystarczająco inteligentne grono, by wpaść na coś rozsądnego.
— Jak ładnie powiedziane — zachwycił się Tourville. — No to zabieramy się do roboty, bo chyba wszyscy jesteśmy zgodni w jednej kwestii: nie damy się poprowadzić jak barany na rzeź. W związku z tym mile widziany jest każdy pomysł lepszy od strzelaniny z ubekami na korytarzu.