Rozdział XXXVIII

— Witam, panie Baird — rzekł patron Mueller chłodniej niż zwykle, gdy Buckeridge wprowadził do gabinetu obu nierozłącznych gości.

Pomysł ustalenia bezpośredniej łączności pochodził od niego i sprawdzał się dotąd całkiem dobrze, ale tym razem to Baird nalegał na spotkanie, a to się Muellerowi nie spodobało. Baird i jego organizacja byli, owszem, pomocni, ale to on, Samuel Mueller, był patronem. Żaden zwykły obywatel nie będzie go do niczego zmuszał, obojętne w jak uprzejmych słowach by to robił.

— Dziękuję, że pan nas przyjął właściwie bez uprzedzenia, patronie Mueller. Rozumiem, że to niedogodność, ale sprawa jest naprawdę poważna — wyjaśnił Baird.

Mueller kiwnął głową, ale zrobił się bardziej ostrożny. Słowa gościa były jak najbardziej na miejscu — uprzejme i konkretne, ale coś w jego tonie mu nie pasowało. Był zbyt pewny siebie i Mueller nagle stwierdził, że brak mu sierżanta Hughesa bardziej niż zazwyczaj.

Zamordowanie Hughesa wstrząsnęło całą domeną. Gwardia Muellera czerpała ponurą satysfakcję z tego, że choć kompletnie zaskoczony, zdołał zabić trzech napastników, nim sam zginął. Natomiast nikt nie miał pojęcia, co spowodowało sam atak — oficjalnie był to napad rabunkowy, ale nikt w to nie wierzył. Na Graysonie rzadko zdarzały się uliczne napady, a żaden złodziej czy rzezimieszek mający resztki zdrowego rozsądku nie porywałby się na uzbrojonego i wyszkolonego gwardzistę, a już tym bardziej podoficera, mając dość mniej groźnych ofiar do wyboru.

Niestety innego wyjaśnienia nikt nie potrafił znaleźć. Mueller prywatnie uważał, że Hughes coś odkrył, tylko nie zdążył o tym poinformować ani jego, ani dowódcy Gwardii. Co też to było, nie miał pojęcia, ale wszyscy konspiratorzy w dziejach ludzkości ryzykowali, można by rzec, zawodowo, dlatego uważał, że jego podejrzenia są słuszne i wynikają ze zdrowego rozsądku, a nie z manii prześladowczej. Mimo to jednak…

— Słucham, panie Baird: o co konkretnie chodzi? — spytał po chwili nieco uprzejmiej, ale i ostrożniej, posyłając znaczące spojrzenie kapralowi Higginsowi.

Wybrał go do pilnowania tych spotkań z uwagi na jego psią wierność, ale teraz żałował, że nie zdecydował się na kogoś nieco bystrzejszego. Nie żeby spodziewał się jakiegoś fizycznego zagrożenia, ale… w sumie sam nie wiedział, czego się spodziewa. Było to czysto instynktowne, ale wyraźne i silne. Coś ostrzegało go o niebezpieczeństwie.

— Moja organizacja jest coraz bardziej zaniepokojona niemożliwością znalezienia dowodu, że Protektor planuje przyłączenie Graysona do Królestwa — powiedział Baird najwyraźniej nieświadom niepokojów targających gospodarzem.

— Być może dlatego, że takie dowody nie istnieją — zauważył Mueller. — Moi ludzie także ich szukali i niczego nie znaleźli. I choć przyznaję, że taki pomysł pasuje do Benjamina i Prestwicka, być może podejrzewamy ich niesłusznie.

— Nie sądzimy, by nasze podejrzenia były niesłuszne, lordzie Mueller — oznajmił Baird, ignorując nagłe zjeżenie się Muellera. — Ze zbyt wielu niezależnych źródeł słyszeliśmy zbyt dużo zgodnych plotek, a na dodatek ta oficjalna wizyta Królowej Elżbiety za bardzo do wszystkiego pasuje. Proszę spojrzeć, jak opinia publiczna zareagowała na samą wieść o jej przybyciu. Trudno sobie wymarzyć lepszy moment do ogłoszenia takiej propozycji, tym bardziej że proces przyłączenia San Martin jak dotąd przebiega bez problemów. Oboje, ona i Protektor, mogą wykorzystać euforię związaną z jej przybyciem połączoną z radością po wygranej bitwie o Barnett, by przepchnąć projekt przyłączenia przez Konklawe. Albo by przynajmniej publicznie ogłosić taką propozycję i naświetlić ją odpowiednio.

— To prawda. Nie powiedziałem, że tego nie zamierzają, tylko że nie ma na to żadnych dowodów, a to nie to samo.

— Jedynie dlatego nie ma, że nie szukaliśmy tam, gdzie trzeba, albo nie robiliśmy tego z wystarczającym zdeterminowaniem — odparł Baird nie tylko z pewnością siebie, ale wręcz z tryumfem w głosie.

— Szukaliśmy tak dokładnie i długo, jak mogliśmy — oznajmił Mueller, czując rosnący gniew.

— Nie, lordzie Mueller — sprzeciwił się Baird jeszcze bardziej zdecydowanie. — Ale będziemy. I właśnie dlatego poprosiłem pana o spotkanie.

— Co pan przez to rozumie? — spytał Mueller tak ostro, że kapral Higgins położył dłoń na rękojeści pulsera.

— Chodzi mi o to, lordzie Mueller, że potrzebujemy pańskiej pomocy w uzyskaniu tego dowodu.

— Przecież użyłem już wszelkich dostępnych mi środków!

— Jesteśmy tego świadomi, ale otworzyła się nowa możliwość. Z pańską pomocą.

— Jaka nowa możliwość? — Mueller z trudem zapanował nad chęcią wyrzucenia obu, ale przeważyła ciekawość.

— Plan jest prosty, a swoistą ironią losu jest to, że możliwy do wykonania dzięki wizycie Królowej Elżbiety.

— Proszę łaskawie przejść do rzeczy — ponaglił go Mueller.

— Naturalnie. Zakładając, że Protektor zamierza wystąpić z propozycją przyłączenia Graysona do Królestwa, idealnym czasem do przedyskutowania całej sprawy będzie jej wizyta. Przywozi ze sobą ministra spraw zagranicznych, co jedynie wzmaga podejrzenia, jako że earl Gold Peak musi brać udział w każdych negocjacjach tego typu. Zgodzi się pan ze mną?

Baird uniósł uprzejmie brwi i czekał, toteż Mueller kiwnął głową. Sam doszedł co prawda do wniosku, że Protektor tego nie planuje, ale przyznawał, że gdyby było inaczej, wizyta byłaby doskonałą okazją do ustalenia wszelkich szczegółów.

— Wierzymy także, że cały pomysł przyłączenia jest jedynie wybiegiem mającym odwrócić uwagę od prawdziwego celu Protektora, jakim jest dalsza eskalacja reform mających na celu ostateczne odebranie władzy patronom i ograniczenie roli Kościoła, by zrobić z nas społeczeństwo na obraz i podobieństwo społeczności Królestwa. A skoro tak, to w prywatnych rozmowach muszą te tematy poruszyć. Gdybyśmy byli w stanie je nagrać, mielibyśmy dowód, którego nie da się podważyć.

— Nagrać ich rozmowy? — Mueller usiadł prosto i roześmiał się chrapliwie. — Fakt, nagrania prywatnych rozmów Protektora z Królową Manticore byłyby skarbnicą wiedzy. Tylko że nie ma fizycznej możliwości umieszczenia pluskwy.

— Myli się pan — powiedział dziwnie miękko Baird. — Taki sposób istnieje, tylko potrzebujemy do jego realizacji pańskiej pomocy.

— O czym pan mówi?!

— Po przybyciu Królowa i Cromarty wezmą udział w obradach Konklawe. Będą wówczas kwieciste przemówienia i rozmaite inne formalności. Pan jako lider opozycji oczywiście zostanie im przedstawiony. I właśnie wtedy sprezentuje pan każdemu z nich kamień pamięci.

— Kamień pamięci? — powtórzył Mueller całkowicie zaskoczony pomysłem.

Kamienie pamięci były, można rzec, elementem odwiecznej tradycji. Pomimo prymitywizmu technicznego mieszkańcy Graysona najwcześniej, jak się tylko dało, podjęli loty w kosmos. Trwały one dłużej, niż istniało Królestwo Manticore, ponieważ jedynie coraz większe wykorzystywanie źródeł surowców pozaplanetarnych i stacji orbitalnych pozwalało wyżywić ludność i rozbudowywać przemysł. I tylko dzięki temu byli w stanie rozwijać myśl techniczną, a potem całą gospodarkę po przystąpieniu do Sojuszu.

Podbój i wykorzystywanie przestrzeni wewnątrzsystemowej nie mogły się oczywiście obyć bez ofiar. Mueller nie miał pojęcia, ilu mieszkańców Graysona zginęło w kosmosie czy to na skutek wypadków, czy nieustających wojen z Masadą, ale musiało ich być naprawdę wielu. Dlatego Grayson stworzył własny zwyczaj czczenia ich pamięci.

Kamienie pamięci były nieobrobionymi fragmentami asteroid, najczęściej żelaznych, ale nie było to regułą. Ten, kto chciał uczcić pamięć zabitych w kosmosie, nosił taki kamień przez sześć dni przy sobie, modląc się i medytując w wolnych chwilach nad tymi, którym żywi tak wiele zawdzięczają. Siódmego dnia, w którym Bóg odpoczywał, kamienie także kierowano na odpoczynek — zostawały wyrzucone po takiej trajektorii, by dotarły prosto do słońca. Naturalnie żaden tam nigdy nie dotarł, gdyż energia wypromieniowywana przez gwiazdę zmieniała je wcześniej w rój cząstek, które niosła ze sobą w głąb systemu na podobieństwo dusz zawsze zmierzających ku górze i rozświetlonych przez całą wieczność obecnością Boga.

Był to zwyczaj religijny zawierający w sobie wszystko co graysońskie i kultywowany zarówno przez konserwatystów, jak i radykałów. Od momentu rozpoczęcia wojny, gdy liczba zabitych zaczęła wzrastać, stał się jeszcze cenniejszy dla wszystkich mieszkańców planety.

Mueller o tym wiedział, tylko nie bardzo mógł zrozumieć, co kamienie pamięci mają wspólnego z podsłuchiwaniem Protektora… aż w końcu dotarło to do niego. Wytrzeszczył oczy i z trudem przełknął ślinę.

A potem powiedział, starannie dobierając słowa:

— Ufam, że nie proponuje pan tego, co podejrzewam. Nie wątpię, że jesteście w stanie umieścić odpowiednio małą pluskwę w kamieniu pamięci i zamaskować ją tak, by nie pozostał ślad, ale służby bezpieczeństwa i planetarne, i chroniące gości będą w stanie najwyższej gotowości i namierzyłyby je, gdy tylko zaczęłyby nadawać.

— One nie będą nadawać — poprawił go Baird. — Kamienie pamięci będą zawierały urządzenie nagrywające, ale nie transmitujące. Jeżeli kamienie zostaną ofiarowane publicznie, obdarowani będą musieli nosić je przez sześć dni zgodnie z tradycją. Dziennikarze już tego dopilnują, podobnie jak nadadzą transmisję na żywo z ich uwolnienia. Wie pan równie dobrze jak ja, jak długo trwa pokonanie drogi z orbity Graysona do słońca. Będziemy mieć aż za dużo czasu, by je przechwycić, gdy będą już na tyle daleko, by nikt się nimi nie interesował.

— Przechwycić? — powtórzył z niedowierzaniem Mueller.

Baird wzruszył ramionami.

— Będziemy wiedzieć, kiedy i gdzie zostaną wyrzucone w przestrzeń, więc obliczenie ich trajektorii i kursu umożliwiającego przechwycenie nie powinno być trudne. A na wszelki wypadek zostaną zaopatrzone w nadajniki podobne do będących na wyposażeniu kapsuł ratunkowych, tylko znacznie mniejsze. W odpowiedzi na kodowany sygnał zaczną nadawać własny sygnał o zasięgu paru tysięcy kilometrów umożliwiający bezproblemowe odszukanie ich.

— Obawiam się, że w tej kwestii jest pan znacznie większym optymistą niż ja — prychnął Mueller, ponownie żałując, że nie ma przy nim Hughesa. Sierżant mógłby mu powiedzieć, czy to, co właśnie usłyszał, było zgodne z prawdą czy też wyssane z palca… gdyby żył.

— Nasi ludzie zapewnili mnie, że to wykonalne i wcale nie takie trudne, jak mogłoby się wydawać — dodał David. — Ale żeby się udało, kamienie muszą zostać wręczone publicznie, i to przez kogoś na tyle ważnego, by nie dało się zignorować całej sprawy. Uznany przywódca opozycji jest taką właśnie osobą, a wizyta Królowej w Sali Patronów da panu doskonałą okazję.

— Nie zrobię tego! — oznajmił Mueller — Nie dość, że nie podzielam pańskiej pewności co do odzyskania urządzeń nagrywających, to przede wszystkim nie mogę ryzykować uczestnictwa w takim wariactwie. Jak pan sam powiedział, jestem oficjalnym przywódcą opozycji. Nie rozumiecie, jak katastrofalne skutki nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich, którzy sprzeciwiają się systematycznemu niszczeniu naszego sposobu życia, miałoby odkrycie podsłuchu w „prezentach”, które osobiście wręczyłem Królowej Manticore i jej premierowi? Człowieku, toż to by zniszczyło moją wiarygodność wraz z wiarygodnością całej opozycji! Nie, dla czegoś takiego jak potwierdzenie plotek nie będę ryzykował wszystkiego, co przez tyle lat budowałem!

— Szansę na wykrycie są znikome. — Na Bairdzie przemowa gospodarza nie zrobiła wrażenia. — Urządzenia są naprawdę nowoczesne, a ponieważ pozostaną całkowicie pasywne poza radiolatarniami uruchamianymi zaszyfrowanym sygnałem, nie będą niczego emitowały. Na dodatek kamienie pamięci to przedmioty religijne, więc nikt, nawet poganie z Królestwa, nie mogą traktować ich bez należytego szacunku, nie chcąc rozgniewać ludzi, których chcą omamić. No i będą prezentami od jednego z najważniejszych i najbardziej szanowanych patronów. Dlaczego w ogóle miałyby wzbudzić czyjekolwiek podejrzenia?

— Powiedziałem już, że tego nie zrobię! Potencjalne zyski nie usprawiedliwiają w żaden sposób ryzyka, które musiałbym ponieść.

— Przykro mi, że pan tak uważa, patronie Mueller, jednakże zmuszony jestem nalegać.

— Nalegać?! — Muellera aż podniosło z krzesła.

Co na gościu nie wywarło żadnego wrażenia.

— Nalegać — powtórzył spokojnie Baird.

— Ta rozmowa jest zakończona — warknął Mueller. — A jeśli będzie pan naciskał na podobne absurdy w przyszłości, nasza współpraca także ulegnie zakończeniu! Nikt nie będzie mi dyktował, co mam robić! Nie będę ryzykował czegoś, co tworzyłem przez lata, dla pańskiego widzimisię!

— To nie jest widzimisię, a pan nie ma wyboru — poinformował go spokojnie Baird.

— Won! — warknął Mueller i dał znak kapralowi.

Ten zrobił dwa kroki w stronę gości i zamarł zaskoczony, gdy Kennedy wyjął z kieszeni damski pistolet pulsacyjny i wymierzył w jego pierś.

— Zidiocieliście?! — Mueller był zbyt wściekły, by się bać. — Znacie karę za wnoszenie broni do pomieszczenia, w którym przebywa patron, bez jego zgody?

— Oczywiście, że znamy — odparł Baird. — Jednakże nie pozwolimy się zamordować tak jak Steven Hughes. Musieliśmy przedsięwziąć stosowne środki ostrożności.

— Co?! — zdziwił się gospodarz zbity z tropu nagłą zmianą tematu.

— Dobrze pan udaje, ale nie damy się oszukać. Wiemy, że kazał go pan zamordować, i wiemy dlaczego. Przyznaję, że zaskoczyło nas amatorskie wykonanie, przecież musiał pan sobie zdawać sprawę, że nie uwierzymy w próbę napadu rabunkowego, ale zaskoczył pan nas. Tego się nie spodziewaliśmy.

— O czym pan gada? — zażądał Mueller. — To był mój gwardzista! Dlaczego niby miałbym chcieć go zabić?!

— Gdyby pan przestał udawać, znacznie łatwiej by nam się rozmawiało o interesach — poradził mu Baird. — Ponieważ wiedzieliśmy, że nie można panu ufać, umieściliśmy Hughesa w pańskiej służbie. Spodziewaliśmy się, że może zginąć, podobnie jak on sam, zgłaszając się na ochotnika. To jednak nie znaczy, że nie możemy dłużej współpracować… jak długo będzie pan pamiętał, że dokładnie wiemy, do czego jest pan zdolny i był pan zdolny w przeszłości.

— Umieściliście go w mojej służbie?! — Mueller potrząsnął głową. — To kłamstwo, i to na dodatek nieporadne! A nawet jeśli prawda, ja nie kazałem nikomu go zabijać.

— Patronie Mueller, pan jest jedynym, który mógł mieć motyw — stwierdził Baird, nie kryjąc zmęczenia.

— Jaki motyw, do cholery?

Baird westchnął i wyjaśnił:

— Kiedy odkrył pan, że Hughes nagrywał nasze spotkania, zorientował się pan, dla kogo pracuje. Poza wszystkimi przywarami jest pan człowiekiem inteligentnym. Muszę panu przedstawiać cały nasz tok myślowy?

— Nagrywał… — powtórzył Mueller zaskoczony spokojną pewnością siebie tamtego, po czym opadł na fotel, patrząc na człowieka, nad którym, jak sądził jeszcze chwilę temu, dominował.

— Oczywiście, że nagrywał. — Bairdowi zaczynała wyczerpywać się cierpliwość. — Może wreszcie przestanie pan grać, bo to naprawdę męczące. Ale skoro pan nie chce… Brian?

Kennedy, nie przestając celować do Higginsa, sięgnął lewą ręką do kieszeni, wyjął z niej niewielki holoprojektor i rzucił go Bairdowi. Ten złapał go zręcznie i uruchomił. Mueller z trudem przełknął ślinę, widząc wnętrze gabinetu, Bairda i siebie oraz słysząc szczegóły dyskusji dotyczącej przekazywania nielegalnych funduszy. Ujęcie jednoznacznie wskazywało, że holokamera znajdowała się przy drzwiach — tam gdzie stał sierżant Hughes.

Baird po paru sekundach wyłączył urządzenie i schował do kieszeni.

— Za długo pan czekał — powiedział. — Zdążył nam przekazać nagrania wszystkich naszych spotkań. Jestem pewien, że stanowiłyby pasjonujące widowisko dla planetarnej służby bezpieczeństwa.

— Nie odważycie się! — warknął Mueller, ale nie bardzo w to wierzył. Nie miał pojęcia, kto zabił Hughesa, ale teraz zrozumiał, że ten go zdradził i rzeczywiście od początku pracował dla organizacji Bairda.

— A niby dlaczego nie? — spytał ten ostatni.

— Bo jesteście obaj równie winni jak ja!

— Po pierwsze nie są to jedyne pana przestępstwa, których popełnienia mamy dowody, bo Hughes nie był naszym jedynym agentem w pańskim otoczeniu. Mamy pana na oku od naprawdę długiego czasu, patronie Mueller, i dobrze zdajemy sobie sprawę z pana powiązań i aktywności. Wszystkich powiązań i aktywności od początku reform Protektora, którym był pan przeciwny. Nie będę w tej chwili udowadniał niczego więcej, za pańskim pozwoleniem, ale nie mam zamiaru narażać innych naszych ludzi. Wystarczy, że zamordował pan jednego. Nie pokażę panu nic, co mogłoby pomóc w zidentyfikowaniu innych. Z żalem, ale podzielimy się tym, co wiemy, z władzami, jeśli nas pan do tego zmusi. Po drugie zakłada pan, że obawiamy się przyznać do udziału w nielegalnym finansowaniu kampanii wyborczej. To najmniejsze z pana zmartwień, a nasze żadne: mamy o wiele mniej do stracenia w przypadku aresztowania niż pan. A tak na marginesie, to nas aresztować wcale nie będzie tak łatwo. Chyba zdaje pan sobie sprawę, że nie zjawiliśmy się u pana pod własnymi nazwiskami, prawda? Co więcej, żaden z nas nie figuruje w oficjalnych kartotekach, bo żaden nigdy nie popełnił najdrobniejszego choćby przestępstwa, więc aresztowanie nas mogłoby być jedynie ukoronowaniem długiego i drobiazgowego śledztwa. Pan zaś jest postacią na tyle znaną, że bez trudu pana odnajdą. Po trzecie zaś w przeciwieństwie do pana, patronie Mueller, jesteśmy gotowi na aresztowanie, proces i karę. Jeśli to ma być nasz test, niech tak będzie.

Mueller miał pustkę w głowie. Zbyt wiele się na niego zwaliło w zbyt krótkim czasie. Sądząc ze spokoju i pewności siebie Bairda, szpiegowali go od dawna. Jeżeli mieli choćby cień dowodu wiążącego go z patronem Burdette i morderstwem wielebnego Hanksa, a do tego Baird pił, to jego pewność siebie była całkowicie zrozumiała. A on był skończony…

— Raz jeszcze powtarzam, że nie kazałem zabić Hughesa — oznajmił stanowczo. — A co się tyczy reszty moich hipotetycznych przestępstw, to wszystko, co zrobiłem, zrobiłem na chwałę Graysona i Boga.

— Przecież nie powiedziałem, że było inaczej, patronie Mueller. Uczciwość co prawda nakazuje mi dodać, że sądzę, iż ambicja grała również dużą rolę, ale jedynie Bóg naprawdę wie, co znajduje się w ludzkim sercu, toteż mogę się mylić. Nie zmienia to także faktu, że choć w boskich oczach pana postępowanie może być godne nagrody, w oczach Protektora zasługuje na stryczek.

— Poszaleliście! — ocenił Mueller. — Chcecie zaprzepaścić wszystko, co dotąd osiągnęliśmy?

— Nie chcemy niczego zaprzepaszczać — odparł uprzejmie Baird. — I nie widzimy powodu, dla którego nie mielibyśmy w przyszłości współpracować, chyba że swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem zmusi nas pan do zawiadomienia władz. A zanim pan zapyta: tak, uważamy, że uzyskanie dowodu na to, iż Protektor planuje przyłączenie Graysona do Królestwa, usprawiedliwia ryzyko. Poza tym część z nas jest zdania, że publiczne oburzenie, jakie towarzyszyłoby ogłoszeniu uzyskanych w ten sposób dowodów, dałoby nam poparcie umożliwiające zmuszenie Protektora do zaniechania tego pomysłu, a przy okazji umożliwiłoby nam uświadomienie mieszkańcom Graysona, co naprawdę robi Protektor, wprowadzając coraz to nowe reformy. A to oznaczałoby, że osiągnęliśmy wszystko, co można było osiągnąć, przy pomocy nagrań uzyskanych dzięki panu.

Mueller siedział bez ruchu, jakby go piorun strzelił. Dopiero w tym momencie zrozumiał, że Baird mówi zupełnie poważnie i że ci, których reprezentuje, gotowi są rzeczywiście poświęcić wszystko (w tym także przyszłość Samuela Muellera) dla zwariowanej możliwości przemycenia podsłuchu i nagrania czegoś obciążającego Protektora. Nie wspominając już o mało prawdopodobnej możliwości odzyskania potem tych nagrań w przestrzeni. I to, że cały pomysł był wariactwem, absolutnie niczego nie zmieniało, ponieważ mieli na niego dość, by szantażem zmusić go do współpracy.

Jedynym pocieszeniem był fakt, że miały to być tylko urządzenia nagrywające — nawet jeśli zostaną znalezione, wszystko, o co będzie mógł zostać oskarżony, to próba nielegalnego zdobycia tajnych informacji. Było to poważne oskarżenie, ale drobiazg w porównaniu ze współudziałem w morderstwie. Poza tym był nie byle kim i istniała spora szansa, że władze nie będą chciały ryzykować publicznego skandalu, nie mając przeciwko niemu jednoznacznych dowodów…

Równocześnie jednak zdawał sobie sprawę, że oszukuje sam siebie i że sytuacja wcale nie jest tak niegroźna, ale wiedział też, że nie ma wyjścia. Mężczyzna używający nazwiska Baird obserwował spokojnie patrona Samuela Muellera i z zadowoleniem widział, jak pewność siebie i upór dosłownie z niego wyparowują.


* * *

— Chwała Panu, dał się nabrać!

— A co? — spytał James Shackleton. — Wątpiłeś we mnie?

— Nie w ciebie, tylko w to, że może się nie złamać przy tak lichych dowodach, jakie mieliśmy na poparcie naszej bajeczki — wyjaśnił Angus Stone znany Muellerowi jako Kennedy.

— „Winny ucieka, choć go nikt nie goni” — zacytował Shackleton. — Jedyny prawdziwy problem stanowiło to, że Hughes mógłby w istocie pracować dla niego. Istniała taka możliwość, choć było to mało prawdopodobne, gdy sprawdziliśmy zawartość pamięci kamery. Hughes musiał właśnie być w drodze do mocodawcy, bo nagrania obejmowały kilka spotkań. Gdyby pracował dla Muellera, po każdym spotkaniu ładowałby zawartość pamięci do bazy danych w Mueller House. A tak mielibyśmy szczęście. Gdyby patron się tak szybko nie załamał, moglibyśmy mu pokazać nagrania z innych spotkań, nie tylko ostatniego z dnia, w którym to ścierwo zostało zabite. W ten sposób nie wzbudziliśmy podejrzeń, że nic innego nie mamy, ale okazało się to niepotrzebne. A kiedy przekonaliśmy go, że mamy dowody na to, reszta poszła zgodnie z przewidywaniami. W końcu musi mieć swoje za uszami, a to, że my nic o tym nie wiemy, jest bez znaczenia, jak długo jest przekonany, że wiemy o nim wszystko.

— Hmm… — Stone poprawił się na fotelu pasażera i westchnął. — Żebyśmy jeszcze wiedzieli, dla kogo ścierwo pracował…

— Skoro nie dla nas i nie dla Muellera to prawie na pewno dla bezpieki — odparł spokojnie Shackleton. — Choć być może dla Harrington albo innego patrona. Harrington jest o tyle prawdopodobna, że z tego co słyszałem, nie zawahałaby się przed niczym, gdyby podejrzewała, że Mueller knuje coś przeciwko niej czy Benjaminowi. W tej chwili to zresztą nieważne: od jego śmierci minęło sporo czasu i nie ma żadnych reperkusji, a to znaczy, że jego mocodawca nie dysponuje dowodami, by przygwoździć Muellera. Inaczej już by zaczął działać. A tak musi udawać, że nic się nie stało.

— I uważasz, że nasz plan się dzięki temu powiedzie?

— Uważam — potwierdził zapytany, nie spuszczając wzroku z tablicy przyrządów. — Z początku, przyznam, nie byłem specjalnie przekonany, bo było to tak nieprawdopodobne, że bałem się mieć nadzieję. Teraz sytuacja jest inna. Muellera nikt nie będzie podejrzewał o coś tak ryzykownego. A jeśli nawet rzecz się wyda, najwyżej go stracimy.

— I okazję.

— I tę okazję — poprawił go Shackleton. — Poza tym nie sądzę, by to nastąpiło. Kiedy Donizetti dostarczył broń i urządzenia, sprawa naprawdę zaczęła wyglądać obiecująco.

W wozie zapanowała cisza, którą przerwał po chwili Stone:

— Żałuję tylko, że jesteśmy aż tak zależni od niego.

— To poganin i handlarz bronią. Dla zysku zrobi wszystko, a ten interes sowicie mu się opłacił. Zdobył to, czego potrzebowaliśmy, może nie aż tak szybko, jak bym tego sobie życzył, ale dostarczył, co zamawialiśmy, więc nie ma powodów do narzekania. Bez niego nadal nic nie moglibyśmy zrobić, a pamiętać należy, że to dzieło Boże. On nie pozwoli, by nam się nie powiodło, jak długo ufamy w Jego przewodnictwo i ochronę.

— Wiem — Stone odetchnął głęboko i powiedział cicho: — Ten świat należy do Boga.

Shackleton z powagą kiwnął głową.

— Ten świat należy do Boga.

Загрузка...