— Wygląda w porządku, Scotty — powiedział pochylony nad ramieniem Tremaine’a kapitan Steward Ashford. — Byłem pewien, że się uda, gdy omawialiśmy twój plan ataku, więc co się stało?
Obaj przyglądali się ekranowi symulatora ukazującemu nie sam atak, ale jego efekt, czyli wprawiającą ich w depresję liczbę „zniszczonych” kutrów.
— Zrobiłem się zbyt pewny siebie, Stew — westchnął Scotty. — To się stało.
— Jakim cudem? — spytał Ashford prawie oskarżycielsko.
Po czym nacisnął serię klawiszy, zmieniając obraz na stan tuż przed rozpoczęciem samego ataku.
— Aż do tego momentu nie mieli pojęcia o twoim istnieniu, inaczej eskorta już otworzyłaby ogień. Byłeś o jakieś sto osiemdziesiąt tysięcy kilometrów, mając prędkość dziesięciu tysięcy kilometrów na sekundę i przyspieszenie prawie o pięćset g większe od frachtowców. To powinna być egzekucja!
— No — mruknął Tremaine i uśmiechnął się krzywo.
Dzieliło ich ledwie kilka lat standardowych, ale Ashford należał do pilotów oryginalnego skrzydła Minotaura, a teraz był dowódcą skrzydła HMS Incubus i nie dość, że miał za sobą misję bojową, to jeszcze rok szkolenia na kutrach. Incubus mający oficjalny numer C-05 posiadał prawie identyczną konstrukcję co Minotaur. Lotniskowiec Hydra zaś, mający numer C-19, miał być gotowy za miesiąc i przy jego budowie uwzględniono już modyfikacje będące wynikiem doświadczeń z bitwy o Hancock. Zewnętrznie nie były one wielkie, ale istotne: okręt był nieco mniejszy, za to miał na pokładzie dwanaście kutrów więcej kosztem zmniejszenia pojemności magazynów artyleryjskich dla wyrzutni pokładowych. Uznano bowiem, że lotniskowce nie powinny znajdować się na tyle blisko wrogich okrętów, by móc je ostrzelać rakietami, gdyż w ten sposób same stawały się ich celem. Ponieważ jednak okręt nie był jeszcze ukończony, kutry dopiero zaczęto dostarczać i Tremaine wraz z pozostałymi załogami skrzydła zmuszony był prawie wyłącznie ćwiczyć w symulatorach.
Dostawy kutrów dla Hydry opóźniły się także dlatego, że wszystkie zmodyfikowane jednostki trafiły na pokłady pierwszych sześciu lotniskowców. Co było zrozumiałe, gdyż dowódcami bazujących na nich skrzydeł byli, podobnie jak Ashford, podkomendni Jackie Harmon, którzy w Hancock dowodzili dywizjonami i przeżyli. Skrzydło Minotaura drogo zapłaciło za zwycięstwo — więcej niż połowa zginęła. Ale zmasakrowali pancerniki Ludowej Marynarki w niewiarygodny sposób: dywizjon Ashforda zniszczył pięć, a on sam (z załogą ma się rozumieć) trzy. I były to potwierdzone zwycięstwa.
A poza tym, jak Scotty pocieszał się od chwili otrzymania tej wiadomości, i on, i Stew mieli równocześnie dostać Ferrety, no i Ashford na dodatek pomagał mu jak mógł opanować nowe obowiązki i równocześnie zdobyć potrzebne w walce doświadczenie.
— I byłaby, gdyby nie jeden drobny szczegół, o którym nikt nam nie wspomniał — wyjaśnił z tym samym krzywym uśmiechem i nacisnął klawisz uruchamiający nagranie.
Wszystko przebiegało idealnie aż do momentu, w którym kutry znalazły się w zasięgu graserów i rozpoczęły atak. W tym momencie cztery z ośmiu frachtowców wyłączyły ECM-y i otworzyły ogień. Przed ostrzałem dział trzech superdreadnoughtów i jednego dreadnoughta z takiej odległości nie były w stanie ochronić żadne osłony i sześćdziesiąt trzy kutry zostały zniszczone w wyniku pierwszej salwy. Pozostałe czterdzieści pięć rozprysnęło się na wszystkie strony, tracąc jakąkolwiek spójność formacji i ratując się każdy na własną rękę. Trzydziestu udało się obrócić i ustawić tak, by znaleźć się ekranami do przeciwnika, tyle że jeden z superdreadnoughtów należał do klasy Medusa i zaczął stawiać zasobniki w chwili oddania salwy burtowej. Nawet wyposażone w rufowe sprzężone działka laserowe i wyrzutnie antyrakiet kutry typu Shrike B nie były w stanie zneutralizować takiej liczby rakiet. W efekcie jedynie trzynaście zdołało uciec, w tym siedem było tak poważnie uszkodzonych, że po powrocie na pokład zostałyby przeznaczone do kasacji.
— Nooo tak! — Ashford potrząsnął głową. — Stara zawsze była cwana, ale taki numer wykręciła pierwszy raz. Bez żadnego ostrzeżenia?
— Bez — potwierdził Tremaine prawie chorobliwą dumą. — Oczywiście na odprawie po ataku radośnie nas poinformowała, że nikt, w tym także i ja, nie zadał sobie trudu wizualnej identyfikacji celów. Wszyscy zaufaliśmy sensorom, mimo że na odprawie przed atakiem ostrzegła nas, że będą to nasze frachtowce, więc komuś powinno przyjść do głowy, co to oznacza w kwestii środków wojny radioelektronicznej eskorty. Nie przyszło. Zanim zapytasz: dostałem jej zgodę na pokazanie ci tego, co, przyznam, przyjąłem z mieszanymi uczuciami.
— A czemuż to? — spytał uprzejmie Ashford.
— Bo ofiary lubią mieć towarzystwo. Nie powiem, żeby mi było miło, że dałem się tak załatwić i na dodatek jeszcze muszę się tym chwalić. Znacznie lepiej bym się czuł, gdyby podobna przyjemność spotkała też was wszystkich.
Ashford zachichotał.
Tremaine zaś poczekał parę sekund i dodał:
— A potem coś przyszło mi do głowy. Skoro zadała sobie tyle trudu, by dać mi nauczkę, i nie miała nic przeciwko temu, żebym was ostrzegł, to co wymyśliła dla was? Skoro jesteście uprzedzeni, musi to być coś naprawdę parszywego. Nie sądzisz?
I uśmiechnął się promiennie.
Za to uśmiech Ashforda zniknął jak zdmuchnięty.
Przez dłuższą chwilę przyglądał się Scottyemu z twarzą absolutnie pozbawioną wyrazu, po czym oznajmił:
— Jesteś zbokol. Tremaine.
— Święta prawda, ale z niecierpliwością czekam, żeby się przekonać, jak wam pójdzie.
— Taak? Dlaczego ja się dziwię: to przecież wszystko twoja wina.
— Moja? A to niby jakim cudem?! Ode mnie zaczęła, jakbyś zapomniał!
— Ale nie zachowywała się tak, zanim nie poleciała w zeszłym tygodniu na Saganami. A obaj wiemy, z kim spędzała tam czas, nieprawdaż? Gdyby nie ty i reszta radosnej gromadki z Piekła, księżna Harrington nie byłaby pod ręką, żeby pomóc jej obmyślać, jak nam utrudnić życie. To czyja to jest wina?
— Hmm… — Scotty podrapał się w ciemię z namysłem. — I to ja mam zboczoną wyobraźnię?! Natomiast przyznaję, że o tym nie pomyślałem, a to jest dokładnie w jej stylu. Cholera, sam widziałem, jak coś takiego zrobiła… i wiem, dlaczego obie zaczęły utrudniać nam życie.
— Wrodzone skłonności sadystyczne? — zasugerował Ashford.
Tremaine zachichotał złośliwie.
— Będę musiał jej to sprzedać przy pierwszej okazji. A poważnie, to chciały mi przypomnieć, a raczej nam wszystkim, jak podatne na zniszczenia są kutry. Ciąg dalszy nastąpi, nie bój się. Problem w tym, że dotąd na ćwiczeniach za dobrze nam szło i zapomnieliśmy o jednym oczywistym fakcie. Możemy załatwić dowolny zestaw okrętów do krążowników liniowych włącznie z dowolnej odległości. Możemy w sprzyjających okolicznościach rozprawić się z pancernikami, ale w spotkaniu z normalnymi okrętami liniowymi nie mamy szans… Prawdopodobnie przy olbrzymiej przewadze bylibyśmy w stanie zniszczyć samotnego dreadnoughta, no może nawet superdreadnoughta, ale ponosząc przy tym straszliwe straty. I to właśnie była jedna z rzeczy, które chciały nam uświadomić.
— Jedna z rzeczy?
Tremaine wzruszył ramionami.
— O paru innych usłyszymy na odprawie, ale mogę ci powiedzieć o przynajmniej jeszcze jednej… Lady Harrington powtarzała to wielokrotnie. W walce zdarza się naprawdę niewiele autentycznych niespodzianek. Przeważnie niespodzianka ma miejsce wtedy, gdy jedna strona jest przekonana, że widzi co innego, niż jest w rzeczywistości. A to dokładny opis tego, w czym miałem wątpliwą przyjemność brać udział, prawda?
— Prawda — zgodził się Ashford. — Ale powiedz mi: jaka jest szansa, żeby przeciwnik był w stanie oszukać nasze sensory przy tak małej odległości?
— Nie wiem. Prawdopodobnie niewielka… ale teraz będzie znacznie mniejsza, bo weźmiemy to pod uwagę. A tak na marginesie, znam przynajmniej jedną technowiedźmę taktyka w Ludowej Marynarce, której ten numer by się udał.
Ashford spojrzał na niego, nie kryjąc ciekawości, ale ugryzł się w język. Tremaine prawie czuł, jak bardzo chce zapytać, który oficer taktyczny strony przeciwnej zdołał wywrzeć na nim takie wrażenie, i to na dodatek pogłębione znajomością osobistą, ale tego nie zrobił. A on wolał mu nie mówić. W sumie żałował, że mu się to wyrwało, gdyż podobnie jak pozostali z załogi Prince Adriana, którzy przeżyli, wolał w ogóle nie wspominać Lestera Tourville’a i Shannon Foraker z uwagi na ich wysiłki podjęte w celu uczciwego traktowania jeńców.
Co prawda teraz, gdy wywiad floty ustalił, że Tourville był jednym z dowódców, którzy spuścili Sojuszowi lanie w ostatniej ofensywie, sensownym posunięciem byłoby napuścić na niego Urząd Bezpieczeństwa. Gdyby go rozstrzelali, byłoby o jednego dobrego admirała mniej, a że Shannon Foraker najprawdopodobniej pozostała w jego sztabie, UB i nią by się zajęło. Może i było to sensowne, ale choć o tym nie rozmawiali, nikt z nich słowem się na ten temat nie odezwał. Ba, nie padły w ogóle ich nazwiska, co biorąc pod uwagę nachalność dziennikarzy, mówiło samo za siebie. Jeśli chodziło o maniery pismaków, to Tremaine prywatnie był szczerze zdziwiony, że LaFollet czy Nimitz nie uszkodzili któregoś, jako że Honor była głównym obiektem ich całodobowych polowań. On sam jedynie z najwyższym trudem powstrzymał się przed wybiciem paru zębów.
— W każdym razie dobrze będzie o podobnych ewentualnościach pamiętać — podjął, wskazując głową ekran. — A tak prawdę mówiąc, sądzę, że nasze przełożone postanowiły wypróbować kilka pomysłów obrony przeciw atakom kutrów nowej generacji.
— Myślisz, że Ludowa Marynarka może dysponować czymś podobnym?! — Ashford był prawie zszokowany.
Scotty uśmiechnął się odruchowo, słysząc jego ton.
— Na pewno nie wkrótce — wyjaśnił. — Ale w końcu się domyślą albo zdobędą kuter w na tyle dobrym stanie, że zobaczą, jaki ma reaktor, a wtedy szybko zbudują własne. Widzisz, nie należy zbytnio ufać naszej przewadze technologicznej, bo ona wcale nie jest taka wielka. Miałem okazję obejrzeć sobie z bliska całkiem sporo sprzętu Ludowej Marynarki. Wcale nie jest taki zły, jak myślisz. W większości gorszy od naszego, ale lepszy, niż sądzi większość ludzi. Sam zresztą tak uważałem wcześniej i wątpię, żebym był wyjątkiem.
— To dlaczego cały czas biorą lanie?
— Powiedziałem, że ich sprzęt nie jest tak dobry jak nasz… Powiedziałbym, że jest równie dobry jak wszystkich pozostałych flot w okolicy. Ich główny problem polega na tym, że nie są w stanie go w pełni wykorzystać. Poza tym oprogramowanie mają rzeczywiście do kitu, a większość przeglądów i napraw dokonywana jest przez oficerów i starszych podoficerów, bo reszta jest na to za głupia. Nie mają naturalnie naszego systemu łączności szybszej od prędkości światła, nie rozgryźli nowych kompensatorów czy węzłów beta, ale to nie jest pełny obraz. Weź choćby zasobniki holowane: nie mogli nam dorównać jakością, to poszli na ilość i zwiększyli liczbę rakiet w każdym. Efekt? Praktycznie wyrównali skuteczność salw. A teraz rozważmy Ghost Ridera. Lata upłyną, nim będą w stanie osiągnąć nasze możliwości w zdalnie sterowanej wojnie radioelektronicznej, ale jeśli przyjmą podobne rozwiązanie co przy zasobnikach, czyli większe wyrzutnie i mniejszą liczbę rakiet, szybko dorównają naszym, jeśli chodzi o zasięg. I to bez większych kłopotów, bo jeśli zdecydują się na odpowiednio duże rakiety, będą mogli budować je z gotowych części.
— To musiałyby być cholernie wielkie rakiety — mruknął Ashford. — Zbyt duże, by mogły stanowić broń pokładową i by okręt miał ich dość do rozsądnego pojedynku artyleryjskiego.
— A gdyby wystrzeliwać je z zasobników dotąd używanych w obronie systemowej? Albo zrobić pojedyncze wyrzutnie, które mogą holować nawet niszczyciele czy lekkie krążowniki? Niech będzie, że zamiast jednego zasobnika dotychczasowych wezmą jedną wyrzutnię nowych, a i tak będą mieli sensowną siłę ognia pierwszej salwy. Nie twierdzę, że są nam w stanie dorównać na naszych warunkach, ale że admirał czy oficer taktyczny Ludowej Republiki wiedzący, jak wykorzystać możliwości swojego sprzętu, może spowodować naprawdę duże straty po naszej stronie, jak dobrzy byśmy nie byli. Albo nie sądzilibyśmy, że jesteśmy.
— Masz prawdopodobnie rację… a poza tym oni mogą sobie pozwolić na znacznie większe straty niż my, co też trzeba brać pod uwagę.
— Na razie mogą, ale to się zmieni, kiedy…
Tremaine urwał, słysząc dźwięk otwierających się drzwi do symulatora, i odwrócił się ku nim. Po czym uśmiechnął się szeroko na widok wchodzącego podoficera o figurze boksera i twarzy świadczącej o dużym doświadczeniu w mordobiciu.
— Bosman…! — zaczął Tremaine, zrywając się z fotela, i umilkł, widząc że przybysz powstrzymuje go gestem i wskazuje drugą ręką na kołnierz kurtki mundurowej.
— Noo! Chciałem powiedzieć: bosmanie Harkness! — dokończył Tremaine, nadal uśmiechając się szeroko. I czym prędzej złapał przybysza w objęcia.
Ten wyszczerzył się równie radośnie i odpowiedział niedźwiedzim uściskiem.
Steward Ashford zamrugał gwałtownie, z trudem opanowując wytrzeszcz oczu, jako że oficerowie nie mieli w zwyczaju witać tak radośnie nawet najstarszych rangą podoficerów. A potem przestał się dziwić, bo dotarło doń nazwisko nowo przybyłego, toteż przyjrzał mu się równocześnie uważnie i z podziwem.
Tremaine właśnie odsunął gościa na długość ramion i Ashford pokiwał głową: czerwono-błękitno-białą baretkę Parlimentary Medal of Valor rozpoznał bez trudu, choć widział ją na czyjejś kurtce mundurowej ledwie trzeci raz. Natomiast zły był na siebie, że nie rozpoznał natychmiast tego, kto ją nosił, jako że poobijane oblicze Harknessa było pokazywane wszędzie od momentu, gdy dziennikarze poznali szczegóły zniszczenia krążownika liniowego UB Tepes.
— Kapitanie Ashford — zaczął Tremaine, puszczając Harknessa i odwracając się — to jest…
— …bosman sir Horace Harkness, jak sądzę — dokończył Ashford.
Harkness wyprężył się na baczność i zaczął salutować, ale Ashford był szybszy.
Zgodnie z tradycją Royal Manticoran Navy każdy, kto nie miał Medalu za Dzielność, powinien pierwszy oddać honory temu, kto go zdobył, i stopnie w tym wypadku nie miały znaczenia.
— Bardzo miło mi pana poznać, panie Harkness — oświadczył Ashford, gdy bosman mu odsalutował. — Nie będę mówił dlaczego, bo wyobrażam sobie, że jest już pan zmęczony wysłuchiwaniem ciągle tych samych wywodów. Natomiast mam pewną prośbę.
— Prośbę, sir? — powtórzył Harkness ostrożnie.
— Niewielką prośbę, sir Horace. Otóż widzi pan, jakiś czas temu ktoś pomajstrował w komputerze mojego kutra. Był to całkowicie legalny i niegroźny numer, po którym jednak najadłem się wstydu. Celem było nauczenie, nie tylko mnie zresztą, że należy oczekiwać nieoczekiwanego. Komandor Tremaine właśnie przypomniał mi o tej zasadzie, podobnie zresztą jak i o tym, że ofiary lubią towarzystwo. Toteż przyszło mi do głowy, że majstrowanie przy komputerach pokładowych mogłoby stać się czymś w rodzaju tradycji, którą dobrze byłoby zapoczątkować. Mam nawet na oku jednego skur… to jest zasłużonego kandydata w moim skrzydle, a ponieważ, jak rozumiem, ma pan podejście do komputerów…?
I spojrzał wyczekująco, nie kończąc.
Harkness uśmiechnął się złośliwie.
— Byłoby miło, sir, ale obiecałem, że przestanę majstrować w komputerach Królewskiej Marynarki w zamian za pewne uprzejmości związane z dalszymi przydziałami i z niesprawdzaniem poprzednich… no i zdaje się, że przy okazji uzgodniliśmy też nieruszanie mojej teczki w JAG-u. Tak więc jak pan widzi, nie powinienem w ogóle wysłuchiwać podobnych propozycji.
— Ależ chodzi o jak najszczytniejszy cel — dodał przekonująco Ashford.
— No — zgodził się bez przekonania Harkness. — A mnie się coś wydaje, że po prostu chce się pan na kimś odegrać albo zwyczajnie mieć towarzystwo, sir.
— To też — przyznał radośnie Ashford, po czym dodał już zupełnie poważnie: — Ale poza tym, jak właśnie sprawdził doświadczalnie komandor Tremaine, zaskoczenie jest naprawdę skuteczną metodą nauczenia się czegoś. A ja wolałbym, żeby moi ludzie najedli się dzięki mnie trochę wstydu na ćwiczeniach, zamiast przekonać się w walce, ile kosztuje nadmierna pewność siebie.
— W tym jest dużo prawdy — dodał Tremaine.
— Cóż… — Harkness wzruszył ramionami. — Skoro obaj tak twierdzicie, to mogę spróbować pomóc panu kapitanowi… Pod warunkiem że pan się na to zgodzi, sir.
Ostatnie zdanie skierowane było do Scotty’ego.
— Ja? — zdumiał się tenże i uniósł pytająco brew.
— Pan, sir — potwierdził Harkness. — Wygląda na to, że jestem pańskim nowym pierwszym mechanikiem, sir. Wiem, że to oficerskie stanowisko, ale w kadrach zdecydowali, że skoro poświęciłem tyle lat na pilnowanie pana i całą resztę, to pan to przeżyje, sir. Chyba że woli pan kogoś innego…
— Kogoś innego?! — Tremaine pokiwał głową. — Czy ja wyglądam na durnia?!
Harkness uśmiechnął się szeroko i otwierał już usta, ale Scotty był szybszy:
— To było pytanie retoryczne, bosmanie Harkness! Czyli nie wymagające odpowiedzi — dodał na wszelki wypadek, gdyby Harkness wolał udać głupiego. — Natomiast żeby nie było wątpliwości: nie wolę nikogo innego.
— A to dobrze — odetchnął bosman sir Horace Harkness, PMV, CGM i DSO. — Bo wygląda na to, że się pan mnie tak łatwo nie pozbędzie, sir. Teraz to już nawet profos by nie poradził.