ROZDZIAŁ VIII

W roku 1594 do Grastensholm przybył młody parobek. Był duży i silny, dość przystojny, lecz nieszczególnie bystry. Jeden z tych, którzy stają się pośmiewiskiem w czeladnej, a na zaczepki na temat pulchnych dziewek i wielkookich jałówek odpowiadają wymuszonym chichotem i trzymają się na osobności.

Szybko spostrzegł mniej więcej jedenastoletnią dziewczynkę, która przychodziła do dworu i bawiła się z młodym dziedzicem. Jasnowłosy chłopczyk, który nazywał się Dag, miał jakieś dwanaście-trzynaście lat i ciepłe, rozmarzone spojrzenie. Parobek słyszał, że chłopiec nazywa dziewczynkę o kasztanowych lokach Liv. Była tak śliczna, że w tajemnicy przyglądał się jej, kiedy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Tak miło było patrzeć na piękną istotę.

Słyszał, jak inni parobcy mówili, że panna Charlotta okazała tej zimy wielką odwagę. Stanęła przed władzami i otwarcie przyznała, że Dag jest jej synem. Z tego powodu straciła wielu znajomych, ale ci, którzy pozostali, byli wiernymi przyjaciółmi. Ileż się na jej temat mówiło! W kuchni i w czeladnej, i na pokojach! Słusznie twierdzono, że był to dla niej niezwykle trudny okres, ale przetrzymała go. A więc ten blondynek miał odziedziczyć całe Grastensholm? Właściwie to nie było mądre, nie wyglądało bowiem na to, by szczególnie interesował się gospodarstwem. Najchętniej czytał książki.

Pewnego dnia parobek, którego zwali Klaus, doznał wstrząsu. Liv odwiedziła dwór wraz z rodzeństwem. Młody Dag wyszedł im na spotkanie przed stajnię, gdzie Klaus akurat czesał konia zgrzebłem.

Zobaczył chłopca, który musiał być najmłodszy, chociaż wzrostem dorównywał Liv, a był dużo silniejszy. Miał czarne włosy, wystające kości policzkowe i szeroko rozstawione oczy. Był spokojny i opanowany. Parobek nie zdążył jednak przyjrzeć mu się zbyt dokładnie, gdyż jego uwagę całkowicie zaprzątnęła najstarsza dziewczynka.

Nigdy w życiu nie widział jeszcze nikogo tak pociągającego. Zaczęły się w nim budzić nieznane, mroczne uczucia.

Ciemnobrązowe loki tańczyły wokół kociej, trójkątnej twarzyczki o roziskrzonych, zielonych oczach i rumianozłotych policzkach. Poruszała się z gracją. Na widok jej kształtnych bioder Klaus poczuł dziwne mrowienie.

Cała czwórka zniknęła w zamku.

Długo stał i jak w lunatycznym transie czesał jedno miejsce na zadzie konia, aż zwierzę poczęło się niecierpliwić. Wreszcie Klaus oprzytomniał na widok najmłodszego chłopczyka, który podszedł do niego, skłonił się uprzejmie i zapytał:

– Czy koń jest łagodny?

– O tak, czy chcesz się przejechać?

Chłopiec bardzo tego pragnął, więc parobek podniósł go i posadził na grzbiecie. Idąc obok, ostrożnie prowadził konia dokoła dziedzińca.

– Jak masz na imię?

– Nazywam się Are i mam siedem lat. Niedługo będę miał osiem.

– Przybyłeś z wizytą do Grastensholm?

– Tak. Dag urządza przyjęcie z okazji świętego Jana dla wszystkich dzieci z okolicy. Dag to mój brat.

– Naprawdę? – zapytał Klaus zaskoczony. Coś wyraźnie mu się nie zgadzało. Czy to były twoje siostry?

– Tak. Liv i Sol.

Serce parobka zabiło mocniej.

– Sol… Czy to ta większa dziewczynka?

– Tak. A Liv to ta mała.

– Ile lat ma Soi?

– Czternaście.

Serce mu zamarło. Myślał, że ma przynajmniej szesnaście.

– O, tam idą dzieci z Eikeby – powiedział Are. Był niewinnym chłopczykiem i nie dostrzegał nic szczególnego w pytaniach Klausa. – One też idą na przyjęcie. Biedacy, ludzie mówią, że dostają lanie kilka razy dziennie.

– Chyba wszystkie dzieci dostają lanie.

– My nie.

Klaus był wstrząśnięty.

– Ależ to niebezpieczne! Trzeba przecież wypędzić grzech pierworodny!

– A co to jest?

– Czy nie chodzisz do kościoła?

– Chodzę. Ale to takie nudne. Siedzę i liczę gwiazdy na suficie albo patrzę, jak ksiądz macha brodą w górę i w dół. Nigdy go nie słucham, bo wydaje mi się, że on jest ciągle zły. Tylko nas łaje.

– Ależ wszystkie dzieci muszą dostawać lanie! Trzeba przecież wypędzić diabła, rozumiesz to chyba?

– Jakiego diabła?

– Tego, który siedzi w nas wszystkich – powiedział Klaus rozzłoszczony.

Are zastanawiał się przez chwilę.

– A dlaczego trzeba go wypędzić? A jeżeli on znów po prostu wskoczy?

– Nigdy nie dostajesz lania? zapytał Klaus z niedowierzaniem.

– No, czasami. Na przykład wtedy, kiedy podpaliłem trawę. I kiedy zamknąłem dziewczynki w zagrodzie dla owiec. Ale wtedy wrzeszczały! Na wspomnienie psoty zachichotał radośnie. – Ale to wcale nie żaden diabeł wymyślił! To ja. Sam z siebie. Nie, ojciec nie wierzy w lanie. Uważa, że dzieci muszą czuć, że są kochane. Ojciec mówił, że jego nikt nie kochał, kiedy był mały.

To było zbyt skomplikowane jak na prostą filozofię życiową Klausa.

– Gdzie mieszkacie?

Are pokazał palcem.

– Tam? – zdziwił się parobek. – Czy nie mieszka tam ów sławny medyk, pan Tengel? Ten, który uzdrawia dłońmi?

– Tak. To mój ojciec. A Silje córka Arngrima to moja matka. Słyszałeś chyba o niej?

– Nie… odparł parobek z zakłopotaniem, bo w dalszym ciągu nie mógł zrozumieć powiązań rodzinnych między Dagiem a panną Charlottą. Nie nadążał za bystrym tokiem myśli Arego.

– Ale o mistrzu Arngrimie słyszałeś chyba?

– O tym, który maluje na ścianach?

– No właśnie. To moja matka. Rozumiesz, ona nie może używać własnego imienia, bo przecież kobietom nie wolno malować i wykonywać innych zakazanych prac. Nikt więc oprócz tych, którzy dali jej papiery mistrzowskie, nie wie, że mistrz Arngrim to moja matka. Maluje na skórze albo wprost na ścianie. Najchętniej na skórze, bo wtedy może być w domu. Bardzo wielu ludzi chce mieć jej dzieła, bo jest chyba bardzo zdolna.

Klaus wypytywał dalej:

– A więc Tengel jest ojcem Daga?

– Tak.

– A panna Charlotta jego matką?

– Nie, tu… Nie, to nie tak. Dag jest moim bratem przyrodnim. Nie, wcale nie jesteśmy spokrewnieni, ale matka i ojciec zajęli się nim, kiedy był malutki, i dlatego zawsze byliśmy rodzeństwem. Rozumiesz?

Tak, teraz zaczęło mu się cokolwiek rozjaśniać.

– Sol też nie jest moją siostrą.

– Nie jest?

Parobek znów się zaniepokoił.

– Nie – potwierdzał Are. – jest moją siostrą cioteczną. Jej rodzice zmarli na zarazę. Sol potrafi czarować. Ale tego nie wolno ci nikomu powtarzać.

Klaus uśmiechnął się. Wcale w to nie wierzył. Obeszli już dwukrotnie dziedziniec i parobek pomógł chłopcu zsiąść z konia.

Charlotta Meiden obserwowała ich z okna, czekając na zakończenie przygotowań do świątecznego posiłku. Równocześnie przysłuchiwała się rozmowie Daga z „siostrami”. Widziała też zaproszone dzieci, które zaczęły gromadzić się na trawie.

Przypomniała sobie ten dzień ostatniej zimy, kiedy zebrawszy się na odwagę wyznała chłopcu, kim naprawdę jest. Oczywiście uprzednio otrzymała zezwolenie Silje i Tengela, którzy zgodnie uznali, że Dag jest już wystarczająco dorosły, by usłyszeć prawdę.

– Dagu – zaczęła miękkim głosem, który drżał jednak, gdyż tak mocno waliło jej serce. – Czy nigdy nie zastanawiałeś się, kim jest twoja prawdziwa matka?

Mądre, przenikliwe oczy wpatrywały się w nią.

– Nie. Ale to wy, prawda?

Drgnęła gwałtownie.

– Kto ci to powiedział?

– Nikt. Sam to po prostu zrozumiałem. Już dawno.

Charlotta nie miała siły się poruszyć.

– Czy przykro ci z tego powodu?

– Nie – odparł poważnie. – Nazywamy was naszą dobrą wróżką.

Teraz, stojąc przy oknie, myślała o tym. Tak, ona i jej matka wiele uczyniły dla rodziny Tengela. Wyciągnęły ją z poniżeń ubóstwa i zapewniły życie, którego była warta, narażając się na oskarżenia ze strony bliższych i dalszych członków własnego rodu. Krewni baronowej nie mogli pojąć, dlaczego otoczyła się osobami tak niskiego rodu, prawdopodobnie oszustami, nastawionymi wyłącznie na wyłudzenie od niej wszystkiego. No tak, ale oni nie znali prawdy o Tengelu i Silje, nie wiedzieli, jak silne więzy ich łączą ani też jak głębokiej treści nabrało w ostatnich latach życie zarówno dla Charlotty, jak i dla jej matki.

Wstrząsające przeżycie, kiedy narodził się Are, a Silje była bliska śmierci… Charlotta poczuła wtedy ulgę, jakby w jakiś sposób odpokutowała swe własne niepojęte przestępstwo, popełnione wówczas, gdy porzuciła Daga. Niezaprzeczalnie bowiem było jej zasługą, że Silje nadal żyła. Gdyby nie działała tak szybko, nie sprowadziła pomocy i sama tam nie pobiegła… Chociaż, prawdę powiedziawszy, to Tengel zrobił większość.

Ani ona, ani matka nigdy nie żałowały niczego, co uczyniły dla Silje i Tengela. Byli oni najlepszymi przyjaciółmi, jakich można mieć. A teraz, kiedy imię obojga cieszyło się poważaniem, nie musiały się wstydzić takiej znajomości. Zresztą żadna nigdy się jej nie wstydziła.

Dag przeniósł się na zamek w dniu, kiedy skończył dwanaście lat. Przez jakiś czas był z nim Are, by zmiana nie była zbyt gwałtowna. Ale Dag czuł się swobodnie na zamku już od pierwszej chwili. Znał przecież bardzo dobrze Charlottę i jej matkę; spodobała mu się również myśl, że pewnego dnia to wszystko odziedziczy. W dodatku jego „rodzeństwo” mieszkało tuż obok, nigdy więc nie musiał być sam. Nazywał teraz swoje matki „mama Silje” i „mama Charlotta”. A baronowa wdowa została babcią,

O, wyszła Sol, by zabrać braciszka. Are był zupełnie innym typem niż reszta rodzeństwa. Tak, wszyscy nazywali ich rodzeństwem, mimo że tylko Are i Liv byli nim naprawdę. Chłopiec miał w sobie siłę i naturalność. Był prawdopodobnie najmniej zdolny z nich wszystkich; równoważył to jednak swym spokojem i miłością do świata. Are wiedział, kim chce zostać: prawdziwym gospodarzem. Zajmie się gospodarowaniem we dworku, Lipowej Alei, jak się teraz nazywał. Będzie pracował samodzielnie i porządnie! Nie miał zaufania do nieudolnych wysiłków matki i ojca, ich zabawy w gospodarza i gosposię.

Lipowa Aleja… Charlotta ze swego okna mogła dojrzeć dzieło Tengela. Zasadził już wszystkie drzewa; sporo podrosły. Osiągnęły wzrost dorosłego mężczyzny. Wiedziała, że dawno już dostała jedno drzewo. Jej matka również; stało naprzeciw drzewa Arego. Otrzymali je jednocześnie. Te, które zasadzono ostatnio, nie miały jeszcze imion. Na razie.

Sol stała rozmawiając z parobkiem. Nie powinna tego robić, pomyślała Charlotta. Dziewczynka była zbyt lekkomyślna, najwyraźniej zapomniała o natrętnych młodzieniaszkach z okolicznych dworów, o tym, jak złościły ją ich nieudolne zaloty i jak bardzo wtedy rozgniewał się Tengel. Ten mężczyzna potrafił być groźny, jeżeli ktoś zanadto zbliżył się do jego najbliższych.

Sol nie powinna stać i rozmawiać z tym wielkim, silnym chłopakiem. Była zbyt atrakcyjna i przedwcześnie dojrzała.

Silje powiedziała kiedyś, że Sol zawsze darzyła szczególną sympatią parobków, woźniców i innych prostych, silnych mężczyzn. Silje miała rację, pomyślała Charlotta.

Na dole, na dziedzińcu, Sol podziwiała muskuły parobka, poruszające się pod koszulą. Podobało się jej, że oblał go rumieniec i odwrócił głowę, kiedy wpatrywała się weń intensywnie.

Klaus nie miał śmiałości na nią spojrzeć. Po pierwsze pochodziła ze zbyt dobrej rodziny, po drugie – miała dopiero czternaście lat, a po trzecie była tak cudownie piękna, że tracił czucie i rozum. Patrzył więc w dół na własne nogi, a w końcu odwrócił się zawstydzony.

Oczy Sol błyszczały.

– Dziękuję, że pozwoliłeś mojemu braciszkowi pojeździć konno – powiedziała miękko. – Chodź, Are, przyjęcie się zaczyna!

Odeszła, dziwnie podniecona, a przemierzając dziedziniec starała się bardziej niż zwykle poruszać biodrami.

Muszę pomówić o tym z Silje, pomyślała zatroskana Charlotta. Słodka, kochana Sol, która potrafiła być taka ciepła i przyjazna, która z taką czułością zajmowała się młodszymi dziećmi. Spali się od środka, jeżeli nikt na czas nie powstrzyma ognia. Zbyt gwałtownie angażowała się we wszystko, zbyt wiele w niej było życia.

Następnego dnia Silje miała gościa. Jedna z sąsiadek zaskoczyła ją w urządzonej w domu pracowni. Zwykle bardzo się starała, by nikt obcy nie widział, czym się zajmuje, jednakże tego dnia dziewka służąca zajęta była inną robotą i sąsiadka, która miała na imię Beata, weszła prosto do środka.

Beata, kobieta w średnim wieku, chętnie przychodziła do Silje, by wyżalić się na swój los. Tym razem było jednak inaczej. Przez cały kwadrans wyrażała swe zdumienie coraz goręcej potępiając pracę Silje. Nie mieściło jej się w głowie, że kobieta może robić coś podobnego.

– Że też macie czas na zajmowanie się głupstwami, pani Silje – powiedziała kiwając głową nad niemal gotową tapetą. – Skąd bierzecie czas na prowadzenie domu?

– Mamy pomoc.

– Mój mąż nigdy by się nie zgodził na coś takiego. To przecież nie po chrześcijańsku, uchowaj Boże przed takimi wybrykami! Wszak obowiązkiem żony jest dbać o dom oraz być uległą mężowi i dogadzać mu we wszystkim, by czuł się dobrze. Pani Silje, czy nie powinniście mieć czepca na głowie? Z gołą głową wyglądacie tak grzesznie!

Silje roześmiała się tylko i usiłowała ponownie skoncentrować się na malowaniu.

– Mój mąż mówi, że najgorsze, co może być, to leniwa i niezdarna żona – ciągnęła Beata tym samym mentorskim tonem. – A więc staram się jak mogę od rana do wieczora, ale on i tak narzeka.

Silje nie mogła się powstrzymać, by powiedzieć:

– Mój mąż nigdy nie narzeka.

Sąsiadka wlepiła w nią wzrok.

– Musi być wyjątkowy. Prawem i obowiązkiem mężczyzny jest przywoływanie żony i dzieci do porządku. Tak jest, było i będzie zawsze. Co innego jest nie do pomyślenia.

– A więc jesteście zadowolona z życia?

– Zadowolona? Naturalnie, że jestem! Mam męża, mogę mieszkać w jego domu. Za to należy mu się wdzięczność.

– Ach tak? – zapytała Silje wojowniczo. – Nawet jeżeli on was bije?

W zeszłym tygodniu Beata była sinożółta po tym, jak mąż „przywołał ją do porządku”.

– Jeżeli mężczyzna nie bije żony, to oznacza, że nie dba o dom. Wiecie o tym dobrze, pani Silje.

Silje odłożyła pędzel.

– Nie, wyobraźcie sobie, że tego nie wiem! Tengel nigdy mnie nie uderzył, nigdy też nie miał ku temu powodów. Możemy rozmawiać ze sobą o wszystkim, a to dużo ważniejsze niż ciągłe próby udowadniania sobie, kto nad kim panuje.

Beata zaczęła rozumieć, że porusza się po kruchym lodzie, który lada chwila załamie się pod nią. Zmieniła więc temat rozmowy.

– Czymże wy się właściwie zajmujecie? Marnujecie czas zamazując farbą drogocenną materię!

– Tak się tylko zabawiam, chcę to mieć w sypialni – skłamała Silje, nie zamierzała bowiem zdradzić, kim była. – A więc skończyliście już wypełnianie obowiązków na dzisiaj? – spytała – Naprawdę szybko wam poszło.

Beata, która właśnie przed chwilą chwaliła się, jak to ciężko pracuje od rana do wieczora, musiała przyznać, że nie zawsze jest tak obowiązkowa. Kiedy wyszła, Silje nareszcie odzyskała spokój.

Nie mogła się jednak skupić. Myśli jej krążyły wokół rozmaitych problemów małżeńskich.

Dlatego ucieszyła się, widząc Charlottę, która przyszła w odwiedziny. Chociaż nie od razu zauważyła gościa…

Charlotta przez chwilę stała w drzwiach, przyglądając się Silje, odwróconej plecami i pochłoniętej malowaniem wzoru na dużym płótnie. Między jednym a drugim pociągnięciem pędzla, jakby sprzeczając się ze sobą, mruczała gniewnie.

Temperament artysty, pomyślała Chartlotta. Nie mogła wiedzieć, że to Marcin Luter i jego tezy o władzy i naturalnych przywilejach mężczyzny tak bardzo irytowały Silje.

Po raz kolejny Charlotta zdumiała się, jak młodo wygląda żona Tengela. Kiedy jednak porachowała dokładnie, uzmysłowiła sobie, że przyjaciółka nie ma jeszcze nawet trzydziestu lat.

Silje była naprawdę zdolna. Ciągle doskonaliła swą technikę, nieustannie zmieniała motywy i nie zdarzyło się dotychczas, by powtórzyła wzór. Nic dziwnego, że jej prace były rozchwytywane. Żadna jednak z tapet, które zdobiła później, nie była tak piękna jak jej pierwsze zamówienie – tapeta do Grastensholm. Przedstawiła na niej podróż Charlotty z Trondheim przez Wiosenną Ścieżkę, góry Dovre, wraz z Doliną Gudbranda i miejscami, gdzie zmieniali konie. Wszystko tak jak widziała i zapamiętała. Była to wyjątkowa tapeta, która wzbudzała ogólne zainteresowanie.

Charlotta rozejrzała się za Liv, nie było jej tu jednak. Liv, która odziedziczyła po matce fantazję, była również utalentowana, choć jeszcze zbyt młoda, by pomagać przy malowaniu. Chętnie jednak przychodziła do pracowni matki i zajmowała się czyszczeniem pędzli; a także tworzyła własne malowidła przedstawiające proste krajobrazy i promienne słońce. W życiu Liv była cała masa słońca i światła.

Szkoda, że to nie chłopiec odziedziczył talent, pomyślała Charlotta. Kobiecie nie uda się osiągnąć nic specjalnego. Będzie musiała postępować tak jak matka i wedle słów świętego Mateusza chować swe światło pod korzec, pracować w ukryciu, nigdy nie będąc chwalona i doceniona za swą sztukę.

Nie żeby sądziła, że Silje jest żądna sławy. Chociaż tego nikt nie wie.

– Widzę, że mistrz Arngrim jest dzisiaj natchniony – powiedziała Charlotta cicho.

Silje odwróciła się, miała umbrę na czole, a cynober na policzkach.

– Charlotto! Nie słyszałam, jak weszłaś. Czy to nie okropne, że muszę nazywać się mistrzem Arngrimem? Tengel wyśmiewa się ze mnie. „Dzisiaj w nocy spałem z mistrzem”, mawia czasami. Musisz uwierzyć, że musiałam walczyć o przyjęcie do cechu i uzyskanie papierów mistrzowskich. „Nigdy jeszcze nie słyszałem o kobiecie, która potrafiłaby malować, śmiał się jeden z tych oryginałów. Będziemy skompromitowani”. Pozwolono mi wreszcie, po całej serii prześmiewczych i pogardliwych uwag, pokazać to, co namalowałam, i od razu zostałam przyjęta, pod jednym wszakże warunkiem: bylebym tylko nie zdradziła, że jestem kobietą. Słyszałam zresztą, jak oceniający mówili, że ze mnie prawdziwa artystka, podczas gdy inni to tylko rzemieślnicy. To było jak balsam na rany. Niektórzy z nich jednak nie uwierzyli, że sama namalowałam to, co im pokazałam. Dobrze, zrobię sobie przerwę.

Tej zimy, kiedy Dag przeprowadził się do dworu i tak wiele się zmieniło, postanowiły odrzucić wszelkie tytuły i mówić sobie na ty:

– Dziękuję ci za wczorajsze przyjęcie dla dzieci – powiedziała Silje, odkładając paletę. – O niczym innym nie mówiły przez cały wieczór, musiało więc być udane.

– Tak sądzę. Zaprosiłam dwadzieścioro dzieci z majątku i jeszcze kilkoro z okolicy. Zawsze szkoda mi dzieci podczas zabaw dożynkowych i innych uroczystości. Przychodzą wystrajane, a rodzice trzymają je krótko, zmuszają do siedzenia jak trusie, do nabożnego wysłuchiwania księcia, a najlepiej, żeby nie było ich widać! Chciałam, żeby Dag urządził prawdziwe przyjęcie dla dzieci. Powinien je poznać, zostanie przecież kiedyś właścicielem tych dóbr. Myślę, że to przyjęcie było udane. Skoro tylko minęła pierwsza nieśmiałość, wszystko potoczyło się znakomicie. Żartowali, bawili się w chowanego w komnatach, chłopcy się bili i na powrót godzili. Dziewczynki podziwiały mój domek dla lalek, a ja chyba byłam najszczęśliwsza ze wszystkich. Zwróciłam uwagę na atmosferę, która panuje w waszym domu. Jest tak niepodobna do tego, co znałam dotychczas. Chciałam więc pokazać dzieciom, że może być inaczej. Dzięki dobremu Bogu, że zesłał cię na drogę Daga tego dnia wiele lat temu. Silje, dzięki, że to byłaś właśnie ty! Nikt nie mógłby mieć więcej ciepła i zrozumienia. Pomyśl tylko, matka i ja mogłyśmy nadał siedzieć zgorzkniałe i samotne w Trondheim, gdybyście nie pojawili się w naszym życiu. Matka też jest teraz bardzo szczęśliwa i, o nieba, jak rozpieszcza chłopca!

– Nas także – uśmiechnęła się Silje.

Charlotta zbliżyła się do płótna. Lata nie uczyniły jej rysów piękniejszymi, promieniała jednakże wewnętrznym blaskiem wywołanym miłością do Daga.

– O, a to co? – zapytała. – Podoba mi się. Co to przedstawia?

– To alegoria wiosny – odparła Silje zawstydzona.

Zadzwoniła i weszła pokojówka; ani młoda, ani piękna. Silje poprosiła, by wniosła coś orzeźwiającego do salonu.

Usiadły przy stole, jadły bułeczki i popijały sok. Charlotta powiedziała:

– Czy wiesz, że wyglądasz na bardzo szczęśliwą?

Silje roześmiała się.

– Lata po urodzeniu Arego były wspaniałe. Zarówno Tengel, jak i ja mogliśmy robić to, czego najbardziej pragnęliśmy. Przestałam zajmować się tymi nieznośnymi pracami domowymi, dzieci sprawują się bez zarzutu…

Charlotta zauważyła, że po jej twarzy przesunął się cień.

– Myślisz o tym, że Dag nie jest już z tobą? – zapytała cicho.

– Nie, Dagowi jest dobrze, a ja często go widuję – odpowiedziała Silje. – Nie, nie o niego się nie lękam.

– Przychodzę do ciebie z tym samym. Niepokoję się o Sol.

– My też. Czy coś się wydarzyło?

– Tak. Nie wiem, jak mam to powiedzieć, ale uznałam, że muszę ci zwrócić uwagę na jej zachowanie. Ze względu na nią.

– Oczywiście. Z wielkim trudem przychodzi nam utrzymanie jej w ryzach.

Charlotta zagryzła wargi.

– Wczoraj rozmawiała z naszym nowym parobkiem we dworze. I ona… uwodziła go, Silje. Prowokowała jak dorosła. Chłopak był zupełnie otumaniony.

Silje przymknęła oczy.

– Och, jeszcze i to!

– Czy jest coś poza tym? – zapytała Charlotta ostrożnie.

– Tak! Ona… eksperymentuje. Zabiera ze sobą węzełek Hanny i chodzi do lasu, tam ma spokój. Pozostałe dzieci twierdzą, że ona potrafi czarować. Przyrządza jakieś tajemnicze mikstury. Tengel rozmawiał z nią już wiele razy, stale obiecuje poprawę, wkrótce jednak znów robi swoje. Ona i Tengel należą do dwóch różnych grup potomków swego praprzodka. Tengel jest przecież taki dobry. Sol jednak jest jak Hanna. Chce zachować złe dziedzictwo, sądzę, że cieszy ją to, że jest… – Silje zniżyła głos do ledwie słyszalnego szeptu: – czarownicą.

– Nie wolno ci tak mówić – zaprotestowała Charlotta.

– Ale to prawda – stwierdziła Silje zmęczonym głosem. – Ani ty, ani ja, Tengel, ani nawet ona sama, nikt nie może temu zaprzeczyć. Jedyne, co nam pozostało, to wspierać ją w nadziei, że będzie dobra… Już to mówiłam.

Charlotta pokręciła głową.

– Dziewczynka jest w przełomowym okresie, dojrzewa. Sama wiesz, jak trudno było nam samym w tym wieku. To przejdzie, jak będzie starsza.

– Mam nadzieję. W każdym razie musimy dopilnować, by nie włóczyła się wśród nieodpowiedzialnych mężczyzn. Dziękuję za ostrzeżenie! A jak ma się Dag?

Charlotta się rozpromieniła.

– Mam takie rozległe plany co do niego. Jest przecież niezwykle inteligentny. Zdaje się, że gospodarstwo nie interesuje go w takim stopniu, by to było warte zachodu. To jednak żaden kłopot, tym może się przecież zająć dobry zarządca. Rozważałam to. Może pójdzie na studia. Może dostanie się na dwór. Albo zrobi karierę wojskową. Feldmarszałek Dag Christian Meiden…

– Mam wątpliwości co do tego ostatniego pomysłu – wtrąciła Silje szybko. – Dag jest przecież łagodnym, spokojnym chłopcem. I czyż jego inteligencja nie zmarnuje się na wojennej poniewierce?

Charlotta roześmiała się.

– Gdyby nie to, że jesteś taka poważna, potraktowałabym to jako złośliwość. Zobaczymy, jest tyle możliwości. Popatrz, nadjeżdża Tengel! Ależ, droga Silje – uśmiechnęła się – naprawdę wydaje mi się, że nadal jesteś zakochana w tym człowieku.

Silje na próżno starała się ukryć blask oczu i oblaną rumieńcem twarz.

– Tak, to prawda – uśmiechnęła się zawstydzona. – Z każdym rokiem coraz bardziej i bardziej. Czasami myślę, że naprawdę mnie zauroczył. Że dosłownie mnie zaczarował wtedy, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Oni to potrafią, wiesz, Charlotto. Hanna usiłowała kiedyś zmusić mnie do przyjęcia środka na miłość, bym mogła uwieść Tengela. Nie skorzystałam z tej propozycji.

– No tak, sądzę, że to wcale nie było potrzebne!

– Nie, już od pierwszego spotkania całkowicie zajął moje myśli. Choć uważałam, że jest w pewien sposób odpychający, to jednak byłam nim zauroczona. Wdarł się nawet w moje sny. Ale cóż on robi? Zsiada z konia w alei?

– Podchodzi do jednego z drzew. Ogląda je dokładnie i dotyka liści. O, już idzie!

Wkrótce Tengel stanął w drzwiach.

Niewiarygodnie dobrze się trzyma, pomyślała Charlotta. Miał tylko kilka siwych włosów, chociaż skończył już czterdzieści pięć lat. Teraz nareszcie zapuścił brodę. Od kącików ust biegły dwa wąskie pasma i zbliżając się na podbródku tworzyły czarną, rzadką brodę.

Jego zatroskane oblicze rozjaśniło się, kiedy zauważył obie kobiety.

– Siedzicie sobie i plotkujecie? Mam nadzieję, że o mnie – uśmiechnął się odsłaniając białe zęby.

– Akurat nie – powiedziała Silje. – Czy masz ochotę na kufel piwa?

– Tak, chętnie.

Poruszał się jak kot. Charlotta rozumiała miłość, jaką żywiła do niego Silje. Kiedy człowiek oswoi się już z jego niezwykłym wyglądem, dostrzega wszystkie dobre cechy. A jest ich w nim wiele.

– Jak miewa się matka? – zapytał Charlottę. Jego głos zabrzmiał podejrzanie obojętnie.

– Dziękuję, myślę, że dobrze. Jest tylko trochę zmęczona i bardzo dużo odpoczywa.

Pokiwał głową.

– Zajrzę do niej teraz. Piwo może zaczekać.

Szybkim krokiem opuścił izbę.

Kobiety popatrzyły na siebie pytającym wzrokiem. Ich oczy jednocześnie zwróciły się ku alei, gdzie uprzednio zatrzymał się Tengel.

– To było drzewo matki – stwierdziła Charlotta.

– Tak. Na miłość boską, Charlotto, czy sądzisz, że on…? Nie, to niemożliwe!

– Znasz go lepiej ode mnie.

– Pamiętam, kiedy je sadził – powiedziała Silje zdrętwiałymi wargami. – Chodził od drzewa do drzewa, jak gdyby je zaklinał.

Charlotta wstała.

– Pójdę do matki.

Загрузка...