ROZDZIAŁ VII

Upłynęło sporo czasu, zanim Tengel pojął, że dworek jest naprawdę ich własnością i że jego imię widnieje na dokumentach. Kiedy wreszcie to do niego dotarło, przez cały wieczór, po tym jak inni położyli się spać, chodził po domu, dotykając ścian ze zdziwieniem i czcią.

To moje, myślał, pieszcząc drewno dłonią.

Wyszedł na dziedziniec, dotknął drzewa, które tam rosło; zbliżył się do studni, zajrzał do pustych budynków gospodarczych, a jego serce było tak wypełnione szczęściem, że wydawało się, że zaraz pęknie. Chociaż wcześniej odziedziczył górską zagrodę w Dolinie Ludzi Lodu, to jednak z tym majątkiem nie mogła się ona równać. O tak dużej posiadłości nigdy nawet nie śnił. Podświadomie zaczął planować, co należy zrobić…

Późno już było, kiedy wślizgnął się do sypialni i ułożył przy boku śpiącej Silje. Czule pogładził ją po włosach. Dzięki ci, dobry Boże, żeś nas ocalił, myślał. Błogosław Charlottę Meiden!

Okazało się, że kiedy Meidenowie przebywali w Trondheim, gospodarstwo na Grastensholm podupadło. Tengel musiał więc włożyć wiele pracy, by doprowadzić wszystko do porządku. Podobało mu się to jednak; czuł, że naprawdę jest przydatny. Powoli ogromna machina, jaką jest prowadzenie wielkiego gospodarstwa, ruszała.

Udało się przekonać Silje, by oni także mieli w swoim dworku własne zwierzęta; zgodziła się pod warunkiem, że ominie ją ubój. Tengel na to przystał.

Nieoczekiwanie zmarł baron Meiden. Dostał z obżarstwa apopleksji po obiedzie z ośmiu dań i wdowa przeniosła się do Grastensholm z całym swym dobytkiem. Wszyscy się z tego cieszyli, a najbardziej sama baronowa. Kwitło życie towarzyskie, przyjeżdżali goście z Oslo, Tonsberg i jeszcze dalszych okolic. Pewnego dnia niespodziewanie i Tengelowi przydarzyło się coś zupełnie nowego.

Baronowa chwaliła się naokoło swym wspaniałym medykiem, który wykurował ją z reumatyzmu, kładąc tylko dłonie na jej ramionach. I tak Tengel otrzymał polecenie, by udać się do samego zamku Akershus w Oslo. Pojechał tam pełen obaw.

Wzywała go chorowita żona jednego z najbliższych towarzyszy namiestnika, która wiele słyszała o wspaniałym uzdrowicielu baronowej Meiden.

Kiedy Tengel znalazł się już na zamku, strażnik doprowadził go aż do salonu, gdzie oczekiwała go chora wraz z mężem, wyjątkowo ciekawym nowego medyka.

Dama otworzyła szeroko oczy, a duński szlachcic zdrętwiał ze zdziwienia.

– Ależ mój drogi – powiedział przeciągle oskarżycielskim tonem. – Tak nie można pokazywać się ludziom!

Tengel sądził, że być może zakurzył się podczas podróży konno, i już chciał prosić o wybaczenie, kiedy szlachcic zapytał:

– Czy tacy już się urodziliście?

– Jacy?

– No, z takim… wyglądem?

– Każdy z nas ma swoje własne oblicze – rzekł Tengel krótko. – Wybaczcie, jeżeli wam to przeszkadza.

Szlachcic zrozumiał, że najrozsądniej będzie zmienić temat rozmowy.

– Czy zechcecie zbadać moją żonę? Cierpi na częste konwulsje i stale opowiada mi o swych przypadłościach.

Tengel skinął głową i poprosił gospodarza o opuszczenie komnaty.

– Dlaczego? Czy macie zamiar uwieść moją żonę?

Teraz już Tengela ogarniał gniew.

– Czy wyglądam na uwodziciela?

– Nie – zaśmiał się nerwowo szlachcic, gdyż pojął, że posunął się za daleko. – Nie, z pewnością nie.

Wreszcie pozostawiono Tengela z jego wysoko urodzoną pacjentką.

Zrobił dla niej tyle, ile potrafił. Nie chciał powiedzieć chorej, że wszystkie dolegliwości biorą się po prostu ze zbyt obfitego jedzenia. Wyliczył długą listę produktów, których jej „delikatny organizm” nie tolerował, z nadzieją, że dzięki temu być może ograniczy swe obżarstwo. Zastosował też dodatkowy zabieg. Poprosił, by się położyła, i wtedy dotknął dłońmi jej brzucha, ażeby gorąco rozeszło się po ciele. Chwyt szarlatana, pomyślał, lecz ta kobieta potrzebowała mocniejszego przeżycia, by usłuchać jego rad. Następnie zalecił jej codzienną przechadzkę wokół murów Akershus, zapewniając, że dobrze to zrobi jej krwi.

Dama była zachwycona i obdarowała Tengela sakiewką pełną monet, którą przyjął bez wyrzutów sumienia. Wszak dworek pochłonie wiele pieniędzy, zanim będzie wyglądać tak, jakby sobie tego życzyli.

W przedpokoju oczekiwał mąż.

– I jak? Zdołaliście wyleczyć tę wymyśloną chorobę? zapytał, wykrzywiając usta z pogardą.

– Choroba wcale nie była wymyślona. Sądzę, że żona poczuje się teraz lepiej.

– To prawda… A jeśli już tu jesteście… może zechcecie zerknąć na starego Bromsa? Wciąż narzeka na nogę.

Tengel skinął głową, więc poprowadzono go do innej części twierdzy.

Okazało się, że ten przypadek był znacznie trudniejszy. Stary i otyły Broms miał kłopoty z krążeniem krwi.

Zdajecie sobie chyba sprawę, że możecie stracić nogę – powiedział Tengel bezlitośnie. – Musicie się ruszać. Jesteście też zbyt ciężcy. Zrobię teraz co się da i za waszym przyzwoleniem będę przyjeżdżać raz w tygodniu, by dalej prowadzić kurację.

Przerażony staruszek spocił się, kiwnął głową i obiecał zrobić wszystko, co zalecił Tengel.

Luksus, pomyślał Tengel w drodze do domu. Ludzie mrą z biedy i głodu, a ci tutaj umierają z dostatku!

Cieszył się jednak, że opowie Silje o swych przeżyciach w zamku Akershus.

To był początek. Wkrótce szlachcice, jeden po drugim, słali po Tengela, ponieważ wysoko postawione osoby z Akershus były nim zachwycone. Często wyjeżdżał. Nie mógł nie zauważyć, że zainteresowane nim były przede wszystkim kobiety. Medyk – demon, tak go nazywały; ten tytuł nie bardzo przypadł mu do gustu.

Pewnego dnia, kiedy wrócił do domu z jednej ze swych „triumfalnych podróży”, jak mówiła o nich Silje, przyszła do niego Sol, zawiadamiając, że jakaś staruszka czeka od wielu godzin z prośbą o radę na jej dolegliwość.

– Powiedz jej, że nie mam dzisiaj czasu – powiedział zniecierpliwiony. – Pracowałem cały dzień.

– No tak, ona z pewnością nie zapłaci tak dobrze – odparła dziewczynka krótko i wyszła.

Tengel stanął jak wryty. Słowa Sol podziałały niby zimna woda. Błyskawicznie uświadomił sobie, jak oszołomiły go sukcesy, które odniósł wśród bogatych i szlachetnie urodzonych. Obrócił się na pięcie i ruszył za dziewczynką.

– Dziękuję, Sol – powiedział.

Staruszka otrzymała pomoc, a Tengel uprzedził bogaczy, że może opuszczać dwór tylko w wyjątkowych wypadkach. Wkrótce zamożni szlachcice sami zaczęli do niego przyjeżdżać. Szybko rozniosła się wieść o umiejętnościach Tengela, bo zrozumiano, że naprawdę potrafił leczyć. I mimo że chorzy w pierwszym momencie na jego widok wzdrygali się z przerażenia, szybko przekonywali się, że jest miły i budzi zaufanie. Zrozumiałe było jednak, że słów takich, jak „Ludzie Lodu”, „czarownik” czy „czarnoksiężnik”, nigdy nie należało wymieniać w obecności pacjentów. Nie byli to już tylko ludzie wysokiego stanu, wprost przeciwnie.

Jesienią Silje odbyła rozmowę z mężem:

– Tengelu… Jeżeli coś stałoby się ze mną…

– Nie! – odpowiedział gwałtownie. – Nic nie może się z tobą stać.

– Nie, nie – zaprzeczyła łagodnie. – Gdyby jednak stało się najgorsze… Chciałabym upewnić się co do przyszłości.

Nie odpowiedział. Na jego twarzy pojawił się wyraz głębokiej rozpaczy.

– Czy zajmiesz się dziećmi? Wszystkimi?

– Wiesz dobrze, że to uczynię – powiedział pełnym cierpienia zdławionym głosem.

– Ale one będą potrzebować matki.

– Poradzę sobie z nimi sam – wybuchnął. Objął ją ramionami i rozpaczliwie do siebie przygarnął. – Wiesz przecież, że nigdy więcej się nie ożenię, Silje. Żyłem sam przez trzydzieści trzy lata. Potem spotkałem ciebie. I nikt mi nigdy ciebie nie zastąpi.

Wiedziała, że naprawdę myśli to, co mówi. Tengel należał do mężczyzn, którzy mogli kochać tylko jedną kobietę. Zamilkła więc i nie ponawiała swej propozycji. Wiedziała, że od początku nie miała szans powodzenia.

Ale w głębi duszy była zadowolona z jego odpowiedzi.

Nadszedł październik. Drzewa płonęły na tle jasno błękitnego nieba. Tengel właśnie wracał do domu z odwiedzin u chorego. Zwykle nie wyjeżdżał tak daleko, ale tym razem było to niezbędne, chodziło bowiem o pacjenta, którego nie należało przenosić. Podczas podróży trawił go ciągły niepokój, popędzał więc konia.

Już z daleka zobaczył Sol, biegnącą do niego od strony domu drogą, która kiedyś miała stać się aleją. Wyraz jej twarzy przyprawił go o zimny dreszcz.

– Ojcze, ojcze! – wołała. – Spiesz się, matka jest bardzo chora.

Po raz pierwszy Sol nazwała Silje i Tengela matką i ojcem. Po jej policzkach płynęły łzy.

– Teraz? – wykrzyknął Tengel przerażony. – Czy matka teraz zachorowała?

– Tak. Spiesz się!

Zaciął konia i pędem wjechał na dziedziniec. Zobaczył tam obcy powóz i zrozumiał, że Sol zdołała wezwać akuszerkę, którą prosili wcześniej o przybycie, jak tylko nadejdzie czas Silje.

Tengel zeskoczył z konia i pobiegł do domu. W przedsionku napotkał akuszerkę, która na jego widok zatrzymała się nagle, starając się ukryć w kącie okropne ciemnoczerwone prześcieradła. Tengel bez tchu popędził w stronę sypialni, pchnął drzwi i…

Po raz pierwszy w życiu doświadczył, jak czuje się człowiek, który traci przytomność.

Mgliście postrzegał pojedyncze szczegóły: balwierza – zabijakę, który niejedno już przeszedł na polach bitewnych Europy, ale pomógł też kilkorgu dzieciom przyjść na świat, i kobietę, którą musiała być Charlotta, bo któż by inny, a nade wszystko krew. Wszędzie krew i… ktoś płakał słabym, przenikliwym, żałosnym głosem gdzieś w rogu.

Na poduszce biała twarz Silje bez życia.

Głębokie szlochy Tengela miały w sobie coś dzikiego. Nagle był tylko zwierzoczłekiem, którego nie obchodziło nic poza tym, że stracił swoją kobietę, swoje życie, swoją jedyną radość.

– Silje! – krzyknął.

Upadł na kolana przy łożu. Przytulił jej bezwładną dłoń do swego policzka i zaraz spostrzegł, że jest mokra od jego łez.

Weszła akuszerka.

– Robimy, co w naszej mocy, panie Tengelu.

Ocknął się i popatrzył na nich półprzytomnie.

– Czy ona jeszcze żyje? – zapytał bez tchu.

– Tak sądzimy – odparł balwierz.

Tengel poderwał się.

– Przyniosę moje medykamenty. Starajcie się utrzymać ją do tego czasu przy życiu. Na miłość boską, utrzymajcie ją przy życiu! Spróbujcie zatrzymać krwotok!

– Zrobimy, co będziemy mogli powiedziała Charlotta. – Nie spieszcie się!

Widać było, że ma bezgraniczne zaufanie do umiejętności Tengela.

W bawialni zderzył się z Sol.

– To też możesz wziąć – powiedziała, podając mu swój duży węzełek. – Hanna oznaczyła wszystko, więc rozpoznasz, co tam jest.

– To dobrze – odpowiedział. – Dziękuję, Sol.

Już po chwili wrócił do sypialni. Drżącymi palcami wyszukał to, czego potrzebował. Silny aromat krwawnika wymieszany z innymi zapachami rozniósł się po izbie.

Kiedy balwierz ujrzał „przybory” Tengela i Sol, gwizdnął cicho.

– O, to nie są zwyczajne rzeczy – mruknął. – Nie pokazujcie tego tylko przed sądem dla czarownic, bo będzie źle! Coś podobnego widziałem ostatnio na dworze francuskim w Paryżu. Skarby zgładzonej czarownicy.

Tengel słuchał go jednym uchem, wiedział, że temu człowiekowi może zaufać. Zajęli się Silje, przez jakiś czas pracowali w milczeniu, szybko i sprawnie. Ciszę przerywało tylko ciągłe kwilenie dobiegające z kąta, nikt jednak nie miał czasu, by się temu przysłuchiwać.

Wreszcie krwawienie ustało.

– Nic więcej nie możemy już zrobić – stwierdził Tengel. – Pozostaje nam tylko modlić się, by nie było już za późno. Jeżeli ona się obudzi, musi dostać dużo do picia. Czy ktoś może zagotować wodę? Przyrządzę wywar z ziół. To wzmacnia krew.

Jeżeli się obudzi…

Musi się obudzić, musi!

Nasłuchiwał jej oddechu.

Tak, usłyszał. A więc żyje jeszcze.

Położył dłonie na jej piersi i w ten sposób starał się swym własnym, szczególnym ciepłem pobudzić serce żony.

Charlotta spytała cicho:

– Czy nie chcecie zobaczyć dziecka, Tengelu?

Skrzywił się.

– Później.

Tengel nie miał odwagi oglądać noworodka, potwora, który być może zabił jego ukochaną:

– Jak to było? – wymamrotał, nie spuszczając wzroku z nieruchomej twarzy Silje.

Charlotta opowiadała. W jej głosie brzmiało ciepło, którego przedtem nie słyszał.

– Mała Sol przybiegła do Grastensholm. Silje ją przysłała; powiedziała, że trzeba się spieszyć. Moja matka zajęła się dziećmi, a ja wyprawiłam konnego po tych dwoje i sama przybiegłam tutaj. Obawiam się, że Sol była zbyt blisko tego wszystkiego, to przecież jeszcze dziecko, ale nie mieliśmy czasu…

– Wszystko działo się tak prędko – powiedział balwierz przepraszająco. – Wiecie, panie, wasza żona ma trudności z rodzeniem, a to było wyjątkowo duże dziecko.

– Z pewnością ważyło ponad dwadzieścia miarek – stwierdziła akuszerka.

Tengel zagryzł wargi. Pięć kilo albo więcej. Wiedział, że to bardzo dużo. A dla drobnej Silje…

– Dziecko przyszło na świat za szybko, dlatego wasza żona rozerwała się na kawałki – stwierdził balwierz. – Ledwie zdążyłem otworzyć drzwi, a już musiałem brać się do roboty.

Przy porodach Tengelowi pomagały zazwyczaj tylko kobiety. Przypadek Silje był jednak ciężki, umówił się więc wcześniej z balwierzem, który niejedno w życiu widział i którego darzył szacunkiem. Cieszył się teraz, że to zrobił.

– To chłopiec – powiedziała Charlotta cichutko.

Bezradny, żałosny płacz rozbrzmiewał nadal. Nikt nie miał czasu. Balwierz zajęty był swoją pracą, akuszerka odpędzała od izby złe duchy, Charlotta się myła.

Tengel pomyślał o swojej matce. Przy porodzie była sama; wzgardzona i poniżona, umarła od ran. Silje przynajmniej otaczała miłość.

A on sam? Nikt nie chciał wzbudzającej lęk sieroty. Musiał się nim zająć ojciec matki. Tengel nie wiedział już, ile razy w życiu słyszał, że zabił swoją matkę. Z czystej złośliwości dziad nadał mu imię Tengel, imię złego ducha Ludzi Lodu.

Przywołał wspomnienia. Znów był małym chłopcem, który nic nie rozumiejąc przysłuchiwał się ludzkiemu gadaniu, któremu nie wolno było się z nikim bawić, zawsze samotny i co rano na wszelki wypadek bity.

Odetchnął głęboko i wstał. Przygotowany był na to, że ujrzy u dziecka swe własne znienawidzone rysy. Albo, co gorsza, rysy Hanny i Grimara i te żółtawe oczy, które cechowały każdego dotkniętego złym dziedzictwem.

Tymczasem jedyne, co mógł dostrzec na pierwszy rzut oka, to czarny jak węgiel kosmyk włosów wystający spod brzegu przykrycia. Nie wróżyło to nic dobrego.

Podszedł bliżej. Spojrzał na czerwoną od krzyku buzię dziecka.

Chłopiec płakał tak mocno, że niełatwo było ocenić, jak wygląda. Tengel ostrożnie odsunął okrycie oraz pieluszkę, w którą był zawinięty noworodek, i popatrzył na ramiona. Były szerokie, nie szersze jednak niż normalnie. Bez wątpienia było to duże dziecko, nie dostrzegł jednak żadnych oznak tego, czego obawiał się najbardziej. Zauważył, że chłopiec jest bardzo do niego podobny, nie miał jednak w sobie nic niesamowitego.

Dziecko przestało płakać, kiedy poczuło przy sobie ciepło ludzkiej ręki.

Powróciły wspomnienia: u kogo on mógł szukać ukojenia jako nowo narodzony? Prawdopodobnie u nikogo.

Tengel zdjął całkiem przykrycie i podniósł swego synka. W izbie zapadła zupełna cisza. Słychać było tylko słabe sapanie, noworodek usiłował otworzyć oczy.

To mimo wszystko mój chłopczyk, pomyślał Tengel. Bez względu na to jak wyglądasz, nawet jeśli jesteś potworem, zasługujesz na moją miłość i troskę. I, na Boga, już je zdobyłeś!

Dziecku nareszcie udało się otworzyć oczy. Para błękitnych jak niebo ślepków bezradnie szukała czegoś, na czym mogłaby się zatrzymać, mrugnęła na widok światła i znów się zamknęła. Od nowa rozległ się płacz.

Tengel zdołał zauważyć jednak to, co najważniejsze: niebieskie oczy i piękną twarz, która była dokładną kopią jego własnego oblicza, lecz pozbawioną elementów dzikości i demonizmu, które jego czyniły strasznym. Słychać było, jak Tengel odetchnął z ulgą.

– Ona się budzi – wyszeptał ktoś.

Z dzieckiem na ręku usiadł przy Silje. Nie mógł uwierzyć własnym oczom, kiedy z jękiem poruszyła głową.

– Silje – powiedział cicho. Myślał o swej własnej nieszczęśliwej matce i chciał dać żonie poczucie bezpieczeństwa, którego tamtej brakowało. – Wszystko dobrze, Silje. Zobacz, mamy cudownego chłopczyka, kocham was oboje.

Prawie niewidoczny uśmiech przesunął się po jej twarzy. Starała się otworzyć oczy, nie miała jednak siły.

– To przyszło tak nieoczekiwanie – powiedziała niewyraźnie. Nie zdążyłam ci powiedzieć.

– Nigdy nie umiałaś dobrze rachować – uśmiechnął się wzruszony. – Poprzednim razem też nie udało ci się właściwie obliczyć czasu i zaskoczyłaś nas. Wtedy też byliśmy nie przygotowani.

Znów obdarowała go drżącym uśmiechem.

– Zimno mi – szepnęła.

Dziecko zabrano z powrotem do kołyski, gdzie natychmiast znów zaczęło płakać. Tengel położył dłonie na ramionach żony. Akuszerka przyniosła kołdrę i otuliła Silje. Charlotta przyszła z wrzątkiem i Tengel poprosił, by sprowadzili Sol. Podczas gdy rozgrzewał Silje dłońmi, wydawał dziewczynce polecenia:

– Znajdź żywokost. Tego potrzebuję najwięcej. Trochę pokrzywy i przywrotnika. Znalazłaś? Dobrze. Teraz weź żołędzie. Nie masz? No cóż, nic się na to nie poradzi. Ale masz chyba głóg i owoce jałowca? Dobrze. Czy zebrałaś już teraz wszystko?

– Tak – odpowiedziała Sol.

– To dobrze. Panna Charlotta pomoże ci przyrządzić z tego napój.

Silje łapczywie wypiła wywar. Miała tak sucho w ustach, że język przyklejał się jej do podniebienia.

W chwilę później była już na tyle silna, że mogła mówić i podziwiać noworodka. Trzymała Tengela za rękę.

– Wiesz, nie śmiałam myśleć o imieniu dla małego. Żadnego z naszych dzieci nie nazwaliśmy po nikim. Czy chcesz, żeby dostał imię po twej matce?

– To niepotrzebne – uśmiechnął się Tengel. – Nazwaliśmy już po niej Liv. Miała na imię Line.

– To dobrze. A twój ojciec?

Oczy Tengela pociemniały.

– Nie wiem, jak się nazywał, i nikomu nie warto dawać jego imienia. Ale twój ojciec? Nazywał się Arngrim.

– Tak. Uważam jednak, że to brzmi trochę ciężko. Co sądzisz o imieniu Are? Orzeł morski?

– Are to ładnie. Silje… On nie ma żadnych oznak…

– Wspaniale! Musisz teraz zasadzić nowe drzewo!

– Tak roześmiał się Tengel. – Teraz zasadzę więcej, tak by powstała z tego cała aleja, nie tylko grupa drzew na końcu drogi.

Był szczęśliwy, taki szczęśliwy. W skrytości dziękował Sol, że wtedy go powstrzymała. Blisko było bowiem…

Dziewczynka stała w pobliżu. Jak zawsze odczuwał z nią ten nadnaturalny kontakt. Popatrzył na Sol.

– To się mogło źle skończyć.

Sol potrząsnęła przecząco głową.

– Hanna powiedziała kiedyś, że i ty, i Silje będziecie sławni. Ty już jesteś, ale ona jeszcze nie.

– A więc wiedziałaś, że ona przeżyje.

Przecież Hanna tak mówiła.

Hanna była dla Sol wyrocznią.

– Dlaczego mi tego nie powiedziałaś? Czy nie wiesz, jak bardzo ja i Silje baliśmy się w tym czasie?

– A czy byś mi uwierzył? Albo Hannie?

Tengel umilkł. Do rywalizacji z Hanną zawsze podchodził ambicjonalne. Nie chciał się przyznać, że czuł głęboki respekt dla starej czarownicy.

Silje zapadła na gorączkę połogową, znów więc wezwano balwierza.

– No tak, teraz macie – rzekł gruboskórny weteran. – Ten poród był zbyt ciężki. Twoja żona nigdy więcej nie będzie mieć dzieci, Tengelu.

– Czy to pewne? – zapytał Tengel.

Charlotta, która przychodziła teraz codziennie, zabrała dziecko do kuchni.

– Sam wiesz, jak zwykle bywa po takiej gorączce! Nie będzie więcej dzieci, to wykluczone, nawet gdybyście nie wiem jak się starali. Ale z gorączki połogowej jest już wyleczona.

Balwierz wyszedł, by się posilić i wypić zasłużony łyk gorzałki.

Świeżo upieczeni rodzice popatrzyli na siebie. Kąciki ich ust poczęły drżeć. Nigdy chyba jeszcze żadne małżeństwo nie ucieszyło się do tego stopnia z tak smutnej nowiny!

– Urządzimy orgię – szepnął Tengel.

– Całą noc – dopowiedziała Silje.

– Całe życie – dorzucił Tengel.


* * *

Pewnego dnia wdowa po baranie Meiden dzieliła się kłopotami z Tengelem, który przyszedł na zamek porozmawiać o gospodarstwie.

Określenie „zamek” nie pasowało właściwe do Grastensholm. To wielki dwór, nic innego. Podwaliny, z szarego kamienia były bardzo wysokie i może to właśnie przywodziło na myśl zamek. Poza tym cały wielki budynek zbudowany był od zewnątrz z bali, a nad bramą wznosiła się wieżyczka, na której umocowano flagę.

– Potrzebujemy do jadalni kurdybanu, tapety ze złoconej skóry, panie Tengelu. Popatrzcie na te ściany; wyglądają okropnie. Nie ma w Norwegii nikogo, kto zajmowałby się wyrobem złoconych skór, trzeba po nie jechać aż na kontynent. A to, co można dostać, jest takie nieciekawe; mam na myśli wzory. Uf, o wszystko tak trudno w dzisiejszych czasach! Może dlatego widzę świat w ciemniejszych barwach, że zaczynam się starzeć.

Jeśli miała nadzieję, że Tengel z oburzeniem zareaguje na wzmiankę o jej wieku, to czekała na próżno, gdyż on zbyt był pochłonięty własnymi myślami.

– A może Silje mogłaby się tego nauczyć? Jaśnie pani wie chyba, że moja żona ma artystyczne zdolności. Widzę, że aż się pali, by zająć się czymś poza pracami domowymi, do których nie ma serca.

Baronowa się rozpromieniła.

– Ależ tak! Silje, no właśnie! Zawsze mówiłam, że prowadzenie gospodarstwa to nie dla niej. A jak ona się czuje?

– Dziękuję, z każdym dniem coraz lepiej. Powoli nabiera rumieńców.

– To dobrze. A mały?

Tengel uśmiechnął się.

– Zajmuje ją przez cały dzień. To ładny chłopczyk.

– Tak, macie wyjątkowo udane dzieci. Ale wracając do sprawy. Sądzę, że wyrób tapet ze złoconej skóry to zbyt ciężka i niebezpieczna praca dla Silje. Wszystkie te kwasy, trzeba też mieć dużo sił. Ale podsunęliście mi inny pomysł. Zauważyłam, że ostatnio na dworach stały się modne ręcznie malowane tapety. O to poproszę Silje. Zatrudnię kilka dziewek, które zajmą się waszym gospodarstwem. Nie ma sensu, by wasza żona męczyła się sprzątaniem i gotowaniem, kiedy inni mogą zrobić to lepiej. Musimy dbać o Silje, wiecie przecież.

– Tak, wiem – skinął głową.

– Jest w tym trochę mego egoizmu – uśmiechnęła się baronowa. Będę miała takie tapety, jakich nie ma nikt.

Tengel roześmiał się.

– A jak idą nauki? Czy dzieci sprawują się dobrze?

– O tak! Charlotta jest taka szczęśliwa. Mówi, że oboje są wybitnie inteligentni. Każde na swój sposób. Sol jest trochę niespokojna i czasami niedbała, jakby brakowało jej cierpliwości. Chętnie jednak się uczą.

Podeszła bliżej i wyszeptała tajemniczo:

– Czyż mały Dag nie jest czarującym chłopcem?

– Ależ oczywiście – uśmiechnął się Tengel. – Z Dagiem nigdy nie było trudności. Nie tak jak…

Baronowa westchnęła.

– Musimy starać się zrozumieć Sol. Ona ma takie dobre serce. My nigdy nie miałyśmy z nią żadnych kłopotów.

– Nie, do śmierci pozostanie waszą wierną przyjaciółką. Trudno ją jednak nakierować na właściwą drogę. Ma w sobie tyle sprzeczności, z którymi walczy.

– Zrozumiałam, że wy także byliście bardzo trudnym dzieckiem.

– O tak, z pewnością.

– A więc jest też nadzieja dla Sol – odpowiedziała ukrytym komplementem.

Między Tengelem a starszą damą panowało swoiste porozumienie już od czasu, kiedy wyleczył ją z reumatyzmu.

Silje uradowała się niezmiernie, gdy usłyszała o propozycji baronowej.

– Och, Tengelu! Naprawdę tak myślisz? Malować tapety? Sądzisz, że potrafię? Zamyśliła się. Dziewczęta do pomocy w domu? Naprawdę zaszliśmy daleko! Mam nadzieję, że nie będą zbyt młode i piękne

– Ależ, Silje? – zaśmiał się Tengel. Co ty sobie właściwie o mnie myślisz? Ale twoja zazdrość mi schlebia.

Rozmowę przerwał im młody Are syn Tengela. Był silnym dzieckiem, miał swoje zdanie i mocne płuca.

Na swoją „orgię” musieli czekać trzy miesiące. Kiedy Silje powróciła do formy, trójce starszych dzieci pozwolono przenocować na zamku. Był to pomysł Charlotty, który wszyscy przyjęli z podziękowaniem, choć Tengel i Silje nie wyjaśnili, dlaczego.

Zostali w domu sami, jedynie w pokoju obok spało niemowlę.

– Teraz, Silje – powiedział Tengel ze stanowczością w głosie. – Teraz odbierzemy to, czego musieliśmy sobie odmawiać przez te wszystkie lata.

– Nigdy więcej niepokoju i strachu – roześmiała się perliście, kiedy ujrzała błysk zdecydowania w jego oczach. – Tengelu… stań tam, na kobiercu! Chcę, żebyśmy zrobili to powoli, w pięknym świetle. Nigdy dobrze ci się nie przyjrzałam. Zawsze musieliśmy ukrywać się pod kołdrą, zawsze były w pobliżu dzieci. Dobrze! Nic teraz nie rób, pozwól mi zdjąć twoje odzienie.

Śmiał się cicho, radosny; zbyt długo musiał nad sobą panować.

– Teraz poznaję moją dawną Silje! Zdejmowała z niego rzecz po rzeczy, pieściła każdy skrawek jego skóry, ramiona, barki… Tengel nie mógł już nie reagować.

Na stole stała zapalona świeca, w kącie na kominku płonął ogień. Innego światła nie było.

Stał przed nią, oświetlony tańczącymi płomieniami. Silje ujęła jego dłonie i cofnęła się o krok. Patrzyła na ogromne ramiona, gęste włosy na piersi, które pasem ciągnęły się w dół, na wąskie biodra, długie, pokryte niemal futrem proste nogi.

– Ty jesteś demonem – szepnęła. – Leśnym bożkiem. Stworzony zostałeś, by zapładniać chore z miłości nimfy – mówiła z błyskiem ironii w oczach. – Spełniłeś już ten obowiązek! Tengelu, dla mnie jesteś najpiękniejszym, najbardziej pociągającym mężczyzną na świecie! Jesteś mym panem i mistrzem.

Osunęła się przed nim na kolana i położyła dłonie na jego biodrach. Tengel pieścił jej włosy, jego ciało drżało.

– Nigdy nie słyszałeś o mym drugim śnie – powiedziała przesuwając ręce. – Tęskniłam za tobą – szepnęła.

Zaczęła opowiadać o śnie, który miała już wtedy, gdy spotkali się zaledwie parę razy, jednocześnie całując to, co z trudem starała się objąć jej dłoń. O swej nagości, o żołnierzach, którzy chcieli ją wziąć. O „zwierzoczłeku”, który w jej sennych marzeniach był prawdziwym demonem, o tym, jak ją ocalił. Jak jego język dotykał jej szyi, jak opadł na kolana i całował jej uda, aż obudziła się oszalała z nagłego pożądania.

– Spełnię to teraz – powiedział Tengel wzruszony. – Chodź, najmilsza, pozwól mi się rozebrać! Ta noc jest nasza, dużo czasu mamy jeszcze do świtu!

Загрузка...