Nic nie zapowiadało katastrofy. W każdym razie nic wyczuwalnego.
Wiosła trzeszczały w dulkach, gdy ich pióra miękko wślizgiwały się w spokojne lustro wody. Na rufie siedziała trójka rozbawionych dzieci. Po jeziorze niosły się ich jasne głosy. W głosie Sol dźwięczała pewność siebie i upór, w głosie Daga spokój i odrobina chłodu. Liv natomiast szczebiotała fantazjując, nieustannie uciszana przez dwójkę starszego rodzeństwa.
Silje siedziała w środku, zerkając na wiosłującego Tengela, który z uwagą wpatrywał się w dzieci. Żył w ciągłym niepokoju, że może im się coś przydarzyć. Były jednak dobrze wychowywane, miały swobodę, ale tylko do pewnych granic. Właściwie nie musi ich tak pilnować, pomyślała. Niemniej jednak rozumiała Tengela. Od urodzenia przywykł do życia w samotności, a teraz miał koło siebie cztery osoby, które go potrzebowały, podziwiały i obdarzały miłością, o jakiej dawniej mógł tylko marzyć.
Silje była dumna z nich wszystkich, ze swojej małej rodziny. Tylko ona wiedziała, że Tengel, odepchnięty przez środowisko, budzący, strach swoim przerażającym, demonicznym wyglądem, był niezwykle dobrym człowiekiem. A małe… Na samą myśl robiło jej się ciepło na sercu.
Sol była wesołym, żywym, ale trudnym dzieckiem, nad którym zawisł miecz Damoklesa. Dag blondynek, inteligentny marzyciel. I mała Liv, która we wszystkim naśladowała tamtych dwoje. Jest coraz bardziej podobna do mnie, pomyślała Silje ze zdziwieniem. Takie same brązowe, kręcone włosy, może nieco bardziej miedziane niż moje, takie samo nieśmiałe spojrzenie i przelotne uśmiechy. I fantazję ma też taką samą jak ja. I wszędzie widzi trolle, przedmioty żyjące własnym życiem, cienie, drzewa, z którymi można rozmawiać… Kochana córeczko, z taką wrażliwością będziesz miała bogate życie, jednak nie uchronisz się przed wieloma ciężkimi ciosami!
Nie chciała odwracać się i patrzeć na dzieci. Wyglądały tak nędznie, że ich widok sprawiał jej ból. Sukienka Sol była za mała. Dag miał na sobie spodnie i kurtkę przerobione z jej starej sukni. Obie części odzienia zdradzały, że kiepska z niej krawcowa. Zgrzebna sukienka Liv, uszyta ze spodni Tengela, to nieforemne okrycie, z którego wyśmiewały się sąsiadki… Silje myśląc o tym skuliła się na ławce.
Zarzucili sieci i kierowali się w stronę lądu. Letni wieczór był ciepły, zabrali więc ze sobą dzieci. Cała trójka uwielbiała podobne wyprawy i uważała pływanie łodzią za coś najprzyjemniejszego na świecie.
Oczy Silje ślizgały się po górach, które ze wszystkich stron otaczały Dolinę Ludzi Lodu. Teraz leżały skąpane w czerwonozłotym blasku zachodzącego słońca. Jej spojrzenie zatrzymało się na przełęczy między dwoma wierzchołkami.
– Wiesz, Tengelu, często myślałam, że chyba można przejść tamtędy na drugą stronę.
Przestał wiosłować i spojrzał na góry.
– Owszem, w marzeniach. Było nawet kilku, którym się udało. Jednak nie namawiałbym do tego. Po drugiej stronie wychodzi się na lodowiec. Trzeba się solidnie namęczyć, żeby dotrzeć do bardziej przyjaznych szlaków.
– Szedłeś więc tamtędy?
– Tak, kiedyś dawno temu. I obiecałem sobie, że nigdy więcej tego nie uczynię.
Łódź uderzyła o brzeg i dzieci, wszystkie naraz, usiłowały z niej wyskoczyć.
– Spokój! – rzucił Tengel stanowczo. Nic więcej nie musiał dodawać. Potrafił utrzymać autorytet i narzucić niezwykłą dyscyplinę. Dyscyplinę pełną życzliwości i miłości. Silje czuła, że dzieci go uwielbiają.
W drodze do domu każdy musiał coś nieść. Maluchy już dawno zrozumiały, że aby przeżyć, wszyscy muszą wypełniać swoje obowiązki. Tengel wziął Liv na barana, ponieważ jej nóżki zmęczyły się już pokonywaniem drogi wśród płożących się krzewów jałowca. Sol i Dag szli po obu stronach Silje.
Sol była zamyślona. Jej bystra twarzyczka, otoczona ciemnymi lokami, miała wyraz skupienia i powagi.
– Słuchaj, dlaczego ja nazywam cię Silje, a Dag i Liv mówią „mamo”?
Silje wzięła ją za rękę.
– To długa historia. Zawsze nazywałaś mnie Silje.
Dzieci spojrzały na nią wyczekująco.
Sol, otworzywszy szeroko oczy ze zdziwienia, powiedziała:
– Dzieci dzisiaj nazwały mnie i Daga bękartami. O co im chodziło?
Silje zrobiło się zimno. Szybko się jednak pozbierała.
– Naprawdę? Nie miały żadnego prawa. – Zatrzymała się. Myślę, że jesteście już wystarczająco duzi, by usłyszeć tę historię – zadecydowała. Masz przecież siedem lat, Sol, a Dag prawie pięć. Tylko Liv jest jeszcze za mała, by cokolwiek zrozumieć, ma dopiero trzy lata. Tengelu! – zawołała.
Przystanął. Byli na terenie swojego gospodarstwa, na łące nie opodal domu.
– Dzieci nazwano bękartami.
– Co?
– Tak, i chcą usłyszeć dzieje swojego życia – powiedziała Silje zagniewana, ale jednocześnie podekscytowana. – Czy możesz zająć się Liv, a ja w tym czasie porozmawiam z Sol i Dagiem? Chyba zgadzasz się ze mną, że powinnam to teraz zrobić?
Tengel zawahał się i przyjrzał się im uważnie.
– Tak będzie chyba najlepiej – stwierdził w końcu. – Przyjdę, kiedy położę małą spać. Nie, żadnych protestów, Liv. Jesteś tak zmęczona, że oczy same ci się zamykają.
Usiedli przy strumieniu na starych balach służących do chłodzenia mleka, gdzie szumiała i pluskała woda. Silje zaczęła snuć opowieść zasłuchanym dzieciom.
– Muszę najpierw się przyznać, że nie jestem twoją prawdziwą matką, Sol. Ani też twoją, Dagu. Tylko Liv jest moją córką. Mam jednak nadzieję, że to nic nie zmienia? – zapytała z obawą. – Naprawdę starałam się, by nie brakowało wam waszych prawdziwych matek, i kocham was równie mocno jak moją prawdziwą córkę Liv. Ojciec też.
Dzieci siedziały w milczeniu.
Nagle Sol westchnęła żałośnie:
– A więc Tengel też nie jest naszym tatusiem?
– Nie. Tylko Liv jest naszą córką. A ty zawsze przecież nazywałaś go Tengelem, Sol.
– Ja nie – powiedział Dag. – Ja mówię do niego „ojcze”.
– Tak, bo ty byłeś maleńki, kiedy zostałeś z nami. Sol była starsza.
Nie, to jeszcze niczego nie tłumaczyło. Sprawa nadal była zagmatwana. Silje próbowała wyjaśnić:
– Zrozumcie, tak bardzo pragnęliśmy, abyście to właśnie wy byli naszymi dziećmi…
– Ale kim, wobec tego, była nasza prawdziwa matka? – zapytała Sol drżącym z lekka głosem. – Wzięliście nas po prostu dlatego, że tak chcieliście?
Cała Sol! Odrzuciła niezdarne wyjaśnienia Silje i postawiła sprawę na ostrzu noża.
– Nie, oczywiście, że nie. Nie jesteście dziećmi jednej matki – odpowiedziała Silje. Trudno jej było mówić, wiedziała jednak, że robi słusznie, wyjawiając im prawdę teraz. – Sol, twoja matka była siostrą Tengela, więc jest on właściwie twoim wujem. A Liv to twoja cioteczna siostra.
Sol siedziała nieruchomo. Jej wzrok był nieobecny.
– Gdzie ona teraz jest?
– Twoja matka? W niebie. Ona nie żyje, Sol, umarła na zarazę, to taka okropna choroba, wiesz chyba. Twój ojciec też wtedy zmarł i twoja młodsza siostra Leonarda. Ty tego nie pamiętasz, miałaś zaledwie dwa lata, kiedy cię znalazłam. Wiesz, Sol, byłaś wtedy całkiem samiutka i ja też. A więc nie tylko ty mnie potrzebowałaś, ale także ja potrzebowałam ciebie. Twoja matka dała ci na imię Angelika.
Sol popatrzyła na nią radośniej. Zawsze była taka dumna ze swojego imienia, Sol Angelika, teraz dowiedziała się, skąd pochodzi jego drugi człon.
Silje z troską spoglądała na przykrótkie rękawy dziecięcej sukienki. Nie na długo już wystarczy. W niektórych miejscach materiał był tak wytarty, że przypominał pajęczynę. Silje nie miała z czego uszyć nowej. Naprawdę nie miała.
Wyprostowała się i opowiadała dalej:
– Twoja matka była bardzo piękna, Sol. Bardzo, bardzo piękna. Miała ciemne, kręcone włosy, dokładnie tak jak ty, i bardzo ciemne piękne oczy.
Dziewczynka nadal nic nie mówiła. Wyglądała, jakby miała zamiar się rozpłakać.
– Ty masz jaśniejsze oczy – dodała Silje szybko. – Zielone, trochę żółtawe, prawie takie jak Tengela.
Znak, że jest jedną z wybranych, że należy do prawdziwych Ludzi Lodu, pomyślała z obawą. Biedne dziecko, co z tobą będzie?
– A moja matka? – zapytał Dag. – I mój ojciec? – W jego głosie zabrzmiała nuta oskarżenia. Jak gdyby Silje i Tengel coś mu zabrali.
To było trudniejsze. Silje nie mogła mu przecież powiedzieć, że matka zostawiła go w lesie na pewną śmierć.
– Twoja matka – rozpoczęła i uśmiechnęła się z ulgą, gdyż zobaczyła właśnie Tengela, który zmierzał ku nim po trawie już wilgotnej od rosy zwiastującej noc. Kiedy usiadł przy nich, Dag wsunął mu się na kolana, jakby chciał poczuć, że naprawdę ma ojca. – Twoja matka, Dagu – ciągnęła Silje – była szlachetnie urodzoną kobietą. Pochodziła z rodziny baronowskiej. Nie wiemy, czy żyje, czy nie. Nie wiemy też, jak się nazywa ani gdzie mieszka. Miała kiedyś ogromne kłopoty i straciła ciebie. Nie wiemy, jak to się stało. Ja cię znalazłam…
Dzieci w napięciu pochyliły się ku niej i Silje musiała opowiadać dalej:
– To była niezwykła noc. Było strasznie zimno, a na niebie nad Trondheim wisiała łuna. Zaraza zabrała wszystkich moich bliskich i zostałam zupełnie sama. Byłam głodna, zmęczona i bezdomna. Znalazłam ciebie, Sol, przy zwłokach twej matki. Zabrałam cię, bo było mi cię żal, a tylko w ten sposób mogłam ci pomóc. Nie chciałaś opuścić matki, jednak musiałaś to przecież zrobić, inaczej też byś umarła. Rozumiesz to, prawda?
Sol uroczyście pokiwała głową. Dag również wyczuwał powagę sytuacji, o czym świadczył wzburzony, nieco ostry ton jego głosu, zdradzający zarówno wrażliwość, jak i wrodzoną inteligencję.
– Syver umarł. Trzymali go w szopie przez całą zimę. I Inge. I Sveina. Potem ich pogrzebali.
Tengel skinął głową.
– Tak. Ostatnia zima była bardzo ciężka. Wiecie więc, co to znaczy umrzeć, prawda?
Dzieci potwierdziły to mruknięciem i znów odwróciły się w stronę Silje, by wysłuchać dalszego ciągu opowieści.
– Która zagroda nazywa się Trondheim? – zapytał Dag.
– Zagroda? Nie, to wielkie miasto. Na zewnątrz.
– Na zewnątrz czego?
– Na zewnątrz gór.
Chłopiec popatrzył na nią z powagą:
– Czy jest coś za górami?
Silje i Tengel wymienili przerażone spojrzenia. Oto najwyraźniej czegoś zaniedbali!
– Za górami leży cały ogromny świat – powiedział Tengel niepewnym głosem. Był zdenerwowany. – Ale o tym opowiemy wam kiedy indziej. Teraz posłuchamy Silje.
Nad jeziorem rozległ się krzyk perkoza. Na wodzie zaczęła się kłaść mgła, nikt jednak nie myślał o tym, że robi się późno. Było ciepłe, cudowne lato!
Silje rzuciła Tengelowi niespokojne spojrzenie. Co się z nim działo dziś wieczorem? I przez te ostatnie dni. Czegóż tak nasłuchiwał, dlaczego w jego oczach czaił się strach? Znała męża i wiedziała, jak bardzo jest wrażliwy. Teraz wydawało się, że jest coś, czego nie mógł zrozumieć. Obawiała się tego.
Oderwała od niego wzrok i mówiła dalej:
– A kiedy tak szłyśmy, ty, Sol, i ja, znalazłyśmy Daga, który był równie samotny jak my, tylko dużo, dużo mniejszy.
Jak mały, Silje nie miała odwagi powiedzieć. Nie chciała mówić, że nie miał nawet odciętej pępowiny. Chłopiec nigdy nie może dowiedzieć się o postępku matki!
– To właśnie ty, Sol, usłyszałaś jego płacz. A więc to twoja zasługa, że Dag żyje.
Dzieci popatrzyły na siebie niepewnie, jakby badawczo. A potem ich dłonie złączyły się. Dwie małe, brudne dziecinne rączki.
Właściwie to Dag i Liv trzymają się razem, pomyślała Silje. Sol jest zbyt gwałtowna, za trudna dla maluchów. Ale bez wątpienia cała trójka bardzo się kocha. Na pewno po części sprawiły to surowe warunki panujące na tym pustkowiu. Razem czuli się bezpieczniej.
– A potem, kiedy szliśmy już we troje, oczywiście ja niosłam Daga, i nie wiedzieliśmy, co mamy zrobić, nagle pojawił się Tengel. Nikt z nas nigdy przedtem go nie widział.
Przez ciało Silje, przeżywającej na nowo tę historię, przebiegł dreszcz. Pierwsze spotkanie z Tengelem. Szubienice, kat, smród z ogniska, na którym palono zwłoki… Szybko odsunęła od siebie okropne wspomnienia.
– Tengel zajął się nami – powiedziała ciepłym głosem. – Dał wszystko, czego nam było potrzeba, a potem byliśmy już razem jak rodzina. Cała czwórka.
Tengel uśmiechnął się ze smutkiem. Nic nie rzekł o swojej dużo głębszej samotności. Ich samotność była jakby zewnętrzna, widoczna, jego objawiała się głębokim bólem w piersi. Zawsze oddzielała go od ludzi złowroga przepaść, miał pełną świadomość, że wszyscy się od niego odsuwają. O spotkaniu z Silje i Sol myślał z bólem. Pamiętał, że obydwie cofnęły się na widok jego ogromnej, budzącej grozę sylwetki. Często mówił, jak trudno mu było zapomnieć o tym spotkaniu. Jak w samotności wyobrażał sobie ufne oczy Silje, jak bardzo go pociągała, jak chciał ochronić jej niewinność. Czy tylko po to, by samemu ją później zbrukać? Nie, był niesprawiedliwy wobec siebie. Chciał jej strzec naprawdę, wcale nie dla siebie. Kiedy jednak, ku swemu radosnemu zdziwieniu, odkrył, że on też ją pociąga, opadł z niego pancerz.
Och, cóż za przedziwny był to czas, przepełniony tęsknotą, bólem i nadzieją! Obydwoje sprawdzali się, badali, aż wreszcie upewnili się co do wzajemnych uczuć. I ten dar otrzymał on, skazany na życie z dala od kobiet! Jakże mógł więc oprzeć się Silje?
Znów wsłuchał się w jej słowa. Wszystkie myśli przemknęły mu przez głowę tak prędko, że nie stracił nic z rozmowy.
Silje mówiła:
– A potem przyszła na świat Liv. To chyba pamiętasz, Sol? – Tak, to było wtedy, kiedy tak chorowałaś.
– Właśnie. Wiesz, Sol, jeśli chcesz, możesz nas nazywać matką i ojcem. Czujemy się naprawdę twoimi rodzicami i chętnie nimi zostaniemy.
Dziewczynka zastanowiła się.
– Oczywiście mogłabym. – Kiwnęła głową z powagą. – Ale myślę, że byłoby to dziwne teraz, kiedy przyzwyczaiłam się już mówić do was po imieniu.
– Rozumiem. Ty i ja do tej pory potrafiłyśmy rozmawiać ze sobą jak przyjaciółki. Zawsze byłaś dla mnie dużą pomocą.
Sol szybko usiadła jej na kolanach i obdarzyła serdecznym uściskiem. Silje uśmiechnęła się do Tengela. Zostali zaakceptowani jako rodzice.
Dag siedział poważny i zamyślony. Jego pociągła twarzyczka była tak typowo arystokratyczna, że aż groteskowa.
– Czy moja matka mnie szuka? – zapytał cicho.
To było trudne pytanie. Odpowiedział na nie Tengel.
– Nic nam o tym nie wiadomo. Wiemy tylko, że na twoim odzieniu była korona baronowska. Dlatego przypuszczamy, że jesteś małym baronem. Staraliśmy się odnaleźć twoją matkę, Dagu, ale sądzę, że ona już nie żyje.
– Czy umarła w czasie zarazy?
– Prawdopodobnie tak. Na pewno dlatego cię straciła. Twój ojciec w każdym razie nie żyje.
Najlepiej tak właśnie powiedzieć. Wszystko przemawiało za tym, że matka Daga była niezamężna, a on sam stanowił owoc jakiegoś bardzo przypadkowego związku. Dag zdawał się być uspokojony wyjaśnieniem Tengela.
– Moi prawdziwi rodzice nie żyją – oznajmił dostojnie.
– Moi też – powiedziała Sol, której udało się nawet uronić łezkę, ale tylko dlatego, że podobała jej się rola nieszczęśliwej.
– Mam nadzieję, że zostaniecie z nami? – cicho zapytała Silje z obawą w głosie.
Obydwoje uroczyście skinęli głowami.
– W domach innych dzieci dorośli kłócą się cały czas – stwierdził Dag, po swojemu cedząc słowa prawie jak dorosły. – Tak jakby się nie lubili. A wy do siebie nigdy się tak nie odnosicie. Chyba się szaju… szajn…
– Szanujemy? – podpowiedział Tengel. – Oczywiście, tak właśnie jest.
Tengel spojrzał w oczy Silje. Poczuła, jak odbija się w nich promieniujące ciepło jego miłości.
Tego wieczora Silje długo nie kładła się spać. Zapaliła jedną z drogocennych szczapek smolnego łuczywa i wyciągnęła swój pamiętnik, który wiele lat temu podarował jej Benedykt Malarz. Wkrótce księga będzie zapisana do końca, a nowej z pewnością już nie dostanie.
Dzisiaj dzieci poznały prawdę o swoich rodzicach…
Kiedy skończyła pisanie, zgasiła łuczywo i wyszła na podwórze. Zbliżał się środek lata, dolina leżała skąpana w czarodziejskim, tajemniczym świetle, charakterystycznym dla letnich nocy w północnych krajach. Nad jeziorem słała się gęsta mgła, nad łąkami układała się w postacie roztańczonych elfów, a pisk perkoza przemieniał się w krzyk topielca, rusałki lub płacz zagubionego dziecka. Wiatr szumiał w trawie i ogarniał swym powiewem nędzne, stare domy. Silje miała wrażenie, że wokół jej stóp kręcą się szare kłębuszki: zaczarowane kocięta, małe, tajemnicze, zaklęte istoty. Za płotem przeszedł stary koń z siodłem na grzbiecie i poczłapał dalej, gdzieś do miejsca, które było jego domem. Czy on też był zaczarowany?
Tu jest niewypowiedzianie pięknie, pomyślała. Ale jakże nienawidzę tego miejsca, tego uczucia zamknięcia. Kocham Tengela i kocham dzieci, ale z całego serca pragnę, byśmy mogli opuścić Dolinę Ludzi Lodu. W inny sposób niż ci prymitywni ludzie patrzę na życie. Nazwali moje dzieci bękartami! A Tengela zwą czarownikiem, diabłem i sama nie wiem kim jeszcze. A przecież nigdy nie zrobił im nic złego, wprost przeciwnie. Nigdy nie wykorzystuje swych mocy, choć wiem, że je posiada. Mimo wszystko jest odsuwany od wspólnoty, w każdym razie przez większość. Na szczęście są i tacy, którzy go akceptują. Bogu niech będą za to dzięki.
Eldrid, nasza najlepsza przyjaciółka, kuzynka Tengela, opuszcza teraz dolinę. Jej mąż chce się stąd wydostać i osiedlić wśród ludzi. Ma nadzieję, że zapomniano już o jego związkach z buntownikami. Gdybyśmy tylko mogli im towarzyszyć! Tutaj całe życie przechodzi gdzieś obok nas.
Nie wiemy nic o tym, co dzieje się na świecie. Lata nieurodzaju sprawiły, że nie mogliśmy się stąd wydostać i pomóc Benedyktowi i jego ludziom. A ja tak bardzo chciałam chociaż raz w życiu zobaczyć króla. Jego jednak nigdy nie ma w Norwegii…
Sama zauważam, że mój język ubożeje, staje się coraz bardziej podobny do mowy Ludzi Lodu. Próbowaliśmy uczyć Sol i Daga, ale sami już dłużej nie jesteśmy w stanie tego robić. Powoli zapominamy, czegośmy się nauczyli. Tengel też pragnie się stąd wydostać, wiem to na pewno, tyle razy o tym mówił. Nie śmie jednak nas narażać. Wszak jeśli stąd wyjedziemy, natychmiast nas złapią. Mój najmilszy zostanie skazany na tortury, a potem na śmierć. Tengel i Sol nigdy nie będą mogli ukryć faktu, że są potomkami pierwszego Tengela, złego ducha Ludzi Lodu.
Westchnęła ciężko i boleśnie z powodu własnej bezsilności.
Zimy… Nienawidziła ich, napawały ją przerażeniem. Wszystko tu zamarzało, nawet pożywienie. Wieczny strach, że nie starczy strawy, że zapasy nagle się skończą. Głód podczas ostatniej zimy był koszmarem. Nic nie rozumiejące oczy dzieci, które kładły się spać tak samo głodne jak wstawały. Boże Narodzenie, gdy przystrojony chleb był jedynym pożywieniem, jakie mieli…
Kiedy pomyślała, że takich zim mogłoby nadejść więcej, poczuła, że trudno jej złapać oddech. Chciała uciec stąd dokądkolwiek, przestać myśleć. Byle tylko jej najbliżsi byli bezpieczni.
Musiała głęboko zaczerpnąć powietrza, by pokonać uczucie przygniatającej duszności.
I te dudniące huki dochodzące od strony jeziora, kiedy lód pękał na wiosnę. Wiosenne wieczory też były trudne, wypełnione żalem i tęsknotą…
Drgnęła, kiedy Tengel delikatnie dotknął jej ramienia.
– Twoje łoże było puste. Co się dzieje? – zapytał cicho.
– Nic… Nic… – odpowiedziała wymijająco.
– Właściwie nie musisz tego mówić – powiedział. – Tęsknisz do świata, prawda?
– Tengelu, musisz mi wierzyć: nigdy nie żałowałam.
– Wcale tak nie myślę. Wiem, że byłaś tu szczęśliwa.
– O, tak!
– Teraz jednak jesteś niespokojna i czujesz, że to życie z dala od świata ci nie wystarcza. Dokładnie to samo czuję i ja.
Silje poruszyła się niecierpliwie.
– Gdybyśmy nie musieli tu być, całym sercem kochałabym tę dolinę – powiedziała z przekonaniem. – Gdybyśmy mogli mieszkać tu tylko latem, byłoby wspaniale. Nie mamy jednak wyboru i to jest takie denerwujące. Ja… jednocześnie kocham i nienawidzę tego miejsca, Tengelu.
– Znam to uczucie. Kiedy byłem na zewnątrz, tęskniłem do doliny. A gdy tu wracałem, znów chciałem się stąd wydostać. Teraz jednak…
Zamilkł.
Silje popatrzyła na niego z czułością.
– Jesteś niespokojny. Widzę to już od wielu dni. Twoja zaskakująca decyzja, żeby nie przejmować trzody Eldrid, choć ona to zaproponowała, dała mi cień nadziei. Co się dzieje, Tengelu?
– Nie wiem – odpowiedział z namysłem. Nocny powiew targał jego czarne włosy. – Nie wiem, co to jest. Czy nie słyszałaś niezwykłej, żałosnej pieśni wiatru? Czy nie słyszysz, jak płacze trawa, gdy wiatr w niej zaszumi? Czy nie słyszysz, jak domy wzdychają?
– Takich rzeczy nie słyszę, wiesz przecież – uśmiechnęła się. – Ale Sol coś wyczuwa. Ostatnio chodzi rozdrażniana, ma nieobecne spojrzenie.
– Tak. Męczy mnie nieznośne przeczucie zbliżającego się niebezpieczeństwa. Gdybym tylko wiedział, skąd ono nadejdzie.
Silje powiedziała ostrożnie:
– Przypuszczam, że pozwoliłeś Eldrid zabrać ze sobą wszystkie zwierzęta, aby trzymała je tam dla nas.
– Być może – odpowiedział zadumany. – Nie wiem, o czym myślałem. Tak, wspominałem jej, że pójdziemy za nimi…
– Och, Tengelu!
Mleka, którego potrzebujemy, możemy dostać od ludzi wprowadzających się do domu Eldrid, więc sami nie musimy mieć żadnej krowy dodał pospiesznie.
Tak, to dobrzy ludzie, ale chyba nie lubię ich dzieci. Tak jak inne dokuczają naszym – powiedziała Silje zbolałym głosem. – Przezywają je najokropniej jak potrafią, sam słyszałeś dziś wieczorem. A ich rodzice nie pozwalają im się bawić z naszymi dziećmi. To tak boli, Tengelu.
Tengel zagryzł wargi.
– Boją się Sol, prawda? Och, dobrze to pamiętam z własnego dzieciństwa. Zawsze odrzucony, zawsze wzbudzający strach.
– Sol jest niebezpieczna – powiedziała Silje cicho. – Pamiętasz, co uczyniła z tą małą, która kopnęła Liv?
– Nie mów o tym – wzdrygnął się. – Sol ma w sobie straszną moc.
Zrobiła kukiełkę przypominającą dziewczynkę z sąsiedztwa i trzymała ją nad ogniem. Tego samego dnia dziecko straszliwie poparzyło się rozżarzonymi węglami.
– Tak, musiałem zniszczyć tę kukiełkę – powiedział Tengel zgnębiony.
– Ale skąd przyszło jej to do głowy?
Tengel wziął głęboki oddech.
– Czy wiesz, co odkryłem?
– Nie. Przerażasz mnie teraz.
– Sol często znika. Sądziliśmy, że z kimś się bawi. Ale wiesz, dokąd ona chodzi? Do starej Hanny!
– O nie – szepnęła Silje przerażana. – No tak, Hanna zawsze miała oko na Sol. Na Liv też, pomogła jej przecież przyjść na świat. Kiedy przynosimy jedzenie dla niej i dla Grimara, Hanna mówi o nich „moje dziewczynki”. Na Daga natomiast nie zwraca najmniejszej uwagi.
– Dziewczynki wiele znaczą dla Hanny i właściwie bardzo się z tego cieszę, choć jednocześnie panicznie się boję. Nie podoba mi się, że Sol chodzi tam sama…
– Czy sądzisz, że ta stara czarownica ją przyucza?
– Obawiam się, że tak. Oczywiście wie, jaką moc ma Sol.
– Och, nie, to okropne!
Tengel pogłaskał Silje po ramieniu, kiedy tak stała oparta plecami o ścianę domu.
– Kochana Silje, w co ja cię właściwie wplątałem?
– Milcz! Nikt nie dał mi tyle szczęścia co ty. Jestem chora z tęsknoty za tobą za każdym razem, kiedy przez kilka godzin pozostają z dala od ciebie.
– Miałaś jednak tylko szesnaście lat, kiedy zostałaś moja. Teraz masz dwadzieścia jeden i już od wielu lat męczysz się z nami, chociaż wiem, że twoim przeznaczeniem nie jest uciążliwa praca w ubogim domu.
– Chyba nie narzekałam przez te lata? Wiem, że wciąż nie jestem dobrą gospodynią, a dzieci zbyt prędko wyrastają z ubrań i butów. Boli mnie, że nie mogę dać im nowych. Szybko też ogarnia mnie znużenie, odczuwam taką niechęć do prac domowych, Tengelu. Męczy, mnie świadomość, że nie umiem uszyć odzienia dla dzieci, choć potrafię tkać. A po tej strasznej zimie nie ma w dolinie owiec, brak więc nawet wełny. Naśmiewają się z Sol z powodu płaszcza, który starałam się sklecić dla niej w zeszłym roku. Często zapominam uprać ich ubrania, kiedy są brudne, i… Och nie, marudzę teraz, nie chciałam tego!
Jego uśmiech wyrażał bezgraniczne uwielbienie, lecz jednocześnie krył w sobie rozpacz bezradności. Przesunął ustami po jej włosach.
– Czy sądzisz, że cię nie rozumiem? Uważasz, że nie wiem, jak bardzo tęsknisz, żeby coś stworzyć? Może namalować? Czy myślisz, że nie wiem, iż czasami, kiedy wszyscy pójdą już spać, piszesz pamiętnik?
– Znasz moją tajemnicę? – zapytała przerażona.
– Ależ tak. I wiem też, gdzie chowasz księgę. Ale nie przyszłoby mi do głowy, by ją czytać. Uważaj tylko, by nie dowiedział się o tym nikt inny. Młoda kobieta, która pisze książkę, jest narzędziem Szatana! Mogłabyś za to zostać spalona na stosie jako czarownica.
– Świat jest taki okrutny! A tu, mimo wszystko, jesteśmy bezpieczni – zauważyła ze zdumieniem, jak gdyby właśnie odkryła coś nowego. Szybko dodała: – Mogłeś przeczytać. Przeglądałam ją pewnej nocy, każda strona pełna jest miłości do ciebie i dzieci.
– Lubisz pisać?
– O tak! To dla mnie rodzaj wytchnienia. A kiedy czytałam to, co napisałam, zdziwiłam się, że tak trafnie ujęłam swoje myśli i uczucia.
– Wcale mnie to nie dziwi. Mówisz przecież bardzo pięknie, nie tak jak inni ludzie w dolinie. Bardzo mnie zaciekawiłaś tą księgą. Chętnie zajrzałbym do niej.
Zachichotała, zadowolona.
– Z pewnością jest wiele błędów, nigdy przecież porządnie nie nauczyłam się ortografii. Zapisuję słowa po prostu tak, jak je wymawiamy. Ależ, Tengelu, co ty robisz?
Jego dłonie błądziły własnymi ścieżkami. Roześmiał się cicho i mocniej przycisnął ją do ściany.
Silje, przepełniona nadzieją po wyznaniu Tengela, że zastanawia się nad opuszczeniem doliny, nie powstrzymywała go.
Policzkiem gładził jej czoło. Tengel nie nosił brody. Znała przyczynę. Zdawał sobie sprawę, że ma o szesnaście lat więcej od niej, nie chciał wyglądać na jeszcze starszego. Uważał, że broda podkreśliłaby różnicę wieku.
– Mieliśmy odwiedzić Benedykta i jego dwór powiedziała zachęcająco. Jeżeli już zaczął myśleć o tym, by stąd wyruszyć… – Bardzo się o nich niepokoję.
– Oczywiście – mruknął Tengel nieobecny duchem. – Gdybym tylko wiedział, co jest najlepsze. Zabrać was tam, czy zostać tutaj. Wiesz przecież, że nie mamy dokąd iść.
Między koniuszkami jego palców a jej skórą wrzało i wibrowało, impulsy, przechodzące przez ciało Silje skupiły się w jednym punkcie. Ciągle pożądała tego mężczyzny. Nie tylko dlatego, że był szczodrze obdarzony przez naturę, jeżeli chodzi o męskość; nie wiedziała przecież o tym, gdy ujrzała go po raz pierwszy. Wystarczyło właściwie tylko jedno spojrzenie na Tengela, by czuła podniecające prądy, przenikające jej ciało, oszołomienie, które czyniło ją całkowicie uległą.
Teraz też nie mogła się skupić.
– A co z Benedyktem? Czy nie możemy tam zamieszkać?
– Nie wiem nawet, czy on żyje. A do tej okropnej Abelone nie warto się wybierać. Nie, Silje. Naprawdę myślałem o tym, by was stąd zabrać, ale nie mam odwagi podjąć takiego ryzyka.
Głos Silje przybrał matową barwę:
– Sądzę, że nie przetrwamy jeszcze jednej takiej zimy.
– Wiem. O tym właśnie myślałem.
Jego usta były teraz wszędzie. Na jej czole, skroniach…
– Co my robimy? – zamruczała, śmiejąc się. Miała jednak kłopoty z oddychaniem. – Dorośli rozsądni ludzie. Od tylu lat jesteśmy małżeństwem. Ale tu, na dworze, jest inaczej…
Wspięła się na długi murek otaczający dom i znalazła się teraz na jednej wysokości z nim. Uniosła w górę spódnicę. Dłonie Tengela natychmiast objęły jej biodra, gorące, głodne. Całował ją długo, długo.
– To niepodobne do ciebie, Silje – drżąc szeptał jej prosto w ucho, zachwycony nieoczekiwaną zachętą. – Przez ostatnie lata byłaś taka… nieśmiała.
– Tak, być może – odpowiedziała zdziwiona, że nie rozumie powodu jej gotowości. Uniosła się lekko nad nim i z westchnieniem poprowadziła go na miejsce.
– Nie chciałam cię urazić, ale tak bardzo się bałam.
Tengel poruszał się powoli, ostrożnie.
– Wiem, bałaś się, że znów będziesz miała dziecko. Nic dziwnego, ja sam śmiertelnie się tego obawiałem.
– Narodziny Liv to największy koszmar w moim życiu – wyszeptała. – Nie chciałabym przeżywać tego jeszcze raz.
– Rozumiem – wyrzucił z siebie. – Ale przecież byliśmy tacy ostrożni. Wszystko było dobrze.
Mruknęła niewyraźnie.
Wilgotnymi ustami całowała go w szyję. Czuł, że znów jest dawną Silje z ich pierwszego gorącego roku. Mocniej przycisnął ją do ściany, uniósł jej nogi i owinął nimi swoje biodra.
– Wypełnia mnie wielkie szczęście mojego życia – szepnęła Silje z uśmiechem zażenowania.
– Jak pięknie mówisz – uśmiechnął się wzruszony i szczęśliwy.
Przymknęła oczy, nie była w stanie powiedzieć już nic więcej. Tengel popatrzył na nią. Lekki uśmiech powoli ukazywał się na jego twarzy. Znał ją już dobrze, dawno jednak nie oddała się pożądaniu tak całkowicie jak teraz. Zastanawiał się, dlaczego.
A potem on także nie dziwił się już niczemu. Przestał wyraźnie widzieć ciemną ścianę z drewnianych bali, przez jego ciało przechodziły dobrze znane, cudowne prądy, zawładnęła nim nieopanowana gorączka i poczuł się zupełnie bezbronny.
– Och, Silje – szeptał. – Silje, Silje, ukochany mój kwiatuszku. Jakże tak delikatna, tak krucha istota może tak zaczarować, tak opętać?
Eldrid wyjechała. Ona i jej mąż zabrali ze sobą cały swój dobytek i zniknęli w tunelu pod lodowcem. Wiodła tamtędy droga w nieznane, w nieprzyjazny świat.
Kiedy wyjechali, Silje płakała.
Później, wieczorem, zapytała Tengela:
– Dlaczego nie chciałeś zatrzymać żadnych zwierząt? Właściwie były przecież nasze. Podaj mi prawdziwy powód.
Dzieci bawiły się na dworze. Tengel reperował sieci, a Silje sprzątała po wieczerzy.
Westchnął.
– Nie lubisz, kiedy mówię o takich rzeczach.
– Teraz chcę to usłyszeć.
– Jak chcesz, uparciuchu. To znów był ten sprzeciw.
– Sprzeciw? Ach tak, rozumiem. Coś w tobie, w środku stawiało opór, kiedy Eldrid zapytała, czy nie zechciałbyś wziąć zwierząt.
– Tak. Coś tak silnego jak nigdy przedtem. Dlatego pozwoliłem, by je zabrali.
– Nie chcesz jednak opuścić doliny?
Muszę najpierw wyruszyć sam, wywiedzieć się, gdzie możemy się zatrzymać. Przecież nie możemy mieszkać nigdzie indziej, kochanie. Nas, potomków złego Tengela, ścigają wszędzie. Och, to wszystko jest takie straszne!
– Rozumiem cię – powiedziała Silje cichutko. Zerkała na niego ukradkiem. Czy nie pojmował, w jakim była stanie? Miała nadzieję, że nie zauważył.
Tak bardzo, tak strasznie się bała. Ale jeszcze bardziej obawiała się reakcji Tengela. Po niezwykle ciężkich narodzinach Liv powiedział: „Nigdy więcej! Nigdy, nigdy więcej! Jeśli to stanie się raz jeszcze, Silje, zabiję płód. Mam pewien proszek, który działa szybko i bezboleśnie. Następnym razem na nic zdadzą się twoje prośby!”
Musiała przyznać, że dokładnie badała każdą strawę, by sprawdzić, czy nie dosypał tam proszku. Najwyraźniej nie nabrał jednak żadnych podejrzeń. Nawet kiedy kilka dni temu kochali się wieczorem przed domem, nie rozumiał, dlaczego nagle tak łatwo mu się oddała. Dziwiła go tylko nieco jej swawolność.
Oczywiście wiedziała, że pragnienie, by zachować kiełkujące w niej życie, jest szaleństwem. Miała pełną świadomość, co to oznacza. Dziecko mogło okazać się nieodrodnym potomkiem pierwszego Tengela, potworem jak Hanna i Grimar lub jak ta kobieta znad jeziora. Silje widziała ją kiedyś, gdy szła z jajami i serem do Eldrid. Wracała stamtąd zdjęta przerażeniem i dziwiła się, że coś tak prastarego i okropnego w ogóle mogło istnieć. Jej wygląd harmonizował z wnętrzem, kobieta była zła.
Teraz już nie żyła. Wtedy jednak Silje zrozumiała, jakie szczęście mieli Tengel i Sol, że nie zostali dotknięci tak straszliwym dziedzictwem. Wprawdzie większość ludzi uznawała Tengela za odpychającego i przerażającego, ale w oczach Silje nie był taki; dla niej liczyło się przede wszystkim bogactwo jego natury.
Fizyczna szpetota dziecka nie była jedynym zagrożeniem, jakie należało brać pod uwagę. Było bardzo prawdopodobne, że Silje nie przeżyje kolejnego porodu. To właśnie najbardziej niepokoiło Tengela. Ocalenie przy narodzinach Liv zawdzięczała wyłącznie Hannie. A teraz, gdyby przyszło jej wydać na świat dziecko o nienaturalnie szerokich, kanciastych ramionach, czy będzie miała jakiekolwiek szanse wyjść z tego z życiem? Matka Tengela wykrwawiła się na śmierć przy jego narodzinach; matka Sol przeżyła, bo dziewczynka była niezwykle kształtna. Ale Sol nosiła w sobie tę przeklętą schedę, okropną, magiczną siłę. Jej twarz i kocie oczy natychmiast zdradzały, z jakiego pochodzi rodu.
I to ją chciała Silje zabrać z Doliny Ludzi Lodu do Trondelag, gdzie wciąż bezwzględnie ścigano cały ród!
Eldrid mogło się powieść, ona była normalna. Nie stała się jedną z wybranych, choć pochodziła z rodu złego Tengela. U Liv także nie widać było oznak inności. Cóż jednak mogła wiedzieć Silje o dziecku, które nosi pod sercem?
To już prawie czwarty miesiąc. Coraz trudniej ukrywać ten stan przed Tengelem. Na szczęście tym razem nie czuła się tak źle jak poprzednio. Teraz wszystko szło łatwiej. Niedługo jednak jej ciąża stanie się widoczna.
Dwa dni później mieli gościa.
Była to nieoczekiwana, przerażająca wizyta człowieka, który nigdy dotąd nie opuścił swej zagrody. Silje przestraszyła się bardzo. Cóż to mogło oznaczać?