ROZDZIAŁ II

Zrazu Silje nie mogła rozpoznać, kto tak niepewnie wspina się po zboczu. Wkrótce jednak dostrzegła zgiętą wpół sylwetkę, ohydną twarz podobną do karpieli pełnej narośli i wytrzeszczone oczy.

Grimar.

Z uczuciem lęku pokłoniła się kuzynowi Tengela i Hanny i zaprosiła go do środka.

Potrząsnął głową. Kiedy tak stał na podwórzu, przypominał kupę łachmanów. Jego odzienie wyglądało na utkane z pajęczyny i szarej pleśni. Odezwał się ochrypłym głosem:

– Hanna przysłała mnie po was. Chce mówić z wami, ze wszystkimi.

– Dziękuję – powiedziała Silje wystraszona zaproszeniem. – Oczywiście przyjdziemy.

– Nie będzie żadnej uroczystości – dodał staruch szybko.

– Nie, naturalnie, że nie. Pani Hanna chyba nie wstaje z łoża. Tengel i chłopiec są w lesie, poszli po drzewo. Mogą wrócić w każdej chwili. A dziewczynki i ja musimy się ubrać odświętniej. Czy nie zechcielibyście usiąść i posilić się nieco, zanim się przygotujemy? Będziemy wtedy mogli pójść razem.

Odpychająca istota zawahała się i zadziwiona popatrzyła na Silje. Zapraszasz mnie do domu? – zdawał się mówić jego wzrok. Nikt tego dotąd nie robił.

– Tak, tak. Pewnie, że mogę wejść – wymamrotał i poczłapał do środka, ciągnąc za sobą nieopisany smród. Silje popchnęła dziewczynki do sypialni, by wdziały „niedzielne fartuszki”, nędzne szmatki mające zasłonić żałosne codzienne ubranie. Zrobiła to szybko, nim zdążyły odezwać się w niewłaściwy sposób.

Postawiła przed starym najlepsze jadło. Nie było tego dużo, głód tej zimy bardzo ich dotknął. Miała jednak piwo, płaski chleb upieczony z resztek ziarna zebranego z podłogi spichrza i kozi ser. Były też drogocenne maliny moroszki oszczędzane od jesieni.

Grimar posilał się obficie. Jego mlaskanie roznosiło się po całym domu.

Silje pospieszyła do dziewczynek, które już się przebrały i uczesały.

– Pójdziecie teraz porozmawiać z nim, a ja się przebiorę – powiedziała szybko. – Ale ani słowa o jego wyglądzie i zapachu, słyszysz, Liv? Ty, Sol, poradzisz sobie sama, prawda?

– Tak, znam go dobrze – powiedziała Sol jak dorosła kobieta.

No tak, wiedziałam, pomyślała Silje z goryczą.

Nareszcie pojawił się Tengel i wszystko od razu stało się łatwiejsze. Wyruszyli razem, a najedzony Grimar człapał obok.

Dag nie był przygotowany na taką wizytę i o mały włos źle by się to skończyło, gdyż był bardzo porządny, nie lubił brudu i niechlujstwa. Tengel musiał pospiesznie zakryć chłopu usta dłonią, kiedy ten zrobił minę zapowiadającą niestosowną uwagę. W końcu jednak Dag oswoił się z wyglądem Grimara i dostojnie kroczył obok Silje, trzymając się jak najdalej od starego.

Hanna przyjęła ich leżąc w łożu, dokładnie tak jak się spodziewali. W słabym blasku ognia Silje dostrzegła, że Hanna bardzo się postarzała. W końcu starość dopadła i tę czarownicę. Była o jedno pokolenie starsza od swego siostrzeńca Grimara, a o dwa – od Tengela. Silje właściwie cieszyła się ze słabego światła w izbie, bo choć Grimar budził w niej odrazę, to widok Hanny był po stokroć gorszy. Dziedzictwo złego Tengela kwitło tu w pełni.

– Aha, więc jesteście – rzekła starucha srogo. – Myślałam, że już nigdy nie przyjdziecie.

– Silje zaofiarowała mi poczęstunek, Hanno – powiedział Grimar wzruszony. Był bliski płaczu z powodu tego niezwykłego w jego życiu wydarzenia.

– Tak, wiem, że w tamtej zagrodzie dostaje się jedzenie – syknęła Hanna. – Jadłam tam częściej niż ty, kiedy pomagałam córce Silje przyjść na świat. O, ja widziałam, jak im dobrze! – Po tej małej licytacji zwróciła się do gości: – Tengelu, ty idioto, dlaczego nie pojechaliście z Eldrid?

Hanna była jedyną osobą, która traktowała groźnego Tengela jak chłopczyka.

– Czy powinniśmy byli to zrobić? – zapytał spokojnie. Nie wydawał się zaskoczony.

– Wiesz, że powinniście. Sol również to wiedziała.

Dzieci stały przy drzwiach, ciche i przejęte. Dag nie czuł się najlepiej w zaniedbanej chacie.

– Nie byłem pewien – powiedział Tengel. – Tam, na zewnątrz, czeka nas tyle zła.

– Zawsze byłeś głupi – parsknęła Hanna. – Zawsze miałeś wzgląd na to lub tamto. Wiesz, że nikt z nas nie może sobie pozwolić, by być dobrym. A ty jesteś tak głupio naiwny. Musisz walczyć o swoich, człowieku! Posłuchaj mnie teraz… – Pochyliła się do przodu. – Wiem że ty też to czułeś. Pozwoliłeś zabrać zwierzęta. To było mądre. Przygotuj się do drogi. Nie zwlekaj!

Stał spokojnie, jego twarz niczego nie wyrażała.

– A wy, Hanno? A Grimar?

Znów opadła na poduszki.

– My jesteśmy starzy. Ale dzieci i twoja żona… Podejdź tu, Silje!

W małej ciemnej izbie panował szczególny nastrój. Jakby w każdym kącie czaiły się obserwujące ich duchy. Jakby ktoś płakał, żałując zmarnowanego życia.

Silje zwalczyła niechęć i zbliżyła się do odrażającej postaci w łożu. Mimo wszystko Hanna uratowała kiedyś życie jej i małej, nie wolno o tym zapominać.

Czarownica wzięła dłonie Silje w swoje powykrzywiane ręce.

– Ty i twoje dzieci, Silje. One były… były… Ach, nieważne! Przypilnuj, by ten opieszały drab, którego masz za męża, wyprowadził was z doliny! – Zniżyła głos. – Tym razem ja nie będę mogła ci pomóc.

Silje drgnęła. A więc Hanna wiedziała!

No tak, naturalnie. Hanna zawsze znała prawdę.

Uścisnęła dłonie starej.

– Dlaczego sądzicie, że musimy opuścić dolinę? – zapytała głośno.

Hanna popatrzyła na Tengela.

– Nie wiesz, dlaczego?

– Nie – odpowiedział. – Odczuwam tylko głęboki niepokój.

Starucha skinęła głową.

– Ja czuję więcej. Czuję, że jeden z Ludzi Lodu znalazł się w opałach. W strasznych tarapatach.

– Heming? – zapytał Tengel cicho.

– Właśnie! Nędzny Heming, powinno się go zadusić już w kołysce.

Od wielu lat nic nie słyszeli o Hemingu. Przypuszczali, że jest gdzieś daleko albo że od dawna nie żyje.

– Rozumiesz więc, że musisz stąd odejść.

– Tak. Ale czy naprawdę sądzicie, że istnieje niebezpieczeństwo? Tutaj?

Starucha niecierpliwie poruszyła głową.

– Wezwałam was do siebie, prawda? Cała aż płonę od nieustannego uczucia, że konieczny jest pośpiech.

– Dobrze. Pomyślę o tym.

– A więc myśl szybko! Szybko! I pozwól twojej córce, a raczej córce twojej siostry Sunnivy, Sol, zostać tu przez chwilę. Chcę z nią porozmawiać.

– Hanno? – zawołał Tengel ostro.

– Nie mieszaj się do tego? – wrzasnęła starucha głosem przeszywającym aż do szpiku kości. – Że też takie mądre dziewczęta muszą przebywać z takim durniem! Odejdź stąd teraz! I uważaj na moją chrześnicę, małą Liv Hannę!

Tengel pożegnał się chłodno. Nigdy w niczym nie zgadzał się z Hanną. Ona była czarownicą walczącą o to, by zachować złe dziedzictwo, on był przyjacielem ludzi, który na swe nieszczęście został nim dotknięty i szczerze pragnął nie przekazywać go nikomu.

Silje pochyliła się i pocałowała zwiędły policzek starej. I zobaczyła wtedy, że oczy Hanny, które znalazły się blisko, błyszczą jak gwiazdy.

– Możecie iść przodem – powiedział Grimar, żegnając się z nimi. – Sol z pewnością was dogoni.

Kiedy znaleźli się na drodze do domu, Silje powiedziała:

– Moje serce krwawi, Tengelu. Twój niepokój zaraził i mnie. A Grimar… Nic o nim nie wiem. Zawsze stał w cieniu Hanny. Dzisiaj zobaczyłam go jako żywą istotę i tak mi go było żal!

– Nie powinnaś tak myśleć – rzekł Tengel gwałtownie. – Grimar jest narzędziem w ręku Hanny. Każdy jej rozkaz wykona z radością. Ludzie Lodu wiedzą coś niecoś o tym, co robił. O ludziach, którzy zniknęli, o okropnych rzeczach, o których nikt nie śmie mówić otwarcie. Nikt też nie może mu się sprzeciwić ani tym bardziej go unieszkodliwić, gdyż stoi za nim Hanna. A z nią trzeba się liczyć.

– Mimo wszystko żal mi go… szkoda mi obojga – upierała się Silje.

– My możemy się cieszyć, że jesteśmy pod ich ochroną – przyznał Tengel. – To twoja zasługa.

– Oni byli tacy okropni – powiedział Dag. – Czy wyprowadzamy się stąd?

– Nie wiem – odpowiedział Tengel.

– Tak – powiedziała Silje. – Przenosimy się.

– Ale nie mamy przecież dokąd iść – powiedział jej mąż. – Czy możemy narażać dzieci na poniewierkę?

Silje nie zwracała uwagi na jego wątpliwości.

– Już dziś zaczynamy się pakować.

– Jak chcesz – westchnął Tengel.

Kiedy decyzja zapadła, Tengela opętała gorączka. Cały dzień pracował w obejściu i w domu mieszkalnym, pakując wszystko, co mogło im być potrzebne.

– Wyruszamy dopiero za kilka dni – powiedział. – Muszę złowić jeszcze trochę ryb i porozmawiać z sąsiadami, czy nie zechcieliby wymienić się na mięso i inne produkty. Muszę też naprawić dyszle u wozu.

– To dobrze – stwierdziła Silje. – Będę mogła uprać to, co ma zostać. Dobry Boże, tyle śmieci człowiek gromadzi! – wykrzyknęła, patrząc na stos rzeczy przeznaczonych do wyrzucenia. – To aż niewiarygodne. Spalimy to jutro.

Tengel ostrożnie podniósł z półki śliczny witraż.

– To musimy zabrać ze sobą.

– O, tak – odpowiedziała Silje. – Czy pamiętasz, jak powiedziałeś, że ładnie będzie wyglądał w jakimś domu?

– Tak. Może moje słowa w końcu się sprawdzą.

Tengel miał jednak co do tego wątpliwości.

Zdjął z półki jeszcze jeden przedmiot.

– To też musimy zabrać.

Uśmiechając się trzymał w dłoniach jej księgę. Silje wzięła ją od niego i położyła wraz z innymi rzeczami przygotowanymi do podróży.

– Chyba nie musimy brać ze sobą wszystkiego? Wrócimy tu znów latem?

– Tak, mam szczerą nadzieję. Cieszę się, że to powiedziałaś, Silje.

Popatrzyła na niego surowo.

– Kocham tę cudowną dolinę z jeziorem, górami, moczarami. I te żółte fiołki górskie, i te maleńkie, błękitne kwiatuszki, wiesz, o których mówię. Chciałabym tylko nie być tutaj zamknięta. Bez ludzi stąd też mogę się obejść. W każdym razie bez niektórych.

– W tym jesteśmy zgodni – uśmiechnął się i korzystając z okazji, że nie było w domu dzieci, szybko ją pocałował.

Silje wyciągnęła swój prezent ślubny: rzeźbioną skrzynkę, którą dostała od Tengela. „Za to, że zerwałem lilię, zanim otrzymałem na to błogosławieństwo niebios”, powiedział wtedy. Silje nigdy nie przyszło do głowy, że gdyby tylko chciała, z pewnością potrafiłaby wykonać dużo piękniejszą skrzynkę. Zamiast tego ukryła podarek wśród najcenniejszych rzeczy.

Wzdychając zwinęła kawałki materiału, w które owinięty był Dag jako noworodek, i położyła je na stosie rzeczy do zabrania.

– Och, dzieci muszą już się położyć. Są takie podekscytowane pakowaniem.

– Tak, słońce zaszło już za góry. Tak nie można. Gdzie one są?

Obydwoje wyszli na zewnątrz. W tej samej chwili dzieci wypadły zza węgla.

– Tato! Mamo! Chodźcie zobaczyć! – krzyczały. – Pali się!

Silje i Tengel pobiegli. Kiedy okrążyli dom, usłyszeli straszne krzyki dobiegające z drugiego krańca doliny, od strony wejścia przy lodowcu. Na tle wieczornego nieba, w gęstych kłębach dymu, wzbijały się w górę płomienie.

– O mój Boże – szepnął Tengel.

To dom strażnika – stwierdziła Silje. – Musimy pospieszyć z pomocą.

– Nie – rzekł Tengel. Jego twarz była biała. – To coś więcej. Dom Hanny też płonie i zagroda Brattengów… Silje! krzyknął zrozpaczony. – Dla nas nie ma ratunku. Spóźniliśmy się!

– O, nie – jęknęła. – Czy sądzisz, że to dzieło Heminga?

– Tak. Znów go schwytano i zdradził nas, nędznik, by ratować własną skórę. Z pewnością wypełniała go żądza zemsty od czasu, gdy tak srodze go ukarałem za zachowanie wobec ciebie. Powinienem był usłuchać swego wewnętrznego głosu, słuchać ciebie i Hanny. Ona miała rację, jestem idiotą. Boże, co my zrobimy?

– Dom Hanny! – wyła Sol. – Dom Hanny płonie! Muszę tam iść!

Tengel zatrzymał ją siłą. Ugryzła go, ale on nawet nie rozgniewał się z tego powodu.

– Widzieliśmy masę mężczyzn przy lodowej bramie – powiedział Dag. – Błyszczały im czapki.

– Hełmy żołnierzy!

Nareszcie Tengel zaczął otrząsać się z szoku.

– Szybko! Musimy uciekać, ukryć się. Nasz dom leży najwyżej, a więc dotrą tu najpóźniej, ale to właśnie nas chcą pochwycić, potomków złego Tengela w prostej linii.

– Dokąd pójdziemy? – zapytała Silje, gotowa na wszystko.

– Do lasu. Tylko tam możemy się schronić, choć nie na długo.

– A przejście przez góry?

Przystanął na chwilę.

– Chcesz powiedzieć, że mielibyśmy przeprawić się na drugą stronę? No tak, masz rację. To prawie niemożliwe, ale musimy spróbować. Na początku ukryje nas las brzozowy. Ja osiodłam konia, a ty wybierz z rzeczy to co najważniejsze i tak mało, jak tylko się da. Będziemy musieli nocować na dworze, a więc weź coś do okrycia. Dzieci, pomóżcie matce! Mamy jeszcze trochę czasu.

Sol zrozumiała, że im samym grozi niebezpieczeństwo, i poddała się. Cały czas jednak łkała i bezradna posyłała pełne rozpaczy spojrzenia w kierunku domu Hanny stojącego teraz w koronie płomieni.

Wszyscy biegali tam i z powrotem, ale był to rozgardiasz w jakiś sposób zorganizowany. Poruszali się niezwykle szybko, nie mieli czasu na odpoczynek. Silje przypomniał się ten dzień, kiedy musieli uciekać z dworu Benedykta. Teraz musieli spieszyć się jeszcze bardziej.

– Mój kotek! – krzyknęła Sol. – Czy nikt go nie widział?

Silje, która zwierzęta obdarzała szczególnym uczuciem, zrozumiała jej strach.

– Poszukaj w stodole i włóż go do tego worka!

Sol schwyciła worek i pobiegła.

– Powinniśmy ostrzec najbliższych sąsiadów – powiedziała Silje, kiedy przyszła do Tengela z częścią bagażu.

– Nie zdążymy.

– A ich trzoda…

– Żołnierze zabiorą zwierzęta ze sobą. Są cenne. O nie, ta lalka jest za duża!

– Ale rozumiesz chyba, że nie możemy zostawić lalki Liv!

Tengel zrobił ją z drewna, a Silje uszyła jej suknię. Liv uwielbiała tę zabawkę.

– Tak, masz rację. Czy… czy to już wszystko? – zapytał.

– Tak sądzę. Musimy wyruszać. Natychmiast!

Spakowana była już księga i rzeczy Daga. I prezent ślubny.

– Przywiązujesz się do niepotrzebnych przedmiotów, które mają dla ciebie szczególną wartość, Silje, i za to cię kocham. Ale zapomniałaś o witrażu.

– Nie możemy go ze sobą zabrać w takiej sytuacji.

– Musimy go zabrać – zdecydował Tengel i znów zaczął się spieszyć. – Wsadź dzieci na konia.

Silje podniosła dwójkę młodszych dzieci i posadziła na końskim grzbiecie. Najwidoczniej nie tylko ja przywiązuję się do niepotrzebnych rzeczy, pomyślała. Jakże, na Boga, chce zabrać ze sobą ten witraż?

– Sol! Gdzie jest Sol? Na miłość boską, chodźże już!

Sol wyszła zza stodoły.

– Nie mogę znaleźć kota – zapłakała.

W tym samym momencie pojawił się Tengel i zaczął przymocowywać witraż do reszty bagażu.

– Kot? Dopiero co polował na myszy za spichrzem – powiedział.

Sol popędziła tam jak strzała i zanim się spostrzegli, już dumnie kroczyła, niosąc przed sobą worek. Wystawał z niego czarny jak węgiel ogon poruszający się ze złością, jakby wyrażający oburzenie, iż ludzie są tacy niedelikatni, przeszkadzają w samym środku polowania!

– Och, dzięki Bogu – powiedziała Silje z ulgą.

Opuścili zagrodę i wkrótce skrył ich brzozowy las.

– Zabraliśmy za mało jedzenia – odezwała się do Tengela zatroskana Silje. – Grimar zjadł wszystkie moroszki i prawie cały zapas pożywienia. Dopiero jutro miałam piec chleb.

– Nic na to nie poradzimy. Coś chyba mamy?

– Tak, tak. Ale nie na długo wystarczy.

– Nad Doliną Ludzi Lodu słał się teraz gęsty dym. Rozległy się trzaski i huki; pożar ogarnął już wiele zagród. Słychać też było rozdzierające krzyki.

Silje robiło się słabo z lęku i rozpaczy. Musiała biec, by dotrzymać kroku Tengelowi, który prowadził konia i szedł zbyt szybko jak dla niej. Trójka dzieci mocno uczepiła się końskiego grzbietu. Silje niosła tyle bagażu, że zapierało jej dech w piersiach. Były to rzeczy, które nie zmieściły się na koniu. A przecież tyle zostawili!

Chciała krzyknąć, żeby poczekali, już nie nadążała. Musiała myśleć o jeszcze jednym dziecku. Milczała jednak. Wiedziała, że cenna jest każda sekunda.

Nie potrafiła sobie wyobrazić sytuacji gorszej niż ta, gorszej niż ten bieg po zboczach z poczuciem własnej niemocy, niż ten pęd w panicznym lęku, by ujść z życiem.

Wreszcie Tengel zatrzymał się i poczekał. Zauważył, jak daleko została w tyle. W lesie był w tym miejscu akurat prześwit, więc Silje odwróciła się, ciężko chwytając powietrze. Nogi ugięły się pod nią.

Płonęły już teraz wszystkie zagrody. Dom wodza, zdobiony rzeźbieniami.

I… i ich dom. Rodzinny dom Tengela.

– Och, Tengelu – jęknęła.

– Musimy iść – powiedział. – Szybko!

– Sądzisz, że nas gonią?

– Jeszcze nie, ale nic nie wiadomo. Chodź!

Nie dane jej było długo odpoczywać. Odczekał tylko aż zbliżyła się do niego, i zaraz znów ruszył. A więc raczej on odpoczął, nie ona.

Droga pod górę była koszmarna. Chwilami widziała wioskę. Nagle spostrzegła coś, co sprawiło, że włosy stanęły jej dęba na głowie.

– Tengelu! – krzyknęła. – Patrz!

Przystanął i wycedził coś niezrozumiale przez zęby. Pod górę w ich kierunku biegli trzej chłopcy z wioski, a za nimi grupa żołnierzy.

– Biedni chłopcy jęknęła Silje. – Żołnierze zauważą i nas! Nie uciekniemy!

Potykając się pobiegła do Tengela.

– Nie, nie patrzcie tam, dzieci – rozkazał, wziął Silje za rękę i poprowadził konia dalej.

Dobiegł ich przeszywający serce krzyk. Silje nie chciała patrzeć, wiedziała jednak, że chłopcom nie udało się uciec.

Tengel obejrzał się za siebie.

– Żołnierze zatrzymali się i rozmawiają. Musimy być cicho, tu nas nie widać.

Choć odległość wydawała się bezpieczna, tak trudno było spokojnie stać w miejscu. Silje spojrzała w dół przez gałęzie. Bolało ją w płucach; z wycieńczenia przed oczami tańczyły jej mroczki. Wszędzie między domami widziała żołnierzy. Małe stado krów prowadzono w kierunku wodnej bramy. Po ciężkiej zimie w dolinie pozostało niewiele zwierząt. Nie dostrzegła jednak ani jednego mieszkańca wioski.

Zadrżała.

Nie wiem, gdzie się podziali żołnierze, ci co byli blisko nas – powiedział Tengel niespokojnie. – Albo podążają za nami, albo zawrócili. Musimy iść dalej tak szybko jak tylko się da.

W górę i w górę, coraz trudniej i trudniej. Silje znów zwolniła. Czuła skurcz w brzuchu i naprawdę zaczęła się bać o los małej istoty, której istnienie tak bardzo starała się zataić.

Pulsowało jej w całej głowie, nogi drętwiały, a każdy oddech sprawiał ból. Tengel jednak nie czekał.

Nagle skończył się brzozowy las. Musieli wyjść na otwarte równiny.

Każdy mógł ich tam dostrzec. Lekki letni zmrok nie wystarczał, by ukryć uciekających.

Tam właśnie, na skraju lasu, Silje poddała się. Zniknęła za wielkim głazem i zaczęła gwałtownie wymiotować. Skurcz w żołądku stał się nie do wytrzymania.

W końcu wyprostowała się i otarła pot z twarzy. Wzięła kilka głębokich oddechów i poczłapała naprzód.

Tengel wyszedł jej na spotkanie.

– Posłuchaj, kochanie – powiedział stanowczo i miękko zarazem. – Czy nie masz mi nic do powiedzenia?

Nogi trzęsły się jej jak galareta, nie miała już sił ukrywać prawdy.

– Tak – odpowiedziała szlochając.

Otoczył ją ramieniem i podtrzymywał, gdy dochodzili do konia.

– Mały głuptasku – powiedział czule. – Mały szaleńcze, bałaś się mi powiedzieć?

– Tak – odparła i wytarła nos. – Przecież nie jesteśmy co do tego zgodni.

– Nie jesteśmy, to prawda. Ale nie myślmy teraz o tym. Nie bój się mnie, najdroższa moja. Potrzebujesz pomocy.

– Szedłeś tak szybko – załkała. – Nie mogłam nadążyć.

– Nie zauważyłem, cały czas trzymałaś się niedaleko. Byłem jak oszalały ze strachu o dzieci, musieliśmy uciec żołnierzom. Wybacz mi, najmilsza. Sol i Dag? Zeskakujcie z konia, matka musi odpocząć.

Znów jechali naprzód. Teraz, gdy dzieci szły, posuwali się wolniej. Silje miała wyrzuty sumienia, choć z trudem utrzymywała się na koniu. Liv siedziała za nią, małe rączki mocno uczepiły się jej spódnicy.

Silje popatrzyła na pieszych. Dzieci i Tengel ubrani byli w bluzy z kapturami, opadającymi na ramiona. Zsunęli je teraz na plecy, gdyż było im gorąco podczas uciążliwej wspinaczki. Dzieci miały zacięte miny. Silje zastanawiała się, ile z tego wszystkiego rozumieją. Rozwścieczony kot prychał w worku, ale Sol tylko mocniej zacisnęła na nim dłonie.

Coś zmusiło Silje do obejrzenia się za siebie.

– Tengelu, oni nas widzą! My możemy przecież zobaczyć wioskę.

– Jest zbyt dużo dymu.

– Ale pomyśl, gdyby ktoś podszedł wyżej? Za nami?

– Jedź dalej – powiedział krótko.

Sam przystanął. Silje, zdziwiona, odwróciła się.

Zadrżała, kiedy zobaczyła, co robi. Stał na samym krańcu występu, zwrócony ku dolinie, z obiema rękami wyciągniętymi przed siebie. Dłonie obrócił pionowo, tak jakby starał się coś odepchnąć.

Było w nim coś niezwykle władczego, niemal majestatycznego.

Silje nigdy przedtem nie widziała, by posługiwał się tajemną siłą, którą posiadał. Zrozumiała, że czyni to teraz, i zadrżała.

Ku jej przerażeniu Sol podeszła do Tengela, stanęła obok, popatrzyła na niego przez chwilę i zrobiła to samo co on.

Silje nie miała odwagi im przeszkadzać, nie śmiała nawet się poruszyć. Również Dag i Liv obserwowali ich zadziwieni, niemal z czcią. Kiedy tak stali, wyprostowani i władczy, w dziwny sposób budzili respekt.

Tengel opuścił ramiona i odetchnął. Sol poszła za jego przykładem. Powrócili. Sol podeszła do brata, Tengel do żony siedzącej na koniu. Ruszyli.

– Co zrobiłeś? – cicho zapytała po chwili Silje. – Czy uczyniłeś nas niewidzialnymi dla nich?

Tengel uśmiechnął się lekko, jego oczy jednak były poważne.

– Nie, nie aż tak. Czegoś takiego nikt nie potrafi! Odwróciłem od nas ich myśli.

Trudno to było pojąć.

– A więc jakieś przekazywanie myśli?

– Można tak chyba to nazwać. Albo hipnoza, jak wolisz.

– Czy sądzisz, że to zadziałało?

– Nie wiem – zaśmiał się nieco zażenowany. – Nie znam mojej mocy, zrobiłem tylko to, co mogłem.

– Czy Sol wiedziała, co robi?

Tengel zadrżał.

– Tak. Jestem tego pewien. Połączył nas bardzo silny prąd zrozumienia i współdziałania. Ta dziewczynka, Silje… boję się.

– W bagażu ukryła pod płaszczem spory węzełek – powiedziała Silje powoli i niechętnie.

– Wiem. Dostała go od Hanny.

– Czy masz zamiar pozwolić jej to zatrzymać?

– A ty? – odpowiedział pytaniem.

– Tobie pozostawiam decyzję. Czy podejrzewasz to samo, co ja? Czy sądzisz, że to Hanny… jakże mam to nazwać? Że to coś ona zostawia w spadku Sol?

– O tym jestem przekonany. Już dawno zrozumiałem, że Hanna wyznaczyła Sol na swoją spadkobierczynię. Kiedyś, dawno temu, usiłowała zmusić mnie, bym poszedł w jej ślady, lecz broniłem się przed tym. Od tego czasu mnie znienawidziła. Sol zjawiła się jakby na zamówienie. W węzełku są zapewne niezmiernie cenne rzeczy. Maści i recepty, o których już zapomniano, a które powinny przetrwać w naszym rodzie. Prawdopodobnie Hanna tylko dlatego tak długo utrzymywała się przy życiu bo czekała, by ktoś mógł to wszystko przejąć. Teraz w każdym razie nie mam zamiaru zabierać Sol węzełka.

– Tak, masz rację. Dzieci! Pospieszcie się!

Tempo rosło. Wieczór stał się ciemniejszy, nie zrobiło się jednak całkiem czarno i to im odpowiadało. Do przełęczy było już niedaleko.

– Myślisz, że koń przejdzie? – zastanawiała się Silje, z powątpiewaniem patrząc na groźne, pokruszone masy kamieni w przełęczy nad nimi.

– Spróbuję znaleźć jakąś drogę. Jeżeli nie, będziemy musieli zostawić go tutaj.

– Tutaj? Samego w opuszczonej dolinie, bez możliwości wyjścia? Nie ma mowy.

– Nie to miałem na myśli, Silje.

Popatrzyła na niego ze stanowczym sprzeciwem. Wiedziała, co chciał przez to powiedzieć.

– Koń musi przejść powiedziała krótko. – Potrzebujemy go, prawda?

– Ależ tak.

– On też nas potrzebuje.

Tengel odwrócił się, chcąc ukryć uśmiech. Była tak zacietrzewiona, że policzki aż pałały jej gorącym rumieńcem. Wiedział, że będzie walczyła o konia z całych sił.

Ogarnęła go taka gwałtowna fala czułości dla młodej żony, że aż oczy zaszły mu łzami. Szybko je pokonał.

Krok za krokiem przedzierali się między pokruszonymi blokami skalnymi. Posuwając się naprzód badali drogę, błądzili, zawracali i próbowali gdzie indziej. Najwięcej kłopotów sprawiał koń, teraz jednak nikt nie miał wątpliwości, że trzeba go przeprowadzić.

Nadeszła w końcu ta nieunikniona chwila, kiedy wszyscy odwrócili się i posłali ostatnie, pełne żalu spojrzenie w kierunku opustoszałej, zniszczonej Doliny Ludzi Lodu.

Niewiele mogli już dostrzec. Wiedzieli jednak, że ich dom znajdował się gdzieś za grubą zasłoną dymu, która rozciągała się nad doliną. Już nigdy więcej nie mieli tu wrócić.

Długo stali w milczeniu. Dag pochlipywał, ale starał się ukryć łzy. Nie chciał okazać, jak bardzo to przeżywa. Tengel otoczył go ramieniem.

– Będzie mi brakowało doliny – powiedziała Silje zdławionym głosem. – Mamy stamtąd tak wiele dobrych wspomnień. My, nasza rodzina, byliśmy tam szczęśliwi.

– Tak.

– Powinniśmy wybaczyć tamtym dzieciom, że prześladowały nasze. Kiedy nie ma się czym chwalić, potrzebny jest kozioł ofiarny. A potomkowie złego Tengela doskonale nadawali się do tej roli.

– Tak, biedne dzieci.

Silje wiedziała, że nie myśli o swoich dzieciach.

– Tengelu! – wykrzyknęła nagle z przejmującym żalem w głosie. – Czy pamiętasz, co Hanna kiedyś powiedziała? Że jesteśmy jedynymi z Ludzi Lodu? My i nikt inny?

– Tak. Teraz przeraźliwie jasno widać, co miała na myśli.

– A więc nikt inny nie przeżył. Och, Tengelu, nie mogę znieść tej myśli, słabo mi.

Myśleć o wszystkich… o każdej osobie w dolinie, o dzieciach… Nie, zakręciło się jej w głowie… nie mogła, nie chciała.

Nagle wyprostowała się.

– A Eldrid? I jej mąż? Ona przecież pochodzi z Ludzi Lodu.

– Jej ród skończy się wraz z nią.

– A Heming?

– Heming prawdopodobnie już nie żyje. Z pewnością nie tak łatwo jest kupić wolność, jak mu się wydawało. Już wiem, jak to się potoczyło. Tak jak powiedziałem, znów został pojmany. I aby uratować swoje nędzne życie, wydał nas i wskazał drogę do Doliny Ludzi Lodu, tej „nory wiedźm i czarowników”, jak ją zwą w świecie.

Silje zauważyła, że dłonie Sol mocniej zacisnęły się na worku, a spomiędzy zaciśniętych warg wydobył się niemal bezgłośny szept:

– Heming! A więc om nazywa się Heming!

Dag był bardziej konkretny.

– To znaczy, że my właściwie mieliśmy szczęście?

– Można tak powiedzieć – odpowiedział Tengel sucho. – Chodźcie, musimy jechać dalej.

– Przez całą noc?

– Tak. Tu nie ma miejsca na odpoczynek, a noc jest dość jasna. Najważniejsze, byśmy ich wyprzedzili, jeżeli nas jeszcze ścigają. Najlepiej będzie, jak ja pójdę pierwszy i krok za krokiem będę sprawdzał, czy nie ma niewidocznych szczelin pokrytych śniegiem, w które moglibyśmy wpaść. Wszyscy muszą iść gęsiego, koń także, jest taki ciężki. Obwiążemy mu czymś kopyta, by nie ślizgał się na lodzie. Przeprawa przez lodowiec potrwa długo, jest też śmiertelnie niebezpieczna. Nie mamy jednak wyboru.

Silje skinęła głową. Znowu zamieniła się na miejsca z dziećmi i wędrowała obok Tengela przez kamienistą pustynię przełęczy. Pomagała koniowi w odnajdywaniu miejsc, w których mógł postawić kopyta. Zwierzę było teraz bardzo niespokojne, ciągle cofało się i wyrywało, przerażone smutnym, nieprzyjaznym otoczeniem i niemożnością utrzymania równowagi.

Doliny Ludzi Lodu nie było już widać.

Загрузка...