Wdowa po baronie przyjęła Tengela w jednej ze swych komnat na piętrze w zamku. Ubrana była niedbale, spod okrycia wystawała nocna koszula. Jej policzki były bardzo zaczerwienione, co podejrzanie kontrastowało z ogólną bladością.
– Och, panie Tengelu – uśmiechnęła się, nie wstając z krzesła. – Czymże zasłużyłam sobie na tę łaskę?
– Jaśnie pani – odpowiedział z rezerwą, lecz życzliwie. – Wiecie, że zawsze możecie zwrócić się do mnie, gdy czujecie się chora.
Uniosła arystokratyczne brwi.
– Ale ja…
– Nie możemy sobie na to pozwolić, by was stracić, baronowo.
Ciepłe słowa podziałały na nią kojąco.
– Potraficie mnie przejrzeć na wylot, panie. Skąd wiecie, że…
– Najważniejsze, że wiem. Zechciejcie powiedzieć, gdzie was boli, postaram się jakoś ulżyć, jaśnie pani.
– Wiem, że jesteście w stanie mi pomóc, panie Tengelu, jednak o tych sprawach nie mówi się głośno.
– Możecie wierzyć mojej dyskrecji. Jesteście jedną z osób, do których mam największe zaufanie, a czy kiedykolwiek opowiadałem wam o szczegółach wizyt w wyższych kręgach?
– Nie, nie. Ale…
Wydusiła z siebie wreszcie, że cierpi na silne bóle w krzyżu, odczuwa też ostre dolegliwości, gdy udaje się w ustronne miejsce.
– To taka mała przybudówka za ścianą, prawda? – zapytał Tengel. – Nie osłonięta od dołu, tak że wiatr może tamtędy wpadać?
– Tak – potwierdziła zawstydzona. – Zimą jest tam nie do wytrzymania.
– Hm – zastanowił się Tengel. – Z pewnością jaśnie pani tam przemarzła i dlatego rozwinęła się choroba. Czy macie gorączkę?
– Przez kilka dni miałam na pewno. Dzisiaj czuję się trochę lepiej.
Tengel wiedział swoje. Wszystko wskazywało na to, że baronowa pośpiesznie podniosła się z łoża, by przyjąć gościa. Otworzył swoją skrzynkę, dużo solidniejszą od węzełka, z którego zawartości korzystał poprzednio. Nieźle się powodziło medykowi zacnych osób.
– Zaparzcie to dzisiaj – powiedział, podając baronowej woreczek. – Jutro przyniosę lepszą mieszankę. Muszę też porozmawiać z Sol, bo kiedy chodzi o was, baronowo, chciałbym, byście dostała wszystko w najlepszym gatunku.
– Dzięki, panie Tengelu, te słowa krzepią!
– I trzymajcie się z dala od… od tego miejsca. Jest chyba jakiś inny sposób?
– O tak, oczywiście. Powinnam też leżeć w łożu, prawda?
– Bezwzględnie tak.
Nadbiegła Charlotta.
– Matko! Czy jesteś chora?
– Ależ, kochana Charlotto, czemu tak biegłaś? Nie, to nic poważnego. Mam tylko trochę gorączki. Pan Tengel dał mi lekarstwa.
I jak gdyby nigdy nic, zaczęła mówić o ogrodzie różanym, który miała zamiar założyć przed oknami salonu.
Gdy Silje została sama, pogrążyła się w myślach.
Mimo że najbardziej niepokoiła się o Sol, nie mogła uwolnić się od jeszcze innego wspomnienia. Myślała teraz o Beacie, która kiedyś, siedząc u niej, żaliła się na małżeńskie męki.
– Wiecie, jak to jest, pani Silje. To znaczy w łożu. On chce dostać swoje, a nam, kobietom, nie pozostaje nic innego, jak cierpieć i to znosić.
Silje popatrzyła na nią oczami okrągłymi ze zdziwienia.
– Cierpieć? Chcecie powiedzieć, że to boli?
– No, nie, że aż boli… Ale musicie przyznać, że to utrapienie. On przychodzi, ten paskudny wieprz, przynajmniej raz na dwa tygodnie i chce dostać swoje, a kiedy już się nastęka i nasapie, obraca się na drugi bok i zasypia.
Z narastającym zdumieniem Silje zapytała współczująco:
– Ale… czy on was nie pieści przedtem? I potem? Czy nie mówi, że was kocha? Nie cieszycie się sobą? Nie lubicie, Beato, jego zalotów?
Sąsiadka wpatrywała się w nią z nie skrywanym zgorszeniem.
– Myślicie, że jestem taka nieprzyzwoita? Bezwstydna dziwka? Jak to by wyglądało, gdyby zamężnej kobiecie podobały się takie wybryki! Nie, pani Silje, nigdy nie spodziewałam się, że usłyszę coś takiego z waszych ust! Oczywiście żartowaliście sobie tylko! Obowiązkiem żony jest być posłuszną swemu mężowi i wydawać na świat potomstwo. I to wszystko! A co powiedziałby kościół na taki grzech?
Silje zaniemówiła. Z zamętem w głowie udała się do Tengela, który korzystając z wolnej chwili reperował płot koło pola. Opowiedziała mu, co mówiła Beata, i zakończyła przygnębiona:
– Czy ja nie zachowuję się po chrześcijańsku, Tengelu? Czy jestem bezwstydna? Czy ty się mnie wstydzisz?
– Ależ, Silje – powiedział przejęty, kładąc dłonie na jej ramionach i spoglądając głęboko w oczy. – Czy ty nie rozumiesz, że taka właśnie jest różnica między naszym małżeństwem a ich związkiem? My darzymy się wzajemną miłością i bezgranicznym zaufaniem, jesteśmy dla siebie otwarci i wyrozumiali. Zawsze, gdy o tobie myślę, wzruszenie ściska mi gardło i rozgrzewa serce, właśnie dlatego, że jesteś taka, jaka jesteś. Nie wolno ci się zmienić, Silje, nie możesz stać się wiecznie niezadowolona i nudna jak Beata i jak wiele podobnych do niej kobiet. Obiecaj, że nigdy nie będziesz ukrywać, że cieszą cię moje zaloty!
Powoli się uspokajała.
Tengel ciągnął podekscytowany:
– Czy nie rozumiesz, Silje, jak ubogie jest ich życie? Jak sądzisz, ile daliby mężczyźni za taką żonę jak moja?
– A kobiety za takiego męża jak mój – powiedziała z szerokim uśmiechem radości. – Jakże nam dobrze ze sobą, Tengelu!
Tak było w istocie. Teraz zrozumiała, że nie ma róży bez kolców. Ledwie się uspokoiła, już dopadła ją nowa troska. Tym razem bardzo obawiała się rozmowy z Sol. A może powinna najpierw pomówić z Tengelem? Zostawić to jemu?
Po jej twarzy przemknął cień irytacji. Nie miała ochoty na nowe kłopoty, nie chciała wychylać nosa spod swego przyjemnego ochronnego klosza – ze swojej pracowni, gdzie w samotności oddawała się twórczym marzeniom.
Było im tak dobrze przez tyle lat. Dzieci wyrosły, ciężkie czasy minęły. Skończył się najtrudniejszy okres, kiedy musiała pielęgnować maluchy. Nie, stanowczo nie chciała już więcej kłopotów!
Kiedy siedziała tak, coraz bardziej rozczulając się nad sobą, doznała nagłego olśnienia.
Jakże mogła tak zapatrzeć się w siebie? Jej ukochana przybrana córka potrzebuje pomocy i wsparcia, a ona sobie tak siedzi i ubolewa nad tym, że jej wygoda jest zagrożona.
Jak dawno zasklepiła się w swym egoizmie? Czy w ogóle wiedziała, co dzieje się z jej dziećmi? Czy nie za dużo obowiązków pozostawiła dziewkom, które pomagały w domu? Była z rodziną przy wszystkich posiłkach, spędzała też z najbliższymi wieczory, a pozostała część dnia? Czy nie żyła całkowicie pochłonięta pracą twórczą?
Dag ich opuścił; odbyło się to zadziwiająco bezboleśnie. Poczuła ulgę, że tak dobrze to przyjął. Szybko stłumiła w sobie uczucie pustki, mieszkał przecież tak blisko. Widywała go niemal codziennie, kiedy przychodził bawić się z Liv lub gdy sama odwiedzała Grastensholm.
A może jednak niestosowne było udawanie, że jej nie brakuje Daga? Może poczuł się dotknięty?
Najwięcej czasu przebywała z Liv, która często zaglądała do pracowni. Ale mały Are? Miał dopiero siedem lat. Czasami do niej przychodził, by pomogła mu podciągnąć pończochy, miewał też inne drobne troski. Gawędziła z nim, ale czy to nie była tylko zwykła paplanina? Czy jej myśli naprawdę były przy nim?
Sol widywała rzadko. Była teraz „dużą dziewczynką” i sama sobie dawała radę.
Boże? Co ona właściwie zrobiła dla Sol? Nic! Tengel nieczęsto bywał w domu, w równym stopniu zajęty swą pracą jak ona malowaniem. A jeżeli był w domu, na jego pomoc czekało tylu pacjentów, że rodzina schodziła na dalszy plan. Obowiązki zarządcy, za zgodą baronowej, częściowo przekazał innym. Miał wystarczająco dużo zajęć, związanych z leczeniem chorych i cierpiących.
Kiedy był wolny, wszystkie myśli Silje krążyły wokół niego. Dzieci pozostawały w tle.
Tak! Dzieci były na drugim planie!
Cóż za okrutna prawda! Jakiż bolesny rachunek sumienia!
Silje nie mogła dojść do siebie. Nie potrafiła wybaczyć sobie zaślepienia. Gorączkowo wybiegła na poszukiwanie Sol.
Za drzwiami natknęła się na Arego, zajętego przygotowywaniem się do lekcji. Silje podeszła do synka i uściskała go.
– Jak miło cię zobaczyć, Are – szepnęła. – Zawsze się raduję, gdy cię widzę. Nie wiesz, gdzie podziewa się Sol?
– Myślę, że jest w lesie – wyseplenił; właśnie tracił mleczne zęby. – Albo pomaga we dworze.
– Pomaga we dworze? Przy czym?
– Dzisiaj rano zapytała ojca, czy może pomóc przy sianokosach, a on się zgodził. Ale nie wiem, czy już zaczęli.
Sianokosy? Żeby być w pobliżu nowego parobka? Och, jak długo żyła zamknięta w swym własnym świecie!
Sianokosy jednak miały się zacząć dopiero za kilka dni. Silje spojrzała na dziedziniec, zobaczyła, że Sol z przerzuconym przez ramię węzełkiem w podskokach nadbiega od strony lasu, a w ślad za nią podąża jej czarny kot.
Silje wyszła dziewczynce na spotkanie. Nie może być teraz surowa, nie wolno jej okazać lęku czy gniewu. Nie będzie krzyczeć: „Gdzie byłaś? Co robiłaś?”.
– Witaj, Sol – powiedziała tak spokojnie, jak tylko potrafiła. – Chciałabym z tobą porozmawiać.
W pięknych, zielonych oczach dziewczynki ukazał się błysk agresji. Jakaż ona ładna, pomyślała Silje. I jaka dorosła! Nikt nie uwierzy, że ma dopiero czternaście lat.
– Może usiądziemy na schodach?
Sol skinęła głową i poszła za Silje. Przycupnęły na starych, zniszczonych stopniach.
Ogromnie trudno było zacząć.
– Sol, właśnie zrobiłam mały rachunek sumienia. I doszłam do wniosku, że bardzo was wszystkich zaniedbałam przez moje malowanie!
Sol była zaskoczona. Jednocześnie poczuła ulgę, że rozmowa będzie dotyczyć Silje, a nie jej samej.
– Nie rozumiem.
– Ale tak jest. Tak rzadko jesteśmy razem. Byłam taką egoistką, Sol. Myślałam tylko o sobie. Tak strasznie się tego wstydzę.
– My tak wcale nie uważamy! – zawołała Sol. – Czy sądzisz, że nie pamiętam czasów z Doliny Ludzi Lodu? Czy nie wiesz, że ja i Dag często rozmawialiśmy o tym, jak bardzo jesteś zmęczona, o twoim wiecznym niepokoju o nas? O tym, jak zmuszasz się do prac domowych? Nie, nigdy nie powiedziałaś niczego wprost, nigdy nie narzekałaś, ale dobrze pamiętam, jak któregoś dnia cisnęłaś ścierką przez całą izbę albo jak zrezygnowana i zrozpaczona w gniewie rzucałaś kubłami, szczotkami i tym, co wpadła ci pod rękę, a my wszyscy musieliśmy uskakiwać. Pamiętam też, jak płakałaś, gdy nasze ubrania się darły, bo tak były znoszone, i ty musiałaś je reperować. Zawsze byłaś przepracowana. Nie, Silje, wszyscy tak bardzo się cieszymy, że jesteś teraz szczęśliwa. I czyż nie jest obowiązkiem starszego rodzeństwa zająć się młodszym? Robiliśmy tak po kolei, i to z przyjemnością. Ty zawsze jesteś dla nas taka dobra, zawsze masz czas, by nas wysłuchać. Nie było tak w Dolinie ani też na początku, gdy się stamtąd przenieśliśmy. Przedtem męczyłaś się i trudziłaś, nosząc nas na rękach, aż wykrzywiały ci się plecy i targałaś włosy, a w oczach miałaś tyle lęku.
Silje patrzyła na nią zaskoczona.
– Czy naprawdę nie brak wam niczego? Tak, teraz jestem szczęśliwa i bezgranicznie kocham was wszystkich, lękam się jednak, że zbyt pochłonęła mnie moja praca.
– Nie ma obaw – uśmiechnęła się Sol.
Jakaż ona pewna siebie! To chyba zawsze idzie w parze z urodą, pomyślała Silje, która jakby nie zdawała sobie sprawy, że ta prawda dotyczy także jej samej, choć może nie tak bardzo rzuca się w oczy jak u Sol. Może też Silje miała inne usposobienie.
– Sol, chciałabym…
Dziewczynka popatrzyła na nią pytającym wzrokiem.
Och, jakie to trudne! pomyślała Silje.
– Ja… muszę z tobą o czymś porozmawiać. Przecież ty i ja zawsze umiałyśmy się dogadać. – Przełknęła ślinę i ciągnęła dalej: – Jesteś taka śliczna, Sol. Łatwo możesz przyciągnąć niebezpiecznych mężczyzn.
– To brzmi nieźle.
– Sol! – powiedziała Silje wstrząśnięta. – Drogie dziecko, nie wiesz, co może się stać, kiedy mężczyzna…
Sol była najwyraźniej ubawiona.
– Zapominasz chyba, że byłam przy narodzinach Arego. Czy myślisz, że nie wiem, iż on jest owocem miłości twojej i Tengela? Kochana Silje, ja to wszystko już wiem! Ty sama też nie mogłaś być dużo starsza, kiedy zakochałaś się w Tengelu.
Silje pojęła, że rozmowa schodzi na niebezpieczne tory.
– Miałam szesnaście lat, kiedy go spotkałam – powiedziała rumieniąc się. – On mnie zaczarował, zauroczył.
– Wierzę. Zawsze marzyłam, by spotkać mężczyznę, który byłby podobny do Tengela. Ale o mnie nie musisz się martwić. Czy pamiętasz, jak zimą przepędziłam junkra Galle na śnieg, kiedy był zbyt natrętny? Jestem silna, Silje, i potrafię się obronić.
– Z pewnością – odpowiedziała Silje, bardzo speszona młodzieńczą buńczucznością Sol. – Przynajmniej tak długo, jak długo nie interesujesz się mężczyzną. Niebezpieczeństwo polega na tym, że pociągają cię wielcy, silni, nieobliczalni mężczyźni, którzy nie znają zasad przyzwoitości i dwornego zachowania. Zawsze miałaś do takich słabość. Tak łatwo jest wpaść w niebezpieczny wir – zakończyła szeptem z rumieńcem wstydu na policzkach.
– Będę ostrożna – obiecała Sol lekko. – A jeśli znajdę się w… kłopocie, to nie będzie tragedii… To można załatwić.
– Sol! – jęknęła Silje.
– Pamiętaj, że Hanna wiele mnie nauczyła.
– O, właśnie, Hanna. Mówią, że dużo czasu spędzasz w lesie i… eksperymentujesz?
Sol delikatnie dotknęła węzełka, który leżał obok niej.
– Tak, to konieczne, bym mogła się więcej nauczyć.
Wszystko w Silje buntowało się, nie śmiała jednak okazać gniewu. Nie chciała stracić zaufania dziewczyny. Bardzo łagodnie powiedziała:
– Ale czy to nie jest niebezpieczne?
– Nie ma obawy! Mam nad wszystkim kontrolę!
– Nie jestem tego taka pewna. Czy nie znasz opowieści o uczniu czarnoksiężnika? O tym, który zabrał się do czarów za wcześnie i one przejęły nad nim władzę?
– Mnie to nie grozi – zapewniła Sol. – Hanna powiedziała, że mam zdolności, by stać się równie wielka jak ona.
To ci dopiero ideał, pomyślała Silje. Wiedziała jednak, że dla Sol Hanna była świętością, nie powiedziała więc tego głośno.
W oczach dziewczyny pojawił się błysk fanatyzmu. W ten przejrzysty i piękny letni dzień wydał się Silje zupełnie nie na miejscu.
– Gdybym tylko mogła dostać w swoje ręce tego człowieka, który zabił Ludzi Lodu, a wraz z nimi Hannę, zrobiłabym…
– Hanna była bardzo, bardzo stara – powiedziała Silje. – Wiesz, często zastanawiałam się, czy nie trzyma się przy życiu tylko po to, by wyuczyć kogoś takiego jak ty.
– Tak właśnie mówiła. Próbowała z Tengelem, ale on się wzbraniał. Dlatego była uszczęśliwiona, kiedy ja się pojawiłam. A ten człowiek… nazywał się Heming, prawda?
– Tak, Heming Zabójca Wójta. To szumowina. Uczynił nam wiele złego. Z pewnością już nie żyje. – Położyła rękę na dłoni dziewczyny. – Proszę cię, kochanie, bądź ostrożna we wszystkim, co robisz! Teraz są złe czasy. Ktoś z takim pochodzeniem jak ty narażony jest na ogromne niebezpieczeństwo. Istnieją specjalne sądy do… takich spraw. Dobrze, wszystko już powiedziałam. Może weźmiemy Arego i poszukamy czegoś dobrego w kuchni? Zostało chyba jeszcze trochę ciasta na miodzie.
– Gdzie jest Liv?
– Jak zwykle w zamku u Daga.
– Mogę po nią pójść – ochoczo zaproponowała Sol, wzbudzając uzasadnione podejrzenie swoją gotowością.
– Później, Sol – poprosiła Silje z uczuciem, że wszystko, co mówiła, spłynęło po dziewczynie jak woda.
W kościele Grastensholm kościelny obserwował parafian ze swego miejsca przy chórze.
Cóż za hołota, myślał z pogardą. Te żałosne baby i ograniczeni chłopi sądzą, że dostąpią zbawienia? Prawo do niego mieli tylko wybrani słudzy Pana, tacy jak on sam.
Pożółkła skóra na wychudzonej twarzy fanatyka napięła się mocniej na kościach policzkowych, odsłaniając końskie zęby, a zimne, stalowe oczy zaokrągliły się z ciekawości. Czyż ten nieprzyzwoity gospodarz z Nerhaug nie wpatruje się w wycięcie sukni swej sąsiadki? Grzech, wszędzie grzech! To musi być ukarane! Tak, teraz już zupełnie otwarcie podziwia bujne kształty kobiety, widać to wyraźnie.
Kościelny odruchowo otarł usta. Gospodarz z Nerhaug z pewnością ma ochotę wetknąć rękę w przełęcz między piersiami, a potem posunąć jeszcze niżej…
A ona? Ta grzeszna kobieta, czyż nie siedziała niespokojnie, kręcąc się, by jej ciało kusiło i uwodziło prostaków?
Ukaraj ich, Panie, ukaraj! Niech płoną w ogniu piekielnym! Zabij ich, niech odzienie spadnie z tej kobiety, obnażając jej bezwstydność. Ladacznica, dziwka… Kościelny smakował te straszliwe słowa, z upodobaniem obracając je w ustach.
O, gospodarz z Nerhaug ślini się już zapewne z pożądania, chcąc dotknąć tych nabrzmiałych piersi, zanurzyć się w zmysłowości. Powalić kobietę na podłogę, przewracać się z nią, zedrzeć szaty i pogrążyć się w grzechu!
Kościelny drgnął, szybko założył nogę na nogę i skrzyżował ręce na udach. Ze strachem przysłuchiwał się słowom księdza. Nie, dzięki Bogu, jeszcze nie czas na jego rolę podczas mszy. Teraz nie musiał wstawać.
Szatan znów był u niego, oparł mu się jednak!
Wzrok kościelnego powędrował dalej, ku ławom, gdzie siedzieli szlachetnie urodzeni. Była tam baronowa Meiden ze swą brzydką córką i wnuczkiem spłodzonym w grzechu. Nie mógł zupełnie pojąć, jak ktoś w ogóle mógł wziąć do łoża taką brzydką, chudą kobietę. I ta panna siedziała tu, w kościele należącym do niego i do Boga (tak, to właściwa kolejność) wraz ze swym nieprawym synem! A ksiądz to tolerował! Taki był niezdecydowany i słaby. Łagodny i ustępliwy, jak mawiali parafianie. Ha! Był po prostu tchórzem! Za mało straszył świętą karą boską. Sąd! Piekło! Czeluść! Czy nigdy się o tym nie uczył? Nic dziwnego że w parafii kwitnie niemoralność.
Aha! Oczy kościelnego zwęziły się i zaświeciły triumfująco.
Tam była rodzina z Lipowej Alei. Gospodyni i najmłodsze dzieci. Jak zwykle!
A gdzie gospodarz? To odbicie samego Diabła? Nie, z pewnością nie było go w kościele. Nie przyszedł ani razu. Trzeba o tym donieść.
Nie było też w kościele najstarszej córki! Nigdy tu nie przychodziła. Kościelny kilka razy widział ją we wsi; zapamiętał jej wyzywające ciało, zielone oczy i niezwykłą twarz. Zawsze miała ze sobą czarnego kota. Cóż można sądzić o takim postępowaniu?
Nigdy w kościele, czarny kot, zielone oczy, bezwstydne zachowanie, sprowadzające młodych, bezbożnych chłopców na manowce. To dosyć dowodów! Więcej niż dosyć! Nie tak dawno skazano za czary pewną starą kobietę tylko dlatego, że była garbata i chodząc mówiła do siebie. U tej dziewczyny oznaki są dużo wyraźniejsze. Czyż on, taki pobożny człowiek, nie musiał ukryć się w lesie, by tam wypędzić ze swego ciała Szatana zaraz po spotkaniu z dziewczynką? Było oczywiste, że to ona sprowadziła na niego Diabła. Biedni ci młodzi chłopcy, którzy nie potrafili panować nad sobą tak jak on i nad którymi nie czuwała łaska boska!
A pan Tengel? Czy nie mówiono o jego cudownych uzdrowieniach? Skąd miał takie zdolności? W każdym razie nie nauczył się tego w kościele!
Kościelny zatopił się w marzeniach. Nareszcie miał z czym udać się do trybunału inkwizycji! Nieważne, że w Norwegii obowiązywała inna nazwa, istotne, że zasada była taka sama. W okręgu istniał specjalny sąd dla czarownic. Już jutro pojedzie do Akershus i przedłoży dowody. Będzie się cieszył szacunkiem i poważaniem tu na ziemi. Ludzie dowiedzą się, kim jest. A poza tym dostanie jeszcze jedną gwiazdę na niebie – oprócz tych, które już najpewniej zostały mu przydzielone. Będzie miał zapewnione miejsce w pobliżu tronu Pana. Jeśli tylko ujawni tych zatwardziałych pogan i bluźnierców.
Wolą Pana jest, aby wszystko, co wiąże się z działalnością Szatana i jego uczniów, zostało wyplenione!
Życie jest piękne!
Trzech dostojnych mężów od stóp do głów uważnie lustrowało kościelnego, jakby był jakąś nędzną kreaturą. W ich oczach można jednak było zauważyć zainteresowanie przybyszem. Znajdowali się w pustej kamiennej komnacie w Oslo nie opodal zamku Akershus. W ogromnym pomieszczeniu ich głosy odbijały się głośnym echem.
– To, co nam przedkładasz, to bardzo poważne zarzuty – rzekł najważniejszy, starszy, odpychająco surowy mężczyzna. – Ale imię Tengela nie jest nam nieznane. Od dawna już się nim interesujemy. On cieszy się ogromnym poważaniem większości ludzi, dlatego działać należy bardzo ostrożnie. Ma liczne powiązania i obrońców, którzy stoją wysoko. Za wysoko! Gdybyśmy jednak zebrali dowody…
Młodszy mężczyzna o cienkich, ciemnych włosach i oczach płonących gorliwością, powiedział szybko:
– Pozwólcie mi tam pojechać, panie sędzio! Pozwólcie mi zbadać sprawę i znaleźć dowody, których nam potrzeba!
– Tak, dajmy zgodę naszemu młodemu nowicjuszowi. Niech pokaże, do czego się nadaje – wtrącił trzeci.
Wysoki sędzia, posiadający w dziedzinie walki z czarami władzę nad kościołem i nad państwem, wydawał też wyroki w normalnych sprawach. Popatrzył wnikliwie na swego młodego, gorliwego kolegę.
– Ile macie lat, Johanie?
– Trzydzieści cztery, panie sędzio.
– A więc osiągnęliście już wiek, kiedy człowiek potrafi sformułować właściwą ocenę. Wiecie, jakich oznak należy szukać. Sprawdzić, czy dziewczyna jest wiedźmą, a Tengel czarownikiem albo, co gorsza, samym mistrzem. Łaskawym okiem spojrzymy na dowody, których dostarczycie.
– Pamiętajcie jednak – rzekł drugi – o zachowaniu szczególnej ostrożności. Nie możemy następować na odciski nikomu z kręgów jego wysokości. Pan Tengel nie jest ot takim sobie przeciętnym człowiekiem.
– Tak, potrzebujemy mocnych i niezbitych dowodów – zgodził się główny sędzia. – Ale jeżeli je znajdziemy… Jeżeli ten człowiek mówi prawdę, to Tengel nie jest zwykłym czarownikiem. Skazać mistrza czarownic…
On również zatopił się w myślach, folgując własnej fantazji.
– Kiedy mogę wyruszyć? – zapytał Johan rozgorączkowany czekającym go zadaniem.
– Natychmiast. Macie na to tydzień. Oczywiście nikt nie może wiedzieć, kim jesteście i z jaką sprawą przybywacie. Nigdy dość przezorności w służbie niebu.
Sędzia zwrócił się ku kościelnemu. Jego ton był teraz chłodniejszy.
– A wy, dobry człowieku, przyjmijcie ten pieniądz jako podziękę za pomoc. Idźcie w pokoju!