ROZDZIAŁ IV

Charlotta Meiden przychodziła do siebie. Spoglądała w niebieskie, niespokojne oczy.

– Wy… wy… – zająknęła się i gwałtownie usiadła na łożu. – Nie, nie poznaję tych rzeczy. Wyjdźcie stąd, zabierzcie to ze sobą, zanim zadzwonię po pomoc!

– Panno Charlotto, to poważna sprawa. Musicie mnie wysłuchać. Wiem, że panna je poznaje.

Usta szlachcianki wykrzywiły się pogardliwie. Małe, osadzone blisko siebie oczy wyrażały głęboki strach.

– A więc jesteście tylko nędzną szantażystką! Chcecie pieniędzy za milczenie. Ile?

– Och nie, nie! – zawołała Silje wzburzona. Nie była przyzwyczajona, by ktoś wątpił w jej uczciwość. – Mówiłam przecież, że nie chcę zrobić wam nic złego.

– Wykorzystujecie cudze nieszczęście. Czy to nie jest wystarczająco złe? Jak mnie tu odnaleźliście?

Wstała i spoglądała na Silje z niesmakiem, twarz jej była jednak szara jak popiół ze strachu i rozpaczy.

– Na bawełnianej powłoczce był wasz monogram. Od wielu lat wiedziałam, kim jesteście, panno, ale nie chciałam was niepokoić. Dopiero teraz, kiedy nie mam już innego wyjścia. Pewien zły człowiek usiłował kiedyś ukraść te rzeczy, ponieważ usłyszał, że są na nich inicjały. To on chciał wyłudzić od was pieniądze. Mój mąż i ja zdołaliśmy jednak go powstrzymać, tak więc nigdy nie poznał waszego imienia. Dużo o was myślałam, panno Charlotto, o tym, jak ciężko musiało wam być. A kiedy zobaczyłam was teraz, byłam pewna, że to wasze dziecko. Poznałam was.

Córka barona popatrzyła na nią pytającym wzrokiem i usiadła na krześle przy stole, gdyż nie miała siły utrzymać się na nogach.

– Widziałyśmy się już kiedyś – powiedziała Silje. – Czy tego nie pamiętacie?

Małe zaciśnięte usta w gruszkowatej twarzy poruszyły się, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Usiłowała sobie przypomnieć.

Tak, te niewinne niebieskie oczy…

Po długiej chwili milczenia Charlotta powiedziała z wahaniem:

– Tak… Tuż koło bram miasta… tej nocy. Nieśliście na ramieniu małą dziewczynkę. Byliście tak bardzo młoda i zmarznięta. Przemówiliście do mnie…

– To prawda. Proszę mi wierzyć, panno Chatlotto, nigdy nie pomyślałam sobie o was nic złego. Wiedziałam, że byliście zdesperowana i zrozpaczona. I tak naprawdę nie chcieliście… zrobić tego, co zrobiliście. Znalazłam kubeczek z mlekiem…

Charlottę ogarnęły wspomnienia, których nie mogła wymazać z pamięci. Zimno, samotność i głód – to musiało odczuwać dziecko. A ona okazała się zbyt niezdecydowana. Za późno, za późno!

Siedziała z dłońmi opuszczonymi na kolana. Łzy płynęły po jej twarzy, bolesny skurcz ściskał w gardle.

– Nie powinniście tu przychodzić – wydusiła między jednym a drugim szlochem. – Nie wolno wam rozdrapywać ran, nie mam siły, by przeżyć ten koszmar jeszcze raz! Zabić swe własne… Dlaczego właściwie przyszliście? Przecież to może spowodować jedynie ból!

– Musiałam – powiedziała Silje cicho. – My… mój mąż i ja zrobiliśmy wszystko, by dzieciom było dobrze. Teraz jednak cierpią i będzie tak dalej, aż wyczerpią się ich siły i umrą z głodu i wycieńczenia. Wasz chłopczyk również.

Wydawało się, że nagle czas, powietrze i wszystko wokół zatrzymało się w miejscu i słucha w napięciu. Charlotta wpatrywała się w ścianę.

Przez długą, długą chwilę w komnacie było cicho jak makiem zasiał.

Powoli zwróciła wzrok w stronę Silje, która z przerażeniem spoglądała na jej białoszarą twarz.

– Chcecie powiedzieć… że dziecko… żyje?

– Oczywiście! Znalazłam je wkrótce po spotkaniu z wami i zabrałam ze sobą. Nie mogłam pozwolić na to, by tam leżało – powiedziała jakby się usprawiedliwiając. – Było tak zimno… a on bardzo płakał. Musicie zrozumieć, że nie przyszłabym do was, gdyby dziecko umarło. Nie jestem taka okrutna.

Szczupłe palce rozpaczliwie ściskały ramię Silje.

– Chłopiec?

– Tak. Ładny chłopczyk – uśmiechnęła się Silje. – Niedługo skończy pięć lat, ale to oczywiście wiecie. Nazywa się Dag. Dag Christian. Christian po was.

Charlotta raz jeszcze załkała.

– O Boże! – wzięła głęboki oddech. – Boże, dzięki ci!

Ktoś zapukał do drzwi zewnętrznego pokoju.

– Charlotto?

Szlachcianka z przerażeniem podniosła w górę oczy pełne łez.

– Moja matka! Nie – szepnęła i pobiegła do buduaru.

Matka poruszyła klamką.

– Charlotta? Charlotto, co tam się dzieje?

– Nic, mamo. Po prostu rozmawiamy.

– Dobrze, ale dlaczego tak długo? Wydajesz się jakaś dziwna. Czy mogę wejść?

– Zaraz, droga mamo. Zaraz zejdę. Proszę, zaczekaj na mnie na dole!

Matka, pomrukując coś, zeszła na dół. Charlotta zamknęła na klucz również drzwi do sypialni.

Oparła się o nie plecami i oddychała ciężko.

– Czy to prawda? – zapytała przerywanym głosem. – Czy to prawda, że dziecko żyje? Chłopczyk Dag. Dlaczego nazwaliście go Dag?

– Ponieważ znalazłam go w ciemności, więc musiał mieć coś na ochronę przed nią i przed jej złymi mocami. [Dag – norweskie imię męskie; znaczy również ‘dzień’] Właściwie to zasługa dziewczynki. Ja chciałam odejść, ale mała, którą wcześniej znalazłam przy ciele zmarłej matki, uparła się i chciała zobaczyć. To ona uratowała życie dziecku, nie ja. Ją też przygarnęliśmy.

– Wydawało mi się, że byliście zbyt młoda, by mieć taką dużą córkę – powiedziała Charlotta. – Czy on jest ładny?

Silje uśmiechnęła się.

– Podobny do was, panienko.

Charlotta skrzywiła się ironicznie.

– Biedne dziecko!

Oczy Silje rozbłysły. Ta panna miała poczucie humoru! W tej samej chwili ich spojrzenia spotkały się i kontakt został nawiązany. Były już dwójką sprzysiężonych.

– To bardzo ładny chłopiec – powiedziała Silje ciepło. – Blondyn o podłużnej, wąskiej, szlachetnej twarzy i bardzo wyrafinowanym umyśle. Czasami może nieco drobiazgowy i zbyt wymagający, ale bardzo inteligentny.

Charlotta uśmiechnęła się rozmarzona. Nagle coś się jej przypomniało:

– Powiedzieliście, że on cierpi?

Podbiegła do Silje i złapała ją za ramię.

– Wszystkie nasze dzieci cierpią – powiedziała Silje z powagą. – Nie ma dla nas przyszłości, panno Charlotto. Kilka dni temu dotknęła nas katastrofa, a mój mąż zranił się w nogę i…

Wbrew swej woli wybuchnęła płaczem, jakby napięcie, które do tej pory nosiła w sobie, nareszcie znalazło ujście.

Charlotta przyglądała się jej bezradnie, nie wiedząc zupełnie, co robić. To ona zawsze była pod opieką i ochroną. Nigdy nie musiała troszczyć się o innych.

– Ależ moja droga – powiedziała niepewnie. – Usiądźcie! Wybaczcie mi, jeżeli byłam chłodna i odpychająca. Nie jestem taka naprawdę, ale z pospólstwem trzeba być ostrożnym, rozumiecie. Należymy do duńskiej arystokracji, a nie wszyscy kochają nas w tym kraju. Ostatnie pięć lat też pozostawiło swoje ślady. Nie przeżyłam ani jednej szczęśliwej chwili! Człowiek gorzknieje, staje się coraz bardziej zgnębiony. Ile właściwie dzieci macie?

– Troje – odpowiedziała Silje niewyraźnie, po czym z ogromnym wysiłkiem się opanowała. – Chłopca i dziewczynkę, których przygarnęliśmy, i naszą własną córeczkę, trzyletnią.

– A teraz oczekujecie jeszcze jednego dziecka? – rzekła Charlotta cicho.

– Skąd wiecie… No tak, jesteście przecież kobietą.

– Poznaję to po waszej skórze. Jest taka przezroczysta. Musimy coś zrobić! Chcę go zobaczyć. Gdzie on jest?

– Na południe od Trondheim, w bardzo złych warunkach, w szałasie w lesie. Straciliśmy nasz dom, ścigają nas, brakuje nam jedzenia, a mój mąż nie może teraz chodzić. Nie miałam innego wyjścia, panno Charlotto, musiałam zwrócić się do was.

Szlachcianka znów złapała ją za ramię. Wokół niej unosił się zapach perfum.

– Dziękuję, że przyszliście. Podarowaliście mi nowe życie, daliście mi… Mogę zabrać go tutaj i wychowywać. Oczywiste jest przecież, że on…

Silje popatrzyła na nią oczami pociemniałymi ze smutku.

– To przecież moje dziecko – usiłowała usprawiedliwić się Charlotta. – Och – powiedziała cicho. – Moja droga, to będzie trudne. To może być bardzo trudne.

– Tak – szepnęła Silje.

Charlotta była już opanowana.

– A poza tym mój ojciec nigdy w życiu na to nie pozwoli. Wy go nie znacie. Natychmiast wyrzuciłby mnie za drzwi.

– I wnuka? – zapytała zdumiona Silje.

– On ma wielu wnuków. Prawie ich nie widuje, kiedy tu przyjeżdżają. Muszą zachowywać się cicho i przebywać w innych komnatach. Mimo że to dzieci z prawego łoża!

– A więc był jeszcze jeden powód, by wynieść chłopca?

– Tak. Oczywiście, byłam tchórzliwa i bezmyślna, ale nie widziałam wówczas żadnego innego wyjścia. Nie rozumiałam, jakie to może mieć konsekwencje. Droga Silje… Czy wolno mi tak się do was zwracać? Muszę pomyśleć… Nie bój się, już nigdy więcej nie zawiodę mego synka. Ani też ciebie, zajmowałaś się nim przecież przez te wszystkie lata. Muszę mieć jednak trochę czasu. Chcę też usłyszeć waszą historię, bym wiedziała, co czynić.

Wstąpiła w nią nowa energia, jej oczy rozbłysły. Uradowało to Silje.

– A wasza matka, czy ona nie powinna się o tym dowiedzieć?

Charlotta długo się zastanawiała.

– Nie wiem. Nie znam na tyle dobrze mojej matki. Wiem, co zrobimy. Wrócisz, kiedy wymyślę jakiś plan…

Silje wyglądała na zatroskaną. Charlotta, siedząca przy stole, z rezygnacją oparła czoło na dłoni.

– Nie, oczywiście tak się nie da. Nie macie pewnie dokąd teraz pójść. A czas nagli, czyż nie tak?

– Tak. Pożywienie skończyło się dzisiaj rano.

– Och, sama nie wiem co myśleć, to dla mnie zbyt wiele. Tak, chcę go zobaczyć, powiedzieć, że tak strasznie żałowałam, i poprosić go o wybaczenie… Nie, nic nie potrafię wymyślić.

– Muszę przyznać, że sama jestem zagubiona – powiedziała Silje. – Nie miałam żadnego jasnego planu, kiedy tu szłam. Kierował mną lęk. Wiecie, co myślę, panno Charlotto? Przypuszczam, że wasza matka zrozumie.

– Naprawdę tak sądzisz, Silje?

– Być może nie od razu. Gdyby jednak chodziło o moją córkę, która tyle by przecierpiała co wy, może ukarałabym ją, ale potem bym jej pomogła. Uważam, że potrzebujemy wsparcia dojrzałej kobiety. Czy wasz ojciec jest w domu?

– Nie, jest w rozjazdach po okolicy. Wiele jeszcze dni upłynie, zanim powróci.

Dodała jeszcze ledwie słyszalne „Bogu niech będą dzięki”, tak ciche, że z pewnością nie przeznaczone dla uszu Silje.

Silje czekała w milczeniu. Przez wysokie okna zasłonięte aksamitnymi draperiami dobiegały słabe odgłosy ulicy. Okrzyki kupców, rżenie koni…

– Dobrze! – powiedziała Charlotta. – Muszę być silna. Już zbyt długo byłam tchórzem. Pójdę, przyprowadzę matkę tutaj i każę przynieść posiłek. Czy dawno jadłaś, Silje?

– Wczoraj wieczorem, kawałek suchego chleba.

– Co? Zaraz rozkażę coś przynieść. Lepiej zostańmy tutaj, żeby służba nie podsłuchiwała. – Zamyślona zatrzymała się na moment. – A więc miałabym nie przyznać się do własnego synka? O nie, nie tym razem.

Bardzo zdenerwowana, ale zdecydowana ruszyła do drzwi.

– Może chciałybyście zostać z matką same?

– O nie, zabrakło by mi wówczas odwagi. Musimy też usłyszeć wszystko o tych pięciu latach, które upłynęły. Nie wiem nawet, kim i jaka jesteś.

Silje stała przy oknie i czekała. Ze zdumieniem spostrzegła, że drżą jej dłonie. Być może jednak nie było to wcale dziwne.

Z uwagą przyglądała się małemu stolikowi do szycia, stojącemu przy oknie. Delikatny, na wąskich nóżkach, kunsztownie inkrustowany. Każdy szczegół w komnacie był wyszukany i starannie dobrany. Pogładziła dłonią pozłacaną skórzaną tapetę, zastanawiając się, w jaki sposób została wykonana; popatrzyła na lśniące, eleganckie tkaniny na łożu z baldachimem.

A ona i Tengel tak bardzo byli dumni ze swego małego witraża! Z okna, do którego nie mieli ściany. Być może jednak znaczyło ono dla nich więcej niż cały ten nadmiar zbytku dla Charlotty…

Głosy zbliżały się.

– Czy oszalałaś? Zostawiłaś tę ubogą dziewczynę samą w twojej komnacie! Jak sądzisz, ile ukradnie?

– Nie bój się, mamo!

– Cóż to za wybryki, Charlotto? – pytała baronowa. – Od wielu lat nie widziałam takiego błysku w twoich oczach. I zachowujesz się tajemniczo jak młoda gąska!

Weszły do komnaty. Silje pokłoniła się znów, w pełni świadoma, jak wygląda w swej prostej znoszonej sukni, której daleko było do modnych strojów.

– Zarządziłam, by wieczerzę dla nas wszystkich trzech przyniesiono tu, na górę – powiedziała podniecona Charlotta. – Bardzo proszę, zasiądźcie do stołu.

Usiadły. Charlotta głośno przełknęła ślinę. Była bardzo blada, jedynie dwie czerwone plamy na policzkach nadawały kolor jej twarzy.

– Mamo, muszę ci wyznać coś wstrząsającego. Proszę, byś była wyrozumiała i wysłuchała mnie do końca.

– Cóż znowu wymyśliłaś? O, popatrzcie, to szal, który gdzieś zniknął!

Baronowa zerknęła na Silje, jak gdyby chciała dowiedzieć się, czy to nie ona go ukradła i chcąc ulżyć swemu sumieniu odniosła z powrotem. Z tego powodu nie warto było jednak robić takiej wrzawy! Ludzie z niższej klasy kradną jak kruki, wszyscy o tym wiedzą.

Widać było, że Charlotta jest zdenerwowana. Drżała na całym ciele, ale w jej oczach lśnił blask. Blask zapału, stanowczości i przeświadczenia o słuszności podjętej decyzji. Nagle okazało się, że te lata, kiedy myślała, że gdyby tylko mogła cofnąć czas, z radością zatrzymałaby dziecko, nie były stracone.

– A więc cóż takiego wstrząsającego masz mi do powiedzenia?

– Mamo… czy pamiętasz, jak dziwnie zachowywałam się przed pięcioma laty?

– Tak, tej histerii nigdy nie zapomnę. A potem nigdy już nie byłaś radosna.

Charlotta skinęła głową.

– Tak, aż do dzisiaj. Teraz opowiem ci, co się wydarzyło.

Baronowa znów popatrzyła na Silje.

– Czy ma to coś wspólnego z tą kobietą?

– To ona poprosiła mnie, bym wszystko ci teraz opowiedziała. Uważa, że potrzebna nam jest pomoc i rada doświadczonej kobiety.

– A więc mów!

Charlotta wzięła głęboki oddech.

– Urodziłam dziecko, mamo.

Matka wpatrywała się w córkę.

– Ach, nie żartuj sobie teraz. Do rzeczy!

– To prawda.

– Nie bądź głupia. Zauważyłabym to chyba. Przez cały czas byłaś przecież tutaj.

– To jest prawda. Nikt tego nie spostrzegł, nikt. Odzienie ukryło mój stan. Byłam bardzo chuda, sznurowałam się mocno.

– Nie, Charlotto, nie mogę w to uwierzyć. Moja córka miałaby… Pokojówka musiała chyba…

– Pokojówka była głupią gęsią. Przez cały czas dawała się oszukiwać. Ubierałam się sama.

– Charlotto, nie mówisz chyba poważnie?

– Ależ tak, mamo. – Córce błyszczały teraz oczy. Była śmiertelnie przerażona, ale w pełni zdecydowana, by powiedzieć całą prawdę. Dziwiło ją, że kiedy już wreszcie się przyznała, nie uwierzono jej. – Urodziłam dziecko na strychu, owinęłam w te szaty i zaniosłam do lasu. Żałowałam potem gorzko, stąd brały się kolejne napady histerii. Od tamtej pory nie przeżyłam ani jednej szczęśliwej chwili. O ile pamiętasz, chciałam wstąpić do klasztoru.

Baronowa Meiden otworzyła szeroko usta ze zdziwienia.

– Nie wierzę w ani jedno słowo! – stwierdziła.

Charlotta przyniosła Biblię leżącą na nocnym stoliku i położyła na niej dłoń.

– Na Boga i zbawienie mojej duszy, przysięgam, że każde słowo jest prawdą.

– To prawda, jaśnie pani – powiedziała Silje cicho.

Cała krew odpłynęła z twarzy matki. Charlotta pospiesznie przy niosła sole trzeźwiące i po chwili baronowej wróciła świadomość. Wybuchnęła płaczem.

– To nie może być prawda, to nie może być prawda! Co za okropny skandal! Co powie na to ojciec?

– Ojciec nie musi o niczym wiedzieć. My jednak potrzebujemy twojej pomocy, matko. Mamy kłopoty.

– Czy ktoś odkrył, że… że zostawiłaś dziecko w lesie? Czy ta kobieta…? Oczywiście, szal! I teraz chce pieniędzy?

Charlotta westchnęła.

– Nie, mamo. Ja też tak myślałam. Jest jednak inaczej.

Głos baronowej drżał, nie była w stanie niczego pojąć.

– Jakże mogłaś zostawić maleńkie dziecko, Charlotto?

A więc jednak! To były słowa, na które Silje czekała. Słowa, które wskazywały, że w sercu baronowej kryło się miłosierdzie. A to oznaczało nadzieję.

– Miałam więc zatrzymać dziecko? – zapytała Charlotta. Co powiedzieliby na to moi rodzice?

Matka spuściła wzrok.

– Nie, masz chyba rację. Z pewnością urodziło się martwe?

– Nie. Żyło.

Starsza dama zakryła usta dłonią. W jednej chwili twarz jej zzieleniała.

– I ty zostawiłaś je, by umarło? Moja córka! Moja córka!

Siedziała tak przez dłuższą chwilę z dłonią przyciśniętą do ust, z oczami pełnymi rozpaczy. W komnacie słychać było tylko jej słabe, żałosne łkania, mimo że starała się pohamować płacz i zachować przytomność umysłu.

Kiedy przyszła do siebie, zapytała:

– Jakiż jednak ma to związek z tą kobietą? I do czego potrzebna ci moja pomoc? Teraz pomóc ci może tylko ksiądz, jeżeli w ogóle ktoś jest w stanie ci pomóc!

– Dziecko żyje, mamo – powiedziała Charlotta miękko. – Właśnie dowiedziałam się o tym. Silje zajęła się nim i wychowała je. To chłopczyk.

Baronowa wpatrywała się w Silje.

Charlotta ciągnęła dalej:

– A teraz znaleźli się w ogromnej biedzie. Zwróciła się więc do mnie o pomoc, ale nie wiemy, co mamy zrobić.

Przez długą chwilę matka milczała. Osuszyła łzy, ciągle jednak napływały nowe.

– Charlotto… kto jest ojcem? Nie byłaś przecież przy tym sama…

– Jego imię powinno się przemilczeć – powiedziała córka niechętnie.

Matka wstała.

– Proszę o jego imię.

– Jeppe Marsvin.

– On? Ależ on jest przecież żonaty!

– Wtedy o tym nie wiedziałam. Obiecywał mi małżeństwo, zalecał się do mnie. Byłam młoda i głupia.

Doprowadzona do skrajnej rozpaczy baronowa wpatrywała się w córkę. Nagle wymierzyła jej siarczysty policzek.

– Fuj! – wykrzyknęła, nie mogąc znaleźć bardziej odpowiedniego słowa. – Fuj! Idę się położyć, nie mam sił na więcej. Tego już za wiele!

Występek Charlotty przeciwko niewinnemu dziecku wydał się tak straszny jej matce, że nawet nie była w stanie wyobrazić sobie stosownej kary, natomiast na jej niemoralne zachowanie mogła zareagować usprawiedliwionym wybuchem gniewu.

Kiedy opuszczała komnatę, słychać było tylko szelest jej sukien.

Charlotta złapała się za policzki.

– Chyba nie poszło najlepiej – powiedziała zrezygnowana.

– Proszę dać matce trochę czasu – odparła Silje łagodnie. – Tego mogliście się spodziewać, panno Charlotto.

Służba wniosła jadło, wyraźnie dając do zrozumienia, co sądzi o jedzeniu w sypialni. Dostarczano potrawę za potrawą. Silje wprost nie mogła uwierzyć własnym oczom. W końcu stół aż uginał się od talerzy i półmisków wypełnionych parującymi, aromatycznymi daniami.

– Posil się teraz, Silje – powiedziała Charlotta. – Ja sama niczego nie jestem w stanie przełknąć. Wszystko ścisnęło mi się w środku.

– Ze mną też się tak dzieje, kiedy jestem wzruszona – uśmiechnęła się Silje. Niepewnie spoglądała na stół. – Nie mam sumienia jeść. Gdybym tylko mogła mieć jeden jedyny z tych półmisków dla dzieci…

– One też dostaną. Jedz teraz spokojnie. Naprawdę na to zasłużyłaś, Silje.

Silje jadła w milczeniu, tak kulturalnie, jak tylko umiała. Kiedy zaspokoiła pierwszy głód, Charlotta powiedziała cicho:

– Opowiedz o chłopcu!

Skinęła głową. Ledwie jednak zaczęła, cicho weszła baronowa. Silje zamilkła, ale matka Charlotty dała znak, by mówiła dalej.

Silje opowiadała o drobnych wydarzeniach związanych z Dagiem, które miały miejsce podczas minionych lat. Chciała przybliżyć im chłopca. Charlotta słuchała z rozjaśnionymi oczami. Od czasu do czasu ocierała łzę i ciągle chciała usłyszeć więcej i więcej. Często obie kobiety uśmiechały się do siebie i powtarzały: typowy Meiden.

Kiedy Silje nie wiedziała już, co dalej mówić, damy wyprostowały się, a starsza powiedziała dostojnie:

– Przemyślałam sprawę i rozumiem, że to jest kłopot. Nie możemy zabrać chłopca z rodziny, którą uważa za swoją. Twój ojciec nie zniósłby jego obecności tutaj…

Charlotta upadła na kolana i złożyła głowę na łonie matki.

– Mamo! A więc zrozumiałaś? Dzięki! O, dzięki ci!

– Dobrze już, dobrze. – Pogładziła jej matowe włosy. – Rozumiem jednak, że córka chciałaby go widywać, być blisko niego. Ja również chciałabym widywać wnuka. Oczywiście, wynagrodzimy was również za to, co zrobiliście…

– O nie! – zaprotestowała Silje wzburzona. – Nie po to tu przyszłam.

– Wybaczcie mi – powiedziała szlachcianka pokornie. – Wiem jednak o was tak mało…

– Tak, właśnie o tym myślałyśmy – wtrąciła córka. – Chętnie posłuchamy historii Silje, nie tylko o drobnych zdarzeniach z życia Daga… Daga? Jakże dziwnie nazywać go imieniem Dag Christian…

Podeszła do małego dzwoneczka i wezwała służbę, by zabrała jedzenie.

Silje zaczęła od początku.

Opowiedziała o tej niezapomnianej nocy, kiedy wszystko wydarzyło się naraz, kiedy całe jej życie stanęło na głowie. Jak znalazła dwójkę dzieci i ujrzała Heminga przywiązanego do słupa i oczekującego na tortury, i jak nagle pojawił się „zwierzoczłek” i poprosił, by wybawiła młodzieńca z rąk kata. O tym, jak ugodziła się z przerażającym potworem, który obiecał im strawę i dach nad głową, a następnie zniknął.

– Dotrzymał słowa – powiedziała Silje z miłością w głosie. – Przybyliśmy do cudownego dworu, do najmilszych staruszków na świecie. Do malarza kościelnego, który zwał się Benedykt, jego parobka i dwóch starszych kobiet, Grety i Marii. Greta kochała Daga, jakby był jej własnym dzieckiem, a Maria zajęła się Sol, dziewczynką, którą znalazłam. Pan Benedykt pozwolił mi malować. Powiedział, że jestem artystką. Ja też tak sądzę, bowiem żadna ze mnie gospodyni! – Roześmiała się zawstydzona i mówiła dalej: – Cały czas jednak tamten dziwny człowiek był w pobliżu. Nie widywałam go, ale za każdym razem, gdy znalazłam się w potrzebie, przychodził, jak gdyby to przeczuwał. Pewnego dnia poznałam jego imię: Tengel z Ludzi Lodu.

– Ludzie Lodu? – zapytała baronowa. – Słyszałam o nich. Czy to nie stado wiedźm i czarowników, jakiś okropny ród?

– Tak mówią ludzie – przytaknęła Silje. – Ja również nie zaprzeczę, że niektórzy potrafią więcej niż powinni.

– W dodatku Tengel z Ludzi Lodu? – powiedziała szlachetnie urodzona kobieta. – Sądziłam, że to upiór, zły duch. Słyszałam, jak ktoś wspominał to imię na jakimś balu dawno temu.

Rozrywki wyższej klasy, pomyślała Silje. Wyjaśniła:

– Tamten Tengel żył wiele setek lat temu. Mówi się, że zaprzedał duszę Diabłu i przeklął własny ród. Mówi się również, że niektórzy z jego potomków odziedziczyli ponoć jego tajemniczą siłę i przerażający wygląd. O, wiele krąży o tym opowieści! Powiadają, że złe dziedzictwo będzie trwać w rodzie aż do odnalezienia garnka ze wszystkimi wywarami, który Tengel Zły zakopał. Podobno pewnego dnia przyjdzie na świat ktoś, kto będzie umiał więcej, niż ludzkość do tej pory widziała. I wiele jeszcze innych rzeczy, o których nie wiadomo, czy należy w nie wierzyć. Spotkany przeze mnie mężczyzna nie jest jednak starym Tengelem, lecz jednym z jego potomków.

Kobiety siedziały cicho, zasłuchane. Nie wiadomo było, co myślą o historii Ludzi Lodu, w każdym razie zainteresowały się nią.

– A potem do dworu Benedykta przybyła okropna kobieta, daleka krewna wraz z dziećmi. Abelone, bo tak właśnie się nazywała, nie chciała nas tam widzieć, gdyż bała się, że przez nas straci spadek. Doniosła na mnie wójtowi; powiedziała, że widziano mnie razem z Tengelem z Ludzi Lodu. Miałam więc spłonąć na stosie jako czarownica.

– Och, jakież to okropne! – jęknęła Charlotta.

– Tengel jednak przybył na czas i zawiódł nas w góry, do odciętej od świata Doliny Ludzi Lodu. Tam mieszkaliśmy przez te lata.

– W górach? Przez okrągły rok?

– Tak. Było nam ciężko, ale byliśmy szczęśliwi. Tengel ożenił się ze mną, urodziła nam się mała córeczka, Liv.

– Wyszliście za mąż za zwierzoczłeka?

– Tak, i nigdy nie miałam powodu, by tego żałować.

– Ale… słyszałam plotki, że ten, kto zbliży się do siedzib Ludzi Lodu, skazany jest na śmierć?

Silje uśmiechnęła się ze smutkiem.

– Ludzie Lodu to zwyczajni, nieszczęśliwi ludzie. Wiem jednak, że latem wystawiają straże, chcą bowiem żyć w spokoju w swojej dolinie. Co robią z tymi, którzy zanadto się do nich zbliżą, tego nie umiem powiedzieć.

– A teraz? Co zdarzyło się teraz?

Silje westchnęła.

– Heminga znów pojmano. Należał do Ludzi Lodu i był członkiem grupy buntowników. To właśnie on chciał wyłudzić od was pieniądze, panno Charlotto.

– Tak, tak, słyszeliśmy o buntownikach – powiedziała matka. – Czy ktoś może pojąć, dlaczego sprzysięgają się przeciw nam, Duńczykom? Hołota! Nie wiedzą, jak dobrze im się wiedzie!

Silje nie odpowiedziała. Nie był to czas na dyskusje polityczne.

– Heming dla ratowania własnej skóry wydał buntowników i wskazał drogę do Doliny Ludzi Lodu. W tym tygodniu przyszli żołnierze i spalili wszystkie zagrody. Zabili wszystkich mieszkańców doliny, tylko nam udało się ujść przez góry. Nie mamy teraz jednak niczego.

Słuchaczki siedziały w milczeniu.

– A, co gorsza, pociągnął za sobą Benedykta. Wydał go jako jednego z buntowników.

– A był nim?

– O nie, to nieszkodliwy staruszek. Abelone jednak wykorzystała szansę i wsadziła go do więzienia w Trondheim. Wyrzuciła Gretę i Marię, chodzą więc teraz po wsi po prośbie. Te dobre, stare kobiety. – Silje walczyła z płaczem; opanowała się jednak. – Taka jest w skrócie moja historia. Sama jestem córką kowala ze dworu na południe od Trondheim. Wszyscy moi krewni pomarli w czasie zarazy, zostałam więc zupełnie sama.

Charlotta powiedziała cicho:

– Ten Tengel, zwierzoczłek, jak go nazwaliście, czy on jest czarownikiem?

Silje zawahała się.

– Tak. Jednakże on wykorzystuje swą siłę tylko do dobrych celów.

– Czy Da… czy dzieciom nic złego się nie stanie od tego, że przybywają razem z nim?

– Złego? – żachnęła się Silje. – Szlachetniejszego człowieka nie znajdziecie, pani, w całej Norwegii! Zrozumcie jednak… Zarówno on, jak i mała Sol, jego siostrzenica, noszą znamię potomków złego Tengela. Nie mogą się nigdzie pokazać. Natychmiast zostaną pojmani i zabici.

– A więc nie mogą zamieszkać w żadnej z wiosek ani w mieście?

– Nie. A naszego domu w dolinie już nie ma.

I znów musiała zdusić płacz.

– Cicho, cicho – powiedziała baronowa gładząc ją po ramieniu. – Mam pewien pomysł. Uważam, że jest wyśmienity.

– Co takiego, matko? – zapytała Charlotta.

– Muszę to najpierw przemyśleć. Prosiłyście mnie o pomoc, a ja nie chcę zawieść waszego zaufania. Szlachta z pewnością może wydawać się powierzchowna i wyniosła, Silje, znamy jednak sztukę postępowania z ludźmi, jesteśmy wykształceni i mamy dobre serca. Czy ten leśny szałas znajduje się daleko od Trondheim?

Silje opowiedziała, gdzie jest położony.

– To za daleko, byśmy mogły tam dotrzeć dziś wieczorem. Chcemy przecież zobaczyć chłopca, prawda, Charlotto?

– O tak!

– Bądź spokojna, kochana Silje, nie zdradzimy się, kim jesteśmy, chcemy go tylko zobaczyć i z nim porozmawiać. Jutro wszystkie razem pojedziemy powozem. Teraz dostaniesz komnatę, abyś mogła się wyspać, a w tym czasie ja i Charlotta wszystko zaplanujemy. I nie myśl więcej o tej Abelone. Znam ją z przyjęć, na których kiedyś bywałam w Trondheim. Okropnie zarozumiała mieszczka. Mam tu wpływowych przyjaciół. Dla buntowników nie mogę i nie chcę niczego robić, lecz wyciągnę z więzienia starego malarza i przegnam Abelone z powrotem do miasta. To jasne, że ci dobrzy ludzie muszą odzyskać swój dom. Staruszki również.

– Mamo! – powiedziała Charlotta zdumiona. – Nie wiedziałam, że jesteś taka…

Matka położyła palec na ustach.

– Cicho bądź! Robię to, ponieważ cierpiałam patrząc przez tyle lat na nieszczęście mojej córki. Wydaje się, że to może być dla ciebie ratunek. A dla mnie samej… Życie tutaj w Trondheim, w tym pałacu, jest okrutnie nudne. Charlotto, miało to wpływ również na mnie, wzięły we mnie górę moje złe cechy. Dzisiaj jednak przypomniano mi, że miałam kiedyś inną naturę. Nareszcie mogę coś zrobić, i w dodatku coś dobrego! Benedykt i jego ludzie zajęli się moim wnukiem, kiedy był w potrzebie. Takich rzeczy się nie zapomina – uśmiechnęła się.

Silje promieniała wewnętrznym blaskiem.

Przeznaczono dla niej małą sypialnię wykładaną ciemną boazerią, z łukowato wygiętymi zielonymi oknami i łożem z rzeźbionymi nogami. Była pewna, że oka nie zmruży, tak mocno była poruszona, jednakże wkrótce usnęła.

Jej ostatnią myślą było: co też zaplanowała ta szlachetna kobieta? Nie ma dla nas łatwego rozwiązania, o nie!

Charlotta Meiden nie spała. Po długiej rozmowie z matką wróciła do swych komnat. Tam uklękła i oddała się żarliwej modlitwie.

– Dzięki! – szeptała raz za razem w ciemności. – Dzięki! O, dobry Boże, dzięki ci!

Łzy strumieniami spływały po jej policzkach. Płakała tak gwałtownie, że aż bolało ją w piersiach.

Jakąż jednak niewypowiedzianą ulgę przyniósł jej ten płacz!

Загрузка...