ROZDZIAŁ X

– Mamo! – wołała Liv. – Jakiś biedny, wygłodzony człowiek prosi o gościnę. Chciałby zostać przez kilka dni. Jest w drodze i nie ma już sił iść dalej, dopóki nie odpocznie. Rozbójnicy obrabowali go ze wszystkiego.

Silje wyszła na schody. Wycieńczony mężczyzna w prostej opończy poruszył jej gorące serce.

– Wejdźcie, proszę, mój drogi – powiedziała pomagając mu pokonać schody. – Musicie przybywać z daleka?

– Tak, z Sogn. Przez góry. Byłem w drodze do Akershus, kiedy mnie napadnięto kilka dni temu. Pozwólcie mi się przedstawić; nazywam się Johan, jestem pisarzem.

Mimo sprzeciwów Johana, który miał na tyle ascetyczny wygląd, że mógł uchodzić za wygłodniałą ofiarę brutalnego napadu, położono go do łoża i pokojówka przyniosła mu posiłek.

Leżąc rozglądał się po ładnej, niskiej izbie na poddaszu, dziwiąc się dekoracjom na ścianach i bolejąc nad tym, że musi udawać chorego. W łożu niewiele mógł zdziałać.

Niebrzydka kobieta ta młoda gospodyni, myślał. Być może prostego pochodzenia, ale jej oczy promieniują serdecznością. Wydaje się taka… szczęśliwa!

W kręgach, w których się obracał, Johan nie spotkał zbyt wielu szczęśliwych ludzi. Byli wśród nich fanatycy, rozradowani, kiedy udało im się pojmać kilka czarownic jednego dnia lub kiedy triumfowali nad złem czającym się w ludziach. Nagle zaczął wątpić, czy to aby jedyne źródło prawdziwego szczęścia na świecie.

Johan westchnął głęboko i wzmocnił swą wiarę słowami biskupa Palladiusa:

Czarownice otrzymują teraz właściwą zapłatę. Nie mogły już dłużej radzić sobie w ewangelicznym, jasnym świecie. Wystawiane są teraz na powszechne potępienie. Usuńcie je z tego świata. To ich zasłużona kara. W Danii poluje się na nie niczym na wilki, a w Malmö wiele z nich zostanie spalonych. W Als niedawno schwytano pięćdziesiąt dwie czarownice, jedna wydaje drugą i tak wciągają się wzajem do drugiego świata…

Jego pobożne myśli zostały przerwane. W drzwiach stanął nieduży chłopczyk.

– Witaj – powiedział Johan. – Jak się nazywasz?

– Are syn Tengela, mam siedem lat, niedługo będę miał osiem. Czy jesteś chory?

– Niezbyt poważnie.

– Wkrótce otrzymasz pomoc, ale ojca nie ma w domu, a Sol jest w lesie i uprawia czary.

Johan drgnął.

– Sol… czy to twoja siostra?

– Tak.

– I mówisz, że uprawia czary?

– Oczywiście. – Chłopiec zbliżył się. – Umie uzdrowić bez względu na to, jak ciężko jesteś chory, przyrządzając tylko swój proszek. Potrafi też sprawić, że rzeczy znikają, i opowiadać o tym, co dzieje się w innych miejscach, o których nigdy przedtem nie słyszała.

– To niezwykle ciekawe – rzekł Johan z bijącym sercem. – Bardzo chciałbym ją spotkać.

Ktoś zawołał chłopca i ten zniknął.

Johan był podniecony. Szło jak z płatka. Potrzebował jednak dowodów, tymczasem leżał tu i musiał udawać wyczerpanego i chorego.

Otworzyły się drzwi i Johanowi zaparło dech w piersiach. Do środka wszedł olbrzymi mężczyzna w powiewnym płaszczu. Johan uznał, że wygląda on niesamowicie, niczym zły duch. Jego ramiona miały szerokość drzwi, a żółte oczy połyskiwały złowrogo w diabolicznej twarzy.

W ostatniej chwili Johan powstrzymał się od wołania do swych niebieskich obrońców o pomoc.

– Czy jesteście ranny? – zapytała zjawa twardym, chropawym głosem.

A więc to był ów Tengel! Demon, który potrafił leczyć najcięższe choroby. Miał zapadnięte oczy, wydawał się tak wyczerpany, jakby wysączono z niego wszystkie życiodajne soki. To on powinien tu leżeć, nie ja, pomyślał Johan.

– Nnnie, nie jestem ranny – wyjąkał śmiertelnie przerażony. – Tylko całkiem opadłem z sił, ale dobrze się mną zajęto.

– Chciałbym was obejrzeć – rzekł Tengel ściągając z niego kołdrę.

Johan skulił się.

– Nie, to niepotrzebne. Nic mi nie jest.

Protestował, przerażony tym, że Tengel znajdzie papiery ukryte w skórzanym woreczku, który miał u pasa. Zapisane tam były wszystkie punkty, które należało zakreślić, by udowodnić, że ma się do czynienia z wiedźmami i czarownikami.

Zazwyczaj nie było to potrzebne. Kiedy w jakimś dworze krowa przestała dawać mleko, wystarczyło wskazać na sąsiadkę jako na tę, która rzuciła urok na zwierzę. Jeśli mężczyzna złamał rękę, oskarżał zwykle jakąś kobietę, której nie lubił, o sprowadzenie na niego nieszczęścia lub spojrzenie złym okiem. Bywało również, że kobiety schwytane jako czarownice wydawały podczas tortur wiele innych. Przesłuchiwano je wówczas i poddawano ciężkim próbom – na przykład próbie wody. Wrzucając ofiarę do wody, szybko można było sprawdzić, czy naprawdę jest czarownicą. Jeśli unosiła się na powierzchni, uznawano ją za wiedźmę i palono na stosie, jeśli natomiast tonęła, ogłaszano ją niewinną. Proste i skuteczne.

O tak, Johan naprawdę czuł się jak wysłannik niebios. Na rachunek Boga zbawiał świat od wszelkiego zła.

Tu jednak nie można było od razu przystąpić do rzeczy. Gorzko żałowaliby ci, którzy pojmaliby najpopularniejszego uzdrowiciela wyższych warstw bez dostatecznych dowodów uprawiania przez niego czarów!

– Dobrze, jak sobie życzycie – powiedział Tengel i na powrót przykrył go kołdrą. Przypuszczał, że przybysz po prostu się wstydzi.

– Już… już mi lepiej – szybko wyjaśnił Johan. – Jutro będę mógł wstać – zapewniał skwapliwie.

Tengel popatrzył na niego badawczo. Miał przeczucie, że coś jest nie w porządku, i nie spuszczał oczu z Johana, który bał się coraz bardziej.

Muszę się stąd jak najszybciej wydostać, pomyślał. Zanim ten człowiek mnie zabije. Bez wątpienia jest w stanie to zrobić.

Kiedy został sam, na chwilę zapadł w sen.

Obudził się nagle. Na zewnątrz było ciemno, a przy jego łożu stał ktoś ze świecą w dłoni.

– Jesteś niedźwiedziem – dotarł do niego wesoły głosik wraz z perlistym śmiechem. – Polarnym niedźwiedziem.

– Co? – zapytał zaskoczony.

Dziewczynka roześmiała się radośnie i bez cienia zażenowania przysiadła na brzegu jego łoża.

– To bajka – rzekła. – Nie znasz jej? W ciągu dnia jesteś niedźwiedziem, a nocą pięknym księciem, który leżał w łożu z księżniczką. Chociaż nie ma tego w bajce, to ja i tak wiem, co oni robili! A księżniczka przyszła niosąc w ręku świecę, bo była ciekawa, jak wygląda książę. Kapnęło na niego ze świecy, aż się obudził i okropnie rozzłościł. Czy ty się rozzłościłeś?

Zafascynowany tą bezładną mieszaniną bajki i rzeczywistości wyjąkał bez zastanowienia:

– Nie, wcale nie. Pozwól mi się przedstawić…

– Wiem, kim jesteś. Jesteś pan Johan. Nie wiem jednak, dlaczego tu leżysz. Nic ci przecież nie jest.

Jego oczy przywykły już do ciemności i zobaczył twarz dziewczynki. Była bardzo piękna, w oczach miała błysk drwiny, a na ustach lekki uśmiech. Johan zastanawiał się, skąd mogła wiedzieć, że nic mu nie dolega. Nie badała go chyba, gdy spał?

Jak gdyby czytając w jego myślach, powiedziała:

– Wystarczy mi tylko dotknąć ręką twojej skóry, aby poczuć wibracje, które powiedzą, czy jesteś chory, czy nie. Wyczuwam to również po zapachu człowieka. Tengel też posiada tę zdolność.

– Czy to wy macie na imię Sol? Ten mały chłopczyk wspomniał to imię.

– Tak. Nie mów do mnie „wy”, to tak głupio brzmi, nie jestem matroną! Tengel jest moim wujem. On i Silje zajmowali się mną i Dagiem, tym, który mieszka teraz w Grastensholm, od czasu gdy byliśmy mali. Żadni prawdziwi rodzice nie mogliby dać nam więcej miłości. Zdarza się, że czasami na mnie krzyczą, ponieważ nie jestem taka grzeczna jak Dag. Wiem jednak, że krzyczą, bo mnie kochają i chcą, by nie było mi źle w życiu. Jestem trochę dzika i najczęściej robię to, na co mam ochotę.

Johan uniósł się na łokciu. Mógł teraz zacząć przesłuchanie. Sama się napraszała.

– Powiedziałaś, że twoje dłonie są niezwykłe. Co to znaczy?

Chętnie odpowiedziała:

– Bierze się to stąd, że pochodzimy z rodu, który posiadł taką zdolność.

Johan zdecydował się postawić wszystko na jedną kartę.

– Ja też mam takie dziwne uczucie. Skóra na jednej mojej ręce, od łokcia do nadgarstka, jest jakby niewrażliwa.

To było kłamstwo, chodziło jednak o najważniejszy dowód. Charakterystyczną cechą każdej czarownicy był nieczuły, martwy punkt gdzieś na ciele – podarunek od samego Szatana. Dziewczyna z pewnością zaraz wpadnie w pułapkę, skusił ją, by powiedziała mu o tym, co, jak mogła przypuszczać, jest wspólne dla nich obojga.

Tymczasem Sol objawiła jedynie żywe zainteresowanie.

– Jakie to dziwne! Czy to znaczy, że w ogóle nic tu nie czujesz?

– Nic.

Uszczypnęła go boleśnie w przedramię. Musiał z całych sił opanować się, by nie krzyknąć.

– Nie, nic nie czuję – skłamał.

– Właściwie nie jesteś taki brzydki – stwierdziła przypatrując mu się. – Gdybyś nie miał takich krótkich włosów i zaciśniętych ust, mógłbyś być nawet przystojny. Chociaż nie tak przystojny jak Klaus. On pracuje we dworze. Chyba się w nim trochę zakochałam. Czy ty byłeś kiedy zakochany? Nie jestem całkiem pewna, czy to, co czuję, to miłość. No więc, byłeś?

– Czy nie jesteś jeszcze za młoda, żeby się zakochać? – odpowiedział wymijająco. Pomyślał, że Klaus nie wydaje mu się szczególnie miły.

– Niedługo będę miała piętnaście lat.

Mój Boże! To jeszcze dziecko! Czarująca mieszanka niewinności i nagłej dojrzałości.

Wrócił do rzeczy:

– Twój brat powiedział, że uprawiasz czary. Potrafisz sprawić, że przedmioty znikają.

– Are? – roześmiała się. – On wierzy we wszystko. Przytrzymaj świecę, to sam zobaczysz!

Wzięła ze stołu ciastko i pokazała mu je na otwartej dłoni. Zamknęła dłoń, odwróciła jego uwagę jakimś pytaniem – i już ciastko zniknęło.

Johan poczuł, jak przez całe jego ciało przebiegł zimny, nieprzyjemny prąd. Jeżeli to nie były czary, to on nie nazywa się Johan.

Znów rozległ się dźwięczny śmiech.

– Pokażę ci, jak to zrobiłam.

Kiedy powoli wszystko powtórzyła, Johan zaczerwienił się ze wstydu. A więc to było takie proste! Żadne czary!

W głębi duszy prosił swych mocodawców, by wybaczyli mu nagłe uczucie ulgi. Zdarzyło się to po raz pierwszy w jego karierze łowcy czarownic. Zwykle gdy znaleźli jakieś podejrzane kobiety, wyprawiano wielką ucztę. Nagle przypomniał sobie radość, jaka wypełniała jego serce za każdym razem, kiedy padały rozstrzygające słowa, skazujące winną na tortury lub stos.

To była szlachetna radość sprawiedliwości. Jego usta zacisnęły się jeszcze mocniej. W walce ze złem nie można okazywać słabości!

Do izby weszła piękna, młoda gospodyni o łagodnych oczach, złajała dziewczynę, przeprosiła Johana za jej zachowanie i zabrała ją ze sobą.

Opadł na łoże. W izbie od razu zrobiło się pusto i smutno.

„Właściwie nie jesteś taki brzydki”.

Nikt jeszcze nie odważył się powiedzieć czegoś takiego do jednego z członków groźnego sądu.

Słowa te rozgrzewały go niemal tak jak stos, na którym płonęły czarownice.

Następnego ranka uparł się, by wstać. Udając, że ma obolałe i sztywne członki, poczłapał na dziedziniec.

Zetknął się tu z czymś nieoczekiwanym. Całe podwórze pełne było ludzi. Niektórzy z nich mieli na sobie proste, lecz odświętne odzienie, większość jednak stanowili biedacy w łachmanach. Niewielu było dostatnio ubranych.

Stanęła za nim Silje.

– Co się stało? – zapytał przerażony.

– Stało? Dlaczego?

– Ci wszyscy ludzie!

– Ach, oni. Każdego dnia przybywa ich tylu. Przychodzą do mego męża po pomoc.

– Myślałem, że on uzdrawia wyłącznie ludzi wysoko urodzonych.

– O nie. Oni stanowią tylko małą część jego pacjentów. Ci tutaj to jego prawdziwi podopieczni.

– Ależ on chyba nie ma czasu dla wszystkich?

– Stara się, panie Johanie – odparła Silje. – Robi wszystko, by im pomóc. Bardzo się o niego niepokoję. Zamęcza się.

Johan przypomniał sobie twarz Tengela, płonące z wycieńczenia oczy, zaczerwienione, jak gdyby pełne piasku.

– Ale czyż on nie jest dobrze sytuowanym medykiem? Po co mu ci, na których się nie wzbogaci?

– Tengel nigdy od nich niczego nie żąda. I tak przynoszą to, co mają: jajko, kobiałkę, wiązkę chrustu… Bardzo chcą się czymś odwdzięczyć, zachować tę resztkę godności, która jeszcze w nich tkwi.

Johan znalazł się nagle w zupełnie nowym świecie, z jakim nigdy się do tej pory nie zetknął. Nie miał jednak czasu o tym myśleć. Chodziło przecież o dzieło Szatana, sąd tego wymagał.

– Pani Silje, chciałbym bardzo udać się jutro z waszym mężem na mszę, jeśli on nie będzie miał nic przeciwko temu – powiedział chytrze.

– Możecie pójść z nami, lecz mój mąż nie będzie wam towarzyszyć – uśmiechnęła się ze smutkiem.

– Dlaczego?

– Nie rozumiecie tego? Bardzo chciałabym utrzymać go przy życiu. Uzdrawianie odbiera mu siły. Kładzie dłonie na chore miejsca ludzi, jego moc przechodzi na nich. Wyjątkowo źle znosi niepowodzenia, bo i one się zdarzają. Ciągle musi się starać, by mieć dostateczny zapas ziół, czasami bowiem trudno je zdobyć, zwłaszcza zimą. Rozumiecie więc, że w niedziele posyłam go do łoża. – Śpi jak kamień przez cały dzień. Uważam, że ważniejsze jest, by miał siły uzdrawiać tych nieszczęśników, zamiast siedzieć w kościele i drzemać.

– Ależ w ten sposób nie może słuchać słowa bożego! Stoi z boku!

– Nie sądzę. Jest jeszcze jeden powód, dla którego Tengel nie chodzi do kościoła. Kiedyś, bardzo dawno temu, chciał uczestniczyć w nabożeństwach. To było kiedy jeszcze mieszkaliśmy na północy. Odmówiono mu jednak wstępu, gdyż ludzie twierdzili, że należy do samego Złego. I to tylko z powodu jego wyglądu, któremu nie jest przecież winien. To boli, panie Johanie! Sądzę, że Tengel obawia się ponownego odtrącenia. Ale on i Sol mają własną formę mszy. W samotności, wśród przyrody, bezpośrednio rozmawiają z Bogiem. Uważają, że księża nie są aż tak ważnymi pośrednikami. Często nawet mogą być szkodliwi.

– Nigdy nie słyszałem czegoś takiego! A więc dziewczynka również nie chodzi do kościoła?

– Nie, ona ma takie gwałtowne usposobienie. Staramy się trzymać ją z dala od dużych zgromadzeń.

– Chcecie powiedzieć, że jest opętana? Przez złego ducha?

– Sol? – roześmiała się Silje. – Nie. Ale ona jest bardzo samodzielną młodą osobą, która robi akurat to, co jej przyjdzie do głowy. Jej komentarze mogłyby podczas mszy wydać się zbyt zaskakujące.

Silje w myślach odmówiła modlitwę, prosząc Boga o wybaczenie. Mówiła prawdę, gdy opowiadała o Tengelu. Wiedziała, że jego stosunek do Boga jest szczery i gorący. Ale Sol? O jej wierze nie wiedzieli nic. Wiadomo było jedynie, że wołami nie da się zaciągnąć do kościoła. Był to oczywisty wpływ Hanny, która otwarcie czciła Diabła i okazywała pogardę ludziom wierzącym. Silje nawet przez moment nie sądziła, że Sol chodzi do lasu po to, by się modlić! Wiele razy usiłowała rozmawiać z dziewczynką i starała się wychować ją w wierze w Chrystusa, jednak Sol nigdy nie chciała jej wysłuchać, broniąc swojego ja.

Wielokrotnie w myślach Silje pojawiały się słowa Hanny:

Sol to fałszywy ślad. To ty i Tengel, tylko wy jesteście Ludźmi Lodu, tylko wy będziecie kontynuatorami rodu.

Sol, kochana dziewczynko, co z ciebie wyrośnie?

Czy byli zbyt pobłażliwi? Czy powinni karać ją surowiej? Nie, i Tengel, i Silje wiedzieli, jak bardzo to było niebezpieczne. Żadne z dzieci nie dostało tyle lania co Sol, ale skończyli z tym już dawno. Zemsta Sol za każdym razem dotykała głęboko, była straszna. Zawsze, w tajemniczy sposób, coś w ich otoczeniu ulegało zniszczeniu. Stanowiło to jakby ostrzeżenie. Tengel wiedział, że sprawczynią była Sol. Nawet on nie miał władzy nad dziewczynką, gdyż od wielu lat nie używał swej złej mocy i wzbraniał się przed stosowaniem takich środków.

Sol, kiedy ją łajali, bywała zwykle bardzo poruszona. „Gdybym sama mogła decydować o sobie – stwierdziła pewnego razu – chodziłabym swoimi własnymi drogami, nie zważając na to, co podoba się innym. Ale przecież was kocham, usiłuję zachowywać się jak większość ludzi. Staram się jak mogę, nie bądźcie więc na mnie źli!”

Przystali na to. Wiedzieli, że jest jej trudno; nie była taka jak wszyscy. Starali się naprowadzić ją na dobrą drogę miłością, największą, jaką mogli jej dać.

Nie do pomyślenia było, żeby gdzieś ją odesłać. Tu miała zapewnione bezpieczeństwo. Wśród obcych ktoś mógłby ją rozdrażnić i nie wiadomo, jak by się to skończyło.

Czasami Silje wspominała, jak Tengel ujrzał Sol po raz pierwszy. Poczuł wtedy, że mała nie powinna żyć. Zdarzało się, że Silje w głębi duszy przyznawała mu rację.

Mimo wszystko kochali dziewczynkę. Sol potrafiła być łagodna i czuła, zawsze troskliwie opiekowała się młodszym rodzeństwem, chociaż czasami sprowadzała je na manowce. Nie była jednak jedynym dzieckiem na świecie ze skłonnościami do psot!

Być może kochali ją nawet odrobinę mocniej niż pozostałe dzieci, tak jak kocha się dziecko, które przynosi najwięcej trosk i smutków.

Charlotta chciała ją zabrać do siebie na dwór. Tego jednak nie można było uczynić, wywołałoby to skandal. Charlotta nie znała wszystkich słabych stron dziewczynki. Może jednak miała rację, że Sol przechodziła właśnie trudny okres, który trzeba przeczekać. Było to, w każdym razie, źdźbło nadziei, którego się chwytali.

Silje zorientowała się, że przybysz coś do niej mówi.

– Chyba się trochę przejdę – powiedział – żeby rozruszać nogi.

– Oczywiście – odparła Silje z roztargnieniem. – Obiad jemy o jedenastej.

Jeszcze z domu dojrzał, że dziewczynka z kotem na ramieniu zniknęła na skraju lasu. Johan przeszedł między, oczekującymi ludźmi, by podążyć jej śladem.

Kiedy przemierzał dziedziniec, usłyszał nagle stłumione „pssst”.

Odwrócił się. Przed nim stał kościelny; groteskowo wyglądał ukryty pod szerokim płaszczem z kapturem.

– Witajcie, panie Johanie – wyszeptał ochryple ten pożółkły strach na wróble. – Chciałem tylko dać znać, że jestem w pobliżu, gdybyście potrzebowali mojej pomocy.

Johan bardzo się zirytował. Niepotrzebna mu była żadna asysta.

– Bądźcie łaskaw nie skradać się jak czarny charakter z przedstawienia wędrownych kuglarzy. Czy chcecie wszystko zepsuć, człowieku? Odejdźcie stąd! Natychmiast!

To była zaleta przynależności do sądu dla czarownic. Stanowisko niosło ze sobą niezwykłe poważanie. Kościelny, położywszy uszy po sobie, błyskawicznie zniknął z dziedzińca.

Johan zagłębił się w okryty letnią szatą las. Poszedł okrężną drogą, by nikt nie powziął podejrzeń, że śledzi dziewczynkę, choć właśnie taki, a nie inny miał zamiar.

Dla Boga – przeciw Diabłu.

Zawołanie to ciągle powtarzał sobie w myśli, stąpając po ocienionym mchu. Pragnął umocnić swą wolę przysłużenia się sprawiedliwości. Nie dlatego, by to było konieczne. Johan należał do tak zagorzałych fanatyków, że mógł we śnie wskazać uczniów Diabła, nie badając zbyt dokładnie, czy są winni. On przecież wie najlepiej! Dla Boga – przeciw Szatanowi!

Długo musiał krążyć, zanim znalazł Sol. Usłyszał w końcu jej miły głos, a zaraz potem ją zobaczył.

Klęczała na łące nad brzegiem niewielkiej rzeczki. Rozłożyła przed sobą kawałek płótna i przemawiała do kota, który usadowił się naprzeciwko.

Na płótnie, które, jak Johan rozumiał, było poprzednio węzełkiem, leżała cała masa niezwykłych rzeczy, ułożonych w jakiś wzór.

Serce zabiło mu mocniej. Nie było wątpliwości, czym zajmuje się dziewczyna. Czarami!

– Wyjdź, Johanie! Chodź tutaj i zobacz, co robię!

Zawstydzony wyszedł zza krzaków i zbliżył się do niej.

Dzień był prześliczny. Łąkę otaczały krzewy dzikiej róży, które właśnie zakwitły, pełno było jaskrów i niebiesko kwitnącego leśnego geranium.

Dla wychowanego w ascezie Johana dziewczynka była jak zjawisko. Te rumiane policzki, łagodnie wygięte usta i niezwykłe oczy! Nie potrafił określić, czy były żółte, czy zielone, tak często zmieniały kolor. Twarz miała obramowaną ciemnymi, niemal czarnymi lokami, które spływały w dół aż na białą bluzkę. Jak na czternastolatkę kształty miała już bardzo dobrze rozwinięte. Oczy Johana piekły i swędziały od czegoś, co mogło być łzami. On jednak nie pamiętał, czym były łzy.

Kot popatrzył na niego obojętnie zielonymi oczami i odwrócił łepek.

– Zobacz, Johanie, co zrobiłam – powiedziała Sol z ufnością, od której poczuł nagły skurcz w żołądku. Zaklęłam szczęście dla ciebie, tak abyś był zdrowy i nic cię już nie bolało. To powinno pomóc. Ale twoja dusza jest pełna rozterek i niedługo twój niepokój będzie jeszcze większy.

– Nie chcę wiedzieć, co mnie czeka w przyszłości – powiedział szybko.

Cóż to za wymysł! I tym właśnie chciała go skusić!

Sol zebrała zaraz swoje przedziwne, zasuszone skarby, tak stare, że trudno było stwierdzić, czym naprawdę były.

– Wybacz, byłam tylko ciekawa ciebie i twojej przyszłości – mruknęła. – Może lepiej jednak będzie nie wiedzieć zbyt dużo. Jest pewien znak, który mi się nie podoba… A tak dobrze ci życzę.

– Bardzo miło z twojej strony, że tak się o mnie troszczysz – powiedział, nie mogąc oderwać od niej wzroku. – Nie powinnaś jednak zajmować się takimi rzeczami.

– Przecież to nic nie jest, to tylko zabawa. No, muszę już iść. Idę do mego brata, barona, z wiadomością od Silje. Nie wolno już nam nazywać panny Charlotty panną – roześmiała się. – Ona jest przecież matką Daga, wiesz o tym pewnie?

Tak. Johan wiedział o tym od kościelnego. Grzech, wszędzie grzech! mówił ten nieprzyjemny człowieczek o świecących, uszczęśliwionych oczach, przesuwając językiem, przypominającym język węża, po cienkich wargach.

Nagle Johan zadrżał. Przecież kościelny był jego wspólnikiem, praworządnym człowiekiem, musi więc okazać mu wyrozumiałość.

Dziewczynka pomachała mu i odbiegła lekko jak tancerka, a kot skakał za nią. Wszystkie zawiłe pytania, które sformułował w myślach, skryły się gdzieś w zakątku mózgu, bezsilne i bezużyteczne.

Zanim wyruszył w powrotną drogę do Lipowej Alei, postał chwilę, a potem zamyślony wyjął ze swego tajemnego schowka papiery i kawałek węgla. Wszystko, na co zgodnie z zaleceniami głównego sędziego miał zdobyć odpowiedź, zostało dokładnie zanotowane. Pytań było wiele – niezwykle wymyślne, wyraźnie ponumerowane. Przeczytał punkty, na które należało znaleźć odpowiedź. Tak, teraz już wiedział, jak odpowiedzieć na najważniejsze pytania.

Czy istnieją oznaki, że są uprawiane czary?

Tu trzeba napisać wyraźnie „tak”, a w każdym razie na arkuszu dziewczyny. Każde z nich miało oddzielny papier, jako że była duża różnica pomiędzy wiedźmą a czarownikiem lub mistrzem czarownic.

Przez chwilę Johan rozmyślał o zaufaniu, jakim go obdarzono, a serce rosło mu z dumy niemal do bólu.

Podniósł węgielek.

Opuścił go.

Do licha, zapomniał o dowodzie, który musi przedłożyć przed sądem. Coś, nie wiadomo co, skierowało jego myśli na inny tor. Przecież łatwo mógł wetknąć jedną z tych dziwnych rzeczy do kieszeni! Choć nie wiedział, co to było, pewien był, że dziewczynka miała najstraszliwsze akcesoria. Takie jak skrzydła nietoperza, palce zgładzonych przestępców, kostki noworodków, zasuszone ropuchy i inne podobne okropności. Zmarnował szansę, która być może nigdy się nie powtórzy!

Chyba najlepiej będzie, jeśli zaczeka z odpowiedzią na to pytanie.

Wsunął papiery z powrotem do woreczka i szybkimi, zadziwiająco lekkimi krokami ruszył w stronę domu.

Загрузка...