ROZDZIAŁ VI

Wyruszyli w drogę. Na kilka dni przed wyjazdem Charlotta Meiden wysłała konnych z wiadomością, by wszystko było gotowe na ich przybycie. Domy przez wiele lat stały puste, mieszkała tam tylko para dozorujących staruszków. Oczywiście uprawiano pola, ale w stopniu tak małym, że przynosiły tylko niewielkie dochody rodzinie Meidenów.

Większą część dobytku Charlotty załadowano na stojący w porcie statek, który miał wypłynąć dopiero za kilka tygodni. Tak długo nie mogła czekać.

Było ważne, by wyruszyła przed powrotem ojca z podróży, gdyż inaczej z pewnością sprzeciwiłby się całemu planowi. Samotna kobieta nie jest przecież w stanie poradzić sobie z prowadzeniem dworu! A poza tym, czy przypadkiem nie ma zamiaru uwolnić się spod władzy ojca? Czy on nie ma prawa dominować nad kobietami w rodzinie? A gdyby jeszcze usłyszał o Tengelu z rodu Ludzi Lodu… Tak, wtedy byłby bezlitosny. Nikt z tej bezbożnej rodziny nie uszedłby wolno, nawet mały Dag, o którym zresztą nie powinien usłyszeć ani słowa.

Dlatego tak ważne było, by wyjechali przed jego powrotem. Zdążyli – z zapasem jednego dnia. Po długim namyśle zdecydowali się na przeprawę przez góry. Ponieważ w owym czasie nie było prawie dróg, zabrali ze sobą tylko jedną kolasę, w której mogły siedzieć kobiety. Nie wiedzieli jednak, jak długo da się z niej korzystać. Dalszą podróż wszyscy musieli przebyć konno. Byli pewni, że po drodze napotkają wiele nieprzejezdnych miejsc. Jednym z najgorszych była Dolina Drivy. Mogli mieć tylko nadzieję, że przynajmniej do tego miejsca kobiety dojadą kolasą.

Wszyscy byli przygotowani na trudy podróży. Ponieważ żaden statek nie odpływał w odpowiednim terminie, postanowiono przeprawić się przez góry Dovre. W każdym razie eskorta była wystarczająco liczna.

Baronowej pozostawało wyjaśnić mężowi, dlaczego córka wyjechała z dużą częścią dobytku, końmi i służbą. Nie obawiała się, że pospieszy za nimi – podróże po Trondelag, które musiał podejmować z obowiązku, męczyły go nieznośnie, ponieważ był bardzo otyły, a o dalekiej wyprawie na południe nawet mu się nie śniło. Jego córka nie była warta aż tyle, by ryzykował dla niej własną wygodę, a może nawet drogocenne życie.

Podróż przez wioski w stronę Dovre minęła względnie spokojnie. Silje i dzieci siedziały wraz z Charlottą i jej pokojówką w skromnym powozie pod zaokrąglonym płóciennym dachem, a Tengel jechał konno obok lub tuż przed nimi, w zależności od terenu. Bagaż ograniczyli do minimum. Na statek załadowana została cała ślubna wyprawa Charlotty; w innym wypadku pewnie nigdy by jej nie wykorzystała.

Pogoda była ładna i choć drogi, a prawdę mówiąc raczej ścieżki, były kręte i wyboiste, zaś w wozie nie było resorów, więc po dwóch dniach czuli się jakby ich obito, nikt jednak nie narzekał. Wszystko było takie ekscytujące. Jedynie Silje opanowało przerażenie. Za każdym razem gdy zatrzęsło wozem, nieruchomiała, aby istotce, którą w sobie nosiła, nic się nie stało.

Widział to Tengel, lecz wyraz jego twarzy nie zdradzał żadnych uczuć.

Trzech konnych jechało z przodu, a dwóch z tyłu. Mieli ze sobą również cztery konie luzem, na wypadek gdyby kolasa nie mogła jechać dalej.

Jak przewidywano, stało się tak już wkrótce, w pobliżu Wiosennej Ścieżki w Dolinie Drivy, której tak się obawiali. Woźnica pożegnał się, życząc im dobrej drogi, i zawrócił pojazd. Znów miał przed sobą mozolną podróż przez rzeki, gdzie nie było mostów, przez gęste zarośla, wśród których wiła się tylko wąska ścieżka na jednego konia, przez mokradła i ciemne lasy.

Trochę czasu zajęło usadzenie kobiet i dzieci na koniach i rozpoczęła się nad wyraz uciążliwa jazda wąskim traktem wśród przepaści, przyprawiających o zawrót głowy. Chwilami wędrowcy musieli przesuwać się wzdłuż nierównych górskich zboczy, mając z drugiej strony głębokie stromizny i pieniącą się daleko w dole Drivę. Często koń i jeździec balansowali na wąskich grzbietach. Najgorsze odcinki pokonywali pieszo, bezpieczniej bowiem było zawierzyć własnym niż końskim nogom.

Stopniowo ścieżka stawała się coraz szersza, przepaście pozostały za podróżnymi. Powietrze zrobiło się rzadkie i ostre. Nie spotkali po drodze żadnych ludzi i na szczęście żadnych drapieżników. Tylko dzikie ptaki krążyły wysoko; na horyzoncie można było we mgle dojrzeć pierwsze szczyty górskie pokryte połaciami śniegu.

Jednakże paraliżujący strach wywołany przepaściami wzdłuż Wiosennej Ścieżki nie opuszczał Silje trzymającej przed sobą na koniu Sol. Była wycieńczona pilnowaniem całej trójki dzieci. Wydawało się, że nie ufa innym dorosłym, mimo że z pewnością bardziej nadawali się do czuwania nad dziećmi niż ona. Było także z nimi wielu silnych mężczyzn. Teraz nie miała już siły na podziwianie niezwykłego piękna rozpościerającego się wokół krajobrazu. Do jej uszu docierały jedynie wiadomości o górach, które mijali: Snehetta, Rondane i wszystkich innych, ale nazwy znikały jej z pamięci równie szybko jak docierały.

Jej oczy raz po raz przesłaniała mgła. Dużo później, gdy ktoś zapytał ją, jak minęła droga, stwierdziła, że z podróży przez góry niczego nie pamięta.

Jednak wiele musiało się wówczas wydarzyć. Jak przez mgłę pamiętała, że kiedy wreszcie dotarli na płaskowyż w górach Dovre, wszyscy jak jeden mąż rzucili się na trawę, by odetchnąć.

Silje czuła, jak mocno drży jej broda, i słyszała, jak głośno szczęka zębami z nieustannego lęku o dzieci. Widziała, że Tengel także pobladł; siedział z Liv na kolanach, oparłszy głowę o jej miedzianobrązowe włosy. Tengel traktował wszystkie dzieci jednakowo, ale Silje wiedziała, że swoją własną córkę, Liv, kochał ponad wszelkie granice. Nigdy nie przyznałby się do tego otwarcie, lecz często widywała go pochylonego nad śpiącą dziewczynką z wyrazem twarzy świadczącym o radosnym zdumieniu, że on spłodził dziecko. I w dodatku takie śliczne dziecko!

Charlotta otoczyła ramieniem Daga i uspokajała go po uciążliwej podróży rozmową, a Silje wyciągnęła rękę do Sol, która ułożyła się obok tak umęczona napięciem, że nie miała siły mówić. A zwykle przecież nie miała z tym kłopotu.

Również służący odczuli wyraźną ulgę, że najtrudniejszy odcinek drogi jest już za nimi. Siedzieli na trawie w oddzielnej grupie.

Wszyscy, którzy uprzednio podróżowali w kolasie, nadal odczuwali skutki jazdy po nierównym terenie. Silje była bardzo, bardzo blada, jednak nie poskarżyła się ani jednym słowem.

Zachmurzyło się nad górami Dovre. Dalsza podróż nie była ani łatwa, ani przyjemna, ponieważ gdy zbliżali się do najwyższego punktu, zaczęła się lodowata mżawka. Wyżej zamieniła się w deszcz ze śniegiem. Za to odpoczynek w górskiej chacie w Hjerkinn był wspaniały, chociaż chałupa okazała się bardzo prymitywna. Kiedy na zewnątrz szalała śnieżyca, przez szpary w ścianach z drewnianych bali śnieg wpadał do środka, aż w końcu na klepisku utworzyły się zaspy.

Nie zamierzali jednak zostawać tam długo, woleli przenocować w lepszych warunkach. Gdy tylko opuścili Hjerkinn, śnieg znów zamienił się w deszcz.

Kiedy wreszcie dotarli do gospody, byli śpiący i wyczerpani długim dniem podróży. Z wdzięcznością przyjęli posiłek, najlepszy jaki gospodarz mógł zaoferować. Tengel miał błysk w oczach, który Silje, znająca go na wylot, od razu umiała odczytać – podróżowanie z ludźmi wysokiego rodu niewątpliwie miało swoje zalety.

Tengel przez cały czas nie zdejmował kaptura, aby ukryć swą charakterystyczną twarz.

Kiedy się posilali, gospodarz ostrzegł ich przed dwójką mężczyzn, popijających w izbie jadalnej, którzy chciwymi oczami przyglądali się bogactwu Charlotty.

Nie mogę ich wyrzucić, moi państwo – powiedział. – Przynajmniej dopóki trzymają się na nogach. Ale to zwykłe rzezimieszki, więc jeśli chcecie posłuchać dobrej rady, strzeżcie waszego dobytku dziś w nocy! Zamknijcie też dokładnie drzwi!

Charlotta, której trudno było znieść unoszące się w izbie zapachy jadła, podziękowała gospodarzowi obiecując, że zastosuje się do jego rady. Tengel zaofiarował się, że będzie pełnił straż w korytarzu pod jej drzwiami, ale odmówiła mu z podziękowaniem, twierdząc, że może to zrobić służący. Sol patrzyła na nich szeroko otwartymi oczami i uważnie przysłuchiwała się rozmowie.

Podróżni sypiali zwykle w wielkiej izbie położonej tuż obok sali jadalnej. Na piętrze było jednak kilka mniejszych pokoi przeznaczonych dla bardziej szacownych przybyszów. Silje rozbawiło, że ją i jej rodzinę uznano teraz za zacniejszych gości. Doskonale zdawała sobie sprawę, że zaszczyt ten zawdzięczają wyłącznie obecności Charlotty.

Oczywiście baronowa Meiden nie wysłała swej córki samej. Oprócz rodziny Tengela towarzyszyła jej służba. W orszaku znalazł się również pewien mężczyzna, który dbał o wygody Charlotty. Silje zrozumiała, że miał powrócić do Trondheim zaraz po tym; jak dotrą na miejsce.

Młoda szlachcianka, która nie zwykła była przebywać z ludźmi stanu Tengela i Silje, teraz, w obcym świecie, wśród tak wielu podejrzanych typów, szukała ich towarzystwa. Zresztą w ten sposób mogła też być blisko Daga. Z każdym dniem coraz bardziej kochała chłopczyka i już czekała na tę chwilę, kiedy będzie mogła zabrać go do siebie.

– Mówiłaś, Silje, że Dag jest inteligentny? – zapytała Charlotta.

– Bardzo!

– Szkoda, by taka inteligencja się zmarnowała. Zastanawiałam się, czy mogłabym mu dawać lekcje. Przez kilka dni w tygodniu…

Tengel i Silje wymienili spojrzenia. Uśmiechnęli się z radości; obydwoje bowiem uważali naukę za najlepszy sposób osiągnięcia czegoś w życiu.

– Nic nie mogłoby nas bardziej uradować – powiedziała Silje. – Ale czy to nie wyda się dziwne… Uważam, że…

– Rozumiem – powiedziała szybko Charlotta. – Oczywiście miałam na myśli wszystkie dzieci, a przynajmniej na razie te starsze.

– W ten sposób – rzekł Tengel – wyświadczacie nam ogromną przysługę, panno Charlotto, za którą z pewnością postaramy się wam odpłacić. Będziemy zawsze wam wierni i oddani.

– To dobrze – uśmiechnęła się, trochę zdziwiona, że rozmowa z ludźmi niskiego stanu przychodzi jej tak łatwo. Uważała jednak, że ci tutaj są zupełnie wyjątkowi. Ale też prawdą było, że Charlotta nie miała w tej dziedzinie wielkiego doświadczenia.

Nie siedzieli w samej jadalni, lecz w małej, oddzielonej izbie przeznaczonej dla bardziej szacownych gości, którzy nie chcieli mieszać się z pospólstwem. Jednakże wyziewy z kuchni i szum rozmów z sali, tak samo zresztą jak spojrzenia ludzkich oczu, dochodziły tu do nich. Tengel siedział zwrócony do obcych plecami.

Dyskretnie wypytali gospodarza, czy słyszał coś o Ludziach Lodu.

Ludzie Lodu? Nie, ta nazwa była mu całkowicie obca. A spotkał już wielu ludzi, zarówno mieszkańców wioski, jak i podróżnych.

To dobrze! pomyśleli wszyscy. A więc wieść o Ludziach Lodu nie dotarła za góry Dovre.

Tengel nie mógł powstrzymać się od westchnienia ulgi. Kiedy znaczenie słów gospodarza w pełni do niego dotarło, poczuł, jak uchodzi z niego napięcie.

Oczywiście wzbudził sensację; gospodarz cofnął się, kiedy Tengel wszedł. Teraz jednak siedział w cieniu, nikomu nie rzucając się w oczy. Inni goście nie zwrócili na niego uwagi, chciał, by widziało go jak najmniej osób.

Wszyscy byli zmęczeni po podróży, szybko więc rozeszli się do łóżek. Zawołano Sol i Liv, które biegały po sali jadalnej i ze wszystkimi rozmawiały. Obydwie dziewczynki otrzymały reprymendę i zostały pouczone, że takich rzeczy się nie robi.

W środku nocy Charlottę obudził jakiś przytłumiony dźwięk. Próbowała zbudzić pokojówkę, ale ta spała mocno.

W jej izbie ktoś był! Ale drzwi przecież zamknęła…

Okno! Mężczyzna albo może dwóch…Musieli przeczołgać się po dachu i wyłamać okno.

A może użyli drabiny?

Charlotta chciała krzyknąć, nie zdążyła jednak wydać żadnego dźwięku, gdyż ktoś położył twardą dłoń na jej ustach. W półmroku groźnie błysnął nóż. Jeden z mężczyzn przytrzymywał ją, podczas gdy drugi przeszukiwał rzeczy. Pokojówka spała nadal; musiała być bardzo zmęczona.

Charlotta, chociaż się bała, przede wszystkim odczuwała złość. Wiedziała, że służący śpi na korytarzu pod jej drzwiami, a Tengel z rodziną znajdują się na drugim końcu piętra. Ona tymczasem ona leży tutaj bezradna. Prawdopodobnie mają zamiar zakłuć ją nożem…

Nie zrobili jednak tego. Ledwie pokojówka się poruszyła, naradzili się szeptem i mocno związali obie kobiety. Mężczyźni przeszukiwali izbę, cicho przeklinając. Nagle zorientowała się, że znaleźli jej najcenniejszą skrzynkę.

Jeden z nich otarł pot z czoła. Charlotta widziała teraz dosyć dobrze, gdyż przywykła już do ciemności.

– Co zrobimy z tymi babami? – szepnął drugi. – Widziały nas. Najlepiej będzie, jeżeli…

– Tak, uciekaj, ja muszę chwilę odpocząć. Zajmę się nimi. Spotkamy się tam gdzie zawsze. Czuję się niezbyt dobrze.

Drugi wyczołgał się przez otwór okienny, zabierając ze sobą skrzynkę. Nic innego nie zabrali, ale też, prawdę mówiąc, nic cenniejszego Charlotta ze sobą nie miała.

Ten, który został, przysiadł na posłaniu pokojówki. Otarł twarz, przyłożył dłoń do brzucha i ciężko stęknął. Potem niepewnie wstał. Charlotta ujrzała, jak zbliża się do jej łoża, trzymając w dłoni nóż. Zdrętwiała ze strachu. Nie mogła krzyczeć z powodu knebla, nie mogła też się poruszyć, tak mocno ją związano. Zdołała jedynie wydać z siebie kilka żałosnych, zduszonych jęków, których i tak nie było słychać na zewnątrz.

Mężczyzna zatrzymał się na środku izby. Nagle zatoczył się, upadł na podłogę, a jedna jego ręka znalazła się na jej łożu. Charlotta odepchnęła ją kolanem; ręka opadła na podłogę z głuchym stukotem.

Aż do świtu leżały zdrętwiałe ze strachu, że mężczyzna przebudzi się i zadźga je nożem. On jednak się nie podniósł.

Ponieważ Charlotta zamknęła drzwi od środka na klucz, gospodarz, Tengel, zaufany sługa i cała reszta musieli dostać się do izby przez okno. Dokładnie mówiąc, to sługa wspiął się po drabinie, wślizgnął przez okno i wpuścił pozostałych drzwiami. Stanęli, zdziwieni i przerażeni widokiem, który mieli przed sobą.

– Ten człowiek nie żyje – stwierdził gospodarz. – Mieliście szczęście, jaśnie panno. Ale gdzie jest jego kamrat? Oni nie mieszkają w okolicy, pokazują się tylko od czasu do czasu.

– Nie może być daleko – powiedziała Sol spokojnie. Stała tylko w nocnej koszuli i z zainteresowaniem przyglądała się zmarłemu.

Tengel popatrzył na nią z przestrachem.

Wyprosił z izby wszystkich obcych. Przysiadł na posłaniu pokojówki i chwycił Sol za ramiona. Charlotta i służąca siedziały na łóżkach, rozcierając nadgarstki.

– Sol – powiedział Tengel surowo. – Co ty zrobiłaś?

Popatrzyła na niego niewinnie.

– Nie chciałam, żeby zrobili coś złego dobrej pannie Charlotcie. Słyszałam, jak rozmawiali o niej w sali jadalnej.

Wszyscy teraz umilkli i słuchali z rosnącym przerażeniem.

– I dosypałam im trochę proszku do kubków z piwem, kiedy tam biegałam i rozmawiałam z nimi. Wzięłam tylko odrobinę z tego maleńkiego skórzanego woreczka, który dostałam od Hanny. Wiesz, z tego czarnego.

– Dobry Boże! – westchnął Tengel.

Gospodarz wsunął głowę przez drzwi.

– Znaleźli tego drugiego – oznajmił. – Leży niedaleko stąd. Mamy wszystkie wasze kosztowności, jaśnie panno. Były rozrzucone dookoła. On też nie żyje. Cóż za dziwny zbieg okoliczności!

– Dziękuję – niewyraźnie powiedziała Charlotta zdrętwiałymi wargami. – Podziękuj uczciwym znalazcom!

– Sol – rzekł Tengel zgnębiony. Był popielaty na twarzy. Najlepiej będzie, jeżeli oddasz cały węzełek, wszystko, mnie.

– Ale to moje! – wrzasnęła.

– Tak, twoje. Zatrzymam to jednak do czasu, gdy będziesz dość duża, by opanować sztukę leczenia. Zrozumiałaś?

Powiedział „sztukę leczenia”, ale wszyscy, łącznie z Charlottą, wiedzieli, że chodzi mu o coś zupełnie innego.

Ciało Charlotty przebiegł dreszcz. Jej życie było tak ubogie w doznania, że mimo przerażenia, jakie odczuwała, podniecała ją myśl o tym, że spotkała tak niezwykłych ludzi jak Tengel i Sol. Od Tengela promieniowała wyłącznie dobroć, ale Sol…

Jednakże tym razem Sol postąpiła właściwie. Charlotta wyciągnęła dłoń do dziewczynki, która miała łzy w oczach. Nie były to jednak łzy żalu, raczej gniewu i zawodu.

– Muszę ci podziękować, kochana Sol. Uratowałaś życie moje i mojej służącej. Zrobiłaś to w dobrej wierze. Twój ojciec ma jednak rację, nie zdołałaś właściwie odmierzyć dawki. Jestem pewna, że odda ci węzełek, kiedy będziesz starsza.

– Na pewno tak zrobię – rzekł Tengel. – A teraz zostawmy te dwie młode damy same. Wybaczcie nam, że wdarliśmy się tutaj, panno Charlotto.

– Nie mogło być inaczej – odpowiedziała, dostojnie kiwając głową. – Czy możecie przekazać gospodarzowi, że odjeżdżamy zaraz po śniadaniu?

– Tak – odparł Tengel. Nadal był do głębi wstrząśnięty. Zdawał sobie sprawę, że Sol doskonale wiedziała, jaką dawkę należy zastosować. – Najrozsądniej będzie wyruszyć, zanim przybędzie tu wójt, żeby zbadać oba śmiertelne wypadki. A wy, panno Charlotto, powinniście odziewać się nieco skromniej, by nie przyciągać ludzi tego rodzaju.

Teraz Charlotta była już o tym przekonana.


* * *

Tengel i Silje stali przy podjeździe do swego nowego domu i przyglądali mu się w milczeniu. Na prawo, mniej więcej dwa i pół kilometra dalej, znajdował się wielki budynek z kamienia i drzewa, z wieżyczką i powiewającą flagą – Grastensholm, wiano Charlotty Meiden. Pojechała tam od razu. A ich dom…

– Tengelu – powiedziała niepewnie Silje – sądziłam, że jej dom to zwykły dwór, a nasz będzie małą chatynką. A dom Meidenów to przecież zamek! A to jest dwór! Czy naprawdę mamy tu zamieszkać?

– Na to wygląda – odpowiedział Tengel niepewnie.

Dom w rzeczywistości nie był tak wielki, jak to wydawało się mało wymagającej Silje. Grastensholm, duży dwór, stanowił niezbyt piękną stłoczoną bryłę, a to, co Silje określiła jako dwór, było właściwie długim budynkiem z zabudowaniami gospodarczymi po obu stronach i pięknym trawnikiem pośrodku. Patrząc z boku zauważało się, że dom ma dwa poziomy.

Im jednak wszystko wydawało się snem.

– Tengelu – powiedziała wzruszona Silje. – Och, Tengelu!

– Zrobimy wszystko, by jak najlepiej zadbać o ten dom – powiedział z powagą.

Dzieci wpatrywały się w budynek.

– Czy my mamy tu mieszkać? – zapytała Sol.

– Tak. Jeżeli będziemy się dobrze sprawować i dobrze wykonywać swoją pracę, zostaniemy tu przez wiele lat, dzieci.

– A więc będziemy się dobrze sprawować, prawda, Dagu i Liv?

– Tak – odrzekły maluchy.

Kiedy weszli do środka, Silje chodziła od izby do izby. Dom był tylko częściowo umeblowany, znajdowały się w nim jedynie sprzęty na stałe przymocowane do ścian: łoża, szafy i ławy.

– Znam się na stolarce – powiedział Tengel z entuzjazmem. – Silje! Czy widzisz tę ścianę? Jest w niej tylko drewniana klapka. Czy nie pasuje akurat na…?

– Na witraż Benedykta? – radośnie spytała Silje. – Z pewnością będzie wyglądać doskonale, Tengelu! Kiedy słońce znajdzie się po tej stronie, pięknie zaświeci przez kolorowe szkło. Ale najpierw musimy zapytać o pozwolenie. Och, Tengelu, uszczypnij mnie w ramię, bo to może tylko sen!

Od wielu miesięcy nie widział jej tak radosnej.

Dotarli na miejsce w samo południe. Pozostała część dnia zeszła im na planowaniu, podziwianiu każdego kąta i rozpakowywaniu niewielkiego bagażu, który przywieźli ze sobą. Reszta miała przypłynąć statkiem.

Kiedy Silje zajęła się przyrządzaniem pierwszego posiłku w ich własnym domu, Tengel zamknął się w jednej z izb. Przez chwilę stał zamyślony, słuchając uradowanych dzieci, biegających po niezwyczajnie dla nich wielkim domu. Ich głosy rozlegały się echem w na poły pustych izbach, a kroki dudniły po drewnianych podłogach.

Wyciągnął swoje „sekretne przybory”, jak zwykle nazywała je Sol. Zaglądał do małych pojemników i skórzanych woreczków, aż w końcu znalazł to, czego szukał. Długo stał i ważył pudełeczko na dłoni. Teraz, tuż po podróży, był najlepszy moment. Jeśli udałoby mu się dosypać nieco proszku do jej strawy… Sądziłaby, że to męcząca podróż spowodowała utratę dziecka.

Serce Tengela krwawiło na myśl o tym, co miał uczynić. Naprawdę chciał mieć jeszcze jedno dziecko, brakowało mu jednak odwagi. Przytłaczał go ogrom odpowiedzialności. Jeśli nie wkroczy teraz, ukochana Silje prawdopodobnie umrze, a on będzie zmuszony wychowywać potwora, którego życie będzie równie nieszczęśliwe jak jego los przez te wszystkie samotne lata. A może nawet jeszcze gorsze, gdyż jemu udało się, przynajmniej częściowo, pokonać złe dziedzictwo.

Jednakże Silje nie zrozumie jego decyzji. Będzie płakać nad dzieckiem, które straci, choć nigdy nie dowie się, że to on…

Zmarszczył czoło. Nie był sam. Ktoś się mu przyglądał.

Nawet się nie zdziwił, gdy ujrzał Sol opartą o framugę i wpatrującą się w niego. On i siostrzenica mieli ze sobą niezwykły kontakt. Wyczuwał, że dziewczynka posiadała dużo większą moc niż on miał kiedykolwiek. Ona, Sol, wiele wiedziała. W jej oczach kryły się wszystkie tajemnice świata.

Bez słowa weszła do izby i odebrała mu pudełeczko. Spokojnie włożyła je do kieszeni.

Tengel nie był w stanie niczego powiedzieć. Czuł, że został przyłapany na gorącym uczynku.

Z trudem wytrzymywał wzrok Sol. Spoglądała na niego z ogromną powagą. Bardziej domyślał się niż wiedział, co chciała mu przekazać. Teraz jesteśmy sobie równi. Życie jest życiem. Czy ty naprawdę chciałeś uczynić Silje taką krzywdę?

Westchnął przeciągle. A potem położył dłoń na jej głowie, zmęczony i zasmucony.

Nie padło ani jedno słowo. Tengel podszedł do półki, znajdującej się nad jego łożem, zdjął węzełek Sol i podał jej go. Dziewczynka przyjęła odebraną własność i nie spuszczając z Tengela wzroku podsunęła mu jego pudełeczko.

– Zatrzymaj to do czasu narodzin dziecka – powiedział.

Skinęła głową. Wyszła.

Tengel spoglądał za nią zamglonym wzrokiem. Teraz nie było już odwrotu.

Po wieczerzy nadeszła wiadomość od Charlotty, że chciałaby porozmawiać z Tengelem. Natychmiast wyruszył wąską ścieżką, prowadzącą przez pola. Zachwycił go otaczający krajobraz. Za domami był las, w dole rozciągała się wioska z kościołem. W oddali widać było wodę, nie wiedział jednak, czy to jezioro, czy odnoga fiordu. Musi to sprawdzić. Czeka ich wspaniałe życie!

Charlotta Meiden rozmawiała z nim długo o gospodarstwie. Siedzieli w ogromnej izbie, która właściwie była bawialnią. Wszystko wydawało się nieskończenie duże w tym „zamku”, jak nazywał dwór. Tu również nie było mebli oprócz tych na stałe przymocowanych do ścian, więc cały dobytek Charlotty, który wysłała statkiem, bardzo się przyda.

– A teraz, panie Tengelu – powiedziała oficjalnie – teraz musimy podpisać wszystkie papiery.

Zdrętwiał. A więc jednak nadeszło to, czego obawiał się przez cały czas. Życie byłoby zbyt wspaniałe, gdyby obietnice okazały się prawdą. Teraz ukażą się ciemne strony. Jakież one będą? Zmarszczył czoło.

– Jakie papiery?

– Kontrakt dotyczący zakupu domu. Napisane jest tu, że kupiliście mniejszy dwór za pewną sumę, ale naturalnie to tylko dla formalności. Oczywiście nie musicie nic płacić.

Tengel wstrzymał oddech. Opadł na krzesło, które przygotowała dla niego już dawno, lecz wzbraniał się przed siadaniem.

– Chcecie powiedzieć, łaskawa panno, że… że dworek będzie nasz? Prawnie?

– Oczywiście. Myślałam, że to jasne.

Znów siedział oniemiały. Charlotta czekała. Mimo powagi na twarzy w jej oczach pojawił się błysk nadziei i radość dawania.

– Panno Charlotto, nie możemy tego przyjąć. Doprawdy zrobiliście dla nas więcej niżby należało.

Spoważniała.

– Czy wiecie, panie Tengelu, jakie to uczucie zabić dziecko, gorzko żałować, a potem dostać je z powrotem żywe i zdrowe? Czy rozumiecie to?

– Tak odparł Tengel cicho. – Wiem. Ze względu na Silje chciałem w obu przypadkach spędzić płód. Najpierw Liv… Teraz kocham tę dziewczynkę bardziej niż siebie samego. A potem…

– Dziecko, które ma się urodzić?

– Tak. Sol mnie jednak powstrzymała. W pełni więc rozumiem, co wydarzyło się przed pięciu laty.

Charlotta Spoglądała z podziwem na tego prawdziwego mężczyznę, który krył w sobie tak wiele tajemnic.

– Wy również potraktowaliście mnie z ogromną wyrozumiałością. Samo to, że nie donieśliście na mnie, że zostawiłam w lesie żywe dziecko…

– Nigdy nie przeszło to przez myśl ani mnie, ani Silje, mogę przysiąc.

– Dziękuję! Dzięki wam za to! – Mówiła dalej zamyślona: – Sol… Dziwne dziecko. Właściwie bardzo się jej boję.

– Niepotrzebnie, panno Charlotto. Oddałaby życie za przyjaciół.

– Tak, to już zrozumiałam.

Kiedy Charlotta poprawiała coś przy świeżo zerwanym bukiecie kwiatów, Tengel przyglądał się jej ukradkiem. Nie mógł oprzeć się współczuciu. Była mało urodziwa, a do tego złamana cierpieniem, jakby skamieniała mimo młodego wieku. A przecież miała takie gorące serce! To musiało boleć. Obiecał sobie, że będzie jej wiernym przyjacielem tak długo, jak długo będzie go potrzebować.

– Odeszliśmy jednak od głównego wątku – powiedział szybko. Ja… nie mogę przyjąć takiego daru.

– Spójrzcie na to z mojej strony! Przez te pięć lat moje życie było pustynią bólu. W pewnej mierze czynię to także z egoizmu, będę bowiem mogła przebywać blisko syna. A kiedy nadejdzie czas, odziedziczy on Grastensholm.

Gdyby Tengel już nie siedział, z pewnością opadłby na krzesło ze zdziwienia.

– Cały ten ogromny dwór? Pola, lasy i wszystko?

– Spójrzmy prawdzie w oczy, panie Tengelu. Nigdy nie wyjdę za mąż. Ale wraz z pojawieniem się chłopca moje życie nabrało sensu. Jeżeli taka będzie wola Boga, za kilka lat zabiorę go tutaj. Musi jednak przyjść tu dobrowolnie, to nie jest handel zamienny.

Upłynęło trochę czasu, nim Tengel zdołał pozbierać myśli.

– Jesteście, panno Charlotto, niezwykle szlachetnym człowiekiem – powiedział ciepło.

– Doprawdy? – zapytała z odrobiną goryczy. – W każdym razie to wy, Silje i wasza rodzina, wskazaliście mi drogę.

Na koniec podpisano wszystkie papiery i Tengel się pożegnał.

– Czy nie macie żadnych życzeń? – zapytała Charlotta.

Zatrzymał się w pół drogi ku drzwiom.

– Tak jakby jeszcze było mało – uśmiechnął się, zaraz spoważniał. – Tak, być może miałbym życzenie.

– A więc mówcie!

Mógłbym zająć się tym sam, ale potrzebuję waszej rady i pomocy, by… Sprawa ma się tak: Silje miała kiedyś marzenie. Bardzo chciała, by do jej domu prowadziła aleja lipowa. Oczywiście to było zupełnie nierealne marzenie, w Dolinie Ludzi Lodu panował wówczas największy głód. Ale teraz… Czy moglibyście pomóc mi sprawić jej radość? Gdybyście tylko mogli sprowadzić sadzonki lipy, to…

– Naturalnie! Rozpytam o nie. To nie powinno być trudne.

Kilka tygodni później Tengel kopał głębokie doły po obu stronach drogi prowadzącej do dworku. Na razie miało być ich tylko sześć, gdyż chwilowo nie dało się zdobyć więcej drzewek. Silje i dzieci przyglądały się jego poczynaniom.

– To jest dla mnie, bo ja jestem gospodarzem – powiedział uśmiechnięty, kiedy zasadził pierwsze drzewo. Dzieci zasypały dołek ziemią i wszyscy nogami ubijali ziemię wokół cienkiego pnia.

– A to będzie dla Silje – oznajmił i przeszedł na drugą stronę drogi.

Sol również dostała drzewo. I Dag. I Liv.

– A to ostatnie? – zapytał i popatrzył na Silje.

– Ostatnie jest dla panny Charlotty – powiedziała szybko.

Tengel uśmiechnął się.

– Widzę, że nie chcesz niczego uprzedzać.

– Nie – odpowiedziała mu z nieco niepewnym uśmiechem.

– Dla panny Charlotty – powiedział uroczyście.

– Bo jest taka dobra – dodała Sol.

Jednakże późniejsze zachowanie Tengela lekko zaniepokoiło Silje. Kiedy wszyscy odeszli w kierunku domu, on został jeszcze przy swojej małej alei lipowej. Szedł od drzewa do drzewa i wyglądało, jakby nad każdym z nich odmawiał zaklęcia.

Загрузка...