Rhes siedział w kantorze kończąc rachunki, gdy nagle usłyszał głośne krzyki na dziedzińcu. Brzmiało to, jakby ktoś na siłę chciał wejść do środka. Zignorował hałas; dwaj pozostali Pyrrusanie już odjechali, a on miał jeszcze masę spraw do załatwienia przed powrotem na statek. Jego strażnik Riclan był dobrym sługą i wiedział, jak dbać o swego pracodawcę. Na pewno odprawi niepożądanego gościa. Nagle krzyki urwały się, a w chwilę później rozległ się dźwięk, który podejrzanie przypominał odgłos miecza i zbroi padających na bruk. Czyżby Riclan?…
Rhes nie spał od dwóch dni, a było jeszcze tyle do zrobienia, zanim wyjedzie na dobre. Nie był więc w najlepszym humorze. Przebywanie w towarzystwie tak usposobionego Pyrrusanina jest na ogół wysoce niezdrowe. Kiedy drzwi się otworzyły, wstał, gotów rozszarpać intruza. Najchętniej gołymi rękami, tak by słyszeć trzask łamanych kości. Do środka wszedł mężczyzna z okropną, czarną brodą, ubrany w mundur zaciężnego żołnierza. Rhes zgiął palce w szpony i ruszył do ataku.
— W czym problem? Wyglądasz, jakbyś chciał mnie zabić — zapytał żołnierz w najczystszym pyrrusańskim języku.
— Jason! — Rhes już był przy nim, rozradowany, klepiąc przyjaciela po plecach.
— Spokojnie niedźwiedziu! — wykrzyknął Jason, uwalniając się z jego objęć. Z ulgą padł na stojące obok posłanie.
— Pyrrusańskie powitanie może człowieka okaleczyć, a ja ostatnio niezbyt dobrze się czuję.
— Myśleliśmy, że nie żyjesz! Co się stało?
— Chętnie ci opowiem, ale wolałbym zrobić to przy posiłku. Sam też chciałbym posłuchać, co tu się wydarzyło. Ostatni raz miałem kontakt z polityką na krótko przed tym, jak zepchnięto mnie w przepaść. Jak idzie handel?
— W ogóle nie idzie — stwierdził Rhes ponuro, wyjmując ze schowka mięso i chleb i wyławiając ze swego legowiska butelkę, osnutą pajęczyną.
— Po tym, jak cię zabili — tak przynajmniej sądziliśmy — wszystko się rozleciało. Kerk usłyszał cię przez dentinofon i prawie na śmierć zajeździł swego moropa, spiesząc ci na ratunek. Ale już było za późno — zrzucili cię do Bramy Piekła. Był tam jakiś grajek, który cię zdradził i próbował oskarżyć Kerka, że też jest z innego świata. Kerk zepchnął go ze skały, zanim zdążył powiedzieć za dużo. Temuchin był oczywiście równie wściekły jak Kerk i niewiele brakowało, a wszystko by wybuchło już tam. Ale ty nie żyłeś. Kerk czuł, że jedyne, co może dla ciebie zrobić, to doprowadzić do końca twoje plany.
— Udało się?
— Przykro mi to mówić, ale nie. Temuchin przekonał większość wodzów, że powinni walczyć, a nie handlować. Kerk usiłował przeciągnąć ich na naszą stronę, ale to była przegrana sprawa. Musiałem się w końcu wycofać. Kończę swoją działalność i zostawiam cały ten dobrze prosperujący interes moim pomocnikom. Niech oni go prowadzą. „Plemię” Pyrrusan wraca na statek. Plan się nie powiódł, a innego nie mamy. Postanowiliśmy wracać na Pyrrusa.
— Nie wolno wam! — Jason odpowiedział najgłośniejszym bełkotem, na jaki mając usta wypchane jedzeniem mógł się zdobyć.
— Nie mamy wyboru. Powiedz teraz, jak się tu dostałeś? Tej samej nocy na dno Bramy Piekła wysłaliśmy naszych ludzi. Nie było po tobie śladu, chociaż znaleźli tam parę trupów i jakieś szkielety. Pomyśleli, że spadając musiałeś przebić lód i zostałeś zniesiony z prądem.
— Owszem, ale nie jako trup. Spadłem w zaspę i byłbym tam na was czekał, zmarznięty, ale żywy, gdybym rzeczywiście nie zapadł się pod lód. Strumień płynie przez system jaskiń. Miałem latarkę i więcej cierpliwości, niż przypuszczałem. To było okropne, ale w końcu wydostałem się stamtąd i wylądowałem na nizinach. Załatwiłem paru obywateli i po dość awanturniczej podróży dotarłem do ciebie.
— Miałeś szczęście. Jutro byłoby za późno. O zmroku ma po mnie przylecieć patrolówka. Muszę przepłynąć 10 kilometrów, by dotrzeć na miejsce spotkania.
— Masz więc drugiego wioślarza. Mogę iść w każdej chwili, pod warunkiem, że zabiorę to jedzenie ze sobą.
— Nadam przez radio wiadomość o twoim powrocie.
Przekażę Kerkowi i innym.
Odpłynęli cicho w jednej z łodzi Rhesa. Zanim słońce zetknęło się z widnokręgiem, dotarli do małej, skalistej wysepki. Rhes wybił otwór w poszyciu łodzi i wypełnioną kamieniami, spuścił na wodę. Gładko poszła na dno. Potem nie mieli już nic innego do roboty, jak tylko czekać na przylot rakiety, podziwiając sterty guana i słuchając krzyku morskich ptaków.
Lot był krótki. Clon, siedzący za sterami, przywitał Jasona skinieniem głowy — do tego ograniczyło się całe entuzjastyczne powitanie Pyrrusan, czego się mniej więcej spodziewał.
Na „Walecznym” cała załoga spała, a obserwatorzy byli na posterunkach. Nie zobaczył więc nikogo. Było mu to na rękę, gdyż nadal czuł się zmęczony podróżą. „Plemię” Pyrrusan miało przybyć dopiero następnego dnia, więc towarzyskie spotkania mogły do tego czasu poczekać. Jego kabina wyglądała dokładnie tak, jak ją zostawił; w kącie połyskiwała metaliczna, piekielnie droga „biblioteka”. Co go u licha podkusiło, by ją kupić? Pieniądze wyrzucone w błoto! Kopnął ją, przechodząc obok, ale stopa tylko odbiła się od błyszczącego, jajowatego urządzenia.
— Rupieć — podsumował, waląc w przycisk z napisem „Sieć”. — Na co ty się możesz przydać?
— Czy to pytanie? — zaczęła biblioteka. — Jeśli tak, to sprecyzuj znaczenie słowa „przydać” w tym kontekście.
— Mądrala. Teraz to gadasz, a gdzie byłaś, kiedy cię potrzebowałem?
— Jestem tam, gdzie mnie umieszczono. Odpowiadam na pytania, które mi zadano. Twoje pretensje są bezpodstawne.
— Nie obrażaj przełożonych, maszyno. To rozkaz.
— Tak jest, sir.
— Teraz lepiej. Stworzyłem cię i równie dobrze mogę zniszczyć.
Nalał sobie mocnego drinka z dystrybutora i opadł na fotel. Biblioteka migotała światełkami i mruczała coś do siebie w swoim elektronicznym języku.
— Założę się, że nie masz zbyt wysokiego mniemania o moim planie podbicia tubylców i otworzenia kopalni.
— Nie znam twych planów, więc nie mogę wydać opinii.
— Wcale cię o to nie proszę. Założę się, że sądzisz, iż sama potrafisz wymyślić lepszy?
— Czego ma dotyczyć ten plan?
— Przemian kulturowych. Tak, właśnie tego. Ale wcale cię o to nie pytam.
— Informacje dotyczące przemian kulturowych znajdziesz pod hasłem „historia i „antopologia”. Jeśli nie pytasz, przerwę poszukiwania.
— No dobrze, pytam. Powiedz mi coś o kulturach. Nacisnął wyłącznik i z powrotem usadowił się w fotelu.
Światełka biblioteki zgasły, a monotonne mruczenie zastąpiła cisza.
A więc jednak można to zrobić. Odpowiedź przez cały czas była tutaj — w podręczniku historii, gdyby tylko miał dość oleju w głowie, by do nich zajrzeć. Nie miał usprawiedliwienia dla swojej głupoty. Powinien był skonsultować się z biblioteką, a nie uczynił tego. Ale… może da się jeszcze wprowadzić poprawki? Właściwie, czemu nie?!. Chodził nerwowo po pokoju. Wszystko da się jeszcze naprawić, jeśli to dobrze rozegrać. Nie sądził, by udało mu się przekonać Pyrrusan, że nowy plan się uda. Wątpił nawet, czy uznają to za dobry pomysł. Prawdopodobnie będą absolutnie przeciw. Musi więc działać sam. Spojrzał na zegarek. Rakieta wystartuje po Kerka i resztę nie wcześniej niż za godzinę. Ma więc dość czasu, by się przygotować: napisać przyjacielowi liścik do Mety, niejasno wspominając o swoich planach.
Potem każe donowi, by go podrzucił w pobliże obozu Temuchina. Ten pozbawiony wyobraźni pilot zrobi to bez zbędnych pytań. Tak, to się może udać. Miał zamiar tego dokonać.