9. Elektroniczne przesłuchanie

Brion doszedł do skraju lasu i zatrzymał się przy największym drzewie. Powiódł wzrokiem po trawiastym zboczu, a potem przez pustą równinę aż do błękitnych wód Jeziora Centralnego, które ciągnęło się po horyzont. Było już ciepło i słońce wznosiło się wysoko na niebie. Słyszał za sobą Leę przedzierającą się przez zarośla. Potykała się co chwila i wymrukiwała dławionym głosem jakieś obelgi. Zdolnością empatii wybiegł daleko poza nią aż do kresu swoich możliwości, lecz nie wyczuł żadnego śladu pościgu.

— Czy jest jakiś powód… Nie możemy tu odpoczywać… ani przez chwilę — sapnęła opierając się o drzewo obok niego.

— Nie zgadzam się z tobą. To jest dobre miejsce na postój. — Osunęła się z ulgą na ziemię. — Dopóki mogę stwierdzić, że nikt nas nie ściga, dopóty jesteśmy tu bezpieczni. Kiedy wyjdziemy na równinę, będzie nas łatwo zauważyć. Musimy teraz postanowić, co robimy dalej.

— Może byś tak zdjął z siebie tego siwobrodego starca — powiedziała Lea, wskazując ręką na wiotkie ciało zwisające z jego ramienia. — A może zapomniałeś, że go niesiesz?

Brion spuścił powoli swój bagaż na kupkę liści.

— Nie jest wcale taki ciężki. Jak widzisz, jest bardzo chudy i stary.

— Lepszego nie było?

— Nie. Przypuszczalnie reprezentuje pewien autorytet, ponieważ jest jedyny, który nosi nie mającą praktycznego zastosowania ozdobę. — Brion odchylił na bok zmierzwioną, siwą brodę starca, aby pokazać Lei zawieszony na jego szyi naszyjnik ze zbielałych kości. W przeciwieństwie do reszty, może znać odpowiedzi na interesujące nas pytania.

— Czy chcesz powiedzieć, że kiedy poszedłeś po jeńca, poświęciłeś nieco czasu, aby dokonać jakiegoś wyboru?

— Oczywiście. To była wyjątkowa okazja.

— Mam nadzieję, że kiedyś cię zrozumiem… ale nie nastąpi to dzisiaj. Jestem spragniona, głodna, wyczerpana i czuję się, jakby przeszedł się po mnie ktoś w kolczastych butach. Zastanawiałeś się może nad naszą przyszłością?

— Owszem. Miałem na to trochę czasu podczas marszu. Po pierwsze, musimy pogodzić się z pewnymi nieprzyjemnymi faktami. Straciliśmy całe nasze wyposażenie, które mieliśmy przy sobie, to znaczy jedzenie, wodę, mój nóż…

— Jeżeli jeszcze straciliśmy sterownik radiowy, który schowałeś w kraterze, to już teraz możemy pomyśleć o samobójstwie. Nie mam ochoty znaleźć się w rękach tych typów po raz drugi… — Pochyliła się nad jeńcem, aby przyjrzeć mu się z bliska, po czym zmarszczyła nos z niesmakiem. — Okropny. A jeśli już mówimy o rękach… to czy ten naszyjnik na jego szyi nie jest przypadkiem zrobiony z kości ludzkich palców?

Brion przytaknął.

— To właśnie wydało mi się najbardziej interesujące. Właśnie dlatego go pojmałem. Ten naszyjnik interesuje mnie takie z osobistych względów.

W jego głosie pojawił się cień gniewu, którego wcześniej w nim nie było. Skłoniło ją to do ponownego przyjrzenia się naszyjnikowi. Wśród zbielałych palców znajdował się jeden ciemniejszy. Nie, nie ciemniejszy, ale inny. Przyjrzała mu się bliżej i zobaczyła, że był świeżo obcięty i pokryty jeszcze ciemnymi plamami krwi. W nagłym olśnieniu spojrzała z przerażeniem na Briona. Przytaknął jej z ponurym wyrazem twarzy, unosząc do góry prawą rękę, aby zobaczyła wyraźnie, że ma na niej już tylko cztery palce. Westchnęła głęboko.

— Dlaczego ci to zrobili… są wstrętni! Ukryłeś to przede mną…

— Nie było sensu o tym mówić, skoro nie można już nic na to poradzić. To nic poważnego. Obwiązali rzemieniem kikut, aby zatamować krwawienie. Najbardziej z tego wszystkiego interesuje mnie jednak znaczenie tego aktu. Ten człowiek będzie mógł nam to wyjaśnić. — Okaleczoną ręką wykonał gest oznaczający, że nie ma o czym mówić. — Tą sprawą zajmiemy się później. Teraz, zanim przystąpimy do dalszych działań, musimy ściągnąć lądownik. Mam nadzieję, że twoje obawy związane ze sterownikiem są przedwczesne i że jest tam, gdzie go schowałem. Prawdę powiedziawszy, nie dowiemy się tego, dopóki tego osobiście nie sprawdzimy. Musimy więc jak najszybciej dotrzeć do krateru i ściągnąć lądownik. Wsiądziesz do niego i odlecisz najszybciej, jak to tylko będzie możliwe…

— Bez ciebie? Aż tak bardzo polubiłeś to nieprzyjemne miejsce?

— Niespecjalnie. Ale wyznaczona robota musi być wykonana. Poza tym nie chcę, aby ten typ znalazł się na pokładzie statku.

— Dlaczego? Boisz się, że zawładnie nim?

— Wręcz przeciwnie. Opierając się na odczuciach Vjera, jestem głęboko przekonany, że zabranie któregokolwiek z tych ludzi poza ich naturalne środowisko może być dla nich tragiczne w skutkach. Będę całkowicie bezpieczny, czekając tutaj na twój powrót. Czas, jaki zajmie lądownikowi jedno okrążenie orbity wystarczy ci na skompletowanie sprzętu z listy, którą zaraz sporządzimy. Następnie wylądujesz z całym tym sprzętem.

— Czy nie powinnam na początku zarejestrować tego wszystkiego, co już odkryliśmy?

— Ta sprawa to pozycja numer jeden na liście. Kiedy to skończysz, będziesz musiała szybko skompletować sprzęt, którego będziemy potrzebowali. Niestety nie da się uniknąć tego, że będzie on zawierał dużo metalu. Nadal uważam, że bardzo ważne jest, żeby nie posiadać przy sobie żadnego metalu. Jeśli okaże się, że tamto skrzydło samolotu jest nietknięte, będzie to oznaczało, że będziemy mogli ukryć tam wszystkie zawierające metal przedmioty do czasu, kiedy będą nam potrzebne.

— Takie, jak na przykład granaty ogłuszające, parę rozpylaczy?

— Mniej więcej to miałem na myśli. Nie mam ochoty na powtórkę dzisiejszej nocy.

— Ani ja. — Wyraźnie zmęczona podniosła się. — Jeśli jesteś gotowy, możemy ruszać w dalszą drogę. Czuję ciarki na skórze, siedząc tu zwrócona plecami do tych drzew.

— Musisz przejść próbę, abyśmy mogli stwierdzić, czy masz zdolności empatyczne — powiedział Brion, podnosząc i kładąc sobie na ramię wciąż nieprzytomnego starca. — Szukają nas już, czuję to od kilku minut. Wyczuwam jednak tylko ich zaniepokojenie i dezorientację, z czego wnioskuję, że nie natrafili jeszcze na nasz ślad.

— Teraz mi mówisz! Ruszajmy. — Wyprostowała się i skierowała się w dół wzgórza.

Brion ruszył za nią truchtem i po kilku krokach przegonił ją.

— Pobiegnę przodem — powiedział. — Kiedy znajdziemy się na otwartej przestrzeni, na pewno od razu nas zobaczą. Dlatego właśnie chcę jak najszybciej ściągnąć lądownik.

— Nie trać czasu na gadanie… biegnij! Będę biec za tobą.

Biegła najszybciej jak mogła, ale nie nadążała za nim. Brion pędził dużymi susami prosto w stronę krateru. Lea co chwilę oglądała się za siebie. Po pewnym czasie musiała zwolnić i przejść pewien odcinek, aby odsapnąć, po czym — ponownie zerwała się do biegu. Z trudem wbiegła na niewielkie wzniesienie. Kiedy znalazła się na jego wierzchołku, zobaczyła daleko przed sobą, jak Brion wychodzi z krateru… i wymachuje czymś połyskującym w słońcu. A więc sterownik był na miejscu!

— Lądownik jest już w drodze — powiedział Brion, kiedy dowlekła się do niego. — I jak na razie nie widać, aby ktoś nas ścigał.

— Nigdy w życiu… tak się nie zmęczyłam — wysapała, osuwając się na ziemię.

Brion położył obok niej sterownik i pobiegł z powrotem do krateru.

— Daj mi znak, kiedy stary się poruszy — powiedział. — Chcę jeszcze raz skopiować tamtą tabliczkę znamionową, którą znalazłem obok skrzydła. Tamta kopia przepadła, ponieważ wyryłem ją na butelce od wody. Kiedy znajdziesz się w statku, zakoduj tę kopię za pomocą modemu — dodał i zniknął za krawędzią.

Lea spojrzała na naszyjnik zawieszony na szyi chrapiącego starca i wzruszyta ramionami. Cóż za zezwierzęceni ludzie! Odciąć tak po prostu człowiekowi palec. W jakim celu? To musi oznaczać dla nich coś ważnego, coś związanego z jakimś rytuałem. Na pewno Briona boli ta ręka, a mimo to nie uskarża się. Jest niezwykły pod każdym względem. Ten kikut musi zostać zdezynfekowany, aby nie wywiązało się zakażenie. Apteczka powinna być umieszczona na samej górze listy. Można będzie spowodować odrośnięcie palca, ale nie da się usunąć teraz bólu i niewygody.

— Skopiowałem te znaki na tym kawałku kory — powiedział Brion, wyszedłszy z krateru. — Rozumiesz coś z nich?

Obróciła korę na wszystkie strony i pokręciła głową przecząco.

— To żaden ze znanych mi języków, mimo iż te symbole wyglądają mi znajomo. Być może banki pamięci zawierają coś…

Siwowłosy jeniec otworzył oczy i zaczął trząść się i ochryple krzyczeć. Pełznął, próbując uciec od nich. Brion wyciągnął rękę i złapał go, a następnie nacisnął kciukiem szyję pod uchem. Jeniec drgnął konwulsyjnie dwa razy i zamarł w bezruchu.

— Widziałaś? — zapytał.

— To, jak go obezwładniłeś? No pewnie. Musisz nauczyć mnie tej sztuczki.

— Nie, nie to. To, na co patrzył, kiedy zaczął wrzeszczeć. Sterownik radiowy.

— Czyżby wiedział, co to?

— Raczej w to wątpię. Ale to musi oznaczać dla niego coś przerażającego, coś, co musimy wyjaśnić. — Brion odwrócił głowę na bok, nadsłuchując. — Lądownik się zbliża. Musisz zapamiętać teraz spis rzeczy, których będziemy potrzebowali.


Lądownik stał na ziemi niecałe dwie minuty. Briona niepokoiła każda upływająca sekunda. Nawet kiedy statek startował z Leą na pokładzie, niepokój go nie opuszczał. Statek wylądował bezpiecznie dwa razy, co mogło oznaczać, że to miejsce nie jest pod stałą obserwacją. Każde kolejne lądowanie zwiększało jednak niebezpieczeństwo wykrycia. Mimo to musieli pozostać w tym rejonie, ponieważ łowcy byli jedynym kluczem, jaki mieli do rozwiązania śmiertelnej zagadki tej planety. Nie mając wyboru, postanowił odpędzić od siebie myśl o grożącym mu niebezpieczeństwie, koncentrując uwagę na uruchomieniu przemądrzałej maszynki tłumaczącej.

Niewielkie, metalowe pudełko zawierało mnóstwo skomplikowanych obwodów i podzespołów. Tłumacz realizował swoje funkcje za pomocą projektora holograficznego, który wyświetlał w powietrzu trójwymiarowy obraz. Pierwszy, jaki się pojawił, przedstawiał nachyloną, białą powierzchnię z widniejącymi na niej instrukcjami. Brion przeczytał je i za pomocą odpowiednich przycisków zakodował w urządzeniu te, które go interesowały. — Instrukcje zniknęły i na ich miejscu ukazał się obraz nauczyciela. Był to starszy mężczyzna ubrany w prosty, szary strój, siedzący ze skrzyżowanymi nogami przed stojącym na ziemi pudełkiem bez wieka. Brion przełączał przyciski, aż przetworzył jego ubranie na szatę okrywającą go od pasa do ud i wydłużył mu włosy. Mimo iż jeniec był o wiele brudniejszy, jego nauczyciel niewiele różnił się od niego.

Brion spojrzał na nieruchomy, trójwymiarowy wizerunek i z uznaniem pokiwał głową. Był niezły. Dotknięcie ostatniego przycisku sprawiło, że obraz zniknął, cofając się w przestrzeni. Gdy tylko programowanie dobiegło końca, Briona ponownie ogarnął niepokój. Drążył go, mimo iż Lea krążyła już bezpiecznie po orbicie. Jedyną rzeczą, która naprawdę mogła go w tej chwili niepokoić, byli pozostali członkowie plemienia jeńca. Na razie nie widział jednak żadnych oznak ich zbliżania się ani nie czuł ich obecności. Sekundy mijały powoli.


Do powrotu lądownika nie zaobserwował nic podejrzanego. Zerwał się na nogi i pomachał ręką.

— Rzucaj mi sprzęt po jednej sztuce — zawołał do Lei, kiedy otworzyła się śluza powietrzna. — A potem zejdź jak najszybciej!

Było to niebezpieczne, ale jednocześnie był to najszybszy sposób otrzymania sprzętu luzem. Chwytał jeden po drugim ciężkie pojemniki i ustawiał je obok siebie. Kiedy Lea schodziła po drabinie, przeniósł je kolejno do krateru. Po usunięciu wszystkiego wysłali lądownik z powrotem na orbitę. Gdy zniknął, a na niebie nie było widać oznak odwetu, mogli odpocząć. Lea pogroziła pięścią w kierunku odległych wzgórz.

— Hej, wy tam, możecie teraz wrócić tutaj i spróbować sprawić nam kłopoty. Ale tym razem spotka was niemiła niespodzianka! Przyjemność będzie po mojej stronie. Żaden z was, śmierdziele, nie jest wart palca z ręki Briona!

— Doceniam twoją troskliwość — powiedział Brion, nakładając bandaż na antyseptyczną piankę, którą spryskał kikut po odciętym palcu. Spojrzał na więźnia. Widzę, że nasz gość znowu się budzi.

— Przygotuję nam coś do jedzenia, a ty włącz to urządzenie. Zobaczymy, czy da się nawiązać z nim jakąś rozmowę.

Technika edukacji była niezwykle powolna, ale nadzwyczaj precyzyjna. Warunkiem jej powodzenia była stała aktywność ucznia. Z początku okazała się mało skuteczna, ponieważ jeniec był całkowicie bierny. Nie dlatego, że był temu przeciwny, ale dlatego, że był śmiertelnie przerażony.

Zanim starzec odzyskał przytomność, Brion wyczuł to poprzez zmianę rytmu jego fal mózgowych. Najpierw był niepokój i uczucie bólu aż do chwili otwarcia oczu. Potem pojawił się paniczny strach. Taki sam, jaki opanował Vjera, kiedy po raz pierwszy zobaczył Briona. Ten był jednak gorszy, ponieważ nie słabł ani na chwilę. Kiedy jeniec spojrzał na Briona, próbował uciec, kwiląc z przerażenia. Brion złapał go za nogę w kostce i w tym samym momencie strach starca wzrósł jeszcze bardziej. Zaczął lamentować i drżeć konwulsyjnie. Przewrócił oczy, tak że było widać tylko białka i zemdlał. Brion poszedł po apteczkę.

— Zjesz coś? — zapytała Lea, kiedy wszedł do krateru.

— Za chwilę. Ten tam niespecjalnie pali się do współpracy i muszę mu zrobić zastrzyk ze skopolaminy, tak jak przewiduje instrukcja.

Delikatny zastrzyk z podskórnej strzykawki ciśnieniowej przywrócił jeńcowi świadomość. Brion schował szybko strzykawkę, aby starzec nie zdążył jej zobaczyć. Tym razem odrętwienie przemogło strach. Poruszył się niezdarnie, łypiąc podejrzliwie na Briona z lękiem w oczach. Brion nie reagował. Usiadł na ziemi i czekał. Patrzył jak jeniec spogląda na holograficzną postać i w pewnym momencie poczuł pierwszy impuls zainteresowania z jego strony. Obserwowana postać jawiła mu się jako jego rówieśnik. Jako człowiek, którego cechuje niezwykłe opanowanie, gdyż siedział całkowicie nieruchomo i jedynie ledwie widocznie oddychał. Bez tej komputerowej symulacji życia ów wizerunek wyglądałby jak posąg. Kiedy ciekawość starca wzrosła jeszcze bardziej, Brion wypowiedział łagodnie słowo uruchamiające program. — Zacznij.

Jeniec spojrzał na Briona z nagłym strachem, a potem z powrotem na holograficzną postać, która po raz pierwszy się poruszyła. Nauczyciel pokłonił się i uśmiechnął, a następnie sięgnął do stojącego przed nim otwartego pudełka. Wyjął z niego coś, co wyglądało jak zwykły odłamek skały.

— Skała — powiedział. — Skała… skała.

Za każdym razem, kiedy wypowiadał to słowo, kłaniał się i uśmiechał. Następnie wyciągnął ją przed siebie i zadał pytanie. Jeniec gapił się jedynie, mając w głowie kompletny zamęt.

Z nieskończoną, mechaniczną cierpliwością nauczyciel powtórzył demonstrację i zadał to samo pytanie. Starzec znowu nie zareagował. Podczas trzeciej powtórki nauczyciel nie uśmiechał się już, a kiedy starzec i tym razem nie odpowiedział na jego pytanie, skrzywił twarz, szczerząc zęby i zmarszczył brwi, aby okazać gniew, stan emocjonalny istniejący w usankcjonowany sposób, jak stwierdzili antropolodzy, w każdej kulturze. W odpowiedzi starzec cofnął się, jęcząc ze strachu. Podczas następnej powtórki, kiedy nauczyciel rzucił skałą w jego kierunku, wyjąkał „Prtr”. Nauczyciel uśmiechnął się i ukłonił się, po czym wykonał kilka przyjaznych gestów. Proces nauczania zaczął się.

Brion zszedł z linii wzroku starca, żeby swoim widokiem nie zakłócać jego uwagi. Patrzył, jak nauczyciel przelewa wodę z jednego pojemnika do drugiego, nie roniąc ani kropli.

— Działa? — zapytała Lea.

— Zawsze. To samouczący się program. Jak tylko uczeń zapamięta jakieś słowo, program powtarza je w celu ich utrwalenia. Wraz ze wzrostem zasobu słów ucznia przyśpiesza proces uczenia. Już wkrótce będziemy mogli zadawać mu pytania. Z początku proste, ale potem coraz bardziej abstrakcyjne. Kiedy stary się zmęczy, urządzenie zrobi przerwę na odpoczynek. Następnie będzie mogło nauczyć nas wszystkiego, czego samo się nauczyło.

— Ćwicząc nas i poprawiając nasz akcent, gramatykę i inne rzeczy, tak?

— Zgadza się. No, gdzie jest to jedzenie, o którym mówiłaś? Nie muszę na niego patrzeć, aby go upilnować. Po jego emocjach będę w stanie powiedzieć, czy coś zamierza.

Było późne popołudnie, kiedy starzec zaczął się kiwać ze zmęczenia. Podaną mu przez Briona wodę w drewnianej czarce wypił, głośno siorbiąc.

— Jak się nazywa? — zwrócił się Brion do HPJ.

— Uczeń nazywa się Ravn. Ravn. Powtarzam, Ravn… — Wystarczy. — Brion obrócił się i uśmiechnął się szeroko. — Ravn, witamy w ludzkiej rodzinie!

Загрузка...