Kapitan MLuta mógłby mieć wiele przezwisk, ale nigdy, w najśmielszych nawet wyobrażeniach, nie sądził, by nazwano go pilotczyną. Stał twarzą w twarz z Brionem Branddem. Spoglądali na siebie groźnie. Obaj byli mężczyznami rosłymi, krzepkimi i wysokimi… przy czym kapitan był nawet nieco wyższy. Był tak samo umięśniony jak Brion… i równie wojowniczy. Byli bardzo podobni do siebie, z jednym wyjątkiem: skóra Briona miała kolor opalenizny, kapitana zaś głębokiej czerni.
— Odpowiedź brzmi nie — powiedział kapitan MLuta chłodno, a w głosie jego wyczuwało się rosnącą złość. Proszę opuścić mój mostek!
— Chyba pan mnie dobrze nie zrozumiał, kapitanie. To była moja nieformalna prośba.
— W porządku. Pańska nieformalna prośba została odrzucona!
— Jeszcze nie powiedziałem, dlaczego się z nią do pana zwróciłem…
— I nie będzie pan miał okazji, dopóki będę miał tu coś do powiedzenia. A będę miał. Jestem kapitanem tego statku. Mam załogę, pasażerów i ładunek, za który odpowiadam. A także rozkład lotu. To jest dla mnie najważniejsze. Ze wszystkiego. Już i tak wasi ludzie zakłócili lot, aby umożliwić panu spotkanie z tym człowiekiem. Zgodziłem się na to, ponieważ poinformowano mnie, że to nagły wypadek. Teraz już po wszystkim. Wyjdzie pan sam, czy mam pana wyrzucić?
— Proszę spróbować.
Głos Briona był cichy, prawie jak szept. Jego pięści byty jednak zaciśnięte, a mięśnie napięte, kiedy patrzył gniewnie na kapitana, który odwzajemniał jego spojrzenie. Carver ruszył do przodu kuśtykając i z trudem wcisnął się między nich.
— To zaszło już za daleko — powiedział. — Zmuszony jestem interweniować, zanim będzie za późno. Brandd, proszę iść do doktor Morees. Natychmiast.
Brion wziął głęboki oddech i rozluźnił mięśnie. Carver miał rację, niemniej Brion żałował, że kapitan nie spróbował i nie dał mu szansy rozstrzygnięcia sprawy. Obrócił się na pięcie i podszedł do Lei, która siedziała w pobliżu na przymocowanym do ściany fotelu. Gdy tylko Brion i kapitan zostali rozdzieleni, Carver sięgnął zdrową ręką do bocznej kieszeni i wyjął z niej kartkę papieru, rzucił na nią przelotne spojrzenie i schował ją z powrotem.
— Mieliśmy nadzieję, że zgodzi się pan z własnej woli, kapitanie MLuta. Teraz, dobrowolnie czy nie, pomoże nam pan.
— Oficer wachtowy — powiedział kapitan do mikrofonu na kołnierzu. — Natychmiast na mostek z trzema ludźmi. Uzbrojonymi!
— Proszę zaraz odwołać ten rozkaz — powiedział Carver zdenerwowany. — Proszę za pomocą radiostacji nadświetlnej skontaktować się ze swoją bazą. Niech pan poprosi o Kod Dp — L.
Kapitan odwrócił się gwałtownie i pochylił nad kaleką.
— Skąd pan ma ten kod? — rzucił ostro. — Kim pan — Żadnych dalszych pytań, jeśli łaska. Niech pan połączy się z nimi i powie, że nazywam się Carver. Proszę im powiedzieć, że jestem tu z panem.
Kapitan nie odpowiedział, ale wszyscy troje usłyszeli, jak odwołuje wezwanie o zbrojne wsparcie.
— Co to za czary? — zapytał Brion, kiedy Carver opadł ciężko na fotel obok.
— To kopniak, a nie czary. Roodepoort, rodzinna planeta kapitana, należy do tych, które wiele zawdzięczają Fundacji. Być może jej mieszkańcy nie wiedzą o tym, ale rząd wie. Płacą nam co roku całkowicie dobrowolnie duże datki.
Brion pokiwał głową.
— To znaczy, że Roodepoort jest jedną z tych planet, którym pomogliśmy w przeszłości wybrnąć z kłopotów? — Zgadza się. Dlatego zawsze możemy prosić ich o pomoc, bez względu na jej rozmiary. Tego rodzaju długi odbieramy tylko w nagłych wypadkach. Szef ich agencji kosmicznej został poinformowany o mojej obecności tutaj i miał oczekiwać na wiadomości ode mnie. Jest bardzo zajęty i nie sądzę, aby był zadowolony z zawracania mu głowy tą sprawą. Kapitan będzie z nami współpracował bez względu na to, czy będzie mu się to podobało, czy nie.
Nie musieli długo czekać. Kapitan wrócił na mostek i stanął przed Carverem. Widać było, że gotuje się wewnętrznie, ale Carvera nie wzruszało to w najmniejszym stopniu.
— Kim pan jest, panie Carver? Kim pan jest, że może pan wydawać takie rozkazy?
— Skoro ma pan już rozkazy, nie wystarcza to panu? — Nie. Zgodnie z kosmicznym prawem tylko ja mogę wydawać rozkazy na tym statku. Teraz prawo to zostało złamane. Mój autorytet został podważony. A jeśli nie zastosuję się do tych instrukcji?
— Może pan to zrobić. Ale kiedy wróci pan do swojego portu, będzie miał pan niemało kłopotów.
— Kłopotów? — uśmiechnął się gorzko kapitan. — Pójdę na zieloną trawkę. Będę skończony.
— Zatem zna pan cenę za swoją ciekawość. Proszę mi wierzyć, kapitanie, nie chcę, aby miał pan kłopoty z mojego powodu. Ta zmiana kursu jest sprawą niezwykłej wagi. Powiem panu tyle, ile mogę. To akcja Fundacji. Kiedy wróci pan do domu, może pan zapytać swoich przełożonych, ludzi, którzy wydali panu ten rozkaz, o co chodzi. Do nich należy decyzja o tym, co powinien pan wiedzieć. Mogę jedynie dodać, że ta zmiana kursu nie jest bezcelowa. Właśnie zginęli ludzie i bez wątpienia w przyszłości zginie ich jeszcze więcej. Czy to wystarczy, aby zaspokoić pańską ciekawość?
Kapitan uderzył zaciśniętą pięścią w otwartą dłoń drugiej ręki.
— Nie — powiedział. — Nie zaspokaja! Ale widzę, że na razie będzie musiało mi wystarczyć. Zrobimy ten przystanek, ale nigdy więcej nie chcę was widzieć na ; pokładzie mojego statku. Nie chcę, aby przytrafiło mi się , to po raz drugi!
— Uszanujemy pańską wolę, kapitanie. Naprawdę bardzo mi przykro, że tym razem musiało to przybrać taki obrót.
— Żegnam panów. Zostaniecie powiadomieni o przesiadce.
— Nie zyskałeś tu przyjaciela — powiedziała Lea, kiedy drzwi zatrzasnęły się za nimi.
Carver wzruszył jedynie ramionami. Był zbyt zmęczony, aby rozwodzić się nad tym.
— Wracam do mojej kajuty — powiedział. — Przyłączę się do was, kiedy nadejdzie pora przesiadki. Cała przyjemność, jaką sprawiała Lei i Brionowi ta podróż, prysła bezpowrotnie. Obejrzeli ponownie zapis relacji Hartiga, a następnie przesłuchali go jeszcze kilka razy, aż w końcu dokładnie go zapamiętali. Brion ćwiczył w sali gimnastycznej statku nieświadomy tego, że jego zdolność podnoszenia ciężarów i doskonała kondycja wpędziły w kompleksy tamtejszego instruktora. Lea próbowała odpocząć i odzyskać siły. Nie miała pojęcia, co spotka ich na Selm — II, niemniej nie wątpiła, że będzie tam nadzwyczaj niebezpiecznie. Czekanie stawało się nieznośne i gdy w końcu nadeszła pora przesiadki, przyjęli to z ulgą. Podczas samych przenosin ze statku, kapitana nie było nigdzie w pobliżu.
— I co dalej? — zapytał Brion, kiedy cała trójka wyszła z wahadłowca wewnątrz ogromnej śluzy powietrznej statku flagowego Fundacji.
— To zależy całkowicie od was — powiedział Carver. — To wasz przydział. Teraz wy decydujecie.
— Gdzie jesteśmy?
— Na orbicie wokół Selm — II.
— Chcę ją zobaczyć.
— Na dolnym pokładzie jest kabina obserwacyjna. Tędy, proszę. Wezwę tam dowódcę akcji.
Był to duży i szybki statek Minęli automaty sklepowe i wnęki magazynowe i zatrzymali się na. wprost przesuwających się automatycznie platform dźwigowych zapełnionych ogromnymi ładunkami. W kabinie obserwacyjnej, do której wkrótce dotarli, nie było nikogo. Stanęli na przezroczystej podłodze i spojrzeli w dół. Pod nimi znajdowała się błękitna kula planety, w połowie pogrążona w cieniu, w połowie oświetlona jaskrawym światłem rodzimej gwiazdy Selm, słońca tego samotnego świata.
— Stąd wygląda jak każda inna planeta. Co było przyczyną; że się nią zainteresowano? — spytał Brion. — Wszystko zaczęło się od rutynowego badania.
Podczas normalnego komputerowego przeszukiwania danych sprzed Upadku odkryto listę transportów wysyłanych na różne planety należące do dawnego Imperium Ziemskiego. Większość z nich była nam znana, ale kilka było oczywiście nowych. Ich współrzędne przekazano do Fundacji w celu nawiązania kontaktu i identyfikacji. Ponieważ obserwacja z orbity nie wykazała istnienia tam miast ani osad, planeta miała być zbadana na końcu. Nie stwierdzono takie obecności fał radiowych na żadnym zakresie.
— Zatem nie ma tam ludzi ani żadnych oznak cywilizacji… poza kilkoma ogromnymi pobojowiskami?
— Tak… — powiedział Carver — i to nas właśnie zaintrygowało. To militarne złomowisko, w pobliżu którego wylądowali Marcill i Hartig, było największym, jakie dotąd odkryto. A jest ich sporo.
— Sprzęt wojenny… bez żołnierzy. Gdzie są ci wszyscy ludzie? Pod ziemią?
— Być może. To właśnie będziesz musiał stwierdzić, kiedy tam bezpiecznie wylądujesz. Sama planeta wygląda dość atrakcyjnie. Te białe czapy, które tam widać, to lód i śnieg. Jest tam oczywiście sporo wody. Są wyspy i archipelagi, a także jeden duży kontynent. O, tam. Po części panuje teraz na nim noc. Ma w przybliżeniu kształt dużej misy otoczonej łańcuchami gór. W jego środku znajdują się trawiaste równiny i porośnięte lasami wzgórza. Mnóstwo jezior, wliczając w to jedno duże, prawie na środku. Od niego odbijają się te promienie słoneczne. To prawdziwy śródlądowy ocean. Dostaniesz szczegółowe dane na ten temat.
— Jaki jest tam klimat?
— Znakomity. Przynajmniej na równinach otaczających to gigantyczne jezioro. W górach jest nieco zimniej, ale na mniejszych wysokościach jest ciepło i przyjemnie.
— W porządku. Pierwszą rzeczą, której potrzebujemy, to środek transportu. Co jest do dyspozycji?
— Tym zajmie się dowódca akcji. Proponuję, byście wcięli jeden z lądowników. To są dobrze wyposażone statki, o stosunkowo dużej mocy, w których jest dosyć miejsca na niezbędny sprzęt dodatkowy. Są też dobrze uzbrojone. Technicy zadbają już o to, aby znalazł się na nich najnowszy sprzęt bojowy i urządzenia obronne.
Brion uniósł wysoko brwi słysząc te słowa.
— Działka niewiele pomogły Hartigowi, o ile mi wiadomo.
— To doświadczenie może nam pomóc.
— Nie szafuj tak beztrosko słowem my — powiedziała Lea — o ile nie zamierzasz lecieć z nami.
— Przepraszam. Możecie otrzymać wszelką broń, jaką zechcecie. Zarówno ręczną, jak i pokładową. Wybór sprzętu należy do was.
— Mogę dostać listę sprzętu, jakim dysponujecie? — zapytał Brion.
— Ja się tym zajmę — powiedział czyjś głos. Odwrócili się i zobaczyli szczupłego, siwowłosego mężczyznę, który wszedł niezauważenie podczas ich rozmowy. Rzucił jakieś polecenie do mikrofonu przymocowanego do pasa przekaźnika, spojrzał na nich i dodał:
— Jestem Klart, wasz dowódca akcji. Do mnie należy udzielanie rad, a takie dopilnowanie, abyście dostali to, czego chcecie i czego potrzebujecie. Spójrz na tamten ekran, znajdziesz tam spis wszystkiego, czym dysponujemy.
Spis sprzętu był długi i szczegółowy. Brion przeglądał go razem z siedzącą obok Leą, dotykając ekranu w miejscach, gdzie pojawiały się te pozycje, które ich interesowały. Z wolna zaczął piętrzyć się obok stos wydruków. Gdy skończyli, Brion zważył je w dłoni i rzucił przelotne spojrzenie na planetę pod sobą.
— Podjąłem decyzję — rzekł. — I mam nadzieję, że Lea zgodzi się ze mną. Lądownik zostanie wyposażony we wszystkie najpotężniejsze bronie, jakie tylko są tu dostępne. Zabierzemy także wszelki możliwy sprzęt, jaki może przydać się nam na tej planecie. Kiedy zostaniemy w to wszystko zaopatrzeni, wyląduję na niej sam, bez żadnych urządzeń, bez niczego, co by posiadało cokolwiek metalowego. Nawet z gołymi rękami, jeśli zajdzie taka potrzeba. Nie uważasz, Lea, że w tych warunkach będzie to najrozsądniejsze?
Jej niema, wyrażająca przerażenie twarz była jedyną odpowiedzią.