Nie było żadnego logicznego powodu, aby wahać się u wylotu kanionu, ale logika nie miała tu nic do rzeczy. Brion zeskoczył z tarasowatego zbocza i zatrzymał się. Zamarł w bezruchu i nadsłuchiwał. Po obu jego stronach wznosiły się wysoko skaliste ściany, tworzące naturalny korytarz wrzynający się głęboko w głąb wzgórza. Widział przed sobą tylko niespełna półkilometrowy odcinek wąwozu, potem skręcał on w bok, niknąc z pola widzenia. Dno porośnięte było kiedyś trawą i krzakami. Teraz były one starte na pył, a ziemia pokryta bruzdami. Jedyne ocalałe resztki roślinności znajdowały się tuż przy skalistych ścianach. Reszta była zmiażdżona i zniszczona przez gąsienice przejeżdżających tędy armii. Pojazd za pojazdem wrzynał się w kamieniste podłoże, aż zamieniło się ono w gąszcz przenikających się nawzajem śladów. Spojrzawszy w dół Brion stwierdził, że stoi w jednym z takich śladów: we wgłębieniu o powierzchni ponad metra kwadratowego. Była to zaledwie część śladu pozostawionego przez gigantyczną maszynę — jedną z bardzo wielu. Przejechała tędy cała armia tych maszyn i jak sądził, dalsze mogły w tej chwili zbliżać się do niego. Zamierzał stawić czoła tej armii… W pojedynkę?
— Tak — krzyknął głośno, uśmiechając się przy tym. Szanse nie były zbyt duże, ale na inne nie mógł liczyć. Każda chwila zwłoki zmniejszała je, z każdą mijającą sekundą bowiem rosło prawdopodobieństwo natknięcia się na wroga w tym wąskim kanionie. Ruszył biegiem do przodu.
Skaliste ściany przesuwały się obok. Pod stopami czuł porytą bruzdami, nierówną ziemię. Po blisko godzinie równomiernego biegu zaczął oddychać z coraz większym trudem i musiał zwolnić krok do szybkiego marszu. Szedł tak, aż oddech wrócił mu do normy, po czym ponownie przyśpieszył. Połykał kilometr za kilometrem, ale wygląd kanionu się nie zmieniał. Po południu skaliste ściany zaczęły się obniżać i w końcu wyszedł na skalistą nieckę, otoczoną górami.
Była to dobra okazja, żeby zrobić postój na odpoczynek. Po raz pierwszy zszedł z wyraźnego ciągu śladów i wdrapał się na zbocze porośnięte trawą między otoczakami. Z tego miejsca poryta droga była Wyraźnie widoczna. Przebiegała przez nieckę i ginęła w następnym wąwozie, po przeciwnej stronie. Po wypiciu kilku łyków wody położył się na wznak i zamknął oczy. Postanowił zdrzemnąć się z godzinę, a potem ruszyć w dalszą drogę. Na tej wysokości o zmierzchu robiło się chłodno, pomyślał więc, że właściwsze byłoby spanie w dzień, a maszerowanie w nocy. Wiedział, że jego metabolizm bez trudu zaadaptuje się do takiej zmiany. Na Havrk, gdzie mieszkał, żywność musiała być gromadzona w czasie krótkiego lata, aby można było potem przetrwać bardzo długą zimę. Wytrzymywał już kiedyś cztery czy pięć dni bez snu i wiedział, że może to bez trudu powtórzyć. Trawa była miękka, a wnęka osłonięta od wiatru i ogrzana promieniami słonecznymi. Ułożył się wygodnie i po chwili już spał.
O zaplanowanej porze otworzył oczy i spojrzał na bezchmurne niebo. Słońce skryło się za wzgórzami i w cieniu szybko robiło się zimno. Ślad w dole nadal był pusty. Umieścił wygodnie na biodrze nóż, wypił łyk wody i ruszył w drogę.
Kanion za niecką był szerszy, lecz miał ostrzejsze zakola, przez co Brion miał skrócone pole widzenia. Zwalniał przed każdym zakrętem, zachowując ostrożność, dopóki nie stwierdził, że traci w ten sposób za wiele czasu. Co się ma stać, stanie się i tak Wiedział, że nie będzie mógł nic na to poradzić. Musiał się pośpieszyć. Pieprzony fatalizm…
Dno doliny przeszło w litą skałę, porysowaną i pożłobioną stalowymi gąsienicami. Mimo to było znacznie równiejsze od pooranej ziemi. Kiedy przyzwyczaił się do równomiernego rytmu marszu, stwierdził z zadowoleniem, że przemieszcza się ze stałą szybkością i ma regularny oddech. Był prawie zrelaksowany. Z głuchym odgłosem kroków szedł wzdłuż ostrego zakrętu, gdy nagle w odległości kilku metrów przed sobą zobaczył uzbrojony pojazd. Nikłe światło odbijało się od jego powierzchni. Czterolufowa wieżyczka skierowana była w niebo. W jednej chwili obróciła się i skierowała na niego. Skoczył za najbliższą skałę, ale cztery czarne lufy mimo to w dalszym ciągu wycelowane były w jego stronę. Odłamki trafią go od tyłu, niemożliwe, aby go minęły… Upadł na ziemię, przetoczył się i odepchnął od twardej skały, zaskoczony, że jeszcze żyje. Nic się nie stało. Działa milczały.
Brion leżał ciężko dysząc i nadsłuchiwał szczęku gąsienic, kiedy pojazd ruszył do przodu. Wiedział, że go nie przegoni. Czy mógłby się wydostać z tej pułapki? Nie, ściany doliny były gładkie i strome. Nie było stąd ucieczki.
Odgłos silnika był głośny i chrapliwy. Zgrzyt metalu odbił się echem od ścian wąwozu. Silnik pracował na pełnych obrotach, ale nierówno. Po chwili zgasł i zapadła niepokojąca cisza. Maszyna nie jechała już po niego, ale nadal stała na jego drodze. Dlaczego się zatrzymała? Brion wykonał głęboki oddech i powoli wstał. Został oszczędzony, ale na jak długo? Co powinien teraz zrobić? Zaraz będzie zupełnie ciemno. Może uda mu się po ciemku przejść niepostrzeżenie obok tego czołgu. Nie, mrok nie stanowi żadnej przeszkody dla tej maszyny. Jej czujniki będą działały równie skutecznie. Wracać? Mógłby, ale to byłby koniec. Poddanie się. Zaszedł za daleko, aby się teraz cofać. Ale dlaczego ten czołg nie strzelił do niego? Ciekawość brała górę nad ostrożnością.
Posuwając się powoli, centymetr po centymetrze, podpełzł do skał i podniósł głowę. Przypadł do ziemi, kiedy zobaczył, że zagląda prosto do wnętrza luf. Czołg nadal nie strzelał. Przecież wiedział, że Brion jest tutaj, dlaczego więc się wahał? Zabawa w kotka i myszkę? Nie, nie mógł być zaprogramowany na nic innego poza niszczeniem. Co wobec tego robi?
Podniósł spory odłamek skalny i rzucił go jak granat w powietrze. Odłamek spadł na ziemię z hukiem i Brion ponownie podniósł głowę. Wieżyczka skierowała się na skałę, a potem z jękiem agregatów znów spojrzała na niego. Tym razem nie ruszał się. Czołg miał już dwa razy okazję, żeby go zabić i nie zrobił tego. Jeśli teraz w końcu wystrzeli, nigdy nie dowie się, dlaczego nie zabił go od razu. Minęła jedna sekunda… dwie… trzy. Działa nadal milczały. Ośmielony tym obrotem sprawy wyszedł z ukrycia i ruszył naprzód. Działa przesuwały się za nim, cały czas trzymając go na muszce. Brion zatrzymał się, kiedy silnik zaryczał znowu i czołg zadrżawszy, posunął się kilka centymetrów do przodu, po czym stanął. W tym momencie dopiero Brion zauważył, że maszyna miała rozerwaną gąsienicę i nie mogła jechać. Gdyby udało mu się przedostać za niego, czołg nie mógłby go ścigać! Ruszył biegiem wzdłuż wąwozu, wiedząc, że działa cały czas podążają za celem. Kiedy zrównał się z czołgiem, a potem go mijał, działa nagle dały mu spokój. Wieżyczka obróciła się i lufy dział skierowały się pionowo do góry. Brion zatrzymał się i patrzył. Czołg najwyraźniej zaczął go ignorować. Musiał znaleźć się poza zasięgiem czujników i jego obecność została wymazana z pamięci urządzeń sterowniczych. Zastanawiał się, czy powinien podejść bliżej i obejrzeć go. Jedynym wytłumaczeniem tego pomysłu była ciekawość. Odprężenie po silnym napięciu i strachu przed pewną śmiercią, odczuwanych jeszcze przed chwilą, sprawiło, że przez moment poczuł się beztroski i bezpieczny. Musiał podejść do czołgu i obejrzeć go. Mógł coś odkryć lub nie — było to bez znaczenia.
Ostrożnie stąpając zbliżył się do niego, ale czołg nadal nie reagował. Był już tak blisko, że widział wyraźnie spoiny na jego pancerzu. Postawił nogę na błyszczącym metalowym kole i wspiął się na czołg. Na górze, tuż za wieżyczką, był właz z jednym uchwytem. Zawahał się przez chwilę, po czym złapał za rączkę i mocno pociągnął. Właz otworzył się bezgłośnie i bez oporu. Nic więcej się nie stało. Brion słyszał, jak serce wali mu głośno, kiedy pochylił się i zajrzał do środka. Wewnątrz nie było życia. Wskaźniki świeciły w półmroku, gdzieś zabuczał i zaraz ucichł serwomechanizm. Taśmy z amunicją wznosiły się aż do działek znajdujących się obok niego. Były naładowane i gotowe do strzału. Dlaczego więc nie strzeliły?
Dosyć tego! Poczuł nagle wściekłość na siebie za własną głupotę. Co robił tutaj, ryzykując życiem bez powodu? Minął przecież tę machinę wojenną bezpiecznie. Jedyne, co powinien w tej chwili robić, to iść dalej, żeby znaleźć się jak najdalej od niej. Kopnął ją w stalowy bok, zły na siebie, po czym zeskoczył i pobiegł równomiernym truchtem wzdłuż wąwozu ani razu się nie obejrzawszy.
Była to jeszcze jedna zagadka, którą musiał dołączyć do innych, składających się na wizerunek tego śmiertelnego świata. Żadna z nich nie zostanie rozwiązana, dopóki nie ustali, skąd pochodzi armia, która przetoczyła się przed nim. Biegł nieprzerwanie dalej.
Ciemność już zapadła. Ziemia była wyraźnie widoczna w świetle gwiazd, a on wciąż biegł w tym samym tempie. Był to wyczerpujący wysiłek nawet dla niego, toteż na długo przed końcem nocy musiał zatrzymać się na odpoczynek. Potem jeszcze raz. Zmęczenie zwolniło znacznie jego bieg, kiedy dotarł do wąskiego bocznego kanionu. Padł na kolana, aby sprawdzić dokładnie ziemię, ale nie stwierdził istnienia jakichkolwiek śladów prowadzących w tamtym kierunku. Powinno to być bezpieczne miejsce na odpoczynek, wobec czego zagłębił się w cień. Kiedy poprzedni wąwóz został daleko w dole i zniknął mu z pola widzenia, znalazł sobie kryjówkę między dwoma dużymi otoczakami i ułożywszy się do snu szybko zasnął.
Jakiś czas później coś wyrwało go z głębokiego snu. Gwiazdy świeciły jasno. Z wąwozu nie dochodził żaden dźwięk… za to z oddali dobiegał wyraźnie słyszalny, stopniowo cichnący odgłos silników odrzutowych. Brion zamknął oczy, a kiedy otworzył je znowu, niebo było szare. Był wczesny ranek.
Czuł się zmęczony i zziębnięty, bolały go mięśnie. Woda była lodowata, wypił więc tylko trochę. Był głodny. Spodziewał się takich objawów i zmusił się do niemyślenia o swoim osłabieniu. Zadanie musiało być wykonane. Kiedy zacznie się poruszać, rozgrzeje się. Pragnienie i głód będzie mógł przetrzymać. Musi iść dalej.
Gdy wąwóz zaczął się rozszerzać, Brion przeszedł pod wschodnią ścianę, aby znaleźć się w cieniu. Mogło to być dla niego pewną ochroną, gdyby natknął się na dalsze maszyny. Wąwóz stawał się coraz płytszy i szerszy, a jego dno twardsze. Tworząca je ziemia przechodziła stopniowo w coś twardszego i gładszego. Pochylił się, aby to sprawdzić. Była to zastygła, stopiona skała. Nie była zbrylowana jak skała wulkaniczna, lecz pozioma i gładka. Była stopiona i odpowiednio wyrównana. Zupełnie jakby ktoś użył laserów. Powierzchnia wąwozu była sztucznego pochodzenia.
Słońce, widoczne zza grzbietu wschodniej ściany, było już wysoko na niebie. Oświetlało całe dno doliny, ukazując jego gładką, płaską powierzchnię. Brion szedł ostrożnie, bacznie się rozglądając. Obie ściany były równie gładkie i twarde, bez żadnych odgałęzień, nawet na końcu doliny. Skalne ściany były bardzo stare, takie, jakie zostawiły je ruchy górotwórcze. To był ślepy koniec. Wąwóz zaczynał się tutaj i wychodził na równinę. Był biegnącą przez góry szczeliną z jednym wylotem.
Brion wiedział, że potężna, mechaniczna armia wyjechała z tego wąwozu. Widział ją na własne oczy i doszedł jej śladem do tego miejsca. Dlaczego więc nic tutaj nie ma? To przecież niemożliwe! Podszedł wolno do skalnej ściany i dotknął jej, a potem uderzył w nią rękojeścią noża z bezsilnej wściekłości. Była twarda. To nie mogło być możliwe. A jednak było.
Kiedy odwrócił się, aby spojrzeć w dół doliny, po raz pierwszy dostrzegł czarną kolumnę. Miała około metra wysokości i stała w odległości około dziesięciu metrów od ściany. Podszedł do niej wolno, obszedł ją i dotknął. Była z metalu, z jakiegoś stopu. Miała lekko zniszczoną, zmatowiałą powierzchnię. Nie było na niej żadnego oznakowania i Brion nie miał pojęcia, do czego mogła służyć. W miejscu, w którym pociągnął czubkiem noża po jej okrągłym wierzchołku, pozostała jasna linia. Był zły i sfrustrowany, kiedy wkładał nóż z powrotem do pochwy.
— Co to jest? — wrzasnął na cały głos. — Co to wszystko znaczy?
Jego słowa odbiły się echem od skalnych ścian i po chwili ucichły, pogrążając dolinę w ciszy.