2. Zapach Śmierci

— Co to? Coś złego? — zapytała Lea.

W miejscu, w którym jej ciało stykało się z Brionem, poczuła jego nagłe napięcie. Leżeli obok siebie w głębokiej koi całkowicie zrelaksowani i patrzyli przez bulaj na usianą gwiazdami kosmiczną przestrzeń. Czuła, że jego potężne ramię obejmujące jej drobne ciało wyraźnie zesztywniało.

— Nic takiego. Spójrz tylko na te kolory…

— Posłuchaj, kochana bryło mięśni, może jesteś najlepszym zapaśnikiem w Galaktyce, ale jesteś za to najgorszym kłamcą. Coś się stało. Coś, o czym nie wiem.

Brion wahał się przez chwilę, po czym powiedział: — Jest tu ktoś. Niedaleko. Ktoś, kogo przedtem nie było. Ten ktoś zwiastuje kłopoty.

— Wierzę w twoje zdolności empatyczne. Widziałam, jak się sprawdzały i wiem, że potrafisz wyczuć stany emocjonalne innych ludzi. Ale teraz jesteś daleko w przestrzeni kosmicznej, w drodze pomiędzy dwiema gwiazdami oddalonymi od siebie o całe lata świetlne, skąd więc tu nowy człowiek na pokładzie… — urwała i spojrzała nagle na zewnątrz, na gwiazdy. — Oczywiście, wahadłowiec. To pewnie jakieś spotkanie, a nie rutynowa korekta kursu. Czyżby tam był jakiś inny statek nadświetlny? Ktoś będzie się przesiadał…

— On nie leci… on już przyleciał. Jest już na pokładzie. Idzie prosto do nas. Nie podoba mi się to wszystko. Nie podoba mi się ten facet… ani ta wiadomość, z którą przybywa.

Jednym płynnym ruchem Brion zerwał się na nogi, odwrócił się do tyłu i zacisnął pięści. Mimo iż miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i ważył blisko sto trzydzieści pięć kilogramów, poruszał się zwinnie jak kot. Lea spojrzała na wyprostowaną postać i prawie poczuła wypełniające ją napięcie.

— Nie możesz mieć pewności — powiedziała cicho. Niewątpliwie masz rację, ktoś przybył na statek Ale nie musi to wcale oznaczać, że ma jakikolwiek związek z nami…

— Jeden martwy człowiek, być może nawet dwóch. Ten, który się zbliża, sam cuchnie śmiercią. Już tu jest. Lea westchnęła głęboko, kiedy usłyszała za sobą otwierające się drzwi do kajuty. Z lękiem spojrzała przez ramię, nie wiedząc, czego oczekiwać. Słychać było odgłos delikatnego szurnięcia nogą, po którym nastąpił głuchy stukot. I znowu: szurnięcie, stukot. Coraz bliżej i głośniej. Zaraz potem w drzwiach ukazał się mężczyzna. Zawahał się i rozejrzał na boki, mrugając, jak gdyby miał kłopoty ze wzrokiem.

Lea musiała zdobyć się na niemały wysiłek, aby ukryć uczucie wstrętu, którego na jego widok doznała, a także aby nie odwracać wzroku. Jedyne oko mężczyznny spojrzało powoli za nią, na Briona. Kiedy go dojrzał, ponownie ruszył do przodu, powłócząc wykręconą dziwnie stopą i stawiając ciężko kulę przy każdym kroku. Zapewne ta sama siła, która okaleczyła jego nogi, oderwała mu również fragment prawej połowy twarzy. Nowa skóra, która wyrosła w tamtym miejscu, była jasnoróżowa. Pusty oczodół zakrywała opaska. Nie miał także prawej ręki. W jej miejscu znajdowała się przeszczepiona do obojczyka jej miniatura, która dopiero po roku osiągnie normalną wielkość. Teraz była jeszcze nieduża, przypominała z wyglądu rękę dziecka — miała około trzydziestu centymetrów długości — i zwisała bezwładnie. Przybyły poczłapał bliżej do masywnej postaci Briona.

— Nazywam się Carver — przedstawił się. — Przybyłem tu, aby się z tobą zobaczyć, Brandd.

— Wiem. — Napięcie opuściło teraz ciało Briona równie szybko jak nim owładnęło. — Usiądź i odpocznij.

Lea nie mogła powstrzymać się od odsunięcia na bok, kiedy Carver westchnąwszy głęboko opadł na koję tuż przy niej. Słyszała jego ciężki oddech i widziała kropelki potu na skórze, kiedy grzebał w kieszeni, szukając kapsułki, którą następnie włożył do ust. Spojrzał na dziewczynę i skinął głową.

— Doktor Lea Morees — powiedział. — Pani także potrzebuję.

— Culrel? — zapytał Brion. Carver przytaknął.

— Cultural Relationships Foundation. Rozumiem, że pracowaliście już kiedyś z nami?

— Owszem. To był nagły wypadek…

— Każdy wypadek jest nagły. Stało się coś bardzo ważnego i wysłano mnie, abym spotkał się właśnie z wami.

— Dlaczego z nami? Dopiero co wróciliśmy z zadupia, jakim była planeta Dis. Lea tylko co wyzdrowiała. Obiecano nam, że będziemy mieli trochę odpoczynku przed następną akcją. Zgodziliśmy się pracować dalej dla waszych ludzi, ale nie już teraz…

— Powiedziałem wam… To nagła sprawa — głos Carvera był chrapliwy. Wcisnął zdrową rękę między kolana, aby powstrzymać drżenie. Był to ból lub przemęczenie albo obie te rzeczy na raz i starał się im nie poddać. — Właśnie, jak zapewne dostrzegacie, wróciłem z innej tego typu nagłej akcji. Jeśli to polepszy wam samopoczucie, powiem, że wiem, co się wam przytrafiło na Dis i że w związku z tym zaproponowałem nawet, że sam przeprowadzę tę robotę. Wyśmiali mnie. Dla mnie nie było to wcale takie śmieszne. No jak, zgadzacie się? — Odwrócił się, aby spojrzeć Brionowi w twarz.

— Nie możesz nalegać na Leę, nie teraz. Zajmę się tym sam.

Carver sprzeciwił się ruchem głowy.

— Musicie działać razem, jako zespół. Rozkazy w tej sprawie są wyraźne. Jednakowe zdolności, synergiczny związek…

— Polecę z Brionem — powiedziała Lea. — Czuję się już znacznie lepiej. Zanim dotrzemy na miejsce będę w pełni sił.

— Miło to słyszeć. Jak zapewne wiecie, jesteśmy organizacją całkowicie dobrowolną — Carver zignorował drwiące prychnięcie Briona i wygrzebał z kieszeni płaskie plastikowe pudełko. — Nie sądzę, abyście nie wiedzieli, iż prawie wszystkie nasze akcje dotyczą kultur, które przeżywają kłopoty, społeczeństw zamieszkujących planety, które zostały odcięte od głównego nurtu ludzkich kontaktów przez tysiące lat. Nie zajmujemy się z zasady odkrywaniem planet na nowo, to zadanie Zwiadu Planetarnego. Oni lecą zawsze pierwsi, potem przekazują nam zgromadzone informacje. To twarda jednostka. Służyłem tam cztery lata, dopiero potem przeszedłem do Fundacji. — Uśmiechnął się ironicznie. — Myślałem, że ta nowa robota będzie łatwiejsza. Zwiad Planetarny ma jednak jakieś problemy i zwrócił się do nas o pomoc. Czy jesteście gotowi już teraz zapoznać się z tymi nagraniami?

— Przyniosę odtwarzacz z mojej kabiny — powiedział Brion.

Carver skinął ociężale głową, zbyt zmęczony, aby mówić.

— Zamówić ci coś? — zapytała Lea, kiedy Brion wyszedł z kajuty.

— Tak, chętnie jakiegoś drinka. Popiję nim pigułkę… za kilka minut poczuję się lepiej. Ale bez alkoholu, na razie nie mogę.

Czuła jego spojrzenie na sobie, kiedy dzwoniła do centrali pasażerskiej i przekazywała zamówienie komputerowi. Kiedy odłożyła słuchawkę, odwróciła się szybko w stronę gościa.

— No i jak oceniasz to, co widzisz?

— Przepraszam. Nie chciałem się gapić. Czytałem o tobie w rejestrze. Nigdy jeszcze nie spotkałem nikogo z Ziemi.

— A czego się spodziewałeś? Dwóch głów?

— Powiedziałem przepraszam! Przed opuszczeniem rodzinnej planety i ruszeniem w Kosmos sądziłem, że cała ta opowieść o Ziemi to jeden z mitów religijnych…

— No i teraz widzisz, że jesteśmy z prawdziwego, niedożywionego ciała i krwi. Jesteśmy niedojadającymi mieszkańcami przeludnionej i zużytej planety. Przypuszczam, że powiedziałbyś, że mamy to, na co zasłużyliśmy.

— Nie. No, może w jednej kwestii, nie więcej. Jestem przekonany, że Imperium Ziemskie ponosi winę za brak umiaru w wielu sprawach. Mam tu na myśli to wszystko, o czym można przeczytać w podręcznikach szkolnych. Nikt w to nie wątpi. Ale to już historia, starożytność sprzed wielu tysięcy lat. To, co ma teraz dla mnie większe znaczenie, to przyszłość wszystkich tych planet, które znalazły się w izolacji po Upadku. Kiedy zobaczyłem na własne oczy, jaki los spotkał niektóre z nich, zdałem sobie sprawę z tego, jaki brutalny mógłby stać się wszech świat. Ludzkość z zasady przynależy do Ziemi. Osobiście możecie czuć się gorsi, ponieważ przeludnienie i ograniczone zapasy surowców spowodowały ogólne zmniejszenie się waszych ciał. Tak czy inaczej, należycie do Ziemi i jesteście jej wytworem. Wielu wśród nas jest większych i silniejszych od was, ale jest to jedynie skutek konieczności przystosowania się do okrutnych i brutalnych światów. Przyzwyczaiłem się już do tego i traktuję nawet jako normę. Kiedy ciebie zobaczyłem, uzmysłowiłem sobie jednak, że dom rodzinny ludzkości nadal istnieje uśmiechnął się. — Może wyda ci się to śmieszne, ale na twój widok doznałem uczucia zadowolenia i ul~. Poczułem się jak dziecko, które odnalazło dawno utraconych rodziców. Obawiam się, że te słowa nie oddają dobrze tego, co czuję. To tak jak powrót do domu z dalekiej podróży. Widziałem, w jaki sposób ludzkość zaadaptowała się do wielu planet. Spotkanie ciebie to jakby w pewnym sensie wchłonięcie kojącej szczypty wiedzy. Nasz dom nadal tam jest Cieszę się, że cię spotkałem.

— Wierzę ci, Carver — uśmiechnęła się. — Muszę przyznać, że ja także zaczynam cię lubić. Choć muszę również dodać, że twój wygląd nie należy do najprzyjemniejszych.

Zaśmiał się i odchylił do tyłu, popijając małymi łykami zimnego drinka, który został automatycznie dostarczony na stół.

— Daj mi rok, a nie poznasz mnie!

— Nie wątpię, że tak będzie. Jestem biologiem, egzobiologiem, więc teoretycznie wiem, jakie efekty można osiągnąć na drodze odrostu. Jestem pewna, że za jakiś czas będziesz jak nowo narodzony. Ale to tylko teoria i jak dotąd nie widziałam tego w praktyce. My, Ziemianie, nie jesteśmy zamożni, więc mało kogo z nas stać na tak kompleksową rekonstrukcję jak twoja.

— To jedna z niewielu korzyści, jakie daje ta praca. Odtwarzają człowieka bez względu na to, jak mocno jest pokiereszowany. Za kilka miesięcy pod tą opaską będę miał nowe oko.

— Miło to słyszeć. Ale szczerze mówiąc, wolałabym osobiście uniknąć wszystkich korzyści związanych z tego typu rekonstrukcją, jeśli nie masz nic przeciwko temu.

— Pozostaje mi zatem życzyć ci szczęścia. Trudno zresztą się z tobą nie zgodzić.

Obydwoje spojrzeli na Briona, który wrócił z odtwarzaczem. Wziął kasetę z nagraniem i wsunął do pojemnika. Kiedy zajaśniał ekran, razem z Leą pochylił się do przodu. Carver słuchał nagrania popijając zimny płyn ze szklanki. Słyszał je już wiele razy i przedrzemał początek. Ocknął się dopiero pod koniec. Głos Hartiga był spokojny i precyzyjny. Mimo, iż wiedział, że czeka go niechybna śmierć, nie przerywał swojej relacji. Chciał ułatwić działanie swoim następcom. Lea była wyraźnie przerażona, kiedy nagranie dobiegło końca i ekran zgasł, natomiast beznamiętna twarz Briona nie wyrażała żadnych uczuć.

— I chcecie, abyśmy udali się na tę planetę, Selm — II? — zwrócił się do Carvera. Ten przytaknął. — Dlaczego? To wygląda bardziej na robotę dla wojska. Nie lepiej byłoby wysłać tam coś większego, dobrze uzbrojonego, co potrafiłoby zadbać o swoje bezpieczeństwo?

— Nie. To jest właśnie to, czego nie chcemy. Doświadczenie wykazało, że zbrojna interwencja nigdy nie przynosi spodziewanych rezultatów. Wojna niszczy. Nam potrzeba przede wszystkim wiedzy, informacji. Musimy dowiedzieć się, co się dzieje na tej planecie. Potrzebujemy utalentowanych ludzi, takich jak wy. Dis była zapewne pierwszym waszym przydziałem, czymś, w co zostaliście wciągnięci mimo swej woli. Ale powiodło się wam nadzwyczajnie i osiągnęliście to, co według specjalistów było niemożliwe. Chcemy, abyście wykorzystali swoje zdolności i w tej sprawie. Nie przeczę, że to może być bardzo niebezpieczne, ale ta robota musi zostać wykonana.

— Nie planowałam żyć wiecznie — powiedziała Lea i zamówiła kilka mocnych drinków. Jej nonszalancja nie zwiodła Briona.

— Polecę tam sam — powiedział. — Lepiej sobie poradzę w pojedynkę. — Och nie, nie możesz, ty wielka bezmózgowa bryło mięśni! Nie jesteś dostatecznie bystry, abym mogła puścić cię samego. Polecę z tobą albo nie polecisz w ogóle. Spróbuj lecieć sam, a zastrzelę cię. Po co mają wieźć cię taki szmat drogi, jeśli i tak masz zginąć.

Brion uśmiechnął się, słysząc te słowa.

— Twoje współczucie i wyrozumiałość są niezwykle wzruszające. Zgadzam się. Twoje argumenty przekonały mnie, że najlepiej będzie, jeśli polecimy tam razem.

— Świetnie! — złapała szklankę, gdy tylko ta ukazała się w wylocie podajnika i pociągnęła duży łyk. — Jaki ma być nasz następny krok, Carver?

— Trudny: Musicie przekonać kapitana statku, aby zmienił kurs i skierował się na Selm — II. Na orbicie będzie czekał na nas statek operacyjny.

— Może być z tym jakiś problem? — zapytał Brion. — Widzę, że nigdy nie miałeś do czynienia z kapitanem liniowca dalekiego zasięgu. Wszyscy oni są bardzo apodyktyczni. I podczas lotu sami decydują o wszystkim. Nie możemy zmuszać go do zmiany kursu. Możemy go jedynie przekonywać.

— Przekonam go — powiedział Brion. — Podjęliśmy się tej roboty i żaden pilotczyna nie będzie stał nam na drodze!

Загрузка...