Brion miał przemożne pragnienie, aby obudzić Leę i zmusić ją, żeby wyjaśniła mu, o czym mówi, ale zrezygnował. To był długi i wyczerpujący dzień dla niej. I na pewno bardzo nerwowy. Kiedy wziął butelkę z wódką, aby ją schować, zobaczył, że ubyło jej niewiele. To zmęczenie, a nie alkohol zwaliło ją z nóg. Chociaż noc była ciepła, podobnie jak poprzednie, okrył Leę śpiworem, aby ochronić przed chłodem.
Co mogła mieć na myśli, mówiąc miejsce, z którego pochodzą maszyny? Z pewnością chodziło o sprzęt wojenny — od chwili przybycia na tę planetę nie widzieli jeszcze ani jednej maszyny, która miałaby inne przeznaczenie. Ale jak mogło istnieć jedno miejsce, z którego pochodził cały ten arsenał? Jedno źródło dla obu stron? Nie, to niemożliwe. Jeśli miejsce, z którego pochodziły maszyny naprawdę istniało, to musiało służyć jednej lub drugiej stronie. Ale nawet to było nieprawdopodobne. Czyi możliwe, aby cały sprzęt wojenny którejś ze stron pochodził z jednego miejsca? Mogło tak być tylko wówczas, gdyby pochodził z podziemnych fabryk To z kolei potwierdzałoby teorię podziemnej cywilizacji.
Chyba że była to nie jedna, lecz dwie uzbrojone siły — i obie ukrywające się bezpiecznie pod ziemią i wysyłające swoje armie do boju na powierzchnię. Ale jak wyjaśnić takie działanie? Potrząsnął głową. Był zmęczony i nie znajdował na to w tej chwili żadnego wyjaśnienia. Niemniej jakieś wytłumaczenie musiało istnieć, bo przecież walka i sprzęt wojenny istniały rzeczywiście!
Brion wstał i powiódł wzrokiem po obozowisku. Wraz z zachodem słońca zamarło w nim życie. Kobiety przebywały wewnątrz jaskini, Łowcy zaś szykowali się do snu na swoich miejscach u jej wylotu. Odszukał wzrokiem Ravna. Siedział z dala od innych i bez przemy obracał w rękach swój naszyjnik. To może być odpowiedni moment, aby zadać mu kilka pytań. Mógłby jednocześnie obserwować Leę i pilnować, aby nikt jej nie przeszkadzał. Ravn powinien wiedzieć coś niecoś o tym tajemniczym miejscu, z którego pochodziły maszyny.
W obozowisku panował spokój. Każdy, kto zagrażałby Lei, emanowałby strachem i nienawiścią, dzięki czemu i Brion mógłby go natychmiast wykryć. Upewnił się, że Lea śpi spokojnie głębokim snem i podszedł do Ravna, przechodząc pomiędzy leżącymi Łowcami.
— Porozmawiajmy — powiedział.
Ravn spojrzał na niego przestraszony, przyciągając naszyjnik bliżej siebie. Nagły impuls zaskoczenia został w jednej chwili stłumiony przez silną nienawiść. Ten typ musi być obserwowany. Stale…
— Już późno. Ravn jest zmęczony. Rano…
— Teraz. — Głos Briona był stanowczy. Chwycił za i naszyjnik, czując w tej samej chwili gwałtowny impuls strachu. — Zrobisz jak mówię! Musisz mnie zawsze słuchać.
Puścił naszyjnik i usiadł. Ravn nałożył go natychmiast trzęsącymi się rękoma.
— Kim jestem? — zapytał Brion. Ravn odwrócił się uciekając wzrokiem. — Spójrz na mnie, śmieciu! Kim jestem? Nazwij mnie po imieniu.
— Jesteś… Ravnem Nad Ravnem — wydusił z siebie z wielką niechęcią i zgryźliwością Ravn.
— To prawda. Teraz tak samo odpowiesz na moje pytania. Widziałeś maszyny? — Ravn niechętnie skinął głową. — W porządku. Jakiego rodzaju maszyny widziałeś.
— Rozmawianie o maszynach jest zakazane.
— Rozmawianie o nich z Ravnem Nad Ravnem nie jest zakazane. Widziałeś maszyny, które latały w powietrzu? Dobrze, widziałeś. Co one robiły?
— To, co zawsze robią maszyny. Z głośnym hukiem zabijały inne maszyny, a potem były same zabijane. Tak jest zawsze. To właśnie one robią.
— Czy widziałeś kiedykolwiek maszynę, która nie zabijała innych maszyn?
— Maszyny zabijają maszyny. To jest właśnie to, co robią.
Inna odpowiedź na to pytanie okazała się niemożliwa. Z wyrazu twarzy Ravna było widać, że uważa Briona za głupca, skoro o to pyta.
— Wszystkie maszyny zabijają maszyny — powtórzył Brion zmieniając słowa, a następnie tym samym spokojnym głosem zapytał: — Powiedz mi teraz… skąd pochodzą te maszyny?
Dźwięk tych słów wywiał gwałtowną reakcję Ravna. Ogarnęło go drżenie i strach, który w jednej chwili zdominował wszystkie jego pozostałe odczucia.
— Powiedz mi — powtórzył Brion. Pochylił się do przodu i klasnął głośno swoimi potężnymi dłońmi. — Mów! Ravn nie miał wyjścia. W tej chwili bał się bardziej tych pięści niż tabu, zakazującego mówienia o tym. Wskazał ręką ponad ramieniem za siebie, ale ta odpowiedź nie zadowoliła Briona. W końcu wyjąkał chrapliwym szeptem:
— To tam. Wiele dni marszu. Jest tam. Miejsce Bez Nazwy.
— Byłeś tam?
— Tylko Ravn może tam iść. Stary Ravn pokazał mi je, kiedy byłem młody.
— Teraz ty mi pokażesz, ponieważ jestem Ravnem Nad Ravnem. Pójdziemy tam o świcie.
— To jest zakazane…
— Zakazane jest odmawianie mi. — Złapał ręką , skulonego Ravna za chudą szyję i ścisnął ją. — Chcesz teraz umrzeć? — zapytał, nadając swojemu głosowi odcień nienawiści.
Ta groźba powinna wyglądać prawdziwie, gdyż jedynie strach przed śmiercią mógł zapewnić mu kontrolę nad Ravnem. Nie słysząc odpowiedzi, zaczął stopniowo zaciskać dłoń.
— Pójdziemy… o wschodzie słońca — wykrztusił niechętnie Ravn.
Ta odpowiedź zadowoliła Briona. Puścił Ravna i bez słowa wrócił do Lei. Nadal spała głębokim snem, cicho pochrapując. Próbował pójść jej śladem, ale czuł zbyt , wyraźnie przepływ emocji śpiących wokół niego ludzi. Strach i nienawiść unosiły się cały czas tuż pod powierzchnią. W końcu stwierdził, że nie będzie w stanie zasnąć. Położył się na plecach i wlepił wzrok w gwiazdy, rozpraszając swoją empatyczną percepcję na wszystkie strony.
Lea obudziła się tuż po wschodzie słońca. Podał jej wodę i poinformował o tym, czego się dowiedział. Pokiwała głową potakująco.
— Coś w tym musi być. Sposób, w jaki mówiły o tym kobiety, wskazuje na to, że to miejsce istnieje naprawdę, że nie jest jeszcze jednym mitem.
— Będziemy musieli pójść i obejrzeć je. Tam coś musi być. Ravn z wielką niechęcią zgodził się mnie tam zaprowadzić. Musiałem go mocno przekonywać. Bał się tego miejsca tak samo jak mnie.
— Czy bał się tak bardzo, że mógł uciec? Nie widzę go nigdzie.
Lea miała rację, Ravn zniknął w nocy. Kiedy Brion obudził Łowców, okazało się, że byli tym tak samo zaskoczeni jak on. Zaczęli szukać go w popłochu. Kilku z nich ruszyło wzdłuż ścieżek prowadzących do obozowiska, ale po niedługim czasie wrócili z niczym. Ravn zniknął bez śladu.
— Cholera! — zaklął Brion. — Nigdy nie znajdziemy tego miejsca bez niego. Powinienem był go związać… teraz może już być wiele kilometrów stąd.
— Nie sądzę — zaoponowała Lea. — Mam silne przeczucie, że jest znacznie bliżej niż sądzisz.
Wyglądała na zadowoloną z siebie, kiedy rozprowadzała ekstrakt kawy w kubku z wodą, a następnie piła ją małymi łykami.
— Czy byłabyś tak miła i powiedziała mi, do cholery, o czym mówisz?
— Spokojnie, spokojnie. Krzyk tylko podniesie twoje ciśnienie krwi! — Piła, delektując się, podczas gdy on : gotował się w środku. — Teraz lepiej. Kiedy wy, mężczyźni, łaziliście wszędzie szukając go, ja obserwowałam kobiety. Są bardzo przestraszone i siedzą w jaskini.
— Czyżby się tam ukrył? Czy przypadkiem przebywanie kobiet i mężczyzn razem w jaskini nie jest tabu?
— Dla mężczyzn tak Dla Ravna nie. On ma tam nawet swoją kryjówkę. Chcesz, abym się tam rozejrzała? — Nie, to zbyt niebezpieczne. Mój nowy tytuł powinien pozwolić mi również na to.
Łowcy patrzyli z zainteresowaniem, jak Brion kroczy w kierunku wejścia do jaskini, kobiety zaś wycofały się w popłochu.
— Jestem Ravnem Nad Ravnem! — krzyknął pochylając głowę, aby wejść do środka.
Znalazłszy się w półmroku zamrugał gwałtownie i odczekał chwilę, aż oczy przyzwyczaiły się do niego. Jaskinia była przestronna. Miała około dwudziestu metrów długości. Na jego widok rozległy się przerażone okrzyki i szloch kobiet, które stłoczyły się razem z dziećmi w jednym końcu. Jęki przesuwały się w bok, kiedy zbliżał się do nich. Wszystkie bez wyjątku przesunęły się w lewo. Interesujące. Brion skierował się w prawo w stronę wysokiego stosu nie wyprawionych jaszczurczych skór ułożonego we wnęce. Same skóry… i nic więcej. Nagle wydało mu się, że dostrzegł nieznaczny ruch w ciemności. Ukląkł i wsunął rękę pod cuchnący stos. Po chwili wydał okrzyk zadowolenia.
Kiedy Brion wyciągnął Ravna, ten zaczął jęczeć i tarzać się po ziemi. Brion spojrzał na niego z odrobiną współczucia. Szybko mu ono jednak minęło, kiedy poczuł pulsujący ból w gojącym się kikucie, którym uderzył o skaliste podłoże jaskini. Bez cienia sympatii trącił go stopą.
— Wstawaj, tchórzliwy śmieciu! Zaraz ruszamy w drogę. Minął prawie cały ranek, zanim Ravn oświadczył, że jest gotowy. Musiał spełnić kilka obrzędów. Musiał przede wszystkim zabrać z kryjówki w jaskini bransoletę z kości i przygotować pożywienie. Ponaglany przez Briona, przestał się w końcu ociągać i niechętnie ruszył ścieżką, ale po chwili przystanął, zobaczywszy, że Lea idzie za nimi. Zaczął nerwowo wymachiwać rękoma.
— Bez kobiet! Kobietom nie wolno. Tylko Ravn może. Żadni Łowcy, żadne wstrętne kobiety!
— Ta kobieta pójdzie z nami tylko przez część drogi i poniesie dla nas pożywienie. Nie pójdzie do Miejsca Bez Nazwy. Zostanie odesłana, zanim do niego dojdziemy. A teraz prowadź.
Ociągając się z wyraźną niechęcią, Ravn ruszył ponownie w dół wzgórza. Brion i Lea szli tuż za nim ścieżką prowadzącą między drzewami. Kiedy znaleźli się na tyle daleko od obozu, że nie było ich z niego widać, Brion wziął od Lei tobołek i zarzucił go sobie na plecy. Lea rozmasowała bolące mięśnie, mówiąc:
— Tylko plugawe kobiety noszą ciężary. Czy wypada, aby wielki Łowca nosił bagaż? To bardzo źle dla tabu.
— Chcesz go z powrotem?
— Przenigdy! Czy ten wstrętny, stary Ravn nie będzie protestował i sprawiał kłopotów?
— Nie może mnie już bardziej nienawidzić. A poza tym potrafię sobie radzić z takimi kłopotami, jakich on nie jest w stanie sobie nawet wyobrazić. Za każdym razem, ilekroć zaczynam czuć dla niego współczucie, odzywa się mój kikut i od razu je tracę. Powiedz jak się zmęczysz, to zrobimy postój.
— Mogę iść przez cały dzień, dopóki ktoś inny niesie ten tobołek.
Trasa prowadziła początkowo na zachód skrajem równiny. Po południu podgórze zaczęło skręcać na zachód, biegnąc wzdłuż brzegu Jeziora Centralnego i dalej w głąb lasu. O zmierzchu Brion zarządził postój, zmęczony całodniowym marszem po bezsennej nocy. Tak samo jak poprzednim razem, przywiązał Ravna do wbitego w ziemię palika, żeby nie odszedł, kiedy nie będą czuwać. Dobrze zabezpieczywszy się przed ucieczką swojego wroga, Brion spał głębokim, spokojnym snem. Kiedy obudził się rano, był wypoczęty i gotów do dalszego marszu.
Szli tak skrajem lasu wzdłuż podgórza przez trzy dni. Dopiero po zmroku wychodzili na otwartą przestrzeń, aby napełnić manierki wodą, o ile nie mijali po drodze strumieni. Ravn odezwał się tylko raz, kiedy krzyknął ostrzegawczo, usłyszawszy odległy odgłos silników. Leżeli ukryci pod leśnym podszyciem, obserwując białe smugi niewidocznych samolotów ciągnące się nad nimi od horyzontu na północy. Jeśli to mogła być wskazówka, to szli we właściwym kierunku. Ravn był przerażony widokiem samolotów i trząsł się cały, leżąc na ziemi.
— Jesteśmy blisko… za blisko — nalegał. — Musimy wracać.
Brion musiał użyć siły, aby nakłonić go do dalszej drogi. Nie na długo to jednak pomogło. Po niecałej godzinie stary zatrzymał się i usiadł pod drzewem.
— No, co tym razem? — zapytał Brion.
— Musimy poczekać do zmierzchu i potem zejść do jeziora, aby ominąć to miejsce — powiedział Ravn wskazując na ciągnące się przed nimi wzgórza.
— Nie będziemy czekać — rozkazał Brion. — Jeszcze daleko do wieczora.
— Nie możemy. Przed nami jest Święte Miejsce. Nie możemy tam iść. Musimy je ominąć. Tylko nocą można iść bezpiecznie wzdłuż jeziora.
— Święte Miejsce? Podoba mi się ta nazwa. Musimy rzucić na nie okiem…
— Nie! To zakazane! Nie możesz!
Brion poczuł silną falę emocji, która ogarnęła Ravna strach, jakiego dotychczas nie czuł, silniejszy nawet od strachu przed nim. Ravn zaskrzeczał i rzucił się na Briona z nożem. Ten zablokował jego cios ręką i złapał go za przegub dłoni. Drugą ręką chwycił go za szyję i ścisnął ją mocno. Trzymał go w uścisku tak długo, aż jego wijące się ciało zwiotczało.
— Będzie nieprzytomny przez dłuższy czas, ale dla spokoju przywiążę go do palika. Gdybyśmy się nieco spóźnili, to nie zniknie jak sen złoty.
— Masz na myśli nasz wypad do Świętego Miejsca? — Nie nasz, mój. Ty zostaniesz z nim. On boi się naprawdę. Cokolwiek tam jest, jest niebezpieczne.
Lea prychnęła z niezadowoleniem:
— A co nie jest niebezpieczne na tej planecie? Pójdziemy razem. Zgoda?
Brion otworzył usta, aby sprzeciwić się, ale szybko je zamknął i z niechęcią przytaknął.
— Trzymaj się blisko mnie. Nie mamy pojęcia, co może nas czekać po drugiej stronie.
Szli powoli w górę między drzewami. Kiedy dotarli do trawiastego zbocza, przystanęli. Biegło kilka metrów dalej aż do szczytu wzgórza. Brion nachylił się nad nią i szepnął:
— Zostań tutaj, a ja zobaczę, co jest po drugiej stronie. Obiecuję, że dam ci znać, abyś dołączyła do mnie, jeśli wszystko będzie w porządku, zgoda?
Skinęła głową potakująco i usiadła pod dużym drzewem. Brion przepełzł wolno ostatnie metry centymetr po centymetrze. Znalazłszy się na samym szczycie, zamarł w bezruchu i odczekawszy chwilę, ostrożnie uniósł głowę. Popatrzył dookoła, po czym uniósł głowę jeszcze wyżej, aby spojrzeć w dół na drugą stronę. Potem podniósł się i pomachał na Leę:
— Chodź, wszystko w porządku. Chodź i zobacz, co odkryliśmy!