17. Zabójcy

Dwóch innych uzbrojonych ludzi również otworzyło przednie szyby swoich hełmów.

— Rozumie pana, sierżancie? — zawołał jeden z nich.

— Cóż za śmieszny nóż.

— Powiedz mu, żeby go rzucił.

Brion rozumiał te słowa wystarczająco dobrze. Rozmawiali w Uniwersalnym Esperanto, międzyplanetarnym języku, którym — oprócz swoich języków — posługiwali się wszyscy mieszkańcy planet. Wolno podniósł rękę i ostrożnie położył ją na nożu.

— Położę go na ziemi. A wy zdejmijcie palce ze spustów.

Sierżant patrzył uważnie jak Brion wyjmuje nóż z pochwy i rzuca go, tczymając go cały czas na muszce. Kiedy nóż znalazł się na ziemi, opuścił lufę karabinu i podszedł do Briona. Był to groźnie wyglądający mężczyzna o szparowatych oczach, bladej skórze i czarnej, nie ogolonej dolnej szczęce.

— Nie jesteś gyongyoskim technikiem — powiedział. — Nie w tym stroju. Co tu robisz?

— Właśnie chciałem panu zadać to samo pytanie, sierżancie — powiedział Brion. — Proszę o wyjaśnienie. Mam więcej pytań do pana…

— Nie do mnie należy odpowiadać na nie. Nie podoba mi się to wszystko! — Zawołał przez ramię: Kapralu, skoczcie po kombinezon ciśnieniowy, tylko duży. I powiedzcie kapitanowi, co tu znaleźliśmy. Niech skontaktuje się natychmiast z Ministerstwem Wojny.

Ponownie rozległ się głośny trzask. Brion stwierdził, że towarzyszy on zawsze ich pojawianiu się i znikaniu, jak gdyby przemieszczali się tak szybko, że wypychali powietrze lub zostawiali po sobie próżnię niczym piorun. Stopnie wojskowe, kontaktowanie się z Ministerstwem Wojny — musieli mieć bez wątpienia jakiś związek z tą zmechanizowaną armią, która stąd wyjechała. Może i te maszyny materializowały się w ten sam sposób?

— Jesteście odpowiedzialni za te czołgi i pozostałe uzbrojone pojazdy, prawda? — zapytał.

Sierżant uniósł karabin.

— Za nic nie jestem odpowiedzialny z wyjątkiem wykonywania rozkazów. A teraz się zamknij, dopóki jesteś w moich rękach. Jeśli chcesz rozmawiać, to rozmawiaj z Wywiadem. Tak będzie najlepiej dla nas wszystkich.

Mimo zagrożenia ze strony karabinów, Briona przepełniało uczucie zadowolenia. Musiał istnieć jakiś związek między tymi ludźmi i tą pogrążoną w wojnie planetą. Wyjaśnienie było już blisko — powinien tylko panować nad swoją niecierpliwością. Patrzył z uwagą jak technicy — ci trzej, którzy pojawili się pierwsi — robili coś z urządzeniem, które znajdowało się wewnątrz kolumny.

Dołączali do niego sondy i przyrządy pomiarowe, sprawdzając działanie różnych podzespołów. Wszystko musiało być w porządku, ponieważ szybko odłączyli przyrządy i nałożyli z powrotem osłonę. Obrócili ją, aby spasować otwór i wkręcili śrubę. Briona aż korciło, żeby zadać im kilka pytań, ale zmusił się do milczenia. Już niedługo będzie miał okazję. Obrócił się, kiedy usłyszał znany mu trzask. To był kapral ze zwiniętym kombinezonem pod pachą.

— Porucznik mówi, żeby zabrać go ze sobą. Czeka z powitaniem. Tu jest kombinezon.

Zapowiedziane powitanie brzmiało podejrzanie, ale Brion nie miał wielkiego wyboru wobec wycelowanych w niego karabinów. Włożył kombinezon jak mu kazano. Sierżant zamknął przednią szybę hełmu i dotknął jednego z przycisków na pasie kombinezonu Briona. Ogarnęło go niemożliwe do opisania uczucie wykręcania i w jednej chwili wszystko się zmieniło. Wąwóz i żołnierze zniknęli. Stwierdził, że stoi na jakiejś metalowej platformie. Z góry padało jasne światło, w jego kierunku biegli umundurowani żołnierze. Rozpięli jego kombinezon i ściągnęli go z niego pod nadzorem młodego oficera. — Chodź ze mną — rozkazał tamten.

Brion udał się za nim bez sprzeciwu. Zanim został przeprowadzony przez metalowe drzwi, rzucił jeszcze przelotne spojrzenie na potężne urządzenia z grubymi kablami zwisającymi z izolatorów. Szli teraz długim, pomalowanym na neutralny, szary kolor korytarzem, wzdłuż którego biegł ciąg drzwi. Zatrzymali się przed jednymi z nich, z napisem KORPUS 3. Idący przodem oficer otworzył je i dał Brionowi znak, aby wszedł do środka. Kiedy przeszedł, drzwi zamknęły się za nim bezszelestnie.

— Siądź na tym krześle, proszę — odezwał się spokojnym głosem mężczyzna siedzący w odległości około dwóch metrów od niego. Był szczupły, miał bladą, ściągniętą skórę twarzy, wyraźnie zarysowane policzki z głęboko osadzonymi oczyma i uniform w szarym kolorze. Uśmiechnął się do Briona, lecz był to tylko skurcz mięśni twarzy, za którym nie kryły się żadne uczucia. Brion słyszał go Wyraźnie, mimo iż oddzieleni byli od siebie przezroczystą ścianką, przegradzającą pokój na dwie części.

— Mam kilka pytań do pana — powiedział Brion. — Nie wątpię. A ja do ciebie. Myślę, że zdołamy się dogadać, tak żeby każdy z nas był zadowolony. Jestem pułkownik Hegedus. Z Opoleańskiej Armii Ludowej. A ty?

— Nazywam się Brion Brandd. Czy dobrze rozumiem, że KORPUS 3 jest wywiadem wojskowym?

— Zgadza się. Jesteś spostrzegawczy. Nie zamierzamy cię skrzywdzić, Brion. Jesteśmy tylko bardzo ciekawi, co chciałeś zrobić z boją Delta, którą rozmontowałeś.

— To ona tak się nazywa? Oglądałem ją, ponieważ myślałem, że może mieć związek z wojną na Selm — II. — Chcesz powiedzieć, że jesteś szpiegiem?

— Czy chce mi pan powiedzieć, że na tej planecie jest coś do szpiegowania?

— Proszę cię, Brion, nie bawmy się w słówka. To miejsce, gdzie cię znaleźliśmy, ma, jak wiesz, ogromne znaczenie strategiczne. Jeśli jesteś z gyongyoskiego wywiadu, lepiej od razu powiedz. Wiesz przecież, że bez trudu możemy dowiedzieć się prawdy.

— Obawiam się, że nie mam najmniejszego pojęcia, o czym pan mówi. Prawda jest taka, że to, co się stało, jest dla mnie całkowitą zagadką. Przybyłem na tę planetę w samym środku wojny…

— Wybacz mi, ale jak wiesz, na tej planecie nie ma żadnej wojny… — Po tych słowach twarz Hegedusa po raz pierwszy zmieniła wyraz, odmalował się na niej nagły szok: — Nie, ty nic nie wiesz, prawda. Myślisz, że nadal znajdujesz się na Selm — II. Nie jesteś z Gyongyos…

Podjąwszy nagłą decyzję, Hegedus pochylił się do przodu i nacisnął przycisk na pulpicie obok krzesła. W tym momencie Brion poczuł ból od ukłucia na przedramieniu i podskoczył do góry. Było już jednak za późno. Błyszcząca igła zniknęła z powrotem w oparciu krzesła, spełniwszy swoje zadanie. Spróbował wstać, ale nie dał rady. Nie mógł także utrzymać otwartych oczu… Pogrążał się w ciemności…


Pierwszego dnia Lea nie miała nic przeciwko temu, aby czekać w lesie. Odpoczynek po nie kończącej się wędrówce był dla niej prawdziwą przyjemnością. Czuła głębokie odprężenie, siedząc na brzegu sruumienia i chłodząc w nim zmęczone stopy. Przez korony wysokich drzew widziała przesuwające się białe obłoki i sporadycznie przelatujące stada latających jaszczurek skrzeczących w locie. Racje żywnościowe były niezmiennie bez smaku, niemniej wypełniały jej żołądek i zaspokajały głód. Kiedy zaszło słońce, powietrze się ochłodziło. Wyjęła śpiwór i wślizgnęła się do niego. Zgodnie z instrukcją Briona, obok głowy położyła pistolet Korony drzew wyglądały jak czarne plamy na tle gwiaździstego nieba. Zamknęła oczy i od razu zasnęła.

W pewnym momencie obudził ją chrapliwy odgłos jakiegoś zwierzęcia. Była noc. Przestraszona sięgnęła po pistolet Te same odgłosy słyszała dosyć często przedtem po zapadnięciu zmroku, ale wówczas nie niepokoiły jej, ponieważ był z nią Brion. Jego obecność dawała jej poczucie bezpieczeństwa i pozwalała na powrót zasypiać, gdyż wiedziała, że przy nim jest całkowicie bezpieczna. Teraz jednak nie było go z nią… Miała kłopot z ponownym zaśnięciem, a potem budziła się jeszcze kilka razy, nasłuchując w ciemności tych obcych dźwięków. Od pierwszego przebudzenia dalsza część nocy minęła jej niespokojnie.

Przez cały prawie następny dzień Lea przeglądała i korygowała raport. Komputer pokładowy lądownika odtwarzał go jej, ona zaś uzupełniała go najświeższymi informacjami. Starała się nie myśleć o Brionie, który szedł samotnie wzdłuż kanionu. Odtrącała wszelkie myśli o tym, co mogłoby się z nimi stać, gdyby spotkał któryś z tych czołgów.


Druga noc była równie nieprzyjemna jak pierwsza i ranek zastał ją mocno znużoną. Umyła się w górskim potoku i uczesała włosy. Suche racje smakowały tak samo podle jak przedtem. Właśnie zwilżała je wodą, kiedy dostrzegła między drzewami jakiś błysk. Tam coś było!

Zastosowała się do instrukcji Briona, tak jak mu obiecała. Ścisnęła w ręce pistolet i oddała kilka strzałów między drzewa. Kiedy przerwała, jakiś głos zawołał do niej w języku Esperanto.

— Jesteśmy przyjaciółmi…

Kolejne kule pomknęły w głąb lasu. Nie miała tu żadnych przyjaciół! Padłszy za skalną osłonę, spojrzała między drzewa wypatrując jakiegoś ruchu. Coś huknęło głęboko w lesie i tuż obok niej nastąpił wybuch i po chwili ~ jeszcze jeden. Obłoki gryzącego dymu wzbiły się w powietrze i otoczyły ją. Nabrała powietrza w płuca, ale po chwili musiała je wypuścić, aby móc oddychać. Kaszląc, usiadła, a potem położyła się na ziemi i wciąż kaszląc, zamknęła oczy. Leżała cicho i nieruchomo, kiedy z lasu wyszli ludzie w maskach na twarzach. Stanęli nad nią i popatrzyli na jej ciało.

Загрузка...