Pomieszczenie, do którego Rinah dotarł długim, krętym korytarzykiem prosto ze śluzy, było czymś w rodzaju poczekalni dla pasażerów. W porównaniu z ogromem platformy satelitarnej stanowiło maleńką klitkę. Świadczyło to o znikomym ruchu pasażerskim pomiędzy Paradyzja i resztą Wszechświata. Jak się Rinah dowiedział uprzednio, platforma służyła także jako stacja pośrednia dla ruchu pomiędzy Tartarem a Paradyzja, co było trudne do zrozumienia, jeśli weźmie się pod uwagę wzajemną konfigurację przestrzenną tych trzech obiektów: Paradyzja była sztucznym satelitą Tartaru, obiegającym planetę na wysokości kilkuset kilometrów; platforma zaś krążyła znacznie dalej i wstępowanie tam w drodze między Tartarem a Paradyzja zdawało się być czymś nielogicznym.
Po namyśle jednakże Rinah znalazł racjonalne wyjaśnienie tej pozornej nielogiczności. Po prostu pasażerowie byli tylko drobnym dodatkiem do ładunków, przewożonych tu głównie na dwóch trasach: surowce eksportowane z Tartaru poza układ szły bezpośrednio na platformę; natomiast cały import, przychodzący spoza układu, rozwożono – stosownie do potrzeb – na Tartar i na Paradyzję. Stąd też ruch pasażerski, odbywający się na minimalną skalę, korzystał z tych dwóch szlaków przelotów, bezpośrednie loty między Paradyzją a Tartarem musiały być niezbyt częste, a uruchamianie specjalnych kursów pasażerskich dla nielicznych podróżnych nie miało widać uzasadnienia.
Rinah rozejrzał się po małej poczekalni. Zauważył od razu, że dzieli ją na dwie części szklista ściana bez drzwi czy jakiegokolwiek przejścia. W części, gdzie się znalazł, stała tylko miękka kanapa pokryta białą imitacja skóry. Stawiając walizkę na seledynowym dywanie obok kanapy, dostrzegł nieskazitelną czystość dywanu i białej dermy, co wyraźnie świadczyło o niezmiernie rzadkim używaniu tej części poczekalni. Po drugiej stronie przejrzystej ściany dywan był mocno wytarty, a dwie stojące tam kanapy nosiły wyraźne ślady używania.
"Port tranzytowy planety Tartar wita podróżnych przybyłych spoza układu – powiedział damskim miękkim głosem megafon pod sufitem. – Odlot wahadłowca do Paradyzji nastąpi w ciągu najbliższych trzydziestu minut".
Rinah był jedynym pasażerem spoza układu. Po drugiej stronie szklistej ściany oczekiwały jeszcze trzy osoby. Młoda kobieta w długiej, połyskującej brokatem sukni i dwaj przechadzający się prawie jednakowo ubrani mężczyźni, równocześnie spojrzeli na Rinaha, który lekko się skłonił i uśmiechnął się przyjaźnie.
Kobieta odpowiedziała wyraźnym uśmiechem. Rinah stwierdził, że jest bardzo ładna, choć umalowana nieco przesadnie i uczesana z nadmiarem fantazji. Mężczyźni obojętnie, chłodno odwzajemnili ukłon i nadal przechadzali się ramię w ramię wzdłuż poczekalni. Z ruchów ust można było wnioskować, że rozmawiają, lecz ściana dokładnie tłumiła ich głosy.
Po chwili, siedząc już na miękkich poduszkach kanapy, Rinah dostrzegł coś zdumiewającego w sposobie, w jaki się poruszali rozmawiający mężczyźni: dochodząc do końca poczekalni nie zawracali – jak czyni się to normalnie, by zmienić kierunek przechadzki – lecz rozpoczynali marsz do tyłu, powoli, krok za krokiem, aż do przeciwległej ściany. Robili to najwyraźniej machinalnie i z dużą wprawą, znakomicie radząc sobie z zachowaniem kierunku i nie przerywając ani na chwilę ożywionej rozmowy. Wyglądało to, jak puszczony omyłkowo w przeciwną stronę odcinek niemego filmu.
Kobieta siedziała w rogu kanapy. Obok niej stała spora podróżna torba, w której – prawdopodobnie dla zabicia czasu – robiła porządki, wyjmując i układając na nowo różne drobiazgi. Gdy zwróciła głowę w bok, w stronę ściennego zegara cyfrowego, Rinah stwierdził, że jej profil jest również bardzo interesujący. Patrzył na nią, dopóki nie rzuciła w jego stronę szybkiego spojrzenia. Wówczas przeniósł wzrok na dwóch spacerujących. Byli w średnim wieku, o jednakowych, bujnych i rozwichrzonych fryzurach ze siadami siwizny. Z założonymi w tył rękami i opuszczonymi nieco głowami kontynuowali swój niezwykły wahadłowy spacer. Kobieta najwyraźniej nie okazywała zdziwienia sposobem ich poruszania się, więc Rinah, przypomniawszy sobie jedną z dobrych rad Mac Leoda, przestał się na nich gapić.
"Ilekroć coś wyda ci się dziwne, przypomnij sobie, gdzie jesteś, i zamiast się dziwić, spróbuj zrozumieć" – powiedział Mac Leod, gdy sześć lat temu żegnał Rinaha przed odlotem, na kosmodromie Estavalhar.
Teraz prawie u celu podróży, Rinah przypomniał sobie te i inne jeszcze uwagi i rady przyjaciela, który – nie da się tego ukryć – wmówił mu tę podróż. Ani przedtem, ani teraz Rinah nie potrafiłby powiedzieć, czy słusznie postąpił, ulegając namowom. Podróż była dla niego przede wszystkim szansą zdobycia unikalnego materiału literackiego. Ten aspekt przeważył i skusił go ostatecznie. Całą resztę spraw, które miał do załatwienia, uważał za fanaberie Mac Leoda i paru jego zwariowanych kompanów. Ściślej mówiąc, uważał tak przed odlotem. Teraz nie był już za bardzo pewien słuszności własnych sądów o Mac Leodzie i jego pomysłach.
Kolejny komunikat, wzywający do zajmowania miejsc w promie, wyrwał go z płytkiej drzemki. Wstał powoli i, zabierając walizkę, przeszedł przez bramkę. Krótkim korytarzykiem dotarł do wnętrza kabiny z czterema fotelami. Wybrał pierwszy z brzegu, umieścił walizkę w uchwytach i zapinając pasy rozejrzał się po mrocznej kabinie.
Za fotelami dostrzegł szklistą ścianę, przez którą widać było następne trzy rzędy foteli. Pozostali pasażerowie sadowili się właśnie, przybyły jakieś dwie nowe osoby, oprócz tych, które widział w poczekalni.
Stosownie do rady Mac Leoda, usiłował zrozumieć przyczynę ciągłej izolacji od pozostałych pasażerów.
"Zapewne chodzi tu o względy sanitarne" – pomyślał. Było to dość prawdopodobne: łatwo sobie wyobrazić, czym groziłoby zawleczenie do Paradyzji jakiejś ziemskiej choroby zakaźnej.
W chwili startu promu Rinah odczuł lekkie podniecenie na myśl, że za kilka godzin znajdzie się w niezwykłym, legendarnym i jedynym w swoim rodzaju świecie zamieszkanym przez miliony ludzi, żyjących w warunkach skrajnie odmiennych od ziemskich – a mimo to zadowolonych ze swego losu i ponoć szczęśliwszych nawet niż ich ziemscy bracia…