ROZDZIAŁ X

Jakże przyjemnie było po porannym alarmie móc położyć się jeszcze na parę godzin, pospać beztrosko, bez pośpiechu wziąć natrysk, gdy wszyscy współużytkownicy kabiny kąpielowej byli już dawno przy pracy. Potem, wciąż nie spiesząc się, nie będąc przez nikogo ponaglanym, można było przejść się po okolicznych jadłodajniach i sprawdzić, co gdzie dają dziś na śniadanie, a nawet przepuścić parę osób przy podajniku, aż się za szybą zjawi kolejna porcja jedzenia, która wskutek nieuwagi i braku staranności obsługi okaże się wyraźnie większa od innych.

Nikor wiedział, że idylla może skończyć się każdego dnia, lecz starał się nie myśleć o tym i korzystać póki można z ulgowej taryfy, jaką zapewniał mu status obywatela bez przydziału. Trwało to już prawie tydzień – wystarczająco długo, by wyzbyć się nawyków przyniesionych z obskurnego lochu, szyderczo zwanego "Pensjonatem nad Złotą Żyłą". Sam dziwił się i zdumiewał, jak łatwo przywyka się do komfortu paradyzyjskiego apartamentu po dziesięciu latach spędzonych w warunkach tartaryjskiego osiedla gómiczegg. Mimo wszystko, każdego dnia z tych kilku, które upłynęły od jego powrotu, budził się rano dokładnie po sześciu godzinach snu i toczył wkoło zdumionym wzrokiem, szukając widoku znajomego wnętrza betonowej komory pełnej podobnie jak on niewyspanych, poszarzałych ludzi. Zamiast tego widział lśniące ściany pokoju, migocący obraz telewizyjny, a z głośnika – w miejsce spodziewanego wrzasku brygadiera – dawał się słyszeć o wiele sympatyczniejszy głos lektora lub miłej spikerki. Nawet alarm był czymś swojskim, świadczącym o normalności świata, do którego nareszcie wrócił.

"Nigdy więcej… – myślał wtedy, każdego ranka budzony do ciężkiej harówki w kopalni złota i arsenu. – Jeśli wrócę tam, na górę, to już na pewno nigdy nie dam się tutaj wpakować".

Teraz, gdy naprawdę wrócił, postanowienie przeistoczyło się w naczelny cel na resztę życia. Paradyzja, ze wszystkimi niegdyś uciążliwymi ograniczeniami i niewygodami, wydawała mu się najlepszym miejscem we Wszechświecie. Paradyzyjscy socjolodzy mogliby powiedzieć, że czasowe oddelegowanie do "trudniejszej pracy" przyniosło oczekiwane efekty wychowawcze.

Dziś także, jak w poprzednich dniach, Nikor wygrzebał się spod koca około dziesiątej i pierwsze kroki skierował do pulpitu informacyjnego. Upewniwszy się, że wciąż nie ma dla niego przydziału pracy oraz – co najważniejsze-że jego SC wciąż równa się jedynce z trzema zerami po przecinku, wykąpał się, ubrał i ruszył w stronę głównego korytarza.

"Wszystko po staremu! – myślał, mijając znane miejsca. – Nic się tu nie zmieniło, jakby czas przestał płynąć, czekając na mój powrót…"

Ale przecież jednak minęło dziesięć długich lat i Nikor dobrze o tym wiedział, choć starał się nie myśleć ani o wydartej mu młodości, ani o Livii, której po powrocie nawet nie próbował odnaleźć wiedząc, że mogłoby to jedynie pogorszyć jego względnie pogodny nastrój.

"Wszystko jak było" – powtarzał sobie, by nie myśleć o tym, że niepostrzeżenie przekroczył trzydziestkę, w czasie gdy tutaj ludzie żyli sobie normalnie, po ludzku, nie spiesząc się bardziej, niż wymagał tego Centralny System, sprawiedliwie traktujący każdego, kto zasłużył na takie czy inne potraktowanie. Tam, na dole, był tylko brygadier i regulamin, a każdy pracownik mógł przekonać się na własnej skórze o wyższości komputerowego obiektywizmu nad subiektywnym, z natury rzeczy niedoskonałym ludzkim kierownictwem.

"Tylko kamer widać teraz jakby więcej – zauważył rozglądając się po znanych ścianach. – A w telewizji jakoś częściej wspominają o wzroście zagrożenia… Czyżby stosunki międzyplanetarne popsuły się jeszcze bardziej? Stary, poczciwy Pierwszy Segment – westchnął z sentymentem, spacerując głównym korytarzem, objedzony owsianką, w poczuciu bezpieczeństwa i beztroski mimo niepokojących komentarzy w codziennych programach telewizyjnych. – Byle tylko nie tracić panowania nad własnym językiem. Wszystko jeszcze jakoś się może ułożyć…"

Zewnętrzne czy wewnętrzne zagrożenie Paradyzji było czymś mglistym i odległym wobec realnego, codziennego strachu doświadczanego w chodnikach i wyrobiskach Złotej Żyły, pełnych trującego pyłu, grożących w każdej chwili tąpnięciem, zawałem, zalaniem… Miał to za sobą i jak wszyscy inni, którym udało się cało powrócić z tartaryjskich lochów, codziennie powtarzał sobie, że nigdy więcej nie opuści rajskich apartamentów ojczystej planety.

Stan bezczynności Nikora dziwnie się przedłużał. Wracającym z Tartaru pozostawiano zwykle trzy lub cztery doby na readaptację, a potem kierowano do pracy, z pełną jedynką w rejestrze, pozwalając im rozpocząć wszystko od nowa, bez obciążeń dawnymi wykroczeniami. Praca na dole oczyszczała ich, przywracała pełne prawa jednostki, dawała szansę zwiększenia SC nawet powyżej jedynki.

Nikor nie spodziewał się, by Centrala skierowała go z powrotem na studia, które przerwał nagły wyjazd dziesięć lat temu. Takie rzeczy nie zdarzały się tutaj zbyt często. Wracający z dołu musieli pogodzić się ze zmianą pracy, kierunku kształcenia, a nawet miejsca zamieszkania. Nikor wrócił wprawdzie do tego samego segmentu, lecz teraz znalazł się na bardzo wysokim, sto dwudziestym trzecim poziomie – daleko od dolnych pięter, gdzie spędził pierwsze dwadzieścia trzy lata życia.

"Najwidoczniej nie wiedzą, co ze mną zrobić" – myślał, sprawdzając codziennie w informacji, czy nie zadecydowano jeszcze o jego dalszym losie.

Na podjęciu nauki specjalnie mu nie zależało, długa przerwa dość dokładnie zatarła w jego pamięci wiadomości z dziedziny elektrotechniki i napędów elektrycznych, które były przedmiotem jego studiów. Właściwie było mu teraz obojętne, do jakiej pracy zostanie skierowany. Każde zajęcie jest przyjemnością i rozrywką w porównaniu z tym, co robił ostatnio.

"Mógłbym być konserwatorem instalacji albo naprawiać dźwigi międzypoziomowe…" – rozmyślał, wędrując wzdłuż korytarza.

Od chwili przekroczenia komory kontrolnej, gdy szef służby porządkowej wręczył mu identyfikator, Nikor starał się raczej słuchać, niż mówić. Nie nawiązywał rozmów, zagadnięty – odpowiadał pojedynczym słowem. Po latach spędzonych w świecie, gdzie nikt nie troszczył się o formę słownych wypowiedzi, z trudem chwytał teraz treść słyszanych rozmów, jakby oduczył się długo nieużywanego obcego języka. Wiedział, że musi na nowo przyswoić sobie umiejętność sprawnego posługiwania się koalangiem, bez którego nie sposób zakomunikować tu ani jednej prawdziwej myśli – chyba że ma się do powiedzenia tylko wytarty banał lub urzędową formułkę.

Koalang rozwijał się i komplikował przez dziesięć lat nieobecność Nikora. Widać Centrala też w tym czasie nie próżnowała. Nikor słyszał wokół siebie tak nieprawdopodobne zbitki słów, że gubił się w tym zupełnie.

Już w szkolnych czasach Nikora koalang był sztuką rozwijającą się bujnie zarówno wśród dorosłych, jak wśród naśladujących ich dzieci i młodzieży. Umiejętność formułowania i deszyfrowania słownych komunikatów była jednym z najistotniejszych czynników chroniących przed wyeliminowaniem ze społeczności Paradyzji. W każdym środowisku – naturalnym lub sztucznym – największe szansę przetrwania mają osobniki danego gatunku, zdolne oprzeć się czynnikom eliminującym z tego środowiska.

W świecie skrupulatnej kontroli słów największe szansę mają ci, którzy potrafią komunikować się swobodnie pomimo kontroli. Szansę małomównych są znacznie mniejsze – trudno bowiem żyć wśród ludzi nie porozumiewając się z nimi. Natomiast szansę gaduły pozbawionego wyobraźni twórczej są w Paradyzji znikome.

Szczególny ten dobór naturalny – wynik nieustannych zmagań pomiędzy doskonalącym się Systemem Zabezpieczeń i wyobraźnią ludzi – sprawiał, że ludność Paradyzji w coraz większej części stawała się społeczeństwem awangardowych poetów z konieczności.

Siedząc w kącie małej herbaciarni, gdzie pełno było pracowników z okolicznych pomieszczeń, spędzających tu południową przerwę, Nikor mógł słyszeć ich zmieszane głosy. Niektóre zdania rozumiał bez większego trudu, inne brzmiały zagadkowo i dopiero po głębszej analizie udawało się chwycić ich sens.

– Szary anioł przyśnił mi się nieostrożnie-mówił młody mężczyzna do siedzącej naprzeciw dziewczyny.

– Przestrzeni skrawek pustką się wypełnił?

– Mimo przeszłości myszki w czasowniku rozprzestrzenionej od krańca po kraniec, kotara głosu mej dłoni nie tknięta, tęsknoty hieny pozostały przy niej.

– Słodycz nieśmiała wilgoci wśród kęp torfowiska.

Ten dialog Nikor przełożył w myślach zupełnie machinalnie, bez. najmniejszego wysiłku. Sens był mniej więcej taki: – Funkcjonariusz służby porządkowej wlazł mi w nocy do pokoju, myśląc, że udało mu się mnie nie obudzić.

– Zabrał coś?

– Chociaż myszkował po całym pomieszczeniu, nie znalazł mojego tłumika do zagłuszania sygnału identyfikatora, ale pewnie drań nie zrezygnował i znów będzie szukał.

Ostatnia kwestia dziewczyny dotyczyła smaku herbaty i należało ją rozumieć prawie dosłownie.

O ileż bardziej finezyjny dialog. prowadzili dwaj starsi mężczyźni przy innym stoliku:

– Milczące, chłodne drzemią struny harfy, kiedy nadejdzie wreszcie ich budziciel?

– Przybył, już wczoraj, lecz niestety, martwy. Czeka na serce, co wróci mu życie.

Nikor w duchu wyraził podziw dla doskonałości tych paru zdań improwizowanych z niezwykłą wprawą.

Podziwu tego nie była w stanie pomniejszyć prosta w zasadzie treść przekazanych informacji. Pierwszy z rozmówców pytał po prostu, kiedy wreszcie dostanie długo oczekiwany sztuczny podgrzewany palec do przechowywania identyfikatora pod nieobecność właściciela, drugi zaś odpowiadał, że palec taki już wykombinował, lecz ma jeszcze kłopot ze zdobyciem bateryjki zasilającej podgrzewacz.

Fenomen języka kojarzeniowo-aluzyjnego, zwanego popularnie koalangiem, polegał na tym, że używający go ludzie nie usiłowali kryć treści wypowiedzi przed postronnym żywym uchem. Kamuflaż służył jedynie ogłupieniu elektronicznych uszu systemu komputerowego, dla którego zdania koalangu były niewartym uwagi bełkotem, albowiem komputery, choćby najbardziej wyspecjalizowane, nie posiadają ani za grosz wyobraźni skojarzeniowej. Przy tym, w świecie wszechobecnych komputerowych uszu, zupełnie zanikła instytucja donosicielstwa – co dla funkcjonowania koalangu było niezmiernym ułatwieniem.

Ekran na ścianie herbaciarni rozbłysnął sygnałem wiadomości południowych. Nikor słuchał nieuważnie, dopóki na ekranie nie pojawiła się czarująca dziewczyna, podająca informacje kulturalne. Widział ją po raz pierwszy, lecz natychmiast zwróciła jego uwagę oryginalna uroda i sympatyczny uśmiech dziewczyny. Myśl o Livii znów przemknęła przez jego mózg jak bolesne ukłucie, by natychmiast zniknąć pod presją zdrowego rozsądku, każącego pamiętać o barierze czasu oddzielającego Nikora od wszystkiego, co zostawił tu w chwili odlotu na Tartar.

Poprzez gwar rozmów dotarły do niego słowa z głośnika. Dziewczyna mówiła o jakimś przybyszu z Ziemi. Potem zobaczył na ekranie tego człowieka – mocno śniadego, przystojnego mężczyznę po trzydziestce. Słuchał jego głosu, machinalnie usiłując zastosować reguły koalangu do treści usłyszanych zdań. Po chwili dopiero spostrzegł swe roztargnienie i wtedy do świadomości jego dotarła informacja, że przybysz jest pisarzem, zamierzającym przekazać Ziemianom obraz życia Paradyzji. Seria nakładających się obrazów, jak szybko zmieniane przezrocza, przemknęła w jego pamięci. Nie lubił wracać do tych wspomnień, lecz wzmianka o przybyszu z Ziemi wyzwoliła – wbrew woli – zapomnianą prawie scenę.

Rankiem tamtego dnia, jeszcze przed rozjaśnieniem świateł, głośny sygnał dźwiękowy wyrwał Nikora z głębokiego snu… Ściany były zasłonięte, choć poprzedniego dnia pozostawił je przejrzyste. Ostry głos z głośnika nakazał mu natychmiastowe stawienie się przy drugim szybie dźwigowym na głównym korytarzu.

Trwało dłuższą chwilę, nim rozbudzony Nikor pojął, co to może oznaczać. Sprawdzenie wartości SC upewniło go, że stało się najgorsze… Kilka niedorzecznych pomysłów przebiegło mu przez głowę, gdy automatycznymi ruchami naciągał ubranie. Wiedział, że nie ma żadnej szansy. Mógł tylko, zgodnie z poleceniem, najkrótszą drogą poprzez pomieszczenia dzielące go od korytarza, udać się na miejsce zbiórki. O tej porze wszystkie inne przejścia były zablokowane. Jeśli nie zgłosi się w ciągu kilku minut, jeśli zatrzyma się po drodze w którymkolwiek z mijanych pokoi, drzwi zatrzasną się wokół niego jak pułapka na uciekające zwierzę, a sygnał identyfikatora nieomylnie przywiedzie dwóch lub trzech rosłych porządkowych, którzy doprowadzą go tam, gdzie należy…

– Rozejrzał się po pokoju. Jak wszyscy w tej planecie, oprócz ubrania i paru osobistych drobiazgów nie miał tu nic własnego. Wsunął do kieszeni szczotkę do zębów i resztkę mydła z ostatniego przydziału.

Na korytarzu zbierali się inni, zaspani i przestraszeni. Porządkowi poganiali, przynaglali do zajmowania miejsc w windzie, potem długa wędrówka korytarzami jakichś obcych pięter, ciemne i kręte korytarzyki, schodki w górę i w dół, znów korytarz, skąpo oświetlony nocnym światłem – to już inny segment, drugi, trzeci… Wreszcie szósty. Teraz nie było już wątpliwości. Transporty na Tartar szły zwykle przez siódemkę.

Grupa liczyła ponad setkę osób, długi sznur ludzi niknął powoli w czeluści jakiegoś włazu. Porządkowy odbierał identyfikatory, w zamian zawieszając na szyi każdego metalową blaszkę z numerem. Nikt nie próbował protestować, pytać o cokolwiek; jeśli pytali – to każdy sam siebie, dociekając, co było tą ostatnią kroplą, która przelała miarę cierpliwości Centrali…

Nikor domyślił się prawie od razu, co było przyczyną nieszczęścia. Mógł go łatwo uniknąć, sam był sobie winien, lecz teraz za późno było na daremne żale.

Miejsce, w którym się znalazł po przebyciu ciemnego przejścia, musiało być wnętrzem pojazdu. Mroczne, dość obskurne, zatłoczone szeregami ciasno zestawionych foteli. Usiadł, machinalnie zapinając pasy bezpieczeństwa. Automatyczny chwytak unieruchomił jego głowę i kark. Kątem oka widział sąsiada z prawej strony – starszego znacznie, siwiejącego lekko mężczyznę o delikatnych rysach i łagodnym, pełnym rezygnacji spojrzeniu, na którego zwrócił uwagę jeszcze w windzie. Lewy fotel, skrajny w tym rzędzie, pozostawał pusty jeszcze przez kilka minut, podczas których głośnik przypominał o konieczności zapięcia pasów i zachowaniu milczenia podczas lotu.

Na chwile przed startem dwaj porządkowi wprowadzili jeszcze jednego pasażera. Wciskając go dość brutalnie w fotel obok Nikora, dopięli pasy i upewnili się, czy nie będzie mógł sam ich rozpiąć.

– Uważaj na niego – zwrócił się do Nikora jeden ze strażników. – To urman. Może gadać różne głupstwa albo usiłować się odpiąć.

Porządkowi wyszli, drzwi zasunęły się z trzaskiem. Nikor spojrzał ukosem na sąsiada z lewej, który siedział spokojnie z przymkniętymi oczyma. Głośnik obwieścił start, rozległ się ogłuszający jazgot silników, kabina zatrzęsła się. Nikor poczuł rosnące przyspieszenie, wszystko dokoła wibrowało, jakby za chwilę cały pojazd miał rozpaść się w kawałki. Zmiany przyspieszeń szarpały nim w różne strony tak, że po chwili stracił orientacje co do kierunku lotu.

Po kilkunastu minutach wycie silników ustało nagle, pojazd znieruchomiał. Głośnik obwieścił wejście na tor orbitalnego lotu bezwładnego.

– Uważaj – usłyszał Nikor cichy głos z lewej. – Popatrz tutaj, w moją stronę.

Nikor zwrócił oczy w lewo. Na skraju pola widzenia dostrzegł zarys twarzy sąsiada. Nagle jakiś drobny przedmiot, z odgłosem przypominającym parsknięcie, wystrzelił gdzieś z okolicy tej twarzy, odbił się od oparcia fotela przed Nikorem i spadł na podłogę kabiny, niknąc mu z oczu.

– Widziałeś?

– Tak – potwierdził Nikor. – Co to było?

– Pestka od śliwki z wczorajszego kompotu – zachichotał urman. – Wiesz co to znaczy?

– Co? Pestka? Wiem – mruknął Nikor niechętnie. Ten człowiek był widocznie naprawdę stuknięty.

– Nie jesteś zaskoczony… – głos sąsiada z lewej brzmiał jakby trochę ironicznie. – Może to nawet lepiej, bezpieczniej dla ciebie. Teraz posłuchaj. Ty zapewne wrócisz do Paradyzji. Ja nie jestem pewien, co ze mną zrobią. Mam prośbę…

Zamilkł na długą chwilę i Nikor pomyślał, że jego pomylony współtowarzysz zrezygnował z konwersacji. Odetchnął z ulgą. Po chwili jednak tamten ciągnął półgłosem dalej:

– Ty także możesz nie wrócić. Powtórz to, co ci powiem, paru innym, z którymi będziesz przez najbliższe lata. Może komuś uda się to zrobić… Tu chodzi nie tylko o mnie. A właściwie w ogóle nie o mnie, tylko o was wszystkich.

Nikor prawie nie słuchał monotonnego szmeru słów urmana. W ciszy i bezruchu kabiny kosmicznego transportera docierało do jego świadomości wszystko, nad czym nie zdążył zastanowić się głębiej od chwili dzisiejszego nagłego przebudzenia.

"Wszystko przez to nieszczęsne opowiadanie! – Ta myśl co chwila kołatała w jego mózgu. – Zachciało mi się zostać literatem, zamiast pilnować własnej profesjonalnej kariery…"

– Jeśli wrócisz, w jakimkolwiek czasie, i jeśli usłyszysz, że w Paradyzji przebywa jakiś Ziemianin, musisz koniecznie opowiedzieć mu o naszym spotkaniu. Bardzo dokładnie, ze wszystkimi szczegółami! – Urman podkreślił dobitnie to ostatnie zdanie. – A jeśli ci się to nie uda, to przekaż przynajmniej tych kilka słów… Uważaj i postaraj się dokładnie zapamiętać!

Nikor zapamiętał to zdanie, zawierające dwa imiona własne i brzmiące raczej niewinnie.

Po paru godzinach bezruchu pojazd zatrząsł się, zaryczał silnikami, a potem znów znieruchomiał – tym razem już na tartaryjskim lądowisku. Urmana zabrano pierwszego, potem resztę pasażerów poprowadzono wprost do podziemnej osady.

Tak zaczęło się dziesięć lat, które Nikor pragnął wymazać z pamięci wraz z postacią nieszczęsnego wariata poznanego podczas podróży. Dopiero wiadomość o pisarzu z Ziemi przebywającym we wnętrzu Paradyzji przywołała na nowo te niemiłe wspomnienia…

Są chwile w życiu człowieka, których nie sposób zapomnieć nawet po wielu latach, gdy zniknie z pamięci wszystko inne, wypełniające czas pomiędzy tymi momentami… Tak trudno nieraz odtworzyć w pamięci sytuacje sprzed niewielu dni – a wystarczy przymknąć oczy, by każde z takich odległych, lecz ważnych, przełomowych zdarzeń pojawiło się w wyobraźni ze zdumiewającą dokładnością.

Dziwny towarzysz podróży na Tartar musiał dobrze znać tę cechę ludzkiej pamięci i ufał, że kilka zdań wypowiedzianych wówczas wryje się trwale we wspomnienia Nikora, wraz z mnóstwem innych mało ważnych szczegółów rejestrowanych przez pobudzoną świadomość i podświadomość człowieka, którego los doznawał właśnie dramatycznego zwrotu.

"On wcale nie musiał być urmanem – zastanawiał się teraz Nikor w pustoszejącej herbaciarni – a to, co mówił, mogło mieć jakiś sens i znaczenie. Ten człowiek chciał być może powiadomić kogoś o swym losie albo przekazać inną ważną wiadomość. Dlaczego jednak kierował ją do kogoś z Ziemi? Albo sam był Ziemianinem, zatrzymanym za jakieś ciemne sprawy w Paradyzji, albo… był szpiegiem, któremu nie udało się przed schwytaniem przekazać zdobytych informacji… Jeśli tak, to najlepiej będzie nie mieszać się do jego spraw. Zwłaszcza teraz, gdy można zacząć od nowa spokojne życie z dala od tartaryjskich kopalń".

Myśl o urmanie czy może szpiegu nie dawała mu jednak spokoju. Przeoczył zupełnie wszelkie bliższe informacje o ziemskim pisarzu, poza tą jedną, że zamieszkuje w Pierwszym Segmencie. Pomyślał, że trzeba będzie uważać podczas następnego wydania telewizyjnych wiadomości, gdzie zapewne powtórzą przynajmniej nazwisko tego człowieka, na podstawie którego można, będzie odnaleźć numer jego video.

"Tylko… po co?" – spytał sam siebie, uświadomiwszy nagle, że nawet perspektywa udziału w szpiegowskiej aferze nie odstręcza go w wystarczającym stopniu od podświadomej chęci spełnienia prośby przypadkowego współtowarzysza niedoli.

Było w tym coś z lojalności i solidarności wobec drugiego, podobnego sobie pechowca… A może także nieco przekory i chęci zrobienia na złość machinie, która z matematyczną, bezosobową precyzją wycięła najlepszy kawałek z życia Nikora.

"Właściwie mógłbym… – pomyślał. – Trzeba by jednak zrobić to bardzo ostrożnie. Ziemianin może nie zrozumieć koalangowego szyfru. Nie wiadomo także, czy imiona własne zawarte w zdaniu, które należy przekazać, nie wywołają reakcji Systemu. Trzeba będzie dokładnie to przemyśleć, nie spieszyć się, żeby nie narobić sobie kłopotów".

Nikór dokładnie zdawał sobie sprawę z trudności przekazu takich podejrzanych informacji. W prostym zdaniu, które powierzył mu nieznajomy, mogło nie być niczego niebezpiecznego, lecz nie należało ryzykować, zwłaszcza gdy było ono adresowane do Ziemianina. W takim przypadku System Zabezpieczeń mógłby w swej mechanicznej nadgorliwości doszukać się nieobecnych znaczeń, rozłamać nieistniejący szyfr i obciążyć Nikora choćby za samą niejasność wypowiedzi.

Problem był tym trudniejszy, że wiadomość trzeba było przekazać przez sieć wideofoniczną, całkowicie i skrupulatnie poddawaną analizie informacyjnej. Gdyby można było liczyć na kontakt bezpośredni, arsenał sposobów rozszerzyłby się nieco, można by zagłuszyć mikrofony albo zrobić jakąś kombinację z identyfikatorem, czy wreszcie – napisać to zdanie palcem na blacie stołu, poza okiem kamery. Nikor znał wszystkie litery alfabetu, nauczył się ich sam, studiując krótkie teksty i napisy na opakowaniach niektórych importowanych ziemskich wyrobów. Jednakże Centrala była szczególnie uczulona na teksty pisane, a trudno mieć pewność, że ziemski gość nie ma żadnej muszki w oku… Można by szepnąć mu te słowa na ucho, lecz nigdy nie wiadomo, czy nie, siedzi tam jakaś pluskwa…

Zresztą przyczyną nieszczęścia może być także pospolity, mikroskopijny kleszcz wczepiony w skórę głowy mówiącego, rejestrujący każde wypowiedziane słowo poprzez drgania kości czaszki. Nie, nawet bezpośrednia rozmowa nie gwarantowała bezpieczeństwa w przypadku dosłownego przekazu.

Nikor zupełnie nie miał ochoty wpaść powtórnie w tarapaty, związane z nieopatrznymi wypowiedziami. Opowiadanie, które dziesięć lat temu nagrał i próbował wydać w większej ilości kaset do użytku publicznych taśmotek, zamiast spodziewanej sławy przyniosło mu dziesięć lat pracy na Tartarze. Po tym doświadczeniu obiecywał sobie wielokrotnie, że nie ulegnie już nigdy pokusie tworzenia…

Opowiadanie zarekwirowano na polecenie Systemu Zabezpieczeń, który znalazł w nim widocznie elementy zagrażające ogólnemu bezpieczeństwu. Nikor wielokrotnie analizował później treść swego utworu. Tam, na dole, nieraz opowiadał je współtowarzyszom w podziemnym osiedlu, gdzie oprócz pracowników obsługi i nadzoru żadne sztuczne oczy i uszy nie śledziły mieszkańców.

W tekście trudno było dopatrzyć się niebezpiecznych treści, lecz Centrala musiała wiedzieć lepiej niż sam autor, co ten ostatni zawarł – może nieświadomie – w swoim utworze. Teraz, pomimo grożących konsekwencji, Nikora nieodparcie korciło, by ponownie zmierzyć się z Centralą. Byłby to pewien rewanż, tylko że teraz należało świadomie ukryć podejrzane treści w nie budzących zastrzeżeń słowach.

"Wystrychnę go na dudka! – postanowił, mając na myśli komputer. – Powiem, co trzeba, a on niczego nie zauważy".

Od tej chwili traktował swój zamiar jako coś w rodzaju pojedynku pomiędzy własnym sprytem i precyzyjną logiką maszyny.

Загрузка...