Czy nie mógłbyś uzyskać dla mnie zezwolenia na odwiedzenie któregoś z sąsiednich segmentów? – zagadnął Rinah, gdy następnego dnia spotkali się z Alvim na śniadaniu,
– Obawiam się, że to niemożliwe.
– Zinia Vett obiecała, że postara się zorganizować mi wycieczkę na Tartar…
Alvi wzruszył ramionami.
– Jeśli ktoś ma takie znajomości… – powiedział z lekką drwiną. – Ja, niestety, nie jestem gwiazdą telewizji. Zresztą chyba jej także nie udałoby się dostać dla ciebie przepustki międzysegmentowej.
– A więc łatwiej dostać się na dół niż do przyległego sektora? – Na dół w ogóle bardzo łatwo się dostać – mruknął Alvi ponuro. – Ważne jest jednak, w jakim charakterze… Osobiście nie, ciągnie mnie tam zupełnie.
– Niektórzy bywają tam dość często. Zinia na przykład…
– Sam powiedziałeś: niektórzy… – Alvi wyraźnie nie zamierzał podejmować tematu. – A do sąsiednich segmentów naprawdę nie ma po co chodzić. Wszędzie jest podobnie.
– Mam wrażenie, że Jedynka stanowi segment reprezentacyjny, pokazowy. Tutaj znajduje się terminal rakietowy, tu przybywają goście spoza układu… Chciałbym wiedzieć, czy gdzie indziej jest naprawdę tak samo…
– Zostałem zobowiązany do zapewnienia cię, że tak jest w istocie. Opuszczając Paradyzję nie powinieneś mieć co do tego najmniejszych wątpliwości – wycedził Alvi, patrząc przenikliwie w oczy Rinaha. – Byłbym niepocieszony, gdyby mi się to nie udało. – Tak, rozumiem… Więc mam napisać, że w każdym z pozostałych jedenastu segmentów wszystko wygląda podobnie… – Ściśle mówiąc, w dziesięciu… Z wyjątkiem Siódemki. – A więc jednak… są pewne wyjątki?
– Siódmy segment spełnia szczególne funkcje. Mieści się tam główne zaplecze techniczne, wszystkie podstawowe urządzenia zapewniające nasze istnienie: reaktory energetyczne, system oczyszczalnia wody i powietrza, wytwornice tlenu, centralne studio telewizji, węzeł łączności wewnętrznej i oczywiście urządzenia Systemu Zabezpieczeń.
– To niezmiernie interesujące!
– Nie ma mowy, abyś się tam dostał – Alvi stanowczo pokręcił głową. – Ze względu na kluczowe znaczenie tych obiektów, nie ma do nich dostępu nikt spoza ścisłego kręgu osób obsługujących urządzenia. Obsługa zamieszkuje zresztą wewnątrz Siódmego Segmentu, a więc, w praktyce, jest on zupełnie odcięty od reszty planety. Chyba rozumiesz, że nie może być inaczej…
Rinah przytaknął w zamyśleniu, grzebiąc łyżką w talerzu nieapetycznej papki.
– Wynika stąd, że będę musiał pomyśleć nad nowym tytułem dla mojej książki – powiedział po dłuższej chwili milczenia.
– Masz już tytuł?
– Mam. Dawno go wymyśliłem, lecz teraz okazuje się, że nie przyda się na nic.
– Jak miał brzmieć?
– "Dookoła Sztucznego Świata"… Ale, jak słyszę, tego świata nie można obejść dookoła…
– Z Pierwszego Segmentu można dojść do Szóstki, a idąc w druga stronę, przez Dwunastkę, aż do Ósemki… Jeśli się ma pozwolenie, oczywiście.
– Ale to już nie to samo, co obejść dookoła – powiedział Rinah z nutą żalu w głosie. – Szkoda takiego ładnego tytułu.
– Wymyślisz inny, równie dobry…
– Na przykład: "Świat w konserwie", albo "Wśród zapuszkowanych" – zakpił Rinah.
Twarz Alviego ściągnęła się grymasem złości, jego wzrok spiorunował Rinaha, szczęki poruszyły się, lecz nie odezwał się ani słowem. Dopiero po dłuższej chwili, gdy wstali od stolika, odezwał się zduszonym szeptem:
– Takie dowcipy drogo kosztują!
Mówiąc to, zrobił kilka kroków tyłem od stolika, a potem odwrócił się nagle i pierwszy wyszedł z jadłodajni, nie oglądając się za siebie. Rinah dogonił go dopiero przy windzie.
– Mógłbyś nareszcie się przyzwyczaić… – powiedział Alvi karcąco. – Gdzie ty wysłuchujesz tych idiotycznych porównań, które później bezkrytycznie powtarzasz?
– Jestem pisarzem, sam je wymyślam.
– A mnie się wydawało, że słuchasz nieodpowiedniej literatury. Masz jakieś kasety?
– Tylko własne, które przywiozłem z Ziemi. Na ogół czyste, albo z moimi notatkami.
– Uważaj na kasety. Czasem ktoś może ci złośliwie podrzucić… jakieś bzdury. Potem, w najlepszej wierze, włączasz taki tekst we własnym pokoju i, zanim się zorientujesz i wyłączysz, lecą ujemne punkty…
Rinah przypomniał sobie o kasecie otrzymanej od studenta. Dwa dni temu odłożył ją machinalnie pomiędzy inne, które miał w pokoju, nie wiedząc nawet, co zawierała.
– A ponadto – upomniał go Alvi – pilnuj słów.
– Nie zawsze o tym pamiętam – zełgał Rinah. Uwagi, które tak poruszyły Alviego, były całkowicie świadome i kontrolowane. – Powiedz mi, dlaczego niektórzy ludzie poruszają się czasem tyłem do przodu?
– Nie zauważyłem! – burknął Alvi. – Musiało ci się przywidzieć. Zjeżdżamy w dół.
W programie dzisiejszego dnia mieli zwiedzanie komór ochronnych. W towarzystwie porządkowego, zaopatrzeni w kaski i latarki przeszli przez małe stalowe drzwiczki w ścianie na końcu głównego korytarza i zagłębili się w półmrok, rozświetlany tylko rzadko rozmieszczonymi słabymi lampami żarowymi. Po metalowych, krętych schodkach zeszli na stalowy pomost, biegnący o kilka metrów poniżej pierwszego poziomu, stamtąd znów innymi schodkami, stromymi i wąskimi, opuścili się jeszcze niżej, w gąszcz ażurowych konstrukcji. W słabym świetle Rinah dostrzegł płaty spękanej, odłażącej farby i wyłaniającą się spod nich rdzawą powierzchnię stalowych wsporników, dźwigających wewnętrzny prostopadłościan mieszkalnej części segmentu.
Z dołu ku górze biegły pęki grubych rur ze sztucznego tworzywa, jakieś kable w barwnych ongiś, a teraz pokrytych szarym pyłem powłokach izolacyjnych. Kolejne pomosty, odległe od siebie o kilkanaście metrów, dźwigały wiązki poziomych rur i przewodów. Od czasu do czasu w mroku błyskały łuki elektryczne, w powietrzu unosił się swąd i dym.
– Ekipy remontowe – wyjaśnił Alvi. – Stale trzeba tu coś spawać, wymieniać, malować.
– Wszystko tu okropnie rdzewieje! – zauważył Rinah, dotykając dłonią chropowatej, pokrytej łuskami rdzy, powierzchni stalowego dźwigara. – Jak długo wytrzyma jeszcze ta konstrukcja?
– Stopniowo wymienia się poszczególne fragmenty. Sto lat to sporo czasu…
– Wszystko tu było obliczone na dwadzieścia parę lat użytkowania. Na dobrą sprawę miałoby już pełne prawo runąć!
– Potrwa jeszcze wystarczająco długo. Łatamy, co się da, wymieniamy elementy nośne… Gdyby udało się umknąć wilgoci, która przenika tutaj z części mieszkalnej i z nieszczelnych instalacji wodnych, nie byłoby z tym tak wiele kłopotu.
– No dobrze… – Rinah po raz pierwszy zastanowił się nad sprawą trwałości konstrukcji sztucznej planety. – A co dalej? Przecież kiedyś wreszcie…
– Mamy dużo czasu – Alvi uśmiechnął się blado.
W słabym świetle pobliskiej lampy jego twarz wyglądała zupełnie inaczej, niż w jarzeniowej poświacie tam, w części mieszkalnej. Był bardziej odprężony, jakby pozostawił tam, na górze, wszystkie swoje lęki i obawy. Mówił też w zupełnie inny sposób, zwłaszcza wówczas, gdy poprzedzający ich porządkowy znajdował się dostatecznie daleko. Rinah domyślił się, skąd ta zmiana: tutaj, pomiędzy zamieszkanym wnętrzem segmentu a zewnętrzną powłoką, nie było urządzeń kontrolnych.
– Czy zamierzacie… przenieść się gdzie indziej, nim rozsypie się wreszcie to zardzewiałe pudło?
– Zbudujemy nową, trwalszą i lepszą sztuczną planetę. A raczej nasi dalecy potomkowie ją zbudują. Na razie nie stać nas jeszcze na rozpoczęcie tego dzieła, ale plany już są opracowywane. Zamiast stali będzie tam użyty chrom, tantal, pallad… Mamy tego pod dostatkiem na Tartarze. Kiedyś powstanie piękna, wspaniała i niezniszczalna sztuczna planeta. Nowa Paradyzja, gdzie każdy z nas, zamiast skromnych dwudziestu metrów powierzchni na osobę, będzie miał jej kilkakrotnie więcej. Będą tam prawdziwe ogrody, sztuczne słońca, piaszczyste plaże… Bogactwa Tartaru wystarczy na kilka takich planet, gdzie ludzie będą jeszcze szczęśliwsi niż tutaj…
– …O ile to w ogóle możliwe! – dodał Rinah.
– Co? Zbudowanie Nowej Paradyzji?
– Nie, miałem na myśli stan jeszcze większej szczęśliwości.
– Nie drwij z nas. Wiemy, że nie wszystko jeszcze jest tutaj idealne…
– Właśnie: "nie wszystko jeszcze…" – powtórzył Rinah dwuznacznie, lecz Alvi nie dał się sprowokować, pomimo że porządkowy był dość daleko i nie mógł ich słyszeć.
– Mamy swoje problemy i trudności. Żyjemy w ciągłym napięciu. Ochrona przed zagrożeniem z zewnątrz, konserwacja rdzewiejących konstrukcji, wszystko to pochłania masę środków i mnóstwo ludzkiego wysiłku. Ale to nie nasza wina. Wybacz, ale… to wy, Ziemianie, wpędziliście nas w te kłopoty i to wy także zagrażacie naszej suwerenności…
– Mówiłem ci już, że nikt na Ziemi nie chce waszej zguby… Jesteście ludźmi, jak my…
– Przede wszystkim jesteśmy dla was Paradyzyjczykami, a dopiero potem ludźmi. Wasza propaganda ostatnio posuwa się aż do insynuacji, że to my chcemy opanować Ziemię i dlatego zakupujemy tak wiele materiałów i urządzeń strategicznych. A to przecież czysty nonsens!
– Przede wszystkim to nieprawda, że posądzamy was o wrogie zamiary! – Rinah był szczerze zdumiony. – To wasza propaganda wymyśla takie brednie.
– Ty wiesz swoje, ja swoje… Cóż obaj wiemy o kulisach polityki międzyplanetarnej?
Schodzili w milczeniu coraz głębiej w czeluść pustych komór, pomiędzy rdzawymi kratownicami wsporników. Niektóre z nich rdza przeżarła już zupełnie, świeciły pokaźnymi ubytkami i kruszyły się pod dotknięciem palca.
– Nie wiem, czy zdążycie z waszym nowym światem, nim się ten stary zawali! – powiedział Rinah, przebijając, na wylot palcem gruby i z pozoru mocny jeszcze fragment konstrukcji. – W pewnej chwili wszystko to nie wytrzyma obciążenia i runie…
Alvi spojrzał na niego z wyrazem złośliwej satysfakcji.
– Myślisz wciąż w kategoriach ziemskich. Zapominasz, że pojęcie obciążenia statycznego należy tutaj traktować zupełnie odmiennie niż na Ziemi! Przecież jesteśmy na orbicie! Wystarczy zmniejszyć prędkość obrotu Paradyzji wokół własnej osi, a obciążenie też natychmiast się zmniejszy! W ostateczności można nawet wstrzymać obroty i całkowicie odciążyć nadwątloną konstrukcją nośną…
– Ale wówczas zniknie również sztuczna siła ciążenia! Ludzie nie mogą żyć stale w nieważkości!
– Ludzie? Pojęcia nie masz, co mogą znieść ludzie, kiedy nie mają innego wyjścia. Jeśli zajdzie potrzeba, nikt nie będzie się zastanawiał nad ludźmi… to znaczy, nad sprawą tak drugorzędną, jak ich wygoda i warunki życia. Wtedy ważne będzie uratowanie całej naszej planety. Ona musi przetrwać, obojętne jakim kosztem! To chyba nie ulega wątpliwości!
– Lecz nie może to stanowić trwałego, ostatecznego rozwiązania!
– Powiedziałem ci już: zbudujemy Nową Paradyzję. Choćby nawet jedno czy dwa pokolenia miały przeżyć całe życie w stanie nieważkości. Zauważyłeś pewnie, że wszystkie większe przedmioty są u nas przytwierdzone do ścian i podłóg… Wszystko jest przewidziane i zaplanowane.
"Jeśli Lars Benig ma rację… a ma ją z pewnością – pomyślał Rinah – to ujawnienie jego hipotezy musiałoby spowodować ogólny krach tego świata…"
– Najważniejsza jest powłoka zewnętrzna – ciągnął Alvi, gdy po kilku przerwach dla odpoczynku znaleźli się na samym dole, przeszło dwieście metrów poniżej pierwszego poziomu. – Ją też konserwujemy najstaranniej, gdyż od jej całości zależy nasze istnienie. Każda luka w tej głównej przegrodzie, oddzielającej nas od kosmicznej próżni, stanowi śmiertelne zagrożenie dla segmentu. Osłabienie konstrukcji wewnętrznej można skompensować zmniejszeniem obrotów, ale w przypadku uszkodzenia osłabionej skorupy zewnętrznej nic nas nie uratuje. Byle większy meteor, albo nawet samo wewnętrzne ciśnienie, może uszkodzić powłokę w przerdzewiałym miejscu. Ona także była projektowana na znacznie krótszy okres eksploatacji. Na szczęście w próżni nie zachodzą procesy korozji, zewnętrzna powierzchnia powłoki ulega tylko erozji spowodowanej mikrometeorytami. Wewnętrzna zaś jest pod ciągłą kontrolą. Tutaj nie żałujemy pracy i farby antykorozyjnej.
Po chwili stali już na samym dole, na gładkiej powierzchni pokrytej warstwą brunatnej farby. W kręgu lampy pracowała ekipa złożona z pięciu pracowników.
– Ile nam jeszcze czasu zostało do końca świata? – zagadnął żartobliwie Alvi najbliższego z nich, mierzącego grubość powłoki o ultradźwiękową echosondą.
– O, sporo jeszcze, sporo! – powiedział robotnik, podnosząc na przybyłych zmęczone oczy i nie wiadomo czemu westchnął ciężko z głębi piersi.
– Czy nie sądzisz – powiedział Rinah, gdy stojąc na platformie roboczego pomostu powoli sunęli w górę okratowanym szybem – że prościej byłoby znaleźć jakąś spokojną, zaciszną planetę i osiedlić na niej, jeśli nie dzisiejszych Paradyzyjczyków, to przynajmniej ich wnuków, zamiast głowić się nad ulepszaniem tego sztucznego świata?
– Bzdura! – Alvi zaoponował z niezwykłą ostrością, jakby chciał odrzucić jak najdalej od siebie myśl wypowiedzianą przez Ziemianina. – Nie ma odwrotu z naszej słusznej drogi! Przecież to, co proponujesz, byłoby powrotem do waszego, ziemskiego sposobu życia, z wszystkimi jego problemami i uciążliwościami… Nasze społeczeństwo ukształtowało się w zupełnie innych warunkach, nasze obyczaje, nawyki, kultura… Nie, absolutnie nie! To byłby po prostu regres, sprzeniewierzenie wobec naszych przodków, którzy budowali dla nas ten świat! A po drugie, gdzie jest taka planeta? Gdzie ją znajdziesz?
Przez chwilę milczeli obaj, obserwując mijane pomosty, na których pracowali malarze i spawacze.
– A po trzecie… – powiedział nagle Alvi zupełnie innym tonem, jakby z odcieniem smutku w głosie – gdyby nawet… to i tak już na to za późno. Czy wyobrażasz sobie… czy ktokolwiek byłby w stanie wyobrazić sobie reakcję tych milionów ludzi na nową sytuację, w której n i e z a g r a ż a, im żaden gwałtowny kataklizm? Jak zachowywaliby się wówczas, w otwartej przestrzeni, nie będąc przy tym ściśle k o n t r o l o w a n i?
– Tak jak my na Ziemi! – poddał Rinah.
– Nie jest to takie pewne! Teraz, po tylu latach utrwalonego stanu… Nie, tego nie da się przewidzieć… A poza tym, życie ziemskiego społeczeństwa nie jest w żadnej mierze przykładem godnym naśladowania. Wystarczy obejrzeć parę filmów o Ziemi w naszej telewizji!
Ostatnie dwa zdania Alvi wypowiedział głośno i wyraźnie, bo właśnie znaleźli się na powrót w zasięgu mikrofonów korytarza pierwszego poziomu.