W tanim pensjonacie, gdzie zatrzymali się Calvin i Honore, kuchnia mieściła się w ogrodzie na tyłach. To im odpowiadało. Wracając do domu po całonocnej hulance, chcieli jeszcze coś zjeść, ale woleli nie zwracać uwagi gospodyni na swój późny powrót. Byli przecież w Camelocie, gdzie mężczyźni mogli pić, owszem, ale zachowując pozory i nigdy tak, by wprawiać w zakłopotanie damy.
Większość żywności była zamknięta w spiżarni, w parterowym domu, gdzie mieszkali niewolnicy. Nie warto ich budzić. W kuchni zostało na szczęście trochę jedzenia. Znaleźli słój taniej kuchennej melasy, trochę zjełczałego masła i nieco nasion ciecierzycy przyklejonych do garnka, w którym były gotowane. Honore de Balzac przyjrzał się tym resztkom z niesmakiem, ale Calvin tylko się uśmiechnął.
— Zanadto pan wybredny, Monsieur Haute Societe — oświadczył. — Nic więcej nam nie trzeba do solidnej porcji zamieszanki.
— To słowo, za które Bogu dziękuję, że go nie poznałem.
— Nazywa się zamieszanka, bo trzeba ją porządnie zamieszać.
Po chwili Calvin rozpalił w piecu, roztopił na patelni zjełczałe masło, dodał chochlą trochę melasy i wyskrobaną z garnka ciecierzycę. Po czym zamieszał.
— Widzisz? — upewnił się. — Mieszam.
— Mieszasz z boku na bok — zauważył Honore. — A jakość tej potrawy opada z każdą chwilą poniżej poziomu akceptacji. Jakieś zapachy unoszą się przede mną. Czego na pewno nie robisz, to nie mieszasz „za”.
— Czy angielski nie jest zabawny?
— Im dłużej cię znam, tym mniej jestem pewny, że to, co mówisz, jest po angielsku.
— Do diabła, na tym polega doskonałość języka. Można nim mówić na dziesięć tysięcy różnych sposobów, a wciąż jest OK.
— To barbarzyńskie wyrażenie! Co to znaczy?
— „Oli Korrekt”, czyli wszystko w porządku. Taki żart z ludzi, którzy za bardzo się przejmują, jak słowa są zapisane.
— O właśnie. Zapisać, to ma sens. Ślad atramentu zostaje za piórem. Za sobą zostawiasz swe pisma. Twoja ohydna mikstura powinna się nazywać „podmieszanka”.
Gęsta maź z masła i melasy bulgotała już na ogniu.
— Dobra i gorąca — stwierdził Calvin. — Chcesz trochę?
— Tylko aby odsunąć grożącą mi śmierć głodową.
— Leczy głód, ale też francuską chorobę, i jeszcze cholerę, że już nie wspomnę o tym, jak wściekłe psy od niej skomlą i uciekają.
— We Francji nazywamy ją angielską chorobą.
— Od tej bandy purytanów? Jak mogą złapać chorobę płciową?
— Może i żyją czystą doktryną, ale rżną się jak króliki — oświadczył Honore. — Dziewięcioro dzieci w rodzinie, a mniej to znak, że Bóg ich znienawidził.
— Obawiam się, że nauczyłem cię mówić prymitywnym angielskim. — Calvin skosztował zamieszanki. Była smaczna. Ciecierzyca okazała się trochę za twarda i Calvin podejrzewał, że w ciemności niechcący dodał nieco komarzego mięsa, ale wypił dość, by przejmować się tym mniej niż na trzeźwo. — Ludzie uprzejmi nie mówią „rżną”.
— Sądziłem, że to eufemizm.
— Ale raczej wulgarny. Mamy w planie bywać tu w eleganckich domach, a nic z tego nie wyjdzie, jeśli będziesz tak się wyrażał.
Calvin podał łyżkę Honore, który skrzywił się od zapachu, lecz skosztował. Maź sparzyła mu język. Sycząc, wachlował otwarte usta.
— Ostrożnie — ostrzegł go Calvin. — Jest gorąca.
— Dzięki Bogu, że inkwizycja nie zna twoich potraw.
— Ale smakuje nieźle, co?
Honore zgryzł kilka ziaren ciecierzycy — słodkich i tłustych.
— Na surowy, prymitywny, dziki sposób, owszem — przyznał.
— Surowa, prymitywna i dzika, to najlepsze cechy Ameryki — orzekł Calvin.
— Istotnie, to smutne — odparł Honore. — W przeciwieństwie do Rousseau, nie uważani dzikusów za szlachetnych.
— Ale rżną się jak króliki! — zawołał Calvin.
W stanie upojenia uznał to zdanie za nieopisanie zabawne. Śmiał się, aż stracił oddech. A potem zwymiotował na patelnię.
— Czy to fragment przepisu? — zapytał Honore. — Piece de resistance?
— Rzygnąłem nie po zamieszance. To przez ten ocet, który kazałeś nam pić.
— Zapewniani cię, że było to najlepsze wino w tym lokalu.
— Bo nikt tam nie chodzi na wino. Specjalizują się w kukurydzianej whiskey.
— Wolę raczej zwrócić to, co mam w żołądku, niż pozwolić się oślepić alkoholem z kukurydzy. A zdaje się, że tylko taki mieliśmy wybór.
— To był jedyny saloon otwarty nad rzeką.
— Jedyny, z którego jeszcze nas nie wyrzucili, chciałeś powiedzieć.
— Teraz zaczynasz narzekać? Zdawało mi się, że lubisz przygody.
— Lubię. Ale dochodzę do wniosku, że zebrałem już wszystkie niezbędne materiały na temat najgorszych mętów amerykańskiego społeczeństwa.
— No to wracaj do domu, ty żabożerco i pniakolizie.
— Pniakolizie? — zdziwił się Honore.
— Nie podoba ci się?
— Jesteś bardzo pijany.
— Ale przynajmniej surdut mi się nie pali.
Honore bardzo powoli przeniósł wzrok na połę surduta tlącą się przy ogniu paleniska. Ostrożnie uniósł tkaninę do oczu.
— Nie przypuszczam, żeby dało się to wyprać — stwierdził.
— Zaczekaj, aż będę przytomny — uspokoił go Calvin. — Umiem to naprawić. Jestem Stwórcą.
— Czy jak zwymiotuje, będę się czuł równie dobrze jak ty?
— Czuję się jak zdeptane końskie gówno — oznajmił Calvin.
— To właśnie poprawa, o jakiej marzę. — Honore zwymiotował, ale nie trafił w patelnię. Wymiociny zaskwierczały na blasze pieca. — Podziwiaj człowieka edukowanego i wyrafinowanego.
— Mało przyjemnie pachnie — ocenił Calvin.
— Muszę iść do łóżka. Nie czuję się dobrze.
Dotarli do krzaków na granicy ogrodu, zanim zdali sobie sprawę, że nie zmierzają w stronę domu. Chichocząc, runęli pod liście i wkrótce obaj zasnęli.
Słońce świeciło jasno. Calvin spływał potem, kiedy się wreszcie obudził. Czuł, jak chodzą po nim insekty, i w pierwszym odruchu chciał się poderwać, strzepnąć je z siebie, ale ciało nie reagowało. Po prostu leżał. Nie mógł nawet otworzyć oczu.
Dmuchnął lekki wietrzyk. Insekty znów się poruszyły na twarzy Calvina. Aha. To wcale nie insekty. To liście. Leżał w krzakach.
— Czasami żałuję, że nie można zbudować muru wokół kolonii Korony, by nie dopuszczać tu tych natrętnych cudzoziemców.
Głos kobiety. Kroki na brukowanym chodniku.
— Słyszała pani, że królowa chce udzielić audiencji tej wścibskiej, przemądrzałej, abolicjonistycznej nauczycielce?
— Nie, to po prostu nie do wiary.
— Zgadzam się, ale z lady Ashworth jako protektorką…
— Lady Ashworth!
Damy przerwały spacer ledwie kilka kroków od miejsca, gdzie leżał Calvin.
— Pomyśleć, że lady Ashworth nawet pani nie zaprasza na swoje soiree…
— Bardzo przepraszam, ale sama jej zaproszenie odrzuciłam.
— A mimo to chce przedstawić tę jakąś Peggy…
— Zdawało mi się, że ma na imię Margaret…
— Ale w jej kraju nazywają ją Peggy, jakby była klaczą.
— A gdzie jest jej mąż? Jeśli w ogóle ma męża.
— Ależ ma. Sądzony za kradzież niewolników. Wprawdzie uniewinniony, ale dobrze wiemy, że właściciel niewolników nie może liczyć na sprawiedliwość w sądach abolicjonistów.
— Jak się pani o tym wszystkim dowiedziała?
— Myśli pani, że agenci króla nie śledzą cudzoziemców, którzy przybywają tu siać zamieszanie?
— Zamiast ich śledzić, lepiej ich tu w ogóle nie wpuszczać. Ojej!
Ten okrzyk zdumienia zdradził Calvinowi, że właśnie został dostrzeżony. I chociaż z wolna wracała mu władza nad własnym ciałem, uznał, że rozsądek nakazuje nie otwierać oczu i leżeć nieruchomo. Poza tym był okryty liśćmi i kobiety nie zdołają go rozpoznać; jeśli zaś się ruszy, mogą zobaczyć jego twarz.
— Coś podobnego! Ten zajazd powinno się zamknąć. Sprowadza absolutnie niewłaściwy element do porządnej dzielnicy miasta.
— Proszę spojrzeć. Zapaskudził sobie spodnie.
— To niedopuszczalne. Złożę skargę w magistracie.
— Jak może pani to zrobić?
— Jak mogę tego nie zrobić?
— Ale pani zeznanie przed sądem… Jak zdoła pani opisać stan tego nędznika, pozostając przy tym damą?
— Nie. Po prostu go nie zauważyłyśmy. — Oj!
Ten drugi wykrzyknik zdradził Calvinowi, że kobiety odkryły Honore de Balzaca. Przyjemnie było wiedzieć, że nie został osamotniony w swym poniżeniu.
— Coraz gorzej…
— On wyraźnie nie jest dżentelmenem. Jak może przebywać poza domem w ogóle bez spodni?
— Czy pani… Czy widzi pani jego…
Calvin uznał, że tego już wystarczy. Nie otwierając oczu, odezwał się z mocnym hiszpańskim akcentem, naśladując handlarzy niewolników, których słyszał w porcie.
— Seńoritas, ten mały biały mężczyzna jest niczym w porównaniu z nagimi Czarnymi z mojego składu przy hiszpańskim nabrzeżu.
Piszcząc ze wzburzenia, damy szybko się oddaliły. Calvin leżał jeszcze przez chwilę i trząsł się ze śmiechu. Głos Honore dobiegł spod krzaków niedaleko.
— Wstydź się! Autor powieści miał niezwykłą okazję podsłuchania, jak kobiety naprawdę ze sobą rozmawiają. A ty je spłoszyłeś.
Calvin wcale się nie przejął. Honore mógł udawać, że jest pisarzem, ale Calvin nie wierzył, by kiedykolwiek zdołał coś napisać.
— Gdzie podziałeś spodnie?
Zdjąłem je, kiedy wstałem, żeby wypróżnić pęcherz. A potem nie mogłem znaleźć.
— Czy wczoraj byliśmy pijani?
— Mam nadzieję. Nie przychodzi mi do głowy żadne inne honorowe wytłumaczenie faktu, że spaliśmy razem pod żywopłotem.
Obaj wyturlali się spod gałęzi. Honore, mrużąc oczy, zataczał się tu i tam, szukając spodni. Zatrzymał się na chwilę i zmierzył wzrokiem Calvina.
— Może i jestem trochę nieubrany, ale przynajmniej się nie zmoczyłem. Calvin znalazł jego spodnie wiszące na krzaku, mokre i zaplamione.
— Zdjąłeś je i potem obsikałeś!
— Było ciemno — wyjaśnił Honore, z żalem oglądając tę część swojej garderoby. Podążył za Jamnem w stronę domu. Kiedy mijali kuchnię, pochwycił niechętne spojrzenie drobnej czarnej staruszki, która nadzorowała przygotowanie posiłków. Na szczęście od niewolnicy nie musieli się spodziewać dalszych wyrzutów. Weszli do holu, gdzie Honore wręczył spodnie praczce.
— Będą mi potrzebne dzisiaj przed kolacją — poinformował. Odwracając głowę, niewolnica wymruczała jakieś potwierdzenie i chciała odejść.
— Zaraz! — krzyknął Honore. — Calvin, masz spodnie nie lepsze od moich.
— Praczka może przyjść na górę i później je zabrać.
— Ściągaj je natychmiast. Nie będzie patrzyła na twoje białe, owłosione nogi. Calvin odwrócił się, zdjął spodnie i wręczył je niewolnicy. Odbiegła natychmiast.
— Nie ma co wstydzić się służby — stwierdził Honore. — To jakbyś się obnażał przed drzewami albo kotami.
— Po prostu nie miałem ochoty iść na górę bez spodni.
— W spodniach mokrych od uryny byłbyś obrzydliwy. Ale jeśli obaj jesteśmy goli, wszyscy zaczną udawać, że nas nie zauważają. Stajemy się niewidzialni.
— Mam rozumieć, że chcesz wejść głównymi schodami?
— Ależ skąd — obruszył się Honore. — Będę prowadził, bo gdybym miał się wspinać na trzy piętra, patrząc na twoje pośladki, co najmniej na miesiąc straciłbym zdolność opisywania piękna.
— Jak myślisz, czemu kucharka tak wrogo na nas patrzyła? — zainteresował się Calvin.
— Nie mam pojęcia, przyjacielu. Ale czyż trzeba jej powodów? To jasne, że wszyscy Czarni tutaj nienawidzą wszystkich Białych.
— Ale zwykle tego nie okazują.
— Bo Biali zwykle noszą spodnie. Wszyscy niewolnicy wiedzieli, jestem tego pewien, że śpimy w krzakach, zanim jeszcze się obudziliśmy. Ale nie okryli nas ani nie próbowali zbudzić. W ten sposób okazali swoją nienawiść: nie robią tego, czego nikt im nie nakazał.
Calvin zachichotał.
— Powiedz, co cię tak śmieszy — zażądał Honore.
— Tak się zastanawiam… Może to wcale nie ty obsikałeś sobie spodnie. Honore myślał przez chwilę.
— Jeśli już o tym mowa, przyjacielu, może to wcale nie ty obsikałeś swoje. Calvin jęknął.
— Zły z ciebie człowiek, Honore, i masz chorą wyobraźnię.
— To mój talent.
Dopiero kiedy wrócili do pokoju i przebierali się, Calvinowi przejaśniło się w głowie i uświadomił sobie znaczenie tego, o czym mówiły damy przy żywopłocie.
— Nauczycielka i abolicjonistka zwana Peggy? To musi być panna Larner, ta nauczycielka, z którą ożenił się Alvin.
— Och, nieszczęsny Calvinie. Wytrzymałeś już trzy dni, nie wspominając swego brata, i teraz się załamałeś.
— Myślałem o nim, odkąd dostałem ten list od mamy, gdzie opowiadała o ślubie, o tym, jak przestała działać klątwa i w ogóle. Ciekawe, czy mój brat planuje mieć siedmiu synów.
Calvin zaniósł się śmiechem.
— Jeśli istotnie ma takie plany, musimy go znaleźć i powstrzymać — oświadczył Honore. — Dwóch Stwórców to i tak więcej, niż światu potrzeba. Nie ma tu miejsca dla trzech.
— Myślałem raczej, że powinniśmy odszukać tę przemądrzałą abolicjonistkę Peggy i się z nią zaznajomić.
— Calvinie, jaką awanturę chcesz rozpętać?
— Żadnej awantury — zirytował się Calvin. — Skąd ci przyszło do głowy, że planuję jakąś awanturę?
— Bo jesteś przytomny.
— Ona będzie na audiencji u królowej. Może uda nam się wśliznąć tam za nią. Spotkać ludzi z dworu i tak dalej.
— Dlaczego miałaby ci pomóc? Jeśli jest żoną Alvina, na pewno zna twoją reputację.
— Jaką reputację? — Calvinowi nie podobała się sugestia zawarta w uwadze Balzaca. — Co ty możesz wiedzieć o mojej reputacji? W ogóle nie mam żadnej reputacji.
— Przebywam z tobą bez przerwy od miesięcy, drogi przyjacielu. To niemożliwe, byś nie zyskał reputacji wśród swoich krewnych i sąsiadów. I tę reputację żona twojego brata musiała poznać.
— Mam reputację słodkiego, miłego chłopaka. Jeszcze z czasów, kiedy ktoś zadawał sobie trud zauważenia, że w ogóle istnieję.
— Ależ nie, Calvinie — odparł Honore. — Jestem pewien, że masz reputację człowieka zazdrosnego, złośliwego, skłonnego do wybuchów wściekłości, niezdolnego przyznać się do błędu. Twoja rodzina i sąsiedzi nie mogli nie dostrzec tych cech.
Odkrycie po tylu miesiącach, że Honore taką ma o nim opinię, okazało się nie do zniesienia. Calvin poczuł, jak wzbiera w nim gniew. Rzuciłby się na Honore, gdyby mały Francuz nie miał tak szczerego, wesołego spojrzenia. Czy to możliwe, że nie chciał go urazić?
— Widzisz, o co mi chodziło? — zapytał Honore. — Nawet teraz się złościsz i masz do mnie pretensje. Czemu? Mówiąc o swoich obserwacjach, nie zamierzałem powiedzieć nic złego. Jestem pisarzem. Badam życie. Ty żyjesz, więc badam i ciebie. I stwierdzam, że jesteś nieskończenie fascynujący. Człowiek mający zarówno ambicję, jak i zdolności gwarantujące mu wielkość, który jednocześnie tak nie potrafi zapanować nad własnymi impulsami, że ową wielkość odrzuca. Jesteś tygrysem, który studiuje, jak być myszą. W ten sposób świat jest przed tobą bezpieczny. Nigdy nie zostaniesz Napoleonem.
Calvin krzyknął z wściekłości, ale nie potrafił uderzyć samego Honore, jedynego przyjaciela, jakiego miał w życiu. Dlatego z całej siły walnął dłonią o ścianę.
— Ale spójrz tylko — mówił dalej Francuz. — Uderzyłeś ścianę, nie moją twarz. Czyli nie do końca miałem rację. Potrafisz jakoś nad sobą zapanować. Potrafisz uszanować cudzą opinię.
— Nie jestem myszą — oświadczył Calvin.
— Nie, nie. Nic nie zrozumiałeś. Powiedziałem, że studiujesz, jak być myszą, a nie że zdałeś egzaminy i teraz żyjesz tylko serem. Kiedy słyszę, jak popiskujesz, myślę sobie: cóż to za dziwny odgłos w paszczy tygrysa. Znałem w życiu kilka tygrysów. Mnóstwo myszy, ale tylko kilka tygrysów. Dlatego jesteś dla mnie cenny, przyjacielu. Smutno mi, kiedy słucham twoich pisków. A twoja bratowa… Myślę, że zna cię tylko z tych pisków. To właśnie chciałem ci wytłumaczyć. I dlatego wątpię, czy ucieszy się ze spotkania z tobą.
— Potrafię zaryczeć, jeśli trzeba — zapewnił Calvin.
— Faktycznie jesteś wściekły. I co teraz zrobisz? Uderzysz mnie? To, drogi przyjacielu, będzie pisk. — Honore przyjrzał się swym gołym nogom. — Jestem brudny jak świnia w błocie. Zamówię kąpiel. Kiedy skończę, możesz skorzystać z tej samej wody.
Calvin nie odpowiedział. Wysłał swój przenikacz na powierzchnię skóry, usuwając brud, tłuszcz, zaschnięty mocz i pot. Zajęło mu to tylko chwilę, gdyż kiedy raz pokazał, co należy robić, przenikacz mógł działać dalej bez nadzoru — tak jak ręka potrafi piłować, choć człowiek o tym nie myśli, albo palce wiązać węzły, choćby człowiek nie widział sznura.
Honore szeroko otworzył oczy.
— Dlaczego zniknęła twoja bielizna?
Dopiero wtedy Calvin uświadomił sobie, że każdy obcy obiekt został sproszkowany i odepchnięty od ciała.
— Kogo ona obchodzi? Jestem teraz czyściejszy, niż ty kiedykolwiek będziesz.
— Skoro już używasz swej mocy, żeby się upiększyć, to czemu nie zmienisz zapachu? Może na jakiś kwiat? Nie nasturcje, one i tak już cuchną jak niemyte nogi. Co powiesz na lilie? Albo róże?
— Właściwie to czemu nie zmienię ci nosa w kalafior? No nie, za późno, ktoś już to zrobił.
— Aha, próbujesz obrazić mnie kapustą.
Honore szarpnął sznurek, który uruchomił dzwonek w kwaterze służby.
Calvin wyjął czyste ubranie — w każdym razie dość czyste, i wychodził z pokoju, kiedy w odpowiedzi na wezwanie Francuza zjawiła się niewolnica. Honore był całkiem nagi, nawet poły koszuli nie zakrywały jego skromnego daru natury, ale zupełnie się tym nie przejmował. Zresztą niewolnica mogła tego nie dostrzec, gdyż nie odrywała wzroku od podłogi. Honore wciąż tłumaczył, ile kociołków gorącej wody należy wlać mu do balii, gdy Calvin zbiegł już schodami i przestał słyszeć jego głos.
Drzwi rezydencji lady Ashworth otworzył mu stary, chudy niewolnik w obcisłej liberii.
Witam — rzucił Calvin. — Słyszałem, że moja bratowa, Peggy Smith, złożyła tu wizytę.
Niewolnik odszedł, zostawiając go samego na progu. Jednak nie zamknął drzwi, więc Calvin wszedł do środka. Odruchowo wysłał przenikacz na wyprawę po domu. Z płomieni serc wiedział, gdzie kto jest; w przeciwieństwie do Peggy nie potrafił w płomieniach niczego dostrzec, nie umiał nikogo rozpoznać. Wiedział tylko, gdzie znajduje się każda żywa dusza, a z jasności płomienia zgadywał, czy jest ludzka, czy zwierzęca.
Mógł się jednak domyślać. Płomień sunący wolno po kuchennych schodach to pewnie niewolnik, który otworzył mu drzwi. Płomień na werandzie na piętrze nad Calvinem, ku któremu szedł niewolnik, to lady Ashworth. Albo może lord Ashworth… Nie, lord zapewne stara się przebywać jak najbliżej króla.
Umieścił przenikacz w podłodze na piętrze, wyczuwając wibracje wzbudzone rozmową. Skupił się i zamienił je w głosy. Niewolnik nie mówił zbyt wiele.
— Dżentelmen czeka przy drzwiach.
— Nie oczekuję gości.
— Mówi, że jego siostra to Peggy Smith.
— Nie znam nikogo o tym… Och, chodzi pewnie o Margaret Larner… Ale jej tu nie ma. Przekaż mu, że jej nie zastał.
Niewolnik natychmiast ruszył z powrotem. Głupia kobieta, pomyślał Calvin. Nie myślałem, że Peggy tu jest; chce wiedzieć, gdzie ją znajdę. Czy w Camelocie nie uczą ludzi zwykłej uprzejmości? A może jest tak wysoko na królewskim dworze, że nie musi dbać o maniery wobec zwykłych ludzi…
No to, uznał, przekonamy się, jakie będą twoje maniery, paniusiu, kiedy już z tobą skończę.
Widział powolny płomień serca niewolnika na kuchennych schodach. Ruszył więc w głąb domu, znalazł schody frontowe i wbiegł lekko na piętro. Tutaj Ashworthowie przyjmowali gości; duża sala balowa miała trzy balkonowe okna wychodzące na galerię, gdzie lady Ashworth stała przed doniczką, trzymając w ręku nożyce.
— Tej rośliny nie trzeba przycinać — oświadczył Calvin, mówiąc z wyrafinowanym akcentem, jakiego nauczył się w Londynie.
Lady Ashworth odwróciła się zdumiona.
— Przepraszani bardzo, ale nie został pan tu zaproszony.
— Drzwi były otwarte. Słyszałem, pani, jak mówisz swemu słudze, by mnie odprawił. Nie mogłem jednak znieść myśli, że odejdę, nie oglądając damy o tak legendarnej urodzie i wdzięku.
— Pańskie komplementy budzą mój niesmak — oznajmiła. Jej kolonialny akcent w gniewie był wyraźniej słyszalny. — Nie mam cierpliwości dla dandysów i dla intruzów. Na ogół każę ich zabijać.
— Nie trzeba mnie zabijać. Pani wzgardliwe spojrzenie i tak już zatrzymało we mnie serce.
— Och, widzę, że pan mi nie pochlebia, ale kpi. Nie wie pan, że ten dom jest pełen służby? Każę pana wyrzucić.
— Czarni ośmielą się tknąć Białego?
— Zawsze korzystamy ze służby, by usunąć z domu śmieci.
Ta wymiana zdań nie angażowała nawet drobnego ułamka uwagi Calvina. Przenikaczem badał ciało lady Ashworth. W swych wędrówkach z Honore obserwował, jak Francuz uwiódł kilkadziesiąt kobiet ze wszystkich klas społecznych. Ponieważ Calvin był w duchu uczonym, użył przenikacza, by zaobserwować, jakie zmiany występują w ciele kobiety, gdy budzi się w niej pożądanie. Odkrył maleńkie organy wytwarzające pewne soki i wypuszczające je do krwi. Trudno je było odszukać, ale gdy już znalazł, łatwo mógł zmusić je do działania. Po chwili trzy różne gruczoły wytwarzały w ciele lady Ashworth dość silne dawki soków pożądania; teraz na własne oczy, bez przenikacza, widział zachodzące w niej zmiany. Powieki jej zaciążyły, głos stał się bardziej gardłowy.
— Wobec twej gracji i piękna, pani, istotnie jestem śmieciem — zgodził się. — Ale twoim śmieciem, pani, i możesz ze mną uczynić, co tylko zechcesz. Odrzuć mnie, a przestanę istnieć. Zachowaj mnie, a stanę się wszystkim, czego zapragniesz. Klejnotem, byś nosiła mnie na łonie. Wachlarzem, za którym twa uroda pozostanie niewidzialna. Czy też rękawiczką, w której zachowasz czystą, ciepłą dłoń.
— Kto by się spodziewał tak dwornej przemowy od chłopaka z pogranicza, z Wobbish? — odparła, kryjąc uśmiech.
— Liczy się nie to, skąd przybywa mężczyzna, ale dokąd zmierza. Wydaje mi się, że całe moje życie prowadziło właśnie do tej chwili. Do tego gorącego dnia w Camelocie, tej werandy, dżungli roślin, ku tej cudownej Ewie, która dogląda ogrodu.
Zerknęła na nożyce.
— Ale mówił pan, żeby nie przycinać tych pędów.
— To byłoby okrucieństwo — odparł Calvin. — Roślina sięga w górę, nie do słońca, ale do ciebie. Nie pogardzaj tym, co wzrasta dla twej miłości, pani.
Zaczerwieniła się; jej oddech przyspieszył.
— To, co mówisz…
— Przybyłem tu, poszukując żony mego brata, słyszałem bowiem, że odwiedziła cię, pani. Aby osiągnąć ten cel, mogłem zostawić wizytówkę u twego sługi.
— Istotnie, mogłeś.
— Ale nawet na szorstkich kamieniach bruku słyszałem cię jak muzykę, czułem jak kwiaty, widziałem jak światło gwiazdy przebijającej się nocą przez chmury. Wiedziałem, że z całego świata tu właśnie być powinienem, w tym miejscu, choćby miało mnie to kosztować życie i honor. Pani, do tej chwili każdy dzień mego życia był brzemieniem dźwiganym bez celu i bez radości. Teraz pragnę tylko tutaj pozostać, patrząc na ciebie, dumając, jakież cuda doskonałości skrywają draperie twych sukni, więżą spinki w twych włosach.
Drżała.
— Nie powinieneś mówić o takich…
Stał teraz tuż przed nią. Tak jak zaobserwował podczas uwiedzeń Honore, jego bliskość podwyższyła temperaturę uczuć, jakie ją ogarniały. Wyciągnął rękę i musnął palcami jej policzek, potem szyję i ramię, dotykając tylko nagiej skóry. Syknęła, ale nie odezwała się, nie odwróciła wzroku.
— Moje oczy sobie wyobrażają — wyszeptał. — Moje wargi sobie wyobrażają. Każda część mojego ciała wyobraża sobie, że jest blisko ciebie, obejmuje cię, spaja się z tobą…
Zachwiała się. Ledwie mogła iść, gdy prowadziła go z werandy do sypialni.
Poza studiowaniem reakcji kobiet Calvin badał także ciało Honore, widział, jak Francuz zatrzymuje się na granicy ekstazy, nie przekraczając jej jednak. To, czego Honore musiał dokonywać dzięki samodyscyplinie, Calvin robił mechanicznie, używając przenikacza. Lady Ashworth przeżywała rozkosz wiele razy i na wiele sposobów, nim wreszcie Calvin pozwolił sobie na uwolnienie. Potem leżeli obok siebie w pościeli wilgotnej od ich potu.
— Jeśli w ten sposób diabeł wynagradza niegodziwość — szepnęła lady Ashworth — rozumiem, dlaczego Bóg zdaje się tracić teren na tym świecie.
Ale w jej głosie brzmiał smutek, gdyż budziło się sumienie, gotowe karać ją za doznaną rozkosz.
— Nie popełniliśmy dziś niegodziwości — uspokoił ją Calvin. — Czy twoje ciało nie przez Boga zostało stworzone? Czy te pragnienia nie z ciała się narodziły? Kim jesteś, jeśli nie kobietą, jaką Bóg cię uczynił? Kim jestem ja, jeśli nie mężczyzną, którego Bóg sprowadził tutaj, by cię czcił?
— Nie wiem nawet, jak się nazywasz — powiedziała.
— Calvin.
— Calvin? To wszystko?
— Calvin Stwórca.
— To dobre imię, mój ukochany — przyznała. — Ponieważ mnie stworzyłeś. Aż do tej chwili naprawdę nie istniałam.
Calvin miał ochotę roześmiać się jej w twarz. Do tego jedynie sprowadza się romans i miłość? Ciecze wypływające z gruczołów. Ciała obejmujące się w gorączce. I wiele pięknych słów.
Znowu oczyścił swoje ciało. Jej także. Ale pozostawił w niej swe nasienie. Pchnięty impulsem podążył za nim, ciekaw, czego zdoła dokonać. Sam pomysł uznał za pociągający: jego dziecko wychowane w domu arystokraty. Jeśli chciałby mieć siedmiu synów, przecież nieważne, czy wszyscy zrodzą się z tej samej matki. Niech ten będzie pierwszy.
Ciekawe, czy można się przekonać, jakiej płci będzie dziecko. Nie wiedział. Może Alvin pojmował rzeczy tak małe, ale Calvin mógł tylko śledzić, co się dzieje w ciele lady Ashworth. A potem nawet to stracił z oczu. Po prostu nie wiedział, czego powinien szukać. Przynajmniej nie była wcześniej ciężarna.
— Wiesz, to był mój pierwszy raz — oświadczył.
— Jak to możliwe? — zdumiała się. — Wiedziałeś wszystko. Potrafiłeś… w porównaniu z tobą mój mąż nie wie niczego.
— Pierwszy raz — powtórzył. — Aż do dzisiaj nie miałem jeszcze żadnej kobiety. Twoje ciało nauczyło mnie wszystkiego, co powinienem wiedzieć.
Sprawił, by mimo wilgoci w powietrzu wysechł pot na pościeli. Podniósł się z chłodnego, suchego łoża, czystego i świeżego jak w chwili jego przybycia. Przyjrzał się tej kobiecie… Właściwie nie była już młoda, tu i tam zwisała jej skóra; ale całkiem niezła, biorąc wszystko pod uwagę. Honore na pewno go pochwali… jeśli mu powie.
Oczywiście, że mu powie. Z całą pewnością, gdyż Honore będzie zachwycony tą historią, ucieszony tym, jak wiele nauczył się Calvin z jego ciągłych podbojów.
— Gdzie jest moja bratowa? — zapytał rzeczowym tonem.
— Nie odchodź — poprosiła lady Ashworth.
— Nie byłoby dobrze, gdybym tu został. Rozplotkowane damy Camelotu nigdy by nie zrozumiały doskonałego piękna tej chwili.
Ale wrócisz?
— Tak często, jak na to pozwoli ostrożność — obiecał. — Nie pozwolę, by moje wizyty tutaj miały ci zaszkodzić.
— Co ja zrobiłam? — szepnęła. — Nie jestem kobietą skłonną do cudzołóstwa. Wręcz przeciwnie, pomyślał Calvin. Jesteś tylko kobietą, która nigdy nie doznała pokusy. Do tego sprowadza się cnota. Cnota jest tym, co chronimy, dopóki nie poczujemy żądzy; wtedy staje się nieznośnym ciężarem, który lepiej odrzucić i podnieść znowu, gdy żądze opadną.
— Jesteś kobietą, która wyszła za mąż, zanim poznała miłość swego życia — powiedział. — Dobrze służysz swemu mężowi. On nie ma powodów, by się na ciebie skarżyć. Ale nigdy nie będzie cię kochał tak, jak ja ciebie kocham.
Łza pociekła jej z kącika oka i popłynęła po skroni na przesłoniętą włosami poduszkę.
— Dosiada mnie niecierpliwie, jak klacz, i zeskakuje, niemal zanim dotrze do celu.
— Zatem wykorzystywał cię, a ty jego — uznał Calvin. — Małżeński kontrakt został dopełniony.
— Ale co z Bogiem?
— Bóg jest nieskończenie współczujący. Rozumie nas w sposób bardziej doskonały, niż to możliwe dla ludzkich istot. I wybacza.
Pochylił się i pocałował ją raz jeszcze. Powiedziała mu, gdzie zatrzymała się Peggy. Opuścił rezydencję, pogwizdując. Ależ zabawa! Nic dziwnego, że Honore tyle czasu poświęcał pogoni za kobietami.