ROZDZIAŁ ÓSMY

Ta część Domu Nocy, w której znajdował się internat, była dość oddalona, ponadto Neferet umyślnie szła wolno, bym miała dość czasu, żeby się wszystkiemu napatrzeć i o wszystko wypytać. Nawet mi się to podobało. Przemierzanie całego terenu zabudowanego przypominającymi stare zamczysko obiektami, na które Neferet zwracała mi uwagę, szczególnie na ich architektoniczne detale, pozwoliło mi poznać charakter tego miejsca. Było dziwne, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Poza tym taki niespieszny spacer dawał mi poczucie powrotu do normalności. Może to zabrzmi dziwnie, lecz znów czułam się sobą, taką jak dawniej. Przestałam kaszleć, nic mnie nie bolało. Nawet ból głowy minął. W ogóle nie myślałam już o krępującej scenie, której zostałam przypadkowym świadkiem. Świadomie zresztą starałam się o niej zapomnieć. Ważniejsze dla mnie stało się teraz oswojenie z nowym życiem i dziwnym Znakiem, jakim zostałam Naznaczona. A zatem – mineta idzie w niepamięć.

Starałam się wmówić sobie, że przechadzając się po campusie o tej nieludzkiej porze nocnej u boku wampirzycy, jestem niemal tą samą osobą, jaką byłam poprzedniego dnia. Prawie tą samą.

No dobrze, może nawet tak nie było, w każdym razie głowa już mi tak nie dokuczała i czułam się gotowa poznać swoją współmieszkankę, kiedy Neferet wprowadziła mnie do internatu dziewcząt.

Wnętrze okazało się dla mnie zaskoczeniem. Choć nie jestem pewna, czego się spodziewałam, może ponurych pomieszczeń z dominującą czernią Tymczasem zobaczyłam sympatyczne wnętrze z wystrojem w kolorze starego złota i jasnoniebieskim, z wygodnymi kanapami, na których niczym ogromne pastelowe pastylki M &M piętrzyły się pękate poduchy, jakby zapraszając, by na nich usiąść. Łagodne światło gazowe sączące się z kilku stylowych kryształowych żyrandoli sprawiało wrażenie wnętrza godnego księżniczki mieszkającej na zamku. Na kremowych ścianach wisiały wielkie obrazy przedstawiające postaci starożytnych kobiet, władczych i egzotycznych. W wazonach tkwiły świeże kwiaty, na stole piętrzyły się książki, torebki i to, co zazwyczaj można znaleźć w pokoju nastolatki. Zobaczyłam kilka płaskich ekranów telewizyjnych, z jednego z nich dochodziły dźwięki Real World, które znałam z MTV. Ogarnęłam wszystko jednym rzutem oka, uśmiechając się jednocześnie do dziewcząt, które ucichły na mój widok i zaczęły się na mnie gapić. Albo inaczej: gapiły się na mój Znak.

– Panienki, to jest Zoey Redbird. Powitajcie ją i przyjmijcie serdecznie w Domu Nocy.

Przez moment wydawało mi się, że nikt do mnie nie przemówi, a ja spalę się ze wstydu, jaki odczuwają zazwyczaj nowicjusze. W pewnej chwili z grupki dziewcząt skupionych wokół jednego z telewizorów podniosła się drobna blondyneczka o niemal idealnej urodzie. Przypominała Sarę Jessicę Parker, kiedy była młoda (której właściwie nie lubię, bo taka jest drażniąca z tą swoją nienaturalną dziarskością).

– Cześć, Zoey. Witaj w swoim nowym domu. – Podobna do SJP dziewczyna uśmiechała się szczerze i serdecznie, starała się też nie gapić na mój Znak, ale patrzeć mi prosto w oczy. Natychmiast pożałowałam, że uczyniłam niekorzystne dla niej porównanie. – Jestem Afrodyta – przedstawiła się.

Afrodyta? Może jednak nie byłam taka złośliwa z tym porównaniem. Bo kto wybiera sobie takie imię? Czy to nie jest mania wielkości? Przyoblekłam twarz w szeroki uśmiech i odpowiedziałam:

– Cześć, Afrodyto.

– Neferet, czy chcesz, abym pokazała Zoey jej pokój? Neferet zawahała się chwilę, co mnie zdziwiło. Zamiast odpowiedzieć natychmiast twierdząco, zmierzyła Afrodytę wzrokiem, ale zaraz uśmiechnęła się szeroko.

– Dziękuję, Afrodyto, to ładnie z twojej strony. Jestem mentorką Zoey, jednak domyślam się, że będzie jej przyjemniej, jeśli rówieśnica zaprowadzi ją do pokój u.

Czy to złudzenie czy rzeczywiście w oczach Neferet pojawiły się złe błyski? Nie, musiało mi się tylko tak wydawać albo wmówiłam sobie, że to złudzenie. Mimo wszystko coś mi mówiło, że jednak tak nie jest. I nawet nie musiałam długo się zastanawiać, czy intuicja słusznie mi podpowiada gdyż Afrodyta roześmiała się i… rozpoznałam ten śmiech.

Jakbym dostała cios w żołądek, gdy uświadomiłam sobie, że Afrodyta jest tą dziewczyną, którą widziałam z chłopakiem w holu.

Śmiech Afrodyty i jej skwapliwe zapewnienie: „Z wielką przyjemnością oprowadzę ją po internacie. Wiesz, Neferet, że zawsze gotowa jestem ci pomóc" było równie sztuczne jak wielkie cyce Pameli Anderson, ale Neferet tylko skinęła przyzwalająco głową, po czym zwróciła się do mnie.

– Zostawiam cię tutaj, Zoey – - powiedziała, ściskając mi dłoń. – Afrodyta zaprowadzi cię do pokoju, a twoja współmieszkanka pomoże ci przygotować się do kolacji. Do zobaczenia w jadalni. – - Posłała mi ciepły matczyny uśmiech, a ja jak małe dziecko miałam wielką ochotę uściskać ją i błagać, by nie zostawiała mnie z Afrodytą. – Nic ci nie będzie – - uspokoiła ranie szeptem, jakby czytała w moich myślach. – Przekonasz się, ptaszyno. Wszystko będzie dobrze.

W tym momencie bardzo mi przypominała moją babcię, a na jej wspomnienie chciało mi się płakać. Musiałam mocno zaciskać powieki, by powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Neferet szybko skinęła głową na pożegnanie pozostałym dziewczętom i wyszła z internatu.

Drzwi zamknęły się za nią z głuchym trzaskiem. Do diabła… Chciałabym wrócić do domu!

– Chodź, Zoey. Idziemy do twojego pokoju. Tędy – po wiedziała Afrodyta. Gestem wskazała drogę wiodącą przez szerokie schody, które skręcały na lewo. Starałam się nie zwracać uwagi na szepty, jakie dały się słyszeć za naszymi plecami.

Żadna z nas nie odezwała się ani słowem, czułam się tak nieswojo, aż chciało mi się krzyczeć. Czy ona widziała mnie tam, w tamtym korytarzu? Ja na pewno nawet się nie zająknę na ten temat. Co do tego nie miałam najmniejszych wątpliwości.

Odchrząknęłam, zanim wypowiedziałam pierwsze słowa. – Internat wydaje mi się całkiem przyjemny. To znaczy, jest tu naprawdę ładnie.

Spojrzała na mnie z ukosa.

– Więcej niż ładnie, bardziej niż przyjemny – poprawiła mnie. – Tu jest rewelacyjnie.

– Aha. Dobrze, że tak mówisz.

Roześmiała się. Jej śmiech zabrzmiał szyderczo. Przeszły mi ciarki po plecach od tego śmiechu, tak samo jak tam w korytarzu, kiedy po raz pierwszy go usłyszałam.

Głównie z mojego powodu jest tu rewelacyjnie. Spojrzałam na nią, chcąc się upewnić, że żartuje, ale na potkałam tylko zimne wejrzenie jej niebieskich oczu.

Tak, wcale się nie przesłyszałaś. Tu jest ekstra, boja jestem ekstra.

O Boże. Co ona wygaduje? Nie miałam pojęcia co powiedzieć na to bufonowate oświadczenie. Czy oprócz stresu związanego ze zmianą szkoły, trybu życia i własnej osobowości potrzebne mi jeszcze starcia z kimś tak w sobie zadufanym? Na domiar złego nie miałam pewności, czy ona wie, że śledziłam ich w holu.

No dobrze. Zależało mi tylko na tym, aby się jakoś przystosować. Chciałabym czuć się w tej nowej szkole jak we własnym domu. Postanowiłam więc iść na łatwiznę i trzymać język za zębami.

Żadna z nas nie powiedziała więcej ani słowa. Ze schodów wychodziło się na długi korytarz, po którego obu stronach znajdowały się szeregi drzwi. Wstrzymałam oddech, kiedy Afrodyta stanęła przed drzwiami pomalowanymi na lekko amarantowy kolor. Zanim zastukała, odwróciła ku mnie głowę. Patrzyła na mnie z nienawiścią, jej twarz już nie wydawała się niemal idealnie piękna. – Okay, Zoey. Sęk w tym, że masz ten dziwny Znak na czole, o którym wszyscy szepczą i zastanawiają się, co to, kurwa, oznacza. – Przewróciła oczami i dramatycznym gestem chwytając swoje perły, zaczęła przedrzeźniać koleżanki: – „Oj, ta nowa ma pełny Znak. Co to może oznaczać? Czy ona jest wyjątkowa? Czy ma jakąś nadzwyczajną moc? O rany! Dajcie spokój!" – Odjęła dłoń od szyi i popatrzyła na mnie spod zmrużonych powiek. Jej głos stał się równie nieprzyjemny jak spojrzenie. – Powiem ci, o co chodzi. To ja się tutaj liczę. Jeśli chcesz mieć spokój, lepiej o tym pamiętaj. Bo jak nie, nieźle sobie nagrabisz. Zaczynała mnie wkurzać.

– Słuchaj – - powiedziałam. – - Dopiero tu nastałam. Nie szukam zwady i nie mam najmniejszej kontroli nad tym, co kto mówi na temat mojego Znaku.

Nadal patrzyła na mnie spod zmrużonych powiek. Cholera. Czyżbym miała naprawdę walczyć z tą dziewczyną? Nigdy w życiu z nikim się nie biłam. Poczułam, że mnie ściska w dołku i że powinnam zrobić jakiś unik albo po prostu uciec, byleby nie wdać się z nią w bójkę.

Wtedy ona, w równie zaskakujący sposób, w jaki okazała mi wrogość i nienawiść, rozpłynęła się w uśmiechu, stając się na powrót słodką blondyneczką (co mnie jednak nie zwiodło).

– Świetnie. W takim razie doszłyśmy do porozumienia. Chyba coś z nią było nie tak, ale nie dopuściła mnie do głosu. Uśmiechając się nieszczerze, zapukała do drzwi.

– Proszę – odpowiedział rześki głos z lekkim akcentem zdradzającym pochodzenie z Oklahomy.

Afrodyta otworzyła drzwi.

– Cześć wam wszystkim! O rany, wchodźcie! – zaprosiła nas do środka uśmiechnięta szeroko moja nowa współmieszkanka, również blondynka, ruszając w naszą stronę rączo jak gazela. Ale gdy tylko ujrzała Afrodytę, jej uśmiech zgasł i już nie tak ochoczo ku nam biegła.

– Przyprowadziłam ci nową współmieszkankę – po wiedziała Afrodyta. Niby nie było w jej słowach nic niewłaściwego, lecz pełen nienawiści ton i naśladowanie akcentu z Oklahomy, co było przedrzeźnianiem gospodyni, zwarzyło atmosferę. – Stevie Rae Johnson, poznaj Zoey Redbird. Zoey, to jest Stevie Rae Johnson. No proszę, jakie jesteśmy wszystkie milutkie i jak pasujemy do siebie niczym ziarnka kukurydzy na kolbie.

Spojrzałam na Stevie Rae, wyglądała jak wystraszony króliczek.

– Dziękuję, żeś mnie tu przyprowadziła, Afrodyto -powiedziałam szybko, zbliżając się do niej, tak że musiała dać krok do tyłu, czyli znaleźć się z powrotem na korytarzu. – Zobaczymy się niedługo – dodałam, zatrzaskując jej drzwi przed nosem, zanim zdziwienie na jej twarzy ustąpiło miejsca złości. Wtedy odwróciłam się do Stevie Rae, nadal pobladłej.

– Co z nią jest? – zapytałam.

– Ona… ona jest…

Nie znałam jeszcze Stevie Rae, ale domyśliłam się od razu, że waży słowa nie wiedząc, co może, a czego nie powinna powiedzieć. Postanowiłam jej pomóc. Skoro mamy ze sobą mieszkać…

– To małpa – powiedziałam.

Stevie Rae popatrzyła na mnie okrągłymi ze zdumienia oczami, po czym zaczęła chichotać.

– Nie jest miła, to więcej niż pewne – zgodziła się ze mną.

– Powinna się leczyć – dodałam, czym jeszcze bardziej rozśmieszyłam Stevie Rae.

– Wydaje mi się, Zoey Redbird, że będzie nam ze sobą dobrze – powiedziała, nadal się do mnie uśmiechając. -Witaj w swoim nowym domu. – - Skłoniła się i szerokim gestem zaprosiła mnie do skromnego pokoju, jakby to były pałacowe komnaty.

Rozejrzałam się i przetarłam oczy ze zdumienia. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłam, był wielki plakat przedstawiający Kenny'ego Chesneya zawieszony nad jednym z łóżek i kowbojski kapelusz na blacie nocnego stoliczka na którym stała też lampa w kształcie kowbojskiego buta. Stevie Rae naprawdę musiała mieć hopla na punkcie tej swojej Oklahomy!

Zaraz serdecznie mnie uściskała co było dla mnie kolejnym zaskoczeniem. Z krótką czupryną jasnych kręconych włosów i z okrągłą roześmianą buzią przypominała mi laleczkę.

– Zoey! – wykrzyknęła. – - Tak się cieszę, że czujesz się już lepiej. Bardzo się martwiłam, kiedy powiedziano mi, że miałaś wypadek. Wspaniale, że wreszcie tu jesteś.

– Dzięki – - odpowiedziałam, nadal rozglądając się bacznie po pokoju, który odtąd miał być mój, przejęta i znów bliska łez.

– Można mieć pietra, prawda? ~ Stevie zgadła moje myśli, patrząc na mnie ze szczerym współczuciem, a w jej wielkich niebieskich oczach pojawiły się łzy. W odpowiedzi kiwnęłam tylko głową, obawiając się, że głos odmówi mi posłuszeństwa.

– Wiem, jak to jest. Sama przepłakałam całą pierwszą noc tutaj.

Przełknęłam łzy i zapytałam:

– Od jak dawna tu jesteś?

– Trzy miesiące. I mówię ci, byłam zadowolona, kiedy mi powiedzieli, że dostanę współmieszkankę.

– Wiedziałaś, że mam tu przyjść? Potaknęła energicznie.

– Jasne! Neferet powiedziała mi dwa dni temu, że Tracker cię wypatrzył i zamierza cię Naznaczyć. Myślałam, że przyjedziesz wczoraj, ale potem dowiedziałam się, że miałaś wypadek i zabrano cię do kliniki. Co się właściwie stało?

Wzruszyłam ramionami i odrzekłam:

– Szukałam swojej babci i po drodze upadłam i rozbiłam sobie głowę. ~ Wprawdzie nie miałam tego dziwnego uczucia, że powinnam trzymać buzię na kłódkę, ale nie by łam jeszcze pewna, na ile mogę być szczera ze Stevie Rae. Z ulgą więc przyjęłam jej pełne zrozumienia kiwnięcie głową, co nie zapowiadało dalszych pytań na temat wypadku ani aluzji do mojego niezwykłego kolorowego Znaku.

– Twoi rodzice spanikowali, kiedy zobaczyli, że jesteś Naznaczona?

– Kompletnie. A twoi?

– Mama właściwie była w porządku. Powiedziała, że każdy powód wyciągnięcia mnie z Henrietty jest dobry.

– Z Henrietty w Oklahomie? – zapytałam zadowoloną że w ten sposób rozmowa schodzi na inny niż mój temat.

– Niestety tak.

Stevie Rae opadła na łóżko, nad którym wisiał plakat z Kennym Chesneyem, i gestem wskazała miejsce naprzeciwko. Na łóżku ustawionym po drugiej stronie ze zdziwieniem spostrzegłam swoją odlotową kołdrę od Ralpha Laurena w ostrych kolorach: różowym i zielonym, którą miałam w domu. Przeniosłam wzrok na dębowy stoliczek i przetarłam oczy ze zdumienia. Stał tam mój szkaradny budzik, idiotyczne okulary, które zakładam, kiedy mam oczy zmęczone od szkieł kontaktowych, oraz zdjęcie moje i Babci z ostatnich wakacji. Z kolei na etażerce za komputerem po mojej stronie pokoju zobaczyłam swoją ulubioną serię książek „Gossip Girls", „Bubbles" a także inne powieści, do których lubiłam wracać, jak Dracula Brama Stockerą co w mojej obecnej sytuacji było znamienne, trochę płyt CD, laptop i – o rany – moje ukochane miniaturki potworów. Chciałam się zapaść pod ziemię ze wstydu. Na podłodze przy łóżku stał mój plecak.

– Babcia przyniosła tu twoje rzeczy ~ wyjaśniła mi Stevie Rae. – Jest bardzo miła.

– Więcej niż miła. Jest przy tym odważna jak diabli, nie bała się zmierzyć z moją matką i jej głupim mężem, żeby móc wziąć te rzeczy i przynieść mi je tutaj. Wyobrażam sobie, jaką scenę odstawiła moja matka. ~ Mówiąc to, westchnęłam ciężko.

W takim razie ja mam szczęście. Przynajmniej moja mama na ten widok zachowała się jak należy. – Stevie Rae palcem wskazała na czoło i zarysowany tam kontur księżyca. – Nawet tata stracił głowę, wpadł w płaczliwą tonację pod hasłem „moja jedyna córeczka" i tak dalej. – Wzruszyła ramionami i zachichotała. – Moi trzej bracia uznali, że to wyjątkowa okazja, i zaraz chcieli, żebym im pomogła zna leźć wampirskie dziewczyny. – - Wzniosła oczy do nieba.

– Głupie chłopaki.

– Głupie chłopaki – powtórzyłam i uśmiechnęłam się do niej. Jeśli ona uważa, że chłopaki są głupie, to łatwo mi będzie się z nią dogadać.

Teraz już przyzwyczaiłam się prawie do wszystkiego. Przedmiotów uczą nas dziwacznych, aleje lubię, zwłaszcza taekwondo. Przyjemnie jest czasem kopnąć kogoś w zadek.

– Uśmiechnęła się figlarnie jak jasnowłosy elf. – Podobają mi się mundurki, choć najpierw mnie szokowały. No bo po myśl tylko: kto lubi mundurki? My jednak możemy dodawać do nich różne rzeczy, co sprawia, że różnią się od siebie i nie wyglądają jak klasyczne szkolne mundurki. Poza tym jest tu trochę naprawdę przystojnych chłopaków, nawet jeśli przyjmiemy, że na ogół to głupki. – Oczy jej zalśniły. – Przede wszystkim jestem cholernie zadowolona, że wyrwałam się z Henrietty, więc nic z tych nowych rzeczy tutaj mi nie przeszkadza, a jeśli Tulsa czasem mnie przeraża, to dlatego, że jest taka duża.

– Tulsa nie jest zła – zaoponowałam. W przeciwieństwie do większości rówieśników z przedmieść Broken Arrow umiałam się poruszać po Tulsie dzięki wypadom „na łono natury", jak nazywała Babcia nasze wycieczki. – Trze ba tylko wiedzieć, gdzie pójść. Na Brady Street na przykład jest świetna galeria z różnymi naszyjnikami, gdzie można samemu zrobić dla siebie koraliki, z czego się chce, niedaleko w Bowery jest sklep Loli, gdzie dostaniesz najlepsze desery w całym mieście. Cherry Street też jest odlotowa. To nawet niedaleko stąd. Nasza szkoła znajduje się tuż przy fantastycznym muzeum Philbrooką niedaleko Utica Sauare. Tam są świetne sklepy i…

Nagle zastanowiłam się, co też ja mówię. Czy wampirskie dzieci mają do czynienia z normalnymi ludzkimi dziećmi? Poszperałam w pamięci. No nie, nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek widywała małolatów z rysunkiem księżyca na czole włóczących się po ulicach, zaglądających na Philbrook, Utica's Gap, Banana Republic czy Starbucks. Nigdy leż nie widziałam ich w kinie. Holender! Przecież nigdy dotąd nie widziałam w ogóle młodocianego wampira! Czyżby więc trzymano ich tu w zamknięciu przez cztery lata? Czując już ograniczenie przestrzeni, zapytałam:

– Czy my stąd kiedykolwiek wychodzimy na zewnątrz?

– Tak, ale trzeba spełniać szereg warunków.

– Jakich warunków?

– Nie można na przykład mieć na sobie żadnej części szkolnego mundurka… -Nagle urwała. -Właśnie! Była bym zapomniała. Musimy się spieszyć! Za kilka minut kolacja, a ty musisz się przebrać. – Zerwała się na równe nogi, podskoczyła do szafy w mojej części pokoju, zaczęła w niej gorączkowo szperać, przez cały czas mówiąc coś do mnie.

– Wczoraj wieczorem Neferet przyniosła ubranie dla ciebie. Nie obawiaj się, że rozmiar może okazać się nieodpowiedni. Jakoś znają nasze rozmiary jeszcze przed naszym przybyciem. Trochę to deprymujące, że dorosłe wampiry wiedzą o nas znacznie więcej, niż można by się spodziewać. Ale nie martw się. Mówiłam poważnie, twierdząc, że mundurki wcale nie są takie straszne, jak by się mogło wydawać. Naprawdę możesz tak jak ja pododawać do nich jakieś własne rzeczy.

Przyjrzałam się jej uważnie. Mała na sobie markowe dżinsy Ropera. Takie rzeczywiście za ciasne i bez kieszeni. Jak można twierdzić, że za ciasne spodnie, w dodatku bez kieszeni, to coś fajnego? W gruncie rzeczy nigdy tak nie uważałam. Stevie Rae była wręcz chudą ale w tych dżinsach jej tyłek wydawał się pokaźny. Domyśliłam się, że zobaczę u niej kowbojskie buty, jeszcze zanim sprawdziłam, co ma na nogach. Spojrzałam więc i westchnęłam, tak, miała na nogach kowbojskie buty – z brązowej skóry, na płaskich obcasach, ze szpiczastymi czubkami. W spodnie wetknęła czarną bawełnianą bluzkę, która robiła wrażenie dość kosztownej, w stylu tych od Saksa czy Neimana Marcusa, nie mających nic wspólnego z prześwitującymi bluzeczkami od przereklamowanego Abercrombiego, gdzie usiłują nam wmówić, że nie wyglądają szmirowato. Kiedy odwróciła się do mnie, zauważyłam, że każde ucho ma przekłute w dwóch miejscach, a w nich małe srebrne kółeczka. Podała mi bluzkę podobną do tej, jaką miała na sobie, w drugiej ręce trzymała pulower. Chociaż nie jestem zwolenniczką stylu country w modzie, bo do mnie zupełnie nie pasuje, musiałam przyznać, że w wydaniu Stevie Rae taka mieszanka prostoty z elegancją okazała się nawet szykowna.

– Masz! Włóż tylko to i będziesz gotowa. Migotliwe światło z jej lampy w kształcie buta ujawniło srebrny haft na przedzie swetra, który mi podawała. Wstałam i wzięłam od niej obie bluzki, podnosząc sweter bliżej do oczu, by zobaczyć dokładnie deseń. Srebrną nitką wyhaftowany był spiralny wzór zataczający koła wokół piersi.

– To nasze oznaczenie – wyjaśniła Stevie Rae.

– Oznaczenie? – zdziwiłam się.


– Tak, klasy tu się nazywa formatowaniem: czwarte formatowanie, piąte formatowanie i szóste formatowanie, i każda ma swoje oznaczenie. My należymy do trzeciego formatowania, a naszym oznaczeniem jest srebrny labirynt bogini Nyks.

– Co to znaczy? – zapytałam bardziej siebie niż Stevie Rae. Palcami wodziłam po srebrnych kółkach.

– To symbolizuje początek naszego nowego życia kiedy dopiero wchodzimy na Ścieżkę Nocy i zaczynamy się uczyć wszystkich sposobów bogini oraz możliwości, jakie się przed nami otwierają.

Popatrzyłam na nią zdziwiona, że potrafi mówić tak poważnie. Uśmiechnęła się do mnie nieśmiało i wzruszyła ramionami.

– Od tego się zaczyna. Tego uczysz się na kursie socjologii wampirów 101. Lekcje te prowadzi Neferet, bijana głowę wszystkie lekcje, jakie miałam w szkole średniej w Hen-rietcie, kolebce walk kogutów. Wyobrażasz sobie? Walczące koguty! Co to za symbol?! – Potrząsnęła głową i wzniosła oczy do góry, wyrażając w ten sposób bezbrzeżną pogardę, co mnie z kolei rozśmieszyło. – Słyszałam, że Neferet ma być twoją mentorką ty to masz szczęście. Ona bardzo rzadko zajmuje się nowicjuszami, a poza tym mieć za mentorkę starszą kapłankę to jest coś!

Powiedziała, że mam szczęście, ale miała na myśli, że jestem wyjątkowa z powodu Znaku wypełnionego kolorami. A właśnie…

– Stevie Rae, dlaczego nie zapytałaś mnie o mój Znak? Nie myśl, że nie jestem ci wdzięczna, że nie zasypałaś mnie milionem pytań, ale każdy, kogo tutaj spotkałam, gapił się na mój Znak. Afrodyta zapytała mnie o niego, ledwieśmy się poznały. A ty nawet na niego nie patrzysz. Dlaczego?

Teraz zerknęła na mój Znak, po czym wzruszyła ramionami i spojrzała mi w oczy.

– Jesteś moją współmieszkanką. Pomyślałam sobie, że powiesz mi sama, kiedy będziesz gotowa. Tego właśnie na uczyłam się w Henrietcie: jeśli chce się pozostawać z kimś w przyjaźni, nie należy być wścibskim. A my mamy mieszkać razem przez cztery lata… – Przerwała nie chcąc wypowiadać i mnie znanej prawdy, że pozostaniemy współmieszkankami przez następne cztery lata jedynie pod warunkiem, że przeżyjemy Przemianę. Stevie Rae z widocznym trudem przełknęła ślinę i pospiesznie dokończyła myśl: – - Chcę przez to tylko tyle powiedzieć, że zależy mi, byśmy zostały przyjaciółkami.

Uśmiechnęłam się do niej. Wyglądała młodziutko i niewinnie, nie wyobrażałam sobie, że wampir dziecko może tak wyglądać, sympatycznie i po prostu normalnie. Poczułam przypływ nieśmiałej nadziei. Może uda mi się jakoś tu zaaklimatyzować?

– Ja też chcę się z tobą przyjaźnić – przyznałam.

– Świetnie! – - wykrzyknęła, znów przypominając mi ruchliwego szczeniaczka. ~ Ale pospieszmy się, żebyśmy się nie spóźniły!

Popchnęła mnie w stronę drzwi znajdujących się pomiędzy dwiema szafami, a sama usiadła przy biurku przed lusterkiem do makijażu i zaczęła szczotkować swoją krótką fryzurkę. Ja zaś wślizgnęłam się do maleńkiej łazieneczki, gdzie szybko ściągnęłam z siebie T-shirt z BA Tigers, włożyłam bawełnianą bluzkę, a na nią sweter z jedwabnej dzianiny w kolorze głębokiego amarantu w czarną kratkę. Chciałam jeszcze tylko wrócić do pokoju po plecaczek, gdzie miałam kosmetyki, by poprawić makijaż i doprowadzić włosy do porządku, kiedy zerknęłam do lustra wiszącego nad umywalką. Moja twarz nadal była blada, ale utraciła już niezdrowy wygląd i wystraszony wyraz. Włosy miałam w nieładzie, rozczochrane, a nad lewą skronią rysowały się niewyraźnie cienkie szwy. Moja uwagę jednak przykuł Znak wypełniony szafirowym kolorem. Kiedy mu się przyglądałam zafascynowana jego niezwykłym pięknem, lampa łazienkowa oświetliła srebrzysty labirynt wyhaftowany w okolicach mojego serca. Uznałam, że oba te symboliczne znaki jakoś pasują do siebie, mimo że kształty były różne, kolory niejednakowe…

Pytanie: czyja do nich pasuję? I czy pasuję do tego nowego dziwnego świata?

Zacisnęłam powieki i wyraziłam w duchu nadzieję, że na kolację nie dostanę niczego, co by mi mogło zaszkodzić (och, byleby nie było tam krwi), bo żołądek miałam już bardzo wydelikacony przez nerwowe przejścia.

– Jeszcze tego by brakowało – szepnęłam do siebie – żebym dostała rozstroju żołądka!…

Загрузка...