ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY

– Heath! Co u diabła tutaj robisz?!

– Nie zadzwoniłaś od mnie. ~ I nie zwracając uwagi na obecność tylu osób, porwał mnie w objęcia. Nawet bez światła księżyca zauważyłabym, że ma przekrwione oczy.

– Tęskniłem za tobą, Zo – wypalił, ziejąc piwem.

– Aha, ale musisz stąd iść.

– Nie, niech zostanie – wtrąciła się Afrodyta.

Heath podniósł na nią oczy. Łatwo mi było sobie wyobrazić, jaka mu się wydała. Stała w przebijającym się przez zasłonę dymną świetle reflektorów skierowanych na balkon, przez co wyglądała jak rusałka. Jedwabna czerwona suknia oblepiała jej ciało. Ciężkie jasne włosy spływały na plecy, sięgając krzyża. Usta miała wykrzywione w uśmiechu, który w zamierzeniu miał być sympatyczny, ale byłabym przysięgła, że Heath uznał, że musi być miła. Przypuszczalnie nawet nie zauważył obecności duchów, które przestały krążyć nad kielichem i teraz na niego skierowały swoje oczodoły. Na pewno też nie zwrócił uwagi na to, że głos Afrodyty stał się dudniący, a oczy szkliste. Cóż, znając Heatha można się domyślać, że nie zauważył niczego poza jej wielkimi cycami.

– O rany, ale fajna wampirska cizia – powiedział jakby na potwierdzenie moich domysłów.

– Zabierzcie go stąd – odezwał się Erik tonem pełnym napięcia i niepokoju.

Heath oderwał wzrok od cycków Afrodyty i spojrzał na Erika.

– Coś ty za jeden?

O cholera. Znałam ten ton. Zawsze oznaczał gotowość Heatha do bitki z zazdrości o dziewczynę. (Był to następny powód, dla którego uznałam go za swojego eks).

– Heath, powinieneś stąd odejść – powtórzyłam.

– Nie. ~ Podszedł bliżej i gestem osoby uprawnionej otoczył mnie ramieniem, ale nie spuszczał wzroku z Erika.

– Przyszedłem spotkać się ze swoją dziewczyną i nie zamierzam z tego rezygnować.

Zignorowałam fakt, że poczułam pulsującą krew w jego żyłach, gdy trzymał rękę na moim ramieniu. Pohamowałam przemożne pragnienie, by wgryźć się w jego przegub, i strąciłam jego rękę ze swoich ramion, wyrywając się gwałtownie, co sprawiło, że wreszcie spojrzał na mnie, a nie na Erika.

– Nie jestem twoją dziewczyną-powiedziałam dobitnie.

– Oj, Zo, ty tylko tak mówisz.

Zacisnęłam zęby. Boże, co za tępak. (Następny powód, dla którego został moim eks).

– Czyś ty zgłupiał? – zapytał Erik.

– Słuchaj, ty pieprzony krwiopijco, ja jestem… – zaczął Heath, ale dziwnie rezonujący głos Afrodyty go zagłuszył.

– Podejdź tu, człowiecze.

Wszyscy, Heath, Erik, ja i Córy Ciemności, zwrócili na nią spojrzenia, jakby jej powab działał niczym magnes. Jej ciało wyglądało niesamowicie. Czyżby pulsowało? Jakim cudem? Odrzuciła do tyłu włosy i przeciągnęła ręką wzdłuż ciała bezwstydnie jak striptizerka, ujmując w dłoń jedną pierś, a potem sięgając między uda. Drugą rękę uniosła do góry i zagiętym palcem przywoływała Heatha.

– Chodź tu, człowiecze. Chcę spróbować, jak smaku jesz.

To było nieczyste zagranie. Coś złego stanie się z Heathem, jeżeli podejdzie do niej i stanie wewnątrz kręgu.

Całkowicie zauroczony nią Heath rzucił się do przodu bez chwili wahania wykazując w ten sposób absolutny brak zdrowego rozsądku. Chwyciłam go za jedną rękę, a Erik za drugą.

– Przestań, Heath. Chcę, żebyś stąd odszedł. I to natychmiast. To nie twoje miejsce.

Heath z wysiłkiem oderwał wzrok od Afrodyty. Wyszarpnął się Erikowi i dosłownie warknął na niego. I zaraz zwrócił się do mnie ze słowami:

– Ty mnie zdradzasz!

– Czy ty nie słuchasz, co się do ciebie mówi? Nie jesteśmy ze sobą. A teraz zabieraj się stąd!

– Jeśli on nie odpowie na nasze wołanie, to my przyjdziemy po niego.

Odwróciłam się do Afrodyty. Jej ciało drżało w konwulsjach i wydobywały się z niego jakieś szare smugi. Z gardła wyrwał jej się ni to okrzyk, ni to szloch. Duchy, nie wyłączając tego, który najwyraźniej ją posiadł, ruszyły do granic kręgu, chcąc się z niego wyrwać na zewnątrz i dopaść Heatha.

– Zatrzymaj je, Afrodyto! Jeśli tego nie zrobisz, zabiją go! – zawołał Damien, przeskakując przez ozdobny żywo płot, który otaczał staw.

– Damien, co ty… – zaczęłam, ale on potrząsnął głową

– Nie ma czasu na wyjaśnienia – odkrzyknął mi tylko, by zaraz zwrócić się znów do Afrodyty. – Wiesz, jakie one są- zawołał. – Musisz zatrzymać je wewnątrz kręgu, inaczej on umrze.

Afrodyta była tak blada, że sama wyglądała jak duch.

– Nie będę ich zatrzymywała. Jeśli chcą, niech go sobie wezmą. Lepiej jego niż kogokolwiek z nas – odpowiedziała.

– Pewnie, nie chcemy ani kawałka tego ścierwa – do dała Straszna, upuszczając świecę, która zaskwierczała i zgasła. Bez słowa Straszna wyrwała się z kręgu i zbiegła po schodach z balkonu. W jej ślady natychmiast poszły trzy pozostałe personifikacje żywiołów, znikając w ciemnościach nocy i rzucając zgasłe świece.

Patrzyłam przerażona, jak jedna z szarych postaci zaczyna przenikać przez niewidzialne granice kręgu. Dym, który był jej spektralnym ciałem, zaczął snuć się po schodach w dół, jak wąż pełznący w naszą stronę. Córy i Synowie Ciemności poruszyli się niespokojnie, patrząc na mnie wyczekująco. Zaczęli się cofać, przerażenie malowało się na ich twarzach.

Teraz kolej na ciebie, Zoey!

– Stevie Rae!

Stała chwiejnie na środku balkonu. Odrzuciła pelerynę, odsłaniając nie tylko swą twarz, ale i zabandażowane przeguby rąk.

– Mówiłam ci, że musimy się razem trzymać


uśmiechnęła się do mnie blado.

– Lepiej się pospiesz – dodała Shaunee.

– Bo twój eks zaraz się zesra ze strachu – powiedziała ostrzegawczo Erin.

Spojrzałam za siebie i zobaczyłam Bliźniaczki za plecami Heatha, który stał z otwartymi ustami blady i przerażony. Wtedy poczułam przypływ prawdziwego szczęścia. Więc mnie nie opuściły! Nie jestem sama!

– Do dzieła! – powiedziałam. ~ Trzymaj go tutaj -poleciłam Erikowi, który patrzył na mnie zszokowany.

Nie musiałam oglądać się za siebie, by mieć pewność, że moi przyjaciele podążają za mną. Wbiegłam po schodach wiodących na balkon wypełniony duchami. Zawahałam się tylko na moment, gdy dotarłam do granicy kręgu. Duchy z wolna przez nią przenikały, zmierzając wyraźnie w kierunku Heatha. Zaczerpnęłam tchu i przekroczyłam niewidzialną granicę kręgu. Przeszedł mnie zimny dreszcz, gdy poczułam na skórze powiew śmierci.

– Nie masz prawa tu wchodzić. To mój krąg – zaprotestowała Afrodytą starając się zatarasować mi drogę do stołu i świecy ducha która była ostatnią palącą się świecą.

– To był twój krąg, ale już nie jest. A teraz zamknij się i odejdź – odpowiedziałam.

Afrodyta popatrzyła na mnie złowrogo spod zmrużonych powiek.

Do cholery, nie miałam czasu na to, by się z nią cackać.

– Słuchaj, kukło, masz robić, co ci każe Zoey. Od dwóch lat czekam, by ci nakopać do dupy – powiedziała Shaunee, pojawiając się na szczycie schodów, by do mnie dołączyć.

– Ja też, ty wstrętna szlajo – dodała Erin, stając z mojej drugiej strony.

Zanim Bliźniaczki zdążyły dołożyć swoje, przenikliwy krzyk Heatha przeszył powietrze. Obróciłam się natychmiast w jego stronę. Szara mgła słała się wokół jego nóg, pozostawiając w rozdzieranych dżinsach długie cienkie rysy, które od razu zaczęły broczyć krwią. Heath przerażony wierzgał, kopał i wrzeszczał. Erik nie uciekł, ale starał się walić w mgliste bezkształtne postaci, mimo że jedna z nich go dosięgła, rozrywając nogawkę i kalecząc mu skórę.

– Szybko! Na miejsca! ~ zarządziłam, zanim upojny zapach krwi mógł pomieszać mi szyki.

Przyjaciele podbiegli, by podnieść porzucone świece. Pospiesznie zajęli swoje miejsca i czekali na moje wezwania.

Podeszłam do Afrodyty, która, oniemiała, nie ruszała się z miejsca, przyciskając do ust dłoń, jakby usiłowała stłumić okrzyk przerażenia. Wyrwałam jej fioletową świecę i podbiegłam do Damiena.

– Wietrze, przywołuję cię do kręgu! – - zawołałam, przytykając fioletową świecę do żółtej. Chciało mi się krzyczeć z radości, kiedy poczułam znajomy powiew, który ze rwał się i zawirował wokół mego ciała, burząc mi włosy.

Z fioletową świecą podbiegłam do Shaunee.

– Ogniu! Przywołuję cię do kręgu! – - Zaraz otoczył mnie żar, gdy tylko zapaliłam czerwoną świecę. Nie czekając, obiegałam krąg zgodnie z ruchem wskazówek zegara.

– Wodo! Przywołuję cię do kręgu! – Poczułam słony za pach wody morskiej. – Ziemio! Przywołuję cię do kręgu!

– Przytknęłam płomień do świecy trzymanej przez Stevie Rae, pilnując, by mi ręka nie zadrżała na widok jej bandaży. Stevie Rae była niezwykle blada, ale uśmiechnęła się, gdy powietrze wypełnił zapach świeżo skoszonej trawy.

Heath znowu wrzasnął, a ja popędziłam na środek kręgu i uniosłam fioletową świecę.

– Duchu! Przywołuję cię do tego kręgu! – Natychmiast napełniła mnie energia. Powiodłam wzrokiem po swoim kręgu i ponad wszelką wątpliwość zobaczyłam wstęgę mocy zakreślającej jego obwód. Och, dzięki Ci, Nyks.

Położyłam świecę na stole i złapałam kielich wypełniony winem i krwią. Zwróciłam się do Heatha Erika i hordy duchów.

– To jest wasza ofiara! – - krzyknęłam, rozpryskując wokół czerwony płyn, tak że na posadzce balkonu pojawiło się krwiste koło. – Zostaliście tu przywołani nie po to, by zabijać. Przywołaliśmy was dlatego, że mamy Samhain i chcieliśmy wam oddać cześć. – - Rozlałam więcej wina, usiłując ze wszystkich sił nie zwracać uwagi na dodany do niego upojny zapach krwi.

Duchy przestały atakować. Skupiłam na nich całą swoją uwagę, nie chcąc, by ją zakłóciło przerażenie w oczach Heatha czy wyraz bólu w oczach Erika.

Ale my wolimy ciepłą młodą krew, kapłanko – posłyszałam niesamowity głos, od którego przeszły mnie ciarki. Czułam ich zapach rozkładu i zgnilizny.

Z trudem przełknęłam ślinę.

– Rozumiem, ale ich życie nie należy do was. Dzisiejsza noc jest nocą świętowania nie śmierci.

Mimo to wybieramy śmierć, jest nam droższa. Ich śmiech wibrował w powietrzu przesyconym dymem z palonej turówki i rozniósł się echem. Duchy znów podpełzły do Heatha.

Rzuciłam kielich i uniosłam w górę obie ręce.

– Skoro nie słuchacie prośby, posłuchacie rozkazu. Wietrze, ogniu, wodo, ziemio i duchu! W imieniu Nyks każę wam zamknąć krąg, wpychając do niego z powrotem ducha któremu pozwolono uciec. Natychmiast!

Poczułam, jak gorące powietrze przeniknęło moje ciało, by je opuścić, ześlizgując się przez końce rąk, które wyciągnęłam przed siebie. Przesycone morską solą gorące powietrze, widoczne jako lśniąca zielona mgławicą owiało mnie, by zaraz załopotać wokół Heatha i Erika. Upalne podmuchy miotały ich porwanym ubraniem jak szalone, burzyły im włosy we wszystkie strony. I zaraz potem ten czarodziejski wiatr wymiótł mgliste postacie, oderwał je od ich ofiar i z hukiem przywiał z powrotem do środka mojego kręgu. Nagle zostałam otoczona przez sylwetki duchów, głodne i niebezpieczne, czułam ich pragnienie krwi tak wyraźnie, jak tuż przedtem czułam pulsowanie krwi Heatha. Afrodyta siedziała skulona na krześle, przerażona tym, co wyczyniały zjawy. Kiedy jeden z duchów otarł się o nią, wydała krótki krzyk, który jeszcze bardziej je zaktywizował, więc ciaśniej skupiły się wokół mnie.

– Zoey! – krzyknęła Stevie Rae. W jej głosie brzmiał strach. Zobaczyłam, jak niepewnie daje krok w moją stronę.

Nie! – - powstrzymał ją Damien. – - Nie rozrywaj kręgu! One nie zrobią nic złego Zoey. Nam też nie zrobią krzywdy, krąg jest zbyt mocny. Ale pod warunkiem, że go nie rozerwiemy.

– Nigdzie nie pójdziemy! – zawołała Shaunee.

– Nie ~ potwierdziła Erin głosem tylko trochę drżącym. – Mnie się tu podoba.

Wyczułam ich wiarę we mnie, lojalność i akceptację, tak jakby to był szósty żywioł. Wyprostowałam się i zwróciłam do pełzających rozzłoszczonych duchów.

– Tak więc my nigdzie nie idziemy. Co znaczy, że wy musicie stąd odejść. Zabierzcie swoją ofiarę – palcem wskazałam rozlane wino i krew – i idźcie stąd. Tylko tyle krwi należy wam się dzisiaj.

Szara masa przestała się kotłować. Wiedziałam, że już mam je w ręku. Wzięłam głęboki oddech i dokończyłam słowami:

– Mocą czterech żywiołów rozkazuję wam: odejdźcie! W jednej chwili duchy, jakby przygniótł je do ziemi jakiś olbrzym, wsiąkły w zachlapaną winem posadzkę balkonu, wchłaniając w siebie resztki krwi i znikając w ciemności.

Westchnęłam z ogromną ulgą. Bezwiednie zwróciłam się do Damiena:

– Dziękuję ci, wietrze. Możesz teraz odejść.

Damien chciał zgasić swoją świecę, ale nie zdążył, gdyż lekki podmuch wiatru, jakby przekomarzając się z nim, zrobił to za niego. Damien uśmiechnął się do mnie radośnie. I zaraz otworzył szeroko oczy ze zdumienia.

– Zoey! Co się stało z twoim Znakiem?!

– Co? – - Podniosłam dłoń do czoła. Łaskotało mnie lekko, podobne mrowienie poczułam w karku i na całej szyi, co jest moją zwykłą reakcją na nadmiar stresu, tym razem jednak nawet tego nie zauważyłam, gdyż pulsowało mi w całym ciele z powodu przenikających mnie żywiołów.

Skończ zamykanie kręgu – powiedział, a jego mina wyrażała już nie zaskoczenie, tylko wielką radość. – A potem możesz skorzystać z jednego z licznych lusterek Erin i zobaczyć, jak wyglądasz.

Zwróciłam się do Shaunee, by pożegnać ogień.

– O rany, coś niesamowitego – zdumiała się Shaunee, gapiąc się na mnie.

– Ej, a skąd ty wiesz, że mam w torebce więcej niż jedno lusterko? – zapytała zaczepnie Erin, zanim zwróci łam się ku niej, by rozstać się z wodą. Ale i jej oczy zrobiły się okrągłe ze zdumienia, gdy dobrze mi się przyjrzała. -O w dupę! – zawołała przejęta.

– Erin, nie przeklina się w świętym kręgu, powinnaś

0 tym… – zaczęła słodkim głosikiem Stevie Rae, ale kiedy stanęłam przed nią, by pożegnać ziemię, urwała w pół słowa

1 zawołała: – Wielkie nieba!

Westchnęłam. Co się znowu dzieje? Podeszłam do stołu i ujęłam w palce fioletową świecę.

– Dziękuję ci, duchu. Możesz odejść – powiedziałam.

– Dlaczego? – zawołała Afrodyta, wstając tak gwałtownie, że przewróciła krzesło. – Dlaczego ty? A nie ja?

– Afrodyto, o czym ty mówisz?

– O tym. – Erin podała mi kieszonkowe lusterko, które wyciągnęła ze swojej eleganckiej skórkowej torebki, zawsze wiszącej na jej ramieniu.

Spojrzałam do lusterka. Początkowo nie rozumiałam, co widzę – widok był zbyt szokujący. Wtedy stanęła u mego boku Stevie Rae i szepnęła:

– Jakie piękne…

Miała rację. To było piękne. Mój Znak został wzbogacony o nowe elementy. Wokół mych oczu ukazała się delikatną jakby koronkowa girlanda tatuażu w szafirowym kolorze. Nie tak misterna i okazała jak u dorosłych wampirów, ale takich też nie widziano u żadnego z adeptów. Wodziłam palcami po wijącym się rysunku, wyobrażając sobie, że taka ozdoba godna jest księżniczek mieszkających w egzotycznych krajach, a może i… starszej kapłanki czy samej bogini. Wpatrywałam się intensywnie w swoje odbicie: czy to naprawdę ja? Im dłużej patrzyłam, tym bardziej nieznajoma stawała się coraz bardziej znajoma.

– To nie wszystko, Zoey – zauważył Damien. – Po patrz jeszcze na swoje ramiona.

Gdy spojrzałam na dekolt odsłonięty przez głębokie wycięcie sukni, przejął mnie dreszcz zdumienia pomieszanego z radością. Również na ramionach miałam tatuaż. Ciągnął się od szyi, przechodził na ramiona i plecy, jego spiralne szafirowe wzory podobne były do tych, jakie miałam na twarzy, z tą różnicą, że sprawiały wrażenie bardziej starożytnych, nawet bardziej tajemniczych, gdyż poprzetykane były symbolami przypominającymi litery.

Otworzyłam usta, ale nie powiedziałam ani słowa.

– Z, j emu potrzebna jest pomoc – przerwał moją kontemplację Erik. Zobaczyłam, jak kulejąc, wdrapuje się na balkon, ciągnąc za sobą nieprzytomnego Heatha.

– Daj spokój, zostaw go tutaj – powiedziała Afrodyta.

– Musimy się stąd zabierać, zanim obudzą się straże, a jego ktoś tu rano znajdzie.

Odwróciłam się do niej gwałtownie.

– I ty jeszcze pytasz, dlaczego ja, a nie ty? Bo może Nyks ma już dość twojego egoizmu, twojej nienawiści do wszystkich, twojego zepsucia, folgowania sobie, tego, że jesteś taka… – przerwałam oburzona do tego stopnia, że brakło mi dalszych określeń.

– Obrzydliwa! – dokończyły chórem Erin i Shaunee.

– Właśnie! Obrzydliwa i znęcająca się nad słabszy mi. – Podeszłam do niej bliżej, by wygarnąć jej w oczy.

– Przemiana jest wystarczająco trudna bez takich typów jak ty. Chyba że się jest twoimi… – tu spojrzałam triumfalnie na Damiena – pochlebcami. W przeciwnym razie traktujesz nas, jakbyśmy byli obcy, jakbyśmy nic nie znaczyli. Ale to się skończyło, Afrodyto. To, co robiłaś, jest całkowicie, absolutnie błędne i złe. Niemal doprowadziłaś Heatha do śmierci. Kto wie, może też Erika, a może jeszcze innych, i wszystko przez twój egoizm.

– Nie moja wina, że twój chłopak cię tu znalazł! -wrzasnęła.

– Tak, to rzeczywiście nie twoja wina, że Heath tutaj przyszedł, ale tylko to nie było twoją winą. Bo cała reszta, wszystko, co się działo dziś w nocy, to twoja wina. Twoja wina, że twoje niby-przyjaciółki nie zostały z tobą i nie pilnowały kręgu. Twoja winą od tego trzeba zacząć, że przywołałaś złe duchy. – Wyglądała na zmieszaną co mnie jeszcze bardziej wkurzyło. – Szałwia, kretynko! Najpierw stosuje się szałwię dla odgonienia złej energii, zanim użyje się turówki! Nie dziwota, że przyciągnęłaś takie wstrętne duchy!

– Bo sama jesteś wstrętna- spuentowała Stevie Rae.

– A ty masz gówno do powiedzenia, lodowo – warknęła Afrodyta.

– Nie! – wymierzyłam palec w jej twarz. – Od tej chwili koniec z lodówkami, zapamiętaj to sobie.

– Aha, teraz będziesz udawać, że krew nie smakuje ci tak jak nam?

Powiodłam wzrokiem po twarzach swoich przyjaciół. Żadne z nich nawet okiem nie mrugnęło. Damien uśmiechał się do mnie, wyraźnie chcąc mi dodać otuchy. Stevie Rae z aprobatą kiwnęła głową. Bliźniaczki puściły do mnie oko. Och, jaka byłam niemądra. Oni by się ode mnie nie odwrócili. To moi przyjaciele, powinnam mieć do nich większe zaufanie, nawet jeśli sobie nie całkiem ufałam.

– W końcu wszyscy będziemy łaknąć krwi – odpowiedziałam po prostu. – Albo umrzemy. Ale nie czyni to z nas potworów. Pora, by Córy Ciemności przestały odgrywać taką rolę. Jesteś skończona, Afrodyto. Już nie przewodzisz Córom Ciemności.

– Myślisz pewnie, że ty teraz będziesz przewodzić? Skinęłam głową.

– Tak. Nie przyszłam do Domu Nocy, prosząc o te za szczyty. Chciałam tylko poczuć, że tu przynależę, że tu jest moje miejsce. I chyba Nyks wysłuchała moich modłów. -Uśmiechnęłam się do przyjaciół, a oni uśmiechnęli się do mnie. – Widocznie bogini ma poczucie humoru.

– Ty głupia małpo, nie możesz ot, tak po prostu, przejąć przywództwa nad Córami Ciemności. Tylko starsza kapłanka może zmienić przywódczynię.

– W takim razie przyszłam w samą porę – odezwała się Neferet.

Загрузка...