ROZDZIAŁ SIÓDMY

– Która godzina?

Szłyśmy wąskim korytarzem, który lekko zakręcał. Ściany pokryte były ciemnym kamieniem i cegłą. W regularnych odstępach ze ścian wystawały żelazne staromodne kinkiety rzucające żółtawe światło, które nie raziło w oczy. W bólu nie było okien, nie spotkałyśmy po drodze nikogo, mimo że rozglądałam się nerwowo wokół, chcąc czym prędzej zobaczyć pierwsze wampirze dziecko.

– Dochodzi czwarta rano, to znaczy, że lekcje skończyły się niemal godzinę temu – powiedziała Neferet i zaraz się uśmiechnęła, widząc moje zdumienie. – Lekcje zaczynają się o ósmej wieczorem – wyjaśniła. – Potem jeszcze przez pół godziny nauczyciele są do dyspozycji uczniów, w razie gdyby potrzebna była ich pomoc. Sale gimnastyczne otwarte są do świtu. Będziesz bezbłędnie rozpoznawała tę porę, kiedy przejdziesz już Przemianę. Tymczasem godziny wschodów są wywieszane we wszystkich klasach, wspólnych salach, miejscach zebrań, nie wyłączając stołówki, biblioteki i sal gimnastycznych. Świątynia Nyks oczywiście jest otwarta cały czas, ale oficjalne uroczystości odbywają się tam dwa razy w tygodniu po lekcjach. Najbliższa uroczystość przypada jutro. – Neferet spojrzała na mnie i uśmiechnęła się serdecznie. – - Teraz możesz się czuć przytłoczona tym wszystkim, ale wkrótce się rozeznasz. Pomoże ci twoja współmieszkanką a i ja także.

Już otwierałam usta, by zadać następne pytanie, kiedy nagle puchata ruda kula wtoczyła się do holu i bez ostrzeżenia wskoczyła na ręce Neferet. Podskoczyłam i pisnęłam ze strachu, ale zaraz się poczułam jak idiotka, gdyż ruda kula okazała się dużym kotem.

Neferet roześmiała się i zaczęła drapać kota za uchem.

– Zoey, to jest Skylar. Zazwyczaj się tu kręci, czekając, aż będę przechodzić, i wtedy rzuca się na mnie.

– Nigdy nie widziałam tak dużego kota – przyznałam, wyciągając do niego rękę, by mógł mnie powąchać.

– Uważaj, może cię ugryźć.

Zanim cofnęłam rękę, Skylar zaczął ocierać łepek o moje palce. Wstrzymałam oddech.

Neferet skłoniła głowę na bok, jakby wsłuchiwała się w czyjeś słowa wypowiadane na wietrze.

– Polubił cię, co jest u niego niezwykłe. Oprócz mnie nikogo nie lubi. Do tego stopnia, że stara się nie wpuszczać na teren szkoły innych kotów. Okropny z niego typ – po wiedziała z czułością.

Delikatnie podrapałam go za uchem, tak jak robiła to Neferet.

– Lubię koty – - wyznałam. – - Miałam nawet kiedyś kota, ale kiedy moja mama powtórnie wyszła za mąż, mu siałam go oddać do adopcji. John, nowy mąż matki, nie lubi kotów.

– Przekonałam się, że stosunek ludzi do kotów i vice versa mówi bardzo wiele o charakterze człowieka.

Podniosłam na nią wzrok i napotkawszy spojrzenie jej zielonych oczu, zrozumiałam, że Neferet wie znacznie więcej o problemach w nienormalnych rodzinach, niż skłonna jest przyznać. Poczułam, że stała mi się bliską moje napięcie zelżało.

– Dużo tu jest kotów? – zapytałam.

– Tak, całkiem sporo. Koty zawsze się trzymają blisko wampirów.

Właściwie wiedziałam o tym. Na lekcjach historii powszechnej z panem Shadoxem uczyliśmy się, ze kiedyś zorganizowano rzeź kotów, ponieważ uważano, że zmieniają ludzi w wampiry. No tak, co za zabobony. Jeszcze jeden dowód na głupotę istot ludzkich… pomyślałam zdumiona przy okazji, jak łatwo zaczęłam się utożsamiać z wampirami, a o ludzkich istotach myśleć jako o odrębnym gatunku.

– Jak myślisz, czy będę mogła mieć kota? – zapytałam.

– Jeśli któryś kot cię wybierze, będziesz do niego należała.

– Mnie wybierze?

Neferet uśmiechnęła się, głaszcząc czule Sltylara, który przymknął oczy i głośno mruczał.

– To koty nas wybierają nie odwrotnie.

Jakby dowodząc prawdziwości słów Neferet, Skylar zeskoczył z jej rąk i z podniesionym godnie ogonem wymaszerował z holu.

Neferet się roześmiała.

– On jest okropny, aleja go uwielbiam. Myślę, że kochałabym go, nawet gdyby nie był darem od Nyks.

– Darem? Dostałaś Skylara od Nyks?

Owszem, w pewnym sensie. Każda starsza kapłanka zostaje wyposażona przez boginię w jakieś nadzwyczajne zdolności. Między innymi po tym rozpoznajemy starsze kapłanki. Te zdolności to na przykład umiejętność czytania w myślach, doświadczanie wizji albo umiejętność przepowiadania przyszłości. Dary te mogą mieć związek ze światem zewnętrznym, na przykład szczególny związek z żywiołami albo ze zwierzętami. Ja otrzymałam dwa dary od bogini. Jeden to pokrewieństwo z kotami, wyjątkowe nawet jak na wampira. Nyks wyposażyła mnie też w dar uzdrawia nią. – - Uśmiechnęła się. – Dlatego tak szybko dochodzisz do zdrowia, mój dar tu zadziałał.

Zdumiewające. – Tyle tylko mogłam powiedzieć. Kręciło mi się w głowie od rewelacji ujawnionych w ciągu jednego tylko dnia.

– Chodźmy już do twojego pokoju. Na pewno jesteś zmęczona i głodna. Wkrótce będzie obiad. – Przekrzywiła głowę i nadstawiła ucha, jakby nasłuchując głosu, który podszepnie jej porę. – Za niecałą godzinę. – Uśmiechnęła się do mnie porozumiewawczo. – Wampiry zawsze wiedzą, która godzina.

To też jest fajne.

– Co stanowi, moja mała adeptko, zaledwie czubek góry lodowej owej „fajności".

Miałam nadzieję, że przenośnia nie zapowiada katastrofy na miarę Titanica. Kiedy szłyśmy korytarzem, rozmyślałam o czasie i innych rzeczach, nie zapominając o pytaniu, które chciałam zadać, kiedy Skylar przerwał mi tok myśli.

– Zaraz. Mówiłaś, że lekcje zaczynają się o ósmej. Wieczorem?

Na Ogół nie wykazuję ociężałości umysłowej, ale dziś wydawało mi się chwilami, że Neferet przemawia do mnie w jakimś obcym języku. Czasem trudno mi było za nią nadążyć.

– Kiedy się nad tym chwilkę zastanowisz, sama przy znasz, że to najodpowiedniejsza pora na lekcje. Oczywiście musisz wiedzieć, że wampiry wystawione na działanie promieni słonecznych nie eksplodują, jak czasem pisze się w bajkach, ale światło dnia nam nie służy. Chyba już przekonałaś się na własnej skórze, że trudno ci było wytrzymać na słońcu, prawda?

Skinęłam głową.

– Nawet Maui Jims nie bardzo mi się przydały. – I za raz dodałam szybko, czując się jak kretynka: – Maui Jims to okulary przeciwsłoneczne.

Tak, Zoey – odrzekła Neferet cierpliwie. – Znam okulary od słońca, i to bardzo dobrze.

– O Boże, przepraszam ~ wyjąkałam, zastanawiając się jednocześnie, czy powinnam tutaj mówić „Boże". Może Neferet, starsza kapłanka, która z taką dumą obnosi swój Znak bogini, poczuje się urażona? Może Nyks też będzie urażona? O Boże. A może mam mówić: do diabła? Bardzo chętnie używałam tego przekleństwa. (Prawdę mówiąc, było to jedno z nielicznych przekleństw, jakich używałam). Czy nadal będę mogła tak mówić? Ludzie Wiary głosili, że wampiry czczą fałszywą boginię oraz że przeważnie są to samolubne istoty, które myślą tylko o pieniądzach i luksusie, piją krew i pójdą prosto do piekła; czy w takim razie powinnam uważać, co mówię…

– Zoey.

Neferet patrzyła na mnie badawczo; domyśliłam się, że od dłuższej chwili usiłowała zwrócić na coś moją uwagę, aleja pochłonięta byłam gonitwą własnych myśli.

– Przepraszam – powtórzyłam.

Neferet zatrzymała się. Położyła mi dłonie na ramionach, tak bym zwrócona ku niej patrzyła jej w oczy.

– Zoey, przestań przepraszać. I pamiętaj, wszyscy bez wyjątku byli kiedyś w tej samej sytuacji co ty teraz. Kiedyś dla nas też wszystko było nowe. Wiemy, jak to jest, kiedy boisz się Przemiany, jakim szokiem jest nagły zwrot w życiu i zmiana na coś całkiem nowego.

– I kiedy nie można sprawować nad tym kontroli – do dałam szybko.

To też. Ale nie będzie to długo trwało. Kiedy staniesz się dorosłym wampirem, poczujesz się znów we własnej skórze. Będziesz sama decydowała za siebie, robiła co chcesz, na własny rachunek. Bądź sobą idź za głosem serca i niech cię prowadzą twoje zdolności.

– Jeżeli stanę się dorosłym wampirem.

– Staniesz się, Zoey.

– Skąd ta pewność? Neferet spojrzała na mój Znak.

– Nyks cię wybrała. Dlaczego? Tego nie wiemy. Ale jej Znak został wyryty na twoim czole. Nie dotykałaby cię, gdy by wiedziała, że nie podołasz.

Przypomniałam sobie słowa bogini: Zoey Redbird, Córo Nocy. Mianują cię swoimi oczami i uszami we współczesnym świecie, w świecie, w którym dobro i zło walczą ze sobą, starając się osiągnąć pewną równowagę. I pospiesznie odwróciłam wzrok od badawczego spojrzenia Neferet, pragnąc z całych sił dowiedzieć się, jaka siła i dlaczego każe mi trzymać w tajemnicy spotkanie z boginią.

– Tyle się wydarzyło w ciągu jednej zaledwie doby…

– Zwłaszcza jak się ma pusty żołądek. Ruszyłyśmy dalej, ale zaraz zatrzymał nas ostry dźwięk dzwoniącej komórki. Neferet z przepraszającym uśmiechem sięgnęła do kieszeni po telefon.

– Słucham, Neferet – powiedziała. Przez chwilę milczała skupiona ze zmarszczonym czołem i zmrużony mi oczami. – - Nie, dobrze, że zadzwoniłaś. Zaraz przyjdę i sprawdzę, co robi. – Zamknęła telefon z leciutkim trzaskiem. ~ Przepraszam cię, Zoey. Jedna z adeptek złamała dziś nogę. Ma kłopoty ze zrelaksowaniem się, więc muszę wrócić i upewnić się, że wszystko jest z nią w porządku. Pójdziesz dalej tym korytarzem, trzymając się cały czas lewej strony, aż dojdziesz do głównego wejścia. Na pewno go nie przeoczysz, to wielkie drzwi zrobione ze starego drewna. Tuż za nimi zobaczysz kamienną ławkę. Zaczekaj tam na mnie. Powinnam niedługo wrócić.

– Dobrze, nie ma sprawy. – Ledwie to powiedziałam, Neferet już znikła za zakrętem korytarza. Westchnęłam ciężko. Nie podobało mi się, że zostanę sama w obcym miejscu pełnym dorosłych i niedorosłych wampirów. Teraz, kiedy nie było przy mnie Neferet, żółtawe światło kinkietów już nie wydawało mi się takie przyjazne. Raczej niesamowite, rzucające ponure cienie na stare mury.

Postanowiłam jednak być dzielną więc poszłam we wskazanym przez Neferet kierunku. Jednak wolałabym spotkać kogoś po drodze, nawet wampira. Tak tu było cicho. I jakoś niesamowicie. Kilkakrotnie korytarz rozwidlał się na prawo, ale pamiętałam, że Neferet kazała mi się trzymać lewej strony, więc nie zbaczałam. Również dlatego, że po lewej było trochę światłą a po prawej prawie żadnych lamp.

Niestety przy następnym rozwidleniu w prawo nie odwróciłam wzroku. Wtedy usłyszałam jakieś odgłosy. Dokładnie mówiąc, usłyszałam czyjś śmiech. Był to śmiech dziewczęcy, ale nieprzyjemny i gardłowy, który sprawił, że przeszły mnie dreszcze. Stanęłam w miejscu. Rzuciłam okiem w głąb korytarza i zobaczyłam ruszające się cienie.

Zoey… ktoś wyszeptał moje imię.

Zamrugałam. Czy rzeczywiście usłyszałam swoje imię czy mi się tylko tak wydawało? Głos brzmiał dziwnie znajomo. Czyżby to była znowu Nyks? Czy bogini mnie wołała? Zdjęta strachem, chociaż w równym stopniu zaciekawioną postąpiłam kilka kroków w tamtą stronę.

Kiedy wychynęłam zza zakrętu, zobaczyłam coś, co kazało mi przylgnąć do ściany, by mnie nikt nie zobaczył. W niewielkiej alkowie stało dwoje ludzi. Na początku nie zdawałam sobie sprawy, na co patrzę, i nagle zrozumiałam.

Powinnam była natychmiast się stamtąd oddalić. Cichutko się wycofać i spróbować nie myśleć o tym, co zobaczyłam. Ale nie zrobiłam tego. Nogi wrosły mi w ziemię, nie mogłam się ruszyć z miejsca. Jedyne co mogłam, to patrzeć na nich.

Mężczyzna – choć po chwili uświadomiłam sobie, co też było dla mnie wstrząsem, że to nie dorosły mężczyzna, tylko nastolatek, starszy ode mnie najwyżej rok czy dwa – stał oparty plecami o kamienną ścianę alkowy. Głowę miał odrzuconą do tyłu, oddychał ciężko. Jego twarz skrywał cień, mimo to widać było, że jest przystojny. Czyjś zdyszany śmiech kazał mi spojrzeć niżej.

Przed nim klęczała dziewczyna. Widziałam tylko, że ma jasne włosy. Tyle ich miała na głowie, że miało się wrażenie, iż przykrywa ją jasny welon. Potem zobaczyłam jej dłonie przesuwające się po jego udach.

Uciekaj! Coś we mnie wołało. Zabieraj się stąd! Zrobiłam jeden krok do tyłu, by się wycofać, ale jego głos osadził mnie na miejscu.

– Przestań!

W pierwszej chwili zmartwiałam, ponieważ pomyślałam, że mówi do mnie.

– Przecież tak naprawdę nie chcesz, żebym przestała.

Kamień z serca mi spadł, kiedy usłyszałam jej głos. Więc do niej mówił, nie do mnie. Nie wiedzieli chyba, że tu jestem.

– Owszem, chcę – powiedział tak, jakby cedził słowa zza zaciśniętych zębów. – Wstań z kolan.

– Przecież lubisz to, wiesz, że lubisz. Równie dobrze wiesz, że nadal mnie pożądasz.

W jej głosie słychać było skrywaną namiętność, ale także coś na kształt skargi. Niemal rozpacz. Patrzyłam, jak poruszają się jej palce, otworzyłam oczy szeroko ze zdumienia, widząc, jak przesuwa palcem wskazującym po jego udzie. Nie do wiary – paznokciem jak nożem przecięła materiał jego dżinsów, na których pokazała się strużka czerwonej krwi.

Na widok krwi poczułam, jak ślinka mi cieknie do ust, co zdumiało mnie i przejęło grozą.

– Nie! – krzyknął, próbując ją odepchnąć od siebie.

– Och, przestań udawać! – roześmiała się w odpowiedzi, a jej śmiech zabrzmiał sarkastycznie. ~ Wiesz, że zawsze będziemy razem. – Językiem zlizała strużkę krwi.

Ciarki przeszły mi po plecach, stałam bez ruchu jak zahipnotyzowana.

– Odsuń się! – Nadal usiłował odepchnąć ją od siebie. – Nie chcę być dla ciebie nieprzyjemny, ale zaczynasz mnie wkurzać. Nie możesz tego zrozumieć? Nie będziemy tego więcej robili. Nie chcę cię!

– Chcesz mnie. Zawsze mnie będziesz chciał. – Rozpięła mu spodnie.

Nie powinnam tam stać. Nie powinnam na to patrzeć. Oderwałam wzrok od jego zakrwawionych spodni i zrobiłam krok do tyłu.

Chłopak podniósł oczy.

Zobaczył mnie.

Wtedy zdarzyło się coś naprawdę dziwnego. Choć tylko na mnie patrzył, poczułam na sobie jego dotyk. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Jakby stojąca przed nim dziewczyna w ogóle nie istniała. W korytarzu byłam tylko ja i on, i cudowny zapach jego krwi.

– Nie chcesz mnie? Wcale na to nie wygląda – powie działa nieprzyjemnym gardłowym tonem.

Głowa zaczęła mi się trząść.

– Nie! – krzyknął i odepchnął ją jakby chciał podejść do mnie.

Z trudem oderwałam od niego wzrok i potykając się, zrobiłam kilka kroków do tyłu.

– Nie! – - powtórzył, ale tym razem wiedziałam, że mówi do mnie, nie do niej. Ona musiała nagle zdać sobie z tego sprawę, bo ze zwierzęcym zduszonym okrzykiem zaczęła się odwracać, by zobaczyć, kto za nią stoi. Wtedy paraliżujące napięcie moich mięśni zelżało. Odwróciłam się i wybiegłam stamtąd.

Spodziewałam się, że będą mnie gonili, więc biegłam cały czas, aż dopadłam wielkich drzwi, o których mówiła mi Neferet. Tam się zatrzymałam oparta plecami o ich chłodną masywną powierzchnię, usiłując uspokoić oddech, by usłyszeć odgłos spodziewanej pogoni.

Co zrobię, jeśli mnie tu odnajdą? Głowa znów mnie rozbolała, czułam się osłabiona i mocno wystraszona. A przy tym okropnie zdegustowana.

Wiedziałam dużo o seksie oralnym. Chyba każdy nastolatek w Ameryce wie, że dorośli wyobrażają sobie, że my obciągamy chłopakom tak samo, jak oni kiedyś dawali loda. Ale gówno prawdą zawsze szlag mnie trafiał, jak to słyszałam. Oczywiście, są takie dziewczyny, które myślą, że szpanersko jest obciągnąć chłopakowi laskę. Tylko że się mylą. Bo która ma trochę rozumu, wie, że to żaden szpan dawać się wykorzystywać w ten sposób.

No więc temat obciągania nie był mi obcy. Ale na pewno nie byłam nigdy świadkiem takiej sceny. To co zobaczyłam przed chwilą, wytrąciło mnie z równowagi. Ale jeszcze bardziej wytrąciło mnie z równowagi to, w jaki sposób zareagowałam na widok krwi.

Bo j a też miałam ochotę j ą zlizać.

A to już nie jest normalne.

Do tego jeszcze niezrozumiała wymiana spojrzeń między nami. O co w tym wszystkim chodzi?

– Zoey, dobrze się czujesz?

– Do diabła! ~ wzdrygnęłam się zaskoczona. Neferet stała obok mnie, zupełnie nie wiedząc, o co chodzi.

– Czy czujesz się chora?

– Ja… – Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Przecież nie mogłam wyznać jej, co przed chwilą widziałam.

– Po prostu boli mnie głowa – wyjąkałam w końcu. I była to prawda. Miałam straszny ból głowy. Wyglądała na poważnie zmartwioną.

– Pomogę ci. – Położyła mi delikatnie dłoń na głowie powyżej linii szwów nad czołem. Przymknęła oczy i szeptała coś w niezrozumiałym dla mnie języku. Zaraz poczułam ciepło jej dłoni, które wydało mi się płynne, takie, że mogło wsiąknąć w skórę mej głowy. Zamknęłam oczy i westchnęłam błogo, ponieważ ból zaczaj wyraźnie słabnąć. Teraz lepiej?

Tak – szepnęłam ledwo słyszalnie. Cofnęła dłoń, wtedy otworzyłam oczy.

– Głowa już nie powinna cię więcej boleć – obiecała. – Nie rozumiem, skąd taki nawrót.

– Ja też nie, ale już minął – odpowiedziałam szybko. Przyglądała mi się w milczeniu przez dłuższą chwilę, a ja wstrzymałam oddech.

– Czy coś cię zbulwersowało? – zapytała wreszcie. Przełknęłam ślinę.

– Trochę jestem zdenerwowana przed spotkaniem ze współmieszkanką-powiedziałam, co w zasadzie nie było kłamstwem. Wprawdzie nie to mnie zbulwersowało, ale denerwowałam się czekającym mnie spotkaniem.

Neferet uśmiechnęła się uspokajająco.

– Zoey, wszystko będzie dobrze. Chodź, wprowadzę cię teraz w nowe życie.


Neferet pchnęła ciężkie drzwi, za którymi rozciągał się obszerny podwórzec. Odsunęła się, bym mogła lepiej wszystko widzieć. Po podwórzu i chodnikach małymi grupkami spacerowali uczniowie w mundurkach, co wyglądało niezwykle, ale i szykownie. Słyszałam ich głosy, które właściwie brzmiały normalnie, choć mogło to być mylące. Szeroko otwartymi oczami patrzyłam to na nich, to na budynek szkolny, niepewna, czemu najpierw powinnam poświęcić więcej uwagi. Zdecydowałam, że jednak szkole. Był to widok bezpieczniejszy i nie tak onieśmielający (poza tym bałam się, że zobaczę jego). Cała sceneria była jakby wyjęta z koszmarnego snu. Środek nocy, więc można by się spodziewać egipskich ciemności, ale rozświetlał je jasny księżyc zwieszający się nad ogromnymi dębami, które rzucały głębokie cienie. Gazowe latarnie z miedzianymi, pokrytymi patyną oprawami znaczyły chodnik biegnący wzdłuż imponującego gmachu szkoły wzniesionego z cegieł i czarnego kamienia. Trzypiętrowy budynek zwieńczony był nadspodziewanie wysokim stromym dachem, który na samym szczycie łamał się w płaską powierzchnię. Zza rozsuniętych ciężkich zasłon padało żółtawe łagodne światło, wywołując ruchome cienie, które ożywiały to miejsce, przydając mu swojskiego charakteru. Wrażenie potęgowała okrągła wieża wbudowana we frontową ścianę głównego gmachu, tak że całość bardziej przypominała stare zamczysko niż szkołę. Słowo daję, lepiej by tu pasowała fosa niż chodnik obrzeżony schludnymi trawniczkami i krzakami azalii.

Naprzeciwko głównego gmachu usytuowany był mniejszy budynek, który trochę przypominał kościół i wyglądał na starszą budowlę. Za nim i za rzędem starych dębów, które zacieniały teren szkoły, rozciągał się kamienny wielki mur. Przed budynkiem, który przypominał kościół, usytuowana była rzeźba przedstawiająca sylwetkę kobiety spowitej w zwiewne szaty.

– To Nyks! – wyrwało mi się. Neferet zaskoczona uniosła brwi.

– Rzeczywiście, Zoey. Masz rację. To rzeźba naszej bogini, a budynek znajdujący się za tą rzeźbą to j ej świątynia. – Gestem nakazała, abym poszła za nią, a po drodze pokazywała mi imponujące zabudowania szkolnego campusu. – - Budynek, który nazywamy obecnie Domem Nocy, został wzniesiony w stylu neoromańskim z kamienia przywiezionego tu z Europy. Najpierw, w latach dwudziestych, był to augustiański klasztor przeznaczony dla Ludzi Wiary. Potem urządzono w nim prywatną szkołę dla wybitnie uzdolnionych ludzkich nastolatków, zwaną Cascia Hali. Kiedy postanowiliśmy przed pięcioma laty otworzyć własną szkołę w tej części kraju, kupiliśmy Cascia Hali.

Mgliście pamiętam czasy, kiedy funkcjonowała tu szkoła prywatna, a jedyny powód, dla którego zapadła mi w pamięć, to skandal, jaki wybuchł, kiedy się okazało, że większość tamtejszych uczniów miała kontakt z narkotykami. W gruncie rzeczy nikt nie był specjalnie zaskoczony faktem, że dzieciaki bogatych rodziców sięgały po narkotyki.

– Dziwię się, że właśnie wam sprzedali tę szkołę – zauważyłam mimochodem.

Zaśmiała się krótko, a jej śmiech zabrzmiał złowieszczo.

– Nie mieli na to ochoty, ale dyrektor tej placówki, wielki arogant, otrzymał od nas propozycję nie do odrzucenia.

Chciałam ją zapytać, co właściwie oznaczały jej słowa, lecz zmroził mnie jej śmiech i już nie śmiałam zadać pytania. Poza tym absorbowało mnie tyle innych rzeczy. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to że wszyscy, którzy mieli pełen tatuaż, wyglądali niezwykle atrakcyjnie. Po prostu obłędnie. Owszem, wiedziałam, że wampiry są atrakcyjne. Wszyscy to wiedzą. Najznamienitsi aktorzy i aktorki o światowej sławie są wampirami. Wśród nich wielu też jest tancerzy, muzyków, pisarzy i śpiewaków. Wampiry zdominowały świat sztuki, co jest jednym ze źródeł ich bogactwa a co ludzie wierzący uważają za rzecz niemoralną. Ale tak naprawdę kieruje nimi zazdrość, że sami nie są tacy atrakcyjni. Ludzie Wiary chodzą oglądać ich do kina, do teatru, na koncerty wykonywane przez wampirów, czytają napisane przez nich sztuki, wyrażają się jednak o nich z nutą wyższości, traktują ich z góry. No i czy to nie jest hipokryzja?

Znajdując się wśród tylu wspaniałych ludzi, którzy kłaniali się Neferet, a nawet mnie pozdrawiali, miałam ochotę schować się w mysią dziurę. Odpowiadając nieśmiało na ich powitalne gesty, zerkałam na dzieciaki, które nas mijały. Każde z szacunkiem kłaniało się Neferet. Kilkoro złożyło oficjalny ukłon, krzyżując ręce na sercu, na co ona odpowiadała też lekkim skłonem i uśmiechem. Zgoda, smarkateria nie była tak przystojna jak dorośli. Owszem, małolaty też dobrze wyglądały, powiedziałabym: interesująco, z zarysowanym konturem księżyca na czole, w mundurkach, które bardziej przypominały kreacje, jakie się widuje na pokazach mody, niż przepisowe szkolne ubranka, tyle że nie emanowała z nich wewnętrzna świetlistość jak z dorosłych wampirów. Co prawda zauważyłam, że w ich ubraniach dominuje czerń, co ludziom, dla których sztuka jest ważna, może się wydawać dość banalne (no, ale tak tylko mówię…). Ostatecznie muszę przyznać, że ta czerń dobrze się komponowała z cienkimi szlaczkami głębokiego amarantu, granatu i szmaragdowej zieleni. Na każdym mundurku, czy to na bluzie, czy na żakiecie, kieszonki na piersiach miały bogate zdobienia haftowane złotą i srebrną nitką. Niektóre motywy powtarzały się, choć nie potrafiłabym powiedzieć, co przedstawiają. Poza tym większość młodzieży nosiła wyjątkowo długie włosy – zarówno dziewczyny, jak i chłopcy, również nauczyciele. Nawet koty, które przechadzały się po chodniku, wyglądały jak długowłose futrzane kule. Dziwne. Dobrze przynajmniej, że nie dałam się namówić Kayli w ubiegłym tygodniu na ścięcie włosów na krótko w kaczy kuper.

Zauważyłam też,,że tak małolaty, jak i dorośli przyglądają się z taką samą ciekawością mojemu Znakowi. Świetnie, nie ma co. Rozpoczynałam nowe życie jako wybryk natury, co naprawdę było deprymujące.

Загрузка...