Przyjemna muzyka grana przez orkiestrę stanowiła doskonałe tło dla przyciszonego gwaru, brzęku naczyń oraz aromatycznych zapachów wypełniających wnętrze „Cosmo” — najbardziej ekskluzywnego lokalu w Landing. Właściciele twierdzili, że nikt nigdy nie zamówił dania, którego kuchnia nie byłaby w stanie przyrządzić, co było nie byle jakim powodem do dumy, biorąc pod uwagę ilość statków przelatujących przez centralny terminal Manticore Wormhole Junction. Honor jak dotąd nie miała podstaw, by poddawać w wątpliwość to twierdzenie, choć o niczym to nie świadczyło, jako że był to jej drugi pobyt w tym lokalu.
Pierwszy raz znalazła się tu, gdy odmówiła przyjęcia prezentu, który wymyśliła dla niej matka z okazji ukończenia akademii. Wtedy była tak oszołomiona, że na jedzenie nie zwracała żadnej uwagi, teraz nie dość, że miała większe obycie towarzyskie, to w dodatku pełniła rolę gospodyni. Przy tej właśnie okazji odkryła, że dzieła szefa kuchni są lepsze, niż twierdzili właściciele.
Powinny zresztą takie być, biorąc pod uwagę ceny. Tym ostatnim niezbyt się martwiła, bo mina Willarda Neufsteilera, jako żywo przypominająca minę treecata świadomego, że ma całą grządkę selera do dyspozycji, mówiła jej, że ją na to stać.
Neufsteiler zarządzał jej finansami od prawie pięciu standardowych lat i nadal była wdzięczna losowi, że na niego trafiła. Miał co prawda kilka irytujących nawyków, jak choćby odwlekanie z dziecinną wręcz radością przekazania dobrych wiadomości, ale był na wskroś uczciwy i miał niezwykły zmysł do inwestowania cudzych pieniędzy. Pryzowe z kontrabandy zatrzymanej w systemie Basilisk uczyniło z Honor milionerkę, ale to jego pomysły zrobiły z niej multimilionerkę. Co oznaczało, że mogła od czasu do czasu postawić mu obiad w takim jak ten lokalu, gdzie ceny wybijały dach, i przeżyć demonstrację jego poczucia humoru.
To ostatnie określenie wywołało uśmiech na jej twarzy, więc uniosła kielich z czerwonym winem, by go ukryć. Nie znalazła się tu wyłącznie po to, by wysłuchać raportu finansowego Willarda, dzięki czemu nie siedzieli sami przy stoliku, a to powodowało, że jego maniery irytowały ją znacznie mniej niż zwykle. Oprócz Paula obecni byli także dwaj oficerowie świeżo przydzieleni na HMS Nike. I to był drugi powód do świętowania.
W bitwie o Hancock pokładowy batalion Marines regulaminowo przydzielony do krążownika liniowego poniósł naprawdę ciężkie straty. Zginęli między innymi dowodzący nim podpułkownik Klein, jak i jego zastępca major Flanders, a dowódca kompanii o najdłuższym starszeństwie, który przejął po nich dowodzenie, znajdował się na bezterminowym urlopie zdrowotnym. Po zakończeniu bitwy batalionem dowodziła kapitan Tyler i nawet nieźle jej to szło, ale była zbyt niedoświadczona i wiadomo było, że jedynie czasowo pełni obowiązki dowódcy. Mimo to Admiralicja nie spieszyła się z przydzieleniem uzupełnień, czemu Honor się nie dziwiła — biorąc pod uwagę ogrom zniszczeń, jej okręt w najbliższym czasie nie miał szans na wzięcie udziału w walce, a Ich Lordowskie Moście mieli większe zmartwienia. Z drugiej strony trudno jej było się pogodzić ze skutkami, jakie miało to dla morale i poziomu wyszkolenia reszty załogi.
To ostatnie miało się właśnie zmienić przynajmniej w odniesieniu do Marines, a to dzięki niezwykle rzadko wykazywanemu przez Admiralicję zdrowemu rozsądkowi przy wyborze następcy podpułkownika Kleina. Pułkownik Tomas Santiago Ramirez był majorem, gdy Honor ostatni raz go widziała. Dowodził kontyngentem Marines HMS Fearles w systemie Yeltsin i jak podejrzewała, szybki awans zawdzięczał właśnie swym dokonaniom w tym systemie planetarnym. Powód zresztą był nieistotny — Ramirez bez dwóch zdań zasługiwał na wyższy stopień, a Honor była uradowana, widząc go ponownie.
Ramirez był emigrantem z San Martin, co wyjaśniało jego wzbudzający szacunek wygląd. Wraz z matką i siostrami uciekł z tej planety na pokładzie jednego z ostatnich statków, które zdołały skorzystać z terminalu Trevor Star, gdy układ planetarny został zaatakowany przez okręty Ludowej Marynarki. Jego ojciec wraz z resztą niezbyt licznej i przestarzałej systemowej marynarki wojennej zginęli, by umożliwić temu konwojowi ucieczkę. Ramirez miał wówczas zaledwie dwanaście lat, ale ludzie w takich okolicznościach szybko dojrzewają psychicznie. A fizycznie mieszkańcy San Martin dojrzewali równie szybko, bo warunki planetarne nie były lekkie. Dotyczyło to zwłaszcza grawitacji.
Każdemu, kto widział pułkownika po raz pierwszy, odruchowo cisnęło się na usta określenie „wielki”, ale właściwsze było słowo „masywny”. Ramirez był wysoki, ale nie ponad miarę, natomiast niezwykle grubokościsty i umięśniony. Sprawiał wrażenie pozbawionego szyi dzięki byczemu karkowi. Siedział obok Tankersleya, który był, jak to określała Honor, „niski, krepy i niewywrotny” i różnica między nimi natychmiast biła po oczach. Paul, chłop nie ułomek, był o połowę węższy w barach od Ramireza, którego biceps miał grubość uda przeciętnego mężczyzny. Mając sto osiemdziesiąt trzy centymetry wzrostu, pułkownik ważył sto pięćdziesiąt kilo i jeśli znajdowały się w tej masie choć trzy gramy tłuszczu, to Korpus nie zdołał ich znaleźć przez dwadzieścia standardowych lat jego służby w polu.
W porównaniu z nim jego zastępca, major Susan Hibson o zielonych oczach i zdecydowanych rysach, wyglądała na delikatną i wątłą niewiastę. Jej rysy jeszcze się wyostrzyły przez te kilka lat od czasu bitwy o Graysona, ale nie stały się naprawdę ostre i nieprzyjemne — po prostu ostrzegały wszystkich, że należą do kogoś, kto jak dotąd nie wykazał najmniejszych inklinacji do poznania w praktyce znaczenia określenia „cofnąć się”.
Ramirez i Hibson także spotkali się pierwszy raz od bitwy o Yeltsin, gdyż dotąd dostawali różne przydziały, i Honor szczerze się ucieszyła, gdy się o tym dowiedziała. Nie dość, że oboje lubiła, to w dodatku miała pewność, że w rekordowym czasie przywrócą Marines stacjonujących na jej okręcie do pełni formy.
Odstawiła opróżniony kielich i koło stolika niczym duch pojawił się kelner z butelką. Napełnił naczynie, sprawdził, czy komuś jeszcze nie trzeba nalać, i zniknął bez słowa. Był fachowcem, ale przydałoby mu się jeszcze kilka lekcji u MacGuinnessa, który potrafił być zupełnie niezauważalny. Chyba że miał być dyskretnie widoczny, by klienci zdawali sobie sprawę z doskonałości obsługi, za którą słono płacili.
Rozweselona tą myślą Honor ledwie stłumiała chęć zamówienia kubka kakao — chwilowo po deserze miała dość słodyczy, a dałaby Paulowi wymarzoną okazję do przycinków, co biorąc pod uwagę jego ostry język nie byłoby zbyt rozsądne.
Poczęstowała za to Nimitza kolejną łodygą selera. Maitre d’hotel nawet nie mrugnął okiem na jego widok, choć na Manticore nie mógł widzieć wiele treecatów. Po prostu gestem wezwał kelnera i do stolika dostawiono wysokie krzesło z oparciem, równie dobre dla dorosłych treecatów, co dla ludzkich berbeci. Nimitz zasiadł w nim z godnością monarchy zajmującego należny mu tron i zachowywał się nienagannie przez cały posiłek, dając pokaz doskonałych manier przy stole. Honor zrezygnowała tym razem z wydzielania mu przysmaku mimo świadomości, że organizm Nimitza nie produkuje enzymów niezbędnych do strawienia ziemskiej celulozy, toteż treecat chrupał, aż mu się uszy trzęsły.
— Nadal nie mogę uwierzyć, że to dla niego aż taki przysmak. — Neufsteiler potrząsnął głowa z podziwem. — Sądziłem, że w końcu mu się znudzi.
— Średnia długość życia treecata wynosi około dwustu pięćdziesięciu lat i jak dotąd nie ma żadnych informacji wskazujących na to, by jakikolwiek treecat kiedykolwiek miał dość selera — poinformowała go z kamienną twarzą Honor.
— Serio? — upewnił się Willard.
— Serio. Próby wyperswadowania Nimitzowi łakomstwa nie przynosiły nigdy żadnych efektów. Muszę przyznać, że nawet mnie to cieszy.
— Tak? — zainteresował się Tankersley. — Nigdy bym tego nie podejrzewał, biorąc pod uwagę wymówki, które mi robisz za każdym razem, kiedy uda mi się dać mu kawałek.
— Bo go rozpieszczasz. A ja się trochę źle wyraziłam: nie chodzi mi o jego miłość do selera, tylko o upodobanie do tego warzywa treecatów jako gatunku.
— Dlaczego? — zdziwił się Willard.
— Bo to właśnie dzięki selerowi doszło do spotkania ludzi i treecatów.
— A to muszę usłyszeć! — Tankersley rozsiadł się wygodniej i dodał: — Zakładając naturalnie, że się z nas nie nabijasz.
Nimitz oderwał się od selera i posłał mu pogardliwe spojrzenie, a Honor uśmiechnęła się.
— Mówię poważnie — powiedziała. — Ludzie, zasiedlając Sphinxa, przez wiele lat nie interesowali się treecatami, a większość w ogóle zapomniała o ich istnieniu. Zostały odkryte przez ekipę Zwiadu Kartograficznego badającą planetę przed kolonizacją, ale nikt nawet nie podejrzewał, jak są inteligentne. Sądzę, że głównym powodem była ich wielkość: ludzie dotąd nie zetknęli się z inteligentną rasą o tak niewielkich rozmiarach i nikt się tego nie spodziewał, najprawdopodobniej więc dlatego ekipy badawcze nie poświęciły im dość uwagi, by odkryć, że posługują się narzędziami.
— Nigdy o tym nie słyszałem — przyznał z zaskoczeniem Ramirez.
Głos miał basowy i dudniący, co doskonale współgrało z jego wyglądem, zadziwiała za to jego śpiewna wymowa.
— Naturalnie nie podważam pani słów, lady Harrington, ale od dawna fascynują mnie treecaty i czytałem wszystko, co mogłem o nich znaleźć. Nigdzie nie było choćby wzmianki, że posługują się narzędziami.
— Poczułabym się zaskoczona, gdyby było inaczej. — Honor wzruszyła ramionami. — O strukturze ich społeczności też niewiele zdołałeś się dowiedzieć, prawda?
— Fakt… — Ramirez potarł podbródek. — Tylko jakoś nigdy nie zwróciłem na to uwagi… Dowiedziałem się sporo o ich budowie, fizjologii i zachowaniach. Literatura dotycząca związków z ludźmi także jest dość bogata, choć niewiele wyjaśnia. Każdy ekspert zdaje się mieć własną teorię tłumaczącą, jak właściwie działa telepatyczna więź między treecatem a człowiekiem.
— A wszyscy zastrzegają, że to jedynie „hipotezy”, zgadza się? — upewniła się z uśmiechem Honor. — Dzieje się tak dlatego, że ci, którzy naprawdę dużo wiedzą o treecatach, nie ujawniają swej wiedzy. Nie będę ryzykowała spiskowej teorii milczenia, ale faktem jest, że ksenolodzy przybywający na Sphinxa albo zostają adoptowani, albo nie dowiadują się niczego istotnego i znudzeni odlatują. Zaś ci, którzy zostali adoptowani, najczęściej kończą jako pracownicy Komisji Leśnej, której głównym celem jest obrona chronionych gatunków. Treecaty naturalnie do nich należą, a polityka władz planetarnych raczej zniechęca ludzi do nachalnych kontaktów z takimi gatunkami. Zresztą wszyscy mieszkańcy Sphinxa są nastawieni opiekuńczo do treecatów i nie lubią o nich rozmawiać z obcymi.
Dlatego dostępna literatura to w większości niekompetentne dywagacje i pobożne życzenia autorów. Wracając zaś do posługiwania się narzędziami — nie ulega wątpliwości, że treecaty robią to powszechnie i od dawna. Mówimy naturalnie o prymitywnych narzędziach, mniej więcej z epoki neolitu, ale powinieneś zobaczyć krzemienne toporki i inne wyroby niektórych plemion. Są całkiem zaawansowane i użytkowe, choć pozbawione ornamentacji. No i trzeba powiedzieć, że te treecaty, które adoptowały ludzi, jak na przykład obecny tu Pan Żarłok, nie potrzebują narzędzi, bo mają ludzi, którzy wykonują za nie wszystkie ciężkie prace.
Nimitz wydał dźwięk dziwnie przypominający pełne urażonej dumy prychnięcie, więc Honor roześmiała się i podała mu kolejny kawałek selera. Łapówka została łaskawie przyjęta, a ona wróciła do opowieści.
— Przez pierwsze trzy lata planetarne, czyli przez prawie szesnaście lat standardowych, koloniści mieli z treecatami jeszcze mniej kontaktu niż ekipy badawcze. Głównie dlatego, że treecaty były wystarczająco inteligentne, by nie zwracać na siebie uwagi i nie rzucać się ludziom w oczy w czasie, gdy przystosowywały się do niespodziewanego nowego sąsiedztwa. Ludzie zaś mieli wystarczająco dużo poważniejszych zmartwień. Sytuacja uległa zmianie, gdy powstały cieplarnie, w których zaczęto uprawiać nie tylko najpotrzebniejsze do przeżycia rośliny. Osobiście uważam, że treecaty cały czas przeprowadzały wyprawy zwiadowcze tak do cieplarń, jak i do obejść, tylko nikt ich nie zauważył. Bo treecata naprawdę nie sposób zauważyć w lesie czy na łące, jeśli nie chce on zostać zauważonym. Nikt też nigdy nie zadawał sobie trudu zamykania cieplarń czy pomieszczeń gospodarczych, bo nie było ku temu najmniejszego powodu. Dopóki pewnej bezksiężycowej nocy nie zaczęły znikać z cieplarń selery naciowe.
— Żartuje pani?! — roześmiał się Neufsteiler. — Wykradały seler?
Honor przytaknęła.
— Owszem, choć wątpię, by traktowały to w ten sam sposób co my, bo nie mają poczucia indywidualnej własności — wyjaśniła. — Lata całe trwało nim wytłumaczyłam Nimitzowi, na czym to polega, a zresztą nadal uważa to za jeden z głupszych ludzkich przesądów. Natomiast Zagadka Znikającego Selera była sensacją co się zowie. Nie uwierzylibyście, jakie teorie wysuwano, by wyjaśnić bezśladowe znikanie tej rośliny. I tylko tej — bo żadna inna nie ginęła. Zresztą żadna z tych teorii nie miała wiele wspólnego z prawdą. No bo sami pomyślcie: kto wpadłby na mniej prawdopodobną niż taka wersję, że nadrzewne drapieżniki pozaziemskiego pochodzenia dokonują na całej planecie komandoskich rajdów na cieplarnie w środku nocy jedynie po to, by wykraść z nich seler?
— Mniej prawdopodobna rzeczywiście jakoś nie przychodzi mi do głowy — przyznał Ramirez rozbawionym głosem.
Nimitz starał się jak mógł ignorować to rozbawienie, aż obserwująca go Honor zaczęła się śmiać.
— Wątpię, by którykolwiek Marine mógł coś takiego wymyślić — przyznała. — Podobnie jak żaden z osadników. Aż do nocy gdy pewna dziesięcioletnia dziewczynka nie mogła zasnąć i złapała jednego ze złodziejaszków na gorącym uczynku — uśmiechnęła się.
— I narobiła wrzasku? — podpowiedział Willard.
— Wręcz przeciwnie. — Honor uśmiechnęła się szerzej. — Nikomu nie pisnęła ani słówka.
— To w jaki sposób sprawa wyszła w końcu na jaw? — spytał Paul.
— A to już zupełnie inna historia. Jak będziesz dla mnie naprawdę miły, to może któregoś dnia ci ją opowiem.
— Ahu! Założę się, że sama jej nie znasz!
— Próbuj dalej: tak łatwo nie dam się podpuścić. Ale powiem ci jedną rzecz, jeśli chcesz… — obiecała i urwała, przyglądając się z rozbawieniem, jak upór walczy w nim o lepsze z ciekawością.
Tak jak się spodziewała, ciekawość okazała się silniejsza.
— Już dobrze — skapitulował. — Chcę!
— Ta dziewczynka nosiła nazwisko Harrington. Można powiedzieć, że znam się z treecatami od pokoleń.
— Można też powiedzieć, że wątpliwe poczucie humoru jej chwilowo ostatniej praprawnuczki doprowadzi ją do marnego końca, chyba że nauczy się kończyć to, co zaczęła mówić — ostrzegł Tankersley.
— Zobaczymy. Może wymyślisz jakiś sposób, żeby mnie przekupić…
— Na pewno… — obiecał tak jednoznacznym tonem, że się zarumieniła.
— A nam pani nie powie? — upewnił się Neufsteiler, podobnie jak pozostała dwójka ignorując jej rumieniec. — Tak też myślałem… Cóż, w takim razie może ja też nie powinienem mówić, dlaczego chciałem się z panią spotkać.
— Nasze pozycje nie są równorzędne — przycięła mu Honor. — Ja mogę cię zwolnić, ty mnie nie.
— I pewnie by się na tym skończyło, jak panią znam. — Willard potrząsnął głową, nie przestając się jednak uśmiechać, i podał jej kilkunastostronicowy wydruk. — Proponuję zacząć od końca.
Honor spojrzała na ostateczne rozliczenie i zamarła.
— Żartuje pan! — wykrztusiła po dłuższej chwili.
— Zapewniam że nie! — obruszył się poważnie. — Pierwsze kwartalne dochody z posiadłości na Graysonie praktycznie zbiegły się z oficjalnym ogłoszeniem wysokości pryzowego za dreadnaughty, które wraz z admirałem Danislavem zdobyła pani w systemie Hancock. Sześć godzin temu była pani warta dokładnie tyle, ile tam napisano.
Honor nadal wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. W końcu podsunęła wydruk Paulowi. Ten spojrzał na podsumowanie i gwizdnął bezgłośnie.
— No, największe kartele nie muszą się jeszcze ciebie obawiać — ocenił — ale mam na Graysonie taką parcelę, którą chyba szybko ci pokażę.
Honor uśmiechnęła się odruchowo, nadal nie mogąc w pełni dojść do siebie. Pochodziła ze średnio majętnej rodziny — choć jej rodzicom powodziło się nienajgorzej dzięki spółce medycznej, jak większość mieszkańców planety Sphinx mieli sporo ziemi, a mało gotówki. Już zrozumienie, że pryzowe z placówki Basilisk zrobiło z niej milionerkę, okazało się trudne, ale to…!
— Naprawdę jesteś pewien, że to nie pomyłka, Willard? — spytała słabo.
— Damo Honor, dreadnaught ma wartość około trzydziestu dwóch miliardów dolarów, a sąd przyznał trzy procent wartości wszystkich okrętów, które się poddały, do podziału między załogi okrętów Grupy Wydzielonej. O ile oczywiście Królewska Marynarka je kupi. Z całej kwoty kapitanowie otrzymali do podziału dwanaście procent, a gdy admirał Chin poddała się w systemie Hancock, pozostało jedynie czterech żywych kapitanów flagowych. Eksperci RMN ocenili, że trzy dreadnaughty nadają się do remontu, i flota kupiła je. Teraz trochę matematyki: trzy procent z dziewięćdziesięciu sześciu miliardów daje dwa miliardy osiemdziesiąt osiem milionów, a dwanaście procent z tej kwoty to trzysta czterdzieści pięć milionów plus drobne. A to oznacza, że pani udział wynosi osiemdziesiąt sześć milionów plus sześć milionów pryzowego za drobniejsze okręty, którymi dowodziła admirał Chin. Te obliczenia są poprawne, a gdyby sprawdziła pani przypis, dowiedziałaby się pani, że najmłodszy stażem i najniższy stopniem członek załogi znajdujący się w Hancock pod pani rozkazami otrzyma prawie pięćdziesiąt tysięcy dolarów.
Ostatnie zdanie Honor ledwie słyszała — zdawała sobie co prawda sprawę, że powinna dostać sporą sumę z tytułu pryzowego, ale nie aż taką. Było to prawie cztery razy więcej niż dotąd miała, a myśl o takiej ilości pieniędzy napełniała ją niemal obawą. Na dodatek pryzowe było wolne od podatku, co oznaczało, że każdy pens należy do niej!
— Co ja na litość boską zrobię z taką górą pieniędzy?! — jęknęła ogłupiała.
Neufsteiler zachichotał.
— Jestem pewien, że pani coś wymyśli, milady. A tymczasem może pani zostawić je pod moją opieką, jeśli pani naturalnie chce. Mam na oku kilka obiecujących okazji, ale nie będę w tej chwili pani do niczego namawiał. Niech się pani przyzwyczai do posiadania tej nowej kwoty, a za kilka dni spotkamy się na rozmowie o interesach. Pokażę pani pewne zestawienia roczne i prognozy, a pani podejmie decyzję.
— Ja… — Honor ugryzła się w język i uśmiechnęła porozumiewawczo. — Myślę, że to doskonały pomysł, Willard.
— Wiem. W końcu mam pięć procent z ostatecznej kwoty za zarządzanie pani pieniędzmi. Tylko że mnie skarbówka zabiera podatki — poskarżył się Neufsteiler.
— Biedactwo. — Honor najwyraźniej wróciła do równowagi. — Jak rozumiem, mimo wszystko nie zmieniasz pracodawcy?
— Mimo jakie „wszystko”, milady?
— Aha. W takim razie… — urwała, gdyż ktoś zawołał ją po imieniu.
Odwróciła się na krześle i uśmiechnęła szeroko, widząc trzech oficerów podchodzących do stolika.
— Alistair! — Wstała i uścisnęła każdemu dłoń. — I Andy! Rafe! Co tu robicie wszyscy trzej?!
— Sprawdziliśmy u kapitan Henke, gdzie możemy panią znaleźć, ma’am — wyjaśnił Andreas Venizelos. — A kapitan McKeon obiecał pokryć koszty poszukiwań. Nie ma się z czego śmiać, ma’am: w końcu jest najstarszy stopniem.
— I lepiej żeby pan o tym pamiętał, komandorze — przypomniał mu groźnie McKeon.
— Aye, aye, sir. — Venizelos wyprężył się jak struna.
Honor uśmiechnęła się szczerze, zaś kelner ponownie się zmaterializował, tyle że nie z butelką wina, a z dwoma krzesłami.
— Nie przejmuj się rachunkami, Alistair — powiedziała radośnie. — Właśnie się dowiedziałam, że jestem kobietą majętną, więc zapraszam was wszystkich. Jesteście głodni?
— Nie bardzo. Jedliśmy, zanim zaczęliśmy cię szukać na HMS Nike — wyjaśnił McKeon. — Chciałbym, żebyś choć raz była ostrożniejsza i nie doprowadziła swego okrętu do stanu prawie kompletnego zniszczenia.
— Ja też bym chciała — odparła cicho, słysząc w jego głosie troskę, po czym otrząsnęła się z przygnębienia. — Zanim do końca zapomnę o dobrych manierach, pozwólcie, że wszystkich przedstawię. Pułkownika Ramireza i major Hibson chyba pamiętacie?
McKeon przytaknął, witając się najpierw z Ramirezem, potem z Hibson.
— Widzę, że są powody do gratulacji. — Wskazał na ich kołnierze. — Wygląda na to, że Korpus docenia utalentowane jednostki.
— Przeważnie — zgodziła się Honor i kontynuowała prezentację. — To jest kapitan Paul Tankersley, najświeższy zastępca głównego konstruktora Hephaestusa, a to mój spec od inwestycji Willard Neufsteiler. Paul, Willard, poznajcie kapitana Alistaira McKeona, komandora Andreasa Venizelosa i porucznika… o, przepraszam: komandora porucznika Rafe Cardonesa. Gratulacje, Rafe!
— Dziękuję, ma’am… to jest damo Honor. — Cardones zaczerwienił się lekko, a Honor stłumiła uśmiech: Rafe był niezwykle młody jak na komandora porucznika, ale zapracował na swój stopień potem i krwią.
Mimo to nadal przypominał trochę nieporadnego podporucznika, którego pierwszy raz spotkała pięć standardowych lat temu.
— Doskonale! — oceniła, gdy wszyscy skończyli się już witać. — Mogę się dowiedzieć, co sprowadziło was wszystkich na mój trop?
— Och, różne takie. — McKeon wziął podany przez kelnera kieliszek i wyjaśnił: — Andy i ja dostaliśmy przydziały do Home Fleet, a że nasze okręty przechodzą obecnie drobne naprawy, stwierdziliśmy, że nadarza się okazja, by cię odwiedzić, skoro Nike też jest w doku Hephaestusa.
— A ty, Rafe?
— Ja? — Cardones uśmiechnął się szeroko. — Ja jestem nowym oficerem taktycznym HMS Nike, ma’am.
— Cudownie! Od kiedy?
— Od jakichś sześciu godzin, ma’am.
— W takim razie witam na pokładzie! — poklepała go po ramieniu, ale po sekundzie zmarszczyła brwi. — Dziwne, że nikt mi nie powiedział o odejściu komandor Chandler. Cieszę się, że będziesz ze mną, Rafe, ale żal mi ją stracić.
— Nie straci jej pani, ma’am. To co prawda jeszcze nic pewnego, ale przywiozłem kapitan Henke listę przeniesień i uzupełnień. Z tego co wiem, komandor Chandler ma zostać pani zastępcą, a kapitan Henke zostanie przeniesiona na HMS Agni, więc będzie się pani męczyła z nami obojgiem, ma’am.
— Przeżyję — zapewniła go i zwróciła się do McKeona. — Widzę, że dostałeś awans na kapitana, co oznacza, że ktoś w Admiralicji jednak zna się na ludziach. Gratulacje.
— Chyba że jadę na twojej reputacji — odciął się.
— Nie przez tyle lat — zapewniła go radośnie. — Co ci dali?
— HMS Prince Adrian. — Nie próbował ukryć zadowolenia, a miał z czego być rad: choć mniejszy od najnowszych ciężkich krążowników klasy Star Knight, okręt miał dwieście czterdzieści tysięcy ton i silne uzbrojenie.
Dla niepełnego kapitana i to świeżo po awansie było to nader zaszczytne dowództwo… na które w pełni zasługiwał.
— Scotty jest z tobą? — spytała po chwili Honor.
— W rzeczy samej jest.
— O co chodzi? — zainteresowała się dziwną formą jego odpowiedzi.
— O nic poza tym, że pół dnia po nim na pokładzie zameldował się jeszcze ktoś, kogo, jak sądzę, pamiętasz. Niejaki bosman Harkness.
— Harkness jest bosmanem?!
— Słowo honoru! Co prawda zajęło mu to ze trzydzieści lat, ale jak dotąd jest bosmanem. Wygląda na to, że Scotty ma na niego stabilizujący wpływ.
— Nie powiesz mi chyba, że zrezygnował ze starych nawyków?!
— Skądże znowu; po prostu nie natknął się jeszcze w barze na żadnego Marine i nie dał się jak dotąd złapać celnikom, co, jak sądzę, ma związek z doświadczeniami na placówce Basilisk. Z drugiej strony nie można całkowicie wykluczyć tego, że się ustatkował.
— Uwierzę, jak zobaczę. — Honor nadal nie była przekonana. — A co Ich Lordowskie Moście w swej łaskawości dali tobie, Andy?
— Nic tak spektakularnego jak ciężki krążownik, ma’am, ale nie narzekam. — Venizelos wyszczerzył radośnie zęby. — Przejmę od kapitan Truman Apolla, gdy zakończy się jego modernizacja.
— Doskonale. Zasłużyliście obaj na słowa uznania — pochwaliła towarzyszy, unosząc kielich w toaście.
Czuła w tej chwili pełną satysfakcję, co nie zdarzało się często. Wszystkim wiodło się zasłużenie dobrze, przynajmniej w sprawach zawodowych. Spoglądając na Paula, pomyślała, że jej układa się także życie osobiste, co nadal stanowiło nowość.
— Dzięki. — McKeon odstawił naczynie i usiadł wygodniej. — A teraz, skoro już wiesz, co nowego u każdego z nas, chcemy usłyszeć, co naprawdę wydarzyło się w Hancock. Bo z tego, co słyszałem, zachowałaś się tak jak zwykle, czyli dokonałaś niemożliwego!