Admirał sir Thomas Caparelli przybrał uprzejmy wyraz twarzy, gdy adiutant otworzył drzwi jego gabinetu, wpuszczając earla White Haven. Nawet wstał i wyciągnął rękę, by w niczym nie uchybić dobrym manierom. Gość uścisnął ją i po zapraszającym geście gospodarza usiadł. Caparelli opadł na swój fotel, odchylił go w tył i przyjrzał się earlowi, zastanawiając się, jaki też może być powód tej wizyty. Spotykali się rzadko, głównie na gruncie zawodowym, a to dlatego, że nie przepadali za sobą i to od dawna. Pierwszy Lord Przestrzeni szanował earla White Haven, ale niezbyt go lubił i wiedział, że jest to odwzajemnione uczucie. Co dawało mu pewność, że wizyta nie była spowodowana względami towarzyskimi.
— Dziękuję, że tak szybko znalazł pan dla mnie czas, sir — zagaił White Haven.
Caparelli wzruszył ramionami.
— Jest pan zastępcą dowódcy całej Home Fleet, admirale. Jeśli chce się pan ze mną zobaczyć, zakładam, że ma pan ku temu powód. O co chodzi i w czym mogę pomóc?
— Obawiam się, że to jest nieco skomplikowane — przyznał niespodziewanie White Haven, przeczesując dłonią czarne, zaczynające dopiero siwieć włosy.
Caparelli zamrugał gwałtownie — jedną z najbardziej irytujących go cech earla zawsze była jego niezachwiana (i na dodatek najczęściej uzasadniona) pewność siebie. Widok zdenerwowanego czy niepewnego earla należał do prawdziwych rzadkości. Rozzłoszczonego widywał często, złośliwego — zwykle były to złośliwości pod adresem wolniej myślących czy zgoła głupszych — notorycznie, ale podenerwowanego nigdy.
Zmusił się do spokojnego czekania, zachowując wyraz twarzy wyrażający uprzejme zainteresowanie, i wreszcie White Haven westchnął.
— Chodzi o lady Harrington — przyznał. Caparelli uśmiechnął się w duchu — właśnie wygrał zakład sam ze sobą.
— Zakładam, że chodzi panu o sprawę między lady Harrington a Youngiem — sprecyzował, starannie dobierając słowa i intonację.
— Zakłada pan słusznie, sir. — Gość zdał sobie sprawę, że nadal trzyma rękę we włosach i skrzywił się autoironicznie, opuszczając ją. — Próbowałem przemówić jej do rozsądku, gdy zorientowała się… nie, prawda wyglądała inaczej. Nie próbowałem dojść z nią do rozsądnych wniosków. Wygłosiłem jej wykład, o który nie prosiła. A skończyłem go rozkazem zabraniającym wyzywać Younga. — Przy ostatnim zdaniu spojrzał prosto w oczy gospodarza.
— Rozkazał pan oficerowi nie pojedynkować się z cywilem?! — Caparelli nie zdołał ukryć zdumienia.
White Haven wzruszył ramionami bezradnie. Widać było, że jest zły, ale na samego siebie i to nie za to, że właśnie przyznał się do błędu komuś, kto nigdy nie należał do jego przyjaciół.
— Właśnie. Gdybym miał odrobinę rozsądku, zrozumiałbym, że to jedynie… — urwał, potrząsnął głową i wyjaśnił: — Wiem, że postąpiłem niewłaściwie i niezgodnie z prawem, ale nie mogłem tak po prostu bezczynnie przyglądać się, jak niszczy siebie i swoją karierę. A obaj dobrze wiemy, co się z nią stanie, jeśli go zabije.
Caparelli zmuszony był przyznać mu rację, może nie co do sposobu postępowania, ale co do wniosków. A choć z założenia i generalnie mógł mieć uprzedzenia do jego protegowanej, choćby dlatego, że była jego protegowaną, to perspektywa utraty tak nadzwyczajnego oficera jak Honor Harrington nie była miła i całkowicie rozumiał gościa, który na swój sposób próbował temu zapobiec.
— No, ale ta metoda nie okazała się dobra — przyznał ciężko White Haven. — A skutek i to gwarantowany osiągnąłem tylko jeden: kto jak kto, ale na pewno ja nie mam szans przekonać jej nawet w spokojnej i rozsądnej rozmowie.
— Zakładając, że z jej punktu widzenia byłoby w ogóle o czym rozmawiać rozsądnie — zauważył Caparelli, a widząc zaskoczone spojrzenie earla, dodał: — Słyszałem jej oskarżenie. Zakładając, że zarzuty są prawdziwe, a sądzę że tak, na jej miejscu chciałbym dokładnie tego samego. A pan nie?
White Haven odwrócił wzrok i nic nie odpowiedział. i właśnie to milczenie było bardziej niż wymowne. Wyglądało bowiem na to, iż earl próbuje przekonać sam siebie, że by nie chciał, i że nie bardzo mu się to udaje.
— Jak by nie było — odezwał się Pierwszy Lord Przestrzeni, nim cisza stała się zbyt męcząca — sądzę, że przyszedł pan do mnie w nadziei, że będę mógł jakoś w tej kwestii pomóc?
White Haven niechętnie przytaknął, wyraźnie niezadowolony, że nie potrafi sam rozwiązać problemu. Caparelli westchnął ciężko.
— Podzielam pańskie sentymenty, admirale — przyznał. — I także nie chciałbym jej stracić, ale ma prawo tak postąpić. Podobnie jak ma pełne prawo decydować o własnym losie.
— Wiem. — White Haven przygryzł wargę.
Poczucie obowiązku walczyło w nim o lepsze z emocjami. Cromarty przekazał mu wiadomość od królowej i ostrzeżenie od siebie, ale po prostu nie mógł bezczynnie siedzieć. Poza tym to, co mu przyszło do głowy, nie miało nic wspólnego z wywieraniem nacisku na Honor Harrington. No, prawie nie miało.
— Rozumiem, że nikt nie może jej powstrzymać, bo nie dysponujemy stosowną władzą — powiedział w końcu — ale po przeczytaniu meldunków z ostatnich operacji przeprowadzonych poza systemem Santander przyszło mi do głowy, że lada dzień będą tam niezbędne krążowniki liniowe.
I zamilkł, przyglądając się badawczo Pierwszemu Lordowi Przestrzeni. Ten zmarszczył brwi i widać było, że pomysł go nie zachwycił, ale perspektywa pozostania biernym świadkiem samodestrukcji jednego z najlepszych oficerów, jakich znał, podobała mu się jeszcze mniej.
— I gotów jest pan oddać Nike? — spytał na wszelki wypadek.
White Haven skrzywił się wymownie.
— Jeśli będę musiał, oddam całą 5 eskadrę — odparł rzeczowo.
— Tylko że na Nike jeszcze nie ukończono napraw… — mruknął Caparelli i sięgnął do klawiatury komputera. — Tak… najwcześniej za dwa tygodnie opuści dok i rozpocznie próby… Nie wcześniej niż za miesiąc okręt może opuścić system z nowym przydziałem bojowym, a biorąc pod uwagę, jak skutecznie Harrington dotąd działała, wątpię, by odstrzelenie Younga zajęło jej aż tyle czasu.
— Można by ją przenieść na inny okręt. — White Haven był wyraźnie nieszczęśliwy, ale powiedział to głośno.
— Nie można by — osadził go z punktu Caparelli. — Nie mamy powodu, by zabrać ją z Nike. Już to, o czym rozmawiamy, jest wysoce niewłaściwe i niestosowne; HMS Nike jest najbardziej prestiżowym okrętem wśród krążowników liniowych, a jego dowództwo automatycznie jest prestiżowym przydziałem. Jeżeli odebralibyśmy kapitan Harrington ten okręt, zostałoby to odczytane jako nieoficjalna degradacja. Nie mówiąc już o tym, że nawet ociężały umysłowo zorientowałby się, o co nam naprawdę chodzi. Nie, admirale White Haven, wydam rozkaz, by natychmiast jak to będzie możliwe, HMS Nike otrzymał przydział do sił bazujących w systemie Santander, ale to wszystko co mogę zrobić. Czy to jasne?
— Jasne, sir. — White Haven zamknął oczy, przez co jego twarz nabrała dziwnie zmęczonego i zrezygnowanego wyrazu. — Rozumiem, sir. I… dziękuję.
Caparelli skinął głową. Chciałby to traktować jako uprzejmość w stosunku do earla, ale nie mógł. Prawdę mówiąc, czuł się niezręcznie, słysząc podziękowanie za to, że mógł zrobić tylko tak niewiele.
— Nie ma o czym mówić, milordzie — burknął i wstał, kończąc rozmowę. — Spotkam się z Patem Givensem i wydam stosowne rozkazy jeszcze dziś. Porozmawiam także z admirałem Cheviotem i spróbujemy przyspieszyć naprawy Nike. Jeśli stocznia szybko je skończy, kapitan Harrington może być zbyt zajęta próbami i osiąganiem zdolności bojowej, by mieć czas na drastyczniejsze działania przed opuszczeniem systemu. Obiecuję, że zrobimy wszystko, co tylko będzie można.
Willard Neufsteiler osłonił oczy przed blaskiem słońca, przyglądając się nadlatującemu pojazdowi i jego lądowaniu na stanowisku numer 3 Brancusi Tower. Z pojazdu wysiadł mężczyzna w zielonkawozielonym uniformie, rozejrzał się uważnie i przestał blokować drzwi, pozwalając wysiąść wysokiej kobiecie w oficerskim mundurze Royal Manticoran Navy. W ślad za nią na lądowisku pojawili się dwaj kolejni ochroniarze w zieleni, formując wokół niej trójkąt. Neufsteiler machnął ręką i cała grupa skierowała się ku niemu. Był mile zaskoczony, że dama Honor zdołała dotrzeć tu bez wiedzy mediów; wyglądało na to, że nabiera wprawy w załatwianiu problemu nachalności dziennikarzy — po obejrzeniu jej w akcji zaczęli oni przejawiać na wszelki wypadek dobrze rozwinięty instynkt samozachowawczy.
Uścisk dłoni miała równie silny co dotąd, ale twarz zmieniła się znacznie — zniknęła z niej radość życia tak. widoczna tamtego wieczoru w „Cosmo”. Umarła wraz z Paulem Tankersleyem, jak podejrzewał. Nawet siedzący na jej ramieniu treecat wyglądał inaczej — był przygnębiony i spięty. Honor nie sprawiała wrażenia załamanej czy pokonanej, ale wyczuwał w niej chłód i coś, czego nie mógł zidentyfikować — jakieś dziwne, przypominające elektryczne napięcie. Willard Neufsteiler nie mógł go rozpoznać, bowiem nigdy nie znajdował się na mostku okrętu, który kapitan Harrington prowadziła właśnie w bój.
Powiódł wszystkich do windy i wybrał kod miejsca przeznaczenia.
— Dzień jest tak śliczny — ocenił, wskazując złociste słońce za przezroczystą kopułą — że pomyślałem sobie o obiedzie w „Regiano”, jeśli naturalnie pani to odpowiada, lady Honor. Wynająłem górny poziom, żeby nikt nam nie przeszkadzał.
Honor przyjrzała mu się uważnie. W jego oczach widziała na wpół ukrytą troskę, do której już się zdążyła przyzwyczaić — widywała ją na twarzach wszystkich tych, którzy byli jej bliscy. Willard nie był dobrym aktorem i słychać było, ile wysiłku kosztuje go utrzymanie radośnie beztroskiego tonu. Żałowała, że wszyscy się martwią — nic nie mogli zrobić, a ich troska jedynie jej ciążyła. Mimo to zmusiła się do uśmiechu.
— Brzmi zachęcająco — odparła.
— Przepraszam, milady, ale to ryzykowny pomysł. Zbyt ryzykowny: nie mieliśmy czasu sprawdzić lokalu.
Neufsteiler zamrugał gwałtownie, zaskoczony zdecydowanym protestem dowódcy ochrony mówiącego z delikatnym obcym akcentem.
— Myślę, że to przeżyjemy, Andrew.
— Milady, ostrzegła pani earla North Hollow, że teraz jego kolej. — W głosie LaFolleta brzmiał upór. — Gdyby wcześniej coś się pani przytrafiło, byłby to dla niego niezwykły dar losu i rozwiązanie wszystkich problemów.
Willard zamrugał ponownie, nie do końca pewien, czy właściwie zrozumiał sens tego, co właśnie usłyszał.
— Też mi to przyszło do głowy — przyznała cicho — ale nie zamierzam z tego powodu kryć się po kątach. Poza tym nikt nie wie, że tu jesteśmy: tym razem nawet dziennikarze nas przeoczyli.
— To niedokładnie tak, milady. Sądzimy, że nikt nie wie, gdzie jesteśmy, a to nie znaczy, że tak jest rzeczywiście. Nie jest pani osobą trudną do rozpoznania, zwłaszcza po ostatniej transmisji. Czułbym się znacznie lepiej, gdyby trzymała się pani pierwotnego harmonogramu i spotkała z panem Neufsteilerem w jego biurze.
— Damo Honor, jeśli uważa pani, że tak będzie lepiej — zaczął Willard i urwał, widząc przeczący ruch jej głowy.
— Uważam, że być może tak byłoby bezpieczniej, ale to niekoniecznie znaczy że lepiej. — Uśmiechnęła się i dodała jakby ze śladem czułości. — Major LaFollet jest zdecydowany utrzymać mnie przy życiu i nadal ustalamy, jak duże daje mu to uprawnienia i czy należy do nich prawo weta, prawda, Andrew?
— Nie chcę prawa weta, milady. Wszystko, czego chcę, to zachowanie podstawowych środków ostrożności wynikających ze zdrowego rozsądku.
— Na co gotowa jestem w pewnych granicach się zgodzić. — Honor nie przestała się uśmiechać, za to Nimitz przekrzywił łeb, przyglądając mu się z zainteresowaniem. — Wiem, że jestem trudnym obiektem do ochrony, Andrew, ale całe życie chodziłam tam, gdzie chciałam, bez uzbrojonej eskorty i żyję. Przyznaję, że dłużej nie mogę tak postępować i jesteście mi niezbędni, ale są granice ostrożności, na które jestem skłonna się zgodzić.
Czuła jego troskę i frustrację przesyłane jej przez Nimitza, ale to już był jego problem. LaFollet chciał coś powiedzieć, namyślił się i przyznał z westchnieniem:
— Jest pani moją patronką, milady. Jeśli chce pani iść do tej restauracji, pójdziemy; mam nadzieję, że nic się nie wydarzy. Jednakże jeśli coś się zacznie dziać, oczekuję, że bez sprzeciwu będzie pani wykonywała moje rozkazy.
Wyznaniu towarzyszyło uparte spojrzenie wyraźnie świadczące, że nie ustąpi. Przygryzła wargę i przez chwilę przyglądała mu się z namysłem.
— Zgoda — powiedziała w końcu. — Jeżeli coś zacznie się dziać, przejmujesz dowodzenie. I możesz mi wtedy powtarzać: „A nie mówiłem”.
— Dziękuję, milady. Mam nadzieję, że nie będę musiał. Poklepała go delikatnie po ramieniu i spojrzała na Neufsteilera.
— A zanim dotrzemy na miejsce, powiedz mi, Willard, jak wygląda transfer funduszy na Graysona?
— Nienajgorzej, milady. — Zapytany zmobilizował się z powodu nagłej zmiany tematu rozmowy. — Choć sprawa jest nieco bardziej skomplikowana, niż pani założyła. Ponieważ jest pani poddaną Korony i główny pani majątek znajduje się na terenie Królestwa, teoretycznie powinna pani podlegać zasadom podatkowym obejmującym tutejsze korporacje nawet przy inwestowaniu pozasystemowym. Znalazłem jednak sposób, by to obejść, i przelałem już cztery miliony. Sporządziłem również stosowne dokumenty według graysońskich praw, co pozwala nam skorzystać zarówno z uprzywilejowania podatkowego, jakie rząd przyznał Graysonowi, jak i z ulg podatkowych przyznanych przez Koronę naszemu najlepszemu sojusznikowi. W efekcie tym razem udało nam się uniknąć podatku, ale jesteśmy na granicy zwolnienia podatkowego dla pojedynczego inwestora. Pozostaje nam uzyskać specjalne zezwolenie od ministra skarbu, co jak sądzę, powinno się udać w tych warunkach. Natomiast biorąc pod uwagę pani status jako patrona, może się okazać, że nie byłoby złym pomysłem przetransferować wszystko na Graysona. Muszę to dokładnie sprawdzić, a poza tym znalazłem dwie czy trzy nader interesujące ulgi podatkowe obowiązujące w graysońskim systemie, które…
Honor przytaknęła, głaskając Nimitza. Poświęciła słowom mówiącego jedynie połowiczną uwagą. Winda zjeżdżała w dół pięćsetpiętrowego wieżowca i widać z niej było malowniczą panoramę stolicy. Wiedziała, że w każdej chwili będzie w stanie przypomnieć sobie słowa Willarda, i zrobi to, gdy będzie miała czas, by je przeanalizować. Teraz miała ważniejsze problemy, a jak długo on jest zadowolony z własnych posunięć finansowych, tak długo nie musi poświęcać im specjalnej uwagi.
„Regiano” było wysoką i przestronną restauracją zajmującą pięciopiętrowe atrium. Plasowała się mniej więcej pośrodku między „Dempsey’s Bar”, a „Cosmo”, ciesząc się reputacją dobrego lokalu o przyjemnej, odprężającej atmosferze. Jeśli obsługa nie była przyzwyczajona do goszczenia treecatów, to nie dała tego po sobie poznać i błyskawicznie dostawiła wysoki stołek do stołu. O pozostawianiu zwierząt przed drzwiami nikt na swoje szczęście nawet nie wspomniał. Kuchnia była zaskakująco dobra, choć nie były to „tradycyjne, włoskie dania”, jak głosiły reklamy. Honor miała okazję spróbować oryginalnej włoskiej kuchni z Ziemi, ale musiała przyznać, że smak był zbliżony, a to że inny, nie znaczyło, że zły, piwnica z winami zaś okazała się dobrze zaopatrzona.
Czekając, aż kelnerzy posprzątają po posiłku, piła drobnymi łyczkami czerwone, lekkie wino, którego nieco zbyt intensywny bukiet sugerował, że pochodziło ze Sphinxa. Willard zarezerwował stolik na platformie ze złocistego dębu unoszącej się osiem metrów nad podłogą. Prowadziły do niej jedne, niezbyt wysokie schody, a rozwiązania konstrukcyjne były tak dobrze zamaskowane, iż Honor nadal nie wiedziała, czy platforma unosi się dzięki wmontowanym w podłogę generatorom czy też zakotwiczono ją na promieniach ściągających, których generatory umieszczono w suficie sali. Ani bezpośrednio pod, ani nad nią nie było innych platform, co dawało miłe odosobnienie i doskonały widok. Z tego pierwszego była zadowolona, bowiem nikt ich nie mógł podsłuchać, z tego drugiego powinien być zadowolony LaFollet, ale spoglądając na niego, wiedziała, że nie jest.
Mogła się nawet domyślić dlaczego — uważał, że przypominają tarczę strzelniczą, a co gorsza to, że wszystko było z niej dobrze widać, oznaczało również, że i oni byli doskonale widoczni. On i jego ludzie nie brali udziału w posiłku i nie do końca byli w stanie ukryć, że są nieszczęśliwi, co powodowało, że czuła się winna. Co prawda podejrzewała, że każdy naprawdę dobry szef ochrony powinien być lekkim paranoikiem, ale i tak postanowiła w przyszłości zwracać większą uwagę na względy bezpieczeństwa przy wyborze lokalu. Nie było sensu stresować kogoś tak oddanego i troszczącego się o nią tak długo, jak długo nie musiała się przez to czuć jak więzień.
Ostatni kelner zszedł po stopniach i zniknął z jej pola widzenia. Odstawiła kielich i spojrzała wymownie na Willarda. Kwestie finansowe załatwili przy posiłku, teraz przyszedł czas na rozmowę o tym, co stanowiło prawdziwy powód spotkania.
— I cóż? — spytała cicho.
Zapytany rozejrzał się odruchowo, nim odpowiedział równie cicho:
— Nie dotrze pani do niego, milady. Zaszył się w oficjalnej rezydencji, którą opuszcza tylko, by wziąć udział w posiedzeniach Izby Lordów.
Zmarszczyła brwi, analizując sytuację i odruchowo wodząc palcem po nóżce kielicha. Metoda, którą wybrała, miała swoje zalety; choćby tę, że całe Królestwo Manticore wiedziało, co Young próbował zrobić, ale miało też i wady. Największą, jak się okazało, było ostrzeżenie go, co zamierza. W efekcie zrobił jedyną rzecz, której nie wzięła pod uwagę.
Ukrywał się przed nią i to zadziwiająco skutecznie. A jak długo nie oskarżył jej o oszczerstwo czy kłamstwo, nie mogła wykorzystać nagrania, chyba że udostępniłaby je mediom, co z kolei miałoby katastrofalne skutki dla osób, które je zdobyły. A więc to nie wchodziło w grę.
Z drugiej strony, jak długo udawało mu się umknąć spotkania twarzą w twarz, mógł udawać, że deszcz pada, i nikt nie mógł mu oficjalnie zarzucić, że nie podjął wyzwania. Young poszedł po linii najmniejszego oporu i wybrał postawę najlogiczniejszą dla tchórza — postanowił przeczekać, licząc na to, że Królewska Marynarka wcześniej czy później wyśle ją poza system, co było oczywiste ze względu na toczącą się wojnę. Jeśli wiedział o rozkazach, które właśnie otrzymała, to pewnie spił się z radości — za pięć dni Nike opuści dok i dostanie przydział poza system, a przedtem ona będzie musiała dopilnować prób odbiorczych i doprowadzić okręt do stanu pełnej gotowości bojowej, co oznaczało całkowity brak czasu na inne sprawy, mimo iż jeszcze przez co najmniej tydzień będzie przebywała w układzie Manticore. Miała dwa wyjścia — zrezygnować z dowodzenia albo odpuścić mu do chwili powrotu.
Powinna była przewidzieć taką właśnie jego reakcję. A nie miała ochoty ani na jedno, ani na drugie. Druga możliwość niosła ze sobą dodatkowe niebezpieczeństwo — teraz sprawa była świeża i choć za rok spotkają ją takie same konsekwencje, wtedy wszyscy dawno zapomną, o co chodziło. A przede wszystkim nie chciała czekać nie wiadomo jak długo.
Media kontrolowane przez opozycję już robiły co mogły, by przedstawić ją jako opętanego żądzą zemsty potwora walącego na oślep bez choćby śladu dowodów. Tego się spodziewała — było to powtarzanie ogranego już tematu. Pojawiło się jednakże inne podejście, coraz popularniejsze i gorsze — programy wręcz ociekające sympatią. Była w nich biedactwem, które straciło ukochanego w bezsensownym pojedynku, który to barbarzyński obyczaj dawno winien być zakazany, i przez to nie była zdolna trzeźwo myśleć. Kto mógł mieć do niej pretensje o to, że po takiej tragedii musiała znaleźć winnego, by do reszty nie zwariować. Ale to wcale nie oznaczało, że earl North Hollow był winny, a widzowie (czytelnicy) powinni pamiętać o tym, co już między nimi zaszło, jak też i o tym, że on również był ofiarą. To, że go oskarżyła i to będąc pewna, że ma rację, nie świadczyło o tym, że jest winny, a jedynie o tym, że w jej oczach zawsze będzie winny, gdy będzie desperacko szukała kogoś odpowiedzialnego za jej nieszczęście. Z braku dowodów należy przyjąć, że jest niewinny, co dobitnie potwierdza jego pełne opanowania postępowanie. Wyraźnie nie chce dolewać oliwy do ognia. I za to właśnie należą mu się wyrazy uznania.
Nimitz bleeknął niezadowolony z goryczy dominującej w jej emocjach, więc przestała rozpamiętywać żale, nim do reszty wytrąciło ją to z równowagi. Posadziła treecata na kolanach, na co zareagował błogim mruczeniem. I znów zaczęła analizować, choć w bardziej obiektywny sposób.
Media rządowe milczały i nie miała o to pretensji. Cokolwiek by się nie stało, skutki będą poważne i niemiłe, toteż rząd nie miał innego wyjścia, jak dystansować się jak najbardziej, nim do tego dojdzie. Tym bardziej że opozycja modliła się, by tak właśnie nie postępował. To akurat ją cieszyło — była to bowiem sprawa między Youngiem i nią i nie chciała, by ktokolwiek się w nią wtrącał.
— Jesteś pewien, że w innym celu nie opuszcza domu? — spytała w końcu.
— Absolutnie. — Pochylił się jeszcze bardziej i dodał ciszej: — Udało nam się umieścić człowieka wśród służby w rezydencji. Jest szoferem i ma dostęp do planu wyjazdów.
— Muszę go dopaść! Musi być jakaś okazja, choćby zaledwie kilka minut. Więcej nie potrzebuję, żeby rzucić mu w twarz wyzwanie, Willard. Jeżeli udaje się do parlamentu, to może potrzebujemy kogoś tam… musi się poruszać po budynku, gdybyśmy znali rozkład jego zajęć…
— Spróbuję, milady. — Neufsteiler westchnął. — Ale uczciwie mówię, że szansę są niewielkie. Wie, że pani na niego poluje, a ma przewagę, ponieważ cały czas przebywa na powierzchni. Musielibyśmy dowiedzieć się, że gdzieś się wybiera, na tyle wcześnie, by panią poinformować i by zdążyła pani dotrzeć na miejsce… Cóż, już wydajemy ponad osiemdziesiąt tysięcy dziennie, kilku agentów więcej nie wpłynie na radykalny wzrost kosztów.
— Doskonale. W takim razie sądzę…
— Padnij!
Dłoń o zacisku imadła złapała Honor za ramię i nim zdążyła wykrztusić słowo, ściągnęła ją z krzesła na podłogę. Samo krzesło poleciało poza platformę i runęło w dół, a LaFollet tym samym płynnym ruchem wepchnął Honor pod stół. Nie sądziła, że jest tak silny; w następnej chwili miała poważniejsze problemy, by móc się nad tym zastanawiać. LaFollet padł na nią, a ona musiała jeszcze zająć się Nimitzem.
Treecat wystartował z jej kolan moment wcześniej niż major ją złapał, ostrzeżony nagłym skokiem jego emocji. Ledwie dotknął podłogi, wydał przenikliwy okrzyk bojowy. Zdołała go złapać w ostatnim momencie, nim zaczął atak na nadal nie znanego jej przeciwnika. Okazało się, że postąpiła słusznie, bo w następnej sekundzie seria strzałów z pulsera rozorała schody, do których zmierzał Nimitz, i przylegającą do nich część platformy. W powietrzu zrobiło się gęsto od rozmaitej wielkości drzazg i Neufsteiler zwalił się z krzykiem z krzesła, gdy jedna z większych wbiła mu się w plecy. Zaraz potem w jej polu widzenia pojawił się Candless i odciągnął go z linii ognia. Spróbowała się podnieść, jedną ręką pacyfikując syczącego wściekle i rwącego się do walki treecata. LaFollet przydusił ją brutalnie łokciem, klnąc głośno, ledwie spróbowała drgnąć. Po jego ciosie zobaczyła gwiazdy, a nim oprzytomniała, poczuła, że jego ciało zmienia pozycję na jej plecach i w następnej chwili tuż nad jej uchem zawył pulser.
Na dole rozległy się pierwsze krzyki gości. Odwróciła głowę na ile mogła, łapiąc gorączkowo powietrze, bo dopiero w tym momencie dotarło do niej, że LaFollet tak skutecznie rzucił nią o podłogę, że straciła oddech. Zobaczyła, jak pociski LaFolleta trafiają w jakiegoś mężczyznę. Trafiony zwalił się, rozbryzgując krew i wypuszczając z rąk obrzyna — karabin pulsacyjny z obciętą w dwóch trzecich długości kolbą i lufą. Strzelanina trwała jednak dalej. Coś zwaliło się ciężko obok niej, a LaFollet poderwał się, przyklęknął na jedno kolano i stabilizując lufę na lewym przedramieniu, rozstrzelał kolejnego napastnika. Candless zrobił to samo z dwoma innymi i nagle strzelanina ucichła — słychać było jedynie przerażone wrzaski i tupot nóg spanikowanych ludzi gnających do wyjścia.
— Cholera! — LaFollet stał już, daremnie próbując wycelować do kolejnego, najwyraźniej zygzakującego napastnika. — Niech się pani nie rusza, milady! Zostało co najmniej dwóch! Wydaje mi się, że uciekają pod osłoną tłumu, ale mogę jeszcze spróbować.
Zrezygnowała posłusznie z próby wstania na czworaki, nadal przyciskając do siebie i do podłogi Nimitza. Na szczęście treecat uspokoił się, gdy dotarło doń, że jest bezpieczna. Po chwili puściła go — syknął, obejrzał ją i wskoczył na stół, gdzie zamarł gotów do ataku, ale już kontrolowanego. Odetchnęła z ulgą i odwróciła się ku leżącemu. Gwardzista Howard był szary; próbował jedną ręką zatamować krew lejącą się z uda, ale w drugiej nadal trzymał gotową do strzału broń. Podczołgała się ku niemu, czując, że zaczyna drżeć, lecz nadal myśląc zadziwiająco logicznie. Odpięła pas z torebką noszony pod kurtką mundurową i zrobiła z niego opaskę uciskową, zaciskając ją powyżej rany. Musiał zostać trafiony drzazgą, bo nadal miał nogę i czucie w niej — jęknął, gdy zaciskała pasek. A potem zemdlał, ale krew przestała najpierw lać się, a potem w ogóle wypływać z rany. Nic więcej nie mogła dla niego zrobić, toteż wzięła jego pulser i podczołgała się do Willarda.
Neufsteiler jęczał z bólu, a z prawego ramienia wystawał mu odłamek drewna przypominający prymitywnie wyciosane drzewce strzały. Złapała go za głowę, spojrzała w oczy i odetchnęła z ulgą — były ciemne od bólu i strachu, ale przytomne, bez śladu szoku. Uśmiechnęła się i poklepała go po policzku.
— Trzymaj się, pomoc w drodze — pocieszyła go i przeniosła wzrok na LaFolleta.
Major opuścił broń i rozejrzał się po pobojowisku, które przed chwilą było jeszcze wnętrzem całkiem przyjemnej restauracji.
— Myślę, że tym razem nam się udało, milady — ocenił.
Przyklęknął przy Howardzie, sprawdził zacisk paska i puls i prawie się uśmiechnął.
— Dobra robota, milady. Bez tego paska moglibyśmy go stracić — pochwalił rzeczowo.
— I byłaby to wyłącznie moja wina — dodała cicho Honor. — Powinnam była cię posłuchać. — I spojrzała mu prosto w oczy, gdy odwrócił głowę.
— No cóż… tak zupełnie uczciwie to przyznaję, że nie podejrzewałem, by spróbował czegoś tak bezczelnego — stwierdził, nie wymieniając nazwiska: nie musiał, oboje wiedzieli, o kogo mu chodzi. — Po prostu byłem ostrożny, a teoretycznie rzecz biorąc, miała pani rację. Nie mieli prawa wiedzieć, gdzie będziemy, i czekać na nas. I nie czekali. Ktoś go zawiadomił, a on zaalarmował ekipę i wysłał ją pod wskazany adres. Weszli tu razem i rozglądali się intensywnie — to właśnie zwróciło moją uwagę. Tym razem po prostu mieliśmy szczęście, milady.
— Nie, majorze: ja miałam szczęście, pan był doskonały. Wszyscy byliście doskonali. Kiedy Willarda pozszywają, muszę pamiętać o podwyżce dla was — spróbowała to powiedzieć z humorem, ale nie bardzo jej wyszło.
Spotkało się jednak z pełnym uznania spojrzeniem LaFolleta — niewiele osób byłoby w tej sytuacji zdolnych choćby do próby.
— Niech się pani nie martwi naszymi zarobkami, milady — powiedział weselej. — Jak na warunki graysońskie i tak już jesteśmy nieprzyzwoicie bogaci. Za to niech mi pani obieca, że następnym razem, kiedy będę coś doradzał, straci pani choć kilka minut na zastanowienie się, czy przypadkiem nie mogę mieć racji.
— Aye, aye, sir! — Zgodziła się posłusznie.
I podniosła się do pozycji klęczącej, bowiem w sali wyglądającej jak krajobraz po bitwie pojawili się pierwsi policjanci.