ZAKOŃCZENIE

Honor Harrington rozejrzała się po kabinie kapitańskiej krążownika liniowego Jej Królewskiej Mości Nike, która już nie była jej kabiną. James MacGuiness kończył właśnie demontaż modułu ratunkowego Nimitza. Prawie wszystkie jej rzeczy zostały już zabrane — obok przeszedł Jamie Candless z dokładnie zapiętym pojemnikiem, w którym znajdowały się jej mundury. W korytarzu przy drzwiach czekali Andrew LaFollet i Simon Mattingly, a na oparciu fotela siedział Nimitz, przypominając od czasu do czasu o swoim istnieniu cichymi bleeknięciami.

Spojrzała na niego i spróbowała się uśmiechnąć, ale niezbyt jej się to udało. Podrapała go więc wskazującym palcem za uszami. Uniósł się, łapiąc się jedną chwytną łapą kurtki dla utrzymania równowagi, a drugą niezwykle łagodnie dotknął jej policzka. Czuła jego troskę, ale pierwszy raz nie mogła zdobyć się na zapewnienie, że wszystko będzie dobrze.

Odruchowo spróbowała poruszyć unieruchomionym ramieniem i skrzywiła się, gdy przeszył je ból w nagrodę za zapominalstwo.

Miała szczęście, choć trudno było o tym przekonać Nimitza. Wiedział o wszystkim, zanim znalazła się na pokładzie, i prawie udało mu się wydrapać dziurę w drzwiach do izby chorych. Kiedy go wpuszczono do wnętrza, usiadł tuż przy granicy sterylnego pola i mruczał przez cały czas, gdy Fritz Montoya składał i naprawiał jej ramię. Kula strzaskała staw barkowy, o milimetry mijając arterię, toteż nie mógł wykorzystać oryginalnych części, bo zbyt wielu ich brakowało. Przyspieszone leczenie było doskonałym wynalazkiem, ale najpierw musiał odbudować staw i uzupełnić brakujące elementy ramienia. Po jego minie widać było, że nie pochwala tego, co zmuszony jest robić.

Honor nie martwiła się ramieniem — jak wiedziała z bolesnych doświadczeń, znajdowała się w rękach doskonałego fachowca, a rana w dodatku należała do typowych i wcale nie najgroźniejszych, z jakimi Montoya miał do czynienia. Gorsze były inne rany, których żaden doktor nie był w stanie wyleczyć…

Przygryzła wargę, spoglądając na zwykły czarny beret leżący na blacie biurka, będący widocznym świadectwem amputacji przeszłości.

Nie żałowała tego, co zrobiła, a cenę znała już wcześniej. Uznała, że warto ją zapłacić, i nadal była o tym przekonana. Tylko bolało ją to bardziej niż sądziła że będzie. Nie obchodził jej wynik głosowania wykluczający ją z Izby Lordów czy grupa dziennikarzy próbujących oskarżyć ją o brutalność, bo zastrzeliła przeciwnika, który już nie miał amunicji, czyli według durniów „bezbronnego”. Ich Lordowskie Moście mogli się udusić w swoim kołtuńskim i zakłamanym gronie — i tak nie chciała mieć z nimi do czynienia. A Young był trupem w momencie, w którym pierwszy raz strzelił jej w plecy. W świetle prawa nie miało znaczenia, czy wyrok wykonał porucznik Castellano, czy ona, ale dla niej była to istotna różnica.

Spodziewała się, że jego śmierć sprawi jej przyjemność, ale tak się nie stało. Zimną, bezlitosną i pełną satysfakcję, owszem, czuła ulgę, że wreszcie sprawiedliwości stało się zadość i że zakończyła coś, co ciągnęło się przez lata. Musiała to zrobić, bowiem było to słuszne i właściwe, ale nie było w tym przyjemności. Uczyniła co musiała, a teraz przyszłość rozciągała się przed nią pusta i pozbawiona nadziei.

W pewnym sensie Young wygrał — zabrał jej Paula i zmusił, by poświęciła karierę, którą budowała trzydzieści standardowych lat. Odebrał jej radość robienia jedynej rzeczy we wszechświecie, do której była stworzona — dowodzenia okrętem Jej Królewskiej Mości.

Westchnęła, widząc, że MacGuiness skończył. Dwaj członkowie załogi założyli na moduł kołnierz antygrawitacyjny i wynieśli go ostrożnie na korytarz. Do kabiny wszedł LaFollet, przyjrzał się jej uważnie i spytał:

— Jest pani gotowa, milady?

Skinęła głową potwierdzająco.

— Mac? — spytała.

— Oczywiście, ma’am.

MacGuiness pochylił się i otworzył ramiona, a Nimitz wskoczył w jego objęcia i szybciutko wspiął się na wypchane prawe ramię jego kurtki mundurowej. Honor nie mogła go nosić do chwili zupełnego zagojenia rany, bo był zbyt ciężki. Dla urodzonego na Manticore MacGuinessa też był zresztą sporym ciężarem, ale steward wyprostował się z dziwną dumą, niosąc treecata na ramieniu. Uniósł dłoń i Nimitz podstawił mu łeb do pogłaskania, tak jak robił to zawsze, gdy usadowił się na jej ramieniu, po czym usiadł wyprostowany, nie spuszczając ślepiów ze swego człowieka.

Spoglądała nań przez moment, po czym wzięła czarny beret, stanęła przed lustrem i jedną ręką założyła go starannie. Przyjrzała się efektowi, zdeterminowana udać się na wygnanie ubrana zgodnie z przepisami mundurowymi i odwróciła się do pozostałych.

— Prowadź, Andrew — poleciła i człowiek, który w ciągu ostatnich kilku dni dwukrotnie uratował jej życie, wyszedł na korytarz.

A po sekundzie wyprostował się na baczność, widząc wychodzącego zza zakrętu barczystego oficera ledwie o centymetr niższego od Honor w mundurze Royal Manticoran Navy. Ona sama na widok przybysza znieruchomiała krok za progiem.

— Damo Honor — powiedział cicho Hamish Alexander.

— Panie admirale.

Poczuła, że pieką ją oczy, i przygryzła wargę. Miała nadzieję uniknąć tego spotkania — dlatego nie odebrała dwóch połączeń. Była zła na siebie, ale nie miała ochoty rozmawiać z jedyną osobą, która próbowała uratować ją przed nią samą. Wspomnienia były zbyt świeże i bolesne a w dodatku dopiero w ciągu ostatnich tygodni zdała sobie sprawę, jak wielkie było jego osobiste zainteresowanie jej losem. Myśl, że mógłby sądzić, że zawiodła, kończąc karierę w ten sposób, była zbyt przykra, by w tej chwili mogła stawić jej czoło.

— Mogę z panią prywatnie porozmawiać, damo Honor? — spytał tak miękko, że dopiero po sekundzie zrozumiała, że była to prośba, nie rozkaz.

Miała ochotę wymówić się brakiem czasu i już otwierała usta, ale nie powiedziała tego. Uświadomiła sobie, że przecież musiał zrozumieć, że nie chce z nim rozmawiać, a mimo to zjawił się osobiście. Była mu winna choćby taką uprzejmość jak rozmowa, której najwyraźniej pragnął.

— Oczywiście, milordzie — powiedziała pozbawionym emocji głosem i dodała, spoglądając na LaFolleta: — Poczekajcie tu na mnie, proszę.

LaFollet skinął głową i obaj z MacGuinessem stanęli przy drzwiach kabiny. Honor zamknęła je za admirałem i odwróciła się, doskonale wiedząc, że jej twarz jest niczego nie wyrażającą maską. Hamish Alexander rozejrzał się po opróżnionej kabinie, nie ukrywając, że czuje się nieswojo, odchrząknął i spytał wreszcie:

— Zdecydowała już pani, dokąd się uda?

— Wracam na Grayson — odparła, jakby było to coś najnaturalniejszego na świecie, gładząc odruchowo prawą dłonią rękaw kapitańskiego munduru.

Nadal miała prawo go nosić, podobnie jak miała prawo zabrać ze sobą MacGuinessa, choć naturalnie nie zrobiłaby tego, gdyby poprosił. Nie zdołali usunąć jej ze służby mimo usilnych prób i rozdmuchanego „skandalu”. Admiralicja przysłała jej za to list, w którym „z żalem informowała, że Ich Lordowskie Moście nie są obecnie w stanie znaleźć dla niej okrętu, którym mogłaby dowodzić”.

Skoro nie to nie — była na połowie pensji, bez szans na bojowy przydział i sama się sobie dziwiła, że nie zakończyła tego wszystkiego, składając rezygnację.

— Grayson — mruknął. — To dobrze. Potrzebuje pani zmiany otoczenia, zmiany perspektywy.

— Udaję się na Grayson, ponieważ tam mogę przynajmniej robić coś pożytecznego i mnie szanują i oceniają na podstawie tego, co robię, a nie co się komuś wydaje, że powinnam robić. A zmiana perspektywy przydałaby się innym, dla których „sprawiedliwość” to puste słowo — warknęła, nie próbując ukryć żalu i goryczy.

Odwrócił się do niej, nie mówiąc słowa — stała dumna i wyprostowana, ale równocześnie dziwnie bezbronna w kabinie, do opuszczenia której została zmuszona.

— Miał pan rację, milordzie — dodała chrapliwie. — Ostrzegł mnie pan, jak to się skończy… wiem, że rozczarowałam pana i zawiodłam pańskie oczekiwania, sir. I… żałuję… nie tego co zrobiłam, bo postąpiłabym tak ponownie, ale tego że pana rozczarowałam.

— Więc niech pani przestanie — powiedział cicho i dodał, widząc jej zaskoczenie. — Zna pani prawdziwy powód wściekłości, która mnie ogarnęła, gdy odmówiła pani wykonania mego nielegalnego rozkazu.

— Wiedział pan, że w ten sposób zrujnuję karierę — odparła, czując w gardle dziwny ucisk.

— Pierdoły! — prychnął.

Drgnęła zaskoczona, nie potrafiąc do końca ukryć bólu.

— Co się stało? — spytał łagodniej.

Potrząsnęła głową i odetchnęła głęboko.

— Admirał… admirał Courvosier zawsze tak reagował, kiedy udzieliłam złej odpowiedzi — wyjaśniła cicho.

— Doprawdy? — White Haven uśmiechnął się złośliwie i położył delikatnie dłoń na jej zdrowym ramieniu. — Na moje głupoty też tak reagował… Był dobrym człowiekiem, Honor… Doskonałym nauczycielem i jeszcze lepszym przyjacielem. I nigdy się nie mylił w jednej sprawie: zawsze bezbłędnie rozpoznawał wybitne osobowości… myślę, nie, jestem pewien… że byłby teraz z ciebie dumny bardziej niż kiedykolwiek dotąd.

Mówiąc to ostatnie zdanie, spojrzał jej prosto w oczy.

— Dumny, sir?! — Tym razem jej głos się załamał, a pod powiekami pojawiły się łzy, więc zamrugała gwałtownie.

— Dumny. Wściekłem się wtedy na ciebie dlatego, że przypomniałaś mi o podstawowej zasadzie dowodzenia, o której zapomniałem: nigdy nie wydawać rozkazu, o którym wie się, że nie może zostać wykonany. Świadomość, że był to bezprawny rozkaz, jedynie zwiększyła mój gniew, a wyładowałem się na tobie. I dlatego musiałem się z tobą zobaczyć… żeby ci to powiedzieć… i żeby cię przeprosić.

— Przeprosić?! — Wpatrzyła się w niego, niczego nie rozumiejąc.

— Postąpiłaś właściwie. Teraz za to obrywasz, ale tak właśnie powinien postąpić każdy uczciwy człowiek i królewski oficer. Poza tym nie mogłaś postąpić inaczej: była to jedyna rzecz, jaką mogłaś zrobić i pozostać sobą. A byłoby niepowetowaną stratą dla wszystkich, którzy cię znają, gdybyś przestała być sobą. Nigdy w to nie zwątp. I nigdy nie pozwól wszarzom obgryzającym ci obcasy przekonać siebie, że jest inaczej albo że będzie inaczej.

— To taka pogawędka umoralniająca dla podtrzymania ducha, gdy już się wszystko zawaliło, sir? Coś w stylu: „Bóg, Honor i Ojczyzna” na prywatnie?

Sama była zaskoczona własnym cynizmem, ale nim zdążyła powiedzieć coś jeszcze, White Haven potrząsnął przecząco głową.

— Nie. To prawda, choć możesz w tej chwili w nią nie uwierzyć. Nie ty pierwsza znalazłaś się na połowie pensji i bez przydziału. Sam byłem nie raz w podobnej sytuacji, ale nigdy z tak dobrego powodu. Ta wojna potrwa długo, bo wkrótce opór wroga zacznie krzepnąć, a nadal ma on nad nami przewagę tonażu i siły ognia. Zanim Ludowa Marynarka zdoła nas powstrzymać, zajmiemy jeszcze sporo ich systemów, ale potem nastąpi usztywnienie frontu. Każda ze stron będzie szukała nowego sposobu uzyskania przewagi i sądzę, że znajdziemy taki sposób, ale to będzie wymagało czasu. Jak mi kiedyś przy podobnej okazji powiedział Raoul: „To także przeminie”. Potrzebujemy cię, kapitan Harrington. Ja o tym wiem, Admiralicja o tym wie i Jej Wysokość o tym wie. A przyjdzie taki dzień, że wszyscy będą to wiedzieć.

Poczuła jak drżą jej wargi — bardzo chciała mu wierzyć i bała się, że jeśli to zrobi, przyniesie jej to jeszcze więcej bólu. White Haven uścisnął jej ramię i dodał:

— Leć na Grayson, Honor. Zalecz rany i nie przejmuj się bandą utytułowanych dupków. Nie zasłużyłaś na to, ale nikt nie twierdzi, że życie jest uczciwe. I nie traktuj tego jako końca wszystkiego. Z czasem resztki rozsądku albo czysta konieczność zmuszą Izbę Lordów do zmiany stanowiska. A wówczas, lady Harrington, powróci pani do domu, prosto na pokład własnego okrętu.

— Pan nie… Pan to mówi poważnie, sir? — spytała, patrząc mu w oczy i chcąc uczciwej odpowiedzi.

— Jak najpoważniej. To może trochę potrwać, ale tak się musi zakończyć. A kiedy tak się stanie, powitam cię z radością pod swoimi rozkazami: zawsze, wszędzie i do każdego zadania.

Poczuła, że się uśmiecha — niepewnie i słabo, ale był to pierwszy uśmiech od dnia zastrzelenia Younga. Hamish Alexander dostrzegł go i uśmiechnął się z aprobatą. A potem puścił jej ramię i cofnął się o krok.

— Dziękuję, sir — powiedziała cicho.

— Proszę mi nie dziękować, damo Honor. Proszę robić, co uzna pani za właściwe, i patrzeć w oczy każdemu wszarzowi, który ośmieli się krzywo na panią spojrzeć. Słyszała pani?

— Aye, aye, sir!

Zamrugała znów dziwnie wilgotnymi oczami, skinęła mu głową i odwróciła się ku drzwiom.

A Hamish Alexander bez słowa obserwował, jak wychodzi z kabiny i z podniesioną głową idzie pomiędzy Andrew LaFolletem i Jamesem MacGuinessem w dół korytarza.

Загрузка...