Powinien istnieć lepszy sposób na załatwienie tej sprawy, ale Georgia Sakristos nie była w stanie takiego wymyślić, mimo ze próbowała naprawdę ciężko. Musiała kogoś o wszystkim poinformować, nie zdradzając ani tego, kto informacji udziela, ani swego udziału w całej operacji. Ani też naturalnie zrobić tego w sposób, który wzbudziłby u Younga choć cień podejrzeń, skąd pochodził przeciek. Inaczej cała sprawa nie miała sensu. Na dodatek nie miała zbyt dużo czasu i nie mogła liczyć na to, że nagrana wiadomość będzie wystarczająco przekonująca — musiała być to rozmowa, co znacznie zwiększało ryzyko. Musiała jednakże przekonać rozmówcę, że mówi prawdę i że informacje, które podaje, są wiarygodne. A nie mogła tego w żaden sposób udowodnić… Oznaczało to, iż nie mogła wykluczyć, że druga strona z czasem nie dojdzie do tego, z kim miała przyjemność.
Ryzyko zmniejszały trzy rzeczy: po pierwsze, jej moduł łączności był nie dość, że zabezpieczony przed podsłuchem, to na dodatek został podłączony przez taką ilość łączy pośrednich i zapętleń, że wyśledzenie połączenia było praktycznie niemożliwe. Po drugie, wyposażony był w najnowszy system filtracji, syntezy i konwersji mowy, tak więc nie powinno być możliwe nawet zidentyfikowanie głosu tego, kto mówi, nie wspominając o innych szczegółach. Po trzecie — osoba, z którą zamierzała się skontaktować, najbardziej nadawała się do tego celu, a Georgia zdołała uzyskać jej prywatny, zastrzeżony numer, co zwiększało bezpieczeństwo, gdyż cywilne centrale były standardowo wyposażane w blokady antynagrywające. A fakt, że znała ten numer, powinien przekonać rozmówcę, że ma do czynienia z poważną osobą. To wszystko powinno wystarczyć, ale Georgia Sakristos alias Elaine Komandorska nie uchowała się tyle czasu z dala od więzienia, polegając na tym, co „powinno wystarczyć”.
Ale musiała zaryzykować. Na szczęście zlecenie załatwiła przez pośredników i wybrała specjalistę, który nie upierał się, by poznać tożsamość pośrednika. Dzięki temu zdołała utrzymać własne dane, głos i wygląd w tajemnicy. Wszystko zaś opierało się na tym, że jej nowy szef żywił prawie nabożne zaufanie do zabezpieczeń, w jakie wyposażony był jego gabinet. Były naprawdę dobre; wiedziała o tym, bo sama je zakładała na zlecenie jego ojca. Z zewnątrz złamać je można było tylko na chama, co zniszczyłoby najważniejsze dane i postawiło na nogi zarówno policję, jak i prywatną ochronę. Zresztą nie zależało jej wcale na niszczeniu wszystkich teczek personalnych, zależało jej na usunięciu jednej bez uszkodzenia pozostałych. I była w stanie to zrobić w odpowiednich okolicznościach. Cały system został bowiem tak zaprogramowany, by w przypadku śmierci ojca tylko syn, jako pierwszy prawny następca, miał możliwość bezproblemowego używania go. O czym jednak Young nie wiedział (bo nie zadał sobie trudu, by to sprawdzić), to o tym, że istniało podwójne zabezpieczenie — na wypadek jego niedostępności, unieruchomienia lub śmierci osobą upoważnioną do pełnego korzystania z systemu była Georgia Sakristos.
Wystarczyła jedna noc, by przekonała się, że więzienie nie musi być gorsze od dłuższego bycia kochanką tego zboczeńca. Young na dodatek pozostawił ją na dotychczasowym stanowisku, czyli szefa ochrony, co było tak niewiarygodną głupotą, że ledwie mogła w to uwierzyć.
Bądź co bądź stara zasada: „Nie rwij dupy ze swej grupy”, zrodziła się z powodów czysto praktycznych, nie etycznych.
Po głębszym namyśle Georgia odkryła przyczynę takiego postępowania. Dla Younga po prostu nikt się nie liczył: nikt nie był tak do końca realny, nie był ludzką istotą taką jak on sam. Dotyczyło to zwłaszcza kobiet, lecz nie tylko. Żył w świecie papierowych postaci, rzeczy o ludzkich kształtach istniejących wyłącznie dla jego wygody. Nie przyszło mu do głowy, że ktoś może nim gardzić, bo był przekonany, że nikt nie ma do tego prawa. Przy tak instrumentalnym podejściu do ludzi był zbyt zajęty knuciem, jak zrobić innym coś niemiłego, by choć teoretycznie rozważyć, co też inni mogą zrobić jemu, mając ku temu okazję.
Tej słabości nie był w stanie przeciwdziałać, bo jej nie dostrzegał, i dlatego z tą samą arogancją planował zemstę na Honor Harrington, co zmusił szefową własnej ochrony do zboczonych zabaw seksualnych. Na wszelki wypadek sprawdziła jeszcze pliki zabezpieczające i uśmiechnęła się z mściwą satysfakcją: idiota nawet nie zadał sobie trudu, by sprawdzić, kto może korzystać z systemu po jego śmierci. Fakt, był młody, ale to nie znaczyło, że nieśmiertelny. Zwłaszcza że ktoś miał zamiar zmienić ten stan rzeczy.
Włączyła zabezpieczenia i wybrała numer…
Alistair McKeon wpatrywał się w stojące przed nim naczynie, nie widząc go. Lód rozpuścił się już dawno, tworząc nad alkoholem warstwę czystej wody. Nie miało to znaczenia. Nic w tej chwili nie miało znaczenia.
Przy tym samym stole siedzieli Andreas Venizelos i Thomas Ramirez, równie milczący i równie intensywnie wpatrujący się w swoje szklanki. W małym prywatnym salonie klubu oficerskiego HMS Hephaestus panowała cisza i wyczuwało się przygnębienie.
McKeon doszedł do wniosku, że to zebranie nie było dobrym pomysłem. Sam je zaproponował, bo jego własna kwatera na pokładzie Prince Adrian przypominała grobowiec i wiedział, że pozostali mają ten sam problem. Zwłaszcza Ramirez. Nie była to ich wina, ale wszyscy czuli się winni — nie byli wystarczająco pomysłowi i szybcy, by zapobiec nieszczęściu. Nikt nie mógł mieć o to do nich pretensji, ale sami mieli do siebie wystarczająco wielką. Zawiedli nie tylko Paula, ale i Honor. McKeon wolał nie myśleć o spotkaniu z nią. Nie zazdrościł też Ramirezowi, który był sekundantem Tankersleya, czyli jako jedyny z nich był obecny, gdy Summervale go zastrzelił…
I wszyscy wiedzieli, że będzie musiał o tym opowiedzieć Honor.
Odezwał się brzęczyk przy drzwiach i McKeon poczuł pierwszą iskrę złości — polecił, by im nie przeszkadzano, i steward, który zlekceważył ten rozkaz, zaraz tego pożałuje. Brzęczyk rozległ się ponownie i złość zmieniła się we wściekłość, której nawet nie próbował opanować. Zwalniając blokadę zamka miał mętną świadomość, że może tego pożałować, ale i tak nie zmieniało to faktu, że natręta zruga, ignorując zasadę nieprzeklinania na pokładzie. Słysząc odgłos otwieranych drzwi, odwrócił się na krześle i nie czekając, aż się w pełni otworzą, ryknął:
— Co ty sobie, do kurwy nędzy, wyobra…?!
Ryk ustąpił dzwoniącej w uszach ciszy, gdy drzwi otworzyły się do końca i McKeon zobaczył, kto czeka w progu. Były to dwie osoby: wysoka, choć delikatnej budowy czarnowłosa kapitan, której nigdy na oczy nie widział, i mężczyzna w antygrawitacyjnym fotelu, którego rozpoznał natychmiast, choć osobiście też się dotąd nie spotkali.
— Admirał Sarnow?! — wykrztusił, zrywając się i przyjmując pozycję zasadniczą.
Pozostali poszli w jego ślady, równie jak on zaskoczeni. Mark Sarnow przebywał w Bassingford Medical Centre — największym szpitalu Królewskiej Marynarki na Manticore. I miał tam przebywać jeszcze wiele tygodni. Kurując się z ran odniesionych w bitwie o Hancock.
— Siadajcie panowie. Proszę — polecił cichym i niepewnym głosem Sarnow.
Posłuchali, przyglądając mu się uważnie — był blady, ale w zielonych oczach nie widać było słabości. Od pasa w dół okrywał go pled, a gdy kapitan wmanewrowała fotel do kabiny, McKeon dostrzegł, że do oparcia przytwierdzono rozbudowany panel medyczny. Widywał już podobne — oznaczały, że Sarnow mógł na krótko opuścić szpital, bo podłączono go do systemu podtrzymywania życia.
— Przepraszam, że przeszkadzam — odezwał się admirał, gdy fotel został ustawiony koło stołu. — Ale obecna tu kapitan Corelli ma wam wszystkim coś do powiedzenia. Ponieważ robi to z mojego polecenia, uważam, że jako osoba odpowiedzialna na wszelki wypadek powinienem być przy tym obecny.
McKeon ugryzł się w język i czekał. Pojęcia nie miał, co mogło być aż tak ważne, by ruszyć Sarnowa ze szpitala, kto dał mu na to zgodę i skąd admirał wiedział, gdzie ich znaleźć. Te pytania mogły jednak poczekać. Zerkając spod oka na pozostałych, McKeon stwierdził, że zaskoczenie jako kuracja wstrząsowa na zamartwianie się było chwilowo nader skuteczne. Venizelos i Ramirez wyglądali na równie co on ogłupionych, ale skoncentrowanych na tym, co się dzieje, a nie na własnych smutkach. Sarnow uśmiechnął się, widząc ich miny, i choć był to ledwie cień uśmiechu, stanowił miłą odmianę. Dał znak stojącej za fotelem kapitan Corelli i trzej oficerowie skupili na niej swą uwagę.
— Kapitanie McKeon, pułkowniku Ramirez, komandorze Venizelos… jestem szefem sztabu admirała Sarnowa. Miałam okazję poznać i zaprzyjaźnić się z lady Harrington i zaskoczyła mnie boleśnie wieść o śmierci kapitana Tankersleya. Jeszcze bardziej zaś informacja kto go zabił. Ponieważ jednak nie byłam w stanie nic zrobić w związku z tym, próbowałam o całej sprawie nie myśleć. Dziś po południu jednak sytuacja uległa zmianie. Ktoś połączył się z moim prywatnym numerem, który jest zastrzeżony i znany jedynie najbliższym przyjaciołom oraz zabezpieczony przed przypadkowymi połączeniami tak przez operatora cywilnego, jak i wywiad. Mimo to ten ktoś zdołał zdobyć mój numer. Kto to był, tego nie wiem, bo połączenie było jedynie głosowe i to po starannej obróbce głosu, jestem jednak pewna, że była to kobieta. Dlaczego, nie mam pojęcia… Zaczęła od informacji, że nie będzie ani odpowiadać na pytania, ani się powtarzać, co zgodnie z jej zamierzeniem, skutecznie zwróciło moją uwagę. Nie powtórzę dokładnie jej słów, ale treść pamiętam, a nie była na tyle skomplikowana, bym mogła coś przekręcić. Przyznaję, że zostałam tak zaskoczona, że zapomniałam włączyć nagrywanie, więc musicie mi panowie uwierzyć na słowo. Teraz do rzeczy: otóż według mojej tajemniczej rozmówczyni Denver Summervale został wynajęty nie tylko do zabicia kapitana Tankersleya, ale także lady Harrington…
McKeon zerwał się, przewracając krzesło, ale Corelli nawet nie drgnęła. Poczekała spokojnie, aż się opanuje, ustawi mebel na miejscu i zmusi się, by na nim spokojnie usiąść.
— Jak wiecie, kapitan Tankersley zranił go w pojedynku, niestety rana nie okazała się zbyt poważna, za to Summervale skorzystał z pretekstu, by czym prędzej udać się do szpitala, a raczej zniknąć w drodze do niego. Do waszej wiadomości: wywiad szuka go, wychodząc z założenia, że było to płatne zabójstwo, choć dotąd ani oni, ani policja Landing nie zdołali znaleźć na to choćby cienia dowodu. Władze sądzą, że postanowił się ukryć do czasu, aż sprawa przycichnie, by nie być przesłuchiwanym albo nie zdradzić się w inny sposób. Podejrzewano nawet, że opuścił nasz układ planetarny; nikomu nie przyszło na myśl, że się po prostu przyczaił, czekając na powrót damy Honor. On i jego zleceniodawca, którego jeszcze nie znamy, zaplanowali, że przy pierwszym spotkaniu zostanie przez nią wyzwany na pojedynek, dzięki czemu zyska sposobność bezkarnego zabicia i jej.
— Ale… dlaczego? — McKeon spojrzał na Sarnowa, potem na nią i znów na Sarnowa. — Z tego, co pani mówi, wynika, że zabił Paula tylko po to, by móc w pojedynku zastrzelić Honor… czyli że zabicie go było tylko przynętą umożliwiającą mu złapanie Honor w pułapkę bez wyjścia i zabicie jej, tak?
— Nie tak, a raczej nie całkiem tak — odparła z namysłem Corelli. — To klasyczne postępowanie zawodowca: nie będzie musiał jej wyzywać, bo to ona wyzwie jego — i biedak będzie musiał się bronić. Sądzę, że Summervale i jego zleceniodawca doszli do wniosku, że Honor będzie tak wściekła i rozżalona, że stanie się nieostrożna, co ułatwi im zadanie. Nie mówiąc o tym, że on jest zawodowcem, a kapitan Harrington, z tego co wiem, nie ma żadnego doświadczenia czy to w pojedynkowaniu się, czy też w posługiwaniu bronią palną, konkretnie pistoletem… To wszystko prawda, ale ja sądzę, kapitanie McKeon, że zleceniodawca chciał jeszcze czegoś: chciał, żeby cierpiała. Chciał ją zranić najbardziej jak mógł. Chciał by zanim jego najmita ją zabije, wiedziała, że wyrządził jej największą krzywdę, jaką mógł.
— Bo wyrządził — szepnął Ramirez, zaciskając dłonie w pięści.
— Wiem — w głosie Sarnowa brzmiała najczystsza stal. — I nie pozwolę, by komukolwiek uszło to na sucho, jeśli będę w stanie coś na to poradzić. Powiedz im resztę, Ernie.
— Tak, sir. — Corelli spojrzała prosto w oczy McKeona. — Według mojej rozmówczyni, Summervale doszedł już do formy dzięki przyspieszonemu leczeniu, jako że postrzał był powierzchowny. Oczekuje na powrót lady Harrington w odosobnieniu. Zamierza je opuścić dopiero, gdy nadejdzie właściwy czas „przypadkowego” spotkania.
Z kieszeni kurtki mundurowej wyjęła złożoną kartkę staromodnego papieru i położyła ją na stole, przyglądając się kolejno każdemu z oficerów.
— Ukrywa się obecnie w domku myśliwskim na Gryphonie — dodała. — Sprawdziłam: w podanym miejscu rzeczywiście jest domek myśliwski. Został wynajęty wraz z otaczającym go terenem, ale bez służby. Tę zapewnił wynajmujący. Tu jest lokalizacja wraz z liczbą „gości” i „służby”. Wszyscy to zawodowi ochroniarze. Większość, jak podejrzewam, z organizacji.
Umilkła i cofnęła się na poprzednie miejsce, a głos zabrał Sarnow:
— Panowie, nie mogę wam niczego rozkazać, a doradzać nie ma sensu. Jednak wątpię, by chwilowo władze były w stanie zrobić cokolwiek legalnie, nawet gdyby otrzymały tę informację. Ja niestety nie mogę zrobić niczego… — wskazał wymownie na miejsce, gdzie powinny być nogi — oprócz przekazania wam wszystkiego co wiem. Mam pewne podejrzenia, kto jest zleceniodawcą Summervale’a, ale mogę się mylić, więc nie powiem tego głośno, by wam niczego nie sugerować. Lady Honor w ciągu ostatnich kilku lat przysporzyła sobie dość wrogów, a zbyt wielu z nich ma środki i możliwości, by coś takiego zorganizować czy to samodzielnie, czy wspólnie. Dlatego w tej chwili więcej szkody niż pożytku przyniosłoby zastanawianie się, kim on jest czy też kto dzwonił do kapitan Corelli. Biorąc pod uwagę, jak daleko się już posunęli, powstrzymanie damy Honor przed spotkaniem z Summervale’em nic nie da. Podobnie jak zabicie go, jak długo nie dowiemy się, kto go wynajął. Ta gnida po prostu poczeka i wynajmie kogoś innego, o kim nie będziemy wiedzieli, albo wymyśli inny sposób. Dlatego chciałbym wam przypomnieć jedną z maksym wbijanych nam wszystkim do głów na zajęciach z taktyki: by skutecznie zaplanować obronę, należy najpierw zidentyfikować wroga, ustalić jego zamiary i środki, którymi dysponuje.
Przez moment spoglądał wymownie w oczy McKeona, po czym spojrzał na Ramireza i Venizelosa. Żaden się nie odezwał, więc zadowolony skinął głową.
— Sądzę, że to byłoby wszystko, panowie — oświadczył i dodał, spoglądając na Corelli: — Chyba lepiej będzie, jeśli wrócimy do Bassingford, zanim doktor Metier zacznie rozbierać szpital, szukając mnie.
— Aye, aye, sir! — Corelli złapała za uchwyty fotela i odwróciła go ku drzwiom.
I zastygła, widząc uniesioną dłoń Sarnowa. Admirał odwrócił się, ile mógł, i powiedział cicho:
— Ja również jestem przyjacielem damy Honor. Panowie, życzę szczęścia… i udanych łowów.