Napięcie panujące na jedynym sprawnym pokładzie hangarowym HMS Nike było wręcz namacalne, a i tak stanowiło ledwie słabe echo uczuć targających Honor. Czuła się dziwnie bezbronna bez znajomego ciężaru Nimitza na ramieniu, ale musiała go zostawić w kabinie. Treecaty miały nieskomplikowany kodeks etyczny i zwyczaj natychmiastowego likwidowania zagrożenia, toteż spotkanie Nimitza z Youngiem mogło mieć tylko jedno zakończenie. Prawdę mówiąc, ona także nie musiała być obecna przy tej ostatniej formalności i sama nie bardzo wiedziała, dlaczego tak naprawdę tu przybyła.
Słysząc brzęczyk windy, odwróciła głowę. Na pokład wszedł kapitan lord Pavel Young w jak zwykle nienagannie skrojonym na miarę mundurze, za to, co mu się rzadko zdarzało, z twarzą całkowicie pozbawioną wyrazu i oczyma wpatrującymi się prosto przed siebie. Inaczej mówiąc, Young robił co mógł, by ignorować towarzyszącego mu jak cień, milczącego i uzbrojonego porucznika Royal Manticoran Marine Corps.
Gdy ją zobaczył, maska na moment opadła — nozdrza mu się rozdęły, wargi zacisnęły w cienką linię, ale szybko wziął się w garść i nie zgubił kroku. Podszedł już z drewnianym wyrazem twarzy i zatrzymał się o dwa kroki przed nią. Honor wyprostowała się i zasalutowała.
Odruchowo odsalutował, choć z zaskoczeniem w oczach. Nie było to zresztą pełne szacunku oddanie honorów, lecz gest nienawiści i uporu. Nie spodziewał się jej tu zobaczyć i nie podobało mu się, że jest świadkiem jego upokorzenia. Dla Honor jednak chwila ta była jakoś dziwnie pozbawiona tryumfu. Przez trzydzieści standardowych lat Pavel Young był jej najgorszym koszmarem, a mimo to patrząc teraz na niego, czuła jedynie odrazę. Widziała przed sobą małego, egotycznego wszarza, przekonanego, że dzięki urodzeniu jest kimś lepszym i że to urodzenie wiecznie będzie zapewniało mu bezkarność. Już nie był zagrożeniem… teraz był jedynie pomyłką, którą Królewska Marynarka miała wkrótce naprawić, a dla niej osobiście najważniejsze było to, że niedługo Pavel Young będzie jedynie przykrym wspomnieniem.
A mimo to…
Otrząsnęła się i opuściła dłoń, robiąc jednocześnie krok w bok, by odsłonić stojącego z tyłu kapitana z naszywką przedstawiającą szalę sprawiedliwości, czyli emblemat prokuratury wojskowej, na ramieniu. Oficer odchrząknął i spytał:
— Kapitan lord Young?
Zapytany przytaknął bez słowa.
— Jestem kapitan Wiktor Karaczenko. Z rozkazu prokuratury wojskowej ma mi pan towarzyszyć w drodze na planetę, sir. Mam również oficjalnie poinformować pana, kapitanie Young, że jest pan aresztowany i zostanie pan osądzony przez sąd wojenny za tchórzostwo i dezercję w obliczu wroga — oznajmił beznamiętnie.
Twarz Younga stężała, choć nie mogło to być dlań całkowitym zaskoczeniem. Choć bowiem dotąd nikt nie postawił mu oficjalnych zarzutów, znał rekomendację sądu oficerskiego.
— Dopóki nie dotrzemy do odpowiednich władz na powierzchni planety, pozostanie pan moim więźniem, sir. Muszę także pana ostrzec, że wszystko, co pan powie, może stanowić dowód przeciwko panu, a ja mogę zostać wezwany na świadka w pańskim procesie. Czy pan rozumie, sir?
Young ponownie skinął głową.
— Przepraszam, sir, ale musi pan odpowiedzieć.
— Zrozumiałem. — Głos Younga był zachrypnięty i bez wyrazu.
— W takim razie proszę przodem, sir. — Karaczenko wskazał na śluzę łączącą kuter z resztą pokładu hangarowego.
Po drugiej stronie prowadzącego z niej korytarza czekał oficer Korpusu także z bronią boczną. Young przez moment patrzył na niego tępo, po czym wszedł do śluzy. Karaczenko zasalutował i ruszył za nim. Drzwi wewnętrzne zamknęły się, cała trójka weszła do śluzy kutra, która także się zamknęła, i po chwili kuter wystartował, gdy tylko ze stanowiska startowego usunięto powietrze. Honor obserwowała jego manewry przez okno z armoplastu i gdy kuter zniknął, odetchnęła z prawdziwą ulgą. Dyżurna wachta wyprężyła się służbiście, gdy przechodziła przed frontem, ale tym razem minęła ich bez słowa i w całkowitym milczeniu dotarła do windy.
Kapitan Paul Tankersley przyjrzał się Honor badawczo.
— Odleciał? — spytał zwięźle i widząc gest przytaknięcia, dodał: — Najwyższy czas! Jak zareagował na oficjalne ogłoszenie?
— Nie wiem. Nie odezwał się słowem, tylko stał i się gapił… — Zadrżała i wzruszyła ramionami. — Powinnam tańczyć z radości, a to wszystko wydaje mi się takie… takie zimne i beznamiętne.
— I tak mu się, skurwysynowi, upiekło — ocenił kwaśno Tankersley. — Zanim go rozstrzelają, najpierw urządzą mu uczciwy proces.
Winda ruszyła, a Honor ponownie wstrząsnęły dreszcze — nienawidziła Younga niemal odkąd sięgnęła pamięcią i nie ulegało kwestii, że był winny postawionych mu zarzutów. A za tchórzostwo w obliczu wroga prawo wojenne przewidywało tylko jedną karę — rozstrzelanie…
Obserwujący ją uważnie Tankersley zmarszczył brwi i zatrzymał windę.
— Co się stało? — spytał łagodnie.
Uśmiechnęła się przelotnie i nic nie powiedziała.
— Do ciężkiej cholery, Honor! To ścierwo próbowało zgwałcić cię w akademii, zrujnować ci karierę w systemie Basilisk, a w Hancock zrobiło co mogło, żeby cię zabić! Uciekł i próbował skłonić do tego resztę eskadry wtedy, kiedy najbardziej ich potrzebowałaś. Nigdy nie dowiemy się, ilu ludzi przez niego zginęło, ale kilkuset na pewno! Nie mów mi, że jest ci go żal!
— Nie… — powiedziała ledwie słyszalnie. — Nie jest mi go żal… boję się o ciebie… W końcu się go pozbyłam, ale on był praktycznie cały czas… ta nienawiść jakoś nas połączyła… widzisz, nigdy nie mogłam pojąć jego sposobu myślenia, ale był od zawsze niczym ciemna strona mnie… zły bliźniak… w jakiś sposób część mnie… Och, masz rację, że na to zasłużył, ale to ja spowodowałam, że wszczęto dochodzenie, a więc w pewien sposób i jego śmierć. I jak bym się nie starała, nie jestem w stanie go żałować.
— No i bardzo dobrze!
— Nie całkiem. Widzisz, nie chodzi mi o to, że on zasługuje na współczucie, bo tak nie jest, tylko o to, że powinnam coś czuć, niezależnie od tego czy to rozsądne, czy nie… Jest człowiekiem, nie kawałkiem jakiegoś urządzenia, a mnie jest naprawdę obojętne, co z nim zrobią i dlaczego. Boję się momentami samej siebie: nigdy nie sądziłam, że mogę kogoś aż tak nienawidzić, by zobojętniał mi jego los…
Paul przez chwilę przyglądał się w milczeniu jej profilowi i widząc ból w jej oku, czuł nienawiść podsycaną przez miłość do niej. Już miał się ostro odezwać, gdy uświadomił sobie, że gdyby nie czuła tego, o czym właśnie mu powiedziała, a co w pierwszej chwili wydało mu się głupie, nie byłaby kobietą, którą kochał.
— Skoro jest ci obojętne, co się z nim stanie, jesteś lepsza niż ja — przyznał z westchnieniem. — Bo ja chcę, żeby go rozstrzelali, nie tylko za to, co próbował ci zrobić, ale przede wszystkim za to, jaki jest. Gdyby role się odwróciły, gdyby jakimś cudem zdołał ciebie postawić przed sądem, tańczyłby do upadłego z radości! Skoro ty nie czujesz zadowolenia, to znaczy, że jesteś po prostu za dobra. Odwróciła się do niego i uśmiechnęła prawie żałośnie. Objął ją, napotykając w pierwszym momencie na prawie odruchowy opór, wywołany zbyt długą samotnością i latami samodyscypliny, natychmiast zastąpiony czułością. Przytuliła się doń, a ponieważ był niższy, przyłożyła policzek do jego beretu i westchnęła.
— Jesteś dobry — powiedziała cichutko — nie zasługuję na ciebie.
— Oczywiście, że nie zasługujesz. Nikt nie zasługuje na mnie. Ale ty najbardziej zbliżyłaś się do ideału… jak sądzę.
— Zapłacisz za to, Tankersley! — warknęła, dając mu kuksańca pod żebra.
Odskoczył, tłumiąc przekleństwo, i oparł się plecami o ścianę. Uśmiechnął się szeroko.
— To była dopiero zaliczka! — ostrzegła. — Kiedy Nike przycumuje do Hephaestusa, spędzimy trochę czasu w sali gimnastycznej na dłuższym treningu! A jeśli uda ci się go przetrwać, to na wieczór mam znacznie bardziej wyczerpujące plany.
— Nie boję się ciebie! Nie ma Nimitza, żeby cię bronił, a co się tyczy wieczoru, to też mi groźba! — Wyprostował się dumnie i podkręcił z dumą nie istniejącego wąsa. — Fritz przepisał mi dodatkowe witaminy i zastrzyki hormonalne. To ty będziesz błagała o litość!
— A za to naprawdę zapłacisz! — ostrzegła, nie mogąc dłużej opanować uśmiechu, i zwolniła blokadę windy.
Paul obciągnął kurtkę mundurową z miną urażonej niewinności, a Honor skupiła uwagę na wyświetlaczu, pragnąc zorientować się, gdzie właściwie znajduje się winda. W następnej sekundzie podskoczyła ze zdecydowanie niekapitańskim piskiem, gdy Tankersley uszczypnął ją solidnie w pośladek, odpłacając za policzenie żeber.
Zaczęła się ku niemu odwracać, by wyrównać rachunki, gdy rozległ się sygnał uprzedzający o przybyciu do celu, więc czym prędzej stanęła twarzą do drzwi, odwracając jedynie głowę, by posłać mu mordercze spojrzenie. Uśmiechnął się niewinnie i ostrzegł:
— Zobaczymy, kto komu za co zapłaci, lady Harrington!
I drzwi się otworzyły.
Admirał sir Thomas Caparelli, Pierwszy Lord Przestrzeni, wstał na powitanie Francine Maurier — baronowej Morncreek. Obaj z admirałem sir Lucienem Cortezem poczekali, aż usiądzie w fotelu, nim sami zajęli miejsca. Baronowa była filigranową kobietą po siedemdziesiątce, ale nadal zachowała wygląd niebezpiecznie atrakcyjnej trzydziestolatki o ciemnym typie urody przywodzącym na myśl drapieżnego kota. Była także Pierwszym Lordem Admiralicji, czyli cywilnym zwierzchnikiem Królewskiej Marynarki. I była zła.
— Dziękuję panom za tak szybkie przybycie — powitała obu admirałów. — Zakładam, że domyślacie się powodu tego spotkania?
— Obawiam się że tak, milady — odparł poważnie Caparelli, który nawet siedząc, górował nad gospodynią.
— Tak też sądziłam. — Baronowa usiadła wygodniej, założyła nogę na nogę i spytała admirała Corteza: — Czy sędziowie sądu wojennego zostali już wybrani, sir Lucien?
— Tak, milady — odparł zwięźle zapytany i zamilkł. Oficjalnie nikt, nawet prokuratura, poza odpowiedzialnymi za procedurę pracownikami podległego mu działu personalnego, nie miał prawa znać składu sądu, dopóki się on nie zbierze na rozprawie. Fakt, że informacja o postawieniu Younga przed sądem, która powinna być tajemnicą, była znana większości zainteresowanych, doprowadzał do furii nie tylko jego, ale i większość oficerów Królewskiej Marynarki, którzy byli tego świadomi. Dlatego też Cortez nie miał najmniejszego zamiaru informować o składzie sądu nikogo, kogo naprawdę nie musiał, by ograniczyć do minimum możliwość przecieku.
Morncreek doskonale zdawała sobie sprawę z motywów jego postępowania, ale bynajmniej nie poprawiło to jej humoru.
— Nie pytam z niezdrowej ciekawości — poinformowała go chłodno. — Proszę mi podać skład sądu.
Cortez westchnął, wyjął z kieszeni elektrokartę, uaktywnił ją i podał gospodyni bez słowa. Caparelli stłumił gorzki uśmiech — nie miał w sumie nic przeciwko zachowaniu daleko posuniętych środków ostrożności, ale sam fakt, iż Cortez nie wymienił głośno nazwisk, wskazywał na to, jak źle się działo. Skoro obawiał się podsłuchu nawet tutaj…
— Musieliśmy odrzucić trzy pierwsze wyniki z uwagi na nieobecność wybranych oficerów w systemie Manticore i niemożliwość zjawienia się tu części z nich na czas — wyjaśnił Cortez.
Morncreek skinęła ze zrozumieniem głową, przyglądając się krótkiej liście nazwisk. Zgodnie z długoletnią tradycją wynikającą ze zdrowego rozsądku członkowie każdego sądu wojennego byli losowo wybierani przez komputer personalny spośród wszystkich będących w czynnej służbie oficerów mających odpowiednio wysoki stopień. Był to najbardziej bezstronny z możliwych sposobów i jak dotąd nie powodował zbędnych komplikacji. Natomiast obecnie z uwagi na duży obszar, na którym rozmieszczono siły Royal Manticoran Navy, zaczęły dawać znać o sobie słabości systemu, które nie były istotne, gdy zaczęto go używać.
— Członkowie sądu wymienieni są według starszeństwa — dodał Cortez. — Dlatego też przewodniczącym składu będzie admirał White Haven, naturalnie jeśli nic nie przeszkodzi mu w powrocie z układu Chelsea. Nie spodziewamy się, by coś takiego nastąpiło. Wszyscy pozostali znajdują się obecnie w naszym systemie planetarnym i pozostaną tu do zakończenia sprawy.
Morncreek skrzywiła się, czytając pozostałe nazwiska.
— Gdyby z jakichkolwiek powodów ktoś z nich nie mógł wziąć udziału w posiedzeniu sądu, wybrano trzech sędziów rezerwowych. Zostali wymienieni na następnej stronie, milady — uzupełnił admirał Cortez.
— Widzę. — Baronowa odłożyła elektrokartę i wytarła palce prawej dłoni jak po kontakcie z czymś lepkim. — Rzeczywiście widzę i rozumiem… I żałuję czasem, sir Lucien, że nasze metody nie są nieco mniej… sztywne. Choćby w tym przypadku.
— Przepraszam, milady?
— Zdaje pan sobie sprawę, że nasze skrupulatnie obiektywne metody doboru sędziów zaowocowały takim składem sądu, że włosy mi stają dęba. Nie wiem, czy dotyczy to admirał Kuzak i kapitana Simengaarda, ale każdy z pozostałej czwórki będzie miał swoje interesy na względzie, ferując wyrok.
— Z całym szacunkiem, milady, ale każdy z nich udowodnił, że potrafi wypełniać swe obowiązki uczciwie i bezstronnie — zauważył sztywno Cortez.
— Wiem o tym. — Morncreek uśmiechnęła się smętnie — ale każdy jest tylko człowiekiem, niestety. Obaj doskonale wiecie, że White Haven osobiście traktuje karierę lady Harrington. Zgadzam się z wami, panowie, że robi co może, by pozostać w tej kwestii obiektywnym, i że jej dokonania w pełni uzasadniają jego poparcie, ale ani jedno, ani drugie nie będzie miało znaczenia dla chcących uratować Younga. Podniosą wrzask pod niebiosa, że przewodniczący składu sędziowskiego jest stronniczy. Co się tyczy pozostałej trójki… jedna osoba żywiołowo nie cierpi lady Harrington, a biorąc pod uwagę obecną sytuację w Izbie Lordów, istnieje realna szansa, że wyrok nie będzie wynikiem obiektywnego przewodu sądowego, lecz walki politycznej.
Cortez przygryzł wargę — z jednej strony widać było, że chciałby móc się nie zgodzić z tą ponurą przepowiednią, z drugiej obawiał się, że jest ona prawdziwa. Caparelli nie odzywał się, bowiem nie wiedział, kto oprócz wymienionych został wylosowany, i prawdę mówiąc, nie chciał wiedzieć. Miał i tak dość powodów do nocnych koszmarów.
Ostatni atak Ludowej Republiki Haven został odparty dzięki kombinacji zawodowych umiejętności oficerów i zwykłego szczęścia, kończąc się olbrzymimi stratami dla obu atakujących zgrupowań Ludowej Marynarki, jak też stratą kilku wysuniętych baz, zdobytych błyskawicznymi atakami przez okręty RMN. Niestety, Ludowa Marynarka nadal dysponowała potężną przewagą tak pod względem liczby, jak i tonażu jednostek, a niespodziewany rozwój wydarzeń w stolicy Republiki spowodował w Gwiezdnym Królestwie zaciętą dyskusję, zaś w stolicy otwartą walkę polityczną.
Nikt nie wiedział, dokąd zmierza Republika — z danych wywiadu wynikało, że Ludowa Marynarka próbowała dokonać przewrotu, ale nie zrobiła tego skutecznie. Zlikwidowano co prawda rząd i głowy najważniejszych rodów legislatorskich, ale sukces nie został wykorzystany. Nie nastąpiło bowiem po nim ani rzeczywiste przejęcie władzy, ani kolejne ataki, dzięki czemu Ludowe Kworum miało dość czasu, by wymyślić i powołać do istnienia Komitet Bezpieczeństwa Publicznego, który obecnie kontrolował najważniejsze organy państwa i z bezlitosną konsekwencją robił co mógł, by uniemożliwić wojskowy zamach stanu.
Rezultatem był totalny chaos w wojsku Ludowej Republiki. Nikt dokładnie nie wiedział, ilu oficerów aresztowano, a ilu zabito, natomiast nie ulegało wątpliwości, że los ten, czyli najpierw aresztowanie, a krótko potem egzekucja, spotkał dowódcę operacyjnego Ludowej Marynarki, admirała Parnella i szefa jego sztabu. Docierały informacje o masowych egzekucjach starszych rangą oficerów, o oporze i starciach z jednostkami Marines oraz o rebelii kilku systemów planetarnych, które chciały odzyskać niepodległość, ale żadnej z nich jak dotąd nie udało się potwierdzić bez cienia wątpliwości.
Każdy, domorosły nawet strateg w Gwiezdnym Królestwie wiedział, że należy maksymalnie wykorzystać obecną przewagę — państwem wroga targały wewnętrzne problemy, a dowództwo sparaliżował strach, jako że każda inicjatywa mogła zostać poczytana za zdradę nowego reżimu. Gdyby stworzyć im okazję, nie wiadomo ilu dowódców z iloma okrętami zdecydowałoby się przejść na stronę Królestwa Manticore. Zmarnowanie takiej szansy byłoby karygodne, a jak dotąd nie zrobiono nic, by ją w pełni, czyli na skalę strategiczną, wykorzystać. A powodem była polityka. A raczej politycy.
Większość parlamentarna rządu zniknęła wraz z przejściem do opozycji Zjednoczenia Konserwatywnego i „Nowych” sir Sheridana Wallace’a. W Izbie Gmin rząd miał bezwzględną większość, za to w Izbie Lordów jego stronnicy byli w mniejszości… przez co dotąd nie nastąpiło wypowiedzenie wojny. I odpowiedzialnych za to Caparelli powywieszałby na latarniach.
Zresztą sam wymóg wypowiedzenia wojny był głupotą — Haven nie wypowiedziało nikomu wojny przez pół wieku podbojów, wychodząc ze słusznego założenia, że takie dyplomatyczne uprzejmości jedynie ostrzegłyby ofiary, czyli zwiększyły straty własne. W Gwiezdnym Królestwie panowała jednak demokracja i porządek prawny — bez formalnej deklaracji potwierdzonej przez głosowanie w obu izbach konstytucja zezwalała rządowi jedynie na obronę suwerenności i niepodległości Królestwa. Każde posunięcie bardziej agresywne niż obrona granic wymagało wypowiedzenia wojny i w tej kwestii opozycja była wyjątkowo jednomyślna.
Ta jednomyślność nie mogła potrwać długo, jako że tak motywy, jak i programy czy filozofie wszystkich partii do niej należących były ze sobą sprzeczne, ale chwilowo powodowały usztywnienie stanowisk. A nie było czasu, by czekać, aż członkowie opozycji znów skoczą sobie do gardeł.
Liberałowie nienawidzili samej myśli o akcji wojskowej. Kiedy minął pierwszy moment paniki wywołanej atakiem, zadziałał odruch bezwarunkowy, nakazujący sprzeciwiać się wszystkiemu co militarne, nie mający nic wspólnego z myśleniem. Mieli dość instynktu samozachowawczego, by publicznie nie przypominać swego odwiecznego stanowiska, głoszącego że wzrost potęgi militarnej Królestwa służy jedynie prowokowaniu Republiki, bo opinia publiczna by ich zlinczowała. Znaleźli jednakże inną wymówkę: oświadczyli, że to, co się właśnie dzieje w Ludowej Republice, to „narodziny ruchu reformatorskiego zdecydowanego obalić stary militarystyczny reżim”. Głosili, że „społeczeństwo dorosło do zrozumienia, że uciekanie się do brutalnej siły jest nieskuteczne na dłuższą metę”, toteż „należy pomóc reformatorom w osiągnięciu celu, zachowując klimat pokoju i przyjaźni”.
Z kolei Partia Postępowa earla Gray Hill wierzyła w pacyfizm Komitetu Bezpieczeństwa Publicznego w tym samym stopniu co Admiralicja, ale chciała, by Republika zniszczyła się sama. W końcu jeśli Haven ulegnie samodestrukcji, nie będzie konieczności żadnych operacji militarnych. Stanowisko to było jeszcze głupsze od tego głoszonego przez Liberałów. Ten, kto kierował Komitetem, wykazał jak dotąd wielką umiejętność przewidywania i olbrzymią energię, by przejąć władzę. Jeśli jakiś zewnętrzny czynnik nie doprowadzi go do upadku, utrzyma się przy tej władzy, a mając chwilę spokoju, rozszerzy ją, zdławiając wewnętrzną opozycję i rebelie, po czym zwróci się ponownie przeciwko Królestwu.
Pozostali jeszcze Konserwatyści czyli banda ksenofobicznych izolacjonistów, tak upartych i ślepych, że Postępowcy robili przy nich wrażenie inteligentnych. Zjednoczenie Konserwatywne wierzyło (albo twierdziło, że wierzy), iż rozwój wydarzeń w Republice dowodzi głębokich zmian, oraz głosiło, że nowe władze porzuciły myśl o jakimkolwiek ataku na Królestwo Manticore z obawy, iż oznacza to jeszcze większą klęskę niż ta, którą poniosły ich siły zbrojne na samym początku. Taki pogląd dowodził kompletnego skretynienia, bowiem nie uwzględniał ani przewagi Ludowej Marynarki, ani żądzy zemsty jej przywódców, ani niemożności istnienia Republiki bez podbojów z powodów czysto ekonomicznych.
O „Nowych” nie warto było wspominać, ponieważ ich jedynym motywem była zwykła chęć osiągnięcia jak największych korzyści politycznych poprzez sprzedaż głosów temu, kto da więcej. Było to cyniczne, ale przynajmniej na swój sposób uczciwe i pozbawione hipokryzji czy tępoty umysłowej.
Cała sytuacja była nienormalna i koszmarna. Oto mieli niepowtarzalną okazję do zadania odwiecznemu wrogowi może nie ostatecznego, ale bardzo poważnego ciosu, odsunięcia zagrożenia tak w czasie, jak i w przestrzeni dzięki zmianie granic, a banda samolubnych durniów zwanych politykami chciała tę okazję zmarnować. Każąc Królewskiej Marynarce płacić za tę krótkowzroczność i prywatę, gdy okaże się, że jednak się pomylili.
Caparelli zmusił się do myślenia o czymś innym, czując, jak ponownie ogarnia go wściekłość, i odchrząknął.
— Jak zła jest sytuacja, milady? — spytał, korzystając z chwili ciszy. — Rozmawiałem wczoraj z księciem Cromartym i zapewniłem go o poparciu floty, ale… Myślałem, milady, że wie pani o tym, iż chciał się ze mną widzieć.
— Nie wiedziałam. A dziś, gdy się spotkaliśmy, też jakoś o tym nie wspomniał. Jakie konkretnie „poparcie” mu pan obiecał?
— Nie rozmawialiśmy o kwestiach polityki wewnętrznej. — Caparelli świadomie nie użył określenia „przewrót” czy „zamach”. — Zapewniłem go jedynie, że będziemy wykonywali rozkazy Jej Królewskiej Mości i rządu dotyczące kontynuowania operacji zaczepnych. Na razie możemy to robić na skalę taktyczną, bez wypowiadania wojny, ale obawiam się, że niezbyt długo. Jeśli wstrzymamy budowę wszystkich okrętów i całość funduszy przeznaczymy na kontynuowanie walki, będziemy mogli ją prowadzić przez około trzy miesiące. Potem potrzebne będą specjalne środki, jeżeli naturalnie do tej pory nie nastąpi oficjalne wypowiedzenie wojny, rozwiązujące ręce ministrowi finansów. Czy dojdzie do tego w tym czasie, nie wiem, milady.
Po czym ponownie wzruszył ramionami.
Baronowa Morncreek milczała przez chwilę, nim powiedziała z westchnieniem:
— Następnym razem, sir Thomas, kiedy premier zwróci się bezpośrednio do pana, byłabym wdzięczna, gdyby pan mnie o tym poinformował. Wiem, że książę może rozkazać panu kontynuowanie działań bez wypowiadania wojny aż do wyczerpania funduszy, ale to wywoła takie zamieszanie w parlamencie, że kryzys graysoński będzie przy tym wyglądał na zabawę w piaskownicy. Zamierzam zwrócić uwagę jego książęcej mości na ten drobiazg, choć przypuszczam, że zdaje sobie z tego sprawę.
— Jak pani sobie życzy, ma’am. — Caparelli omal nie stanął na baczność: autorytet filigranowej rozmówczyni nie podlegał najmniejszej dyskusji. — Prawie nie rozmawialiśmy na temat sytuacji w parlamencie; czy mogłaby nam pani powiedzieć, jak faktycznie ona wygląda?
— Wygląda tak, że gorzej nie bardzo może — odparła ponuro. — Książę walczy o głosy w Izbie Lordów i Bóg jeden wie, co musi obiecać i komu, by je zdobyć. Ale nawet jeśli uda mu się zmontować nową większość, będzie to twór niezwykle niestabilny i delikatny.
— Banda głupich sukinsynów! — mruknął Cortez i zaczerwienił się, zdając sobie sprawę, że powiedział to głośno. — Proszę wybaczyć, milady, ale…
— Ale powiedział pan tylko głośno to, co wszyscy myślimy — dokończyła. — To, czego jesteśmy świadkami, rzeczywiście jest głupie i stanowi jedną z największych wad naszego systemu politycznego. Nie mówię, że cały system jest zły, żebyśmy się dobrze zrozumieli: służył nam całkiem dobrze przez ostatnie czterysta czy pięćset standardowych lat. Największym jego mankamentem jest to, że miejsca w Izbie Lordów nie są wybieralne, lecz dziedziczne, co może stanowić olbrzymią zaletę, gdy chodzi o sprzeciwienie się populistycznym pomysłom nierozsądnych polityków, ale może również być poważną wadą, gdy ma zostać podjęta dyskusja w nietypowej kwestii. Poseł ma świadomość, że jeśli postąpi wbrew woli wyborców, w następnych wyborach nie wejdzie do parlamentu, lord nie żywi tej obawy, a coraz więcej członków izby wyższej przejawia chorobliwą tendencję do tworzenia teorii, których życie nie potwierdza, i do głosowania w myśl zasady, że to życie nie ma racji, więc tym gorzej dla życia. Ich obecne zachowanie to połączenie euforii po uniknięciu śmierci i ochoty, by wleźć pod łóżko, dopóki ten, kto strzelał, sobie nie pójdzie. Naturalnie zagrożenie samo z siebie nie zniknie, ale oni nie chcą sobie z tego zdać sprawy. W końcu będą musieli i mam nadzieję, że nastąpi to, zanim będzie za późno, ale nawet jeśli nastąpi, w pierwszym momencie ich stanowisko jedynie się usztywni. Problem główny leży w tym, iż obciążenie związane z rozbudową naszych sił zbrojnych trwało tak długo, że zbyt wielu członków opozycji stało się zwolennikami teorii głoszącej, iż sprzeciwianie się użyciu siły, obojętnie w jakich okolicznościach, jest przejawem „szlachetności”, nie zaś bezmózgiego tchórzostwa. Jak długo ktoś inny nadstawia za nich karku i walczy, tak długo mogą sobie pozwolić na luksus sprzeciwu, by dowieść swej moralnej wyższości. Obawiam się, że do wielu nie przemówi nic poza bezpośrednim zagrożeniem, a wówczas będzie już za późno… i to sprowadza nas z powrotem do procesu Younga, panowie. Wiem, że żaden z was nie miał ani prawa, ani możliwości wpłynąć na skład sądu, ale przyznaję, że nie mogłabym sobie wyobrazić bardziej niebezpiecznego niż ten, który właśnie poznałam. Ten proces może okazać się politycznie niezwykle szkodliwy i to w sytuacji, w której premier staje na głowie, by zdobyć głosy niezbędne do uzyskania zgody na wypowiedzenie wojny.
— Cóż, wiem, gdzie może znaleźć jeden taki — oznajmił niespodziewanie Caparelli i wyjaśnił, widząc zaskoczoną minę baronowej. — Lady Harrington nikt nie musi przekonywać do konieczności jak najszybszego dopełnienia tej formalności.
— Tego akurat jestem pewna, ale niestety pomysł jest niewykonalny. Lady Harrington nigdy oficjalnie nie zasiadła w Izbie Lordów, a teraz jest najgorszy moment, by to zmienić. Książę jest przekonany, że nawet gdyby nie było procesu, spowodowałoby to dalsze zjednoczenie opozycji, która uznałaby to posunięcie jedynie za chwyt mający na celu uzyskanie kolejnego głosu i niezwłocznie podniosła wrzask pod niebiosa. Biorąc pod uwagę nieortodoksyjne okoliczności, w których została parem…
Caparelli pokiwał ponuro głową na znak zgody, kolejny raz mając serdecznie dość przymusowych kontaktów z polityką.
— W takim razie, co chce pani, żebyśmy zrobili, milady? — spytał.
— Nie wiem — przyznała, drapiąc się nerwowo w ciemię. — I sądzę, że książę Cromarty także nie wie. Dlatego chciał, bym poznała skład sądu, za co przepraszam. Zdaję sobie sprawę, że jest to technicznie rzecz biorąc przekroczenie kompetencji, ale uważam, że w tych okolicznościach jak najbardziej usprawiedliwione.
Caparelli przytaknął ruchem głowy.
— Nie powiedział mi, jak chce to załatwić — dodała po chwili ciszy baronowa. — Ale tak naprawdę ma tylko dwie możliwości: albo dążyć do jak najszybszego głosowania, albo odwlekać je ile się da. Pierwsza jest lepsza, ale głosowanie może wypaść na naszą niekorzyść, druga spowoduje wzrost żądań opozycji: będą starali się wymusić na nim większe ustępstwa w zamian za odpowiednie głosowanie. A całą sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że Young powinien mieć proces jak najszybciej, co nam nie odpowiada politycznie. Jeżeli jednak spróbujemy rzecz przeciągnąć, aż premier przekupi, zaszantażuje lub wymusi stosowną ilość głosów, opozycja natychmiast oskarży rząd o cyniczne manipulowanie wymiarem sprawiedliwości. Zupełnie przypadkowo tym razem będzie to uzasadniony zarzut. — Westchnęła ciężko i dodała: — Kapitan Harrington ma, jak się zdaje, niezwykły dar do komplikowania życia rządowi i to w nader spektakularny sposób.
— Z całym szacunkiem, milady, ale to nie jej wina, że stała się tak niepopularna wśród opozycji — zaprotestował admirał Caparelli. — Zawsze doskonale wypełniała swe obowiązki, a tym razem zarzuty przeciwko Youngowi potwierdził nie tylko sąd oficerski, ale także admirał Parks i Komisja Śledcza Królewskiej Marynarki. Prywatnie powiem jeszcze, że najdobitniej potwierdza ich słuszność samo zachowanie lorda Younga.
— Wiem. — Baronowa Morncreek wstała i uśmiechnęła się przepraszająco. — Proszę nie uznać mojej ostatniej uwagi za krytykę kapitan Harrington. Po prostu niektórzy ludzie mają prawdziwy dar znajdowania się w centrum wydarzeń albo prowokowania ich, a po tym, co miało miejsce w ciągu ostatnich kilku lat, nie wątpię, że ona do nich należy. Podziwiam jej osiągnięcia i uważam ją za nadzwyczajnego oficera, ale z punktu widzenia Pierwszego Lorda Admiralicji czasami nie mogę się powstrzymać przed refleksją, że dobrze byłoby, gdyby czasami była nieco mniej… widoczna.
— Widoczna… — powtórzył Caparelli, testując nowe słowo, i uśmiechnął się złośliwie. — To określenie rzeczywiście doskonale pasuje do lady Harrington… Czy życzy pani sobie, bym się z nią skontaktował i przedyskutował sytuację? Biorąc pod uwagę układ polityczny, sądzę, że byłoby dobrze ostrzec ją, by uważała na przedstawicieli mediów. Będą chcieli przeprowadzić z nią wywiady, a potem dołożą własny komentarz do każdego jej słowa!
Zapytana zastanowiła się i potrząsnęła przecząco głową.
— Nie, sir Thomas. Naturalnie, trzeba ją ostrzec, ale skoro to kwestia bardziej polityczna niż wojskowa, należy to załatwić w inny sposób. Jutro mam się z nią spotkać w pałacu; poruszę ten temat. Jestem jej to winna, a na dodatek obawiam się, że są to te mniej radosne obowiązki wynikające z mojego stanowiska.