ROZDZIAŁ VIII

Nette Mikalsrud coraz niespokojniej spoglądała na zegar. Czuła ssanie w żołądku, dokuczliwsze z każdą upływającą minutą.

Dzień pracy dobiegał końca, a jej młody znajomy się nie pokazał. Czy w ogóle nie zamierzał już przychodzić? A miałby jej z pewnością tak wiele nowych rzeczy do opowiedzenia! Taka była ciekawa, czego się dowiedział! Niedzielna bluzka z koronkami wyglądała już dość nieświeżo. Panna Sylvestersen z sąsiedniego biura zwróciła uwagę, jak elegancko Nette dziś wygląda. Idzie może po pracy na jakiś pogrzeb? I czy nowa fryzura nie jest zbyt ekstrawagancka dla osoby w jej wieku?

Nette odpowiadała coś półgębkiem pomiędzy jednym a drugim łykiem kawy. Panna Sylvestersen chcąc nie chcąc zamilkła, pojęcia nie miała, jak to jest, kiedy poważnego człowieka dotyka szaleństwo.

Absolutne, beznadziejne szaleństwo, całkowicie lekceważące głos rozsądku! Pani Nette była na to zupełnie nieprzygotowana, a przez to kompletnie bezbronna. Wstydziła się okropnie, a zarazem wszystkie jej zmysły przepełniała nieznana radość. Jakby po raz pierwszy w swoim samotnym życiu odczuwała, że i ona żyje. Była w stanie uczynić wszystko dla swego nowego przyjaciela. Tyle tylko, że on się nigdy o tym nie powinien dowiedzieć!

O, nie! To by była najgorsza rzecz, jaką Nette mogła sobie wyobrazić. Cóż on by na to powiedział? Co by sobie pomyślał? Prawdopodobnie patrzyłby na nią wystraszony, bąkał słowa zakłopotania i wycofał się pospiesznie.

Nie! Nigdy!

Tyle radości sprawiał jej fakt, że może pomagać, że jest dla niego kimś ważnym, przyjaciółką. Najlepszą przyjaciółką, jaką kiedykolwiek mógł mieć.

Ale czas mijał, a on nie nadchodził.

I po prostu już nie przyjdzie. Właściwie nie zwrócił na nią wcale uwagi i po wyjściu z magistratu zapomniał o spotkaniu.

Tymczasem na pół godziny przed zamknięciem do biura wkroczył Andre i dłonie pani Nette zaczęły lekko drżeć, a ona sama bardzo się starała ukryć radosny uśmiech; policzki jej płonęły tak, że musiała pochylić głowę, z niepokojem myślała, czy fryzura jest w porządku i czy bluzka się nie pogniotła.

Andre śmiał się do niej radośnie.

– Jak to dobrze, że jeszcze panią zastałem, panno Mikalsrud! Spóźniłem się, bo musiałem najpierw przeczytać pewne bardzo ważne opowiadanie.

Tłumaczy, dlaczego się spóźnił! Bał się, że już jej nie zastanie!

Żeby tylko panna Sylvestersen teraz nie przyszła!

Albo wprost przeciwnie, żeby tak panna Sylvestersen teraz weszła i zobaczyła mojego fantastycznego przyjaciela. Bo on jest moim przyjacielem! To do mnie się teraz tak śmieje. Wiem, że jest ode mnie dwadzieścia pięć lat młodszy, ale też i nie w ten sposób on mnie interesuje. Chciałabym tylko okazać mu moją… moją…

Pani Nette nie była w stanie dokończyć tej myśli. Miłość, to zbyt wielkie słowo.

– Ja także znalazłam to i owo – powiedziała onieśmielona.

– Naprawdę? To cudownie! Mam pani tyle do opowiedzenia! Czy zechciałaby pani uczynić mi ten honor i zjeść ze mną obiad w hotelowej restauracji?

Nette doznała zawrotu głowy. Obiad? Z nim? On zaprasza ją na obiad w hotelowej restauracji Ileż to będzie plotek, gadania. Myśl o tym napełniała ją przyjemnym, a zarazem nieprzyjemnym uczuciem. Bo przecież nie wszystkie komentarze będą przychylne. Stara panna poluje na młodzika! Z drugiej jednak strony układ był dość bezpieczny. Większość ludzi nie widzi nic niestosownego w tym, że dwudziestoletni młodzieniec przyjaźnie rozmawia z czterdziestopięcioletnią kobietą.

W którymś momencie tej gonitwy myśli musiała jednak powiedzieć: „Dziękuję, bardzo chętnie”, bo Andre z radosnym uśmiechem mówił:

– Wspaniale! W takim razie przyjdę po panią do domu o siódmej wieczorem.

Mój Boże, a ona włożyła świąteczną bluzkę do pracy! W co się ubierze na wieczór?

U niej w domu! Zabierze ją z domu! Boże, sąsiedzi! Z pewnością wszyscy wylegną do okien albo będą patrzeć przez uchylone drzwi.

– Bardzo dziękuję – zdołała wykrztusić. – Jak powiedziałam, mam kilka interesujących obserwacji.

– Świetnie! A czego dotyczą.

– Przede wszystkim napisałam listy do kilku osób, które mogą posiadać pewne wiadomości…

Andre zadowolony skinął głową i czekał na dalszy ciąg.

– A poza tym nazwisko Nordlade.

– Tak! – zawołał z ożywieniem. – Skąd ono pochodzi? Z Trondheim?

– Nie. Ale spotkałam kogoś, kto je rozpoznał. Podobno w Gaudalen jest zagroda, która się tak właśnie nazywa.

Andre zastanowił się na chwilę.

– Czy jeśli się stąd jedzie do Szwecji, to nie trzeba mijać tego Gaudalen?

– Zależy dokąd do Szwecji się jedzie.

– Do Alvdalen.

Myśli Nette krążyły gorączkowo.

– Jeśli pamiętam, to Alvdalen znajduje się w Dalarna…

– Tak, zgadza się.

– W takim razie powinno się jechać przez Gaudalen. Ale nie mogę gwarantować za jakość dróg. Natrafił pan na jakiś ślad?

– Nawet na bardzo dobry ślad! Dzięki tej opowieści, o której pani mówiłem. Najgorsze jest jednak to, że koniecznie muszę tam pojechać. A to będą dodatkowe koszty, benzyna, noclegi i tak dalej, nie bardzo mnie na to stać. Więc tę podróż muszę odłożyć na inną okazję. Szkoda, bo jestem już tak blisko, no ale…

– Bardzo chętnie pożyczę panu potrzebną sumę! – zawołała Nette, zanim zdążyła pomyśleć.

Spojrzał na nią zakłopotany.

– Mowy nie ma!

– Ale dlaczego? Bardzo mnie pan zainteresował sprawami swojej rodziny. Mam pewne oszczędności, szczerze mówiąc przeznaczone na przyzwoity pogrzeb. A na razie nie mam zamiaru jeszcze umierać – uśmiechnęła się nerwowo.

– O, Boże uchowaj! Na to mamy jeszcze czas!

Andre pomyślał ze smutkiem, jak wielu samotnych ludzi żyje bardzo skromnie po to, by oszczędzić na godny pogrzeb. Ale nietrudno było ich zrozumieć, gdy się choć raz widziało pogrzeb na koszt kasy zapomogowej. Nędza tych uroczystości była upokarzająca.

Nette przyglądała mu się wyczekująco. We wzroku malowało się pragnienie pomagania bliźniemu w potrzebie, zrobienia czegoś ważnego dla innych. Przecież nie mógł odmówić jej tej radości.

– W takim razie bardzo dziękuję – uśmiechnął się, a Nette rozpromieniła się i obiecała wstąpić do banku po wyjściu z biura.

Andre podał jej swój domowy adres, na wszelki wypadek, a po tej peszącej oboje formalności rzekł:

– Dowiedziałem się także, jak ma na imię córka Petry.

– Aha, ta z domu dziecka? Spotkał ją pan?

– Nie, już tam nie mieszka. Wygląda, niestety, na to, że ona… – skrępowany zniżył głos -… że ona wyszła na ulicę.

– O mój Boże, jakie to smutne!

Jej współczucie było dla Andre pociechą.

Powiedział z ożywieniem:

– Spróbuję, oczywiście, odnaleźć ją, powiedzieć jej, że jest moją kuzynką i postarać się naprostować jej życie, jeśli to będzie możliwe.

– To bardzo szlachetne z pańskiej strony. Ale czy to znaczy, że ma pan pewność, iż jest ona pańską krewną?

– Jestem o tym przekonany. Powinienem ponadto próbować odszukać innych ewentualnych kuzynów, dla naszego rodu to bardzo istotne, byśmy trzymali się razem, ale akurat teraz córka Petry jest najważniejsza.

– Jak ona ma na imię? – zapytała Nette cicho z wyraźną sympatią dla tej młodej upadłej istoty.

– Mali. I myślę, że nazywa się Knudsen, po ojcu Petry… Co się stało?

Nette zmrużyła oczy.

– Mali? To nie jest pospolite imię. Mali Knudsen powiada pan? W takim razie ja ją chyba znam. Policja ma często do niej pretensje za awantury na ulicy.

– O mój Boże, wygląda mi ona na prawdziwie nieokiełznaną młodą osobę!

W głosie Nette słychać było powstrzymywany śmiech.

– Tak, rzeczywiście. Ale ona nie jest taka, jak pan myśli. To prawda, że Mali Knudsen wychodzi na ulicę, ale nie ma w tym nic złego. Wprost przeciwnie.

– Nie rozumiem.

Nette pochyliła się ku niemu i szepnęła rozbawiona:

– Mali Knudsen jest bojowniczką o prawa kobiet. Jej ideałem jest emancypacja.

– Boże drogi! – jęknął Andre.

W tym czasie tak zwane feministki walczyły o powszechne prawo głosu dla kobiet i, żeby je wysłuchano, często sięgały po dość drastyczne środki. Coś mu mówiło, że młoda Mali może być osobą o niełatwym usposobieniu.

Ale… Oczywiście z ogromną ulgą przyjął do wiadomości, że nie jest, jak przypuszczał, po prostu dziewczyną uliczną. To by było najgorsze.

I takie zaskakujące w odniesieniu do kogoś z Ludzi Lodu.

– Zdawało mi się, że Norwegia jest bardzo postępowym krajem i że kobiety mają prawo głosu.

– Tylko w niektórych gminach. Powszechnego prawa głosu nie mamy. Akurat teraz sprawa jest znowu rozpatrywana w Stortingu. Mam nadzieję, że zasiadający w parlamencie mężczyźni podejmą rozsądne decyzje.

Andre spoglądał na nią spad oka. Czyżby i w tym przypadku miał do czynienia z feministką? Jeśli tak, to jednak z przedstawicielką tych spokojniejszych bojowniczek o równouprawnienie.

Nette zwlekała. Nie chciała się narzucać.

– Ja… Za kilkanaście minut skończę pracę. Gdyby pan chciał, mogłabym pokazać, gdzie można zastać Mali Knudsen. Nie wiem wprawdzie, gdzie ona mieszka, ale często widuje się ją na rynku.

– Bardzo dziękuję. To takie uprzejme z pani strony.

– Przynajmniej tyle mogę zrobić.

Andre zaczął się cicho śmiać sam do siebie. Pani Nette przyglądała mu się zdziwiona.

– Przyszło mi do głowy, że nie jestem chyba zbyt eleganckim mężczyzną. Zapraszam na obiad, a potem muszę pożyczać pieniądze od mojej damy.

„Moja dama”! Jak to ładnie brzmi!

Andre znowu się roześmiał:

– Ale na obiad mnie stać, zapewniam panią!

Nette odpowiedziała uśmiechem. Czuła, że to, co ją łączy z tym młodym człowiekiem, to prawdziwa przyjaźń.

Andre opowiedział jej w skrócie o medalionie i manuskrypcie, jaki dostał z domu.

– Opowieść została spisana przez matkę Petry, Gerd. W tej chwili nie będzie pani miała czasu, żeby to wszystko przeczytać, ale bardzo bym chciał, żeby pani chociaż przejrzała notatki. Zwłaszcza zakończenie. Wyjaśnię wieczorem, dlaczego mi tak na tym zależy.

Z wielkim przejęciem wzięła od niego manuskrypt i zapewniła, że będzie go strzec jak oka w głowie. Andre zaczekał, aż Nette uprzątnie swoje biurko, po czym oboje wyszli. Przy wejściu zderzyli się z panną Sylvestersen, która usunęła się na bok, ale gdy schodzili po schodach, podążała krok w krok za nimi. Nette nie przerywała rozmowy, zwracała się do Andre dość poufale i wciąż czuła na plecach świdrujące, lodowate spojrzenie tamtej.

Ta plotkara musiała sobie teraz skojarzyć fryzurę i świąteczną bluzkę Nette z wizytą tego młodzieńca. Ale niech sobie myśli co chce.

I nagle zrobiło jej się żal panny Sylvestersen. Samotna kobieta, mająca pewnie jakieś swoje skryte marzenia, które nigdy się nie spełnią. Czyż można się z kogoś takiego śmiać lub nad nim triumfować? Nette przecież sama najlepiej wiedziała, jak to jest. I, szczerze mówiąc, życzyła swojej złośliwej koleżance takiego przyjaciela albo w ogóle jakiegokolwiek przyjaciela. Naprawdę chciała dzielić się swoim szczęściem z innymi.

Zjawił się oto ktoś, dla kogo mogła zrobić wszystko i nie żądać niczego w zamian.

Jej serce przepełniała radość.

Na rynku rzeczywiście kręciło się kilka pań w wojowniczych nastrojach i rozklejało plakaty. Andre natychmiast rozpoznał Mali – po jej młodym wieku, a także po chropawym, zdradzającym brak wykształcenia głosie, który wykrzykiwał niezbyt piękne słowa pod adresem mężczyzn, nienawidzących kobiet.

– To ona – powiedziała Nette. – Ta skromnie ubrana.

– Tak, domyśliłem się. Zechciałaby pani mnie przedstawić? W przeciwnym razie gotowa pomyśleć, że mam jakieś niecne zamiary.

Kiedy podeszli, Mali spojrzała na nich agresywnie. Na moment w jej oczach pojawił się lęk, ale poznała Nette i uspokoiła się.

– Dzień dobry, Mali – przywitała się urzędniczka. – Czy mogę ci przedstawić pana Andre Brinka? To twój krewny i chciałby z tobą porozmawiać.

– Krewny? Ja nie mam żadnych krewnych – odparła dziewczyna stanowczo.

Przy bliższym poznaniu Mali zyskiwała. Pod nędzną oprawą, pod zniszczonym ubraniem wyczuwało się coś sympatycznego. Ładne rysy, zgrabna sylwetka; włosom przydałoby się więcej starania, ale w oczach czaił się jakiś wyraz bezradności, którego nie zdołała pokryć agresywnym zachowaniem.

Nim zdążył się odezwać, zawołała:

– Tylko mi nie mów, że jesteś moim bratem lub coś w tym rodzaju.

– Nie, nie – uśmiechnął się Andre. – Ale zdaje mi się, że znalazłem dość wiarygodne dowody, że twoja zmarła matka i ja pochodzimy z tej samej rodziny. Bardzo bym chciał z tobą porozmawiać. Myślisz, że da się to jakoś zorganizować?

Przyglądała mu się niepewnie, a potem przeniosła wzrok na swoje bardzo zniszczone buty.

– No, może – rzekła przeciągle. – Tylko że ja nie spotykam się z ludźmi z pańskiej sfery…

– Nie mów do mnie pan. Jesteśmy przecież chyba rówieśnikami.

Odwróciła wzrok.

– Może moglibyśmy znaleźć miejsce w parku, niedaleko katedry. Tam są ławki.

– A nie chciałabyś czegoś zjeść?

Mali popatrzyła na swoje ubranie, po czym wybuchnęła głośnym i niezbyt szczerym śmiechem.

– Gdzie ty właściwie mieszkasz? – zapytała Nette.

– Guzik cię to obchodzi!

– Nie mam zamiaru cię przesłuchiwać. Jeśli nie chcesz, to nie odpowiadaj.

Wyraz agresji w oczach Mali złagodniał.

– A tam! Sypiam na skrzyni w starej szopie w porcie.

– Pomyślimy także i o mieszkaniu – powiedział Andre. – Najpierw jednak musimy porozmawiać.

– W takim razie ja was zostawiam – rzekła Nette. – Spotkamy się o siódmej, tak?

Andre potwierdził i pożegnali się.

– Nie wstydzisz się chodzić po ulicy z kimś takim jak ja? – zapytała Mali zaczepnie, kiedy szli przez rynek w kierunku katedry.

– Dlaczego, na Boga, miałbym się wstydzić? – zdziwił się Andre. Chciał jeszcze dodać: „Przecież i tak nikt mnie tutaj nie zna”, ale w porę się powstrzymał.

Mali prychnęła tylko w odpowiedzi. Znaleźli wygodną ławkę pod wysokim, rozłożystym drzewem.

– Nie odpowiedziałaś na moje pytanie, czy nie jesteś głodna – przypomniał Andre.

– Szczerze mówiąc wciąż jestem głodna. Zdążyłam się przyzwyczaić.

Andre zobaczył po drugiej stronie ulicy piekarenkę.

– Poczekaj tutaj – poprosił. – Ja też zgłodniałem.

Nie chciało mu się jeść, ale uznał, że dzielenie się bułkami i mlekiem, które kupił, stworzy swego rodzaju poczucie wspólnoty.

Mali była głodna jak wilk, nie umiała tego ukryć. Kiedy już zjedli prawie wszystko, powiedziała ostro:

– No? Czego ode mnie chcesz? Nie mogę tu siedzieć cały dzień. Inne dziewczyny gotowe pomyśleć, że je zdradziłam.

Andre miał pewne kłopoty z połączeniem jej prostego, nawet wulgarnego zachowania z walką o równouprawnienie kobiet, ale akurat teraz nie bardzo miał czas rozpytywać o jej ideały i cele.

Zaczął więc mówić o najważniejszym.

– Wszystko wskazuje na to, że twoja matka, a więc tym samym także i ty, należycie do niezwykłego rodu. A tak się składa, że dla nas jest sprawą bardzo ważną, byśmy zawsze trzymali się razem. Nasza rodzina bardzo chętnie przyjmuje nowych członków. Takich jak ty.

– Nic z tego nie rozumiem.

– Wcale też tego nie oczekuję. Ale twoja matka…

– Nie nazywaj jej moją matką! Ona się mną w ogóle nie przejmowała.

– A ja wiem, że było inaczej. Miała zaledwie czternaście lat, kiedy się urodziłaś. Twój ojciec ją rzucił i musiała mieszkać razem z tobą w starej szopie. Kiedy ludzie przyszli, żeby cię zabrać do ciepłego i suchego domu, musieli cię odebrać jej siłą. I nigdy potem nie pozwolono jej cię odwiedzić.

Mali odwróciła głowę.

Jej szczupłe, dziewczęce ramiona skuliły się bezradnie.

– Pięć lal później urodziła drugie dziecko. Przypadkiem moja kuzynka znajdowała się w pobliżu, gdy twoja matka, Petra, odebrała sobie życie. Moja kuzynka próbowała uratować przynajmniej nie narodzone jeszcze dziecko, ale ono już było martwe. Było to dziecko poważnie zdeformowane, ale właśnie takie dzieci przychodzą dość często na świat w naszej rodzinie. Wszystko stało się na brzegu fjordu, niedaleko Trondheim, trzynaście lat temu. Teraz ja przyjechałem tutaj, żeby odnaleźć jakieś ślady i dowody mogące potwierdzić, że Petra pochodziła z Ludzi Lodu. Wierzę, że mi się to udało. Dowiedziałem się też o tobie i nie mam wątpliwości, że jesteś naszą krewną.

Dziewczyna zwróciła się w jego stronę.

– Jak powiedziałeś? Jak nazywa się ten ród? – zapytała mrużąc oczy.

– Ludzie Lodu.

– Co to za ludzie?

– O, to bardzo długa historia. Jeśli będziesz chciała i zdołasz wysłuchać, to ci ją kiedyś opowiem. Ale to innym razem, bo na dziś wieczór zaprosiłem pannę Mikalsrud na obiad. Bardzo mi pomogła w poszukiwaniu innych członków Ludzi Lodu.

– Dlaczego jest takie ważne, byśmy trzymali się razem?

Dostrzegł to jej niepewne „byśmy” i bardzo go to ucieszyło. To znaczy, że Mali mu wierzy!

– Wynika to z naszej historii. Jutro, niestety, też nie będę mógł ci jej opowiedzieć, bo muszę pojechać do Alvdalen.

– Do Alvdalen? Do Szwecji? Na Boga, jakim sposobem zamierzasz się tam dostać?

– Mam samochód.

– Co? – Mali otworzyła usta. – Powiedz mi, czy wy, Ludzie Lodu, jesteście bardzo bogaci?

Andre wzruszył ramionami.

– Specjalnie bogaci to nie, ale dajemy sobie radę.

– A wiesz co? Ja to pluję na pieniądze! Ja mam coś, w co wierzę, a wtedy pieniądze nie mają żadnego znaczenia.

– Oczywiście. A ta twoja idea to prawo głosu dla kobiet, tak?

– O, ja walczę o dużo więcej. Chcę walczyć o sprawy kobiet, przemawiać w ich imieniu, bo umiem to robić! Gdybyś widział to, co ja, ile jest niesprawiedliwości, ile wykorzystywania kobiet i dziewcząt, to byś się nie dziwił. Zresztą, co mi tam, możesz nie wierzyć! Ja i tak swoje wiem.

– Ależ ja ci wierzę, Mali! Nie wszyscy mężczyźni są ślepi na krzywdę kobiet. Ale zanim zajmiemy się innymi sprawami, musimy znaleźć ci jakiś dach nad głową i postarać się o porządne ubranie.

– Nie. Najpierw chcę się dowiedzieć czegoś więcej o tych, no jak tam, o tych Ludziach Lodu. Jest w nich coś dziwnego, powiadasz. A co takiego? I skąd wiesz, że martwo urodzone dziecko było jednym z was?

– No wiesz, to był twój brat albo siostra. A u Ludzi Lodu w każdym pokoleniu rodzi się jedno dziecko obdarzone szczególnymi cechami, zresztą bardzo różnymi. Niektóre z nich mają szerokie, spiczasto zakończone barki. Matki tych dzieci zwykle umierają przy porodzie.

– Jezu! I ten mały miał właśnie takie ramiona?

– Dlatego zrodziło się podejrzenie, że to dziecko i twoja matka, i ty także pochodzicie od jednego z potomków Ludzi Lodu, który jako mały chłopiec zaginął w roku tysiąc siedemset siedemdziesiątym siódmym.

– Ale przecież równie dobrze to ojciec tego zdeformowanego dziecka mógł pochodzić z Ludzi Lodu! – zawołała Mali.

Andre pochwalił jej inteligencję, co najwyraźniej sprawiło jej przyjemność. Uświadomił sobie, że Mali zaczyna go akceptować, mimo że jest przedstawicielem podejrzanego rodu męskiego.

– Interesowałem się rodziną tego człowieka – wyjaśnił. – Widzisz, on miał jedenaścioro rodzeństwa, a Ludzie Lodu miewają niewiele dzieci.

Mali zachichotała.

– Czy to jedna z tych szczególnych cech tej rodziny?

– Tak. A drugą jest to, że rodzą się dotknięci, jak my ich nazywamy, ludzie obdarzeni wielkimi zdolnościami paranormalnymi. Ponadnaturalnymi – poprawił się, żeby Mali lepiej zrozumiała.

Mali rozpromieniła się.

– Coś takiego to bym chciała mieć!

Andre zapytał ostrożnie:

– A nigdy niczego takiego u siebie nie zauważyłaś? Bo nawet normalni potomkowie Ludzi Lodu bywają często bardziej wrażliwi, więcej potrafią niż zwyczajni ludzie.

Mali zastanawiała się przez chwilę.

– Niech mnie licho! – wykrzyknęła w końcu. – Pewnie, że zauważyłam! Przecież zawsze wiedziałam, kiedy wychowawczyni przyjdzie na inspekcję, i mogłam zawczasu ostrzec inne dziewczyny.

– No więc widzisz – kiwał głową Andre. – Wiesz, ponieważ w moim pokoleniu nie urodził się nikt obciążony, musieliśmy zacząć szukać bliższych informacji o tej kobiecie z brzegu. Musieliśmy się dowiedzieć, czy jej dziecko było dotknięte. I wygląda na to, że tak właśnie jest. Muszę tylko pojechać do Alvdalen, żeby to potwierdzić.

– A nie mogłabym pojechać z tobą? – zawołała impulsywnie. – Nie ze względu na samochód, ale dlatego, że ja też jestem z Ludzi Lodu. Coś mi mówi, że pochodzę z tej rodziny.

– Ja też jestem tego pewien – uśmiechnął się Andre. Nie powiedział ani słowa na temat jej wyglądu ani że nie będzie pasować do eleganckiego samochodu. – Skoro i tak nie masz gdzie mieszkać, to najlepiej będzie, jeśli pojedziesz ze mną.

– Och, dziękuję! – wykrzyknęła i rzuciła mu się na szyję. Andre trochę się zaniepokoił, bo jej włosy przesłoniły mu twarz, opadały na ramiona. A jeśli ona ma wszy…?

Nie bardzo był pewien, czy dobrze robi, zabierając ją w podróż; ale teraz nie miałby już serca, żeby jej tę radość odebrać.

Nette poszła do banku i kazała sobie wypłacić taką sumę, że zdziwiony kasjer przyglądał jej się podejrzliwie. Co tam, mogę przecież wpłacić ponownie, jeśli się okaże, że wzięłam za dużo, pomyślała. Nie mogła przynieść za mało! Wszystko da się załatwić!

Teraz pozostawała jeszcze sprawa stroju na wieczór. Najładniejsza bluzka była po całym dniu nieświeża, a suknie, które wisiały w szafie, wyglądały żałośnie, były niemodne i znoszone. Wahała się przez chwilę, a potem skierowała w stronę eleganckiego magazynu przy ulicy Biskupiej.

Po długim, bardzo długim czasie wyszła stamtąd z dużym pakietem pod pachą. Przepełniała ją radość, czuła się podniecona i frywolna. Pomyśleć, że kupiła gotową wizytową suknię! Nigdy przedtem tego nie robiła, zawsze szyła suknie i dla siebie, i dla matki. Ale dzisiaj jest przecież wielki dzień!

Kiedy mijała katedrę, spostrzegła, że jej młodzi znajomi siedzą na ławce pod drzewem. Na moment przystanęła, nie chciała, by zobaczyli ten jej płaski pakiet, który aż nadto wymownie świadczył o jej stosunku do dzisiejszego zaproszenia. Nie mogła jednak się wycofać, to by wyglądało okropnie. Nieco speszona poszła więc dalej.

– Wciąż jeszcze tu siedzicie? – zapytała wesoło.

Andre na jej widok wstał.

– A czy pani nie mogłaby usiąść z nami na chwilkę, panno Mikalsrud?

Właściwie nie miała czasu i właściwie wypadało podziękować i odmówić, ale ona, nie bacząc na nic, powiedziała: oczywiście, i usiadła.

Andre opowiadał, co oboje z Mali uzgodnili, i o tym, że Mali pojedzie z nim do Alvdalen. Nette starała się przełknąć uczucie rozczarowania.

– Ale w takim razie Mali będzie potrzebne podróżne ubranie – powiedziała tak życzliwie jak tylko umiała.

– Możliwe – burknęła Mali cierpko. – Tylko skąd je wziąć?

– Mam propozycję – uśmiechnęła się Nette. – Pójdziemy zaraz do magazynu, z którego dopiero co wyszłam, i tam coś kupimy. Musimy się pospieszyć, żeby zdążyć przed zamknięciem.

Mali przyglądała się jej z niechęcią.

– Czy pani rozum straciła? Przecież ja nie mam czym zapłacić!

– Mogę ci pożyczyć. Wiem, że oddasz, kiedy będziesz miała.

– Jezu! – westchnęła Mali. Najwyraźniej było to najczęściej przez nią używane słowo. – No to chodźmy! Oczywiście, że oddam dług.

– Musimy ci też znaleźć jakieś miejsce na noc – przypomniał Andre.

– Może w Hospicjum? – zaproponowała Nette. – Warunki są tam bardzo skromne, ale jest czysto.

– O, to już chyba oni mogą się bać, że im tam napaskudzę – uśmiechnęła się Mali niepewnie.

Nette zastanawiała się przez chwilę, a potem powiedziała:

– Gdybyś chciała się trochę ogarnąć po tym mieszkaniu w szopie, wykąpać się i umyć włosy, a także wyrzucić to brudne ubranie, zanim pójdziesz do Hospicjum, możesz to zrobić u mnie. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, oczywiście.

– Jezu! Czy naprawdę na ziemi są anioły? Jasne, że chciałabym się wykąpać! I przeczesać włosy gęstym grzebieniem. Nie, przepraszam, wszy to ja nie mam. Siostry w przytułku bardzo pilnowały.

Andre zrozumiał pytanie, które posyłało mu spojrzenie Nette: „Czy ona też pójdzie do restauracji na obiad?” brzmiało to pytanie. We wzroku Nette dostrzegł bezradność i niepokój.

W tej sytuacji Andre rzekł stanowczo:

– No więc postanowione, Mali. Pójdziesz teraz z panną Mikalsrud, a potem udasz się do Hospicjum. My z panną Mikalsrud mamy do omówienia kilka spraw dziś wieczorem. Przyjdę po ciebie jutro rano, powiedzmy o ósmej. Nie będzie za wcześnie?

– Nie, skąd. Ale to oczywiście ja przyjdę do hotelu, będę czekać punkt ósma. Jeśli o mnie chodzi, to moglibyśmy wyjechać nawet wcześniej.

– Myślę, że wcześniej nie podają śniadania w hotelu – uśmiechnął się Andre. – No świetnie. W takim razie o ósmej. W drodze do Szwecji opowiem ci o Ludziach Lodu. Do widzenia!

Obie jego nowe przyjaciółki zniknęły za rogiem. Różniły się od siebie niczym dzień i noc. Błogosławiona panna Mikalsrud, pomyślał. Lepszej pomocnicy nie mógłby sobie wymarzyć!

A Mali jest bardzo ładna i miła. Jak nie oszlifowany diament, chropowaty, o ostrych kantach. Nieoczekiwanie zapragnął poznać, jak by ten diament wyglądał po oszlifowaniu.

Jego podróż śladami potomków Christera Gripa zdawała się być owocna ponad wszelkie oczekiwanie.

Tak rozmyślał Andre podążając w stronę hotelu.

Jeszcze nie wiedział, w co wciągnął obie swoje przyjaciółki.

Niebezpieczeństwa czaiły się jeszcze w ukryciu.

Ale nie szuka się bezkarnie potomstwa Christera Gripa.

Загрузка...