Nette siedziała na swojej starej i zniszczonej, ale ulubionej kanapie i nie bez smutku przyglądała się Mali, która, świeżo wykąpana, z mokrymi jeszcze włosami krygowała się przed lustrem. Sama Nette nie miała na razie czasu przymierzyć swojej nowej sukni, a należałoby przy niej co nieco poprawić; nie miała też czasu zajrzeć do rękopisu, który powierzył jej Andre.
– Dokonałyśmy dobrego wyboru, prawda? – pytała Mali zaróżowiona na twarzy, pełna podziwu dla swojej prostej sukienki z ładnej bawełny w drobne kwiatki na niebieskim tle.
– Owszem – potwierdziła z uśmiechem Nette. – Znakomicie pasuje dla takiej młodej dziewczyny jak ty. Świeża i przewiewna, a przy tym nie będzie się zbyt szybko brudzić.
– No właśnie, bo przecież wiesz, ja muszę być przygotowana na każdą pogodę. Nie co dzień będę nocować w Hospicjum.
– Myślę, że pan Andre Brink z Ludzi Lodu pomoże ci się jakoś urządzić, jeśli uzna, że naprawdę jesteś jego kuzynką.
– Tak uważasz? On jest dosyć przystojny, no nie? – dodała Mali przyglądając się odbiciu swojej twarzy w lustrze.
Nette poczuła ukłucie w sercu.
– Owszem, jest „dosyć przystojny”. To bardzo sympatyczny młody człowiek.
Mali odwróciła się do niej gwałtownie.
– Macie się spotkać dzisiaj wieczorem, no nie?
– Tak. Pan Andre zaprosił mnie na obiad do hotelowej restauracji.
Nie była w stanie zapanować nad swoim głosem, w którym wyraźnie zabrzmiała nuta dumy.
– Obiad w hotelu! Jezu, ale z ciebie szczęściara! W co się ubierzesz?
Nette wstała z kanapy.
– Dzisiaj kupiłam suknię – powiedziała ożywiona i przyniosła pakiet. – Chciałabyś zobaczyć?
– Pewnie!
Nette ostrożnie, niemal z szacunkiem rozwinęła błyszczący papier i wyjęła bardzo piękną jedwabną suknię koloru kości słoniowej z bufiastymi rękawami, ozdobioną koronkami.
– Oj! – jęknęła Mali zachwycona. – Wybierasz się na bal?
Nette ogarnęły wątpliwości.
– Myślisz, że jest zbyt strojna? Ale ja nie mam nic innego…
– Uważam, że powinnaś ją włożyć – oświadczyła Mali stanowczo. Nie była głupia, tylko po prostu nie miała wykształcenia, ale na ludzkich uczuciach znała się znakomicie. – Nie mogłabyś mieć nic lepszego na obiad w hotelowej restauracji! Przymierz suknię, żebym mogła zobaczyć, jak się w niej prezentujesz!
– Najpierw powinnam się chyba wykąpać i ułożyć włosy.
– Masz rację. Zabrałam ci tyle czasu! To dla mnie typowe, myślę tylko o sobie…
– Wcale nie. Ale może chciałabyś, żebym ci pomogła upiąć włosy?
– Nie, dziękuję. Robię to bardzo zręcznie sama – powiedziała Mali. Ujęła swoje długie, ciemne włosy, podobne do końskiej grzywy, owinęła je kilka razy wokół dłoni, sięgnęła po szpilki i po chwili upięła nad karkiem bardzo staranny kok.
– Coś takiego! – roześmiała się Nette. – Poszło ci znakomicie! Ale to właściwie grzech ukrywać takie piękne włosy w ten sposób.
– Gdybym je nosiła rozpuszczone, to posterunkowy mógłby mnie zamknąć jako ulicznicę – stwierdziła Mali trzeźwo. – A tego to naprawdę nie chcę! Można o mnie mówić, co się chce, ale ulicznicą nie jestem!
– Nikt cię chyba o to nie podejrzewa – rzekła Nette spokojnie.
– Owszem, są tacy. W przytułku wychowawczyni ciągle grzebała w moich rzeczach, żeby zobaczyć, czy nie znajdzie czegoś „podejrzanego”. Jakichś pieniędzy w pończosze, grzesznej bielizny czy czegoś w tym rodzaju. O, do diabła, jak ja ci zazdroszczę tego obiadu!
Tego ci jednak nie odstąpię, pomyślała Nette, dając dziewczynie pieniądze na nocleg. Czy myślisz, że ja ci nie zazdroszczę podróży do Alvdalen?
I twojej młodości! Ach, moja droga, gdybym tak mogła się z tobą zamienić…!
Andre przyjechał, żeby zabrać ją do restauracji, i wszyscy sąsiedzi pootwierali drzwi na oścież. Nette usłyszała wiele komplementów na temat sukni i fryzury; troszkę było jej przykro, że płaszczyk ma taki stary i zniszczony, ale nie odważyła się na kupno nowego. Musiała zachować pieniądze na podróż młodych do Szwecji. Andre przyjechał, oczywiście, samochodem i samotna Nette Mikalsrud przeżyła moment wielkiego wzruszenia, gdy pomagał jej wsiąść, a ze wszystkich okien spoglądali na nią ukryci za firankami sąsiedzi.
Po drodze podała mu dyskretnie kopertę zawierającą prawie wszystkie jej oszczędności. Brakowało tylko niewielkiej sumy, którą musiała zostawić w banku, by zachować konto. Zakupy, jej własne i Mali, poważnie naruszyły kasę, ale jednak zostało jeszcze tyle, że starczyłoby na podróż do Sztokholmu, i to dwa razy tam i z powrotem, gdyby się to miało okazać niezbędne!
Andre, skrępowany, podziękował i obiecał zwrócić dług najszybciej jak to możliwe.
Jaki cudowny wieczór spędziła pani Nette! Usłużni kelnerzy, którzy spełniali każde ich życzenie, wspaniałe wino, które leciutko szumiało w głowie, wyszukane jedzenie i Andre, który sprawiał wrażenie, że naprawdę dobrze się czuje w jej towarzystwie. Prowadzili swobodną rozmowę, opowiadali wesołe anegdoty i zdarzenia z własnego życia, a wkrótce rozmowa zeszła na sprawy, dla których Andre przyjechał do Trondheim.
W tym mniej więcej punkcie porzucili, ku wielkiej radości Nette, wszystkie tytuły.
– Mówiłaś, że podjęłaś pewne kroki pod moją nieobecność – przypomniał Andre.
– Owszem, wysłałam listy do kilku osób, które powinny być zorientowane w sprawach dotyczących Petry Olsdatter. A poza tym, jak mówiłam, dowiedziałam się co nieco na temat nazwiska Nordlade i…No właściwie to już wszystko. A ty?
– A ja dostałem ów medalion, który jutro oddam Mali, bo oczywiście należy do niej. A druga, niezwykle interesująca sprawa, to manuskrypt. Zajrzałaś do niego?
Z żalem potrząsnęła głową.
– Niestety, rzuciłam tylko okiem na samo zakończenie, na więcej nie miałam czasu. Mali była przecież u mnie.
– Tak, to prawda.
– Chciałbyś pewnie mieć zapiski ze sobą, kiedy pojedziesz do Alvdalen?
Zastanowił się.
– Tak. Chyba tak. Ale może uda ci się przejrzeć je jeszcze dziś wieczorem? Wstąpię jutro rano do ciebie do biura i odbiorę manuskrypt. Bardzo bym chciał, żebyś go jak najszybciej przeczytała.
– Dziękuję ci, chętnie to zrobię – obiecała, ba pochlebiało jej zaufanie Andre. – Z tych fragmentów, które zdążyłam przejrzeć, wynika, że ten… Havgrim, tak miał na imię? Że ten Havgrim jest dla twojego rodu kimś ważnym?
– On należał do mojego rodu! – zapewnił Andre. – Ale nie mam na to żadnych konkretnych dowodów. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak tylko je znaleźć. A później wyjaśnić, czy nie ma tu gdzieś jeszcze innych naszych krewnych.
– Rozumiem. I domyślam się, że wypełnienie tego zadania jest dla ciebie bardzo ważne.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo. Muszę ci wyjaśnić, że na naszym rodzie ciąży od setek lat straszne brzemię. Teraz nie ma czasu na szczegóły, musielibyśmy tu siedzieć i rozmawiać przez wiele godzin. Ale to brzemię sprawia, że powinniśmy trzymać się razem, a kiedyś w osiemnastym wieku zdarzyło się, że jeden z Ludzi Lodu zaginął. I właśnie teraz ja natrafiłem na ślad jego potomstwa. Wszystko to będę musiał wyjaśnić Mali jutro w samochodzie. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa ona jest jedną z nas. Zajmie nam to z pewnością większą część podróży. Historia naszego rodu jest niezwykła i tak skomplikowana, że obcy nie bardzo chcą w nią wierzyć.
Nette znowu poczuła ukłucie w sercu. „Obcy”, to tym razem była ona. Mali natomiast należała do rodziny.
Samotność otaczała ją niczym gęsta mgła. Mogła się była przyzwyczaić, że dla innych ludzi jest obca. I chyba się przyzwyczaiła, aż tu nagle, w ciągu ostatnich dni, świadomość tego stała się znowu boleśnie dokuczliwa.
Wspaniały wieczór dobiegał końca. To ona dała znak, że pora wracać, mówiąc:
– Jutro czeka cię długa podróż. Potrzebujesz wypoczynku.
Ona sama mogłaby siedzieć do rana w tym hotelowym saloniku, dokąd przenieśli się po obiedzie. Ale piękna przygoda była definitywnie zakończona. Andre odwiózł ją do domu, uścisnął jej rękę na pożegnanie i podziękował za naprawdę wspaniały wieczór.
Nette nie mogła sobie nawet przypomnieć, o czym mówili. Była tak podniecona, że wszystkie wspomnienia uleciały.
Samochód odjechał. Rozmarzona Nette poszła po schodach na górę.
Wyjęła klucz. Mruczała coś pod nosem niezadowolona, bo miała kłopoty z odnalezieniem dziurki. Ale też na klatce było ciemno choć oko wykol. Żarówka musiała się przepalić.
Nareszcie! Otworzyła drzwi, żeby wejść. W tym samym momencie kątem oka zauważyła jakiś ruch na zewnątrz.
Ktoś skrada się po schodach?
Nic więcej nie zdążyła pomyśleć, bo głowę przeszyła jej bolesna błyskawica, a potem zaległa ciemność.
Nieprzytomna Nette została przeciągnięta przez drzwi swego mieszkania i porzucona na podłodze w przedpokoju. Drzwi zostały zamknięte od zewnątrz, a klucz wyjęty z zamka.
Pospieszne kroki zadudniły na schodach.
Andre wyszedł z hotelu na ulicę punktualnie o godzinie ósmej rano. Mali czekała już na niego z promiennym wzrokiem. Czysta, starannie uczesana, w swojej błękitnej kwiecistej sukience i podróżnym żakiecikiem na ręce. Wyglądała niezwykle młodo i świeżo. I wojowniczo. Nędza, która legła u podstaw jej agresji wobec społeczeństwa, nie dała się po prostu zmyć odrobiną wody.
– Hej! – powiedziała z nieśmiałym uśmiechem.
– Hej, wiosenny kwiatuszku! – przywitał ją Andre. – No? Wyspałaś się?
– Czy myślisz, że takie poobijane ciało jak moje może spać w miękkiej, luksusowej pościeli? Nie spałam dobrze, naprawdę. Czułam się jak kogut w wielkim kurniku.
Dosyć dziwne porównanie, pomyślał Andre, prowadząc ją do samochodu. Ale to dla niej, zdaje się, typowe.
– Jak się udał obiad? – zapytała z kolei Mali swoim nieco ostrym głosem.
– Ach, to był bardzo przyjemny wieczór – odparł. – Nette Mikalsrud jest naprawdę sympatyczną osobą.
– Jedyna ludzka istota w tym całym gminnym maglu – powiedziała Mali cierpko. Nagle przystanęła.
– Co? To naprawdę twój samochód?
Samochód został starannie wymyty i odzyskał blask. Chłopiec hotelowy polerował go przez cały dzień.
– Mój – powiedział Andre, nawet nie próbując ukryć dumy. – To naprawdę mój samochód. Mój i mojego ojca. Każdy z nas posiada połowę. Ja tę piękną i błyszczącą, a ojciec środek, to, czego nie widać.
– Ale środek też z pewnością jest ważny – rzekła Mali tak przejęta, że nie zrozumiała żartu. Obchodziła samochód w kółko, nie mogąc oderwać od niego oczu. – Wiesz, czuję, że naprawdę należę do twojej rodziny! – oświadczyła ze śmiechem.
– Oczywiście, że należysz, ale nie myśl, że jesteśmy milionerami!
Spojrzała na niego ze złością.
– Do diabła, uważasz, że zależy mi na pieniądzach? Jak się do tego wsiada?
Pomógł jej usadowić się na miejscu obok kierowcy.
– Panie Jezu! – szeptała Mali przejęta. – Co za widok! Jakbym posiadała cały świat!
Wydała z siebie przenikliwy krzyk radości, który z pewnością zbudził wszystkich śpiących jeszcze gości hotelowych. Andre włączył silnik i samochód potoczył się w dół ulicy.
Kiedy okrążali rynek, Mali trzymała się kurczowo i wrzeszczała z radości.
– Musimy jeszcze wstąpić do biura Nette! – zawołał Andre, żeby ją przekrzyczeć. – Mam od niej odebrać ważne papiery.
Nette jednak w biurze nie było. Nikt nie wiedział dlaczego. Panna Mikalsrud opuściła dotychczas tylko dwa dni podczas wszystkich lat pracy w magistracie. Raz, kiedy umarła jej matka, i drugi raz, kiedy matkę chowano.
– Może wypiła za dużo wina? – powiedziała Mali złośliwie, gdy wyszli na ulicę.
– Nie, Nette piła bardzo umiarkowanie.
– Musiała zaspać.
– Sądzę, że ona nie należy do ludzi, którzy mogą zaspać.
– Nie. Ale też nie należy do ludzi, którzy chodzą po restauracjach – powiedziała Mali. – Widocznie nawet tego było jej za wiele. Musisz koniecznie mieć te papiery?
Andre poczuł się nieprzyjemnie.
– Niekoniecznie. Wiem przecież, co w nich jest. A zresztą ten manuskrypt jest twój. Dostaniesz goi jeszcze mały medalion, który należał do twojej matki. Nie, papiery nie są mi potrzebne, ale…
Wahał się.
– Nie chcesz wyjechać, dopóki się z nią nie zobaczysz, prawda?
– No właśnie. Czy możemy poświęcić trochę czasu i pojechać do niej, żeby zobaczyć, co się stało?
– Zasuwaj! – oświadczyła Mali, a Andre pomyślał, że będzie musiał popracować nad jej językiem. Nie powinna wyrażać się tak prostacko.
Chociaż czy to jego sprawa?
Ale z drugiej strony, jeśli to nie jest jego sprawa, to czyja? Mali jest przecież całkiem sama na świecie.
– No, i jak się czujesz jako osoba, która odnalazła rodzinę? – zapytał przyjaźnie.
Roześmiała się głośno i niezbyt elegancko.
– O, chciałabym poznać was lepiej, zbliżyć się do was po pierwszych ceregielach. Jesteśmy na miejscu, ona tu mieszka – powiedziała, kiedy Andre zatrzymał samochód.
Weszli na górę i zapukali do drzwi.
Nikt nie otwierał.
Spoglądali po sobie niepewnie.
– Czyżby nie było jej w domu? – zapytał Andre.
– Nie wygląda na to.
– Nie słyszy nas? Może jest chora?
Andre zapukał mocniej, a Mali wołała Nette po imieniu. Na piętrze niżej jakieś drzwi otworzyły się szeroko i pokazały się sylwetki ciekawskich. Wtedy Mali krzyknęła:
– Wynoś się stąd, przeklęty podglądaczu! Nie masz tu nic do roboty!
– Ależ, Mali – jęknął Andre wstrząśnięty.
– Nie mogę znieść tych cholernych bab. Wszędzie ich pełno!
Drzwi na dole zatrzasnęły się z hałasem.
Andre ujął klamkę, ale mieszkanie Nette było zamknięte na klucz.
– I co teraz zrobimy? – zastanawiał się.
– Z pewnością wyszła na chwilę załatwić jakąś sprawę – uspokajała Mali.
– Chyba masz rację. Powinniśmy już iść, czeka nas dzisiaj daleka droga.
Mimo to nie mógł się zdecydować, wciąż nie pojmował, co się mogło stać.
– Spójrz tutaj – powiedziała Mali, pochylając się nad podłogą. – Mówisz, że nie była pijana?
Nić w kolorze kości słoniowej zaczepiła się o drzazgę w zniszczonym progu. Andre podniósł ją i poszedł do okna.
– Nette miała wczoraj na sobie suknię takiego właśnie koloru. Co to, na Boga…?
– Lecę po dozorcę! – zawołała Mali. – To jest czynszowa kamienica, więc…
Zniknęła na schodach, zanim zdążyła dokończyć.
Drzwi naprzeciwko uchyliły się i na korytarz wyjrzała para ciekawskich oczu. Andre czekał, nie mógł zrozumieć, co się takiego mogło stać. Martwiło go to bardzo, ale nic nie mógł wymyślić. Wszystko było takie zagadkowe i niepojęte.
Wkrótce na dole rozległ się stanowczy głos Mali, a potem kroki dwojga ludzi idących po schodach. Mali przyprowadziła milczącego, melancholijnego człowieka, który skinął głową w stronę Andre i wsunął klucz do zamka.
W przedpokoju nie było nikogo, ale na podłodze zauważyli ślady krwi. Andre zawołał w głąb mieszkania.
Zdawało im się, że słyszą stamtąd cichy głos, pobiegli zatem do salonu, czyściutkiego i wysprzątanego, jak można było oczekiwać w mieszkaniu Nette. Zajrzeli do kuchni, lecz tam także nie było nikogo. Zatrzymali się przed jeszcze jednymi zamkniętymi drzwiami.
– Wejdź, Mali – mruknął Andre.
Mali zapukała i uchyliła ostrożnie.
– Ona jest tutaj – rzekła ochrypłym głosem. – Chodź!
Nette leżała na łóżku, wciąż ubrana w wieczorową suknię. Była trupio blada, na głowie miała mokry ręcznik z plamami krwi.
– Ja… nie mogę… – wykrztusiła.
– Leż spokojnie! – zawołał Andre i ujął ją za rękę. – Co się stało?
Nette przesłoniła dłonią twarz i jęknęła zbolałym głosem.
– Nie wiem. Wczoraj wieczorem… Ktoś był na schodach. Napadł na mnie. Straciłam przytomność. Ocknęłam się w nocy, na podłodze… Jakoś udało mi się dotrzeć do łóżka. Nie byłam w stanie…
– Oczywiście – szepnął Andre. – Zaraz sprowadzę lekarza.
– Nie, już mi lepiej. Właściwie czuję się już zupełnie nieźle.
– Ale nie wyglądasz dobrze.
Zwrócił się do dozorcy.
– Jest tu w pobliżu jakiś doktor?
– Jest, w domu obok.
– Przyprowadź go tutaj. Natychmiast! A ty, Mali, pomóż się Nette przebrać. Tylko ostrożnie. Niewykluczone, że ona ma wstrząs mózgu. Ja zaczekam w salonie.
Mali skinęła głową i Andre wyszedł.
Wygląda na to, że będzie to podróż z przeszkodami, pomyślał. Bogu dzięki, że nikt na nas nie czeka.
Gdy dozorca wrócił z lekarzem i z policjantem, którego wezwał z własnej inicjatywy, Nette miała już na sobie swoje codzienne ubranie, Mali pomogła jej się umyć i uczesać, a sama posprzątała w pokoju. Młodej osobie zdawało się sprawiać przyjemność to, że może być przydatna.
Doktor zbadał Nette Mikalsrud, a policjant zadał w tym czasie kilka podstawowych pytań. Andre i Mali mogliby już właściwie pojechać, ale nie robili tego. Chcieli poczekać, aż wszystko się wyjaśni.
Nie, Nette nie ma wrogów. Nie, nic z mieszkania nie zginęło. Tylko klucz zniknął.
Wtedty dozorca poinformował, że dzieci znalazły dziś rano jakiś klucz i że to był właśnie klucz od mieszkania pani Mikalsrud. Leżał na dole, przy drzwiach wejściowych. Nette otrzymała go z powrotem.
Policjant pisał i pisał. Doktor oświadczył, że Nette nie powinna przez kilka dni chodzić do pracy.
– Ale ja nie mogę… – zaprotestowała. – Ja nigdy przedtem…
– Nikt nie jest niezastąpiony – przerwał jej doktor. – Na razie nic nie wskazuje na wstrząs mózgu. Jest pani w szoku, najzupełniej oczywistym po tym, co się stało, i dlatego ma pani problemy z poruszaniem się. Powinna pani odpocząć przez kilka dni, oderwać się od pracy.
– To znaczy, że mam tu leżeć i rozpamiętywać to, co się stało? Taka perspektywa wydaje mi się najgorsza.
Przerwał im Andre.
– W żadnym razie nie chciałbym zostawić tu panny Mikalsrud samej. Nie wiemy, dlaczego została napadnięta, więc nie wiemy też, czy atak się nie powtórzy.
– To prawda – poparł go policjant.
– Panna Mali i ja musimy dziś wyjechać i nie możemy opiekować się chorą. W żadnym jednak razie nie chciałbym zostawić jej samej. Co by pan powiedział na to, doktorze, żeby panna Mikalsrud pojechała z nami? Myśli pan, że zniosłaby dłuższą podróż samochodem?
Lekarz popatrzył na niego zamyślony.
– Czy to pański samochód stoi tam na ulicy?
– Tak.
– Wygląda na bardzo wygodny. No i jak powiedziałem: Cios trafił na tyle nisko, że nie spowodował wstrząsu mózgu. Ale co na to sama panna Mikalsrud?
– Pojechałabym bardzo chętnie.
– Będziesz mogła siedzieć z tyłu, oparta na poduszkach, wygodnie – przekonywał ją Andre ożywiony. – Czy to nie najlepsze rozwiązanie? – zwrócił się do policjanta i do lekarza.
Obaj kiwali głowami na znak, że i oni tak sądzą.
– To nawet bardzo dobrze, że panna Mikalsrud zniknie na jakiś czas z niebezpiecznej strefy – powiedział policjant. – A my tymczasem poszperamy tu trochę.
Nette uśmiechała się blado.
Mali nie powiedziała ani słowa. Ja w każdym razie będę siedziała na przedzie, pocieszała się w duchu.
Znaleźli się w Gaudalen.
Pogoda była wspaniała, nie mogli sobie wymarzyć lepszej. Tylko że, oczywiście, wyjechali z Trondheim zbyt późno. Andre domyślał się, że tego dnia do Alvdalen nie dojadą.
To zaś komplikowało sytuację. Gdzie przenocują? Tereny przygraniczne przeważnie porastały lasy, osady ludzkie zdarzały się rzadko i były niewielkie. On nie wiedział o żadnej gospodzie w tej okolicy, panie też nie.
Droga wiła się malowniczo wśród lasów i pokrytych kwieciem skalnych rozpadlin, wśród kwitnących łąk i zarośli. Poniżej drogi płynęła rzeka, Gaula.
Trakt nie był może zbyt równy, lecz uroda krajobrazu wynagradzała niewygodę.
Mali entuzjastycznie zachwycała się wszystkim.
Zachwyt Nette nie był aż tak wielki. Samochód podskakiwał na wybojach, ból rozbitej głowy stawał się powoli tak intensywny, że prawie nie do zniesienia. Ale nie chciała się skarżyć. Zabrali ją przecież ze sobą, bo się o nią martwili. I choć słuchała szczebiotu Mali i wesołych odpowiedzi Andre z zazdrością, że nie może w tym uczestniczyć, to wiedziała, że myślą o niej z troską.
Andre zatrzymał się niedaleko samotnej zagrody, tuż przy drodze.
– Może tu powinniśmy zapytać o Nordlade?
Panie uznały, że to dobry pomysł. Andre wyskoczył z samochodu i poszedł ścieżką ku obejściu.
Mali odwróciła się.
– Jest ci tam wygodnie?
– Dziękuję, bardzo wygodnie – uśmiechnęła się Nette blado. – Ale mimo tych wszystkich poduszek zdrętwiałam jak drewno.
– Ja też. A poza tym powinnam zejść nad rzekę, w te zarośla. Pójdziesz ze mną?
Dzięki ci, Panie, za takie bezceremonialne dziewczęta, pomyślała Nette. Ta sprawa bowiem martwiła ją już od dawna.
Pomagając sobie nawzajem, zeszły w dół, na brzeg rzeki.
Najgorsze, że ona jest taka sympatyczna, myślała Nette, kiedy wracały, każda zza swojego krzaka. Chciałabym jej nie lubić, chciałabym być zazdrosna, ale nie umiem. Jedyne, co odczuwam, to smutek i żal. Ona ma szanse zdobyć jego serce. Ja nie.
Ale ja mogę wiele dla niego zrobić. Mieć w nim przyjaciela. Pomagać mu na różne sposoby. Właściwie to przyjaźń jest cenniejszym uczuciem, bo trwa dłużej niż przelotne zakochanie.
Próby pocieszania się na niewiele jednak się zdały. Mimo wszystko odczuwała ból.
Andre wrócił do samochodu równocześnie z paniami.
– Minęliśmy już Nordlade – oświadczył. – Ujechaliśmy jakieś dziesięć kilometrów za daleko. Jak uważacie? Powinniśmy zawrócić, czy załatwimy tę sprawę w drodze powrotnej?
Nette spoglądała na słońce.
– Zaczyna się robić późno.
– Tak – zgodziła się Mali. – Jedziemy dalej!
– Ja też tak myślałem – uśmiechnął się Andre. – Ale jeśli panie zechciałyby na mnie zaczekać, to pójdę za waszym przykładem.
Zniknął w zaroślach nad rzeką.
Wkrótce wszyscy wrócili na swoje miejsca w samochodzie.
– Jeśli wszyscy się wysiusiali, to możemy chyba wyruszyć w dalszą drogę – oświadczyła Mali.
– Mali! Tak nie wypada! – upomniała ją Nette, ale cała trójka wybuchnęła śmiechem.
Mali była w znakomitym humorze i śpiewała podczas jazdy. Repertuar nie był zanadto wyrafinowany i Andre musiał w końcu przerwać koncert.
Nette powiedziała:
– Nie miałam możności zajrzeć do tego manuskryptu. Nasza podróż napotyka tysiące przeszkód.
– No właśnie, a ja obiecałem Mali, że jej po drodze opowiem o Ludziach Lodu. Skoro jedziemy wszyscy, to opowiem wam obu. Ale uprzedzam, to będzie bardzo długa historia.
– To będzie też długa podróż – powiedziała Mali. – A skoro nie chcecie słuchać mojego wytwornego repertuaru, to możemy posłuchać opowieści.
Andre i Nette roześmiali się. Mali umiała znaleźć słowa, które świadczyły, że mimo braku wykształcenia ma w sobie sporo delikatności, a także sporo poczucia humoru.
– Byłoby wspaniale, gdybyś chciał opowiedzieć, Andre – potwierdziła Nette, z przyjemnością wymawiając jego imię. – A przy okazji, czyście zwrócili uwagę, że przez całą drogę nie spotkaliśmy ani jednego samochodu?
– Owszem, ale to chyba nic dziwnego na tych wiejskich drogach – odrzekł Andre. – Po drodze z Christianii do Trondheim też spotkałem ich niewiele. Za to tutaj spotykamy więcej fur.
– O, niestety! – prychnęła Mali.
Te konne wozy stanowiły dla nich poważny problem. A szczerze mówiąc, to oni stanowili poważny problem dla woźniców. Trzeba było dużo czasu, żeby przestraszony przez samochód koń się uspokoił. Drogi też nie były obliczone ani na ruch samochodowy, ani na wyprzedzanie się pojazdów. Często bywało, że musieli kilometrami wlec się jak ślimak za jakąś furą, nim znalazło się szersze miejsce, w którym mogli przejechać obok wystraszonego konia i rozwścieczonego gospodarza.
Andre zaczął opowiadać. Najpierw chciał przedstawić dzieje Ludzi Lodu, rzecz jasna, bardzo zwięźle, w najogólniejszym zarysie. Uważał, że Nette również zasługuje na to, by poznać tę Historię, mimo że nie należy do rodu.
Jeśli jednak sądził, że obie jego towarzyszki będą uśmiechać się sceptycznie, słuchając o tych wszystkich ponadnaturalnych zjawiskach, to się bardzo mylił. Być może sprawiało to jego własne przekonanie o prawdziwości wszystkiego, o czym opowiadał, jego własna wiara, lecz obie panie słuchały z najwyższą uwagą i w skupieniu, czasami tylko rozlegał się okrzyk niedowierzania lub przerażenia, gdy mówił o jakichś szczególnie dramatycznych wydarzeniach.
Mali wielokrotnie przerywała:
– Jezu, czy ja też jestem z Ludzi Lodu?
Nette zaś siedziała w milczeniu i pragnęła także być jedną z nich.
– Zaczynam pojmować, dlaczego taką ważną sprawą było odszukanie Christera Gripa i jego potomstwa – rzekła, gdy Andre zbliżał się powoli do końca długiej opowieści.
– Tak – potwierdził. – Spójrzcie, jak tu ładnie!
Znajdowali się teraz w głębi terenów leśnych, a okolica stawała się coraz bardziej pofałdowana. Andre kontynuował swoją opowieść:
– Musimy wiedzieć, czy w tej gałęzi rodu nie ma dotkniętych lub obciążonych. To jest ważne także dlatego, że na wypadek, gdyby Tengel Zły miał się przebudzić, my musimy trzymać się razem. A poza tym tyle innych niebezpieczeństw czyha na Ludzi Lodu!
Nawet sobie nie zdawał sprawy, jak dalece pod tym względem ma rację.
– No, a teraz mogę przejść do manuskryptu, który spisała babka Mali, Gerd Svensdatter – oświadczył. – Jesteście w stanie wysłuchać jeszcze i tej opowieści?
– Jesteśmy! Oczywiście, że tak! – wołały jedna przez drugą.
Przy każdym ruchu Nette odczuwała nieznośne rwanie w karku, a ból głowy był już tak intensywny, że wzrok jej się mącił. Nie chciała jednak stracić ani fragmentu opowiadania.
Andre opowiedział wszystko tak dokładnie, jak zapamiętał, całą historię o dziewicach z Vargaby.
– Szkoda, że nie czytacie tego same – westchnął. – Moja opowieść jest sucha i nieciekawa. Musicie obie wrócić jeszcze raz do manuskryptu. Zwłaszcza że on jest twój, Mali.
Ach, dla mnie z pewnością nie będzie żadnego „jeszcze raz”, pomyślała Nette. Jestem osobą postronną, a podróż wkrótce się skończy.
Obie uważnie słuchały legendy o dziewicach z Vargaby. Kiedy Andre skończył, długo milczały, chciały wchłonąć w siebie wszystko, pojąć do końca znaczenie legendy. Zaczynał zapadać zmierzch, las stawał się ponury.
Opowieść z odległej przeszłości napełniła wszystkich smutkiem i melancholią. Nastrój w grupie był jednak nadal znakomity. Nette nie dawała poznać, jak bardzo cierpi z powodu bólu głowy, a Andre nawet słowem nie wspomniał, jak bardzo jest głodny.
Pierwsza dała za wygraną Mali.
– Czy nie zbliżamy się do jakiejś osady? Zdrętwiałam jak kłoda drewna od tego siedzenia w samochodzie, a poza tym głodna jestem jak wilk.
– Chyba wszystkim dolega to samo – mruknął Andre. – Gdybyśmy niedługo znaleźli jakieś miejsce, w którym można by się zatrzymać na noc, nie będę miał nic przeciwko temu. Wkrótce będziemy też potrzebować benzyny.
Mali zadrżała.
– To by było straszne, gdyby zabrakło benzyny i przyszło nam siedzieć w nocy pośrodku czarnego lasu. A potem resztę drogi pokonywać piechotą.
– Zdaje mi się, że widzę w oddali jakieś zabudowania – powiedziała Nette po chwili.
Tak rzeczywiście było i wkrótce wjechali do centrum niewielkiej osady.
– Hura! – wrzasnął Andre. – Ale gdzie my właściwie jesteśmy?
Zapytali pierwszego napotkanego człowieka. No tak, znajdowali się w Roros.
– Mój Boże – westchnął Andre. – Z Więc i tutaj w końcu dotarłem!
– A może należałoby zaopatrzyć się w mapę? – poradziła Nette.
– Ta, którą mam, nie obejmuje terenów tak daleko na wschód. Znajdziemy teraz jakiś nocleg i tam wypytamy o dalszą drogę.
Wszyscy byli zgodni, że tak właśnie należy zrobić. Znaleźli prostą, lecz wygodną i czystą gospodę. Panie zaproponowały, że wezmą wspólny pokój, żeby Andre nie musiał tyle płacić.
Raczej Nette, pomyślał Andre. Ale przecież ona otrzyma zwrot swoich pieniędzy do ostatniego grosika, nieoceniona przyjaciółka i pomocnica!
Podano im obiad w bardzo prosto urządzonej izbie jadalnej, duże porcje gulaszu z chlebem. Nic takiego, co można by uzupełnić butelką wina, choć bardzo dobre. Domowej roboty piwo też smakowało wybornie.
– Nette, ty jesteś kredowobiała! – zmartwił się Andre.
– O, nic strasznego – odparła lekko. – Po prostu lekki ból głowy.
– Lekki ból głowy? Wprawdzie pytałem cię od czasu do czasu, jak się czujesz, ale powinienem mieć więcej rozumu i wiedzieć, że bardzo cierpisz, nie zadowalać się twoimi: „Dziękuję, dobrze”. Droga przyjaciółko, musisz się czuć okropnie, widzę przecież, że każdy ruch głowy sprawia ci ból! Mali, czy możesz przynieść moją apteczkę? Jest w bocznej kieszeni walizki. A z boku leży mały pakiet. Przynieś także i to. Proszę, to klucz do mojego pokoju.
Mali pobiegła bez zwłoki, szczerze pragnąc pomóc Nette i dumna, że Andre ma tyle zaufania dla wychowanki domu dziecka.
Gdy tylko zniknęła, Andre ujął ręce Nette.
– Tak mi przykro z powodu mojej lekkomyślności – powiedział serdecznie.
– Ależ skąd, jesteś bardzo miły – próbowała protestować.
– Nie, zbyt wiele uwagi zwracałem na prowadzenie samochodu i na drogę, a zbyt mało na twoje samopoczucie. A tyle jest spraw, o których powinienem z tobą porozmawiać, o Alvdalen i o Mali. W tylu sprawach chciałbym cię prosić o radę.
Nette poczuła ciepło w sercu ze szczęścia. A więc ona ma dla niego znaczenie! On jej potrzebuje!
Nie zdążyli jednak porozmawiać o niczym więcej, bo w drzwiach stanęła Mali, wymachując przyniesionymi rzeczami.
– Spieszyłam się jak mogłam – rzekła zdyszana. – Żebyś nie pomyślał, że grzebię w twoich rzeczach.
– Nigdy by mi nic takiego nie przyszło do głowy – powiedział Andre.
– Możliwe, ale innym zawsze przychodziło – odparła Mali. – Zaufanie to nie jest to, czym człowieka rozpieszczają w domu dziecka.
Andre i Nette wymienili współczujące spojrzenia.
– Wiesz co, Andre – powiedziała znowu Mali i klepnęła go w ramię, aż się zgiął. – Ty jesteś pierwszym przedstawicielem rodu męskiego, do którego ja mam zaufanie. No, ale też my jesteśmy kuzynami!
Nie miał sumienia wyjaśniać tej małej bojowniczce o prawa kobiet, jak odległe jest to ich pokrewieństwo. Trzeba by się cofnąć aż do Tancreda Paladina, by znaleźć wspólnego przodka.
Vetle jest znacznie bliższym kuzynem Mali. To jest pokrewieństwo… liczył pospiesznie w pamięci. No, też nie takie bliskie, Vetle i Mali są kuzynami w szóstym pokoleniu.
Najważniejsze jednak, że wszyscy pochodzą z Ludzi Lodu. Tylko to się liczy. Jeśli, oczywiście, Andre się nie myli w swoich teoriach na temat Havgrima, czyli Christera Gripa. Wciąż przecież nie ma na to żadnego dowodu.
Tylko bardzo głębokie przeświadczenie, oparte na przeczuciu.
– Oooch! – westchnęła Mali zadowolona. – Nigdy w życiu nie było mi tak dobrze!
Andre i Nette rozumieli to znakomicie.
– I tak będzie dalej, no nie?
Andre uśmiechał się, podając proszek przeciwko bólowi głowy Nette, która zażyła lekarstwo z wdzięcznością.
– Co masz na myśli? Z czym będzie tak dalej? Z podróżą? To by chyba było zanadto męczące. Ale jeśli mówisz o zaufaniu, to potwierdzam z radością. Dalej też tak będzie! Nette, czy otrzymałaś odpowiedź na swoje listy? Te w sprawie Petry.
– Nie. To chyba jeszcze za wcześnie.
– Czy to są ludzie, których znasz?
– I tak, i nie. To ojcowie dzieci Petry. Oni powinni wiedzieć o niej najwięcej, bo komu się dziewczyna może zwierzyć, jeśli nie bliskiemu mężczyźnie?
– Czy to także mój ojciec? Chcesz powiedzieć, że wiesz, kim jest mój ojciec?
– To jest tajemnica bardzo dobrze w magistracie strzeżona, ale myślałam, Mali, że ty o tym wiesz.
– Ja? Gdyby tylko wychowawczyni albo ktoś inny w przytułku o tym wiedział, to możesz być pewna, że ja też bym się dowiedziała. Nie. Oni nie mieli o niczym pojęcia.
– O mój Boże – zdumiała się Nette. – Kiedy ja zapytałam mojego przełożonego, kto może być twoim ojcem, sprawiał wrażenie bardzo zakłopotanego i powierzył mi tę informację w największym zaufaniu. Ale ja myślałam, że źródłem informacji jest jego żona, znana plotkara. Wygląda jednak na to, że jest inaczej. Bo gdyby ona o tym wiedziała, całe miasto byłoby natychmiast poinformowane. W takim razie o sprawie wie tylko kilka osób w magistracie? Nigdy bym nie sądziła, że to możliwe.
– Dobra, no ale kim on jest? Powiedz w końcu – domagała się Mali niecierpliwie.
Oni jednak nie mieli dla niej czasu.
– Mówiłaś mi to – zwrócił się Andre da Nette marszcząc czoło. – I to, co znajduje się w papierach, które Vanja przywiozła z Trondheim… Jego nazwisko nigdzie tam nie zostało wymienione. Tylko to, że był człowiekiem dobrze urodzonym i że miał pociąg do kobiet. Vanji szepnął o tym jakiś służący w największym zaufaniu… – Andre potrząsnął głową. – Wysłałaś do niego list przedwczoraj? A drugi list wysłałaś do tego, jak mu tam… On się nazywa Egil Holmsen, prawda? Ojciec dziecka, które uradziło się martwe.
– Tak. Jego nazwisko znajduje się w raporcie. Nietrudno było je odnaleźć.
– Listy zawierające dynamit – powiedział Andre w zamyśleniu. – A potem się zastanawiasz, kto mógł cię zaatakować!
Nette pobladła jeszcze bardziej.
– Myślisz, że to… jeden z ojców dzieci Petry?
– Oczywiście! Dla żadnego z nich nie jest zabawne, żeby mu przypominano grzechy wobec Petry Olsdatter.
– Nazywasz mnie grzechem? – syknęła Mali.
– Nie, nie, przepraszam. Miałem na myśli punkt widzenia tych panów. Oni są przecież żonaci. I jeden, i drugi.
– Tak. A ojciec Mali ożenił się z bardzo bogatą panną i z dobrego domu.
– Co? – rozgniewała się Mali. – Siedzicie tu naprzeciwko mnie i próbujecie mi wmówić, że jestem córką… mordercy? No, bo przecież on o mało nie zabił Nette!
– Uspokój się – powiedział Andre. – Po pierwsze, to mógł równie dobrze być ten drugi, Egil Holmsen. Wyglądał mi on na kogoś, kto jest zdolny do wszystkiego. Teraz jednak myślę, że najlepiej zrobimy opuszczając tę salę. Jedno z nas, nie chciałbym wskazywać palcem, zaczyna mówić zbyt głośno. Zapraszam panie do mojego pokoju. Tam będziemy mogli porozmawiać!
Rozlokowali się jakoś w ciasnym hotelowym pokoiku, Nette na krześle, Andre na skraju łóżka, a Mali po prostu na podłodze. Andre dokończył przerwaną myśl:
– Bogu dzięki, że wyjechałaś z nami, Nette. To była niesłychanie ryzykowna decyzja z tymi listami, czy ty tego nie rozumiesz?
Czuła się skarcona i zbierało jej się na płacz. Andre ją upomniał!
– Zaznaczyłam, rzecz jasna, że zapewniam jak najdalej idącą dyskrecję.
– Tym gorzej! Poinformowałaś ich, że tylko ty wiesz o listach. I że w takim razie łatwo można ci zamknąć usta.
Mali była przygnębiona.
– Czy ktoś zechciałby być tak dobry i powiedzieć mi nareszcie, kto jest moim ojcem?
– Żebyś po powrocie do Trondheim mogła pójść prosto do jego domu i nawymyślać mu? – zapytał Andre chłodno. – Uspokój się. Dowiesz się o wszystkim, jeśli tylko okażesz się godna zaufania.
Mali prychnęła ze złością, ale dała za wygraną. Uświadomiła sobie chyba, że właśnie to zrobiłaby najchętniej: Nawymyślałaby publicznie temu człowiekowi i może nawet rozbiła jego rodzinę swymi oskarżeniami.
Andre wyjął mały pakiecik.
– Mali, to należy do ciebie. Jest to medalion, który twoja matka odziedziczyła po babce. Myślę, że możemy przestać się zajmować ojcami dzieci, a przyjrzeć się temu, żeby trochę uspokoić wzburzone uczucia.
Mali z uroczystą miną rozwijała paczuszkę.
– Jaki piękny! – zawołała, unosząc w górę łańcuszek z medalionem. – Ale… On wygląda na prawdziwy!
– Masz rację, to prawdziwe złoto – potwierdził Andre. – Nordlade musiało być bogatym dworem. Bo nie sądzę, żeby twoja babka dziedziczyła medalion po swojej matce. Dorotea pochodziła przecież z Alvdalen, była córką Havgrima i Kajsy z Vargaby. Nie stać ich było na taki klejnot.
Nette zastanawiała się nad czymś w skupieniu.
– Przypominam sobie tę wieś, którą mijaliśmy po drodze – powiedziała po chwili. – Tę wieś, gdzie jakoby ma się znajdować dwór Nordlade. To nie była zamożna okolica!
– No, ja też pamiętam – potwierdziła Mali. – Jakieś nędzne, na wpół zapadłe ruiny nad rzeką, no nie? I w górze, na halach.
Mali mocowała się z zameczkiem medalionu, poprosiła nawet Andre o nóż i w końcu otworzyła. Zdumiona wpatrywała się w leżący tam lok włosów.
– Moja prababka miała dużo jaśniejsze włosy niż ja, jak widzę. Na wieczku jest jakiś napis… „Petra Eriks. Nordlade, 1829”. No tak. Chyba rzeczywiście jest mój. Ten medalion.
– Oczywiście, że jest twój – potwierdziła Nette. – I jest niezwykle piękny.
Mali znowu wzięła nóż i czubkiem stukała lekko w krawędź medalionu.
– Wygląda mi na to, że tam jest jeszcze drugie wnętrze pod tym, w którym są włosy.
– Możemy zobaczyć? – zapytał Andre.
Trzy głowy pochyliły się nad maleńkim przedmiotem. Nette nie widziała prawie nic, ale nie chciała się do tego przyznać. W żadnym razie nie chciała używać lorgnon.
– Rzeczywiście – stwierdził Andre. – Przegródka, w której ulokowano włosy, to tylko połowa medalionu.
Złota płytka pod włosami ustąpiła pod naciskiem noża, a kiedy ją wyjęli, zobaczyli drugą część wnętrza medalionu.
– Co to? – szepnęła Mali. – Co to jest?
Nette ściągnęła brwi.
– Maleńki kawałeczek jakiegoś… korzenia? Czy to możliwe?
Drobne, kosmate korzonki porastały ciemnobrązowy równo odcięty kawałek dziwnego korzenia – krótką, wąską odnóżkę.
Andre gwałtownie chwycił medalion i przyciągnął do siebie. Panie ze zdumieniem przyglądały się jego rozgorączkowanej twarzy. Po chwili odłożył klejnocik i wstał.
– Nie dotykajcie tego – powiedział bez tchu. – Nie ruszajcie medalionu! Zaczekajcie chwileczkę!
Otworzył walizkę i wyjął z niej sporą paczkę.
– Moja matka uznała, że powinienem wziąć to ze sobą. Uważałem, że to śmieszne, ale, Bogu dzięki, zabrałem.
Ostrożnie wydobył z paczki jakiś dziwaczny przedmiot.
– Matko Boska, co to takiego? – zawołała Mali.
– Alrauna – odparł Andre. – Amulet, który chroni Ludzi Lodu. Opowiadałem wam o nim.
– Co? Masz alraunę przy sobie? Nie mówiłeś.
Przysunął amulet do medalionu, ostrożnie i wolniutko, porównywał…
– Jezu! – zawołała Mali półgłosem. – Pasuje! Ten mały został odcięty od większego! W tym miejscu.
Andre wstał i długo głęboko oddychał.
– Twoja prababka odziedziczyła medalion po swoim dziadku, Havgrimie. To znaczy po Christerze Gripie! Tu na stole leży dowód! Witaj wśród Ludzi Lodu, Mali!