ROZDZIAŁ V

– Powinni już być z powrotem – powiedziała Barbro i skuliła się obejmując rękami kolana.

Havgrim spoglądał ze współczuciem na jej wychudłe ramiona i całą kaleką sylwetkę. Życie w biedzie i niedostatku, ciężka praca i samotność, wszystko to odbiło się fatalnie na jej organizmie.

Uniósł głowę.

– Posłuchaj! Tym razem to nie ptak. Ale też i nie nasi panowie.

– Masz rację – zgodziła się Barbro po chwili nasłuchiwania. – To jakieś dziewczyny przywołujące kozy i owce. Tak, kozy. Poznaję po sposobie, w jaki to robią. Trzeba panu wiedzieć, że jest różnica w przywoływaniu kóz i owiec.

Havgrim kiwał głową.

– Nie spodziewałem się, że spotkamy tu ludzi – mruknął.

– Naprawdę? – zapytała Barbro i spojrzała mu w oczy. – W ciągu ostatniej godziny też nie?

Głęboko wciągnął powietrze.

– Trudno zaprzeczać, wiemy przecież oboje, gdzie się znajdujemy, prawda?

– Oczywiście, ale proszę się nie bać. ››One‹‹ nigdy mi nic złego nie zrobiły. A mieszkańcy osady to gościnni, pracowici chłopi. Muchy by nie skrzywdzili.

– Powiadasz, że tobie ››one‹‹ nic złego nigdy nie zrobiły, ale ty jesteś bezbronną kobietą o czystym sumieniu. My jednak jesteśmy mężczyznami. Co z nami się stanie?

Wzruszyła ramionami.

– Myślę, że nic. Nie trzeba wierzyć w przesądy i gusła. To tylko takie gadanie, nic więcej. Historie, żeby straszyć łatwowiernych.

Mówiła tak, jakby chciała przekonać samą siebie.

Nawoływania przybliżały się. Słyszeli czyste młode głosy, cudownie rzeczywiste i ziemskie w tej ponurej i przerażającej atmosferze.

– Idą w naszą stronę – stwierdził Havgrim.

W lesie na zboczu można było widzieć białe nieduże plamy, turlały się niczym koraliki w dół po kamienistym zboczu. Kozy popędzane przez dwie młode dziewczyny.

Jednocześnie po przeciwnej stronie wyłoniło się z lasu dwóch mężczyzn. Na widok kóz i dziewcząt stanęli jak wryci.

Pasterki stanęły także. Spoglądały na obcych, zebranych w dole na polance, ujęły się za ręce, jakby chciały dodać sobie nawzajem odwagi, i nie spuszczały wzroku z przybyszów.

– A niech mnie d… – zaczął Diderik, ale przypomniał sobie o obecności duchownego i zamilkł. – Tamta, z oczyma jak gwiazdy… To prawdziwe zjawisko!

Miał na myśli Kjerstin, tę nieśmiałą i spokojną. W jego oczach pojawił się błysk podniecenia i zadowolenia zarazem, który Havgrim pojmował bezbłędnie.

Usłyszeli głębsze tony dzwonków i z lasu wyłoniło się stado krów, a za nimi jeszcze jedna dziewczyna. Ona także była niezwykle pociągająca.

– Wygląda na to, że w Vargaby nadal mają bardzo ładne dziewice – powiedział Diderik, bo nikt już nie żywił wątpliwości, gdzie się znaleźli.

Słysząc jego słowa pan Natan drgnął i jakby się skulił. Diderik pojął, że wyraził się niewłaściwie. Ale wszystkie trzy panny były bez wątpienia z tego świata. Policzki miały zarumienione od biegania po lesie, we włosach sosnowe szpilki, a przyspieszone oddechy i onieśmielenie dodawały im wdzięku. Naprawdę przyjemnie było na nie patrzeć.

Minęło sporo czasu, zanim padły pierwsze słowa. Ten, który miał najwięcej doświadczenia w uwodzicielskim gadaniu, zajęty był teraz obserwowaniem trzech nieznajomych. Oczywiście od pierwszej chwili wiedział, którą wybierze na początek, ale i dwie pozostałe zasługiwały na uwagę. Na przykład ta z opadającą na czoło grzywką, jasnymi warkoczami, z tym rozmarzonym, tęsknym spojrzeniem… Stanowiła z pewnością łatwą zdobycz. Albo tamta wysoka, taka dumna! Wyglądała na najmłodszą, lecz odważnie patrzyła obcym w oczy. Tę najtrudniej byłoby sobie podporządkować. Ale Diderik znał się na rzeczy i takie zadanie go bawiło. Dlaczego mieliby na złamanie karku pędzić do Harjedalen i do Norwegii? Dlaczego by nie zostać tu jakiś czas i nie wziąć tego, co samo wchodzi w ręce?

Kajsa czuła, że kręci jej się w głowie, kiedy tak stała i przyglądała się obcym. Ludzie tutaj? W jej lesie? Jakaś stara kobieta, kapłan, poznawała to po kołnierzyku i czarnym płaszczu, pastor kościoła w Alvdal też się tak ubierał. I jeszcze jacyś dwaj panowie, obaj dość młodzi. Jeden sprawiał wrażenie człowieka obdarzonego poczuciem humoru, w jego oczach pojawiały się wesołe błyski, bardzo przystojny mężczyzna o jasnych włosach i brodzie. Drugi natomiast, jeszcze młodszy, budził w niej lęk. Miała wrażenie, że stara się ukryć swoje myśli i uczucia pod kamiennym wyrazem twarzy. Jakiż był urodziwy, z tymi czarnymi włosami przy jasnych oczach! Chociaż, prawdę powiedziawszy, wydawał jej się okropnie nieprzystępny!

Drobna starsza kobiecina wyglądała sympatycznie. Obcy mieli aż trzy konie. Pomyśleć, że ktoś może być taki bogaty!

Czy powinna zawrócić i uciec w las? Zabrać ze sobą swoje towarzyszki i biec co tchu do domu? Z trudem się opanowywała, bo nogi drżały w przemożnej chęci ucieczki. Czuła, że dzieje się coś niebezpiecznego, nie mogły tak tutaj stać wszystkie trzy. Coś trudnego do określenia zatrzymywało ją w miejscu, a jednocześnie serce przepełniał jakiś nowy, nie znany dotychczas lęk.

Chociaż, czy taki całkiem nowy i nie znany? To był ten sam lęk, który odczuwała od samego rana. Że las jest zaczarowany. Że wszystko stało się inne i przerażające.

Zdawało jej się, że stoją tak i patrzą na siebie od niepamiętnych czasów, choć w rzeczywistości minęła co najwyżej minuta, aż Kjerstin przerażona krzyknęła i zaczęła uciekać co sił w nogach. Widok obcych był czymś strasznym dla dziewczyny, która nigdy nie odważyła się nawet pójść do kościoła w Alvdalen i która nigdy nie widziała niczego poza Vargaby i bezkresnymi lasami wokół osady. Natrętne, niedwuznaczne spojrzenia Diderika Swerda przerażały ją śmiertelnie. Nie rozumiała ich, wiedziała jedynie, że są bardzo niebezpieczne.

Jej zachowanie sprawiło, że również Kajsa rzuciła się do ucieczki. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, pomknęła w dół po zboczu niczym ścigane zwierzę.

– Hej, zaczekajcie! – krzyknął za nimi władczy męski głos. One jednak uznały, że głos ten brzmi groźnie, i uciekały jeszcze szybciej.

Britta stała niezdecydowana.

– Sami do tego doprowadziliście! – powiedziała z naganą do ludzi stojących na polanie. – Dopilnujcie tu moich bydląt, to ja spróbuję sprowadzić dziewczyny z powrotem.

I ona także zniknęła we mgle, która coraz szczelniej otulała ziemię.

– Cóż za dialekt! – zawołał Diderik. – Mimo wszystko można zrozumieć. Chodźcie, moi panowie. Musimy uspokoić te biedaczki.

Wskoczył na konia, pastor poszedł za jego przykładem. Havgrim wahał się.

– Idź i ty – powiedziała Barbro. – Dziewczęta będą potrzebowały wsparcia przyzwoitego człowieka.

– Pan Natan przecież pojechał. A poza tym czy mogę cię tu zostawić samą ze zwierzętami?

– Myślę, że wszystkie drapieżniki rozpierzchły się przerażone – odparła. – Pospiesz się, będziesz im potrzebny.

Skinął głową i wskoczył na siodło.

Barbro patrzyła w ślad za nim, ale wkrótce i on zniknął we mgle. Kobieta z rozgoryczeniem potrząsała głową. Powinnaś byłaś siedzieć w domu, Barbro! Ty, która tyle wiesz o starym podaniu. I która znasz jego dalszy ciąg. Powinnaś być mądrzejsza!

Wyprostowała swoje zgarbione plecy. I jeżeli się za bardzo nie mylę, myślała, to jest tu ktoś jeszcze, kto zna dalszy ciąg…

W gęstej mgle trzej mężczyźni rozeszli się na różne strony.

Diderik Swerd prowadził konia w górę po zboczu, ale nie widział żadnego śladu dziewcząt. Niech to diabli, one znają ten las na wylot. Ale znajdzie je, nie da za wygraną! Chciał je zobaczyć! Przede wszystkim tę niesłychanie piękną, która uciekła pierwsza. Spłoszona jak łania. I tamtą małą z tańczącymi warkoczami także…

Po chwili wstrzymał konia. Zobaczył coś przed sobą. Coś się poruszało. Zatrzymał się i wytężył słuch.

Znajdował się w niewielkiej kotlinie, reniferowy mech porastał tu zbocza i pnie rzadko rosnących, prostych sosen. Mgła, a może to nisko wiszące chmury, przepływała nad ziemią, tworząc dziwne, czasami wręcz niesamowite formacje pomiędzy sosnami.

Coś tam chyba jest… Tam, na prawo od niego, otulone zasłoną mgły tak szczelnie, że nie mógł rozróżnić, co to. Zwierzęta? Ludzkie istoty? Dziewczęta?

Nie, dziewczęta nie były ubrane tak jak te dziwne, trudne do określenia cienie. Ich proste sukienki były kolorowe, nosiły też pasiaste fartuchy i barwne chusty na ramionach.

Ten czy też ci, którzy ukrywali się przed nim, musieli mieć na sobie odzienie z brązowych lub szarych skór, włosy powiewały na wietrze…

A może się po prostu mylił? Potrząsnął głową, by odzyskać ostrość wzroku. Obraz zniknął. Widocznie powykrzywiane drzewa sprawiły, że coś mu się przywidziało.

Wielki nur odezwał się znowu. Czyżby Diderik znajdował się w pobliżu jeziora? Nie, to niemożliwe. Jezioro jest dokładnie w odwrotnym kierunku. I wtedy znowu głos zawołał kogoś po imieniu. Diderik westchnął. Jeśli to nur, pomyślał, to może i ja jestem ptakiem. Założyłbym się o własną duszę, że to głos kobiecy. ››Vret Joooar!‹‹ niosło się po lesie.

Nagle rozległ się głuchy dźwięk, jakby coś ciężkiego spadło z łoskotem, ale tak głośno, że i Diderik, i koń drgnęli przestraszeni. Tym razem to na pewno był ptak, ale jego krzyk brzmiał jak złowieszczy chichot.

Potem znowu zaległa cisza.

A jednak daleko we mgle coś się poruszało i z głębi lasu znowu nadeszło to żałosne wołanie jak jakieś nierzeczywiste, pozaziemskie echo.

Żeby tak pan Natan tutaj był!

Nie zastanawiając się Diderik zawrócił konia i pognał na łeb na szyję do miejsca spotkania.

Pan Natan już wrócił. Był blady, usta zaciskał tak, że została tylko cienka kreska, i nie chciał nic powiedzieć.

To Havgrim odnalazł dziewczęta. Dwie młodsze starały się uspokoić Kjerstin, która siedziała skulona na mchu i szlochała rozpaczliwie. Kiedy Havgrim nadjechał, próbowała uciec, ale przyjaciółki ją powstrzymały.

Zeskoczył z konia.

– Nie bójcie się, nie chcemy zrobić wam nic złego – rzekł krótko, a w jego oczach nie było wrogości. Wrogości chyba w nich nigdy nie było, czasami stawały się tylko nieprzeniknione, żeby nikt nie mógł dostrzec, co dzieje się w duszy Havgrima. – Chodźcie teraz ze mną na polanę, inni tam na nas czekają i tam też są wasze zwierzęta – przekonywał. – Panienka, która wygląda na bardzo zmęczoną, może jechać w siodle. Ja konia poprowadzę za uzdę.

Kjerstin przyjrzała mu się zapłakanymi oczyma i uznała, że można mu zaufać. Pomógł jej dosiąść konia i wszyscy czworo mogli jechać. To znaczy jechała tylko Kjerstin; Kajsa i Britta rywalizowały o to, która pójdzie bliżej Havgrima, bo obie poczuły do niego sympatię.

– Naprawdę, nie jesteśmy takie głupie, jak to może mogło wynikać z naszego zachowania – tłumaczyła Britta trochę niepewnie. – Ale dzisiaj wszystko jest takie dziwne. Sama się wystraszyłam!

Co miało chyba oznaczać, że na ogół Britta nie należy do tych, co boją się ciemności lub obcych podróżnych.

– Rozumiem, co masz na myśli – rzekł Havgrim swoim głębokim głosem. – O tym samym rozmawialiśmy jadąc przez las.

– No właśnie, nam się zdawało, że nie jesteśmy same w lesie. Okazuje się, że nie byłyśmy – zakończyła z chichotem.

Havgrim uśmiechnął się pod nosem. Kajsa nie mówiła nic. Starała się nadążać za Havgrimem, z przyjemnością patrzyła na jego duże buty obok swoich małych stóp. Od czasu do czasu spoglądała na niego nieśmiało i kilka razy stwierdziła, że i on przygląda jej się z uwagą.

– Czy myśmy się już kiedyś nie spotkali? – zapytał w końcu, gdy Britta na chwilę umilkła.

– No, jeśli pan był w kościele w Alvdalen w ostatnie Boże Narodzenie, to mogliśmy się widzieć – odparła Kajsa.

– To dziwne! Zdawało mi się, jakby… Jakby…

– Mnie też – potwierdziła spokojnie.

Kajsa zastanawiała się, czy mówiłby to samo, gdyby wiedział, co ona chciała powiedzieć: ››Zdawało mi się, jakbym znalazła się… w domu!‹‹

Przyglądała się jego ręce wspierającej Kjerstin. A Kjerstin patrzyła w dół na niego swoimi wielkimi, zdziwionymi i jakby wygłodniałymi oczyma i nagle Kajsa doznała dziwnego, dotychczas jej nie znanego uczucia: To była piekąca zazdrość!

Zazdrość to uczucie bardzo złożone, może zawierać w sobie wiele bardzo różnych doznań. Smutek, skrępowanie, wściekłość, nikczemność, zranioną dumę, żądzę władzy, gniew, pragnienie zemsty… Można wymieniać jeszcze długo, od wielkiej szlachetności aż do największej podłości.

W sercu Kajsy zazdrość dopiero kiełkowała, bo przecież znała tego mężczyznę ledwie kilkadziesiąt minut, natomiast Kjerstin znała przez całe swoje życie. Dlatego bardzo szybko zdołała stłumić w sobie paskudne uczucia i niemal przebaczyć Kjerstin tę radość, że może siedzieć w siodle i czuć dotyk dłoni Havgrima na swojej ręce.

Britcie usta się nie zamykały, jakby chciała zaimponować obcemu tym nieprzerwanym potokiem słów. Mówiła, że goście muszą pojechać z nimi do wsi, do rodziców, przywitać się. O bardzo dziś brzydkiej pogodzie i o tym, jak pięknie tu zazwyczaj bywa. Wcisnęła się teraz pomiędzy Kajsę i Havgrima, lecz Kajsie to nie przeszkadzało. Była głęboko przejęta tym spotkaniem, lecz spokojna, jeśli taki paradoks w ogóle jest możliwy, cieszyła się, że on jest tuż obok, młody mężczyzna o płonących, melancholijnych oczach i zmysłowych ustach, mężczyzna o silnych rękach, podtrzymujących inną dziewczynę, który jednak od czasu do czasu spogląda na Kajsę, co wzrusza ją tak bardzo, że aż traci dech.

Wkrótce znaleźli się na polanie, gdzie oczekiwano ich z niepokojem, i Britta ukłoniła się głęboko panu Diderikowi, a później księdzu z piękną brodą. Kjerstin i Kajsa zrobiły to samo.

Jakie to wszystko dziwne, myślała Kajsa. To najmłodsza z nas trzech jest najbardziej śmiała i pewna siebie, a najstarsza jest też najbardziej nieśmiała. Ja znajduję się pośrodku. Jestem przeciętna.

Akurat teraz nie miała ochoty być przeciętną. Chciała być kimś, kto zwraca na siebie uwagę. Kto jest podziwiany i kogo się lubi. Nie była jednak ani taka śliczna jak Kjerstin, ani taka bystra jak Britta. Czy było w niej coś interesującego?

Bardzo wiele, ale miała jeszcze za mało lat, żeby zdawać sobie z tego sprawę.

Twarz eleganckiego pana rozjaśniła się w uśmiechu.

– Witajcie, moje damy! Jak to wspaniale, że panie wróciły, ponieważ nie bardzo wiemy, gdzieśmy się znaleźli. Poszliśmy złą drogą i zabłądziliśmy.

Zarówno Havgrim i Barbro, jak i duchowny zareagowali z irytacją na jego słowa. Czy naprawdę trzeba wspominać tę nieprzyjemną legendę?

Pastor popatrzył surowo na dziewczęta i zapytał, czy zostały ochrzczone w imię Chrystusa. Kajsa nie była tego taka pewna, lecz Britta odparła z przekonaniem, że owszem, wszystkie trzy są ochrzczone.

Tylko że Britta często mówiła to, co właśnie wydawało jej się wygodne!

Kajsa zwróciła uwagę na jej niemal agresywny ton, kiedy rozmawiała z duchownym. Jakby nie mogła go znieść. A i pastor zaciskał gniewnie wargi i przyglądał jej się nieprzychylnym wzrokiem.

Kjerstin natomiast jak zauroczona wpatrywała się w pełnego godności Diderika. Możesz sobie na niego patrzeć, pomyślała Kajsa ze złością, ale nie musisz już trzymać ››mojego‹‹ gościa za rękę, to już naprawdę nie jest potrzebne. Wszystkich byś chciała zagarnąć dla siebie czy jak?

Kajsa zdała sobie sprawę, że jest w bardzo nieprzyjemnym nastroju. Odczuwała gwałtowną awersję do dwóch pozostałych mężczyzn, do duchownego i tego wyniosłego pana, choć było to całkowicie bezpodstawne. Naprawdę najzupełniej bezpodstawne!

Britta powtórzyła propozycję, by podróżni wstąpili do wsi, zrobiło się bowiem późne popołudnie i do wieczora i tak już by daleko nie zajechali. Niedawno niedźwiedź napadł na starego człowieka, kilka mil na północ od osady, i tylko cudem człowiek ów uszedł z życiem.

Diderik pospiesznie wymienił spojrzenia ze swoimi towarzyszami podróży i dziękując przyjął zaproszenie. Nawet stara Barbro sprawiała wrażenie, że takie rozwiązanie przyjmuje z ulgą. W ten sposób uniknie spotkania z Ćmokiem. A poza tym ona nigdy się Vargaby nie bała.

Kiedy szli długim rzędem przez las, najpierw dziewczęta, potem jeźdźcy, a na końcu zwierzęta, Kajsa znowu wyobraziła sobie, że coś wokół nich krąży, coś, czego nie powinno być. Pośród ukrytych we mgle koron drzew rozlegało się głuche, żałosne zawodzenie, a porośnięty mchem stok zdawał się drżeć pod ciężarem końskich kopyt, ziemia uginała się i po chwili powracała do dawnego położenia. Ona sama była przyjemnie podniecona na myśl o tym, że za jej plecami jedzie mężczyzna, który zaproponował jej, żeby usiadła przed nim na koniu, a któremu ona z niewiadomego powodu odmówiła.

Las się skończył i wyszli na niebywale piękną, rozległą polanę, porośniętą trawą i usianą mnóstwem kwiatów, które teraz pochylały główki w wilgotnym powietrzu. Przed oczyma podróżnych rozciągał się widok na Vargaby, rozłożoną na niewielkich wzgórzach starą osadę. Małe domki tuliły się do siebie. Kajsa żałowała, że goście nie widzą tego w słonecznym blasku, bo była bardzo dumna ze swojej rodzinnej wsi. Uważała, że piękniejszego miejsca nie ma na ziemi. I chociaż Kajsa nie widziała nic więcej oprócz Rot i Alvdalen, chyba miała rację. Vargaby było niewypowiedzianie pięknym miejscem, prawdziwą osadą z baśni.

Podróżni zatrzymali wierzchowce.

– Bóg mi świadkiem, żem się tego nie spodziewał – szepnął Diderik.

Uszczęśliwiona Kajsa usłyszała w jego głosie szczery zachwyt, serce zabiło jej radośnie, a oczy promieniały. Dopóki nie napotkała zamyślonego spojrzenia Havgrima. Wtedy spuściła wzrok. Nie odjeżdżaj, prosiła w duchu. Zostań tutaj, nadaj mojemu życiu treść i sens! Przecież nawet nie zdążymy się lepiej nawzajem poznać. Jak tu będzie po waszym odjeździe? Sto razy bardziej pusto niż dotychczas!

To była nieznośna myśl.

Miała wrażenie, że wszystkie nieszczęścia świata nagle zwaliły się jej na ramiona.

Kiedy zdumienie i zaskoczenie mieszkańców wsi na widok obcych ustąpiło, gości zaproszono na posiłek złożony z zimnego zsiadłego mleka i żytnich podpłomyków ze złociście żółtym masłem i kozim serem. Kjerstin stała onieśmielona we drzwiach ojcowskiej izby, w której wokół stołu zasiedli przybysze. To właśnie jej ojciec był teraz starszym w Vargaby, od czasu kiedy jego poprzednika zabrała zaraza.

Diderik rozkoszował się ciepłem izby i odpoczywał. A zatem jest was tak niewielu, myślał. Garść zaledwie. Ale za to jakie tu macie panny! Te trzy, które spotkaliśmy w lesie.

Pragnienie uwodzenia dziewic odezwało się w nim z całą siłą. Zbyt wiele markietanek i zbyt wiele chętnych, zanadto jak na niego doświadczonych służących spotykał w ostatnich czasach. Teraz znowu trafia mu się coś całkiem nietkniętego!

Posłał Kjerstin spojrzenie, którego żadna z zebranych w izbie kobiet nie mogła zrozumieć niewłaściwie. Kjerstin jednak była całkowicie niedoświadczona, przyjmowała jego zainteresowanie z pokorą i oddaniem. I jeśli za czymś tęskniła w swojej dotychczasowej samotności, to właśnie za takim spojrzeniem mężczyzny. Zarumieniona ze wstydu i radości wybiegła z domu. Kajsa i Britta wymieniły pełne niepokoju spojrzenia.

Diderik zwrócił się do gospodarza domu:

– Prawdziwie piękna wieś, to Vargaby.

Ojciec Kjerstin odparł:

– Zmagamy się z lasem. To wieczna walka. Nieustannie, podstępnie las podpełza w stronę osady. Gdybyśmy się nie bronili, wkrótce pochłonąłby całą wieś.

Kjerstin wróciła i ponownie stanęła na progu.

– Wasz koń okulał, mój panie – zwrócił uwagę gospodarz.

– Tak, zauważyłem – potwierdził Diderik. – Myślę, że dobrze by mu zrobiła chwila odpoczynku.

Wzrok gościa nieustannie krążył wokół postaci Kjerstin.

– Pustych domów u nas pod dostatkiem. Możecie zostać tu przez parę dni.

– Nie mówimy nie – odparł Diderik. W jego oczach pojawił się jakiś szelmowski błysk. – Skorzystamy z okazji. Ostrzegano nas przed dziewicami z Vargaby, ja jednak uważam, że są one niebywale pociągające.

Twarz gospodarza pociemniała.

– Ach, tak, ta legenda przyczyniła nam wiele szkody. To takie niesprawiedliwe! Jesteśmy zwyczajnymi, pracowitymi chłopami i nikomu nie życzymy źle. Ale ludzie unikają nas jak zarazy. Naprawdę bez powodu!

Diderik pojął, że zachował się nietaktownie, i próbował to jakoś załagodzić, rozpływając się w pochwałach i zachwytach, czym jeszcze pogarszał sprawę.

Przerwał mu pastor.

– Skoro już mowa o tym, co uchodzi – powiedział cierpko – to nie zauważyłem u was domu Bożego. Jak to jest?

– Nie możecie żądać, panie Natanie, by ta garstka ludzi zbudowała sobie kościół – wtrącił Diderik.

– Pan Natan? – powtórzył ojciec Kjerstin zdumiony. – To nadzwyczajne! To wasze prawdziwe imię, ojcze duchowny?

– Co w tym takiego nadzwyczajnego? – warknął pastor.

– Ów apostoł, który w swoim czasie przybył do Vargaby i położył kres ofiarom z dziewic, ale później spalił wieś, też miał na imię Natan albo Natael.

– Coś takiego! – zachichotał Diderik szyderczo.

– Ten przypadek nietrudno wytłumaczyć – uciął duchowny cierpko. – Natan był tak wielkim sługą Bożym, że wszyscy chcielibyśmy go naśladować. Jednakże ja mam wam do powiedzenia co innego. Mieszkańcy wsi powinni wysłuchać słowa Bożego. Tedy, skoro wszyscy są zebrani, wygłoszę krótkie kazanie.

– Będziemy wam wdzięczni, panie.

Kajsa siedziała z bólem w sercu. Jej ciemnowłosy przybysz zbyt jawnie i zbyt często wodził oczyma za Kjerstin wciąż stojącą przy drzwiach. No pewnie, czyż mogłam oczekiwać czego innego, myślała rozgoryczona. Kjerstin jest przecież taka piękna. A poza tym miła i dobra, i jest też starsza ode mnie. Ona zasługuje na najlepszego.

Czasami naprawdę trudno jest być szlachetnym.

Britta i ona pobiegły na wieś zawołać wszystkich, którzy jeszcze siedzieli w swoich domach i spoza firanek wypatrywali niebezpiecznych przybyszów. W drodze powrotnej dziewczęta natknęły się na Havgrima, który wyszedł odetchnąć świeżym powietrzem. Wtedy Kajsa pomyślała, że chciał je spotkać, i serce zabiło jej jak szalone, a w głowie poczuła szum.

Britta przystanęła wyczekująco.

– Czy mogłybyście być tak dobre i mieć oko na waszą przyjaciółkę? – poprosił pospiesznie cichym szeptem. – Mój chlebodawca i towarzysz podróży nie spuszcza z niej wzroku, a nie cieszy się on najlepszą opinią. Nie chciałbym, żeby zrobił krzywdę tej biedaczce. Wy obie jesteście rozsądne i trzeźwo patrzycie na świat, musicie się zatroszczyć, żeby on nie sprowadził jej na manowce.

Kajsa poczuła, że świat wiruje wokół niej ze zdumienia. Rozsądne i trzeźwo patrzące na świat? Britta owszem, ale ona? Czy to miał być komplement, czy…? I o co mu chodziło z tą troską o Kjerstin? Czy miał na myśli tylko jej dobro, czy też może sam chciał ją zdobyć?

Przyrzekły obie mieć oczy i uszy otwarte; Britta z wyrazem stanowczości we wzroku, który mógł obiecywać wiele.

Pan Natan wygłosił kazanie, w którym aż buzował ogień piekielny, a przestraszonym mieszkańcom wsi zdawało się, że czują w powietrzu zapach siarki. Kajsa, która uważała, że proboszcz kościoła w Alvdalen jest bardzo surowym kapłanem, lecz sprawiedliwym i z gruntu dobrym, była wstrząśnięta fanatyzmem pana Natana.

Co chciał osiągnąć tym krzykiem? Dlaczego ich tak bardzo nienawidzi?

Vargaby jest przeklęte, grzmiał kapłan. Jego mieszkańcy to szatański pomiot i pachołkowie pogańskich bożków. Bo czyż sam nie widział nad jeziorem figury Freya? Czyż demony nie wabiły go w głąb lasu? Rozpalał się coraz bardziej i bardziej, i mimo woli ujawniał, co go spotkało po drodze. Jakieś mgliste postacie, na wpół widoczne, chciały porwać jego duszę, był jednak dla nich zbyt silny i za bardzo bogobojny! Kobiecy demon z potarganymi włosami i w pospolitej sukni leżał na ziemi, a na ciele widoczne były ślady cięć mieczem. Omam. Szatański omam! Przesądni, wierzący w gusła ludzie w Alvdalen chcieli mu wmówić, że setki lat temu pewien apostoł zamordował tam czarownicę. Bez wątpienia widzenie zesłał sam diabeł, by wciągnąć go w swoje sieci; diabeł chciał, by ksiądz uwierzył w to, co widzi, i w swoim ogromnym miłosierdziu próbował pomóc nieszczęsnej kobiecie, a tym samym znalazł się we władaniu Szatana. Pan Natan jednak przejrzał ich wszystkich. Uniósł w górę srebrny krzyż, wypowiedział stosowne zaklęcia i widzenie zniknęło.

– My nigdy niczego nie widzieliśmy – rozległ się czysty głos Britty.

– Zamilcz, dziewczyno! – upomniał ją szeptem ojciec Kjerstin. – Nie podawaj w wątpliwość słów kapłana!

– Ale my przecież naprawdę nigdy niczego nie widzieliśmy! On nie ma prawa niszczyć naszego lasu tylko dlatego, że sam boi się ciemności!

Britta była jedną z tych kobiet, które zaszłyby daleko, gdyby mogły studiować. Ale nawet nie znała takiego słowa, cóż dopiero mówić o nauce!

Pastor wpatrywał się w nią wytrzeszczonymi oczyma.

– Nigdyście tu nie widzieli tego ohydztwa, które was otacza, bo sami jesteście częścią zła. Powinienem postąpić tak, jak należy w takich okolicznościach, i spalić gniazdo zepsucia.

– Znalazł się już taki, który kiedyś tak właśnie zrobił – odcięła się Britta. – To był zły postępek, z niego płynie wszelkie zło, które wy, obcy, tu dostrzegacie.

Kajsa słyszała w jej głosie powstrzymywany płacz. Była wstrząśnięta odwagą Britty, a jednocześnie podziwiała przyjaciółkę.

Pan Natan uniósł rękę, jakby chciał uderzyć dziewczynę albo rzucić na nią klątwę, zaraz się jednak rozmyślił i zaczął grzmieć na wszystkich zebranych:

– Ukorzcie się! Ukorzcie się wszyscy, powiadam wam! Albowiem w dzień sądu znajdziecie się wśród przeklętych. Karząca ręka Pana zepchnie was w ogień piekielny!

Jakaś stara kobieta zaczęła płakać.

Britta wstała i poszła do drzwi.

– Jeśli w ten sposób prowadzicie dusze do Pana, to musi on mieć ich niewiele. Proboszcz w Alvdalen mówi, że Pan jest miłością i wybaczeniem. Wy zaś, panie Natan, rozkoszujecie się własnymi słowami i władzą, jaką macie nad nami. Bóg Ojciec wcale was nie obchodzi.

– Dziwka! – rzekł pan Natan, a jego przerażający głos brzmiał lodowato. Przemawiał stanowczo, ale spokojnie, jak zawsze, kiedy zwracał się do grzeszników. – Wracaj na swoje miejsce!

Britta nie zamierzała posłuchać.

– Ja w was nie wierzę! Ja wierzę w Boga.

– Ja jestem Bogiem!

Teraz dziewczyna zaczęła się powoli odwracać. Patrzyła duchownemu w oczy.

– Właśnie słyszę – powiedziała szyderczo i wyszła z chaty.

Pan Natan był pąsowy na twarzy.

– To znaczy, chciałem powiedzieć, że jestem jego zastępcą na ziemi! – krzyknął, ale Britty już nie było.

Duchowny stracił panowanie nad sobą i wybiegł za nią na podwórze.

– Natychmiast wrócisz do izby, ukorzysz się i publicznie będziesz mnie błagać o przebaczenie! Bo jak nie, to wyklnę cię, przepędzę z kościoła, ty… czarownico!

Britta spoglądała na niego spokojnie, choć płacz dławił ją w gardle.

– A nie chcielibyście zabić czarownicy? Raz już się tak stało, można to powtórzyć!

Wtedy pan Natan się opanował. Legenda! Ręce mu dygotały, kiedy je bezradnie opuścił. Wrócił do izby i teraz przemawiał już nieco bardziej umiarkowanym tonem. Postępował, rzecz jasna, niekonsekwentnie, bo wszystkie te wydarzenia wytrąciły go z równowagi, ale słuchający wierni woleli go takim.

Gdy kazanie dobiegło końca, ludzie się rozeszli. Dziewczęta odprowadziły gości do dobrze utrzymanego drewnianego domu, który stał pusty. Barbro miała tam spać w alkierzu, a mężczyźni w dużej izbie.

Mgła nad łąkami zgęstniała, widać to było wyraźnie, kiedy tak szli pomiędzy domami w mistycznym, przytłumionym blasku letniego wieczoru. Kajsa czuła się rozbita. Kjerstin była taka śliczna, Britta miała taką silną osobowość. Kajsa kompletnie ginęła na tle tych dwu. Chciała głośno krzyczeć w beznadziejnej desperacji: ››Ja istnieję! Spójrz na mnie! Niczego nie potrafię, nie ma we mnie niczego interesującego, ale jestem! Mam gorące serce, pełne współczucia i wyrozumiałości dla wszystkich żywych istot, i jest we mnie mnóstwo czułości i oddania, którym mogłabym cię obdarzyć!‹‹

To ostatnie jednak miały też obie kuzynki, i Kjerstin, i Britta.

Był to, oczywiście, jedynie przypadek, ale Havgrim przez jakiś czas szedł obok Kajsy. Żadne nie mówiło nic, lecz to nie miało znaczenia. Kajsa była tak przeniknięta czarownym nastrojem tego wieczoru, że z trudem chwytała oddech.

Trudno powiedzieć, jak do tego doszło, ale w pustym budynku, przyjemnie pachnącym starym drewnem i jałowcowymi gałązkami, wywiązała się bardzo interesująca rozmowa i dziewczęta zwlekały z powrotem do domu. Wszyscy rozsiedli się, gdzie kto mógł, po kolei opowiadali o swoim życiu. Czegoś takiego dziewczęta nigdy nie doświadczyły. Trwały w nie znanej im dotychczas egzaltacji, gotowe w każdej chwili wybuchnąć płaczem. Z oddali, znad jeziora dochodził krzyk nura. Dla nich to było normalne, dziwiły się więc przerażeniu w oczach gości. Nur to przecież nie jest ptak, którego należałoby się bać!

Kajet wysunął się z ręki Andre, leżącego w hotelowym łóżku w Trondheim. W ciągu ostatnich kilkunastu minut powieki opadały mu ciężko na oczy i musiał się boleśnie szczypać, by nie zasnąć. Teraz nie był już w stanie dłużej walczyć ze snem. Musiał odłożyć rękopis i zgasić lampę. Przedtem jednak spojrzał na zegarek. Czwarta rano! A przecież w ciągu dnia czeka na niego tyle spraw!

Wciąż jeszcze nie pojmował, co wspólnego z Ludźmi Lodu ma opowieść o dziewicach z Vargaby. Gdyby jednak był w stanie przeczytać jeszcze jedną jedyną stroniczkę, dowiedziałby się, co ich łączy. A przynajmniej mógłby się domyślać, o co w tym wszystkim chodziło.

Загрузка...