ROZDZIAŁ XIV

Andre i Mali zbliżali się do kresu podróży. Wszystko układało się znakomicie, jeśli nie liczyć kilku kontrowersji, bo Mali, oczywiście, często wygłaszała własne poglądy i narzucała je stanowczo, momentami nawet dość agresywnie.

Teraz głowę miała pełną planów na przyszłość.

– Christiania! Jakież możliwości, Andre! Będę mogła spotkać te naprawdę wielkie emancypantki…

– A cóż to znowu za słowa? – drażnił się z nią Andre.

– Co chcesz? Jak miałyby się, twoim zdaniem, nazywać?

– Dlaczego nie bojowniczki o prawa kobiet?

– Myślisz, że tak jest krócej? – złościła się. – To mogę tak mówić.

– Więc nie straciłaś zapału do walki?

– Nie mogę zdradzić Sprawy tylko dlatego, że spotkałam jednego przyzwoitego mężczyznę.

– Bardzo ci dziękuję.

– Miałam na myśli naszego komisarza – chichotała Mali złośliwie i oboje zaczęli się popychać i boksować. Mało brakowało, a wjechaliby do rowu.

– Tym wszystkim zawziętym babom na ogół trudno znaleźć męża – oświadczył Andre, gdy się znowu uspokoili.

– Phi! – Mali wydęła wargi. – A ty myślisz, że to jedyne i największe marzenie wszystkich dziewcząt. Wy, mężczyźni, jesteście tacy zarozumiali, że aż mdli! – Po chwili dodała poważnie: – Ale ja myślę, że nigdy za mąż nie wyjdę.

– Tak tylko mówisz. Ale co będzie, jeśli nagle doznasz olśnienia!

– Olśnienia tobą? Nie, nie, żadnych olśnień! Widziałam zbyt wiele podłości i cierpień w małżeństwach, żeby samej próbować. Ja mam niesłychanie wysokie wymagania.

– Ja także – powiedział Andre. – Małżeństwo powinno być prawdziwym związkiem, w przeciwnym razie lepiej machnąć na to ręką. Wierność jest, moim zdaniem, najważniejsza. Czy zatem myślisz o związkach bez ślubu?

Podskoczyła oburzona.

– O, nie, nie, na miłość poczekam do czasu, gdy wyjdę za mąż!

– Tylko że dwie sekundy temu oświadczyłaś, iż absolutnie zamierzasz dokonać życia jako stara panna, nie pamiętasz?

Uświadomiła sobie niekonsekwencję i ze złością szturchnęła go w kark.

– Wolałbym nie mieć w samochodzie wojowniczo usposobionej amazonki! – zawołał. – Cały będę w siniakach.

– Phi! – wydęła usta Mali, a on, nie wiadomo dlaczego, uznał to za przeprosiny.

– No dobrze – rzekł Andre. – W takim razie nie ma sensu cię uwodzić, prawda?

– To jest pytanie niegodne ciebie – burknęła.

– Masz rację, wycofuję je.

Mali patrzyła na niego spod oka. Czy naprawdę chciała, żeby się wycofał?

Ze złością odsunęła się ku drzwiom samochodu.

– Ech, życie moje – westchnęła ciężko.

Nette otrzymała pocztę. Pieniądze, które Andre i Mali od niej pożyczyli, a do tego niezwykle miły list.

Najdroższa Przyjaciółko!

Serdeczne dzięki za wszystko, co razem przeżyliśmy! To naprawdę coś wspaniałego poznać takiego człowieka jak Ty, Nette. Oto Twoje pieniądze, bardzo dziękuję za pożyczkę, mam nadzieję, że nie musiałaś czekać zbyt długo na zwrot.

Mali pozdrawia Cię z całego serca. Wygląda na to, że dobrze się czuje w naszym domu. Próbujemy tu delikatnie, lecz stanowczo, trochę spiłować kanty jej charakteru, ale i tak większość czaru spędza na kłótniach z moim dziesięcioletnim kuzynem Vetle. Oboje są tak samo uparci i nieustępliwi. Sprawiają wrażenie równolatków.

Ja ze swej strony odkryłem, że naprawdę lubię Mali, Nette. I może nawet moje uczucia dla niej są silniejsze, niż się spodziewałem. Tobie, mojej prawdziwej przyjaciółce, mogę się zwierzyć. Od początku przecież rozmawiało nam się tak dobrze. Znakomicie rozumiesz sprawy, o których innym ludziom nawet bym się nie odważył wspomnieć. Oczywiście Mali też nie mówię o tym, jak to naprawdę ze mną jest, jaka stała mi się bliska, bo chcę najpierw być pewien, że jej to do mnie nie zrazi. A Mali, jak to Mali, przeważnie prawi mi złośliwości, zaczepia i wymyśla mi niekiedy grubym słowem, kiedy sprawy nie idą po jej myśli i oskarża mnie, ponieważ jestem mężczyzną!

Czy on nie zauważył, jak Mali jest nim zainteresowana? zastanawiała się Nette czując, że węzeł w gardle zaciska się coraz bardziej. Ból i uczucie pustki w piersi także się potęgowały.

Dlaczego on jej o tym wszystkim pisze? Dlaczego jej się zwierza? Czy on niczego nie rozumie?

Chyba Mali ma rację: Mężczyźni nie pojmują nic a nic.

Obojętnie, z ponurą miną przekładała stos banknotów, które przyniósł listonosz. Dla niej równie dobrze mogły to być kawałki gazetowego papieru.

Bała się, że ból w piersi zadławi ją albo rozerwie na kawałki. Powoli, powłócząc nogami, podeszła do lustra.

Jak ja wyglądam, pomyślała. Przecież ja jestem stara! Wszystkie czterdzieści pięć moich lat mam wypisane na twarzy, w rysach, w mimice, we włosach, w postawie. A oprawa oczu? Boże święty! Nic dziwnego, że panna Sylvestersen komentowała to akurat dzisiaj! Dawała do zrozumienia, że cierpię z powodu zawiedzionej miłości… „Pilnuj, szewcze, kopyta” – powiedziała. Co za złośliwość! Czy ona myśli, że ja naprawdę pragnę tego, co przecież jest absolutnie niemożliwe?

Wzięła ponownie list ze stołu i czytała dalej:

Przeprowadziliśmy, rzecz jasna, gruntowne poszukiwania kogoś o nazwisku Skogsrud, ale to beznadziejna sprawa. Wszystko co wiemy, to że pewien Knut Skogsrud czterdzieści dwa lata temu przybył do Christianii lub w jej okolice. Przestudiowaliśmy wszystkie księgi parafialne, bez rezultatu. Może był jakimś wędrownym kupcem albo miał inne powody, by się nigdzie nie rejestrować. Ale… po prostu trzeba szukać dalej.

List kończył się mnóstwem przyjaznych słów pod jej adresem i prośbą o rychłą odpowiedź.

No, tak, będzie musiała przynajmniej potwierdzić, że otrzymała pieniądze.

Usiadła zaraz, by napisać serdeczną odpowiedź. Jest przecież jego najlepszą przyjaciółką. Najlepsza przyjaciółka! To bardzo piękne, to naprawdę wielka pociecha, pomyśleć, że wybrał właśnie mnie na najlepszego przyjaciela, to przecież…

Nie!

Odłożyła pióro. W tej chwili nie była w stanie pisać, czuła, że nie potrafi napisać imienia Mali. To było bardzo nieprzyjemne odkrycie, dziewczyna nic przecież nie jest temu winna, że ona też lubi Andre, to odczuwali z pewnością wszyscy, którzy zetknęli się z nim bliżej, a właśnie Mali miała wszelkie prawo zdobyć jego wzajemność. Nette natomiast takiego prawa nie miała, mogła się co najwyżej ośmieszyć!

Stanęła przy oknie i rękami uciskała żołądek, próbowała stłumić płacz, ale łzy płynęły znowu tak jak każdego dnia, odkąd on odjechał.

Zmęczenie niczym ciężkie okrycie przygniatało jej barki. Podeszła do nocnego stolika i wysunęła szufladkę. Wyjęła pudełeczko z tabletkami i ułożyła białe krążki w długim szeregu na blacie stolika.

W nocy?

Czy ma się to stać dziś w nocy?

Nie, jutro będę potrzebna starej matce Hanzynie. Muszę wesprzeć ją w walce z nieprzejednanymi biurokratami. Trzeba poczekać na taki dzień, kiedy będę całkiem wolna.

O Boże, Ty, który kierujesz ludzkimi uczuciami, dlaczego mi to zrobiłeś? Czyż nie mogłeś pamiętać, że mam czterdzieści pięć lat, a on jest zaledwie młodym chłopcem? Za co chciałeś mnie ukarać tą udręką?

Nie chcę tego uczucia! Nie prosiłam Cię o nie! Na co komu taka miłość, niemożliwa do spełnienia, śmieszna miłość, z której cały świat by szydził, gdyby się o niej dowiedział?

Nie mogę znieść już więcej!

Następnego dnia załatwiła wszystko dla matki Hanzyny. Pracowała rutynowo, z życzliwością dla ludzi, lecz całkowicie nieobecna duchem. Ból w sercu był bardziej dokuczliwy niż kiedykolwiek przedtem.

Czy nigdy nie będzie temu końca?

Nie, wiedziała, że nieprędko. Ten, kto raz znalazł się w kręgu magicznego czaru Andre Brinka, nigdy się z tego nie otrząśnie. To było z pewnością też i jego przekleństwo, że wciąż musiał innych w ten sposób ranić. Tylko że to nie jego wina. On nie marzył po nocach, by panna Antonette Mikalsrud zapałała do niego takim afektem. I nie może się o tym nigdy dowiedzieć!

Tej nocy śnił jej się Imre. Widziała jego mieniące się oczy. „Nie zapomnieliśmy o tobie” – powiedział. – „Wszystko będzie dobrze”.

W drodze z pracy do domu spotkała komisarza, który tak bardzo im pomógł. Zdarzało się już i wcześniej, że spotykali się na ulicy, wymieniali wtedy pozdrowienia, czasem kilka słów o pogodzie.

Dzisiaj komisarz ją zatrzymał.

– Panno Mikalsrud, wiele rozmyślałem o podróży państwa do Szwecji. Właściwie co się tam takiego wydarzyło?

Nette zwlekała z odpowiedzią.

– O, naprawdę bardzo wiele. Wiele niepojętego.

– Mój raport byłby niepełny bez opisu tej podróży – powiedział. Sprawiał wrażenie, jakby nie najlepiej się czuł sam z sobą. – Czy pani… nie zechciałaby mi o tym opowiedzieć?

– Eeeech… to… wie pan… No dobrze, mogę to oczywiście zrobić. Ale, jak powiedziałam, to wszystko brzmi jak baśń.

– Jakoś to zniosę. Czy mogłaby mi to pani opowiedzieć teraz?

– Tutaj? Na ulicy?

– Nie, nie. Ale jeśli pani jeszcze nie jadła obiadu, to moglibyśmy pójść tutaj, do takiej jednej knajpki, w której czasem bywam, i zjeść co nieco. Ja zapraszam, rzecz jasna!

Cóż było robić.

– Dobrze, dziękuję.

Restauracja prezentowała się znacznie skromniej niż tamta w hotelu, w której Nette jadła obiad z Andre. Początkowo czuła się trochę dziwnie w otoczeniu gromady piwoszów, wkrótce jednak stwierdziła, że zachowują się nienagannie. Jedzenie natomiast było smaczne i obfite. Takie, o jakim się mówi: domowe. Naprawdę trudno się uskarżać.

Komisarz zaproponował szklankę piwa, ale odmówiła. Czysta woda wystarczy.

Kiedy zaczęła opowiadać, wyjął zeszyt i notował.

– To dla potrzeb raportu – wyjaśnił.

Wkrótce jednak zapomniał o raporcie i słuchał, nie dowierzając, z na wpół otwartymi ustami. Czy panna Mikalsrud robi sobie z niego żarty? Nie, nic na to nie wskazywało.

Trzeba panu wiedzieć, Alfredzie (zwracali się do siebie po imieniu, choć „ty” jeszcze nie mówili, to by było zbyt poufałe), że to są Ludzie Lodu. Ten ród przeżywa sprawy, o których inni nie mają nawet pojęcia. To najbardziej zdumiewające zjawisko, jakie w życiu widziałam.

– „Same wiedźmy i czarownicy” – przypomniał Alfred w zamyśleniu. – Młody pan Brink też wspominał, że jego matka ma trochę… czarodziejskich umiejętności.

Na dźwięk imienia Andre znowu ten przeklęty ból przeszył serce Nette. Miała tylko nadzieję, że nie można było tego po niej poznać, ale uczucie było tak przejmujące, że aż się skurczyła.

– Wierzę w to, co pani mówi, Nette – rzekł Alfred. – Pani by przecież nie przyszło do głowy kpić sobie z policjanta.

– Absolutnie nie – rzekła urażona. A potem opowiadała dalej. Alfred od dawna już nic nie notował. Nette odnosiła wrażenie, że raport ma dla niego mniejsze znaczenie. A może po prostu nie miał odwagi utrwalać na piśmie tej opowieści o dziewicach i pannach wodnych?

Dawno już się najedli, stół został uprzątnięty, a oni wciąż rozmawiali, teraz o własnych sprawach. Alfred mówił, że jest wdowcem. Dom prowadzi mu siostra, która mieszka niedaleko. Ma dwoje dorosłych dzieci i wnuki, o których opowiadał przez całe dwadzieścia minut. Po śmierci żony, która zmarła przed rokiem, wszystkie swoje zainteresowania przeniósł na pracę.

Nette nie miała aż tak wiele do powiedzenia. Starannie unikała mówienia o ostatnim okresie, bo ryzykowała, że znowu się rozpłacze. Największe wydarzenia w jej życiu to była tragiczna choroba i śmierć matki, w pracy zaś awans na odpowiedzialne stanowisko w magistracie po tym, gdy rząd podjął decyzję, by także kobiety miały dostęp do ważnych służb państwowych. Nie do wszystkich, oczywiście, ale jednak. Sprawy wojskowe, kościelne, a także stanowiska ministerialne nadal pozostawały zarezerwowane wyłącznie dla mężczyzn. Ten postęp kobiety zawdzięczały w dużej mierze pochodzącej z Trondheim działaczce o równouprawnienie, Frederice Marie Qvam.

W tym miejscu Nette z sympatią pomyślała o Mali, która miała odwagę uczestniczyć w ulicznych demonstracjach w obronie praw kobiet.

Trzeba jednak przyznać, że historia życia Nette brzmiała dość nieciekawie.

Podziękowali sobie nawzajem serdecznie za miłą rozmowę i poszli każde do swoich spraw.

– Spotkamy się pewnie znowu niebawem – powiedział Alfred na odchodnym.

Nette powoli zdejmowała płaszcz w swoim przedpokoju.

Cóż to za maniery, myślała o swoim niedawnym rozmówcy. Jaki brak kultury!

Co prawda miły człowiek i pełen dobrej woli, ale sądził, że Brahms to nazwa kropli na kaszel, po jedzeniu bez żenady używał wykałaczki, a w salonie nie bardzo umiał się zachować.

No, jeśli o to chodzi, to Nette też nie czuła się tam zbyt swobodnie!

Natomiast Andre, tak, on był jak stworzony do światowego życia!

Ból powrócił.

Opowiadać o wnukach przez całe dwadzieścia minut!

Ładnie i czysto ubrany, ale kawałkiem chleba wyciera sos z talerza.

Barbarzyństwo!

Rozpoczęty list do Andre leżał na stole jak wyrzut sumienia. Dzisiaj też nie była w stanie go dokończyć.

Przeczytała raz jeszcze list od niego, potem dzisiejszą gazetę od deski do deski i uznała, że dzień dobiegł końca. Udało się jej go przeżyć, a raczej przetrwać.

Siedząc na łóżku w ciepłej, flanelowej koszuli znowu popadła w zadumę…

Wyjęła z szuflady pudełeczko i ponownie układała tabletki rzędem na stoliku. Jedną za drugą, powoli, metodycznie.

Benedikte uważała, że zaangażowanie Mali w walkę o prawa dla kobiet jest trochę zbyt gwałtowne. Wobec tego pewnego dnia zabrała ją ze sobą do Christianii i obie poszły na zebranie Narodowej Rady Kobiet Norweskich.

– To jest samo centrum norweskich feministek – tłumaczyła młodej kuzynce po drodze. – Myślę, że powinnaś nawiązać z nimi kontakty, zresztą ja bym się też do was przyłączyła, jeśli mi pozwolicie.

– Więc i ty uważasz, że walka jest konieczna?

– Naturalnie! Tylko widzisz, u nas w domu nigdy jakby takiego problemu nie było. Mężczyźni i kobiety są traktowani na równi, są całkiem po prostu ludźmi. A kiedy jakiś mężczyzna mnie próbuje traktować lekceważąco, traktuję to jako przejaw głupoty tego grubianina i już. Ale oczywiście wiem, że to bardzo osobisty punkt widzenia, zdaję sobie sprawę, jak cierpi tysiące kobiet. Wiem, że są dręczone ponad wszelkie wyobrażenie. Więc całkowicie się zgadzam z feministkami. Zresztą mnie samej też by się przydało wyjść czasem z domu, spotkać się z ludźmi, zaangażować trochę w sprawy publiczne. Ty wiesz, że my, Ludzie Lodu, mamy skłonność do życia jak gdyby na granicy rzeczywistości i świata cieni.

– Mnie się wydaje, że wasze życie jest fantastyczne i podniecające – odparła Mali.

– Teraz jest to także twoje życie – powiedziała Benedikte. – Jesteś jedną z nas.

Mali westchnęła przejęta.

W przestronnym lokalu związku kobiet Mali mogła porozmawiać z doświadczonymi działaczkami organizacji i została przedstawiona największym. Ginie Krog, teraz już staruszce, która jednak nadal pełniła funkcję przewodniczącej Narodowej Rady Kobiet Norweskich. I jej zastępczyni Frederice Marie Qvam, która powiedziała, że to bardzo miło spotkać młodą bratnią duszę z rodzinnego miasta, z Trondheim. Mali z uwagą słuchała tej kobiety o gorącym sercu i starała się nie uronić ani słowa. Och, jak wiele się tego dnia nauczyła!

W drodze powrotnej długo siedziała w pociągu nie mówiąc ani słowa. W końcu westchnęła.

– Ale one są zamężne, prawie wszystkie!

– A dlaczego nie miałyby być?

– No, chyba tak, ale w naszej grupie, która urządzała uliczne demonstracje, nie było ani jednej mężatki. Mężczyzn trzeba nienawidzić i starać się ich zgnieść, wdeptać w ziemię, takie było nasze główne przesłanie.

Benedikte nie wiedziała, jak się do tego odnieść.

– Myślę, że… trafiłaś do niewłaściwej grupy, moje drogie dziecko. Istnieje sporo bardzo agresywnych feministek, które niszczą to, co inne już osiągnęły. One po prostu nie cierpią mężczyzn i dlatego tak się zachowują.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– No, że są kobiety, które lubią… kobiety.

– Co? Myślisz, że ja się zadawałam z takimi?

– Jeśli nawet, to nie powinnaś ich potępiać. Nikt nie może być odpowiedzialny za to, że taki został stworzony. Ale one też powinny akceptować mężczyzn, nie muszą od razu ich nienawidzić.

Mali siedziała w milczeniu.

– Chyba byłam głupia i naiwna – westchnęła na koniec.

– Wcale nie!

– Owszem! Na dzisiejszym spotkaniu natomiast dowiedziałam się bardzo wiele o łagodności. O tym, że niczego się nie osiągnie krzykiem i agresją, potępianiem mężczyzn w czambuł. – A potem dodała ni stąd, ni zowąd: – W stosunku do Andre też zachowywałam się bardzo głupio.

Benedikte nie odważyła się prosić o bliższe wyjaśnienia, skoro dotyczyło to jej syna.

– Andre jest wspaniały – ciągnęła Mali dalej swój monolog, przerywany bardzo długimi pauzami. – Kiedy się teraz nad tym zastanawiam…

Koła pociągu stukały rytmicznie o szyny.

– Taki był słodki i nieśmiały… – uśmiechnęła się Mali.

Benedikte uśmiechała się także i starała się, żeby to wyglądało jak najbardziej neutralnie.

– Pogłaskał mnie po włosach i powiedział, że…

Łzy stanęły jej w oczach.

– Że chciałby się mną opiekować. Przez całe życie.

Ciężka łza spadła z rzęs i potoczyła się w dół po policzku.

– A ja…

Głęboki szloch.

– A ja odepchnęłam go i powiedziałam, że nie potrzebuję niczyjej opieki. I że… nie życzę sobie takich manier.

Otarła pospiesznie łzy i powiedziała niecierpliwie:

– Do diabła, jak ten pociąg się wlecze! Zupełnie inaczej podróżuje się samochodem z Andre!

Korytarzem przechodził właśnie konduktor i Mali zawołała:

– Nie można by się tak zatroszczyć, żeby leniwy maszynista uniósł zadek i dołożył więcej węgla?

Benedikte westchnęła. Diamenty bywają twarde. Trzeba wiele czasu, by oszlifować wszystkie kanty.

Każdego dnia w drodze do pracy i z powrotem Nette musiała przechodzić koło hotelu i za każdym razem doznawała ukłucia w sercu z tęsknoty za widokiem otwartej, fascynującej twarzy Andre, za jego jasnym uśmiechem i oczyma pełnymi niezwykłego ciepła. Te oczy tak cudownie promieniały na jej widok, jakby Nette znaczyła dla niego najwięcej na świecie.

Jak można zapomnieć takiego mężczyznę? Nawet jeśli jest on całkowicie poza zasięgiem kobiety, i ze względu na dzielącą ich odległość, i warstwę społeczną, a przede wszystkim ze względu na wiek?

Przemogła się w końcu i dokończyła list do Andre, pełen zachwytów i podziękowań za piękne razem spędzone chwile. Imienia Mali jednak napisać jeszcze nie mogła, kiedy musiała o niej wspomnieć, wyraziła się „nasza przyjaciółka”.

Później pisanie listów do niego stało się łatwiejsze. Korespondencja krążyła dość żywo i oboje mieli sobie wiele do powiedzenia.

Andre donosił, że otwiera warsztat samochodowy, wyglądało, że będzie to niezły interes, bowiem samochodów w Norwegii wciąż przybywało i stacje napraw stawały się coraz bardziej potrzebne. Wykorzystano dla tego celu starą kuźnię w Lipowej Alei, Andre sam naprawiał auta, brudząc się przy tym niemiłosiernie, ale bardzo polubił swoją pracę.

Nette miała spore trudności, żeby wyobrazić sobie tego wypielęgnowanego, znakomicie ubranego Andre na ziemi pod samochodem. Ale… dlaczego nie? Jest on właściwie typem, który pasuje wszędzie i nadaje się do wszystkiego, kocha samochody, a snobem nigdy nie był.

Nawet nie zdawała sobie sprawy, że w jej listach coraz częściej pojawia się imię Alfred. Andre pisał, iż bardzo się cieszy, że Nette i komisarz tak często się spotykają.

Tak, bo zdumiewająco często spotykała teraz Alfreda, i w drodze do pracy, i wracając do domu. I zawsze zamieniali przynajmniej kilka słów, przeważnie jednak rozmawiali dość długo, w zależności od tego, ile czasu miała Nette. Panna Sylvestersen bywała teraz bardzo niezadowolona i używała takich określeń, jak: „uganianie się za chłopami” albo „podstarzałe straszydła, którym się wydaje Bóg wie co”.

Nette natomiast kwitła, co z dnia na dzień stawało się wyraźniejsze. Nadal używała lorgnon, bo Alfred też nie mógł odczytać drobnych liter, sprawiła sobie tylko modniejsze. I już nie cierpiała tak bardzo przechodząc koło hotelu ani na widok młodych dziewcząt, czy zwłaszcza młodych par.

Od czasu do czasu chodziła na cmentarz, na grób Petry Olsdatter, doglądała pracy przy ustawianiu nagrobka, a potem przynosiła kwiaty. Posadziła też przy grobie ozdobny krzew. Andre pisał, że Mali jest jej za to bardzo wdzięczna. Donosił też, że rękopis Gerd posłali do pewnego wydawnictwa, ale zwrócono im go z adnotacją, że to wymyślona i zbyt przesadzona historia. A przecież wydawca nie znał dalszego ciągu…

Nette i Alfred siadywali często w parku koło katedry, pod okrytymi jesienną szatą drzewami, i rozmawiali o życiowych problemach. Wtedy czuła, że los zesłał jej prawdziwego i godnego zaufania przyjaciela. Żaden raport o podróży do Szwecji nigdy nie został napisany, nikt też zresztą o niego nie pytał. Ostatnio Nette, zdumiona własną odwagą, zaprosiła Alfreda do siebie na kawę, po mszy w najbliższą niedzielę, bo akurat wtedy nie miał służby.

W rewanżu za tamten obiad, wyjaśniła z surową miną. Nette miała raczej wątpliwości, czy Alfred pójdzie do kościoła, ale zaproszenie na kawę przyjął od razu.

Będę musiała upiec coś smacznego, myślała. Może babeczki migdałowe, domową specjalność? Nie, to się tak okropnie kruszy, Alfred byłby skrępowany i niezręcznie starał się strząsnąć okruchy z kamizelki. Trzeba zrobić co innego. Może słodkie bułeczki? I miała w domu trochę likieru… Czy panowie pijają likier? Nieoczekiwanie nadszedł kolejny list od Andre, a wraz z nim piękne zaproszenie:

Profesor Sander Brink wraz z małżonką Benedikte mają zaszczyt zaprosić pannę Antonette Mikalsrud na ślub swojego syna Andre Brinka z Ludzi Lodu z panną Mali Knudsen z Ludzi Lodu.

I tak dalej.

Andre napisał kilka słów na osobnym arkusiku:

Włóż tę śliczną suknię, którą miałaś wtedy na obiedzie. Wyglądałaś w niej czarująco, Nette! I, jeśli nadal spotykasz się z komisarzem Alfredem, to i jego serdecznie zapraszamy na ślub, on jest przecież, „jednym z nas”. Mam szczerą nadzieję, że przyjedziesz.

Nette długo stała pogrążona w myślach.

Wciąż jeszcze odczuwała leciutki skurcz serca. Po co narażać się na więcej? Po co rozdrapywać stare rany?

Następnego dnia pokazała zaproszenie i list Alfredowi.

– Sama nie wiem, czy chcę jechać – powiedziała niepewnie. – Nie wiem, czy dostałabym wolne. A poza tym to długa podróż. I kosztowna. Dobrze mi tu, w Trondheim.

Alfred przyglądał jej się uważnie, ale wzrok Nette skierowany był na jakiś odległy cel.

– No, a ja bym bardzo chętnie pojechał – oświadczył, bo domyślał się, że Nette chce, tylko nie może się zdecydować. – Ale jakby to wyglądało, gdybym się tam wybrał bez ciebie?

Nette rozpromieniła się.

– W takim razie jedziemy!

Wróciła do domu i wyjęła z szafy suknię. Uszkodzenia da się naprawić, nic nie będzie widać. I trzeba uprać. Dobrze by też było dodać jakąś ciemniejszą szarfę albo pasek. Nie można przecież konkurować z bielą sukni panny młodej!

Wesele było niezwykle piękne. Nikt się chyba nigdy nie spodziewał, że Mali może być taką łagodną i nieśmiałą panną młodą! Wpatrywała się jak urzeczona w swojego Andre, który natychmiast pojął, że tę łagodność w oczach Mali uda się zachować na dłużej.

Nette popłakała się w kościele, ale to nie zwróciło niczyjej uwagi, bo inne panie też roniły łzy.

Uspokój się nareszcie, moje głupie serce, strofowała się. Andre zostanie twoim przyjacielem na całe życie. A czyż podróż tutaj w towarzystwie Alfreda nie była wielką przyjemnością?

Była. Tak naprawdę to Nette nie czuła się równie dobrze od czasu owego obiadu z Andre. Kiedy więc Mali, po ceremonii w kościele, uściskała ją serdecznie, Nette mogła odpowiedzieć tym samym i z całego serca życzyć jej szczęścia. Płynące z oczu łzy nie miały już najmniejszego znaczenia.

Rok 1913 był przełomowy w życiu Mali.

Kobiety norweskie otrzymały wtedy prawo głosu, tym samym Norwegia stała się pierwszym niepodległym państwem, które to prawo kobietom przyznało. Mali świętowała sukces w gronie najwybitniejszych uczestniczek ruchu kobiecego. Niezapomniany dzień dla młodej działaczki społecznej!

Z Trondheim przyszło zaproszenie na skromny ślub Nette i Alfreda. Andre oczywiście pojechał, lecz Mali nie mogła. Była właśnie w siódmym miesiącu ciąży i nie powinna była opuszczać domu. Pojechała natomiast Benedikte, która bardzo się zaprzyjaźniła z Nette w czasie ślubu Mali i Andre. Uważała zresztą, że powinna się trochę rozerwać, a Nette jej obecność sprawiła ogromną radość. Panna Sylvestersen, choć zaproszona, jak wszyscy pracownicy magistratu, nie przyszła na ślub. Miała podobno powiedzieć, że małżeństwo „na starość” jest czymś bezwstydnym. Nette bardzo to sobie wzięła do serca, ale wszyscy inni byli dla niej bardzo mili, ślub wypadł naprawdę okazale i uroczyście.

A potem… Trudno wprost opisać, jak Nette troszczyła się o Alfreda! Przygotowywała mu najwymyślniejsze jedzenie, zajmowała jego ubraniem, zaprowadziła go nawet na koncert, gdzie biedaczyna zasnął, była najwspanialszą i najczulszą żoną. Zaprzyjaźniła się też z jego dziećmi i była z nich niebywale dumna; nie przestawała dziękować Bogu w wieczornych pacierzach, że ją tak szczodrze obdarował na stare lata. I tylko czasem przychodziło jej do głowy, że może to Imre z Ludzi Lodu…

O miłości – jeśli widzieć ją jako uniesienia, radosne wzloty i bolesne upadki – może nie należałoby tu mówić. Nette miała już swoje bolesne doświadczenie i nie chciała tego powtarzać. Natomiast w swoim późnym małżeństwie znalazła wszystko, za czym w życiu tęskniła: czułość, oddanie, przyjaźń i wzajemne zrozumienie, a to nie są złe podstawy dla budowy szczęścia. Ona i Alfred mieli sobie mnóstwo do ofiarowania.

Andre i Benedikte wrócili na czas do domu, zanim Mali musiała się udać do nowej kliniki dla kobiet, do której powstania sama się przyczyniła.

Urodziła tam Rikarda, wspaniałego chłopca, w którego żyłach płynęła krew Ludzi Lodu zarówno ze strony ojca, jak i ze strony matki.

Wspaniały rok, myślała Mali, a wraz z nią cała rodzina.

Ale, niestety, nadszedł rok 1914 i na świecie zapanował chaos.

Groźba katastrofy zawisła nie tylko nad Ludźmi Lodu, lecz także nad całą ludzkością.

Wkrótce jeden z potomków Ludzi Lodu będzie musiał przejść prawdziwą próbę ogniową.

Загрузка...