Andre obudził się wcześnie. Miał wrażenie, że jego ciało samo nakłania go do aktywności, jakby mówiło: Dość już tego spania, musisz przeczytać do końca manuskrypt, zanim podejmiesz badania zakrojone na szerszą skalę.
Ponieważ pozostawało jeszcze sporo czasu do śniadania, ubrał się i usiadł wygodnie w fotelu przy oknie. Z zewnątrz dochodził rytmiczny stukot końskich kopyt na kamiennym bruku, zgrzyt tramwajów i rozmowy robotników zamiatających trotuar. Poza tym panowała cisza, taka, jaką można odczuwać tylko o brzasku. Mgła była gęsta, Andre nie widział więc nic oprócz zarysu domów po drugiej stronie ulicy.
Otworzył zeszyt i powrócił do lektury. Musiał się cofnąć o kilka stronic, by zrozumieć dokładnie to, czego w nocy jego zmęczony umysł już nie przyjmował do wiadomości. Odszukał miejsce, w którym wczoraj stracił wątek.
Wszyscy odczuwali potrzebę mówienia. Jedynie pan Natan zachowywał milczenie. Usiadł w mrocznym kącie, możliwie jak najdalej od Britty. Widocznie pojmował, że tę dziewczynę może ukarać chłostą lub pręgierzem, może ją wykląć, może ją nawet spalić na stosie, lecz pokonać jej nie zdoła. Na to było zbyt wiele mrocznych cieni w jego bojaźni bożej, na to ona zbyt dobrze go przejrzała.
To musiała być gorzka świadomość dla kogoś, kto uważał się za wybranego sługę Pana.
Diderik, jakby zupełnie przypadkowo, położył rękę na ławie za plecami Kjerstin. Jego kciuk poruszał się tam i z powrotem, dotykając leciutko jej biodra, co wprawiało ją w oszołomienie i przerażenie zarazem.
To właśnie Diderik powiedział:
– Barbro, dawałaś do zrozumienia, że lepiej niż twój chlebodawca znasz legendę o dziewicach?
– Myślę, że są tu jeszcze inni, którzy lepiej ją znają, nie tylko ja – odparła z naciskiem.
Po chwili milczenia, gdy zebrani zdawali się czekać, że ktoś potwierdzi jej słowa, lecz nic takiego nie nastąpiło, pan Diderik odezwał się znowu:
– W takim razie opowiedz nam, co wiesz.
– Może nie warto wspominać takich spraw tutaj.
– Owszem, opowiadaj!
Kajsa spojrzała ukradkiem na Havgrima i w mroku napotkała jego wzrok. Czyżby dostrzegła uśmiech na jego twarzy? Nie miała odwagi uwierzyć. Wprawdzie to Britta siedziała obok niego, lecz Kajsa się tym nie martwiła. Britta była za młoda, by żywić inne uczucia do Havgrima niż wdzięczność i dumę, że nazwał ją rozsądną i trzeźwą.
A może Britta wcale nie jest za młoda? Och, nie, nie wolno znowu pozwolić, żeby wątpliwości doszły do głosu!
Jakie to zresztą wszystko ma znaczenie? Obcy i tak jutro wyjadą!
Wyjadą? Och, jaki żal, jaka tu zapanuje pustka! Nie, nie jedź dalej! Nie pozostawiaj mnie na całe długie życie z tym wspomnieniem jednej jedynej chwili, z tym snem o pewnym letnim wieczorze we wczesnej młodości!
Barbro powiedziała bardzo wolno:
– Ja wiem tylko, co się stało z synem strażnika i średniej z sióstr.
Diderik szukał w pamięci.
– Aha, to ta, której udało się dotrzeć do ludzi, podczas gdy strażnik zapłacił za ucieczkę życiem – rzekł w końcu z ledwo dostrzegalną ironią. – No dobrze, więc co się stało z tym małym bękartem?
– Jak słyszeliśmy, chłopiec miał osiem lat, kiedy matka umarła. Tylko że ona przez cały czas wbijała mu do głowy myśl o zemście. A panowie wiedzą, jak taka myśl może się wryć w umysł i serce dziecka.
– Tak. To pozostaje w nim na zawsze – potwierdził Diderik. – Mów dalej!
– Chłopiec dorósł i opuścił Alvdalen. Wiedział bowiem, że Vret Joar Jonsson zginął nad Siljan, lecz jego syn nadal żyje. Wprawdzie chłopiec nigdy nie odnalazł owego Vreta Mattsa Joarssona, lecz sam się ożenił i został ojcem. Swemu najstarszemu synowi przekazał wiedzę o tym, jakiego strasznego przestępstwa wobec ich rodu dopuścił się Joar i jego syn…
– No tak, teraz rozumiem – kiwał głową Diderik. – Zemsta stała się obowiązkiem przekazywanym z pokolenia na pokolenie. Honorowym długiem, wendetą, jeśli można użyć obcego słowa. Interesujące! Wiesz, jak się to wszystko zakończyło?
– Myślę, że tak – odparła Barbro. – Minęło wiele czasu, ale potomek tamtej dziewczyny odnalazł potomka Vreta Joara. My jednak nie usłyszeliśmy jeszcze pańskiej historii, panie Dideriku. Pański ród pochodzi z tych stron, prawda?
– Tak, toteż poszukuję wszelkich śladów. Chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o moich przodkach, ponieważ wydaje mi się, że mój ród wydał wielkich rycerzy, a może nawet królów. Moje wrodzone zdolności do panowania i dominowania nad innymi o tym świadczą. I mój autorytet. Posunąłem się już w badaniach dość daleko. Przeprowadzałem wywiady, studiowałem dokumenty, księgi parafialne i temu podobne. Doszedłem aż do roku tysiąc trzysta siedemdziesiątego, kiedy to niejaki Knuts Per Olsson, handlarz skór, przybywa do Uppsali. Nazwisko wskazuje wyraźnie, że pochodził z Dalarna, a pewne informacje pochodzące ze starych kontraktów handlowych dowodzą, że być może mieszkał w Rattvik. A tam odkryłem – jeśli to naprawdę był on – że jego ojciec pochodził z Oxberg albo z okolic Alvdalen. I na tym ślad się urywa. Dalej już nic nie wiadomo.
Barbro skinęła głową.
– A ty, Havgrim? Skąd się wzięło to twoje niezwykłe imię?
Havgrim uśmiechnął się. Kajsa musiała stłumić w sobie gwałtowną chęć, by podejść i usiąść przy nim. Jestem śmieszna, pomyślała. Pierwszy lepszy mężczyzna, który pojawił się na mojej drodze!
W Havgrimie było jednak coś szczególnego.
– To mój ojciec tak mnie ochrzcił – powiedział i spojrzał na Kajsę. Naprawdę tak zrobił! O szczęście, nie rozerwij mego serca na kawałki!
Havgrim mówił dalej:
– Ojciec przypłynął z Rugen do Szwecji po długim pobycie za granicą. Kiedy wrócił do domu, ja miałem trzy lata i ojciec nadał mi imię Havgrim [„Hav” w językach skandynawskich znaczy „morze”, natomiast „grim” to stare nordyckie słowo na oznaczenie brzydoty (przyp. tłum).], ponieważ zakochał się w morzu i ponieważ uważał, że jestem małym brzydactwem, zupełnie niepodobnym do niego. W tym miejscu Benedikte lub Vanja postawiła na marginesie wiele wykrzykników. Ktoś dopisał maleńkimi literkami: „Któż to chrzci trzyletnie dzieci?”
Jakieś wspomnienie poruszyło się w pamięci Andre, ale zaraz powrócił do przerwanej lektury i nie zastanawiał się nad tym.
– Brzydactwo, ty? W takim razie musiałeś się bardzo zmienić od tamtych czasów – rzekła Barbro z powagą, a wszyscy zebrani się uśmiechnęli. Wszyscy z wyjątkiem pastora, który w dalszym ciągu siedział nadąsany w kącie i z niechęcią badał swoje sumienie. Czy jego stosunek do powołania kapłańskiego jest właściwy?
Przeklęta dziewczyna! Przeklęta wieś! Chciał odejść stąd jak najszybciej.
– Czy w twojej rodzinie wszyscy mężczyźni są zawodowymi wojakami? – zapytał Diderik Havgrima.
– Nie. Ojciec był kupcem, dorobił się majątku za granicą. Nie. My jesteśmy poszukiwaczami.
Diderik uśmiechał się pogardliwie.
– Czego tak poszukujecie? Bogactwa? Czy tak zwanego szczęścia?
– Poszukujemy przestępcy, proszę pana.
– Ach, tak?
Barbro wtrąciła pospiesznie:
– Powiedzcie mi… Nigdy tak do końca nie opowiedzieliście, jak to się stało, że wszyscy trzej się spotkaliście i podróżujecie razem. Czy to pan, panie Dideriku, znalazł…?
– Nie – przerwał Diderik. – To Havgrim zwrócił się do mnie. Pojawił się w jakiejś gospodzie wkrótce po tym, jak opuściłem zamek w Sztokholmie. Zaczęliśmy rozmawiać i powiedział mi, że jest zaciężnym żołnierzem i że teraz nie ma zajęcia. Myślałem co prawda, że wygląda zbyt młodo jak na doświadczonego wojaka, ale… Kto pierwszy wystąpił z propozycją, już nie pamiętam, lecz zatrudniłem go jako pomocnika i eskortę…
Diderik umilkł na chwilę i zamyślił się, a potem mówił dalej:
– Potrzebowałem kogoś do ochrony podczas niebezpiecznej podróży przez pustkowia do Norwegii.
Znowu umilkł, zamyślony.
– A pan Natan? Gdzie jego spotkaliście? – spytała Barbro.
– W Mora, już mówiłem. Stał na rynku i miotał groźby na przerażonych słuchaczy, straszył ich ogniem piekielnym za okropne grzechy, jakich się dopuszczają. Taki był przejęty swoją rolą, że zapomniał o bożym świecie. To był pomysł Havgrima, żeby go zabrać w dalszą drogę, i wszystkim trzem ten pomysł się spodobał.
Pastor odezwał się gniewnie, niezadowolony, że mu przeszkadzają.
– Tak, i to Havgrim wymyślił, że powinienem przybrać imię Natan na pamiątkę biblijnego proroka. Wydawało mi się to odpowiednie, ale teraz…?
Diderik wyprostował się groźnie.
– Posłuchaj no, Havgrim…!
Drzwi się otworzyły i do izby wszedł ojciec Kjerstin.
– A co to za obyczaje, żeby panny siedziały w męskiej sypialni? – zapytał z hamowanym gniewem.
– Wszystko jest, jak się należy, mój panie. Ja tu jestem i mam baczenie na dziewczęta – uspokajała go Barbro, a Diderik pospiesznie cofnął rękę, która teraz obejmowała już talię Kjerstin.
– Możliwe, ale to nie uchodzi. Wracać do domu, panny! Natychmiast!
Wszystkie trzy wstały potulnie. Havgrim odprowadził wychodzących, a kiedy ojciec Kjerstin poszedł przodem z córką i z Brittą, Havgrim zdołał zamienić z Kajsą kilka słów pod osłoną ciemnej, letniej nocy. Ujął jej rękę i przytrzymał, a Kajsa zapomniała oddychać.
– Chciałbym, żebyśmy mieli trochę więcej czasu na rozmowę, żebyśmy mogli się lepiej poznać – szepnął pospiesznie.
Kajsa spojrzała na jego twarz, ledwie widoczną w tej mistycznej nocnej poświacie. Widziała zaledwie kontury, nic więcej. Zmarszczyła brwi.
– Wiesz, mam wrażenie, jakbym już kiedyś cię widziała.
– Bo tak było! Diderik Swerd zamierza zostać tutaj, dopóki koń nie wydobrzeje. Zobaczymy się jutro?
– Och, tak – szepnęła Kajsa przejęta, a kiedy on musnął jej policzek opuszkami palców, zadrżała na całym ciele. Bez słowa pobiegła za tamtymi.
Przed domem ciotki przystanęła i nasłuchiwała. Głos Britty niósł się pośród zabudowań. Las jednak trwał w ciszy, jakby wyczekiwał, jakby zastanawiał się nad jakąś zagadką, tak się przynajmniej Kajsie zdawało.
Teraz Andre był niemal pewien, że wie, co tak bardzo zajmowało Benedikte i Vanję. Oszałamiająca myśl! Musiał jak najszybciej czytać dalej, żeby to potwierdzić.
Miasto zaczynało się budzić. Andre zszedł do jadalni, ale tak bardzo chciał się dowiedzieć, czy rozumuje właściwie i czy jest na tropie do rozwiązania zagadki, że siedział przy stole z łyżką w jednej ręce, a manuskryptem w drugiej. Od czasu do czasu nie trafiał w talerz i z hałasem przesuwał łyżką po blacie, jakby chciał zaczerpnąć kaszy wprost ze stołu. Zawstydzony odwracał wzrok, gdy zdumieni goście zaczynali mu się przyglądać.
Czytał przez cały czas przy śniadaniu i kontynuował lekturę wchodząc po schodach. Czasu miał już niewiele, wkrótce powinien wyjść do miasta, gdzie czekało na niego tak wiele spraw.
Powrócił na swój fotel pod oknem, a kiedy weszła pokojówka, by posprzątać, odprawił ją czym prędzej, żeby móc czytać w spokoju.
Andre był czarującym młodym człowiekiem, pokojówka dygnęła więc z uśmiechem i zapewniła, że wszystko jest w porządku.
Diderik Swerd postanowił rozmówić się kategorycznie ze swoim tajemniczym towarzyszem podróży. I porozmawiać o jego zachowaniu wobec pastora. To przecież on wpadł na pomysł, żeby pastor im towarzyszył i żeby przybrał imię właśnie Natan. I o tym, że Havgrim poszukuje przestępcy…
Dziś jednak Diderik był zanadto zmęczony. Myśli wirowały w głowie, ale na niczym nie mógł się skupić. Denerwowało go też, że pokrzyżowano jego plany, kiedy już tak dobrze mu szło ze śliczną Kjerstin. Chociaż dzisiejszego wieczora i tak pewnie niczego by nie uzyskał. Najlepiej poczekać do jutra. Diderik Swerd zgasł niczym świeca, gdy tylko zdążył przyłożyć głowę do okrycia ze skór, pod którym przyjemnie chrzęściła słoma w sienniku.
Noc miał jednak ciężką. Nie żeby się budził, to by jeszcze nie było nic strasznego! Nie, dręczyły go jakieś okropne sny, nie mające końca, które wysysały z niego wszystkie siły. Można by przypuszczać, że śnił o dziewicach z Vargaby, ale nie. Przeciągały przed jego oczyma długie szeregi tych wszystkich nieszczęśliwych dziewcząt, które skrzywdził i które teraz były bezlitosne, nie chciały go opuścić. Wszystkie przemienione w senne mary, potworne, uwodzicielskie, nieubłagane. Dlaczego? zastanawiał się Diderik. Rzucał się na łóżku, jęczał i krzyczał przez sen. Dlaczego one mnie tak dręczą? Uszczęśliwiałem je przecież.
A może to sam siebie uszczęśliwiałem?
Nędzne szczęście w takim razie.
Chcę się stąd wydostać, jak najdalej od tego!
Ale nie był w stanie się obudzić.
Nur na jeziorze krzyczał tak strasznie.
A może ptak był tylko w jego śnie? Nur nie krzyczy przecież w środku ciemnej nocy?
Wiedział zbyt mało o ptakach, by sobie odpowiedzieć na to pytanie.
Przeklęte ptaszyska!
Następnego ranka Kajsa, upominana stanowczo, by lepiej niż wczoraj pilnowała inwentarza, została wysłana na pastwisko. Było jeszcze tak wcześnie, że mgła nad rzeką nie zrzedła, a na trawie leżała szara rosa.
Starała się nie odchodzić zbyt daleko od wsi. Na wypadek, gdyby zdarzyło się, że ktoś będzie się zastanawiał, gdzie Kajsa się podziewa…
Kajsa nic na to nie mogła poradzić, trochę się bała tego milczącego Havgrima z poprzedniego wieczora. Było w nim coś przerażającego… Kim on właściwie jest? Czy już go kiedyś widziała? Nie mogła tego zrozumieć, mimo że twarz wydawała jej się znajoma i mimo że od początku czuła do niego zaufanie.
I cała ta rozmowa o dziewicach z Vargaby!
Skuliła się ze strachu, kiedy usłyszała za sobą kroki. To on, pomyślała, napięta niczym cięciwa łuku. Gorąco uderzyło jej do głowy, policzki zarumieniły się. Co ja mam zrobić, co powiedzieć?
Kiedy się jednak odwróciła, zobaczyła, że zbliża się do niej stara Barbro. Kajsa nie umiałaby powiedzieć, czy przyjęła to z ulgą, czy z rozczarowaniem. Pewnie i jedno, i drugie.
Barbro wyjaśniła, że przyszła popilnować, jak się wyraziła, małej pasterki. Pan Natan podjął się, choć trzeba powiedzieć, że niechętnie, opieki nad Kjerstin. Niebezpiecznie zrobiło się teraz dla młodych dziewcząt w tutejszych lasach, zresztą we wsi też, odkąd zjawili się twardzi, bezwzględni mężczyźni. Kajsa poczuła, że jest jej przykro z powodu tych słów. Ona miała inny pogląd. Przynajmniej jeśli chodzi o Havgrima.
Długo siedziały obie z Barbro na pniu zwalonej brzozy i rozmawiały. Padały słowa o samotności i tęsknocie. O nowo obudzonej tęsknocie jednej i o zgasłej tęsknocie drugiej. Barbro powtarzała w myśli błagalne prośby do młodej dziewczyny: ››Nie zrób tak, jak postąpiłam ja, nie przegraj swojego życia, bo zostanie ci tylko pustka i samotność, do końca!‹‹ Głośno jednak powiedzieć tego nie mogła. Nie mogła popychać dziewczyny w tę ryzykowną przygodę z młodym nieznajomym…
Kajsa powoli uświadamiała sobie, że ktoś stoi niedaleko i patrzy na nią. Szeptem zwierzyła się ze swego odkrycia Barbro.
– Masz rację. On jest tam już od dłuższego czasu. Pewnie rozczarowało go to, że mnie tu zastał. Chcesz, żebym sobie poszła? I tak już powinnam wracać do wsi.
Kajsa chwyciła ją za rękę.
– Nie, nie odchodź jeszcze!
Nie miała odwagi odwrócić głowy. Wkrótce usłyszała za sobą głos Havgrima:
– Wygląda na to, że prowadzicie bardzo interesującą rozmowę. Czy mógłbym się przyłączyć?
Otrzymał, oczywiście, pozwolenie i usiadł jak najbliżej Kajsy. Spokojnie i naturalnie, jakby należeli do siebie. Doznała tak wielu uczuć naraz, że zaczęła drżeć.
Początkowo żadne nie znajdowało słów i wszyscy milczeli. Kajsa ponownie kompletnie straciła dar mowy, jak zawsze w jego obecności. Siedzieli po prostu w ciszy, wszyscy troje i spoglądali na krajobraz.
Słońce znajdowało się już wysoko na niebie i wyglądało poza cienką warstwą chmur jak matowa tarcza. Nad bagniskiem przesuwały się mgły, przypominając jakiś taniec elfów, przy samej ziemi tuman był bardzo gęsty, nieco wyżej wyłaniały się z niego zielonożółte krzewy i gałęzie drzew. Czarne bagno nadawało dolnym warstwom mgły bure, nieprzyjemne zabarwienie. Wszystko wyglądało nienaturalnie, dziwnie i strasznie tego ranka w tym tak dobrze znajomym lesie Kajsy. Pojawił się jakiś obcy element, nie znana zła siła opadła na ziemię i nieustannie dawała o sobie znać.
Tym bardziej dobrze było mieć Barbro po jednej stronie i Havgrima po drugiej. Spontanicznie poszukała jego ręki, lecz w tej samej chwili uświadomiła sobie swoją śmiałość i cofnęła się zawstydzona. On tymczasem ze spokojem ujął jej dłoń i mocno uścisnął. Spojrzała na niego, ale kiedy napotkała jego wzrok, musiała spuścić oczy. Zdążyła jednak wyczytać tam wiele sympatii i zrozumienia.
Nie zdążyli nawet zacząć rozmowy, gdy w lesie rozległy się nawoływania. Hej, hej! niosło się wśród drzew. Głos brzmiał niespokojnie, lękliwie.
– To ojciec Kjerstin – powiedziała Kajsa i wstała. – Hej! Tutaj jesteśmy!
Dał się słyszeć trzask łamanych gałązek i wkrótce ukazał się gospodarz Vargaby. Biegł. Z jego twarzy bił niepokój.
– Nie widzieliście Kjerstin? Ona poszła do lasu z tym… z tym…
– Co takiego? – zawołał Havgrim. – Pastor miał przecież pilnować, żeby jej się nic nie stało.
– Pastor! – prychnął chłop. – Pastor zamknął się z Brittą w jednym pokoju i próbuje jej zaszczepić bojaźń bożą.
– Ja wiem przynajmniej, gdzie Diderik Swerd się wybierał, ale dziewczyny nigdzie nie widziałem.
– Dokąd on poszedł?
– Do tej małej stodółki, którą macie koło…
– Idziemy! – zawołał ojciec Kjerstin i wszyscy ruszyli za nim. Gospodarz wyjaśnił, że to niedaleko, więc można na chwilę zostawić inwentarz bez opieki.
– Las jest dzisiaj jak zaczarowany – mamrotał chłop od nosem.
– To prawda – przyznał Havgrim. – Ale trzeba powiedzieć, że jest tu u was bardzo ładnie!
– Uroda okolicy nie pomaga nam, niestety, w codziennych kłopotach. Ostatnio zdecydowaliśmy, że chyba dłużej nie będziemy walczyć. Nasze dziewczęta też powinny mieć szansę na spotkanie rówieśników, a poza tym zostało nas już tak niewiele. Przed zimą przeprowadzimy się w dolinę.
Kajsa jeszcze o tym nie słyszała. Przemknęło jej przez myśl, że przybycie obcych miało jakiś wpływ na tę decyzję. Dorośli we wsi nareszcie zwrócili uwagę na samotność dziewcząt.
Ale, rzecz jasna, nie był to jedyny powód. Bezlitośnie trudne życie na pustkowiach stawało się już zbyt dokuczliwe dla tej garstki ostatnich mieszkańców osady.
Wyprowadzić się z Vargaby? Czy Kajsa by tego chciała?
Zbliżali się do stodoły, zbudowanej na niewielkiej łące. Gospodarz zawołał córkę po imieniu i wtedy ze środka doszły ich odgłosy szamotaniny i gwałtowne szepty, a po chwili zaległa grobowa cisza. Potem znowu usłyszeli, że w stodole trwa walka.
Havgrim i gospodarz pobiegli w tamtą stronę, ale nim zdążyli wejść, na progu ukazała się Kjerstin z potarganymi włosami, ubraniem w nieładzie i wyrazem przerażenia na twarzy. Z rozpaczliwym szlochem rzuciła się ojcu na szyję.
– Chcę wracać do domu – wykrztusiła piskliwie.
Diderik wyszedł ze stodoły z uniesioną ręką, jakby chciał uspokoić przybyłych.
– Powoli, powoli – rzekł jowialnie. – Nic złego się nie zdarzyło. Jestem człowiekiem honoru. Nawet jeśli kobieta bywa czasami zbyt chętna, nigdy by mi nie przyszło do głowy, żeby wykorzystać sytuację.
– Ty przeklęty diable! – ryknął ojciec Kjerstin. – Coś ty jej zrobił? Myślisz, że nie widziałem, jak pospiesznie zapinałeś spodnie?
– Nic się nie stało, ojcze – szepnęła Kjerstin. – Ale dziękuję wam, że przyszliście.
Havgrim był tak wściekły, że ledwie był w stanie mówić.
– Człowiek honoru! Czy to przystoi człowiekowi honoru obarczać winą dziewczynę? Ja nie jestem ślepy i dobrze widziałem, coście robili przez całą drogę ze Sztokholmu tutaj!
Diderik zmienił ton na agresywny.
– Ty przybłędo, ty chcesz mnie pouczać? Myślisz może, że nie wiem, kim ty jesteś? Szukasz przestępcy! Ciągniesz tu Bogu ducha winnego księdza, zmuszasz go, by przyjął imię apostoła, który tu kiedyś wymierzał karę, a wszystko dlatego, że nie udało ci się odnaleźć potomka Vreta Joara Jonssona, na którym chciałeś się mścić. Po to zmusiłeś biednego księdza, żeby…
– Ja go odnalazłem.
Diderik zamilkł.
– Potomka Vreta Joara?
– Tak.
– Domyślam się, że jesteś jednym z późnych potomków tamtego mściwego strażnika. Ale nie pojmuję, jak można nosić w sercu setki lat żądzę zemsty za takie głupstwo. To jakaś choroba!
– Krwawa ofiara z dziewic to nie jest głupstwo. Zwłaszcza że wcale nie należy do przeszłości. Gdybyśmy wam nie przeszkodzili, sami byliście bliscy popełnienia tego okropnego czynu.
– Głupie gadanie!
– Czy myślicie, że Kjerstin byłaby w stanie żyć dalej, gdyby udało się wam zaspokoić swoją żądzę i gdybyście potem odwrócili się obojętnie i poszli w swoją stronę? Czyż nie zamierzaliście poświęcić życia Kjerstin, by zaspokoić swoją żądzę?
Atmosfera wokół stała się napięta, jakby zanosiło się na burzę. Nur znowu krzyczał złowieszczo.
– Słyszycie? – szepnął Diderik, a wszyscy spostrzegli, że jest blady jak ściana. – Ta kobieta znowu krzyczy! Wyraźnie woła: ››Vret Joar!‹‹
– Słyszymy głos nura na jeziorze, nic więcej – odparł gospodarz.
Havgrim rzekł spokojnie:
– Tak, na koniec znalazłem potomka Vreta Joara Jonssona. Mój ojciec zdołał posunąć się w swoich poszukiwaniach bardzo daleko. Dowiedzieliśmy się, że ów potomek jest wojskowym, wobec tego ja zostałem wysłany na wojnę. Tam go jednak nie znalazłem.
– No i jak wam się udało trafić na jego ślad? – zapytała Barbro cicho.
Havgrim odwrócił się ku niej.
– Przez wszystkie lata znaliśmy punkt wyjścia. Wiedzieliśmy, kim był Vret Matts Joarsson, syn Joara, a potem syn Mattsa i tak dalej. W pewnym miejscu jednak ślady się urywały. Stało się to za sprawą pewnego człowieka z Rattvik. Wyjechał ze swojej wsi i zupełnie nie było wiadomo, gdzie go szukać. Wszyscy z mojej rodziny trafiali w pustkę.
– Rattvik? – zapytał Diderik. – Wiesz może, jak on się nazywał?
– Wiem. Knuts Per Olsson.
Świat zawirował Diderikowi w oczach. On sam doprowadził przecież drzewo genealogiczne swojego rodu do pewnego handlarza skór nazwiskiem Knuts Per Olsson, który przybył do Uppsali, prawdopodobnie z Rattvik.
– Czy to znaczy, że ty odtworzyłeś pokrewieństwo aż do…
– Tak. Do Vreta Joara Jonssona. To był ten wasz ››królewski‹‹ przodek, panie.
– Ty przeklęty… – zaczął Diderik i ruszył na Havgrima. – To ty nas tu przyprowadziłeś! To ty zmusiłeś pastora, żeby…
– Tak, przyznaję, że jego sprowadziłem tu ze względu na podobieństwo. Kiedy tak stał na rynku w Mora, wydał mi się tak samo ślepo fanatyczny i karzący jak ów apostoł Natan, który w swoim czasie pojmał najmłodszą z sióstr, Mait, i przebił ją mieczem jako czarownicę. Tylko dlatego, że miała więcej odwagi niż inne kobiety.
– Dobry Boże – szepnęła Barbro wstrząśnięta. – A jeśli i tym razem pastor zamorduje małą Brittę?
– Nie sądzę – uspokoił ją Havgrim. – Wczoraj wieczorem dostał od niej porządną nauczkę. Będzie jednak próbował złamać ją moralnie.
– To mu się nie uda – rzekła Kajsa spokojnie. – Nie z Brittą.
– Ja też tak myślę – potwierdził z uśmiechem ojciec Kjerstin.
– Ale dlaczego nas tu przyciągnąłeś? – dopytywał się Diderik.
– Ponieważ nie jestem zwolennikiem gwałtu. W dzieciństwie złożyłem ojcu świętą przysięgę – w podzięce za to, co on dla mnie zrobił – że będę próbował się zemścić na jakimś potomku Vreta Joara. Istnieje was wielu, gdy tymczasem ród strażnika wygasł wraz ze śmiercią mego ojca. Los chciał, że trafiliśmy na waszą linię, panie.
W tym miejscu znowu na marginesie znajdowało się wiele wykrzykników. Andre ze zrozumieniem kiwał głową.
Havgrim mówił dalej:
– Kiedy dorosłem, pojąłem, jakie to wszystko niemądre. Chodzi mi o to, że potomkowie nie odpowiadają za przestępstwa swoich przodków ani za całe zło, jakie panuje na świecie. Potem jednak spotkałem was osobiście, panie Diderik. Śledziliśmy was od dawna, panie, i znaliśmy dobrze wasz charakter. Jest on znacznie lepszy od charakteru Vreta Joara. Zatem ubiegłego lata pojechałem do Dalarna i odszukałem Vargaby. Niedaleko osady napotkałem małą pasterkę kóz, która spała na polance w blasku słońca, gdy tymczasem zwierzęta rozbiegły się na wszystkie strony. Zebrałem je znowu wszystkie, a potem, nie budząc śpiącej, pochyliłem się nad nią i podziwiałem jej śliczną twarzyczkę. W pewnej chwili otworzyła oczy, lecz nie sądzę, by się całkiem obudziła. Teraz wiesz, Kajsa, dlaczego wydawało ci się, że mnie poznajesz. Myślałaś pewnie, że ja jestem kimś, w kogo wcielił się duch tamtego stróża Vreta Joara, a ty sama jesteś wcieleniem średniej z sióstr?
– Naprawdę całkiem poważnie się tego bałam – uśmiechnęła się Kajsa onieśmielona. – I że Britta jest najmłodszą siostrą, Mait, która została zamordowana przez apostoła Natana.
– A Kjerstin byłaby najstarszą z sióstr. Tą, która została złożona w ofierze po to, by Vret Joar mógł odzyskać swoją męską sprawność – uzupełnił Havgrim i popatrzył na Diderika.
Ten prychnął tylko ze złością. Havgrim ciągnął dalej swoją opowieść.
– Nie pokazałem się ludziom we wsi, nikt nie wiedział, że byłem w okolicy, wyjechałem bezzwłocznie. Kiedy jednak dowiedziałem się, że pan, Dideriku Swerd, wybiera się do Trondheim, zrozumiałem, że czas nadszedł. Tak, to ja zatroszczyłem się o to, byśmy znaleźli się właśnie w Alvdalen. A potem kierowałem konie w stronę Vargaby, oszukałem Barbro, sprawiłem, by uwierzyła, że to ona wybrała niewłaściwą ścieżkę. Przyznaję też, że przestraszyłem was, panie Dideriku, kiedyście błądzili samo-tnie we mgle po lesie. Byłem tu już przecież dawniej i wiedziałem, że żadnych upiorów w lesie nie ma, że wszystko to tylko ludowe przesądy i gadanie. Musiałem więc sam coś wymyślić. I pan widział jakąś niewyraźną sylwetkę, prawda?
– A czemu to miało służyć? – syknął Diderik.
– Obiecałem mojemu ojcu, że dopełnię zemsty, i nie mogę obietnicy nie dotrzymać. Chciałem jednak w bezkrwawy sposób przerwać tę szaloną, bezsensowną pogoń z pokolenia na pokolenie. Nie umarliście przecież ze strachu, panie Diderik. Mam jednak nadzieję, że się teraz zastanowicie nad swoim życiem i zachowaniem.
Słuchacze zrozumieli, co Havgrim ma na myśli. Choć znali Diderika Swerda zaledwie niecałą dobę, domyślali się, jaki jest jego stosunek do życia i że ma on naprawdę nieciekawy charakter.
– Ty, ty… – syknął Diderik i, jak krnąbrne dziecko, kopnął czubkiem buta kępę trawy. – Oszalałeś chyba! Co to za idiotyczne pomysły na temat zemsty?
– Owszem, przyznaję, że pan jest z pewnością niewinny. Ale mój ojciec postępował tak jak jego przodkowie. On był ostatnim z rodu strażnika i ze względu na zdrowie nie był w stanie wypełnić swojej powinności. Ja byłem jego jedyną nadzieją, której się trzymał, i dlatego od najmłodszych lat wpajał mi tę myśl.
W tym miejscu margines znowu był zapisany wykrzyknikami i słowami w rodzaju: „Uwaga!”, postawionymi przez Vanję i przez Benedikte. Andre poznawał to po charakterze pisma. Kiwał głową, zgadzał się bowiem z nimi w pełni, sam był coraz bardziej podniecony tym, czego się dowiadywał.
Właściwie powinien był już wychodzić do miasta, ale zostało tak niewiele tekstu, że postanowił doczytać do końca.
– Jest pan jednak wolny, panie Diderik – oświadczył Havgrim. – Nic złego się panu nie stanie. Jak powiedziałem, ja nie posługuję się gwałtem. Tylko że nie będę już panu towarzyszył do Norwegii. Postanowiłem zostać tutaj i lepiej poznać mieszkańców Vargaby, a jedną osobę chciałbym poznać bardzo dobrze. W przeciwieństwie bowiem do was, panie, ja nie rozpoczynam znajomości w łóżku i nie zrywam jej zaraz potem. Uważam, że miłość jest piękna tylko wtedy, gdy obie strony mają do siebie zaufanie i są w stanie dać sobie nawzajem poczucie bezpieczeństwa.
Diderik odwrócił się z szyderczym parsknięciem.
– Zamierzasz tedy mnie zdradzić? Chcesz, żebym sam podróżował przez te niebezpieczne lasy, bo ty musisz zostać z jakąś wiejską dziewuchą? Dobrze, zostań! Dam sobie radę bez takiego faryzeusza jak ty. Zresztą jest ze mną kapłan.
– No właśnie – odparł Havgrim spokojnie. – Wy dwaj pochodzicie przecież z wyższej sfery. Dla was tacy ludzie jak my się nie liczą.
Wiele par oczu spojrzało na niego sceptycznie, gdy mówił te słowa. Czy Havgrim naprawdę był tak niskiego rodu, jak udawał? W jego postawie, zachowaniu, w całej postaci ujawniała się jakaś wrodzona szlachetność.
Na ich zdziwienie odpowiedział uśmiechem.
Ruszyli w stronę wsi; brnęli przez wysoką, poruszaną wiatrem trawę. Biedna Kjerstin szła z bólem w sercu i pustką w piersi. Dokonała niewłaściwego wyboru, ale czyż miała jakiś wybór? Havgrim przecież nigdy nawet na nią tak naprawdę nie spojrzał.
Teraz Andre był już zupełnie pewien, kim naprawdę jest Havgrim. Ale dowody? Tych nadal brakowało.
Czy dostarczą mu ich ostatnie stronice manuskryptu?
Jedno wiedział bowiem na pewno: Gerd, ta, która spisała opowieść, a która otrzymała informacje od swojej matki… Gerd opowiadała o własnej rodzinie. Być może jej matka znała tę historię od swojej, która z kolei…
Andre wiedział już, co powinien zrobić.
Najpierw jednak chciał przeczytać opowieść do końca.