Admirał Eskadry Zielonej sir Lucien Cortez, Piąty Lord Przestrzeni Royal Manticoran Navy, wstał zza biurka, gdy adiutant wprowadził do jego gabinetu lady Honor Harrington.
Dla Honor ostatnie trzy doby przypominały bezpośredni kontakt z trąbą powietrzną. Zdołała zorganizować parę godzin, by odwiedzić rodziców, i była to jedyna wolna chwila, którą miała. Poza tym cały czas spędziła na zwiedzaniu okrętu, sprawdzaniu planów i dyskusjach ze specjalistami ze stoczni na temat dodatkowych przeróbek i modyfikacji. Na poważne zmiany nie mieli czasu, ale drobne dało się wykonać, a było ich sporo. Jak choćby zamontować dodatkowe szyby wind między obiema ładowniami zamienionymi na hangary, co skróciło czas przejazdu obsługi technicznej kutrów, jak i czas zajęcia stanowisk bojowych przez załogi w chwili ogłoszenia alarmu o ponad dwadzieścia pięć procent. I tak dobre trzydzieści sześć godzin zajęło uzyskanie zgody, gdyż była to zbyt poważna przeróbka, by stocznia mogła ją wykonać po cichu.
Pozostałe były drobniejszej natury, toteż nie zawracano sobie głowy papierkami. Kiedy Honor goniła Siriusa w systemie Basilisk, pierwszym ostrzeżeniem, które doprowadziło ją do zorientowania się, że ma do czynienia z rajderem, było odrzucenie przez niego fragmentów poszycia, za którymi ukryte było uzbrojenie. Wykrył je radar i było to coś tak nietypowego, że wzbudziło jej podejrzenia. Między innymi dzięki temu wydarzeniu, opisanemu przez nią w raporcie, Wayfarer został wyposażony w odsuwane ambrazury — zadano sobie nawet trud, by upodobnić je do płyt poszycia albo do standardowych włazów, co dało śmiechu wart efekt, gdyż w połączeniu z drzwiami ładunkowymi do obu ładowni-hangarów burty przypominały oklejony plastrami żółty ser. Nie było szans, by nie wzbudziły poważnych podejrzeń u każdego, kto uzyska wizualny obraz jednostki.
Dlatego Honor zaproponowała, by wszystkie ambrazury zakryć plastikowymi elementami tak wykonanymi, by kształtem i barwą zlewały się z kadłubem. Elementy te po odstrzeleniu pozostawały niewidoczne dla radaru i nie przeszkadzały w prowadzeniu ognia, nie wzbudzając równocześnie żadnych podejrzeń. Były tanie, wykonać je można było na poczekaniu, a Wayfarer mógł ich zabrać kilkaset i montować nowe po każdym starciu.
Komandor Schubert zakochał się wręcz w pomyśle i bez zwłoki przystąpił do jego realizacji, co Honor bardzo ucieszyło. Zajmując się dalszymi kwestiami technicznymi, miała jednak świadomość dwóch problemów, o których jak dotąd jeszcze nikt z nią nie rozmawiał, choć powinien. Były to: kwestia załogi i dokładne określenie zadania, które miała wykonać.
W ogólnych zarysach wiedziała naturalnie, czego Admiralicja od niej oczekuje, ale jak dotąd nie otrzymała żadnych rozkazów ani też nie uczestniczyła w żadnej oficjalnej odprawie. Nikt też nawet nie zająknął się na temat jej przyszłych oficerów czy załóg. Powodów ku temu mogło być sporo — w końcu Wayfarer miał opuścić stocznię na pierwsze próby odbiorcze dopiero za trzy tygodnie, ale coś tu jej śmierdziało. Nie wiedziała nawet, kto ma być jej zastępcą czy też kogo przewidywano na dowódców pozostałych trzech okrętów. Z jednej strony była zadowolona, że nie musi się jeszcze martwić sprawami personalnymi, z drugiej jednak zdawała sobie sprawę, że coś tu nie gra. Było mnóstwo spraw technicznych, na których musiała się skoncentrować, równie istotne było jednak zgranie i wyczucie zespołu, którym ma dowodzić, i poznanie choćby tylko swoich oficerów. A przede wszystkim niepokoiły ją przyczyny tego opóźnienia.
Teraz ściskając dłoń Piątego Lorda Przestrzeni, wiedziała, że wreszcie się dowie. A znając dzięki więzi z Nimitzem uczucia gospodarza, miała świadomość, że nie spodoba jej się to, czego się dowie.
— Proszę usiąść, milady. — Cortez wskazał jej fotel stojący naprzeciw biurka.
Honor skorzystała z zaproszenia i admirał także usiadł, opierając łokcie o blat. Następnie splótł palce, oparł na nich brodę i przyjrzał się uważnie gościowi. Spotkali się dotąd dwa razy i do tego przelotnie, ale śledził uważnie jej karierę, gdyż nauczył się ufać swemu instynktowi. Teraz miał okazję dokładnie jej się przyjrzeć, toteż skorzystał z niej. Spodobało mu się, że jest spokojna i opanowana, choć musiała wiedzieć, że istnieją jakieś niecodzienne powody, że Piąty Lord Przestrzeni wzywa na spotkanie zwykłego kapitana.
Choć osoba siedząca w jego gabinecie pod żadnym względem nie była „zwykłym” kapitanem. Przez ostatnie półtora standardowego roku była pełnym admirałem, fakt, że w stosunkowo nowej i nielicznej marynarce wojennej, ale za to dowodziła w niej eskadrą superdreadnoughtów. Cortez wiedział także, że Marynarka Graysona wydelegowała ją do „czasowej służby” w szeregach RMN, czyli inaczej mówiąc, z punktu widzenia władz i floty Graysona Harrington nadal pozostawała w czynnej służbie graysońskiej. Zdecydowanie niewielu oficerów miało możliwość zrezygnowania w każdej chwili ze służby w jednej flocie ze świadomością, że natychmiast przechodzą do drugiej i to awansując o cztery stopnie. Musiało to mieć duży wpływ tak na jej podejście, jak i punkt widzenia wielu spraw, ale gdyby o tym nie wiedział, nie domyśliłby się niczego z jej zachowania — czekała z szacunkiem, aż się odezwie, jak każdy kapitan w obecności admirała.
Honor ze swej strony czuła, że jest obiektem dokładnego badania, choć brązowe oczy Corteza dotąd to maskowały. Nie znała jego myśli, ale czuła przedziwną mieszankę uczuć: rozbawienia, ciekawości, złości, frustracji i niepewności. Była raczej pewna, że ostatnie trzy nie są skierowane przeciwko niej, ale wiedziała też, że to ona lub jej okręty są ich przyczyną. Dlatego też czekała cierpliwie na wyjaśnienia.
— Dziękuję za przybycie, milady. — Szef personelu Królewskiej Marynarki przerwał wreszcie milczenie. — Przepraszam, że nie mogliśmy spotkać się wcześniej, ale szukałem gdzie mogłem ludzi dla pani.
Na wpół przepraszający, na wpół kwaśny ton natychmiast wzbudził jej czujność — usiadła prosto i spojrzała na niego uważnie. Cortez dostrzegł to, skrzywił się i odchylił na oparcie fotela.
— Mamy problem, milady — przyznał z westchnieniem. — Konkretnie chodzi o to, że pośpiech, z jakim Admiralicja zdecydowała się wysłać panią do akcji, spowodował niezłe zamieszanie we wszystkich planach działu personalnego.
— A konkretnie w czym tkwi ten problem, sir? — spytała ostrożnie.
— W tym, że musimy znaleźć ludzi na pani okręty pół roku wcześniej niż było to zaplanowane i to praktycznie bez uprzedzenia. Sądzę, że zdaje sobie pani sprawę, jak bardzo brakuje nam w tej chwili ludzi?
— W ogólnych zarysach tak, ale przez trzy standardowe lata nie nosiłam munduru Królewskiej Marynarki i nie śledziłam jej sytuacji ze szczegółami, więc raczej nie jestem na bieżąco — ku jego zaskoczeniu zdołała powiedzieć to neutralnym tonem.
— W takim razie przedstawię pani w skrócie sytuację. Około pięćdziesiąt tysięcy ludzi, w tym jedynie drobna część oficerów, zostało wypożyczonych Marynarce Graysona, o czym, jak sądzę, pani wie. Ta liczba nie obejmuje technicznego personelu przydzielonego do projektowania okrętów i zespołów badawczo-rozwojowych. Biorąc pod uwagę ich braki w wyszkolonym personelu, ledwie wystarcza to do utrzymania w pełnej gotowości okrętów Marynarki Graysona, a sytuacja zaczęła się pogarszać, odkąd zaczęto wprowadzać do służby zbudowane w graysońskich stoczniach dreadnaughty. Wybrałem Marynarkę Graysona jako przykład. Fakt, najwięcej naszych ludzi zostało wypożyczonych właśnie jej, ale problem ma szerszy zasięg. Łącznie w tej chwili musieliśmy naszym sojusznikom wypożyczyć sto pięćdziesiąt tysięcy wyszkolonych ludzi. Jeśli dodać do tego naziemny personel techniczny, daje to ćwierć miliona — przerwał i poczekał, aż Honor przyswoi sobie te liczby, a gdy skinęła głową, kontynuował: — Do tego dochodzą nasze własne potrzeby. Mamy w służbie około trzystu okrętów liniowych, które średnio mają załogi liczące pięć tysięcy dwieście osób, co daje razem ponad półtora miliona ludzi. Oraz sto dwadzieścia cztery forty broniące terminalu w systemie Basilisk tudzież Manticore Junction z załogami liczącymi kolejny milion. Do tego dochodzi reszta okrętów Królewskiej Marynarki z załogami liczącymi ponad dwa i pół miliona ludzi oraz stocznie, bazy kosmiczne, bazy floty w obcych systemach takich jak Grendelsbane, wywiad, ośrodki badawcze i cała reszta. Jeśli dołożyć do tego niezbędne rezerwy na rotację personelu, wychodzi, że w Królewskiej Marynarce i Korpusie Marines służy ponad jedenaście milionów ludzi. Co prawda to zaledwie trzy dziesiąte naszej populacji, ale należy pamiętać, że wszyscy pochodzą z najbardziej produkcyjnych jej grup, a według ostrożnych ocen w ciągu najbliższych dwóch lat standardowych będziemy potrzebowali jeszcze raz tyle personelu. I naturalnie nie należy zapominać o potrzebach floty handlowej oraz armii.
Honor powtórnie skinęła głową — tym razem wolniej, gdyż zaczynała rozumieć, do czego Cortez zmierza. Royal Manticoran Marine Corps nie składał się z pasażerów latających na okrętach Królewskiej Marynarki i tylko czekających na okazję do abordażu, byli to również ludzie wyspecjalizowani w pełnieniu określonych obowiązków na pokładzie. Natomiast do ciężkich, długotrwałych starć planetarnych przeznaczona była Królewska Armia, która mogła szkolić ludzi jedynie w walce, gdyż na miejsce akcji dostarczana była w najkrótszym możliwym czasie, a na okrętach jej członkowie pełnili rolę wyłącznie pasażerów. W czasie pokoju była nieliczna, gdyż większość jej obowiązków wypełniał Korpus, natomiast w chwili rozpoczęcia wojny jej stan liczebny rósł gwałtownie, gdyż była potrzebna choćby do służby garnizonowej. Korpus na przykład ponad standardowy rok temu z dużą ulgą przekazał jej pod opiekę Masadę, a obecnie armia była także odpowiedzialna za utrzymywanie garnizonów i spokoju na osiemnastu planetach zdobytych na Ludowej Republice Haven. A jeśli Królestwo nadal utrzyma inicjatywę, należało się spodziewać, że w najbliższym czasie takich planet będzie więcej, co oznaczało, że zapotrzebowanie armii na nowych ludzi będzie wzrastać wprost proporcjonalnie do sukcesów Royal Manticoran Navy.
Jakby tego było mało, flota handlowa Gwiezdnego Królestwa była czwartą co do wielkości w znanej galaktyce. Znacznie liczniejsza niż flota handlowa Ludowej Republiki, ustępowała jedynie trzem członkom Ligi Solarnej. Pod względem masy wielokrotnie przewyższała RMN, ale co ważniejsze stanowiła podstawę gospodarki i dobrobytu Królestwa. Statki do niej należące znaleźć można było wszędzie w znanej przestrzeni, gdyż poza obszarem Ligi dominowała w przewozie towarów i pasażerów. I choć statki miały znacznie mniejsze załogi niż okręty, to sama ich liczba wymagała olbrzymiej ilości ludzi.
— Podałem te liczby, milady, by lepiej zdała pani sobie sprawę ze skali problemu, o którym mówimy. Pewnie pani o tym nie wie, ale podwoiliśmy nabór do Akademii, a i tak musieliśmy powołać znacznie większą liczbę oficerów rezerwy, głównie z floty handlowej, niż byśmy chcieli. W niedalekiej przyszłości będziemy zmuszeni uruchomić przyspieszone kursy dla oficerów tejże floty bez wojskowego doświadczenia, by zrobić z nich królewskich oficerów niższego stopnia. Jak na razie dajemy sobie radę, ale jest to balansowanie na krawędzi. Cały plan rozdysponowania oficerów i załóg jest drobiazgowo opracowany i niestety przez to nader delikatny i nieodporny na próby improwizacji. Uwzględniliśmy w nim, ma się rozumieć, obsady dla krążowników pomocniczych, ale spodziewaliśmy się, że potrzebne będą dopiero za sześć miesięcy. Jak dobrze pani wie, tylko pani okręt wraz z kutrami wymaga dwóch i pół tysiąca ludzi załogi i pięciuset Marines, a łącznie okrętów tych ma być piętnaście, co daje czterdzieści pięć tysięcy ludzi, czyli prawie tylu, ilu wypożyczyliśmy Marynarce Graysona. I niestety nie mamy ich. Za sześć miesięcy będziemy mieli, w tej chwili ich nie ma.
Honor przygryzła dolną wargę — o tym aspekcie logistycznym nie pomyślała, choć powinna. Być może podświadomie obawiała się czegoś podobnego i dlatego unikała tego tematu… jakby nie było, nie stanowiło to usprawiedliwienia, a tylko wymówkę.
— Jak zła jest sytuacja, sir? — spytała w końcu.
Cortez wzruszył wymownie ramionami.
— Dla pani czterech okrętów nie jest tragiczna: w grę wchodzi tylko dwanaście tysięcy ludzi, gorzej, gdyby chodziło o wszystkie piętnaście. Niestety załogi dla tych czterech także stanowią problem i nie rozwiążę go, nie zabierając części ludzi z czynnych bojowo okrętów. Oceniam, że około jedna trzecia będzie pochodziła stamtąd, a sama pani wie, że żaden kapitan dobrowolnie nie pozbędzie się dobrych ludzi. Zrobię co będę mógł, ale i tak większość załóg będą stanowić żółtodzioby prosto po kursach albo recydywiści, których dotychczasowi dowódcy pozbędą się z radością. Kontyngent Marines to inna sprawa, będzie taki jak zwykle, czyli godny zaufania, natomiast co do załogi, skłamałbym, gdybym powiedział, że będzie taka, jaką chciałbym poprowadzić do akcji.
Honor kiwnęła potakująco głową — teraz mieszanka uczuć rozmówcy stała się zrozumiała. Piąty Lord Przestrzeni był doświadczonym dowódcą liniowym i zdawał sobie sprawę z konsekwencji tego, co jej właśnie powiedział, a co więcej, czuł się osobiście odpowiedzialny za ten stan rzeczy. Nie był, ale to nie zmieniało jego podejścia do całej sprawy.
Jej umysł tymczasem analizował problem w dziwnie teoretyczny sposób — zupełnie jakby to jej nie dotyczyło. Żaden kapitan nie miał ochoty przystępować do walki, mając źle przygotowaną i niezgraną załogę. Dotyczyło to zwłaszcza statków-pułapek, z reguły operujących samotnie. W razie kłopotów mogli liczyć tylko na siebie i to, czy przeżyją czy też nie, zależało głównie od tego, jak załoga wypełni swe obowiązki. Co gorsza, pośpiech, z jakim jej okręty zostaną wyekspediowane w drogę, oznaczał, że nie będzie mogła pozbyć się najgorszych szumowin, bowiem kiedy zostaną zidentyfikowani, będzie już za późno. Naturalnie każdy miał dokumentację dotyczącą przebiegu służby, ale prawdziwi prowodyrzy i sprawcy kłopotów zawsze są na tyle cwani, by zbytnio nie podpaść, gdyż oznaczałoby to dotkliwe kary z wydaleniem ze służby włącznie. Ich weryfikowało dopiero postępowanie, czyli czas. Była pewna, że zdoła nawet najgorszego z nich zmusić do posłuchu, ale na to także potrzebowała czasu. Podobnie jak na zgranie tych, których wadą był jedynie brak doświadczenia — oni zwłaszcza wymagali uważnego traktowania. A tego czasu nie miała…
— Przykro mi, milady — Cortez przerwał milczenie. — Zapewniam panią, że zrobimy co się da, by odsiać choć najgorsze plewy, i przyznam się, że odwlekałem to spotkanie, mając nadzieję, że któryś z członków mego sztabu wpadnie na jakieś lepsze rozwiązanie. Niestety, żadnemu się to nie udało, więc uznałem za swój obowiązek wytłumaczyć sytuację osobiście.
— Rozumiem, sir. — Honor przez moment przyglądała się Nimitzowi, którego delikatnie głaskała po grzbiecie, i ponownie uniosła wzrok, spoglądając na admirała. — Wiem, że zrobi pan to, co tylko będzie pan mógł, sir, a każdy kapitan zdaje sobie sprawę, że zgranie załogi to jego zadanie, obojętne jakich musiałby użyć metod. Damy sobie radę, sir.
Była świadoma fałszywej pewności siebie brzmiącej we własnym głosie, ale była to jedyna odpowiedź, jakiej mogła udzielić, ponieważ była kapitanem i jej sprawą było zmienić zbieraninę ludzi w zgrany, gotów do walki zespół. Robiła to już, choć jak sama przed sobą musiała przyznać, nie w tak trudnych warunkach.
— Cóż… — Cortez na chwilę odwrócił wzrok, po czym zmusił się, by ponownie spojrzeć jej w oczy. — Mogę pani dać jedno: zdołałem zebrać naprawdę dobrych oficerów i podoficerów dla pani. Co prawda niektórzy są nieco za młodzi jak na przydzielone im stanowiska, ale wszyscy mają nienaganny przebieg służby, a znaczna część służyła już pod panią. Tu jest pełna lista… jeszcze jedno: gdyby chciała pani mieć jeszcze kogoś konkretnego, nieważne, czy z oficerów, czy z członków załóg, proszę mi podać ich dane, a dołożę starań, by ich pani dostała. Nie obiecuję, że uda mi się ze wszystkimi z uwagi na czas, ale będę próbował. Jeżeli chodzi o nowy narybek, to pani okręty miały bezwzględne pierwszeństwo: na brak doświadczenia nic nie mogłem poradzić, ale dostała pani tych z najlepszymi wynikami szkolenia.
— Doceniam to, sir — powiedziała szczerze Honor.
— Zdołałem osiągnąć jeszcze coś, co, jak sądzę, panią ucieszy. Alice Truman została właśnie kapitanem z listy i przydzieliłem ją na zastępcę dowódcy eskadry i dowódcę HMS Parnassus.
Wiadomość była naprawdę miła, ale oprócz radości Honor poczuła też niepewność. Doskonale pamiętała, jak sama podchodziła do pierwszego samodzielnego dowództwa okrętu. Oficer tego kalibru co Truman, zwłaszcza jeśli właśnie dostał się na listę, co w praktyce zapewniało w przyszłości stopień flagowy, mógł uznać przydział na statek-pułapkę za policzek. I trudno byłoby mieć doń o to pretensje. Natomiast jeśli Alice będzie sądziła, że ten wątpliwy zaszczyt zawdzięcza konkretnie jej, to…
— Myślę, że powinienem dodać, iż wyjaśniłem jej dokładnie sytuację i zgłosiła się na ochotnika — dodał Cortez, jakby czytał w jej myślach. — Pierwotnie miała objąć dowództwo Lorda Eltona, ale jego naprawa przeciągnęła się o pięć miesięcy. Kiedy spytałem ją, czy zgodzi się na przeniesienie na Parnassusa, i wyjaśniłem, że będzie służyła pod pani dowództwem, zgodziła się natychmiast.
— Dziękuję, że mi pan to powiedział, sir — uśmiechnęła się z ulgą połączoną z wdzięcznością. — Kapitan Truman to jeden z najlepszych oficerów, jakich miałam okazję poznać.
— Sądziłem, że będzie pani zadowolona — Cortez uśmiechnął się blado. — Teraz druga kwestia: myślę, że znalazłem też pierwszego oficera, z którego również będzie pani zadowolona, milady.
Nacisnął przycisk na konsoli łączności i rozsiadł się wygodnie. Chwilę później drzwi gabinetu otworzyły się, ukazując wysokiego, ciemnowłosego komandora o orlim nosie i radosnym błysku w oczach. Na prawym rękawie munduru miał ciemnoczerwoną wstążkę Monarszego Podziękowania, a na lewej piersi baretki: białobłękitną Order of Gallantry i czerwonobiałą Saganami Cross. Wyglądał absurdalnie młodo jak na kogoś, kto zdobył dwa z czterech najwyższych odznaczeń za odwagę w walce, nawet jeśli brać pod uwagę fakt, że w dzieciństwie został poddany procesowi prolongu. Jednakże Honor, wstając z radosnym uśmiechem, miała przed oczyma nieporadnego niczym szczeniak podporucznika, którego pierwszym przydziałem bojowym był HMS Fearless wysłany na placówkę Basilisk.
— Rafe! — przełożyła Nimitza w zgięcie lewej ręki i wyciągnęła ku nowo przybyłemu prawą.
— Jak sadzę, państwo się znacie — bąknął z zadowoloną miną sir Lucien Cortez.
— Nie miałem okazji za długo posłużyć pod panią na Nike. — Cardones uścisnął energicznie jej dłoń. — Mam nadzieję, że tym razem będzie inaczej, skipper.
— Jestem tego pewna, Rafe — odparła ciepło i dodała, zwracając się do Corteza: — Dziękuję, sir. Naprawdę bardzo dziękuję, sir.
— Musiał zostać czyimś pierwszym oficerem, milady. A poza tym wydaje mi się, że ma pani dobry wpływ na karierę i wyszkolenie tego młodego człowieka i szkoda byłoby psuć tak dobrze współdziałający zespół, który ma jeszcze daleką drogę przed sobą.
Cardones błysnął w uśmiechu zębami, słysząc komentarz, który osiem lat temu spowodowałby, iż zrobiłby się czerwony jak piwonia i nie byłby w stanie wykrztusić logicznego zdania. Honor uśmiechnęła się do niego — pomimo młodego wieku Rafael Cardones był jednym z najlepszych oficerów taktycznych, jakich znała, a w dodatku od ostatniego spotkania zdecydowanie wydoroślał.
Cortez obserwował ich radość, nie ukrywając zadowolenia i zastanawiając się, czy lady Harrington zdawała sobie sprawę, jak dalece Cardones wzorował się na niej, o czym najlepiej świadczył przebieg jego służby przed i po ich pierwszym spotkaniu. Zaciekawiony sprawdził przebiegi służby kilku innych oficerów, którzy brali udział w walce pod jej dowództwem, i był pod wrażeniem tego, co odkrył. Część najlepszych dowódców RMN nigdy nie zdoła stać się dobrymi nauczycielami. Honor Harrington była i doskonałym dowódcą, i dobrym nauczycielem — oprócz wspaniałych wyników w walce wykazywała niemalże mistyczną zdolność przekazywania własnej wiedzy, poświęcenia i poczucia obowiązku podwładnym. Dla szefa kadr Królewskiej Marynarki zdolność ta była cenniejsza od jej umiejętności bojowych.
Teraz odchrząknął, a gdy oboje spojrzeli na niego, powiedział:
— Komandor Cardones otrzymał częściowy spis załogi HMS Wayfarer, milady. Jest on naturalnie niepełny, ale od czegoś trzeba zacząć. Komandor wysunął już kilka sugestii dotyczących oficerów i podoficerów i moi ludzie sprawdzają obecnie, kogo z nich uda się pani przydzielić na czas. Jak rozumiem, w ocenie admirała Georgidesa za trzy tygodnie będzie można uruchomić reaktory i wprowadzić na pokład załogę?
— Za około trzy tygodnie, sir — potwierdziła Honor. — Sądzę, że to nieco pesymistyczna ocena, ale wątpię, by udało się ten czas skrócić o więcej niż kilka dni. Parnassus i Scheherazade będą gotowe w tym samym czasie, ale Gudrid będzie potrzebował jeszcze około dziesięciu dni.
— Dobrze — Cortez zastanowił się chwilę. — Do czwartku będę miał przynajmniej kapitanów dla każdego z nich, a zanim załogi będą mogły wejść na pokład, powinniśmy mieć pełen skład oficerów. Będą albo już tu, albo w drodze. To samo dotyczy podoficerów, a generał Vonderhoff zapewnił mnie, że z kontyngentami Marines nie będzie żadnych problemów. Natomiast jeśli chodzi o członków załogi, to nie jestem w stanie powiedzieć, jak szybko uda się zebrać wszystkich, więc będę przysyłał ich partiami. Postaram się skompletować je najszybciej jak to będzie możliwe, ale nie podejmuję się podać pani żadnych terminów.
— Doceniam to, sir. — Honor w pełni zdawała sobie sprawę, jak niezwykłe jest to, że admirał Cortez osobiście zajmuje się kwestią obsady pojedynczej eskadry i rozmawia o związanych z tym problemach z jej dowódcą.
— Przynajmniej tyle możemy zrobić, milady. — Cortez skrzywił się wymownie. — Jeśli politycy wtrącają się do operacji wojskowych, nigdy nic dobrego z tego nie wychodzi, o czym oboje wiemy. Ich fanaberie już nas kosztowały przerwę w pani służbie i to w okresie, w którym bardzo by się pani przydała, żałuję też, że pani powrót do czynnej służby odbywa się w takich warunkach. Chciałbym też powiedzieć pani, na wypadek gdyby nikt dotąd tego nie zrobił, że wszyscy cieszymy się z pani powrotu, milady.
— Dziękuję, sir — Honor poczuła, że się rumieni, ale nie spuściła wzroku.
Cortez pokiwał z aprobatą głową i dodał:
— W takim razie proponuję, abyście oboje wzięli się do pracy. — Wstał i wyciągnął dłoń na pożegnanie. — Macie przed sobą nie lada wyzwanie, a pani, kapitan Harrington, będzie dodatkowo musiała uporać się z kilkoma problemami, z którymi nie powinna się pani borykać. Jeżeli jednak ktoś potrafi wykonać to zadanie, to jestem pewien, że właśnie pani jest tym kimś. Gdybyśmy się nie zobaczyli przed pani odlotem, życzę szczęścia i udanego polowania.
— Dziękuję, sir. — Honor uścisnęła jego dłoń. — Dołożymy wszelkich starań, sir.