ROZDZIAŁ XX

— Jezu, Aubrey! Co ci się stało?

Aubrey otworzył oczy i dostrzegł nad sobą zatroskaną twarz Ginger Lewis. Pierwszym uczuciem, jakie pojawiło się w jego skołatanej głowie, było zdziwienie. Co też ona robi w kabinie, którą dzielił z trzema innymi młodymi podoficerami? Następnie zaczął się zastanawiać, czym jest tak zaniepokojona. Dopiero potem przypomniał sobie, że leży na obserwacji w izbie chorych z powodu wstrząsu mózgu.

— Upadłem — oznajmił niezbyt wyraźnie z powodu opuchniętych warg i zatkanego nosa.

Poczuł ból i zamknął oczy. Porucznik chirurg Holves twierdził, że przyspieszone gojenie w ciągu najbliższych dwóch dni zlikwiduje co bardziej spektakularne ślady, ale proces dopiero się rozpoczął i jak na razie czuł się cały poobijany. Poza tym złamany nos i popękane żebra nie zagoją się w dwa dni, a to bolało go najbardziej.

— Gówno prawda! — oceniła rzeczowo. — Nie pleć bzdur, Aubrey. Ktoś spuścił ci lanie i zrobił to fachowo.

Aubrey zamrugał oczami, zaskoczony jej wyrazem twarzy — była na niej wypisana żądza mordu i nie bardzo rozumiał dlaczego. W końcu to nie ją sprali na kwaśne jabłko.

— Upadłem — powtórzył z uporem godnym lepszej sprawy. Wiedział, że musi trzymać się tej wersji i że to ważne, choć nie bardzo chwilowo mógł sobie uświadomić dlaczego… a potem przypomniał sobie wszystko.

— Potknąłem się i upadłem, i… — wzruszył ramionami i skrzywił się, gdyż ruch wywołał silny ból.

— Kłamiesz — powiedziała spokojnie Ginger. — Masz dwa pęknięte żebra, a porucznik Holves twierdzi, że co najmniej trzy razy walnąłeś głową o pokład. Teraz gadaj, kto ci to zrobił, a potem jego dupa należy do mnie!

Aubrey wytrzeszczył oczy, próbując przyswoić sobie nową rewelację — Ginger była wściekła z powodu tego, co mu się przytrafiło. Zawsze ją lubił i nawet teraz jej troska sprawiła mu przyjemność, która przyniosła nieco lodowaty wszechobecny strach przed Steilmanem. Problem polegał na tym, że nie mógł narażać na niebezpieczeństwo kogoś, kto był przyjacielem.

— Zapomnij o tym — bez powodzenia spróbował mówić pewniejszym głosem. — To nie twoja sprawa.

— Właśnie, że moja! — warknęła przez zaciśnięte zęby. — Po pierwsze, jesteś moim przyjacielem. Po drugie, to się wydarzyło w sekcji maszynowej, a to moje podwórko. Po trzecie, bandyci, którzy dla rozrywki biją ludzi, potrzebują nauczki. Po czwarte, jestem bosmanmatem i do mnie należy dawanie takich nauczek. Więc gadaj, kto to był!

— Nie. Nie mogę. Trzymaj się od tego z daleka, Ginger.

— Nie zmuszaj mnie… dobra, rozkazuję ci, żebyś mi powiedział! — powiedziała głośniej.

Aubrey potrząsnął jedynie przecząco głową z uporem godnym muła. Ginger spojrzała nań wściekle, ale nim zdążyła coś powiedzieć, obok pojawił się porucznik Holves.

— Wystarczy — stwierdził stanowczo. — Musi odpocząć. Proszę wrócić za dziesięć czy dwanaście godzin, wtedy będzie można sensowniej z nim porozmawiać.

Ginger przyglądała się mu przez chwilę, po czym wzięła głęboki oddech i przytaknęła niechętnie.

— Dobrze, sir. A ty, Aubrey, zacznij myśleć. Obojętne, czy mi powiesz czy nie — i tak się dowiem, kto to zrobił.

A gdy się dowiem, będzie mógł pocałować swoją dupę na do widzenia.

Odwróciła się i wyszła.

Holves obserwował ją, a gdy zniknęła za drzwiami, potrząsnął głową, spojrzał na Aubreya i powiedział rzeczowo:

— Widziałem w życiu sporo wkurzonych ludzi, ale nie do tego stopnia. Radziłbym ci przypomnieć sobie, o kogo się potknąłeś, bo wydaje mi się, że pani bosmanmat dołoży starań, by zmienić ci życie w piekło, póki tego nie zrobisz… Postąpisz, jak uznasz za stosowne, ale pamiętaj, że cię ostrzegałem.


* * *

Po wyjściu z izby chorych Ginger zatrzymała się i zaczęła myśleć. A potem wróciła i rozpoczęła poszukiwania. Znalazła go w magazynie z lekami — sprawdzał zapasy ze spisem trzymanym w ręku. Odchrząknęła — odwrócił się błyskawicznie ze spanikowanym wyrazem twarzy, ale na jej widok szybko się uspokoił. Przyjrzał się jej, przekrzywiając głowę, i powiedział:

— Bosmanmat Lewis… w czym mogę pomóc?

— To ty znalazłeś Wandermana? — upewniła się.

— Tak — odparł zwięźle.

Ginger uśmiechnęła się chłodno.

— Dobrze. Może w takim razie ty mi powiesz to, co chcę wiedzieć, Tatsumi.

— A cóż to takiego? — spytał ostrożnie.

— Doskonale wiesz, o co mi chodzi — oznajmiła chłodno. — Nie chce mi powiedzieć, kto to był, ale ty wiesz, prawda?

— Nie… — Tatsumi zawahał się. — Nie jestem pewien, co pani ma na myśli, bosmanmacie Lewis.

— No to ci powiem drukowanymi literami — powiedziała miękko. — Twierdzi, że upadł. Ty twierdzisz, że upadł, a wszyscy troje wiemy, że to bzdura. Chcę nazwisko, Tatsumi. Chcę wiedzieć, kto go tak skatował, i chcę to wiedzieć teraz!

Jej błękitnoszare oczy wbijały się w niego i Tatsumi z trudem przełknął ślinę. Napięcie rosło, szarpiąc nerwy. Tatsumi ostatkiem sił odwrócił wzrok.

— On mówi, że upadł, tak? — powiedział w końcu chrapliwie. — Więc trudno oczekiwać, żebym ja mówił coś innego, no nie? I tak zrobiłem, co mogłem.

— Nie zrobiłeś — zaprzeczyła twardo.

— Właśnie, że zrobiłem! — tym razem nie odwrócił wzroku. — Uratowałem mu życie, narażając się przy tym, ale na tym koniec. Lubię dzieciaka, ale nie będę się narażał na podobny wypadek, bo mi życie miłe i na dodatek mam własne problemy. Jak bosmanmat chce wiedzieć, kto go pobił, to proszę to wydusić z niego.

— Tatsumi, w ciągu pięciu minut możesz się znaleźć przed bosmanem albo przed pierwszym — oznajmiła tym samym tonem. — Przy twoim przebiegu służby wątpię, byś tego chciał, zwłaszcza że twoje postępowanie może zostać uznane za współudział.

Tatsumi przyglądał się jej nieżyczliwie, po czym wyprostował się.

— Pani wola, pani bosmanmat. Zrobi pani, co zechce, natomiast jeśli o mnie chodzi, tej rozmowy nigdy nie było. Jeśli wyciśnie pani z niego: kto go pobił, to może, powtarzam: może potwierdzę jego wersję. Na pewno nie zacznę pierwszy sypać nazwiskami, bo jeśli to zrobię, będę trupem. Dosłownie. Rozumiemy się? Mogę mieć nabazgrane w papierach, mogę iść siedzieć, pani wola, ale samobójcą nie jestem. I nikomu nie podam żadnego nazwiska, nawet kapitan. Przykro mi, ale tak to wygląda.

Ginger zastanowiła się — jej podejrzenia, że Tatsumi brał udział w pobiciu, okazały się błędne — widać było, że się boi, i ten jego strach nakazywał ostrożność. Na okręcie działo się coś paskudniejszego, niż podejrzewała. To nie była tylko rozgrywka między kimś a Aubreyem, musiało w tym być coś więcej. Świadczył o tym upór obu, a zwłaszcza sanitariusza, który był doświadczonym członkiem załogi, a bał się o życie. Przeciwników musiało być więcej, inaczej, wiedząc, że ma za sobą ją i bosman, Tatsumi nie zachowywałby się w ten sposób. Gdyby zeznali obaj przeciw winnemu, nie musieliby się niczym martwić — przepisy dotyczące dyscypliny na okręcie zadziałałaby ze skutecznością siekiery. Więc nie bali się sprawcy, tylko kogoś innego, a to oznaczało…

— Dobrze — powiedziała cicho. — Póki co, możesz zatrzymać swoje tajemnice, ale dojdę prawdy i nie będę jedyną, której na tym zależy. Obaj możecie gadać, co chcecie, ale porucznik Holves wie, że to nie był upadek, i napisze o tym w raporcie. A to spowoduje wciągnięcie w sprawę bosman i profosa, oficjalnie, a coś mi się wydaje, że pierwszy też nie będzie siedział bezczynnie. Przy takiej presji ktoś pęknie i jeśli jesteś w to zamieszany, lepiej się módl, żebym to ja pierwsza się o tym dowiedziała. Rozumiesz?

— Rozumiem — szepnął Tatsumi.

Ginger odwróciła się na pięcie i wyszła.


* * *

— …i tak to wygląda, pani bosman. Żaden nie chce nic powiedzieć, a ja wiem, że to nie był upadek — zakończyła Ginger.

Sally MacBride odchyliła oparcie fotela i przyjrzała się uważnie Lewis. Widać było, że bosmanmat jest wściekła. Została dopuszczona do zgranego już zespołu podoficerskiego okrętu ledwie miesiąc wcześniej, ale jak dotąd MacBride podobało się jej zachowanie. Miała dużo rozsądku, ciężko pracowała i potrafiła okazać zdecydowanie podwładnym, ale nie zmieniła się w lokalne bóstwo, by maskować brak pewności siebie i obawę, czy da sobie radę. A tego właśnie Sally najbardziej się obawiała, słysząc o nagłych awansach Maxwella i Lewis. Teraz okazało się, że bała się nie tego, czego powinna. Wściekłość Lewis była dobrze jej znanym objawem. Podoficer, który nie troszczy się o swoich ludzi, jest bezużyteczny, ale ten, który pozwoli, by wściekłość kierowała jego postępowaniem, jest prawie równie zły.

— Siadaj — poleciła w końcu, wskazując krzesło, bo do klitki zwanej biurem drugi fotel już by się nie zmieścił. — Dobra, powiedziałaś mi, co myślisz, że się wydarzyło.

Ginger otworzyła usta, lecz MacBride powstrzymała ją uniesieniem dłoni, nim zdążyła się odezwać.

— Nie powiedziałam, że się mylisz. Powiedziałam, że uważasz, że taki był przebieg wydarzeń. Czy wyraziłam się nieprecyzyjnie albo błędnie?

Zapytana zacisnęła zęby, odetchnęła i przytaknęła bez słowa.

— Tak właśnie myślałam. Tak się składa, że porucznik Holves już ze mną rozmawiał, a ja już rozmawiałam z profosem Thomasem. Zarówno porucznik, jak i ja przypuszczamy to samo co ty, ale niestety dowody nie są jednoznaczne. Porucznik Holves może stwierdzić, że w jego opinii obrażenia Wandermana są wynikiem pobicia, a nie upadku, ale nie może tego udowodnić. Jeżeli Wanderman nie powie nam, co się naprawdę stało, nie możemy nic oficjalnie zrobić.

— Nie powie, bo jest przerażony — w głosie Ginger słychać było ból. — To jeszcze dzieciak na pierwszym przydziale po kursie. Ten, który go zmasakrował, śmiertelnie go nastraszył i dlatego nie chce nic powiedzieć nawet mnie.

— Możesz mieć rację. I prawdopodobnie masz. Podejrzewam, że wiem, kto to zrobił, i rano razem z panem Thomasem porozmawiamy z Wandermanem. Ale jeśli on nic nie powie, Tatsumi też będzie milczał — i będziemy mieli związane ręce. A jeśli my nie będziemy mogli nic zrobić, to ty też.

— Co pani ma na myśli, pani bosman? — spytała odrobinę zbyt szybko Lewis.

— To, że nikt nie będzie się bawił w zamaskowanego mściciela czy tajnego agenta na moim okręcie, bosmanmat Lewis także nie — oznajmiła twardo MacBride. — Wiem, że byliście razem na kursie, i wiem, że traktujesz go jak młodszego brata. Problem w tym, że on nim nie jest. Pełni obowiązki podoficera i ty jesteś podoficerem. Już nie jesteście dziećmi, a to nie jest zabawa. Jego obowiązkiem jest zameldować o tym, co się stało. Zgadzam się, że jest młody i niedoświadczony i trzeba mu w tym pomóc, a nie tylko czekać, aż sam to zrobi. Sądzę, że w końcu nam powie, ale jak długo tego nie zrobi, nie będziesz się bawić w jego starszą siostrę, ani niańkę i powstrzymasz się przed podjęciem jakichkolwiek nieoficjalnych działań.

— Ale…

— Nie mam zwyczaju powtarzać poleceń — przerwała jej zimno MacBride. — Pochwalam twoją troskę i poczucie odpowiedzialności, to cechy dobrego podoficera, ale jest czas na to, aby przycisnąć, i jest czas na to, by nie cisnąć. Są sytuacje, w których należy używać nieoficjalnych środków, i takie, w których tego zrobić nie można. Zwróciłaś moją uwagę na problem, dokładnie tak jak powinnaś, i jeśli zdołasz przekonać go, by powiedział prawdę, zrobisz to, co należy. Natomiast poza tym nie zrobisz absolutnie nic, czy to jasne, bosmanmacie Lewis?

— Jasne, pani bosman — odparła sztywno Lewis.

— Doskonale. W takim razie lepiej się zbieraj: jeśli się nie mylę, za czterdzieści minut zaczynasz wachtę.

Sally MacBride odczekała, aż za Lewis zamknęły się drzwi i westchnęła. Rzeczywiście podejrzewała, kto to zrobił — ba, miała pewność i winiła się za to, co spotkało Wandermana. Powinna pozbyć się Steilmana, gdy tylko zobaczyła jego nazwisko na liście załogi. Nie zrobiła tego i miała świadomość, że w znacznej mierze decyzja ta spowodowana była dumą — raz już, mimo wszystko wzięła go do załogi i spacyfikowała, i była pewna, że może to zrobić powtórnie. Tylko że nie liczyła się z możliwością, iż ktoś inny zostanie przez to poszkodowany. A powinna, biorąc pod uwagę całą sytuację, którą zastała wtedy w sypialni.

Zmarszczyła brwi, wpatrując się w pusty ekran komputera. Steilman rozwinął się od ich ostatniego spotkania, o co też by go nie podejrzewała — i to był jej drugi poważny błąd. Poprzednio działał sam, więc teraz uważała tylko na niego, a przez te dziesięć standardowych lat zdołał najwyraźniej stworzyć sobie stadko popleczników. Powinno wzbudzić jej podejrzenia, że przez ten okres, gdy nie mieli ze sobą kontaktu, nie siedział ani jednego dnia…Był bardziej niebezpieczny, niż sądziła, a niedocenianie przeciwnika zawsze się mści — tym razem zemściło się na Wandermanie. Większość załogi była w porządku i oboje z Thomasem, niewielką grupkę zatwardziałych szumowin mają pod kontrolą. Okazało się, że byli w błędzie, toteż należało to jak najprędzej naprawić. I dlatego bosman MacBride zaczęła przeglądać kartotekę, którą od dawna układała i aktualizowała w swojej własnej organicznej pamięci, czyli w głowie.

Culter. Na pewno był w to zamieszany, tym bardziej, że należał do załogi maszynowej. Razem z komandorem Tschu rozdzielili ich najlepiej, jak potrafili, miejscami i czasem służby, ale istotne było to, co robili po służbie. Najwyraźniej mieli zbyt wiele czasu, bo zdołali zebrać grupkę podobnych sobie. Na pewno należała do nich Elizabeth Snowforth, przybyła z tego samego okrętu co Steilman. Na swój własny sposób była równie parszywą owcą jak on. A prawie na pewno do tego kółka należeli też Stennis i Illyushin.

MacBride zgrzytnęła zębami — takich jak Steilman i Snowforth należałoby eliminować za młodu, gdy tylko ujawnili swoją naturę, bo resocjalizować ich się nie dało. Musiała im przyznać, że naprawdę dobrze umieli jedno — wzbudzać strach. Na pokładzie Wayfarera mieli wręcz idealne warunki — niezgraną załogę złożoną w większości z niedoświadczonych młokosów i dużą przestrzeń, gdzie można było znikać z oczu podoficerom. Już docierały do niej informacje o drobnych kradzieżach i zastraszeniach, ale sądziła, że sytuacja zacznie się poprawiać, w miarę jak nowi będą nabierali doświadczenia i pewności siebie.

Biorąc pod uwagę eskalację, jaką stało się pobicie Wandermana, musiała przyznać, iż się myliła. A jeśli aż tak go nastraszono, że nie powie prawdy, ona nie będzie w stanie podjąć żadnych oficjalnych kroków. A to z kolei oznaczało, że Steilman i pozostali zrobią się jeszcze bardziej pewni bezkarności i sytuacja się pogorszy.

Nie podobały się jej wnioski, do których doszła. Mogła załatwić Steilmana i pozostałych ostatecznie, ale oznaczało to oficjalne śledztwo i wywarcie takiego nacisku, by świadkowie i poszkodowani zaczęli bać się jej bardziej niż jego. Co oznaczałoby podziały wewnątrz załogi i takie obniżenie morale, że wolała o tym nie myśleć. Zaprzepaściłaby wszystko, co dotąd zdołała osiągnąć — poczucie więzi grupowej i solidarność. Jeżeli jednak niczego nie zrobi, Steilman i pozostali — bezwiednie i przypadkiem — ale osiągną ten sam efekt.

Zastanawiała się nad problemem jeszcze przez dłuższy czas, nim zdecydowała, co będzie w tej sytuacji najlepszym rozwiązaniem. Lewis brak było doświadczenia, a ona sama też nie mogła się tego podjąć, gdyż za bardzo rzucałoby się to w oczy. Natomiast był ktoś, kto wręcz idealnie pasował do tego zadania. Wcisnęła klawisz interkomu.

— Centrala — rozległ się żeński głos.

— Mówi bosman. Chcę jak najszybciej zobaczyć się z bosmanmatem Harknessem. Znajdź go i poproś, żeby się zjawił w moim gabinecie, dobrze?

Загрузка...