ROZDZIAŁ XLI

Honor pokonała w końcu opór zablokowanej uprzęży antyurazowej i rozejrzała się, wstając, a raczej unosząc się z fotela, gdyż pokładowa grawitacja przestała istnieć. Pasy bezpieczeństwa Nimitza nie wytrzymały i treecat unosił się bezwładnie, za to był cały i zdrowy. Wiedziała o tym, ale i tak odetchnęła z ulgą, gdy oszołomiony — co widać było po nie całkiem pewnych ruchach — Andrew LaFollet złowił go i przyciągnął do siebie. Odebrała go z jego rąk i przyczepiła koniec zerwanego pasa do przymocowanej na ramieniu swego kombinezonu pętli, po czym rozejrzała się po tym, co zostało z mostka i jego obsady.

Dwie trzecie obsady zginęło, a większość pozostałych była ranna — jednego akurat „opatrywali” Wanderman i Cardones, choć opatrywali było nie całkiem właściwym określeniem, bowiem lepili po prostu łaty na przebiciu skafandra, nie mogąc w tych warunkach zająć się samymi obrażeniami. Honor zbladła, widząc zmasakrowane szczątki Carolyn Wolcott i dwie połówki ciała Kendricka O’Halleya. Obok jednej z nich dryfował martwy Eddy Howard. A potem przestała się gapić i zabrała do roboty, pomagając odsuwać szczątki, by dotrzeć do zagrzebanych pod nimi ludzi i sprawdzić, czy dają jeszcze oznaki życia.

Oznaki te dawało zbyt niewielu, a jeszcze bardziej przytłaczająca była świadomość, że podobny, o ile nie gorszy stosunek żywych do martwych panuje na całym okręcie.


* * *

Kontrola uszkodzeń przetrwała w zasadzie nienaruszona, za to była pozbawiona łączności z resztą okrętu, bo przerwane zostały wszystkie główne łącza, a komputery działały na zasilaniu awaryjnym. Ginger zebrała się z pokładu i wspięła na fotel, zastanawiając się nieco abstrakcyjnie, jakim cudem jest jeszcze zdolna do myślenia. System łączności pokładowej nie działał, ale wyświetliła na ekranie spis załogi szkieletowej wraz z przydziałami i kodami łączności i skorzystała z modułu łączności skafandra.

Wybrała pierwszy numer i powiedziała głośno i wyraźnie:

— Poruczniku Hansen, tu kontrola uszkodzeń. Jaki jest stan reaktora?

Odpowiedziała jej cisza.

Odetchnęła głęboko i przełączyła się na częstotliwość alarmową:

— Kontrola uszkodzeń do każdego w maszynowni numer jeden! Meldować stan reaktora!

Ponownie cisza.

Wybrała kolejny numer i wywołała kolejne nazwisko:

— Chorąży Weir, tu kontrola uszkodzeń. Proszę podać sytuację w maszynowni numer dwa.

Gdy milczenie przeciągało się zbyt długo, powtórzyła wezwanie na kanale „do wszystkich”.

Po niekończącej się chwili ciszy odpowiedział chrapliwy głos:

— Kontrola, tu mat Harris. Reaktor działa. Chorąży Weir nie żyje podobnie jak jeszcze czterech czy pięciu… ale poza tym wszystko działa.

— Kontrola potwierdza.

Ginger dała znak matowi Wilsonowi i podświetliła ten przedział na zielono na planie okrętu. Jedno zielone miejsce wyglądało patetycznie na tle morza czerwieni, ale od czegoś trzeba było zacząć, a działający reaktor nie był złym początkiem…

Wybrała kolejny numer.

— Komandor Ryder, tu kontrola uszkodzeń. Proszę podać sytuację w izbie chorych.


* * *

Scotty Tremaine jęknął i potrząsnął głową, natychmiast zresztą żałując tej ostatniej ekstrawagancji. Powoli jednak odzyskiwał przytomność umysłu i gdy dotarło doń, dlaczego leży na pokładzie obsypany szczątkami stanowiącymi tak na oko połowę konsoli kontroli lotów, zobaczył nad sobą zatroskane oblicze Harknessa.

— Jest już pan ze mną, sir? — upewnił się Horace Harkness.

— Jestem. Jaki jest stan okrętu?

— Nie wiem, ale nie najlepszy — Harkness zdjął jakieś szczątki z jego nóg i bez wysiłku postawił go. — Nie ma grawitacji, to znaczy, że maszynownia oberwała porządnie. Łączności też nie ma.

— A my jak oberwaliśmy?

— Pan Bailes i mat Ross żyją, nikt więcej się nie zgłosił — poinformował go ponuro Harkness.

Scotty skrzywił się odruchowo — jego szkieletowa obsada liczyła łącznie dwadzieścia jeden osób.

— Za to pinasy wyglądają na całe, sir — dodał Harkness. — I mamy czysty wylot: w każdej chwili możemy odlecieć… gdybyśmy mieli dokąd.

— To… — zaczął Scotty i urwał, słysząc w słuchawkach skafandra głos.

— Poruczniku Tremaine, tu mat Wilson z kontroli uszkodzeń. Jaki jest stan kontroli lotów i hangaru?


* * *

Angela Ryder uniosła głowę, gdy kolejna grupa niosąca rannych wtoczyła się do izby chorych. Właśnie amputowała prawą nogę Susan Hibson i desperacko walczyła o życie sierżanta-majora Hallowella. Nim zdążyła się odezwać, Yoshiro Tatsumi znalazł się przy najbliższym zwijającym się z bólu ciele, sprawdzając stan rannej.

To, że izba chorych pozostała hermetyczna, zakrawało na cud. Pracowali na zasilaniu awaryjnym i wolała nie myśleć, co będzie, kiedy wyczerpie się energia. Wiedziała, że wtedy umrą wszyscy, których dotąd zdołała uratować, ale była lekarzem i choć jej przeciwnik nie nosił żadnego munduru, wiedziała, że będzie z nim walczyć do końca.


* * *

— Biorąc pod uwagę, jak my wyglądamy, logika nakazuje sądzić, że oni wyglądają gorzej — podsumował Rafe Cardones zmęczonym głosem.

Honor przyznawała mu rację, choć było to jedynie przypuszczenie, gdyż po opatrzeniu rannych daremnie próbowali uruchomić którykolwiek z sensorów. Żaden system nie funkcjonował. Natomiast logika wskazywała, że gdyby krążownik liniowy nie znajdował się w co najmniej tak złym stanie jak Wayfarer, spróbowałby już go dobić.

Nie żeby Wayfarer potrzebował energicznego „dobijania”…

Przerwała, czując tak fizyczne, jak i psychiczne ocknięcie się Nimitza. Treecat drgnął na jej ramieniu ogłupiały i obolały i natychmiast poczuła, że jej szuka… jej i Samanthy. A w następnej sekundzie poczuła olbrzymią ulgę i wiedziała, że Samantha żyje i nic jej się nie stało. Nimitz przeciągnął się ostrożnie, sprawdzając, gdzie i co go boli, po czym złapał pętlę na kombinezonie i bleeknął z ulgą.

Honor przestała się na nim koncentrować i wróciła do swych obowiązków. Teraz należało sprawdzić, w jakim dokładnie stanie jest to, co pozostało z Wayfarera, tylko nie bardzo wiedziała…

— Kapitan Harrington, tu bosmanmat Lewis z kontroli uszkodzeń — rozległ się głos w słuchawkach skafandra, przerywając jej rozmyślania. — Kapitan Harrington, proszę się zgłosić!

— Lewis? Tu kapitan, mów, co wiesz.

— Aye, aye, ma’am — ulga w głosie Ginger Lewis była prawie równa uldze Nimitza, ale meldować zaczęła po sekundowej przerwie jak najbardziej rzeczowo. — Próbujemy połączyć się z każdym działem poprzez system łączności indywidualnej skafandrów. Jak dotąd udało się z mniej niż dwudziestoma procentami wywoływanych… To, co dotąd ustaliliśmy na pewno, wygląda tak: maszynownia pierwsza jest zniszczona, druga sprawna, system podtrzymywania życia całkowicie zniszczony, generator hipernapędu także. Oba żagle nie istnieją, a oba pierścienie napędu zostały poważnie uszkodzone. Być może uda się naprawić po parę węzłów w każdym, jeśli znajdziemy dość znających się na tym ludzi, ale żagli nie odzyskamy. Pokładowa grawitacja też oberwała, bosman próbuje się tam dostać, ale nie wygląda to najlepiej. Nie działa żaden system sensorów zewnętrznych i wewnętrznych. Na lewej burcie pozostał jeden sprawny graser, na prawej jedna wyrzutnia. Nie mamy osłon burtowych, pól siłowych ani cząsteczkowego, ani elektromagnetycznego. Kadłub jest tak podziurawiony, że bez dokładnego sprawdzenia nie mogę zagwarantować, że pozostało dość elementów strukturalnych, by nie rozleciał się przy próbie lotu, o ile oczywiście da się uruchomić napęd. Izba chorych pozostała hermetyczna i działa na zasilaniu awaryjnym. Wysłałam, kogo mogłam, by spróbowali przywrócić w niej normalne zasilanie. Kontrola lotów nie istnieje, ale obie pinasy są całe i mamy pilotów na miejscu. Choć w jednej brak mechanika, obie mogą wystartować natychmiast… Jak dotąd wiem o mniej niż stu pięćdziesięciu żywych, ma’am. Sądzę, że to zaniżona liczba, ale jedyna, jaką dysponuję w tej chwili… I to wszystko, ma’am. Przepraszam, że raport nie podaje kompletnego stanu okrętu, ale to wszystko, co dotąd udało nam się ustalić. Jak tylko będę wiedziała coś nowego, poinformuję panią, ma’am.

Honor potrząsnęła głową, nie mogąc wyjść z podziwu. Bosmanmat i to będąca podoficerem zaledwie od pół roku zdołała w tak krótkim czasie zebrać tak kompletne informacje wyłącznie dzięki własnej pomysłowości i inicjatywie! Było to niewiarygodne i godne podziwu osiągnięcie. Co do liczby ofiar — była olbrzymia, ale zbliżona do tej, której się spodziewała, a poza tym teraz znacznie ważniejsi byli żywi. Na żal przyjdzie czas później… albo nie będzie już komu ich żałować.

— Nie przepraszaj, Ginger. Zrobiłaś niezwykle dużo, ledwie mogę uwierzyć, że udało ci się aż tyle osiągnąć… Próbuj dalej i informuj mnie i komandora Cardonesa równocześnie. Najważniejsze jest w tej chwili przywrócenie zasilania izbie chorych i utrzymanie w niej powietrza.

— Aye, aye, ma’am. Pracujemy nad tym — potwierdziła Ginger, nie kryjąc zadowolenia, że Honor zwróciła się do niej po imieniu.

Honor odwróciła się do Cardonesa i spojrzała na niego pytająco. Rafe potrząsnął przecząco głową i pochylił się tak, by ich hełmy się stykały, dzięki czemu mogli rozmawiać, nie używając łączności radiowej.

— I to by było na tyle, skipper — powiedział cicho. — Bez hipernapędu i żagli jesteśmy martwi, nawet gdyby udało się przywrócić częściowe funkcjonowanie systemu podtrzymywania życia.

— Zgadza się — odparła na wszelki wypadek równie cicho. — Ale należy znaleźć ludziom jakieś zajęcie… Spróbuj zorganizować jakąś ekipę z ocalałych tutaj i dotrzeć do głównych szybów wind. Bez zasilania nie będą działać, ale szyby to najlepsza droga, by skontaktować ze sobą rozproszone grupy na pokładzie. Szukajcie miejsc, które zachowały hermetyczność. A potem razem z MacBride przeszukajcie cały okręt: chcę odnaleźć wszystkich, którzy jeszcze żyją. To może okazać się ostatecznie bez znaczenia, ale nie chcę, by ktoś umierał samotnie przywalony jakimś złomem czy zablokowany w którejś kabinie ze świadomością, żeśmy o nim zapomnieli.

— Aye, aye, ma’am! — Cardones uśmiechnął się ze zrozumieniem i oddalił się, by wykonać rozkazy.

A Honor uaktywniła moduł łączności i wybrała numer, którego dotąd nie miała odwagi wybrać.

— Mac? — spytała z wahaniem.

— Jestem, ma’am — rozległ się znajomy głos. — Obawiam się, że kabina nie nadaje się do użytku, ma’am, ale Samantha wydaje się cała i zdrowa. Nie mam pewności, bo zwinęła się w kłębek i nie reaguje, nawet gdy pukam w okienko.

— Harry Tschu zginął, Mac — powiedziała cicho Honor. — Jedyne, co teraz możemy zrobić, to zostawić ją w spokoju. Jeśli możesz, zostań z nią. Chcę, żeby wiedziała, że nie zostawiliśmy jej samej.

— Rozumiem, ma’am. Zostanę.

— Skontaktuję się z tobą wkrótce — obiecała i przełączyła się na wspólny kanał dostępny dla wszystkich mających sprawne moduły łącznościowe. — Mówi kapitan. Jesteśmy w złej kondycji, ale jeszcze żyjemy. Chcę, by wszyscy, którzy mnie słyszą, próbowali przedostać się na pokład zero. Zabierzcie ze sobą rannych, jeśli zdołacie. Tam się zbierzemy i rozdzielimy na grupy ratunkowo-poszukiwawcze. Wszyscy ranni i nie mogący się ruszyć albo zablokowani w pomieszczeniach, którzy mnie słyszą, proszę o skontaktowanie się z bosmanmat Lewis w kontroli uszkodzeń. Obiecuję, że do wszystkich dotrzemy. Bez odbioru.

Wyłączyła nadajnik i rozejrzała się raz jeszcze po mostku, zastanawiając się, co też zrobi, kiedy już ich wszystkich odnajdzie i pozbiera.

Ale jakoś nic nie przychodziło jej do głowy.


* * *

— I to wszystko, skipper — powiedziała stłumionym głosem Annabelle Ward. — Nie wiem dokładnie, co się wydarzyło, ale obie sygnatury napędów zniknęły prawie równocześnie.

— Mogły się znaleźć poza zasięgiem naszych sensorów?

— Nie, ma’am. Po prostu… zniknęły.

Fuchien spojrzała na Sukowskiego. Jeden lub nawet oba okręty mogły przetrwać, ale jeśli oba straciły napęd, nie było to dobrym znakiem.

— Nasze sensory niczego nie wykrywają, skipper — dodał pierwszy oficer tonem wyraźnie świadczącym, że jemu samemu nie podoba się to, co mówi.

Fuchien skinęła głową. Rozkazy lady Harrington były jednoznaczne, a z tego, co widzieli, albo raczej z tego, że nic nie widzieli, wnioskowała, że kapitan, dopięła swego i kosztem Wayfarera wywalczyła możliwość ucieczki dla Artemis. Ale na Artemis przebywali jedyni ludzie we wszechświecie, którzy wiedzieli może nie co się stało z Wayfarerem i krążownikiem liniowym Ludowej Marynarki, ale za to gdzie się to stało.

— Nie możemy odlecieć — powiedział ktoś.

I zaskoczona Fuchien dopiero po chwili zrozumiała, że tym kimś był Klaus Hauptman. Przyglądał się jej ze ściągniętą twarzą i wstydem w oczach, ale w tych oczach kryło się coś jeszcze… Potrząsnął głową i rozejrzał się, przyglądając się kolejno wszystkim obecnym na mostku, w tym także swojej córce, i dodał tym samym cichym, prawie pokornym tonem, którego nikt nigdy u niego nie słyszał:

— Nie rozegrałem tego dobrze… gdybym nie zatrzymał Artemis w New Berlin i nie zabrał tych frachtowców, przelecielibyśmy przez szczelinę w paśmie epsilon i nie natknęlibyśmy się na okręty Ludowej Marynarki. Co zaś się tyczy tego, jak rozmawiałem z lady Harrington… — urwał, potrząsnął ponownie głową i dodał nieco bardziej zdecydowanie: — W tej chwili nie to jest najważniejsze. Wiemy, gdzie zniknął naszym sensorom Wayfarer, i znamy jego kurs. Jeżeli ktoś przeżył na jego pokładzie… czy nawet na pokładzie tego krążownika liniowego… to jesteśmy jedynymi ludźmi, którzy mogą im pomóc.

— Nie zaryzykuję użycia Artemis — oznajmiła twardo Fuchien. — Po pierwsze, ten krążownik może mieć jedynie chwilowe problemy z napędem i może być słabiej uszkodzony, niż sądzimy. W ten sposób wlecielibyśmy mu prosto pod lufy i zniweczyli wszystko, co próbowała osiągnąć lady Harrington. Po drugie, lot trwałby całe godziny, a każda minuta włączonego napędu zwiększa szansę, że dostrzeże nas inny okręt Ludowej Marynarki, który pojawi się w pobliżu.

— Rozumiem — zgodził się Hauptman. — Ale nie możemy ich tak po prostu tam zostawić.

— Nie mamy wyboru! — warknęła Fuchien, irracjonalnie zła na Hauptmana za to, że zmusił ją, by to powiedziała, choć wiedziała, że jest to prawda. — I może pan sobie być właścicielem tego statku, ale ja jestem jego kapitanem i oświadczam, że tam nie polecimy!

— Proszę, kapitan Fuchien — tym razem wszyscy wybałuszyli oczy, słysząc rzeczywiście proszący ton Hauptmana. — Nie zamierzam pani do niczego zmuszać, ale przecież musi istnieć jakieś inne wyjście… musi być coś, co możemy zrobić!

Fuchien zamknęła usta i jedynie potrząsnęła głową. Hauptmanowi opadły ręce. Dosłownie widać było, jak zapada się w sobie, zaś wyraz jego oczu Harold Sukowski odczuł niczym fizyczny cios. Zrozumiał, że Klaus musi coś zrobić. Był arogancki i samolubny, ale wiedział, co to takiego odpowiedzialność, a lady Harrington dobitnie mu pokazała, jak wypełnia się swoje obowiązki aż do końca. Nie wspominając już o tym, że zrobił z siebie wszarza i durnia w oczach córki. Z drugiej jednak strony Sukowski doskonale rozumiał i w pełni zgadzał się z Maggie Fuchien — nie mogli ryzykować Artemis, niezależnie od tego, jak bardzo chcieliby pomóc tym, którzy przeżyli.

Nagle coś mu przyszło do głowy i choć słyszał, że Klaus i Maggie dalej rozmawiają, nie zwracał już na to uwagi, zajęty wytężoną pracą koncepcyjną.

— Przykro mi, panie Hauptman — powiedziała Fuchien znacznie łagodniej. — Naprawdę jest mi przykro, ale nic nie możemy zrobić.

— Może możemy — wymamrotał Sukowski i wszyscy obecni wbili w niego wzrok. — Nie możemy oczywiście ryzykować użycia Artemis do poszukiwań, ale może istnieć inny sposób…


* * *

— Widzę krążownik, skipper — zameldował Scotty Tremaine.

Obaj z Harknessem wzięli pinasę, by sprawdzić wizualnie stan kadłuba. Wystarczyło im jedno spojrzenie, by wiedzieli, że Wayfarer jest skończony. Kadłub był bardziej dziurawy od sita, a na dodatek powyginany, a pierścienie napędu roztrzaskane. Co oznaczało, że nikt z nich nie przeżyje.

Korzystając z okazji, Honor posłała ich na poszukiwania przeciwnika, licząc, że może odniósł mniejsze uszkodzenia. Gdyby tak było, wspólnym wysiłkiem tych, którzy ocaleli z obu załóg, być może dałoby się go naprawić na tyle, by dolecieć do jakiegokolwiek portu. W tej sytuacji nawet obóz jeniecki w Ludowej Republice wydawał się miłą perspektywą.

Teraz słuchała, jak Scotty opisuje stan krążownika liniowego i traciła resztki nadziei. Znajdowała się w jednej z jadalni załogi, która jakimś cudem pozostała hermetyczna, dzięki czemu mogła zdjąć hełm podobnie jak wszyscy obecni. A zebrali się tu wszyscy, którzy nie wchodzili w skład ekip poszukiwawczych zorganizowanych przez MacBride, nie byli ranni i nie znajdowali się w drugiej maszynowni lub kontroli uszkodzeń. Było ich tak niewielu, że pomieszczenie w sumie niezbyt duże nie wydawało się wcale zatłoczone.

— Rozumiem — powiedziała, gdy Scotty skończył. — Bez dziobu nigdzie nie poleci i naprawiać też nie ma co. Ponieważ dryfujemy coraz dalej od siebie, spróbuj skontaktować się z kimś na pokładzie. Wygląda na to, że ich okręt jest w jeszcze gorszym stanie niż nasz, więc zaproponuj, że przewieziesz ich tutaj. Powiedz, że potem będziemy się zastanawiali, kto jest czyim jeńcem.

— Aye, aye, ma’am — potwierdził Scotty i rozłączył się.

— Czy to rozsądne, ma’am? — Cardones spytał tak cicho, by nikt inny tego nie usłyszał. — Jedziemy na ograniczonych zapasach tlenu i wody, grawitacja ledwie działa, a naprawa systemu podtrzymywania życia wymaga olbrzymiego nakładu pracy i nie wiadomo, co z nami będzie.

— Nie mogło ich zostać wielu, Rafe — odparła równie cicho. — Mogą mieć do dyspozycji tylko zapasy skafandrów… a może pomogą nam naprawić nasz system. To, prawdę mówiąc, nasza jedyna nadzieja w połączeniu z tym, że któryś z pozostałych okrętów Ludowej Republiki orientuje się, gdzie jesteśmy, i zacznie szukać towarzysza. Oni mogą nie mieć nawet tej nadziei i po prostu czekają na śmierć. Musimy dać im szansę: tak po prostu nakazuje zwykła ludzka uczciwość.

Cardones pokiwał głową i bez słowa wrócił do swoich obowiązków, a Honor dała znak podoficerowi, z którym rozmawiała, gdy Tremaine się z nią połączył.

— A więc tak, Haverey — podjęła przerwany wątek, ledwie wezwany podszedł. — Gdy skończycie zatykać wyciek w siedemset siedemnaście, chcę, żebyście przywrócili tam normalne ciśnienie. Komandor Ryder musi rozładować izbę chorych, a to najlepsze miejsce do umieszczenia nadmiaru rannych. Gdy tylko atmosfera wróci do normy, poinformuj bosmanmat Lewis, że może zorganizować transport rannych. A gdy się uporacie z siedemset siedemnaście, sprawdźcie…

Kontynuowała wydawanie poleceń pewnym tonem, jak przystało kapitanowi, i zastanawiała się równocześnie, jak długo jeszcze zdoła go utrzymać.


* * *

Stephen Holtz wszedł za porucznikiem Królewskiej Marynarki do mesy. Twarz miał ściągniętą, a w oczach szok — jeszcze nie doszedł do siebie po masakrze okrętu i załogi, a straty, które poniósł, były większe tak obiektywnie, jak i subiektywnie. Jego załoga liczyła dwa tysiące dwieście osób. Przeżyło z nich czterdzieści sześć — wszystkich zdołała zabrać jedna pinasa.

Pilotujący ją porucznik Tremaine zaprosił go do zajęcia miejsca drugiego pilota, skąd miał doskonały widok zarówno na wrak własnego okrętu, jak i na zbliżający się wrak krążownika pomocniczego. Widok ten sprawił Holtzowi ponurą satysfakcję — zniszczył przeciwnika równie dokładnie, jak ten zniszczył Achmeda. Wiedział, że było to głupie, lecz nic na to nie mógł poradzić. Ci ludzie byli wrogami, ale równocześnie uratowali jego i rozbitków z jego załogi od nieuchronnej i to dość szybkiej śmierci na zupełnie pozbawionym powietrza i energii wraku ich własnego okrętu. Poza tym zniszczyli jego krążownik tylko dlatego, że wykonywali swój obowiązek — podobnie zresztą jak on i jego załoga. I to doprowadziło ich wszystkich praktycznie do śmierci…

Ponure rozmyślania przerwał mu widok wysokiej kobiety w skafandrze z dystynkcjami kapitana, o ciemnych oczach migdałowego kształtu, w których widać było ten sam żal i świadomość straty. Skinął jej głową, uznając, że oficjalne oddanie honorów byłoby nie na miejscu.

— Stephen Holtz, dowódca krążownika liniowego Ludowej Marynarki Achmed — przedstawił się ochrypłem głosem.

— Honor Harrington, kapitan krążownika pomocniczego HMS Wayfarer, a raczej tego, co z niego zostało — odparła.

Holtz prawie wytrzeszczył oczy: a więc to była Honor Harrington! Przynajmniej raz musiał przyznać, że analizy wywiadu nie kłamały — była rzeczywiście tak dobra i tak niebezpieczna, jak głosiły. Pomyślał z pewną dozą autoironii, że udało mu się coś, czego dotąd nie dokonał żaden oficer Ludowej Marynarki — sprawił, że Harrington nie zdoła zniszczyć już żadnego okrętu należącego do tejże marynarki…

— Przykro mi, że stracił pan tak wielu ludzi — dodała. — Jak pan widzi, ja też…

Holtz przytaknął ruchem głowy — nie było sensu nienawidzić się wzajemnie czy dalej traktować wrogo. Teraz wszyscy byli rozbitkami.

— Możemy znajdować się w nieco lepszej sytuacji, niż sądziłam — poinformowała go rzeczowo. — Wygląda na to, że może uda się nam uruchomić awaryjny system podtrzymywania życia. Okazuje się, że ocalał jeden kompleks uzdatniający powietrze. Mamy też sprawny reaktor; jeśli uda się przeciągnąć nową linię przesyłową albo naprawić starą będziemy mieli dość powietrza dla około czterystu osób… co aż nadto wystarczy. Niestety pozostało mi zaledwie sześciu czy siedmiu techników o tej specjalności i żadnego oficera maszynowego: wszyscy zginęli. Toteż naprawa trochę potrwa.

— Mój asystent maszynowy jest do pani dyspozycji — odrzekł Holtz. — Niestety to chyba cała wykwalifikowana pomoc, jaką mogę zaoferować…

— Dziękuję, na pewno się przyda. Znosi nas burtą w stronę silesiańską i oceniam, że minie około dziewięciu dni, nim zniesie nas na Falę Sachsen, która nas zniszczy. Zakładając optymistycznie, że nie pojawi się wcześniej Brzytwa Selkera. Uważam, że jedyną realną szansą jest użycie pinas jako czujki wypatrującej któregoś z waszych okrętów. Mam nadzieję, że przylecą was szukać, wtedy możemy ich dalej pokierować przez radio. Jeśli zdążę, poddam się panu wraz ze wszystkimi ludźmi. Do tej pory jednakże znajdujemy się w tym, co pozostało z okrętu Jej Królewskiej Mości, którym dowodzę.

— To znaczy, że póki co mamy się uważać za pani jeńców? — spytał ze śladem uśmiechu.

Oboje zdawali sobie sprawę, że szansę na ratunek praktycznie nie istnieją, ale nadal grali swe role.

— Wolę, byście uważali się za naszych gości — odparła z lekkim uśmiechem.

Holtz pokiwał głową nieco rozweselony.

— Niech będzie — zgodził się i wyciągnął ku niej dłoń. Uścisnęła ją energicznie, a sześcionogi stwór siedzący na jej ramieniu i ubrany w wykonany na miarę skafander próżniowy kiwnął łbem, przyglądając się mu poważnie. Ku swemu zaskoczeniu Holtz także skinął mu głową i dodał, wskazując na swoich ludzi:

— W takim razie sądzę, że najlepiej będzie, jak komandor Wicklow pomoże pani technikom, kapitan Harrington.


* * *

— Kompleks uzdatniania powietrza działa, ma’am — zameldowała zmęczona Ginger Lewis trzy godziny później. — Komandor Wicklow okazał się bardzo pomocny i jak mi się zdaje, znalazł sposób, by zapobiec dalszej utracie ciepła.

— Doskonale, Ginger. A co z moją kabiną?

— Nie możemy jej uszczelnić, ma’am: ściany są po prostu zbyt mocno uszkodzone. Ale bosman sądzi, że znalazła sposób wydostania modułu ratunkowego w całości.

— A jak zamierza to zrobić? — spytała.

Okazało się, że moduł nie ucierpiał, ale nisza w ścianie, w której go zamontowano, została poważnie zdeformowana i zablokowała go, a ponieważ w kabinie nie było powietrza, Samantha poza nim nie przeżyłaby paru sekund.

— Powinno się udać, ma’am. — Sally MacBride włączyła się w rozmowę. — Za ścianą jest kanał techniczny drożny na tym odcinku. Mogę wyciąć cały kawał ściany i wyjąć, go razem z modułem. Będzie ciasno, ale powinno się udać.

— Dzięki, Sally — westchnęła Honor. — Naprawdę serdeczne dzięki. Możesz się tym szybko zająć?

— Naturalnie, ma’am — w głosie MacBride pojawił się ślad humoru. — W końcu Samantha jest jedynym jeszcze nie uwolnionym członkiem załogi. Mam tu Candlessa, we dwójkę załatwimy ten problem.

— Dzięki — powtórzyła Honor. — I podziękuj, proszę, w moim imieniu Jamiemu.

— Oczywiście, ma’am.

Honor uniosła głowę, widząc wyrastającego obok Cardonesa.

— Sądzę, że załatwiliśmy najbardziej palące problemy, skipper, i mamy w tej chwili sytuację pod kontrolą.

— Doskonale. W takim razie czas nakarmić ludzi — wskazała na stoły zastawione przez grupę ochotników talerzami z kanapkami znalezionymi w podręcznym magazynie kuchennym. — Dość kłopotów będziemy mieli ze zmęczeniem; pomyłki wynikające z głodu są dodatkiem, który jest nam zupełnie niepotrzebny.

— Racja. Poza tym to najskuteczniejszy sposób na podniesienie morale. No i przyznaję, że zjadłbym kodiaka maxa. No, może bez futra.

— Ja też — przyznała. — A kiedy…

— Skipper! Skipper!

Honor podskoczyła, słysząc ten rozpaczliwy wrzask w słuchawkach. Głos należał bowiem do Scotty’ego siedzącego wraz z Harknessem w pinasie. Byli pierwszą wachtą wypatrującą, czy sensory pokładowe nie wykryją jakiejś zbliżającej się jednostki.

Alarmujące było jednak coś innego — przez te wszystkie lata znajomości nigdy nie słyszała, by domagał się czegoś tak gwałtownie.

— Słucham, Scotty?

— Skipper, mam przed oczami najpiękniejszy obrazek w całym tym zasranym wszechświecie! — oznajmił, prawie krzycząc i po raz pierwszy, odkąd pamiętała, używając słów niecenzurowanych. — To wspaniałe, skipper!

— Co jest wspaniałe?! — zażądała odpowiedzi.

— Moment, skipper, tylko przełączę… — zaproponował Scotty zamiast odpowiedzieć.

Ogłupiona Honor spojrzała pytająco na równie ogłupiałego Cardonesa, a zaraz potem w słuchawkach rozległ się głos:

— Wayfarer, tu Harold Sukowski. Zbliżam się z waszego 025 na 319. Jestem na pokładzie Andrew wraz z komandor porucznik Hunter. Towarzyszą nam John, Paul, Thomas i trzy promy. James i Thaddeus mają oko na Artemis, a my pomyśleliśmy sobie, że może chcielibyście, żeby ktoś podwiózł was do domu…

Загрузка...