— Transmisja z planety, skipper — zameldował Fred Cousins, przerywając Honor rozmowę z Cardonesem. — Ten sam głos co poprzednio, ale tym razem był też uprzejmy dołożyć obraz.
— Naprawdę? — Honor uśmiechnęła się z zimną satysfakcją. — Przełącz na ekran łączności fotela.
Na ekraniku pojawił się mężczyzna w nienagannym uniformie komodora Marynarki Konfederacji. Miał ciemne włosy, starannie przystrzyżoną brodę i z łatwością mógłby zostać wzięty za bankiera czy profesora, gdyby nie mundur. Pomimo brody Honor rozpoznała go natychmiast, choć dotąd widziała go tylko na zdjęciu.
— Mój Boże, kobieto! — jęknął, krzywiąc się dramatycznie. — Coś ty zrobiła?! Właśnie zabiłaś trzy tysiące ludzi z Marynarki Konfederacji.
— Nie — odparła lodowatym sopranem. — Właśnie przeprowadziłam eksterminację trzech tysięcy pasożytów.
Zwłoka w dotarciu wiadomości wynosiła nieco ponad cztery minuty, gdyż tyle dzieliło Wayfarera od planety, toteż sporo sobie poczekała na zmianę wyrazu jego twarzy, ale się opłaciło. Przerażenie i furię w jednej sekundzie zastąpiła pustka. Przez kilka sekund milczał, a gdy się odezwał, jego głos był całkowicie spokojny.
— Kim pani jest?
— Kapitan Honor Harrington z Royal Manticoran Navy, do usług. Zniszczyłam już cztery inne pańskie okręty w systemach Sharon’s Star i Schiller — nie była to do końca prawda, ale nie miało sensu komplikowanie sytuacji przedstawianiem Casleta. — Kończą się panu okręty, panie Warnecke, ale to w tej chwili jest bez znaczenia, prawda? Bo właśnie skończył się panu również i czas.
Ostatniemu zdaniu towarzyszył lodowaty uśmiech.
A potem usiadła wygodniej i poczekała na odpowiedź. Nawet nie drgnął — też usiadł wygodniej i odparł spokojnie:
— Może mi się i kończy, ale mogę też mieć go więcej, niż pani sądzi, kapitan Harrington. W końcu mam tu cały garnizon i populację planety; wygryzienie mnie stąd może być trudne i… kosztowne, nie sądzi pani? No, a poza tym zadałem sobie trud umieszczenia w rozmaitych miastach ładunków nuklearnych. Przykro byłoby, gdyby któryś przypadkiem eksplodował, nieprawdaż?
Honor przyglądała się mu z obrzydzeniem — spodziewała się czegoś podobnego, co nie znaczyło, że się jej to podobało. Warnecke wprawdzie mógł zmyślać, ale niekoniecznie, gdyż według niego wszechświat kończył się z chwilą jego śmierci. Poza tym nie miał nic do stracenia, bo doskonale wiedział, co zrobi z nim rząd Konfederacji, jeśli kiedykolwiek dostanie go w swoje ręce. Skoro miał zginąć, to dlaczego by nie zabrać ze sobą paruset tysięcy innych? Najprawdopodobniej sprawiłoby mu to przyjemność.
— Wyjaśnijmy sobie jedno, panie Warnecke — powiedziała cicho i dobitnie. — To ja kontroluję ten system i nic do niego nie wleci ani zeń nie wyleci bez mojej zgody. Wszystko, co jej nie uzyska, a spróbuje, zostanie zniszczone. Jestem pewna, że ma pan do dyspozycji wystarczająco dobre sensory, by móc sprawdzić, że to prawda. Mam też pełen batalion Royal Manticoran Marine Corps ze zbrojami i ciężką bronią wsparcia i za kilka godzin będę kontrolowała orbitę tej planety. To oznacza, że będę mogła ostrzelać dokładnie i precyzyjnie wszystko, co będę chciała. Pan ma cztery tysiące renegatów, świrów i zboczeńców, którzy jako wojskowi nie są warci ceny amunicji, od której zginą. I ma pan moje słowo, że pański sprzęt i ciężkie uzbrojenie jest przestarzałym śmieciem według standardów uzbrojenia moich wojsk. Co więcej, zawiadomiłam komodora Blohma z Imperialnej Marynarki i wkrótce pojawią się tu jego okręty i oddziały desantowe. Mówiąc krótko: możemy i odbierzemy panu tę planetę, a jeśli nie my, to Konfederacja na pewno — przerwała na moment, by rewelacje miały czas dokładniej dotrzeć do umysłu adresata, i dodała: — Możliwe, że rozmieścił pan ładunki, których wysadzeniem przed chwilą pan groził. Jeśli je pan zdetonuje, umrze pan. Jeśli wyślę wojsko, też pan umrze: albo w walce, albo na konfederackiej szubienicy. Nie robi mi to żadnej różnicy. Natomiast jeśli się pan podda wraz ze wszystkimi ludźmi, gwarantuję, że przekażę pana Imperium, nie Konfederacji. Z tego, co wiem, w tej chwili nie jest pan oskarżony o żadną zbrodnię przez Imperium Andermańskie. Komodor Blohm upoważnił mnie do przekazania panu, że nie zostanie pan stracony, choć pan na to zasługuje. Trafi pan do więzienia, czego prywatnie żałuję, ale gotowa jestem darować panu życie w zamian za pokojowe poddanie planety. Wybór należy do pana, a my porozmawiamy, kiedy znajdę się na orbicie Sidemore. Bez odbioru.
I uśmiechnęła się jeszcze zimniej niż poprzednio.
Obraz zniknął, a Honor poleciła Cousinsowi:
— Fred, ignoruj wszystkie próby nawiązania łączności, dopóki nie dam ci innego rozkazu.
— Aye, aye, ma’am.
— Nieźle go pani przygwoździła — powiedział cicho Caslet.
Honor odwróciła się z fotelem w jego stronę — doszedł już do siebie po szoku wywołanym egzekucją czterech krążowników, której był świadkiem, i teraz przyglądał się jej uważnie.
— Wiem — przyznała.
Wstała, wzięła Nimitza na ręce i podeszła do głównego ekranu, po którym miotały się kutry rakietowe — trzy gnały cała naprzód ku planecie, pozostałe zbierały zasobniki i holowały je ku Wayfarerowi do ponownego naładowania i wykorzystania. Przez długą chwilę przyglądała się w milczeniu planecie, mimo iż Caslet stanął obok i wyraźnie czekał na odpowiedź.
— Nie mam wyboru, Warner — pierwszy raz nie „panie kapitanie”, ale żadne z nich nie zwróciło na to uwagi. — Muszę założyć, że zaminował te miasta, a skoro tak, to je wysadzi. Jeśli my czy Imperium go nie załatwimy, Konfederacja to zrobi, bo nie ma wyjścia. Zresztą wątpię, bym sama zgodziła się na to, aby tylko siedział… nie po tym, co zrobił. A to oznacza, że jeśli jakoś nie przekonamy go, żeby się poddał, to naciśnie ten guzik i zginie cała masa niewinnych ludzi. To psychopatyczny maniak i jedyną szansą, jaką widzę, jest uświadomienie mu, że Konfederacja go dorwie, obojętne, ilu by ludzi przy tym zginęło. Musiałam nim wstrząsnąć i wyrwać go z tej megalomanii, by zrozumiał, że już tu nie rządzi, a potem podsunąć mu sposób wyjścia z tego z życiem. Musi wierzyć, że ma taką szansę, bo inaczej wysadzi te ładunki…
— Rozumiem — przyznał Caslet. — Ale naprawdę pani sądzi, że poskutkuje?
— W jego przypadku wątpię, ale muszę spróbować. Liczę na jeszcze jedno: nie jest sam na powierzchni, jego wojsko to banda zbrodniarzy, ale są nieco bardziej normalni niż on. Jeśli będę z nim rozmawiała wystarczająco długo, warunki, które mu proponuję, przeciekną do nich. A kiedy to nastąpi, ktoś, kto nie chce zginąć, może go za nas załatwi.
Caslet spojrzał na nią, starając się ukryć dreszcz — jej twarz i głos były spokojne, ale w oczach widać było gniew i… strach. Zachowywała się pewnie, używając jednej z podstawowych broni oficera marynarki, ale wiedziała, o jaką stawkę toczy się gra, i to ją przerażało. Tyle że wiedziała o tym od początku, od chwili, w której postanowiła zaatakować ten system, a była zdecydowana doprowadzić sprawę do końca. A do niego dopiero teraz to dotarło.
Rozważyła, jakie możliwości może przedstawić maniakowi, ponieważ zdawała sobie sprawę, że musi dojść do podobnej sytuacji, i dlatego uzgodniła pewne kwestie z Blohmem. A przecież nie musiała tego robić — jeśli nie Imperium, to Konfederacja zrobiłyby to za nią, nie mając innego wyjścia. Tyle tylko, że nie natychmiast, co oznaczałoby kolejne stracone statki i wymordowane załogi, złożone głównie z jej rodaków. Jej zadaniem było zwalczać piractwo i nie miała zamiaru się przed nim uchylać, ale zdołał ją już na tyle poznać, by wiedzieć, że jeśli Warnecke zdetonuje ładunki, myśl o zabitych na Sidemore będzie ją prześladować. Ona także o tym wiedziała i rozważyła to, tak samo jak każdy inny aspekt tej operacji. Jeśli dojdzie do nieszczęścia, znajdzie się wielu mądrych, którzy stwierdzą, że można było uniknąć tragedii, i obwiniających ją. A co ważniejsze, ona sama będzie tak uważać — będzie przekonana, że gdyby była sprytniejsza, bardziej przewidująca czy szybsza, zapobiegłaby masakrze, i nikt jej nie przekona, że tak nie było. W sumie stanowiło to upiorną perspektywę, a mimo to przybyła tu ratować mieszkańców planety, których nawet na oczy nie widziała.
Sam był oficerem marynarki przyzwyczajonym do pełnienia obowiązków dowódcy, ale nie potrafił zrozumieć, jak Harrington zmusiła się do wzięcia na swe barki takiej odpowiedzialności, nie musząc tego robić. Wiedział też, że nigdy tego nie zrozumie i że dla niej była to jedyna możliwa decyzja.
Byli wrogami — jej Królestwo walczyło o życie z Ludową Republiką, a kierujący nią walczyli z Królestwem. Wynik mógł być tylko jeden — albo Królestwo Manticore zostanie podbite, albo Komitet Bezpieczeństwa Publicznego zniszczony przez motłoch, który zmobilizował obietnicami, by wspierał wojnę. A jeśli motłoch zacznie od wyrżnięcia Komitetu, nie sposób przewidzieć, jaką jatką się to zakończy. Ponieważ oboje byli profesjonalistami, a konsekwencje klęski byłyby dla każdej ze stron straszliwe, mogli być jedynie przeciwnikami. Co nie zmieniało faktu, że żałował, iż nie może stać się inaczej. Czuł magnetyzm, dzięki któremu załogi szły za nią w ogień, i rozumiał, dlaczego tak się działo.
Ona po prostu troszczyła się o ludzi. Obchodziło ją to, co robiła, i nie była zdolna dać swoim ludziom mniej niż wszystko, na co było ją stać. Dlatego do końca wypełniała swe obowiązki, choćby oznaczało to dla niej osobiście ponure konsekwencje. Była zabójcą, to nie ulegało wątpliwości, i to niezwykle skutecznym — właśnie widział, jak zniszczyła cztery ciężkie krążowniki — ale była też zabójcą, który poświęcił życie zabijaniu innych zabójców w obronie tych, którzy nimi nie byli i nie potrafiliby tego robić. Rozumiał ją, bo sam też próbował taki być, choć nie miał ani tej klasy, ani tych cech co ona. Zrozumiał, jakim niebezpieczeństwem Harrington jest dla Ludowej Republiki, dla Ludowej Marynarki i dla niego osobiście, ale w tej chwili to po prostu było bez znaczenia.
Przyglądał się jej jeszcze przez moment, po czym zaskakując ją i siebie dotknął lekko jej ramienia i powiedział cicho:
— Mam nadzieję, że to się pani uda.
I odwrócił się ku ekranowi taktycznemu.
— Jesteśmy na orbicie, ma’am — zameldował John Kanehama.
Nimitz leżący dotąd na grzbiecie na kolanach Honor i siłujący się z nią przednią i środkową parą łap przekręcił się na brzuch i nadstawił grzbiet do pogłaskania. Honor wstała, posadziła go w fotelu i poleciła:
— Fred, wywołaj go proszę. I przełącz na główny ekran wizualny.
— Aye, aye, ma’am. — Cousins wybrał serię cyfr i skinął głową.
W następnej sekundzie na ekranie pojawił się Warnecke. Wyglądał na prawie tak spokojnego jak poprzednio, ale tylko prawie, i żałowała, że nie znajdują się na tyle blisko, by Nimitz mógł jej przekazać jego emocje. Zresztą nie była tak do końca przekonana, czy to rzeczywiście by coś pomogło — Warnecke był obłąkany, a emocje szaleńca mogły być najgroźniejszym przewodnikiem w tak delikatnej sytuacji.
— Jak powiedziałam, porozmawiamy, gdy będę na orbicie — zagaiła.
— Tak pani powiedziała. — Zwłoka w transmisji była ledwie zauważalna. — Ma pani niezwykle wszechstronny frachtowiec, kapitan Harrington, moje gratulacje. Ja natomiast mam swój guzik i zapewniam panią, że zdążę go nacisnąć, jeśli mnie pani zmusi. A wówczas śmierć tych wszystkich biedaków będzie wyłącznie pani winą.
— W ten sposób nie będziemy się bawić — oznajmiła stanowczo Honor. — Ma pan alternatywę i jeśli zdetonuje pan ładunki, to dlatego, że wybierze pan śmierć od nierozsądnie wspaniałomyślnej oferty, którą panu złożyłam.
— No, no! A myślałem, że to ja robię tu za czarny charakter! — uśmiechnął się Warnecke i uniósł dłoń, w której trzymał niewielki radionadajnik. — Naprawdę nic panią nie obchodzi to, że mogę z niego skorzystać? Mam niewiele do stracenia: słyszałem o andermańskich więzieniach i nie jestem wcale taki pewien, czy wolałbym żyć w jednym z nich zamiast…
Machnął dłonią, a w jego oczach zapłonęły mordercze błyski. Honor poczuła lodowaty dreszcz na plecach, ale nie dała tego po sobie poznać.
— A nie sądzi pan, że śmierć to stan raczej permanentny? — spytała spokojnie.
— Póki życia, poty nadziei, to ma pani na myśli? — roześmiał się Warnecke. — Intryguje mnie pani, kapitan Harrington. Naprawdę. Jest pani aż tak świętoszkowata, że woli pani, by zginęło kilkaset tysięcy ludzi, niż by jeden pirat i jego pomocnicy odlecieli wolno nieuzbrojonym statkiem remontowym?
— Tak? — Honor uniosła brew. — Zamierza pan tam stłoczyć cztery tysiące ludzi? To daleko nie zalecicie, zanim system podtrzymywania życia nie przestanie działać. Zrobi się raczej gęsta atmosfera na pokładzie.
— Cóż, czasem trzeba coś poświęcić — przyznał Warnecke. — Poza tym sądzę, że uprzejmość nakazuje zostawić pani jakieś żywe trofea, czyli jeńców. Miałem na myśli siebie i ze stu najbliższych współpracowników. Proszę się zastanowić. Jestem pewien, że moi ludzie zdobyli kilka waszych statków choćby dlatego, że jest ich w okolicy najwięcej, ale co panią, tak na dobrą sprawę, obchodzą wewnętrzne sprawy Konfederacji, jej rebelie i rewolucjoniści? Może pani uratować Sidemore, odbić system Marsh i zabrać tysiące więźniów, nie ryzykując ofiar. Całkiem spore osiągnięcie, prawda? A że wymknie się pani jeden nieuzbrojony statek remontowy, cóż, nikt nie jest doskonały.
— Pańska lojalność wobec własnych ludzi mnie przytłacza.
— Lojalność? — zaśmiał się Warnecke. — W stosunku do tych durniów?! Już dwa razy mnie zawiedli i ci, i ich latający wspólnicy. Kosztowali mnie mój naród i miejsce w historii, więc dlaczego miałbym być wobec nich lojalny?! Niech ich jasna cholera! Kapitan Harrington, może pani z nimi robić, co się pani żywnie podoba.
— A pan ucieknie i spróbuje znowu? Nie wydaje mi się, panie Warnecke.
— Trochę logiki, pani kapitan: to najlepszy układ, na jaki może pani liczyć. Śmierć albo chwała, zwycięstwo albo masakra, to są dylematy oficera marynarki, nieprawdaż? Dlaczego uważa pani, że moje są odmienne?
Honor przyglądała się mu, analizując możliwości. Głos i sposób mówienia miał takie kulturalne, miłe i rozsądne, że zaczęła rozumieć, w jaki sposób zdołał zrobić karierę polityczną. Nawet teraz miał sporo uroku i daru przekonywania. Stanowiły potężną broń, podobnie jak całkowity brak skrupułów i poczucia winny.
— Pan rzeczywiście sądzi, że puszczę go wolno? — spytała w końcu. — Tak po prostu?
— Dlaczego nie? Ktoś wybitny w historii Ziemi, niestety nie pamiętam kto, powiedział kiedyś coś takiego: „Jeśli zabije się jednego człowieka, jest się mordercą, jeśli milion — mężem stanu”. Może nie zacytowałem dosłownie, ale sens oddałem. Floty wojenne, królowie negocjowali wielokrotnie z takimi „mężami stanu”. Nic prostszego, jak zacząć negocjować ze mną, kapitan Harrington… a zresztą: coś pani pokażę, by udowodnić, że powinna pani traktować mnie poważnie. O, na przykład…
Uniósł nadajnik tak, by go było widać, i nacisnął jeden z oznaczonych cyframi przycisków.
— Właśnie! — oznajmił z satysfakcją i uśmiechnął się szeroko.
Honor usłyszała za plecami westchnienie i odwróciła głowę — Jennifer Hughes wpatrywała się przerażona w ekran monitora. Honor dała znak Cousinsowi obserwującemu ją cały czas i ten wyłączył dźwięk sekundę wcześniej niż Jennifer jęknęła.
— Jezu! Właśnie na powierzchni eksplodował ładunek nuklearny, ma’am! Pięćset kiloton… w samym środku miasta!
Honor pobladła, nad tą reakcją nie była w stanie zapanować, ale poza tym jej twarz pozostała bez zmian.
— Szacunkowa ocena liczby ofiar? — spytała twardo.
— Nie… nie mogę powiedzieć, ma’am — Jennifer była wyraźnie wstrząśnięta. — Na pewno dziesięć do piętnastu tysięcy, sądząc po wielkości miasta.
— Rozumiem — Honor odetchnęła głęboko, odwróciła się do kamery i dała znak Cousinsowi.
— Powiedziałem, że mogę detonować każdy ładunek osobno? — spytał Warnecke bez śladu uśmiechu. — Nie? Ot, skleroza! A pani sądziła, że to sytuacja typu „wszystko albo nic”. Cóż, mój błąd. Oczywiście nie wie pani, ile jest ładunków, więc nie wie pani też, ile takich mieścin mogę zdmuchnąć z powierzchni podczas negocjacji, zanim odpalę ten największy.
— Pomysłowe — przyznała Honor. — A jakież to negocjacje chodzą panu po głowie?
— Warunki są raczej proste: moi przyjaciele i ja wsiądziemy na pokład statku remontowego i odlecimy, a pani pozostanie na orbicie, dopóki nie dotrzemy do granicy nadprzestrzeni. Potem może pani wysadzić desant i posprzątać śmieci, które zostawię na powierzchni.
— A skąd mam mieć pewność, że przed wejściem w nadprzestrzeń nie wyśle pan sygnału detonującego pozostałe ładunki?
— Niby dlaczego miałbym to zrobić? — spytał niewinnie. — Choć z drugiej strony jest to niezły pomysł… powiedzmy kara za pokrzyżowanie moich planów… byłaby to nie najgorsza zemsta, nie sądzi pani?
— Nie sądzę i nie zamierzam dać panu ku temu okazji — oznajmiła rzeczowo. — Jeżeli… powtarzam: jeżeli pozwolę panu odlecieć, to pod warunkiem, że nie będzie pan miał żadnej szansy odpalić tych ładunków.
— A gdy tylko uzyska pani pewność, że nie mogę tego zrobić, zniszczy pani statek i mnie. Spodziewałem się po pani czegoś rozsądniejszego. Muszę mieć do dyspozycji mój miecz Damoklesa, zanim nie znajdę się poza pani zasięgiem, bo tylko to gwarantuje mi przeżycie!
— Moment — Honor potarła skronie. — Ze swego punktu widzenia każde z nas ma rację. Co prawda nie mam ochoty puścić pana wolno, ale… nie musimy w tej chwili robić niczego, co nie dałoby się cofnąć. Pan nie odleci bez mojej zgody, a ja nie wysadzę Marines bez pańskiej wiedzy, więc mamy sytuację patową. Muszę się zastanowić, jak z tego wybrnąć, być może wymyślę rozwiązanie, które okaże się do przyjęcia dla obu stron.
— Tak szybko pani ustępuje? — Warnecke przyjrzał się jej podejrzliwie. — Coś mi się tu nie zgadza. Nie próbuje pani czasem być za sprytna?
— Nie powiedziałam, że pana puszczę — przypomniała mu Honor. — Powiedziałam jedynie, że nie ma powodu do nieprzemyślanych działań. Chwilowo żadne z nas nie może zrobić tego, co by chciało, więc zostawmy sprawę, tak jak jest, a ja zastanowię się nad możliwym rozwiązaniem. Co pan na to, Warnecke?
— Ależ naturalnie, pani kapitan. Zawsze należy ustępować damie, w granicach rozsądku naturalnie. Nigdzie się nie wybieram, więc proszę się kontaktować, kiedy pani będzie miała ochotę. Życzę miłego dnia.
Obraz zniknął, a czerwona lampka nad kamerą zgasła, sygnalizując koniec połączenia. Dopiero w tym momencie Honor pozwoliła, by jej twarz wykrzywił grymas wściekłości.